Karen zaczęła mówić, zanim wszyscy zdążyli zająć miejsca.
— Nie mogłam się doczekać tych zajęć. Pamiętacie, jak w zeszłym tygodniu Tony zapytał, co zrobić, jeśli żadna z metod zastępujących karę nie skutkuje? Powiedziała pani coś o rozwiązywaniu problemu. Mam teraz wielki problem ze Stacey i zupełnie nie wiem, jak go rozwiązać.
— Mam dobrą wiadomość — oznajmiłam. — Nie musi go pani rozwiązywać sama. Metoda pięciu kroków, którą dzisiaj pozna cie, pokazuje, że rodzice i nastolatki mogą usiąść razem i współ nie uporać się z problemem.
— Usiąść?! — wykrzyknęła Laura. — Kto ma czas na siedzenie? W moim domu każdy ciągle się gdzieś śpieszy. Rozmawiamy ze sobą w biegu.
— Ludzie mają dziś napięty harmonogram — powiedziałam. — Nie jest łatwo znaleźć czas. Jednak ten proces wymaga właśnie czasu. Nie wymyślicie razem nic twórczego, jeśli ktoś z was się spieszy albo jest podenerwowany. Aby ta metoda przyniosła rezultaty, najlepiej jest poczekać, aż obie strony będą w miarę spokojne.
— No tak — powiedział Tony — ale gdy tylko powiemy dziecku, że chcemy z nim porozmawiać o czymś, co zrobiło, a co nam się nie podoba, to nawet jeśli my sami będziemy całkowicie opanowani, dziecko i tak zacznie się niepokoić.
— I dlatego — odparłam — naszym pierwszym krokiem, gdy już poruszymy dany problem, powinno być poproszenie nastolatka, aby opowiedział nam, jak ta sprawa wygląda z jego punktu widzenia. To znaczy, że musimy trzymać nasze uczucia na wodzy, przynajmniej przez ten czas, i słuchać. Kiedy dziecko będzie wiedziało, że wysłuchaliśmy je i rozumiemy jego punkt widzenia, to prawdopodobnie z większym spokojem wysłucha tego, co mamy do powiedzenia.
— I co dalej? — zapytała Karen niecierpliwie.
— Reszta należy do was — stwierdziłam. — Musicie się razem zastanowić i wymyślić coś, co będzie dobre dla obu stron. Pozwólcie, że posłużę się przykładem z własnego domu.
Kiedy mój syn miał niespełna czternaście lat, odkrył heavy metal. Puszczał tę muzykę — o ile w ogóle można to tak nazwać — tak głośno, że drżały szyby w oknach. Poprosiłam go grzecznie, żeby przyciszył. I nic. Krzyknęłam, żeby przyciszył. I znowu nic. Użyłam wszystkich metod, o których rozmawialiśmy na zajęciach na temat zachęcania do współpracy: opisałam, udzieliłamfinformacji, zaproponowałam wybór, napisałam liścik... Nawet wykorzystałam humor. Sądziłam, że jestem bardzo zabawna. Ale on był innego zdania.
Pewnego wieczoru puściły mi nerwy. Wpadłam jak burza do pokoju syna, wyłączyłam z prądu magnetofon i zagroziłam, że zabiorę mu sprzęt. Możecie sobie wyobrazić te krzyki, które potem nastąpiły.
Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Następnego dnia postanowiłam zastosować metodę, z której jeszcze nie skorzystałam — rozwiązywanie problemu. Poczekałam, aż zjemy śniadanie, i dopiero potem napomknęłam o sprawie. Gdy tylko wymówiłam słowo „muzyka”, wstał od stołu. Powiedział: „O, nie, tylko nie zaczynaj znowu!”, a ja odparłam: „Tak, znowu zaczynam. Tylko że tym razem chcę spojrzeć na tę sprawę z twojego punktu widzenia... Naprawdę chciałabym zrozumieć, o co ci chodzi”.
To go zaskoczyło. Stwierdził: „Najwyższy czas!” A potem powiedział mi dokładnie, co czuje: „Myślę, że jesteś przewrażliwiona. Muzyka nie jest aż taka głośna — musi być głośno, żeby było można poczuć uderzenie i usłyszeć słowa. Słowa są naprawdę świetne, mimo że ty ich nie cierpisz. Ale gdybyś się kiedyś tak naprawdę wsłuchała, to może też by ci się spodobały”.
Nie dyskutowałam z nim. Potwierdziłam wszystko, co powiedział, a potem zapytałam, czy może wysłuchać, co ja czuję.
Odparł: „Wiem, co czujesz. Uważasz, że słucham za głośno”.
„Właśnie. Staram się zachować spokój, ale to się nie udaje”.
„To noś zatyczki w uszach”.
I tym razem nie dyskutowałam. Zapisałam ten pomysł i powiedziałam: „To jest pierwszy pomysł! Może uda nam się wymyślić coś jeszcze, co będzie dobre dla nas obojga”.
97