506 ZAWAŁ SERCA
kamy swój własny los jak cudzy. Jak przeciwnika. Jak śmiertelnego wroga. Metafora jest dosłowna. Tym wrogiem jest śmierć.
Na tydzień przed zawałem pojechałem na parę dni do Krakowa. Ostatniej nocy byłem na Hamlecie Wajdy na Wawelu. Kiedy czekaliśmy w tę czerwcową noc, było już około jedenastej, przed górną bramą, u wejścia na dziedziniec, na Wiśle puszczano wianki. Było Wandy. W fajerwerkach jak we śnie ukazywały się wyogromnione baszty. Było zimno jak w prawdziwym Elsynorze. Siedzieliśmy na dziedzińcu wawelskim wtuleni w koce i w płaszcze, grzejąc sobie wzajemnie ręce. Hamlet z wizji Wyspiańskiego spacerował z książką w ręku po krużgankach. Gertruda wszystko wiedziała. Znała każdy kamień na Wawelu. Ofelia także wszystkiego się domyślała, ale co mogła poradzić, była brzydką starą panną. Hamlet ją lżył, ale był to pierwszy mężczyzna, który, ją chciał.
Tej nocy Ofelia rzuciła się do Wisły. Były to tylko ułomki tragedii. Ale grały mury. Wyłaniały się w świetle i zapadały w ciemnościach. Były nieprzeniknione. Hamlet zazwyczaj ściśnięty na scenie w sztucznych dekoracjach z blejtramów wyżęty jest z tej nieprzeniknioności ścian. Wracałem z T. pustymi Plantami na Kanoniczą. Był to mój pierwszy spacer nocą po Krakowie od siedemnastu albo osiemnastu lat. Ostatni, na rok albo dwa przed moim wyjazdem z Kraju, był z W. Spacerowałem z nim jeszcze po Rzymie na parę miesięcy przed jego śmiercią. Na via Giulia obiecywaliśmy sobie długą nocną wędrówkę po Krakowie, od kościoła do kościoła, od knajpy do knajpy, od Rynku po Kopiec. Tym razem miałem wrócić do Krakowa po tygodniu. Nie wróciłem. Miałem bilet na szóstą rano na pospieszny. W nocy był zawał.
Trzeciego dnia po zawale poprosiłem I. o Nie ma Albertyny i o Tristana i Izoldę. Z początku nie mogłem czytać więcej niż po kilka stron dziennie. Ale po raz pierwszy czytałem Prousta jak historię własną. Albertyna odjechała. Wszystko, co było przed zawałem, nabrało nagle znaczenia. Stało się jedyne i niepowtarzalne. Dotąd jutro wydawało się zawsze tak jak wczoraj. Albertyna przyjdzie na wieczorną pieszczotę. Jak przychodziła Matka, żeby ucałować Marcela na dobranoc. Albertyna roztrzaskała się o drzewo. Odjechała na zawsze. Rozpłakałem się, kiedy przeczytałem o śmierci Albertyny. Pierwszy raz od dzieciństwa płakałem nad książką. Płakałem nad sobą. Umarła mi Matka. Straciłem Ałbertynę.
Czytałem przedtem Prousta trzy razy: dwa razy od początku do .końca i raz na wyrywki. Ale teraz na „erce”, na tym szpitalnym łóżku obok wielkiego syfonu z tlenem, pod ekranem z własnym sercem bijącym, czytałem Prousta inaczej. Niepotrzebna mi była żadna magdalenka, żeby odnalazł się czas zapomniany. Do-zawału jeszcze było we mnie. Czytałem Prousta — nie jak wywołać z zapomnienia czas przeszły, ale jak go powtórzyć, kiedy już nie można powtórzyć. Jak żyć, kiedy do-zawału, czas przeszły niedokonany, stal się po-zawale, czasem przeszłym dokonanym. Plusquam perfectum.
Hamlet na Wawelu był jednym z dziesiątków Hamletów, jakie widziałem; spacer nocny przez puste Planty i rozmowa z T. — jednym z wielu nocnych spacerów i jedną z wielu nocnych rozmów. Wiedziałem, że mogę wrócić za tydzień i przejść nocą raz jeszcze przez ciemne Planty. Ale kiedy w po-zawale leżałem na moim szpitalnym łóżku w Międzylesiu, Hamlet sprzed tygodnia był Hamletem ostatnim i spacer przez Planty spacerem ostatnim. I jeśli znowu pójdę na Hamleta i przejdę od Wawelu przez Planty, będzie to pierwszy Hamlet i pierwszy spacer w po-zawale. Zawal jak śmierć albo choćby jej cień nadaje osobom, wydarzeniom i spotkaniom przed-śmiertnym (przed-zawało-wym) sensy symboliczne, znaki konieczności. Spacer nocny przez Planty był nie tylko ostatni. Był jedyny.