— Wysoka i gęsta, nabiorą se siana, no! — rzekł drugi stając obok.
— Byle ino pogodnie sprzątnęli — rzekł trzeci rozglądając się po niebie.
£ Skoro człowiek łąkę kosi, leda baba deszcz uprosi — zaśmiał się czwarty.
— Prawda to była po inne roki, ale nie latoś! — zaczynaj, Mateusz.
Przeżegnali się wraz, Mateusz przyciągnął pasa, rozkraczył się nieco, przygiął bary, w garście splunął, nabrał dechu i szerokim rozmachem spuścił kosę, tnąc już raz za razem, a za nim drudzy, ostawając nieco na skos, by se nóg nie podciąć, czynili toż samo, wcinając się posobnie w omgloną łąkę i chlaszcząc równym, spokojnym rzutem kos. zimne ostrza ino łyskały ze świstem i trawy kładły się ciężko, osypując ich rosą kiieby tymi łzami”. (III, 342—343)
Zauważmy, jak w opisie tym splatają się elementy posuniętej do wirtuozostwa sprawności zawodowej z elementami obrzędowymi. Ten charakter obrzędowy ma nie tylko żegnanie się przed rozpoczęciem kośby, ale również owo ustawianie się w szereg z Mateuszem jako przodownikiem na czele i owa krótka wymiana zdań, którą poprzedza się zaczęcie pracy, jakby akcentując koleżeństwo przypadkowo przecież zgromadzonego zespołu, życzliwość dla pracodawcy i wreszcie ochotę do wspólnej roboty. Ten opis zabierania się do koszenia łąki jest zarazem charakterystycznym obrazem zastosowania reguł obyczajowych ustalonych przez wielowiekową tradycję dla tej właśnie wykonywanej zbiorowo czynności zawodowej.
Jeszcze dobitniej zaznaczy się norma obyczajowa przy okazji tak uroczystej jak uczta wigilijna:
„Uroczysta cichość zaległa izbę.
Boryna się przeżegnał i podzielił opłatek pomiędzy . wszystkich, pojedli go ze czcią, kieby ten chleb Pański.
— Chrystus się w one) godzinie narodził, to niech każde stworzenie krzepi się tym Chlebem świętymi — powiedział Rocho.
A chociaż głodni byli, boć to dzień cały o suchym Chlebie, a pojadali wolno i godnie”. (II, 82)
I przy mniej uroczystych jednak okazjach pamiętać trzeba o dobrych obyczajach:
„— Siadajcie, Macieju, z nami, zjecie, co jest — zapraszała wójtowa kładąc trzecią łyżkę.
— Bóg zapłać. Przyjechałem z boru, tom se już dobrze podjadł...
— Bierzcie się ano za łyżkę, nie zaszkodzi wam, teraz już wieczory długie...
— Długi pacierz i duża miska, jeszcze bez to niktoj nie pomarł — rzucił dziad.
Boryna wzdragał się, ale w końcu, że słonina mocno raziła mu nozdrza, przysiadł się do ławki i pojadał z wolna, delikatnie, jak obyczaj kazał”. (I, 29)
Ten sam obyczaj każe długo i zawile dyplomatyzować w okresie zalotów, każe prowadzić przewlekłą rozmowę o wszystkim i o niczym, gdy się już przyszło z wódką prosić o rękę panny, każe matce tejże panny nie wiedzieć, w czyim to imieniu występują swatowie, chociaż dla nikogo we wsi nie jest to tajemnicą.
Podobnie zresztą krążą wokół sprawy chłopi, którzy zebrali się u Boryny na naradę w sprawie lasu, a i on sam, chociaż, widząc tylu na raz pakujących się do izby sąsiadów, „dziwował się tej procesji”, to przecie, także znający się na obyczaju i regułach grzeczności —
„[...] pary z gemby nie puścił, na pozdrowienia odpowiadał, rękę podawał, siedzieć zapraszał, ławki podsuwał
i tabaką częstował”.