xxxn PRZESTRZEŃ
Zdarzyła nę to w południe i w skwar* który każdy zakątek kamiennego miasta napełniał udręką; liście na drzewach wiotczały i gorący aiok potężnie pachniał smołą. (Pijany o dwunastej w południe)
Na szarym niebie od czasu do czasu ukazywało się blade słońce; w kałużach, którymi pokryty był cały plac budowy, wyglądało ono jak oczko żółtego tłuszczu. Podnosiliśmy ku niemu nasze umęczone twarze; słońce zaraz znikało. (Robotnicy)
Dom. w którym zamieszkiwałem śmiesznie mały pokój, był jednym ze starych domów na przedmieściach naszego miasta. Był to dom
0 poczerniałych ścianach, wytartych schodach i zielonym od wilgoci pocfaórfcu l j latem w słońcu śpią tłuste koty; zawsze pachnie kapusta
1 mokra bielizna. (Ust)
— Gdzie tu jest knajpa?
— Tu pełno tego — powiedział chłopiec. — Najbliższa za rogiem.
po chwili Kuba wszedł do środka. Pachniało piwem, starymi zakąskami i zjcłczałym tłuszczem: na suficie od lata kołysały się lepy pełne zeschłych much. (Pętla)
Generalnie wstrętne są małe miasteczka, „małe, zasranę miasta [...J gdzie bez przerwy pada deszcz i bez przerwy jest błoto, gdzie nie ma światła, gdzie jak jedną dziwkę boli ząb, to już nie ma nocnego życia” (Kancik), a wszędzie rytm i charakter codziennego życia określa wódka.
Dojmującym społecznym odczuciem jest przekonanie o niezmienności tej rzeczywistości:
— Rany jedynego Boga! — powiedział Zawadzki. Wskazał ręką przed siebie i zatoczył nią koło. — Ile czasu będą jeszcze te łączki, te ludzie pod płotem, te hotele, te składki na flaszkę po pięć złotych, te tablice bumelantów, tłok w tramwajach, te kolejki po masło? Ile jeszcze czasu zakochani nie będą mieli gdzie mieszkać, ile czasu jeszcze ludzie będą rozchodzić się z sobą, bo mieszkanie, pranie, sraty-taty? Gdyby nie to, że wiem, jak było przedtem, pomyślałbym, że znalazłem się w piekle! Nic wierzę w inne piekło, ale jeśli nawet jest coś takiego, to te flaszki,
ci faceci pod płotem, te kolejki po mięso, dziewczyny w hotelach _ tó
jest gorszym piekłem. (Odlatujemy w niebo)
PRZESTRZEŃ
1
XXXIII
Ten wstrętny świat zamieszkują równie brzydcy ludzie. Uderza animalizacja ich opisów:
byt niski, brzydki jak małpa, chuderiawy („.j. Miat niesympatyczną twarz zastrachanego króliczka. l„.]
Był niski i krępy jak niedźwiedź, miał krwistą cerę rzeźnika, szorstkie siwe włosy i puszyste brwi. (Dwaj mężczyźni na drodze)
Po peronie szedł zawiadowca z czerwoną chorągiewką; byt podobny do starego, wąsatego morsa. (...)
Fryzjer był stary: miał łysą głowę pokrytą śmiesznym, kaczym puchem, odstające zwiędłe uszy i bystre spojrzenie czarnych ślepek. (Kancik)
Kontrast między rzeczywistą nędzą bytowania a marzeniami o lepszym świecie ironicznie obrazuje zestawienie słów bohaterów opowiadania Odlatujemy w niebo i miejsca, w jakim te słowa są wypowiadane, z tematem pogadanki anonsowanej przez zakładowy radiowęzeł: Jak i kiedy polecimy na księżyc. Opozycja pomiędzy zaśmieconą łączką za zakładem pracy, na której sfrustrowani i rozgoryczeni robotnicy przepijają swoją mamą wypłatę, a patetycznym, fałszywie optymistycznym tonem opowieści o niedalekiej podróży kosmicznej jest zarazem opozycją propagandowej wizji przyszłości i ponurej teraźniejszości.
Jednostronna, jednowymiarowa wizja rzeczywistości w Pierwszym kroku w chmurach ma niewiele wspólnego z autentyzmem, który przypisywali opowiadaniom tego zbioru rozentuzjazmowani krytycy w roku 1956. Po latach różowego lukru młody pisarz nadużył barw mrocznych, odsłaniając wyłącznie ciemne strony rzeczywistości. Nieco później Hłasko nazwał tę technikę „prawdziwym zmyśleniem” — I
niem z odpowiednio skomponowanych elementów rzeczywistości, przy użyciu symboli oraz sytuacji umownych, pewnego modelu świata, który — pozostając czystą kreacją artystyczną — swoje prawdopodobieństwo opiera na zgodności I odczu-