-Jak to? - nic rezygnował tata. - Na tablic)- jeit wyraźnie napisane, że są tu ruiny. A więc powinny
- Może są, a może nic - odparł nieznajomy filozoficznie. - Zatoczył ręki) szerokie kolo i wskazał na tereny rozciągające się ze wzgórza. - Trzeba szukać.
Zaskoczeni jego odpowiedzią wytrzeszczyliśmy oczy. Mężczyzna zarzucił na ramię wędkę, chwycił w rękę wiadro i pomaszerował w stronę kościoła. Nagle przystanął i obejrzał się na nas. Podbiegliśmy do niego, licząc na jakiekolwiek wskazówki.
- Byli tu już przed wami - oznajmił. - Szukali przy tablicy.
Pognaliśmy z powrotem do parku, a kiedy się odwróciliśmy, aby pomachać wędkarzowi na pożegnanie, jego już nic było.
- Zjawa - szepnęła mama, spoglądając w kierunku kościoła.
- Po prostu spieszył się na śniadanie - wytłumaczył tata. - Lepiej zabierzmy się za poszukiwania. Ja też umieram z głodu.
Lucek i ja wspinaliśmy się po metalowej konstrukcji, do której przytwierdzona była tablica opisująca lata świetności pałacu i wsi. Rodzice podważali kamienie wokół niej. Wreszcie wpadliśmy z Luckiem na trop. -Jest! - wrzasnęliśmy z całych sił.