bo moja skrucha była prawdziwa — będzie pan miał rację, bo ja naprawdę byłem i jestem w lojalności szczery i aż do szaleństwa oddany rządowi. Ale tym samym obróci pan wniwecz swoje oskarżenia przeciwko mnie o zamach — i postawi się pan w śmiesznej sytuacji nędznego intryganta. Ale do rzeczy! Co by pan jednak pow iedział na to, gdybym ja pana z kolei aresztował?
Naczelnik Policji — Niech pan nie myśli, że policja jest ponad aresztow aniem. Nie. To aresztowanie jest ponad nami. Ono jest ponad wszystkim. Jestem policjantem starej daty. Proszę więc... Jeżeli tylko umie pan uzasadnić...
Adiutant — Oczywiście, że umiem. Sprawa przedstawia się tak: do elementarnych obowiązków szefa policji należy ochrona generałów przed zamachami bombowymi. A pan — co zrobił?
Sam pan wcisnął bombę do rąk aresztowanego spiskowca, sam mu pan pokazywał, jak ma rzucać. Przecież to straszne.
Naczelnik Policji — Pan oszalał? Przecież to wszystko na pański wniosek!
Adiutant — ...który pan poparł tak podejrzanie skwapliwie.
N ACZELNIK Policji — Niejako nawet pod presją pańską, sam pan tego przecież chciał, sam pan dążył do tego doświadczenia z bombą.
ADIUTANT — Ale ja nie jestem szefem policji. Powtarzam: jaki jest elementarny obowiązek szefa policji? Dziecko panu odpowie, ochrona generałów przed zamachami bombowymi.
Naczelnik Policji — Ale ta bomba miała być zepsuta! Sam pan to mówił.
Adiutant — Ja w to nie wchodzę. Pan nie miał obowiązku mi wierzyć.
NACZELNIK Policji — Ale przecież sam pan przed chwilą mnie zapewniał, że pan mówił prawdę, że jest pan oddany rządowi.
Adbjtant — Tak jest istotnie. Jestem oddany rządowi. Ale pan, jak© naczelnik policji, powinien wiedzieć, że to, co jest istotne — nie musi mieć mimo to specjalnego znaczenia, ewentualnie może mieć lub ma znaczenie przeciwne, lub po prostu różne, zależnie od pewnych okoliczności. Widzi pan? Mimo długiego stażu nie umie pan rozumować inaczej jak tylko prymitywnie.
Naczelnik Policji (zrezygnowany) — Dobrze więc, aresztujmy się nawzajem aż do wyjaśnienia sytuacji.
Adiutant wyciąga szablę i aresztuje Naczelnika. Wchodzi Generał.
Naczelnik Policji — To pan generał żyje?!
Generał — Nie jestem taki głupi. Schowałem się do ustępu.
ADIUTANT — Zwracam uwagę, że okrzyk wydany przed chwilą przez pana naczelnika jest wysoce obciążający dla niego. Zdumienie wyrażające się w zdaniu: „To pan generał żyje?” — świadczy o tym, że pan naczelnik spodziewał się czy nawet wręcz liczył na coś innego.
GENERAŁ — W ogóle jestem zmuszony panów obydwóch zaaresztować. Są dwie ewentualności. Albo to był przypadek, albo któryś z was trzech dokręcił zapalnik. Ponieważ nawet my nie umiemy jeszcze aresztować przypadków, pozostaje druga ewentualność. Więźnia nie liczę, bo on już jest aresztowany. Pozostają mi więc obaj panowie.
Naczelnik Policji — Słusznie. Przeszłość pana porucznika da na pewno trybunałowi wiele do myślenia.
Adiutant — Motywy pana naczelnika będą swego rodzaju klasycznym przypadkiem dla prowadzących śledztwo. Być może chodziło tutaj także, nie poruszając w tej chwili istotnych, cięższych oskarżeń, o skompromitowanie adiutanta pana generała. Zrozumiała chęć, wynikająca z pobudek czysto osobistych, ale nie mająca nic wspólnego ze służbą dla naszego rządu.
Naczelnik Policji — Z przykrością muszę oznajmić, że aresztuję pana, panie generale, że aresztuję pana właśnie w imieniu rządu.
Generał — Mnie? Za co?
Naczelnik Policji — Za lekkomyślne wystawienie stopnia generała na zamach bombowy. Jest pan posądzony o sprzyjanie akcji wywrotowej. Sam pan obudził moją czujność w tym względzie. Zresztą będzie to dla pana okolicznością łagodzącą.
Adiutant — Pozostałaby do rozstrzygnięcia sprawa, czy policjant, który już aresztował osobę, z którą jednocześnie znajduje się w stanie wzajemnego aresztowania, czyli pan naczelnik ze mną, może aresztować osobę trzecią, przez którą zresztą został