Warszawa — 2 marca 1983 r.
Kochane Panie Eumenidy!
Nowe miejsce. Obco. Ja jestem chyba na ogół obcy. Dwa chłopy podstarzałe, okno uchylone (ciut chłód) i ja1.
Ściany jasnożółte (krem nijaki, a jednak w dwóch odmianach paciania).
Dobrze, że jestem z brzegu, i to koło zlewu-kranu i drzwi, bo w środku źle, koło okna słońce i powiew zbytni.
Więc nie trafiłem na Księcia Szlafrokowego. Trafiłem na Urologa Wojewódzkiego w zwykłej piżamie i szlafroku. Raźny, wysoki Siwak chodzi prężnie w zieleninie szlafrokowej, pieje jak kogut do siostrzyczek. Co gorsze - ma radio. Puszcza niegłośno, ale zawsze to zaraza. Dobrze, że przez 2 tygodnie tu przywykłem do cichych odgłosów radiowych i gadaninek, reszta - zatyczki na uszy.
Korytarz-kolektor tu się zaczyna. Za drzwiami.
Okno wychodzi na czarne wielkomiotłe drzewa. One bliziutko. Dalej budyneczki.
Naprzeciw łóżek ściana ze sporą telewizją naturalną, czyli gabinetem sióstr za szybą z przezroczystą firanką.
W tej telewizji gabinetu sióstr miga teatr główek w czepkach.
Po małej drzemce wylazłem na korytarz-kolektor. Najpierw na wprost do ubikacji. Można uklęknąć na łazienkowej (trupiej?) leżance i wyglądać na główny, paradny zajazd szpitala. Ulica Grenadierów. Po drugiej stronie ulicy przystanek autobusowy z ludźmi. Tło - niedużeńkie domki.
Na razie lufcik dosyć przyszparowali, radio umilkło. Do Urologa Wojewódzkiego przyszła żona, we troje gadają z Raźnym Siwakiem. Te ślamazarne semiolo-gie nie przeszkadzają mi, nie angażują semantycznie.
Poniżej tego akapitu narysowany plan pokoju i przylegającej do niego części korytarza. Zaznaczone łóżka z napisami: Raźny Siwak, Wojew. Urolog, Poeta Miron.