30
31
L Społeczność podr^-
angielszczyzną uchodził uwadze hiszpańskich straży (Holandia l wówczas w stanie wojny z Hiszpanią); przebrane za mężczyzn jJ[J też dwie kurtyzany (jedna .cudownie ładna*), przy szpadach i 2 gami; towarzyszył im ich palant*, signor Jan Baptysta z MedioU? nadto inni, nie wymienieni już, i służba. '•
Podróż wodą nasuwała zwykłe inne problemy. Środek komunika bardzo ważny we wzajemnych kontaktach turystów, bywał dla rw także korzystny technicznie. Tym sposobem podróżowano po Renk Dunaju, labie i Loarze; we Włoszech do lagun Wenecji niosły turysty Pad i Brema. W XVII/XVIII wieku sieć kanałów upowszechnić miała t& sposób poruszania się po Francji, Niemczech i Anglii, choć wówc& polepszył się także stan dróg bitych.
Jeśli wypadało wsiąść do łodzi, którą płynęli także inni podróżni grozić mógł tłok. Niewielu stać było na wynajęcie łodzi tylko dla siebi, i orszaku, lódż płynęła dniem, a na wieczorny posiłek i na noj przybijano do brzegu, starając się znaleźć nocleg w gospodzie. Trzeb} się było liczyć z tym, że szyper będzie traktować pasażerów z pewni zawodową rubaszną lub brutalną surowością. Kto nie zdjął ostróg ryzykował, że odbiorą mu je wioślarze, żądając wykupu. Taka przykrość spotkała Fantuzziego, który zdenerwowany komentuje dalej: „Oj podobnej hołoty trzymać się trzeba jak najdalej LI".
Ponieważ każdemu zależało na szybkości i bezpieczeństwie podróży również pasażerowie zasiadali do wioseł. Takie właśnie były doświadczenia Włocha Sebastiano Locatellego, gdy płynął Loarą w połowie XVI wieku. Na przystani otoczyła turystów gromada przewoźników, ofiarowując swe usługi. Ledwie się wyzwoliwszy, wybrali tego, który wydawa im się mniej ordynarny. Pobrawszy zadatek, szyper oddał ich w ręce dwóch osiłków o wyglądzie zbójców. Konflikt wywołał tylko pewier ksiądz z Piemontu, który próbował się wśliznąć, nie zapłaciwszy a drogę. Szyper przeliczył pasażerów i zażądał od niego trzech franków. Wybuchła awantura, bo ksiądz nie miał pieniędzy, a przewoźnik nie chciał przyjąć pary czerwonych jedwabnych pończoch, które mu oferowano. Rosły duchowny zaryzykował walkę, ale gdy marynarz zerwał mu kapelusz jako zastaw, Anglicy i Włosi - współpasażerowie - złożyli się na okup. Wszyscy liczyli, że winowajca spłaci dług, dziarsko wiosłują' , okazał się jednak niegodnym towarzyszem podróży, może księdzem-demerytem odsuniętym przez biskupa od trzody wiernych (sądził Locatelli). Jego słownictwo w czasie kłótni, łatwość z jaką bluźnil Bogu, Świętej Dziewicy i Wszystkim świętym (właśnie tego dnia czczonym) zgorszyły pozostałych Włochów. Ta zgubiona dusza - pisał Sebastiano - płynie do Paryża i ku potępieniu_
Towarzystwo z przypadku
Prąd rzeki jednak nie wystarczał. Piemoncki ksiądz odmówił pomocy, a dwaj majtkowie również nie kwapili się do pracy. Podróżni chwycili za wiosła. Niewprawni rychło upadli na duchu. „Pęcherze na moich dłoniach od wiosłowania - notował wieczorem Locatelli - bolą i nie sprawia mi przyjemności opisywanie wszystkich nieszczęść tego dnia. Muszę się czegoś napić*. Po fatalnej nocy trzeba było wrócić w deszczu, z bagażem na ramionach, do łodzi. Ostry, przeciwny wiatr i wysoka fala utrudniały pracę, a wysoką stawką była spokojna noc w gospodzie w Digoin. Bohaterami dnia okazali się młodzi angielscy panicze. Ruszali wiosłami, jakby niczego innego w życiu nie robili. Włoch zdumiewał się, że młody Anglik z dobrego domu wiosłuje już w wieku lat siedmiu. Cóż dziwnego - komentował włoski ksiądz w notatniku - że takich cudów dokonują potem w bitwach morskich; jaka szkoda, że skazani są (jako heretycy) na wiecznie potępienie.
W powrotnej drodze z Paryża, mimo niedobrych doświadczeń, znowu łódź wydała się naszym Włochom najlepszym środkiem komunikacji. Opuszczała ona Paryż w kierunku Auxerre w każdy piątek. Oprócz grupki arystokratów i duchownych była tam dama dworu, którą eskortowali oni w drodze do księżnej Mantui. Przewodnikiem był wędrowny sprzedawca piesków-bolończyków. Obok tych Włochów, zmieniający się na każdym przystanku tłum mężczyzn, kobiet i dzieci zdawał się naszym oświeconym turystom coraz mniej sympatyczny. Markiz Prospero Gonzaga, senior grupy, pouczał w kącie pokładu, jak unikać wszelkich konfliktów. Pannę Katarynę Catau, pupilkę towarzystwa, oddał pod opiekę Locatellego, „Choć to niemądre czynić wilka opiekunem owcy* - komentuje zakłopotany Sebastiano. „Niedoświadczony w tych sprawach, łatwo się zgodziłem* (co nastąpiło potem, o tym w jednym z dalszych rozdziałów). Zdawało mu się, że dookoła śmiertelnie przerażony tłum Trojan uchodzi z ginącego miasta: „W krzyku kobiet, płaczu dzieci i chaosie tej stłoczonej masy ludzi walczących o każdy cal przestrzeni dla oddechu aułem się, jakbym przemierzał Styks w śmiertelnej barce Charona". Umęaona dusza i dało księdza Sebastiano ceniły sobie drogo opłacone miejsce na belach towaru na otwartym pokładzie.
łatwo dostrzec różnicę między jazdą wozem czy łodzią najmowaną przez kilku turystów lub kupców (aęsto i jednych i drugich razem), a regularnie kursującą pocztą. Stałe - codzienne, kilkakrotne w tygodniu, na niektórych trasach kilka razy dziennie - połączenie pojawiało się, gdy ruch pasażerski był nasilony. Turysta, przybysz z daleka, włąaał się tu w intensywny ruch, ginął w tłumie, ale za to stykał się z ludźmi w ich własnym środowisku. Poznawał nie tylko gospodarza w oberży,