Skąd się wzięli Słowianie


Skąd się wzięli Słowianie
7 grudzień 2009
Zdjęcie: Jacenty Dędek
Choć opanowali rozległe przestrzenie wschodniej Europy, ich ekspansja pełna jest zagadek.
Ludy słowiańskie zajmują większą przestrzeń na Ziemi niż w dziejach. To zdanie wygłoszone
kiedyś przez Johanna Gottfrieda von Herdera, twórcę niemieckiej filozofii historycznej,
uważanego za ojca slawistyki, do dziś budzi wątpliwości.
Czy należy je uznać za opis stanu wiedzy na temat historii Słowian, czy może jest ono faktem, z
którym trudno nam, Słowianom, się pogodzić? A może stworzyliśmy po prostu swoista
antyhistorie: niewytwarzania, niedziania się, nudy, bierności i stagnacji, która miała jednak
doprowadzić do tego, że jesteśmy najliczniejszą w Europie grupa językową? Do dziś nie
wiadomo właściwie, jakim sposobem.
Nie jesteśmy ludem takim jak Baskowie, którzy niemalże od czasów prehistorycznych mieszkają
w jednym miejscu i są w stanie badać własną historię, sięgając w głąb tysiącleci. Nie
stworzyliśmy imperium o spisanych dziejach, które wychowało wybitnych filozofów,
charyzmatycznych władców i wizjonerów decydujących o losach świata, zostawiających po sobie
świątynie i miasta, kodeksy, dzieła sztuki i szlaki handlowe.
Słowianie przez historie maszerowali w łapciach z łyka albo kory. Został po nich co najwyżej
garnek pozbawiony ozdób, niezdarnie ulepiony w rękach, bo nie używali nawet koła
garncarskiego. Do bitwy szli, zakasując portki, żeby nie przeszkadzały im w biegu i walce. Ale w
tych lnianych gaciach dotarli na tereny dzisiejszej Syrii, na Peloponez, a najprawdopodobniej
także do Islandii; stanęli pod Konstantynopolem, stolicą połowy ówczesnego świata. Sukces
niepiśmiennych Słowian, lub może tylko ich języka, był przeciwieństwem sukcesu jasnej,
logicznej łaciny, języka imperium, który zrodził poezje nie tylko subtelne i piękne, ale również
mierzone stopami rytmicznymi, podczas gdy najstarszym pisanym zabytkiem słowiańskim jest
słowo  strawa . To jednak strawa częściej pojawia się dziś na europejskich stołach niż ambrozje i
delikatesy.
Znany historyk Norman Davies porównał uprawianie historii do sztuki. Mówił, że historyk powinien
być po trosze artystą, żeby móc w sposób twórczy poruszać się wsród, strzepów informacji i
zapisków butwiejących w archiwach. Tymczasem dzieje Słowian nakreślili przed laty rzemieślnicy
traktujący archeologie, zródła pisane i językoznawcze niezwykle instrumentalnie. Ludzie od lat
okopani w dwóch wrogich obozach, toczący ze sobą bitwy, za nic mający rzesze, które
przymuszone obowiązkiem szkolnym znosić muszą katusze nudy na lekcjach historii.
Pierwszy z wrogich obozów to tzw. autochtonisci, którzy twierdza, ze Słowianie z dziada, a nawet
pradziada z prababą mieszkali miedzy Odra i Wisła i stąd wyruszyli na podbój Europy. Drudzy to
allochtonisci  ich zdaniem Słowianie pochodzą, mówiąc ogólnie, zza naszej wschodniej granicy,
z dorzecza Dniepru, skąd przyszli i zaludnili środkowa Europe i Bałkany. Spory jednych z drugimi,
skupione głównie na wytykaniu błędów stronie przeciwnej, do dyskusji na temat dawnych Słowian
nie wnoszą nic ciekawego ani nowego, w ogóle nie mogą dojść do zgody (...) jako że każdy myśli
co innego i żaden nie chce ustąpić drugiemu  jak pisał o plemionach słowiańskich na przełomie
VI i VII w. nieznany historyk nazwany Pseudo Maurycym. Zostawmy więc ciosanie kolejnych
prakolebek i spory o nazwy rzek, znad których wyłowiło naszych przodków światło historii, a
zajmijmy się historią, o jakiej mówi Davies  sztuką opartą na faktach. Owych faktów nie jest zbyt
wiele, a w ich wątłym świetle dzieje Słowian jawią się jako mgliste, niekonkretne, niczym
słowiańska dusza. Kolejne teorie o pochodzeniu naszych dziadów uchodzą za niepodważalne
prawdy tylko do czasu, gdy pojawiają się prawdy jeszcze prawdziwsze lub takie, których
wyznawcy po prostu głośniej krzyczą.
Spisane tu rozważania na pewno nie przyniosą jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: Jak to się
stało, że zarówno płowy Białorusin ze szklanką samogonu, jak i śniady Czarnogórzec
wychylający flaszkę domowego winka przy odrobinie dobrej woli mogą wznieść tak samo
brzmiący toast. Może zresztą same pytania będą ciekawsze niż szukanie na nie odpowiedzi? Tak
czy inaczej, czas zacząć naszą opowieść, np. tak: było nie było, czy się zdarzyło& ?
Ojciec historii, Herodot, pisał wprawdzie o Neurach (często uważanych za Słowian), że raz do
roku zamieniają się w wilki, ale co robili, kiedy nie byli wilkami? W dziełach historyków
starożytnych Słowianie pojawili się dopiero w połowie VI w. Co było wcześniej  skąd przyszli,
dlaczego do tego czasu nie byli zauważani  nie wiadomo. A przecież nie mogli w ogóle nie
istnieć! Dziś uważamy, że byli Sklawinami i Antami, którzy mówili jednym językiem, niesłychanie
barbarzyńskim i te same mieli, krótko mówiąc, urządzenie i obyczaje jedni i drudzy ci północni
barbarzyńcy, co uznajemy za niezbity dowód na to, że jedni i drudzy byli Słowianami właśnie,
choć żaden z autorów tego explicite nie napisał. Już w XIX w. historycy doszli zresztą do
wniosku, że nie bardzo mogą ufać swoim starożytnym poprzednikom, bo ci nie dość, że
posługiwali się mapami podróżnymi, które niewiele miały wspólnego z rzeczywistą geografią, to
jeszcze bezgranicznie ufali swoim informatorom, a (skąpą) wiedzę śmiało uzupełniali wyobraznią.
Jeden z głównych, żeby nie powiedzieć kultowych, autorów tekstów na temat Słowian, niejaki
Jordanes, sądził, że Wisła płynie z zachodu na wschód, a jego  relacja słowiańska jest
kompilacją zródeł, jakie udało mu się przeczytać przy biurku, gdzie opracowywał historię Gotów,
o Słowianach jedynie wspominając. Inny antyczny  znawca  historyk, który z równą pasją
oddawał się pisaniu panegiryków co i paszkwili na tego samego władcę  o Słowianach wiedział
jedynie, że czczą boga twórcę błyskawic... Wszelkie informacje przekazywane przez autorów
starożytnych o obszarach położonych poza rzymskim imperium wydają się mocno podejrzane.
Trudno się dziwić, klasyczne dzieła obejmowały obszary znacznie rozleglejsze niż tereny ich
własnych podróży, a często wykraczały też poza granice ich wiedzy. Tymczasem nazwy, ludy i
plemiona często mylili i podbijający w XIX w. Afrykę Brytyjczycy, którzy informacje czerpali
przecież z pierwszej ręki. Zresztą i dziś, w dobie obserwacji satelitarnej, wytrawni komentatorzy
polityczni popełniają  bywa  brzemienne w skutkach merytoryczne błędy.
Odwołajmy się zatem do wykopalisk. Tu przedmiotem badań nie są dwuznaczne zapiski, ale
konkretna materia  cegła, brosza i nagrobek. Archeolodzy zwykli uważać, że tam gdzie
wykopano garnek  w typie praskim , czyli ręcznie lepione, nieozdobione naczynie, tam gdzie
doszukano się śladów po kwadratowej półziemiance z paleniskiem w jednym z kątów  tam na
pewno mieszkali Słowianie. Dla tych badaczy kolejne obszary zasięgu słowiańszczyzny
wyznaczają owe garnki i półziemianki, ale przecież ludzie mówiący tym samym językiem mogli
żyć w skrajnie różnych kulturach materialnych. Wezmy chociażby arabskich beduinów ze stadem
kóz, kilkoma wielbłądami, plastikowymi bidonami, jednym kotłem i namiotem i porównajmy ich z
sybarytycznymi mieszkańcami miast pełnych orientalnego przepychu, pachnących tysiącem i
jedną przyprawą. Styl ich życia jest skrajnie różny, a jednak zarówno marokański beduin, jak i
mieszkaniec Damaszku czy egipskiej oazy powie o sobie  jestem Arabem , i do tego powie to po
arabsku. Skąd zatem pewność, że pochylony nad prymitywnym paleniskiem mieszkaniec nędznej
półziemianki był Słowianinem? Skąd wiemy, że sam się za takiego uważał? Materialnych śladów
jest zbyt mało i zbyt są one mizerne, żeby można było wysnuwać z nich kategoryczne wnioski
dotyczące etniczności. Przecież garnek po prostu służył do noszenia wody, a jama zasobowa 
do przechowywania ziarna, z którego po dniu pracy w polu człowiek przygotował sobie bryję,
ulubiony ponoć przysmak Słowian. Po epoce starożytnej pozostało wiele ciekawych śladów
kulturowych: biżuteria, zapinki, monety& Początek ery nowożytnej, kiedy do dziejów wkraczają
Słowianie, jakby w ziemi zaginął. To, co zostało, to najczęściej po prostu inny kolor, albo nawet
inny odcień koloru ziemi tam, gdzie kiedyś była jama zasobowa  tak wyglądają słowiańskie
stanowiska archeologiczne  mówi jeden z badaczy, od lat fotografujący relikty słowiańszczyzny.
Kolebki  słowiaństwa poszukują nie tylko archeolodzy i lingwiści, ale także antropolodzy i
genetycy. Zdaniem tych ostatnich charakterystycznym genem dla Słowian jest R1a1 (M17) 
haplogrupa występująca w męskim chromosomie Y, czyli przenoszona niemal bez zmian z ojca
na syna. Na kontynencie europejskim występuje on u 63 proc. Serbów łużyckich (z Niemiec),
56,4%  60 proc. Polaków, 44 54 proc. Ukraińców i 50 proc. Rosjan. Najstarszą  genetyczną
kolebką Słowian byłoby w myśl tych badań południe Europy. Sęk w tym, że choć falsyfikacja
danych genetycznych jest praktycznie niemożliwa, to ich fałszywa interpretacja 
prawdopodobna. Wszystko dlatego, że słowiańskość to pojęcie przede wszystkim lingwistyczne,
nie antropologiczne. Podobnie wysoki jak w Polsce odsetek nosicieli R1a1 spotyka siÄ™ w Europie
wśród& Węgrów (którzy pod względem językowym nie mają nic wspólnego nie tylko ze
Słowianami, ale w ogóle z całą indoeuropejską grupą języków) i u 80 proc. Celtów (Rosser,
2000).
Skoro nie w genach, to gdzie powinniśmy szukać esencji słowiańskości? Florin Curta,
amerykański mediewista, jest zdania, że należy poszukiwać nie garnków, a znaków
emblemicznych, czyli wyróżniających Słowian spośród innych ludów, takich jak dziś tarcza
szkolna na rękawie ucznia czy stojące włosy na głowie punka. Dla Curty takim znakiem jest fibula
kabłąkowa, czyli zapinka do sukni noszona przez kobiety manifestujące swą przynależność do
słowiańskich elit (które powstają właśnie w momencie, gdy formuje się etniczność). Czy włożenie
stroju z fibulą wystarczało do zamanifestowania słowiańskości?  Być może  odpowiada Curta,
którego inni archeolodzy krytykują zresztą za przypisywanie zwykłym zapinkom zbyt wielkiego
znaczenia. Jednak jego rozważania idą dalej i są ciekawym głosem w słowiańskiej sprawie. Florin
Curta uważa bowiem, że Słowian  stworzyli autorzy bizantyńscy, nazywający Sclavenes
wszystkie ludy barbarzyńskie, które od północy atakowały Cesarstwo podczas grabieżczych
wypraw. Nazwa ta powstała dla uproszczenia zbyt skomplikowanej rzeczywistości. Przecież my
sami nazywamy wszystkich przedstawicieli rasy żółtej Chińczykami, a większość muzułmanów,
niezależnie od tego, czy są Persami, czy Pakistańczykami, po prostu Arabami. Ale wróćmy do
Cesarstwa, które na Bałkanach postawiło sieć warowni mających chronić północną granicę przed
napadami barbarzyńców żądnych złota i broni, a także oliwy, wina i sosu rybnego zwanego
garum. Odcięcie od prestiżowych produktów zmusiło słowiańskich przywódców  jeśli dalej
chcieli nimi pozostać i wyróżniać się z masy zajadającej się bryją  do politycznej i militarnej
mobilizacji. Zaczęła się formować nowa, silniejsza, lepiej zorganizowana grupa Słowian,
zauważona właśnie przez autorów bizantyńskich. Tak głosi teoria Curty, jak wszystkie inne
niepozbawiona luk, które umożliwiają jej obalenie, ale  przyznajmy  o ileż ciekawsza niż na
przykład słynna  wędrówka ludów .
Godne zastanowienia jest, jak niby miały owe ludy wędrować. Trudno przypuszczać, by nagle
matki brały na barana dzieci, ojcowie rodzin uwiązywali dzikie świnie na konopne sznury (jedna z
teorii dotyczących pochodzenia nazwy Słowian mówi, że Suobenoi znaczy tyle, co chodzący ze
świniami), praski, nic nie warty, garnek zostawiali na żer archeologom i szli na przełaj przez las,
gdzie oczy poniosą. Kiedy decydowali:  No, dziś już dalej nie idziemy, tutaj zostajemy; bierzmy
się do orania ziemi i lepienia nowych garnków ? Co zmuszałoby ich do dramatycznej decyzji o
pozostawieniu całego dobytku i wyruszeniu na tułaczkę? Przecież nie byli nomadami, tylko
rolnikami, których żadna siła nie oderwie od własnej ziemi, tak jak wikinga od statku, a beduina
od wielbłąda. Niektórzy historycy wyznają teorię, że motorem wędrówki był nieprzyjazny klimat
północy. Trudno sobie jednak wyobrazić chłopa, który orze, sieje, zbiera, a któregoś ranka wstaje
ze swojego leża wyściełanego suchą trawą i mchem, wychodzi z ziemianki, rozgląda się i mówi:
 O, znowu siąpi, straszna tu jednak wilgoć. Dość mam tych poleskich bagien, nogi ciągle mam
przemoczone, cały ten klimat i ta szara beznadzieja działają na mnie depresyjnie. Jutro idę
szukać słońca, ruszam na południe .
Zdaniem profesora Przemysława Urbańczyka, który ślady najprawdopodobniej słowiańskie odkrył
aż na Islandii, w rozważaniach na temat Słowian należy porzucić wątpliwą teorię wędrówki ludów,
a za owe ludy uznać raczej wędrujące elity  przywódców wraz z armią i tejże armii rodzinami. To
właśnie ich losy mieli śledzić historycy, których zupełnie nie zajmowało nudne życie osiadłej,
rolniczej większości, niemającej ani ambicji, ani możliwości jakiejkolwiek ekspansji. Zdaniem
Urbańczyka, w sukcesie słowiańszczyzny decydującą rolę mieli odegrać przywódcy awarscy,
przybyli ze stepów Azji. Koczownicy szybko podporządkowali sobie wielkie tereny zamieszkane
przez rozmaite osiadłe rolnicze ludy, które jak głosi tradycja traktowali z należnym
okrucieństwem. Jeśli Obrzyn (Awar) miał jechać, nie zaprzęgał do telegi ani konia, ani wołu, jeno
kazał zaprządz 3, 4 albo 5 niewiast, aby wiozły Obrzyna. Awarowie, dzicy i bezwzględni jezdzcy o
zniekształconych czaszkach, twarzach pooranych skaryfikacjami, ze skalpami wrogów
przytroczonymi do buńczuków, wyruszali wiosną na wojenne wyprawy i zabierali na nie swoich
Słowian  pieszych, odzianych nawet nie w koszule, ale w portki tylko. Tak to Słowianie w
łapciach doszli pod awarskim dowództwem do Salonik, oblegali Konstantynopol, brali udział w
wyprawie bizantyńskiej przeciw Arabom (na których stronę ochoczo przeszli) i osiedli aż w Syrii.
Na pewno nie zaludnili tym sposobem Europy, ale Awarowie zapewniając Słowianom i tym
wszystkim, którzy dochodzili do wniosku, że opłaca się być Słowianinem, stabilizację, mogli być
też swoistymi promotorami słowiańszczyzny. Hunowie co roku przychodzili zimować u Sklawów,
brali do łoża żony ich i córki, a na wyprawy wojenne brali słowiańskie mięso armatnie. Mogli też
posługiwać się językiem Słowian w kontaktach zagranicznych (jak dziś angielskim), a słowiańskie
egalitarne społeczeństwo szybko akceptowało obcych i niejako wcielało ich w swoje szeregi, co 
jak twierdzą antropolodzy kultury  jest najważniejszym warunkiem sukcesu demograficznego.
Inaczej, z punktu widzenia czystej biologii, taki  słowiański skok demograficzny (z ok. 300 tys. w
VI w. do niemal 8 mln w XI w. n.e.) był mało prawdopodobny, choć nie niemożliwy.
O otwartości Słowian nawet wobec jeńców wojennych tak pisał w VI w. Pseudo Maurycy:
ZnajdujÄ…cych siÄ™ u nich w niewoli nie trzymajÄ… w niewolnictwie jak inne plemiona przez czas
nieograniczony, lecz ograniczają czas terminem, dają im wybór, albo za umowny wykup wrócą do
swoich lub pozostaną jako wolni i przyjaciele [...] Słowianie zaludniali więc, lub raczej zarażali
swoją słowiańskością nowo zdobyte tereny. Być może język słowiański przeszedł podobną drogę
co suahili, który początkowo służył jedynie w kontaktach handlowych Arabów z mieszkańcami
Afryki, a teraz porozumiewają się nim całe narody. Dziś którymś z języków słowiańskich mówią
ludzie od stepów Ukrainy i śniegów Kamczatki po góry Macedonii i lasy wschodnich Niemiec. A
po Awarach, choć wzrostem wielcy i hardzi umem i Bóg zniszczył ich i ani jeden Obrzyn nie
został, zostało tylko polskie słowo  olbrzym i odnajdywane do dziś na polach kamienne
płaskorzezby  tzw. baby, uznawane najczęściej za zabytki Słowian, choć w rzeczywistości nie
dość, że nie są słowiańskie, tylko azjatyckie, to jeszcze nie są babami, a wąsatymi dziadami
uzbrojonymi w miecze.
Może zatem wędrówka ludów była w rzeczywistości tylko wędrówką sposobu życia? Może to
wcale nie ludzie ruszyli w nieznane, ale rozpowszechniały się mody i trendy? Słowianie żyli
nadzwyczaj skromnie, ich kobiety nie nosiły drogiej biżuterii, a mężczyzni nie zdobili nawet
rękojeści mieczy. W ziemiankach nie przechowywali skarbów ani pieniędzy, nie znali koła
garncarskiego. Garnek ulepiony w rękach służył przecież równie dobrze, a że był brzydki? Tym
się nie martwili. Życie wiodą twarde i na najniższej stopie, jak Messageci (Hunowie) i brudem są
okryci stale, jak i oni  pisał Prokop z Cezarei. Wytworzyli styl życia tak skrajnie nieatrakcyjny, że
niezauważalny dla historyków, nieuchwytny dla wrogów. Nie pisało się o nich, bo nie było tematu
do pisania, nie napadano na nich, bo nie mieli niczego do grabienia. Gdy inne ludy koronowały
władców, składały daniny, rozwijały kontakty handlowe i ośrodki wyspecjalizowanego przemysłu,
takie jak np. huty w Górach Świętokrzyskich, Słowianie siali tylko tyle prosa, ile potrzeba było by
przetrwać zimę, a ich świnie chodziły dziko po lasach. Nie mieli państwa, a małe,
samowystarczalne wspólnoty oparte na więzach krwi czyniły ich wolnymi i równymi.
Jednocześnie to minimum egzystencji idealnie pasowało do ciężkich czasów, w jakich żyli.
Wczesna kultura słowiańska jest bardzo egalitarna, wszystkich zrównuje do tego samego,
niskiego poziomu. Odkopując pozostałości z ery  przedsłowiańskiej , czyli germańskie, odkrywa
się zarówno domy i groby elit, jak i pospólstwa. U Słowian wygląda to tak, jakby żyła tam tylko
biedota. Kobiety okolicznych plemion noszą srebro i złoto, ubierają się w kosztowne tkaniny,
tymczasem u Słowian  jak w zakonie. Dziwna jest ta słowiańska pamięć o wywyższonym
ubóstwie. Protoplasta naszych władców  Piast  nie był nawet, jak zwykliśmy uważać,
kołodziejem, tylko oraczem książęcym. Czesi też mają dynastię pochodzącą od chłopa, który był
intronizowany w chłopskim stroju, w łapciach z łyka. To samo jest wśród Słowian karyntyjskich (z
obszaru dzisiejszej Austrii). Trzeba przyznać, że na tle bogatych obyczajów koronacyjnych reszty
Europy nasze są dość ekstrawaganckie.
Można by pokusić się o stwierdzenie, że nasi przodkowie wprowadzili pewnego rodzaju modę na
biedę. Po co narażać życie, nosząc cenną broszę albo pijąc wino z wytwornego pucharu? Czy
nie lepiej przewiązać się sznurem konopnym, napić miodu w lesie i żyć? Podatki? Są tacy, którzy
wybierają nawet więzienie, żeby ich uniknąć. Brak państwa to zero wydatków na haracz! A co
dopiero wolność, i do tego równość! Dlatego proste i oszczędne życie dawnych Słowian tylko
pozornie było życiem nędznym. Dawało poczucie bezpieczeństwa i stabilności cenniejsze niż
luksusy. Ziemianka nie była może szczytem marzeń o domu, ale była ciepła. Tak jak i bania,
gdzie można się było tanim kosztem rozgrzać. Nie mają oni [Słowianie] łazni, lecz posługują się
domkami z drzewa. ZatykajÄ… szpary w nich czymÅ›, co bywa na ich drzewach, podobnym do
wodorostów, a co oni nazywają: mech... Budują piec z kamienia w jednym rogu i wycinają w
górze na wprost niego okienko dla ujścia dymu. A gdy się piec rozgrzeje, zatykają owe okienko i
zamykajÄ… drzwi domku. WewnÄ…trz znajdujÄ… siÄ™ zbiorniki na wodÄ™. WodÄ™ tÄ™ lejÄ… na rozpalony piec
i podnoszą się kłęby pary. Każdy z nich ma wiecheć z trawy, którym porusza powietrze i
przyciąga je ku sobie. Wówczas otwierają im się pory i wychodzą zbędne substancje z ich ciał...
Żaden strup ani świerzb na nich nie zostaje. Domek ten nazywają oni: al-istba [...]  pisał arabski
historyk. Prostota dawała gwarancje przetrwania. Ludy takie jak Sarmaci, Waregowie, Trakowie,
Wenedowie  hołdujące bogactwu i luksusom  zniknęły z historii& A może po prostu szły przez
nią dalej już jako Słowianie?
[& ] należałoby się zastanowić, czy Słowianie nie mieli specyficznego podejścia do przedmiotów.
Może dlatego na ich ziemiach nie odnajdujemy żadnych zabytków? Może odrzucali wszystko, co
obce, a używali tylko tego, co sami wyprodukowali  jak Gandhi, który nawoływał do
kultywowania własnych tradycji i ganił przyjmowanie obcych wzorów. Może po prostu nie chcieli
używać ani obcych garnków, ani złota, ani obcych tkanin [& ]? A może brak znalezisk trzeba
tłumaczyć załamaniem się rzymskiego systemu nagradzania za posłuszeństwo? [& ] Słowianie
zostali odcięci od dóbr rzymskich, od kosztownych prezentów, a wodzowie postawili na nowy,
prostszy styl życia. Być może Słowianie byli społeczeństwem, w którym status uzyskuje ten, kto
jest w stanie najwięcej oddać. Antropologom kulturowym znana jest przecież ceremonia potlaczu,
czyli rozdawnictwa. Ten staje się w społeczności najważniejszy, kto jest w stanie najwięcej oddać
albo publicznie zniszczyć. Być może przysłowiowa słowiańska gościnność i hojność jest
prawnuczką potlaczu właśnie?  zastanawia się Paul Barford, angielski archeolog, który od lat
mieszka i pracuje w Polsce, autor obszernego dzieła The Early Slavs.
 A mi to wygląda tak, jakby słowiańskie ziemie zajął nagle jakiś zakon, który ślubował ubóstwo 
mówi profesor Jerzy Gąssowski. Być może, zgodnie z tokiem jego rozumowania,
słowiańszczyzna była (przynajmniej początkowo) jakimś systemem religijnym? Zwróćmy uwagę,
że mniej więcej w tym samym czasie powstał islam. Muzułmanie w niespełna sto lat zunifikowali
ogromne obszary świata, bo wraz z ekspansją militarną szerzyli nową, atrakcyjną religię, która  i
to być może jest najważniejsze  mówiła ludziom, jak żyć. Trzeba zauważyć, że tam, gdzie islam
wówczas dotarł, tam wyznaje się go do dziś. Może podobnie jest z zasięgiem słowiańszczyzny?
W tamtych czasach religia była przecież jakby pakietem, który obejmował zarówno sprawy
duchowe, jak i życie codzienne. Uczyła, jak się modlić i kiedy pościć, ale też co jeść, jak
rozdzielać majątek, jak uprawiać seks& Była często jedynym regulatorem życia, nośnikiem
kultury i obyczaju. Do dziś w krajach muzułmańskich oprócz tego, że stawia się meczety, ludzie
ubierają się w konkretny sposób i przestrzegają określonych norm społecznych. Być może
podobnie było ze Słowianami, może system ich wierzeń był najbardziej odpowiedni do czasów, w
których powstał. Religia Słowian do dziś zresztą pozostawia badaczom szerokie pole do twórczej
interpretacji. Spisana została głównie przez zwalczających pogańskie kulty misjonarzy, którzy
opisali niezrozumiałe dla nich przesądy i zanotowali  często zresztą niepoprawnie  niektóre
imiona bogów (na Połabiu niemieccy misjonarze ochrzcili Swętowita, czyli świetlistego, świętego
męża  Światowidem). Niektórzy chcieliby widzieć naszych przodków jako niewinne, wolne od
grzechu pogaństwa, czekające potulnie na chrystianizację plemię. Nic z tych rzeczy. Słowianie
składali krwawe, ludzkie ofiary i z upodobaniem oddawali się orgiom, rytualnemu obżarstwu,
pijaństwu i narkotykom. Ostatnia ludzka ofiara złożona została wcale nie tak dawno, bo w XIX w.,
w celu odegnania zarazy ze wsi.
My sami, bywa, nie zdajemy sobie sprawy z tego, że uczestniczymy w pogańskich kultach. Ze
świąt kościelnych powszechnie przyjęły się tylko te, które niejako  nadbudowano na pogańskich
tradycjach. Świętowanie wiosennego i jesiennego przesilenia, kult zmarłych, wiosenna radość
zmartwychwstania Natury, zimowa najdłuższa noc  święta i straszna zarazem, podczas której
gadają zwierzęta  to wszystko nie było obce naszym pogańskim przodkom. Byli oni świadkami i
uczestnikami  narodzin nowej tradycji  trochę pogańskiej, trochę chrześcijańskiej. Świętość
Natury na ich oczach, a może i w ich umysłach zamieniała się w chrześcijańską kulturę.
Tak poczęstunek przynoszony zmarłym zaczęto z czasem oddawać cmentarnym żebrakom, bo
modlitwa żebraka miała moc największą, a dziś dajemy  na wypominki księżom. Kto z nas nie
cierpi co roku na niestrawność po wigilijnej wieczerzy? Obżarstwo jest przecież jednym z
grzechów głównych, ale i echem pogańskiej uczty obrzędowej. Nie ucztuje tylko ten, komu stawia
się pusty talerz. Wędrowiec? Jaki tam wędrowiec, dodatkowe nakrycie na wigilijnym stole czeka
na tych, którzy kiedyś siedzieli tu z nami  na zmarłych. A przedziwna wigilijna tradycja jedzenia
grzybów w środku zimy? Być może to dalekie echo halucynogennych biesiad podczas głównych
świąt religijnych i świąt przejścia. Może baśnie o krasnoludkach i olbrzymach to wpływ grzybów
właśnie, powodujących makroi mikropsję. Może nawet odwaga i wściekłość z jaką rzucali się do
boju Słowianie i ich awarscy przywódcy, wywołana była grzybami, tym razem muchomorami?
Halucynogennymi dodatkami, takimi jak zawierajÄ…ce skopolaminÄ™, hioscyaminÄ™ i atropinÄ™ wyciÄ…gi
z lulka czy bielunia, powszechnie wzbogacano przecież piwo, a samo słowo biesiada najpewniej
wzięło się od zażywania biesu  narkotyku dającego profetyczne wizje i ekstazę. Czasem aż
trudno uwierzyć, co naprawdę kryje się za z pozoru niewinnymi podaniami. Każde dziecko wie,
że bociany przynoszą dzieci. Ale dlaczego właściwie bociany? Otóż  jak się okazuje  ma to
związek z kwiatem paproci, a właściwie z jego w noc świętojańską (zwaną drzewiej Kupalnocką)
szukaniem, które to słowo po czesku oznacza, mówiąc oględnie, uprawianie seksu. Kwiatu jak
wiadomo należy szukać nocą, w lesie. Bezwstydne, lubieżne przyśpiewki i ruchy, klaskanie w
dłonie i podnietliwe zginanie się oraz inne miłosne pienia  tak obrzędy słowiańskiej Kupalnocki
opisywał Długosz, wprawdzie 500 lat po wprowadzeniu chrześcijaństwa, ale ciągle dziwnie żywo i
nad wyraz plastycznie. Zamiana przez Kościół Kupalnocki w noc świętojańską na nic się zdała.
Ten jeden jedyny raz w roku można było robić właściwie wszystko, łącznie z kazirodztwem.
Seksualne zachowania miały zachęcić Matkę Ziemię do wydawania plonów, a plony Kupalnocki
pojawiały się właśnie wtedy, gdy następnego roku przylatywały pierwsze bociany. Wiosna to czas
budzenia się do życia, rozbuchanej witalności, a Wielkanoc  wyznaczana według księżycowej
pełni  jest też czczeniem samej wiosny. Jak inaczej rozumieć święcenie symboli płodności, życia
i pokarmów? Czy nie jest to nawiązanie do pogaństwa? Czy woda święcona nie ma przypadkiem
nic wspólnego z demonami wody? A świece na Matki Bożej Gromnicznej, czy nie mają nic
wspólnego z bogiem ognia Perunem?
Jest i ciemniejsza strona tego miejsca, w którym prymitywne, złe, słowiańskie pogaństwo
zetknęło się z kulturalnym, wyższym, łacińskim chrześcijaństwem. Wybijanie zębów za łamanie
postu, zmuszanie mieczem do wieczerzy pańskiej, ciąganie na powrozie w błocie, bicie witkami
świętych bałwanów, topienie posągów starych bogów, rąbanie ich siekierami na opał i wycinanie
świętych gajów, do których odchodziły, by stamtąd powrócić do życia dusze  dla naszych
przodków to był koniec świata. Poganie nie rozróżniają sfery sacrum od profanum, wycięcie
świętego gaju było dla nich rzeczywistym końcem, zagładą plemienia. Przecież nie mogli żyć bez
duszy. Warto jednak zastanowić się, jak ta wielowiekowa pogarda dla słowiańskiej ciemnoty i
niższości wpływa na nas tu i teraz. Maria Janion pisze, że pogłos pogańskiej rozpaczy szedł
przez wieki i  jako trauma historyczna  nie mógł przeminąć bez śladów w kulturze ludów
słowiańskich. Twórca robiącej wielką karierę psychologii ustawień rodzinnych, Bert Hellinger,
twierdzi, że na każdego wywiera wpływ rodzina, również ta z przeszłości, i to ona tworzy
psychiczne oparcie dla następnych pokoleń. To przodkowie są odpowiedzialni za nasze
dzisiejsze samopoczucie. Być może to  zły chrzest , upodrzędnienie mieszkańców dorzecza
Wisły czy Bugu, pogarda Kościoła łacińskiego dla ich języka (w przeciwieństwie do Kościoła
Wschodniego, który język starocerkiewnosłowiański wprowadził do liturgii, a wiele bóstw
słowiańskich  przerobił na świętych portretowanych na ikonach), wstręt dla ich zwyczajów i
mitologii zrodziły nasze dzisiejsze, Polskie poczucie niższości, kompleksy wobec kulturalnego,
cywilizowanego Zachodu.
Nazwaliśmy siebie Słowianami, ludzmi posługującymi się słowami, czyli takimi, z którymi można
porozmawiać, w odróżnieniu np. od Niemców, których zrozumieć nie sposób. Czasem wolimy się
widzieć jako Sławian  synów sławy, ale nazwa może równie dobrze pochodzić od łacińskiego
słowa sclavus  niewolnik. Te dwie skrajności znakomicie opisują nasze samopoczucie w
Europie. Dziś nie chcemy pamiętać, że Słowianie byli jednymi z bardziej poszukiwanych i
cenionych (szczególnie na muzułmańskich dworach) niewolników, a arabskie słowo saqaliba 
oznaczało zarówno Słowian, jak i rzezańców, bo tacy właśnie trafiali na dwory arabskich emirów
z czeskiej Pragi  ośrodka handlu niewolnikami. Wielu robiło wojskowe lub pałacowe kariery&
Ale to tylko urywek naszej historii. Przez wieki byliśmy po prostu rolnikami. Z kurami, w gaciach
prasłowiańskich, naucz się lubić swój wstyd  radzi Miłosz. Może zatem po prostu polubić
prasłowiańskie gacie? Naszą inność, na którą stawia dziś wielokulturowa Europa? Przecież
nasze gacie z własnego wyboru nałożyli przed wiekami Goci, Wandalowie, Sylingowie, Celtowie,
Aużyczanie, Gepidzi i wielu Innych, którymi po trosze dziś wszyscy jesteśmy. Tak samo jak
niewolnikami i sławnymi wojami z naszą ulotną, niepisaną,  złożoną w duchu nie-historią ludu,
który nie umiał wprawdzie budować imponujących świątyń ani ładnie się pomodlić, ale jego całe
życie było modlitwą, a jego ziemia  świątynią.
Przy pisaniu artykułu korzystałam m.in. z: Nie-Słowianie o początkach Słowian pod redakcją
Przemysława Urbańczyka; katalog PNA Słowianie w Europie wczesnego średniowiecza; Maria
Janion Niesamowita słowiańszczyzna.
·ð Kategoria:
·ð Tagi: SÅ‚owianie Europa ÅšwiÄ™towit Mieszko Polanie
yródło: www.national-geographic.pl
Adres wersji on-line: http://www.national-geographic.pl/drukuj-artykul/skad-sie-wzieli-slowianie/


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zeszyty Skad sie bierze bieda Kurowska
Skąd się wzięła skala Fahrenheita
Tomaszowi Jastrunowi w odpowiedzi Skąd się biorą różne punkty widzenia
Skąd się wzięłaś Depresjo
Williams SkÄ…d siÄ™ biorÄ… marzenia
skad sie wzielo godło Polski
EWOLUCJA Czy istnieją dusze roślin i zwierząt a jeśli tak to skąd się one biorą
SkÄ…d siÄ™ bierze inflacja

więcej podobnych podstron