Przez pierwszych kilka dni w domu było bardzo przyjemnie. Koszmar oslalnich miesięcy bezdyskusyjnie dowiódł, że Małpa jest w błędzie, a ja byłam skłonna zrobić wszystko, naprawdę wszystko, żeby wywinąć się jakoś z jej łap. Cieszyłam się jak głupia. I nawet gdyby mi ktoś podsunął kawał czekoladowego ciasta, podejrzewam, że mogłabym go zjeść. Pierwszego poranka, we wtorek, mama przyniosła mi na tacy śniadanie: dwa zbożowe ciasteczka i małego banana. Ważyłam 45 kilo i 40
dzilo. Z przyjemnością zjadłam śniadanie i poszłam do szkoły.
W porównaniu z tym. co widziałam w szpitalu, było jak w niebie. Nie mogłam uwierzyć, że może być tak łatwo. Ostatnio gdy chodziłam do szkoły, zajmowałam się głównie ukrywaniem pod ławką kalkulatora, na którym wciąż przeliczałam wymyślone kalorie. Jeżeli nie mogłam tego robić, liczyłam w pamięci. Teraz, kiedy w mojej głowie nie bzyczal rój wściekłych os, naprawdę i chyba nawet trochę bezwiednie słuchałam lekcji. Teraz to była pestka! Nawet matematyka, z której byłam nogą i której nigdy nie lubiłam - nagle potrafiłam liczyć! Przedtem plan lekcji wydawał mi się szalenie restrykcyjny, teraz doceniałam, jak cudownie być zupełnie wolnym już o wpół do czwartej. Ludzie byli dla mnie mili i naprawdę dobrze się bawiłam. Dla uczniów prawdopodobnie stanowiłam coś w rodzaju ikony: „dziewczyna, któ-
Koleżanki obrzucały moją sylwetkę zazdrosnymi spojrzeniami. a chiopcy szanowali mnie za skrajne pogwałcenie reguł i doprowadzenie się do takiego stanu. Dorastali, więc chyba i w nich powoli budziła się podobna potrzeba bumu. Jedynym Komentarzem szeptanym za moimi plecami, który udało mi się wychwycić, było: .Ona jest chudsza niż Kalie Albrighl!".
Wracając do domu, śpiewałam na glos z radości.
Na drugi dzień, po przebudzeniu, spytałam mamę:
- Dziś też idę do szkołyf
- Chyba nie - odparła. - Byłaś wczoraj... nie będziemy działać zbyt szybko ani na silę.
- Ale chciałabym pójść! Bardzo mi się podobało!
Strasznie chciałam już być normalna. Chciałam być tak daleko od oddziału, jak tylko się dało. Ale zeszłe miesiące tak po prostu nie wyparowały. Pojawiły się nowe bariery i czu-
nle rozumieli, za to ja... dowiedziałam się zbyt wiele. Posta-
ku; albo nie - że jest cudownie. Uwielbiałam wszystko i wszystkich, i byłam przeszczęśliwa, że tu wróciłam. Cieszyły mnie chaotyczne lekcje, bo w sumie, czy to było ważne? Najważniejsze na świede jest być wolnym, żyć i oddychać swobodnie.
Pewnego dnia, niedługo po moim powrocie, podszedł do mnie chłopak, którego ledwie znałam, i pokazał mi swoje nadgarstki. W poprzek żył zobaczyłam płytkie zadrapania zrobione prawdopodobnie nożyczkami do paznokci albo cyrklem.
- Próbowałem - powiedział ponuro. - Rozumiesz? Próbowałem.
- Tak, biorę antydepresanty.