mj limy
Karierę rozpoczął w JW 2305. Mówiąc po ludzku - byl komandosem w zespole uderzeniowym polskiego GROMU, slyn-
sta. Oficjalnie zginęło ok. 30 Amerykanów i 184 zbuntowanych Irakijczyków.
7 listopada 2004 r. Początek drugiej bitwy o Faludżę. 3,2 tys. żołnierzy równa miasto z ziemią. Ginie ok tysiąca mudżahe-dinów, a 1500 trafia do niewoli Media zarzucają US Army użycie pocisków z białym fosforem. Spaiono mm rzekomo 2 tys. cywik. Zdaniem wojskowych fosforu użyto do oświetlania
Michał Jośko
Polscy najemnicy, którzy wolą nazywać się operatorami lub konsultantami wojskowymi, są wszędzie, gdzie toczą się ostre walki: w Iraku, w Afganistanie, w Sierra Leone... Wyszkoleni przez naszą armię, opłacani przez amerykańskie agencje, nadstawiają karku za bajeczne pieniądze. Oto opowieść jednego z nich
Śmierć czterech operatorów Blackwater jest przyczyną rozpoczęcia pierwszej bitwy o Fahidżę.
9 kwietnia 2004 r. 2 tys. marines, najemnicy i lotnictwo zaczynani pacyfikaqę zbuntowanego mesta. Walczą z 12 tys. rebeliantów Abu Musa-ba al-Zarkawiego.
szarpuje litery na wpół spa
Security Con
i. Potem odrywają kawałki ciał 1 ciągną je za samochodem. Rozśpiewany tłum wiesza dwa trupy na moście
eastEfatTfdenZn'ChP0Zb3Wi0nV
wisi ludzka noga.
- Kiedy dotarliśmy na miejsce, mogliśmy tylko z bezpiecznej odległości obserwować, jak kilkuletnie bachory karmią kawałkami przypieczonych ciał pięć zadowolonych psów. Czułeś kiedyś slodkawy odór spalonych zwłok?
- pyta mnie kapitan Pieprz (tak będziemy go nazywać - nie zgadza się na publikację nazwiska ani nawet imienia), który tamtego marcowego dnia byl członkiem ośmioosobowej grupy interwencyjnej wezwanej na miejsce zasadzki.
Ale zespól byl bezsilny. Mógł tylko patrzeć z oddali na bezczeszczenie zwłok i ufać. że wkrótce dojdzie do zemsty. I faktycznie - kilka dni później doszło do niej: zaczęła się operacja Vigilant Resolve. zwana pierwszą bitwą o Falu-dżę. W jej trakcie mój rozmówca ramię w ramię z sojusznikami z US Army i British Army pacyfikował miasto. Kapitan Pieprz jest facetem po czterdziestce z fryzurą „na jarheada". Całkiem niepodobny do klienteli lan-serskiego lokalu w Warszawie, gdzie właśnie rozmawiamy. Niedawno wrócił z Iraku, gdzie odsłużył kolejny kontrakt dla Blackwater - największej prywatnej. najemnej armii świata, założonej w roku 1997 przez Erika Princea. byłego komandosa Navy SEALs.
nej jednostki sil specjalnych.
- W drugiej połowie lat 90. poszedłem na swoje. Zostałem prywatnym konsultantem do spraw antyterrorystycznych podczas konfliktu w byłej Jugosławii
- opowiada z niewinną miną.
To znaczy, że szkoli! doborowe jednostki serbskich czetników pod kątem najskuteczniejszego wyrzynania żołnierzy albańskiej Armii Wyzwolenia Kosowa.
- Jednak w roku 1999 (wtedy zaczęła się interwencja sil NATO) zrobiło się tam zbyt gorąco...
- ...więc ty zaszyłeś się u babci w Sulejówku? - próbuję żartować.
- E. nie... Popracowałem trochę jako pracownik ochrony. W Sierra Leone. Właśnie w tym ociekającym krwią afrykańskim państewku Pieprz dostał propozycję roboty dla Blackwater. W sumie w Iraku pracował dla tej firmy trzy i pól roku.
- Zajmowałem się głównie ochroną rafinerii. konwojów i VIP-ów. Czasem było fajnie, jednak częściej miałem naprawdę przejebane - Pieprz nie owija w bawełnę. I tłumaczy, że nie lubi określeń „najemnik" czy „pies wojny". Znacznie zgrabniej brzmi mu termin „konsultant wojskowy" bądź „operator". I ma rację.
- Przeżywamy koniec ery „psów wojny", indywidualnych najemników. Dziś konfliktami zbrojnymi rządzą firmy q