Marszałek jako naczelnik policji stołecznej miał do swojej stałej dyspozycji chorągiew pieszą (węgierską) złożoną z około 150 głów. Tych „marszałkowskich ” zwano w gwarze warszawskiej „węgramiv, „krukami”, „kurpikami”; nosili opięte granatowe mundury z czerwonymi wyłogami i giwery; słynęli ze zręczności w łapaniu złodziei. Poza tym komisja wojskowa obowiązana była co pół roku „ordynować pod dyspozycję laski marszałkowskiej” po dwie chorągwie lekkie dla objeżdżania w nocy rozległych przedmieści, „dla opatrzenia wszelkiego w każdym czasie bezpieczeństwa”. Wówczas odbywały się generalne obławy na wszelkiego rodzaju „hultajów”.
W rzeczywistości jednak nie te „kruki” i „węgry” przedstawiały największe niebezpieczeństwo dla tych wszystkich, którzy z tych czy innych względów kryli się przed władzami. Sam mundur czynił ich funkcję jawną. Trop w trop za nimi szedł inny nieprzyjaciel, groźniejszy, bo ukryty — mowa tu o szkolnikach podległych bezpośrednio syndykowi, bo też, jak wynika z życiorysów, większość osobników podejrzanych wpada właśnie w ich ręce.
Tu wyłania się mało znana w dziejach wewnętrznych Warszawy końca XVIII w. rola instytucji syndyka i szkolników w ramach działalności policyjnej marszałka. Pierwotnie głównym zadaniem syndyka wraz ze sztabem pomocników była walka z nielegalnym pobytem w stolicy żydowskich rzemieślników, domokrążców itp., dla których bramy Warszawy były nadal zamknięte. Ci Żydzi, którzy na mocy ordynacji marszałkowskich mieli ku temu prawo, obowiązani byli wykupić bilet. Syndyk łączył w sobie władzę policyjną z administracyjną. Sztab pomocników syndyka składał się z szkolników, duchownych i tłumaczy z hebrajskiego
i żydowskiego na polski. Mianowani z góry syndycy, których zadaniem było dozorowanie i kontrolowanie Żydów warszawskich oraz donoszenie władzy marszałkowskiej, byli przedmiotem ogólnej nienawiści, zwłaszcza że często bezlitośnie gnębili współplemieńców, wyciągając bez skrupułów łapówki i szantażując swoje ofiary. W latach 1784—1788 funkcję syndyka warszawskiego sprawował Boruch Joelowicz z Konstantynowa, zaś w latach 1788—1793 Szymon Szmulowicz z Opatowa; po nim Szloma Szajowicz (1793—1794).
Dotąd obracamy się w pojęciach ustalonych. Życiorysy otwierają zagadnienie nowe — stosunek szkolników do ludności nieżydowskiej. Na podstawie tych dokumentów z całą pewnością możemy stwierdzić, że w dziedzinie kryminalnej syndyk i szkolnicy interweniują również w życie ludności nieżydowskiej — czynią to opłacani niezawodnie dodatkowo przez marszałka, pozostając albo na stałym tajnym żołdzie, albo płatni „od głowy”. Posługują się głównie metodami szpiegowskimi; ułatwia im zadanie fakt, że najczęściej uprawiają jeszcze jakiś inny proceder — działalność szkolników traktują jako zajęcie dodatkowe. W ten sposób łatwiej penetrują życie dołów warszawskich — zwłaszcza zajęcie handlarza starzyzną dostarcza licznych okazji do bezpośrednich kontaktów ze złodziejami i paserami. Spotykamy się tu z faktami zwykłego przekupstwa: jeśli szkolnikowi-handlarzowi udaje się nabyć towary kradzione za bezcen — puszcza ofiarę bezkarnie, jeśli targu nie dobiją — oddaje podejrzanego w ręce sprawiedliwości.
W tych warunkach stają się znienawidzeni zarówno przez ludność żydowską, jak i chrześcijańską. Dochodzi do zorganizowanych buntów pospólstwa „przeciw Żydom” — a ściślej przeciw s^^kow^j
31