Doprawdy, że z tą niepogodą to rozpacz. Cały dzień człowiek tkwi w tym pokoju, ani się przejść, ani nic. Teraz by się zdało być razem! Bardzo bym tego chciała. Z całego serca. A tu nic. Uńci gdzie indziej. Mówił mi Tarnawski], że ja powinnam jak trucizny wystrzegać się irytacji i uniesień. Ze gdybym miała spokój moralny przez te 2 miesiące, to kuracja byłaby inny obrót wzięła.
Widzisz, mój drogi, rola męża nie polega na tym, ażeby się z chorą i zdenerwowaną żoną kłócić ząb za ząb i, jak Ty mówisz, „nie pozostać jej dłużny m”. To żle, bo Ty tego nie przepłacisz później. Na razie zirytujesz się, ale jesz dobrze, śpisz, jesteś normalny — a ja, gdy nadchodzi potem taki na mnie okres, mam nerwy tak zniszczone i rozprzężone, że dzieje się to, co miało miejsce. I zamiast się polepszać, przyczepiają się nowe, coraz straszniejsze do przebycia objawy nerwowe. Sądziłam, że nie będę mieć ataku, a tu był jeszcze gorszy niż zwykle, bo z „tężcem muskułów”, tak nazwał to Tarnawski.
Proszę Cię więc i błagam, nie postępuj tak więcej ze mną, jak to robiłeś. Mówisz: „skąd ja do tego przychodzę”. Stąd, że jesteś mi mężem. Ja wolę umrzeć, jak jeszcze takie ataki przenosić, i to sobie postanowiłam, że jeśli raz jeszcze dostanę takiego stężenia muskułów, zabiję się. Kto tego nie przenosił, to nie wie, co to jest. Wolę śmierć.
Całuję Cię bardzo serdecznie. Jestem wyczerpana, bez sił. Chciałabym już stąd wyjechać, bo bardzo tu smutno, a to mnie zabija.
Twoja
Uńcia
708
DO STANISŁAWA JANOWSKIEGO
(Kosów, 8 X 1905], niedziela
Mój najdroższy Uńciu!
Wczoraj nie miałam listu od Ciebie, a jak mi i tego zabraknie, to strasznie mi przykro. Znów leżę. Dali mi wczoraj barszcz i do kartofli namieszali fasoli i utarli. Mało mnie nie udusiło. Wieczorem wystąpiło „zwykłe lekarstwo”, które tu kwitnie ciągle. Jaką miałam noc, możesz sobie wyobrazić, w zimnie itd. Dziś ledwo żyję i leżę. Od tygodnia nie mogę się doprosić i dobłagać sucharków, bułek jeść nie mogę. Deszcz leje, smutno tak, żc serce pęka. Chciałam się nad ranem przespać, ani mowy. Płakałam już rzewnymi łzami.
Mama [Malwina Janowska], biedaczka, przysłała mi 40 koron. Posyłam Ci zaraz 20, ażebyś miał więcej. Kup mi flaszeczkę puro, bo tu nie ma. Włóż w pudełeczko i przyślij. Będę po parę kropel brała, bo już zupełnie z sił opadłam. Zrób to jak najprędzej, mój kochaneczku!
Piszę Rajskiego ptaka. Ile mnie to kosztuje, to ja wiem jedna. Cała moja pociecha to Lutosł(awski) i ci dwaj chłopcy [Tarnawscy]. Mało tego. Zabrał się do Cel ki i Tereni [Tarnawskich]. Ja przepowiadam, że oni go obiją. Wczoraj za to, że jedli palcami, kazał im odejść przed leguminą. Co to było! Ale zwyciężył. Mówi do mnie: „Tak być musi, bo to dzicz, Witek [Tarnawski] pod siebie robi.” Co rano jest inspekcja i awantura arabska. Słychać ją u mnie. Pierwszy to raz chyba filozof pełni takie funkcje. Tarnawski kontent, zdał mu władzę zupełną.
Ach, mój Uńciu! Ja już zaczynam bardzo tęsknić za swoim domem, za swoją sługą, za ciszą rano, tak żeby można było spać do ósmej, skoro noc była dla mnie zła. A potem w domu wiem, co jem, i nie struję się niczym. Wszakże Tarnawfski] mi tu kiedyś nałożył na talerz maku i łamańców, ażebym jadła koniecznie. Musiałam użyć rozmaitych forteli, aby się z tego wywinąć.
Mój najukochańszy Usiu, żeby już te dnie jak najprędzej minęły. Gdy Ty jesteś, to mi jakoś raźniej nerwowo. A tak, ciągły lęk. Zwłaszcza noc, to po prostu straszne. Już bez Uńciego to ani rusz. Muszę kończyć, bo Jędrzej idzie do. Sawie [?] po sucharki dla mnie, to list zareko-. menduje. Napisz, czyś dostał, f przyślij mi puro. Do Mamy. piszę.
187