Andrzej Zybertowicz Resortowi prezydenci Zmowa milczenia a teczki TW


Andrzej Zybertowicz
Autor jest profesorem socjologii na UMK.
Kandyduje do europarlamentu z województwa kujawsko-pomorskiego
Resortowi prezydenci.
Zmowa milczenia a teczki TW
nr 14(1078) z 2 kwietnia 2014, str. 28 i 29
Dodano: 06.04.2014 [08:02]

foto: Jacek Turczyk / PAP
Dla pewnej części środowiska zawodowego SB, liczącej  jak można
wnioskować z przytoczonej wypowiedzi  ok. kilkuset osób, wiedza o
związkach Wałęsy z SB nie była niczym nadzwyczajnym. Przedstawiciele tego
środowiska jednak nie kwapili się, by opinii publicznej przekazać konkretne
informacje na ten temat. Przez lata uważali, iż byłoby to dla nich niekorzystne -
pisze Andrzej Zybertowicz w  Gazecie Polskiej .
Żyjemy w świecie, którego fragmenty tak nas angażują, iż brakuje czasu, wiedzy i
umiejętności, by ogarniać takie całości jak naród, państwo, geopolityka. Ponieważ
mimo wszystko całościowa koordynacja życia społecznego jest potrzebna,
wymyślono głowy państw. Kiedyś byli to wodzowie, królowie, dziś są to szefowie
rządów lub prezydenci.
Tylko niektórzy z nich są faktycznie zdolni do działania na rzecz dobra wspólnego.
Od czego to zależy? W znacznej mierze od tego, kto na te osoby ma największy
wpływ  obywatele czy np. pasożytnicze grupy interesu. A także od tego, czy ów
wpływ wywierany jest jawnie czy z ukrycia.
Wolski, Bolek i Alek
Mówiąc o sprawach kontrowersyjnych, dobrze zacząć od tego, co w świetle wiedzy
naukowej uznaje się za potwierdzone fakty.
Spora część polskiej opinii publicznej nadal nie uświadamia sobie, że od roku 1989
każdy z trzech pierwszych prezydentów III RP był w okresie PRL
zarejestrowany jako osoba tajnie współpracująca z komunistycznymi służbami
specjalnymi. Jest to niewątpliwy, potwierdzony przez wiarygodne dokumenty, fakt
formalnoprawny.
Wojciech Jaruzelski zarejestrowany był pod ps.  Wolski , Lech Wałęsa jako
 Bolek , a Aleksander Kwaśniewski jako  Alek  historycy ustalili to w wyniku
analizy dokumentów wytworzonych przez tajne służby PRL. Chociaż akta są
przetrzebione i pełny zakres kontaktów tych osób z tajnymi służbami nadal nie jest
badaczom znany, to sam fakt ich rejestracji jako współpracowników służb nie ulega
wątpliwości.
Kolejny niebudzący wątpliwości fakt jest następujący. W czasie, gdy osoby te
ubiegały się o urząd Prezydenta RP oraz gdy go pełniły, opinia publiczna miała
dostęp co najwyżej do plotek o tajnych uwikłaniach tych polityków. Co więcej,
chociaż plotki takie były w obiegu, największe media nie podejmowały
systematycznych i jawnych prób sprawdzenia, co jest na rzeczy. Z tego powodu
opinia publiczna nie brała pod uwagę  służbowych uwikłań trzech prezydentów.
Podobnie jasne jest, iż oni sami zdawali sobie sprawę, że w Polsce (i za granicą) są
środowiska dysponujące wiedzą o ich przeszłości. W dodatku środowiska te w
niektórych przypadkach dysponowały materiałami kompromitującymi i miały
możliwości, aby  w razie potrzeby  z wiedzą tą dotrzeć do szerokich kręgów opinii
publicznej.
Kto wiedział?
Ugruntowana wiedza o sekretnych uwikłaniach trzech wymienionych prezydentów
była w posiadaniu niemałej grupy osób. Z pewnym przybliżeniem można to
oszacować. Kto posiadał informacje o związkach Lecha Wałęsy z SB, pokazały
dokumenty i analizy zawarte w książce Sławomira Cenckiewicza i Piotra
Gontarczyka  SB a Lech Wałęsa (2008 r).
Poza grupą urzędników SB, na początku lat 70. zaangażowanych w sprawy Stoczni
Gdańskiej, mamy grupę funkcjonariuszy Urzędu Ochrony Państwa, który w latach 90.
przejął akta SB, dalej polityków z obozów solidarnościowego i postkomunistycznego
nadzorujących służby, a także pracowników prokuratury, która w drugiej połowie lat
90. prowadziła postępowanie w sprawie zniknięcia części akt TW  Bolek ,
wypożyczonych ówczesnemu prezydentowi Wałęsie. Osoby te nie funkcjonowały w
próżni społecznej i można zakładać, że niekiedy uznawały za stosowne dzielić się
swoją wiedzą z osobami zaprzyjaznionymi.
15 kwietnia 2010 r. przed Sądem Okręgowym w Gdańsku, na rozprawie z
powództwa Wałęsy przeciwko działaczowi Wolnych Związków Zawodowych
Krzysztofowi Wyszkowskiemu, staje  pouczony o odpowiedzialności karnej za
składanie fałszywych zeznań świadek Janusz Stachowiak, od 1968 r. zatrudniony w
Komendzie Wojewódzkiej MO w Gdańsku w pionie SB.
Świadek zeznaje:  Po 80-tym roku gdziekolwiek byłem, pracowałem w MSW,
studiowałem w Akademii Spraw Wewnętrznych i jeżeli rozmowa schodziła na temat
Wałęsy to mówiłem, że to był TW. Nigdy tego nie ukrywałem. (& ) Nie zgłosiłem tych
informacji w trakcie procesu lustracyjnego [Wałęsy  AZ] ponieważ nie chciałem się
mieszać w te sprawy. Wiedziałem o niszczeniu dokumentów jakie miało miejsce, jak
również o fakcie, że koledze z Gdańska Jerzemu Frączkowskiemu dla odzyskania
posiadanych przez niego informacji spreparowali sprawę o handel środkami
promieniotwórczymi. W związku z tym bałem się i nie chciałem się mieszać, bo
uważałem, że im dalej będę od tego tym lepiej. (& ) jak byłem na studiach to o tym,
że Lech Wałęsa to był TW  Bolek wiedzieli wszyscy moi koledzy z grupy na
Akademii Spraw Wewnętrznych jak i współpracownicy w MSW ( Protokół z 15
kwietnia&  2010: 8-10; interpunkcja oryginału).
To typowy mechanizm tajemnicy poliszynela. Dla pewnej części środowiska
zawodowego SB, liczącej  jak można wnioskować z przytoczonej wypowiedzi 
około kilkuset osób, wiedza o związkach Wałęsy z SB nie była niczym
nadzwyczajnym. Przedstawiciele tego środowiska jednak nie kwapili się, by opinii
publicznej przekazać konkretne informacje na ten temat. Przez lata uważali, iż byłoby
to dla nich niekorzystne. Uważali tak również już w wolnej Polsce  przypomnijmy, iż
proces lustracyjny Wałęsy toczył się w roku 2000. Stachowiak zdecydował się
wyjść ze swoją wiedzą poza środowisko SB dopiero w końcowym okresie prac
nad książką Cenckiewicza i Gontarczyka o Wałęsie. Większość jego kolegów z
SB milczy nadal.
Związane ręce
Jasne jest, że polityk świadomy tego, że są na niego poważne haki, działa inaczej niż
ten, który nie ma nic do ukrycia. Ten drugi ma większe pole swobodnego manewru.
Polityk, który przed wyborcami ukrywa coś istotnego, podatny jest na szantaż i
wpływy ze strony tych, którzy środki szantażu posiadają.
Jaruzelskiego wybrali parlamentarzyści, Wałęsę i Kwaśniewskiego wszyscy, którzy
poszli do prezydenckich wyborów. W każdym wypadku w tle ukryci byli inni,
nieznani bliżej obywatelom mocodawcy ze środowiska tajnych służb. A także z
zaprzyjaznionych grup biznesowych.
Przez pryzmat  resortowych prezydentów należy patrzeć również na ataki na Instytut
Pamięci Narodowej  instytucję powołaną do prześwietlania osób publicznych. Ataki
te miały jasny cel: ograniczyć stopień poinformowania obywateli, a demokracji
nadać fasadowy charakter.
Kiedy bowiem polityk w poważnym stopniu zależny jest kogoś lub czegoś, kto kryje
się za kulisami, wtedy demokracja staje się fasadą.
Była to zatem sytuacja, w której chociaż wyborcy mogli sądzić, że prezydenci
reprezentują majestat Rzeczypospolitej i kierują się jej interesem, to politycy ci w
poważnej mierze uzależnieni byli od tych, którzy znali ich sekrety.
Prezydent bez haków
Dopiero w 2005 r. Polska dorobiła się prezydenta, na którego środowiska tajnych
służb nie miały haków. Prezydenta, którym nie potrafiono zza kulis manipulować lub
zastraszać.
Zastanówmy się: czy jest przypadkiem, że to właśnie Lech Kaczyński, spośród
wszystkich głów państwa od 1989 r., spotkał się z największym frontalnym
medialnym atakiem? Atakiem, który przerodził się w przemysł pogardy?
Moim zdaniem to nie przypadek. To był mechanizm. Skoro różne Antyrozwojowe
Grupy Interesów nie potrafiły prezydentem manipulować zza kulis, uruchomiono atak
frontalny, by ograniczyć pole jego politycznego manewru.
 A prezydent obecny, Bronisław Komorowski? Co z nim?  ktoś spyta. Zasługuje na
osobną opowieść.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Sekrety Los Angeles 03 Crosby Susan Zmowa milczenia (Gorące pocałunki)
andrzej zybertowicz wywiad gazeta finansowa
andrzej zybertowicz wywiad przekroj
Informacja na temat sytuacji procesowej Andrzeja Zybertowicza
Prezydent RP Andrzej Duda Polska narodziła się z wód chrzcielnych

więcej podobnych podstron