54
H 0łjif odźwierny lawolał. bzyknęło K dzikich głosów;
I WM.* |r pi P «iołał
1 Im* H1 0l0l6w-
I orsak dolne krużganki przebiega, .Cmii Mum pokręcone wichody. po flUłewoda wiodące gospody,
zbrojnych r| w raz się rozlega; I Mtttwszy wneciądzem podwoje, pobgwtsahlę, wziął czarę w stoła. ftnedl ku oknu. i .Stało się!- - zawoła.
MMIRI .Starca! w ręce twpje!"
H Halban pobladnął, chciał skinieniem ręki HHI upój. wstrzymn e się, myśli; UE drzwiami coraz bliższe dźwięki, Opuszcza rękę; I to oni, - już przyśli.
jpMeaaf rozumiesz, co ten łoskot znaczy?
IHB myihsz? masz nalaną czaszę,
Migi wypita; starcze! w ręce wasze".
Halban pogłądił w milczeniu rozpaczy.
B| I poeiyję.- i ciebie, mój synu! -Chcę jeszcze zostać, zamknąć twe powieki,
HI żyć - ażebym sławę twego czynu Zachował światu, rozgłosi! na wieki.
Obiegę Litwy wsi, zamki i miasta,
Gdzie fl dobiegę, pieśń moja doleci,
Bud B rycerzy w bitwach, a niewiasta Będzie ją w domu śpiewać dla swych dzieci; Będzie ją śpiewać, i kiedyś w przyszłości Z tej pieśni witanie mściciel naszych kości!"
Na poręcz okna Alf ze łzami pada
I długo, długo ku wieży poglądał,
I lik gdyby jeszcze napatrzyć się żądał
Miłym widokom, które wnet postrada.
Objął Halbana, westchnienia zmieszali W ostatnim, długim, długim uśdśnieniu.
II wraedądzów słychać łoskot stali,
Chodzą, wołąją Alfa po imieniu:
■Zdnęco! twa gowa dzisiaj pod miecz padnie, ^BI grzechy, gotuj się do zgonu,
|tar/cc, kapel®" Zakonu,
0MJL, dusz* I umrzyj przykładnie".
0C^ćtwą
7 dobyły® mieczem Alf czekał spotkania, |250l * oraZ blednie, pochyla się, słania;
l*cl c. gję na oknie i tocząc wzrok hardy, płaszcz, mistrza znak na ziemię miota, ^ce nogami z uśmiechem pogardy:
Ootówem umrzeć, czegóż chcecie więcej? I I urzędu mego chcecie słuchać sprawy, patrzcie na tyle zgubionych tysięcy, fla miasta w gruzach, w płomieniach dzierżawy I iitoi słyszycie wicher? pędzi chmury śniegów, - I ftm marzną waszych ostatki szeregów. Słyszycie? wyją głodnych psów gromady,
One się gO®l o szczątki biesiady.
Ja to sprawiłem; jakem wielki, dumny,
Tyle głów hydry jednym ściąć zamachem! Konrad
jak Samson jednym wstrząśnieniem kolumny 0 zem4c,e
Zburzyć gmach cały, i runąć pod gmachem!" nad z,kon#m
Rzekł, spojrzał w okno i bez czucia pada,
Ale nim upadł, lampę z okna ciska;
[270] trzykroć, kołem obiegając błyska,
Na koniec legła przed czołem Konrada;
W rozlanym płynie tleje rdzeń ogniska,
Lecz coraz głębiej topi się i mroczy,
Wreszcie, jak gdyby dając skonu hasło,
Ostatni, wielki krąg światła roztoczy,
I przy tym blasku widać Alfa oczy, Konrad-łmlsrć
Już pobielały - i światło zagasło.
Aldona - śmierć
I w tejże chwili przebił wieży ściany Krzyk nagły, mocny, przeciągły, urwany, |2M| Z czyjej to piersi? wy się domyślicie;
A kto by słyszał, odgadnąłby snadnie,
Że piersi, z których taki jęk wypadnie, Już nigdy więcej nie wydadza głosu.
W tym głosie całe ozwało się^yetaf Lj |
Tak struny lutni od tęgiego ciosu Zabrzmią i pękną; zmieszanymi dźwięki |
Ko««d W«n, fflfod - urk. 4