delikatną twarz i chude, za wysokie ramiona. Nagle tuż przed nim potknięcie, pośliźnięcie, runięcie... Blada dziewczyna upadła. Upadła tak twardo i potężnie, że wyglądało to bardzo niebezpiecznie, a z nią upadł jej danser. Gość musiał się potłuc tak porządnie, że zapomniał o swej damie, gdy podniósłszy się na pół, zaczął krzywiąc się nacierać rękami kolana, dziewczyna zaś, na pozór zupełnie ogłuszona upadkiem, leżała wciąż jeszcze na ziemi. Wtedy wystąpił Tonio Kroger, wziął ją delikatnie za ręce i podniósł. Spojrzała nań, zziajana, zmieszana, nieszczęśliwa, i nagle blada twarz okryła się matowym rumieńcem.
— Tak! O, mange tak! * — rzekła patrząc nań z podłogi ciemnymi, wilgotnymi oczyma.
— Nie powinna pani już tańczyć — rzekł łagodnie. Potem raz jeszcze obejrzał się na tamtych, na Janka i Ingeborgę, po czym wyszedł, opuścił werandę i bal, udając się do swego pokoju.
Był odurzony zabawą, w której nie brał Udziału, i zmęczony zazdrością. Jak dawniej, był taki jak dawniej! Z rozpaloną twarzą stał w ciemnym miejscu, bolejąc po was, o jasnowłosi, pełni życia szczęśliwcy, po czym odszedł samotny do siebie. Teraz ktoś powinien by przyjść! Ingeborga winna by przyjść, winna by zauważyć, że odszedł, winna by pójść za nim ukradkiem, położyć mu dłoń na ramieniu i rzec: „Wróć do nas! Baw się! Kocham ciebie!...” Ale nie przychodziła. Takie rzeczy nie zdarzają się. Było tak jak wtedy i był szczęśliwy jak wtedy. Gdyż serce jego żyło. Co było natomiast w całym tym czasie, w ciągu którego stał się tym, czym był teraz? — Drętwota; pustka; lód; i duch! I Sztuka!...
Rozebrał się, położył do łóżka, zgasił światło. Szepnął dwa imiona do poduszki, tych kilka niewinnych,
Tak! O, mange tak! (duński) — Dziękuję! O, bardzo dziękuję!
nordyckich zgłosek, które określały dlań jego właściwy i pierwotny rodzaj kochania, cierpienia i szczęścia, życie, pełne prostoty i serdeczne uczucie, gniazdo rodzinne. Spojrzał wstecz na owe lata od tamtych czasów do dnia dzisiejszego. Wspomniał dzikie przygody zmysłów, nerwów i myśli, które przeżył, ujrzał, że jest przeżarty ironią i intelektem, że jest zniszczony i sparaliżowany przez poznanie, na pół zrujnowany gorączkami i dreszczami tworzenia, pozbawiony oparcia i pełen niepokojów sumienia wśród jaskrawych sprzeczności, miotany między świętością i chucią, przerafinowany, zubożały, wyczerpany zimnymi, sztucznie wybranymi ekstazami, zbłąkany, spustoszony,' rozbity, chory — i załkał z żalu i tęsknoty.
Dokoła było cicho i ciemno. Ale z' dołu dochodził W stłumionym, kołyszącym pogłosie słodki, trywialny, trzyćwierciowy takt życia.
Tonio Kroger siedział na północy i pisał do przyjaciółki swej, Lizawety Iwanowny, jak jej obiecał.
Droga Lizaweto, przebywająca w Arkadii, dokąd, niebawem powrócą ■— pisał. — Oto COŚ W rodzaju listu, co jednak pewnie panią rozczaruje, gdyż zamierzam utrzymać go W tonie nieco ogólnikowym. Nie znaczy to, bym nie miał nic do opowiedzenia, bym nie przeżył na swój sposób tego i owego. W domu, w moim mieście rodzinnym, chciano mnie nawet uwięzić... ale o tym opowiem osobiście- Są takie dnie, kiedy wolę rzec w dobry sposób coś ogólnego niż opowiadać historie.
Czy pamięta pani jeszcze, Lizaweto, że nazwała mnie pani raz mieszczuchem, zbłąkanym mieszczuchem? Nazwała mnie pani tak w chwili, kiedy zwie-
107
106