plik


Andrzej JurczyDski OPERACJA  MADRYT Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1989 Projekt graficzny serii i ilustracja na okBadce: MichaB Maryniak Redaktor: El|bieta SkrzyDska Redaktor techniczny: Renata Wojciechowska ByB listopad 1942 roku. Hitlerowska III Rzesza i jej sojusznicy znajdowali si u szczytu potgi, chocia| wiele wydarzeD na r|nych frontach zapowiadaBo ju| zwrot w tej okrutnej wojnie. Na Dalekim Wschodzie poczwszy od maja JapoDczycy po pierwszych sukcesach doznawali niepowodzeD w morskiej wojnie z aliantami zachodnimi. W Afryce PBnocnej 3 listopada zwycistwem wojsk brytyjskich zakoDczyBa si trwajca od 23 pazdziernika bitwa pod El-Alamein. Najwa|niejsze wydarzenia rozgrywaBy si jednak na froncie wschodnim. 19 listopada nad WoBg wojska radzieckie przeszBy do przeciwnatarcia i do 23 listopada zamknBy pier[cieD okr|enia wokB Stalingradu. OznaczaBo to pocztek wielkiego przeBomu. W okupowanej Polsce informacje o niemieckich pora|kach wywoBywaBy rado[ tym wiksz, im bardziej sro|yB si najezdzca. Jeszcze w sierpniu 1939 roku Hitler stwierdziB, |e jego celem jest  zniszczenie Polski i  fizyczna zagBada narodu. Zatwierdzony w poBowie 1941 roku generalny plan wschodni zakBadaB wysiedlenie 85 procent Polakw. Obozy koncentracyjne, eutanazja, Bapanki, uliczne egzekucje, roboty przymusowe, walka z polsk kultur i [wiadomo[ci narodow - to tylko niektre ze [rodkw stasowanych przez hitlerowskiego okupanta. Jednak Polacy nie znosili biernie niemieckiego terroru. Do walki stawali nawet najmBodsi, rwnie| harcerze. Rozkazem komendanta gBwnego AK nr 129 z 16 marca 1942 roku przydziaB wojskowy otrzymaBy Szare Szeregi. Noc z 2 na 3 listopada 1942 roku dokonana zostaBa reorganizacja Chorgwi Warszawskiej. Utworzono wwczas Grupy Szturmowe (mBodzie| powy|ej 17-18 lat) oraz skupiajce mBodszych czBonkw Bojowe SzkoBy i Zawisz. Grupy Szturmowe, znajdujc si w strukturze organizacyjnej harcerstwa, podporzdkowane byBy rwnocze[nie Zwizkowi Odwetu, a nastpnie Kedywowi (po jego powstaniu w styczniu 1943 roku). Podczas tej reorganizacji zBo|ony z 300 najstarszych harcerzy batalion odwodowy Okrgu Warszawskiego AK przeksztaBcono w OddziaB Specjalny  Jerzy , wchodzcy w skBad jednostki dyspozycyjnej o kryptonimie  Motor . Dowdc OS  Jerzy zostaB podporucznik harcmistrz Ryszard BiaBous -  Jerzy . Jego zastpc byB szeregowiec podharcmistrz Tadeusz Zawadzki -  Zo[ka ,  Kajman ,  Kotwicki ,  Tadeusz .  Zo[ka - zastpca  Jerzego , byB zarazem zwierzchnikiem warszawskich Grup Szturmowych, skBadajcych si z czterech hufcw: Centrum (CR) dowodzonego przez  Zo[k ; PoBudnie (PD) pod dowdztwem szeregowca podharcmistrza Jana Bytnara -  Rudego ; Wola (WL) dowodzonego przez szeregowca podharcmistrza Jana KapaBk -  Antka i Praga (PR), ktrego dowdc byB szeregowiec podharcmistrz Henryk Ostrowski -  Heniek ,  Henryk . W pocztkowym okresie swego istnienia OS  Jerzy funkcjonowaB, podobnie jak caBy  Motor , w strukturze Zwizku Odwetu. Tak byBo do 22 stycznia 1943 roku, gdy na mocy rozkazu nr 84 komendanta AK Zwizek Odwetu zastpiony zostaB i wszedB w skBad Kierownictwa Dywersji (Kedywu). Dowdca  Motoru major Jan Kiwerski -  Kalinowski , przekazaB Grupom Szturmowym szereg konkretnych zadaD o charakterze dywersyjnym. MiaBy one obj linie kolejowe. Przypomnijmy - w tym czasie toczyBa si bitwa pod Stalingradem i ka|de zakBcenie ruchu na |elaznych szlakach powodowaBo dezorganizacj zaopatrzenia frontu. Realizacja jednego z takich wBa[nie zadaD stanowi temat niniejszego tomiku. ZWYCZAJNY DZIEC Profesor Jzef Zawadzki uwa|nie sBuchaB opowiadania syna o przeprowadzonej w sylwestrow noc z 1942 na 1943 rok akcji bojowej Szarych Szeregw pod Kra[nikiem. {aden z nich nie zdradzaB zasad konspiracji. Profesor - chemik, przed wybuchem wojny dziekan WydziaBu Chemii i rektor Politechniki Warszawskiej, a w okresie okupacji prorektor konspiracyjnej Politechniki Warszawskiej, byB rwnie| czBonkiem AK, wybitnym dziaBaczem Zwizku Odwetu. Doskonale wiedziaB o konspiracyjnej dziaBalno[ci syna i miejscu, jakie zajmowaB w Szarych Szeregach. Zazwyczaj spokojna twarz Tadeusza byBa teraz o|ywiona. Delikatna cera, jasnoniebieskie oczy, zBociste wBosy, nie[miaBy u[miech, delikatne dBonie o dBugich palcach - to wszystko sprawiBo, |e jeszcze w liceum im. Stefana Batorego przezwano go Zo[k. Ow  dziewczco[ pogBbiaB wdzik i delikatno[ Tadeusza w sposobie bycia. ProwadziB te| pamitnik, ktry rozpoczB sBowami:  Zawsze jestem raczej sam . Pozory jednak myl. Ten 22-letni wwczas mBodzieniec byB m|nym |oBnierzem i wybitnym dowdc. PotrafiB te| w sprawach zasadniczych wykaza dra|nicy innych upr. - Najbardziej dramatyczny byB moment, gdy podaBem komend do odpalenia miny, a parowz wBa[nie znajdowaB si ju| nad ni - mwiB Tadeusz. - ZawidB zapalnik elektryczny. Miner jednak wykazaB refleks, mocno pocignB za przewody i zapalnik nacigowy spowodowaB detonacj. - A jak zachowali si inni czBonkowie patrolu? - zainteresowaB si ojciec. - Janek Bytnar spotkaB m|czyzn wracajcego z balu sylwestrowego. Musieli[my potrzyma go pod luf do koDca akcji. W pierwszej chwili zupeBnie zbaraniaB. Nie przewidywaB, |e w taki sposb zakoDczy zabaw. - SByszaBem, |e mieli[cie wypadek? - Po akcji, w polu, major  Oliwa odebraB przysig |oBniersk od szofera. To wszystko zrobiBo na nas du|e wra|enie, wyzwoliBo emocje. W szoferze te|. Chyba dlatego w odlegBo[ci mo|e dwudziestu kilometrw od wykolejonego pocigu wyldowali[my koBami do gry. Nic nikomu si nie staBo, ale wracali[my do Warszawy w |Bwim tempie, bo resory trzasnBy. - Mieli[cie szcz[cie. - Najwa|niejsze, |e caBy pocig wypeBniony uzbrojeniem nie dojechaB na front. - Tak, pomogBe[ w ten sposb Rosjanom. Mo|e szybciej uporaj si z Niemcami pod Stalingradem. - Powinni[my im pomaga. Naszym najgorszym wrogiem s Niemcy... Rozmow przerwaBo stukanie do drzwi. Ojciec wyszedB do przedpokoju. Po chwili wrciB, prowadzc Janka Bytnara. - Nareszcie jeste[ - powitaB  Zo[ka koleg. - Musimy si [pieszy. Ju| pzno. - Zd|ymy - uspokajaB Janek. - Idziemy do  Agrykoli - wyja[niB ojcu Tadeusz. Profesor wiedziaB, |e obydwaj ucz si w tajnej szkole podchor|ych, |e wkrtce powinni j ukoDczy. Rad byB ich przyjazni. Wysoko ceniB Bytnara. SzczupBy, wysportowany, rudawy i piegowaty Janek rwnie| jeszcze w liceum - chodziB do tej samej szkoBy co ,,Zo[ka - nazwany zostaB przez kolegw  Rudym . I tak ju| zostaBo. Jzef Zawadzki zamknB drzwi. ByB teraz sam w mieszkaniu. SiadB w fotelu i oddaB si rozmy[laniom o synu i  Rudym . Byli rwie[nikami. Mimo mBodego wieku zdobyli du|e do[wiadczenie w walce z wrogiem. Podjli j ju| w pazdzierniku 1939 roku. To oni kolportowali wraz z kolegami z 23 dru|yny harcerskiej pierwszy numer nielegalnej gazetki demokratycznej mBodzie|y z Polskiej Ludowej Akcji NiepodlegBo[ciowej (PLAN)  Polska Ludowa , a potem pomagali w wydaniu kolejnych numerw. Rozprowadzali te| pismo  Polska |yje . W koDcu pazdziernika 1939 roku na obwieszczeniu Hansa Franka o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa Jan Bytnar i Jerzy Masiukiewicz nalepiali paski papieru z napisem:  MarszaBek PiBsudski powiedziaBby: a my was w d... mamy . ZmiaBa si z tych sBw caBa Warszawa. W organizacji maBego sabota|u  Wawer walczyli z fotografami eksponujcymi zdjcia hitlerowcw, z kinami, restauratorem Paprockim na MadaliDskiego po[redniczcym w prenumeracie tygodnika  Der Strmer , zagazowali sklep misny dla Niemcw na Nowym Zwiecie 12, zrywali flagi hitlerowskie. Pzniej, podczas przysigi w mieszkaniu Aleksandra Dawidowskiego -  Alka , pokrywaBy one podBog.  Alek byB jednym z ich paczki od czasw liceum. Razem rysowali na murach |Bwie i kotwice. Za najwiksz liczb tych namalowanych kotwic  Zo[ka wyr|niony zostaB pseudonimem  Kotwicki .  Alek szczyciB si pseudonimem  Kopernicki za znan akcj zdjcia z pomnika Kopernika tablicy z niemieckim napisem. ByBo to 12 lutego 1942 roku. Gdy profesor oddawaB si tym rozmy[laniom,  Rudy i  Zo[ka przebywali na jednym z ostatnich wykBadw w II turnusie szkoBy podchor|ych, ktry rozpoczB si w lipcu 1942 roku. Po zajciach, wracajc do domw, rozmawiali o ogromnej Bapance w dniu 17 stycznia, kiedy to Niemcy pochwycili 5 tysicy warszawiakw. W t pamitn niedziel szcz[liwie wyrwali si z rk |andarmw  Alek i  Rudy . Zbli|ali si ju| do domu  Zo[ki , gdy zobaczyli idcego naprzeciw  Jerzego . Przywitali si i popatrzyli pytajco na dowdc. Zdawali sobie spraw, |e nie jest to przypadkowe spotkanie. Podporucznik Ryszard BiaBous chwil milczaB, spogldajc to na jednego, to na drugiego, wreszcie powiedziaB: -  Zo[ka , przekazuj ci gratulacje za wczorajsz akcj. Ludwik Herbert, winien wydania w rce gestapo Andrzeja Honowskiego, prowadzcego wytwrni materiaBw wybuchowych, nie |yje. Dobrze wykonaBe[ ze swoj pitk zadanie na ulicy Walecznych. Taka jest opinia gry. Tadeusz spu[ciB oczy. Nie lubiB, gdy go chwalono, czuB wtedy skrpowanie. Tak byBo i teraz. Nie wiedziaB, co odpowiedzie. Po chwili milczenia wydusiB z siebie: - Dzikuj. ZrobiBem, co do mnie nale|aBo. To zasBuga chBopcw, ktrzy ze mn byli. - Nie bdz taki skromny - roze[miaB si  Rudy . - Gdyby to mnie tak chwalili, nie rumieniBbym si ze wstydu... - Wcale si nie rumieni - oponowaB zmieszany Tadeusz. - To z mrozu. Ty te| si zaczerwieniBe[... - A nie pytacie, od kogo te gratulacje? - przerwaB im BiaBous. - Od kogo? - dopiero teraz  Zo[ka zwrciB uwag na to, i| dowdca oddziaBu u|yB sBowa  przekazuj . - Od  Dyrektora .  Rudy a| gwizdnB.  Dyrektor ,  Kalinowski ,  Oliwa ,  Rudzki ,  Ziomek - to byBy pseudonimy majora Jana Wojciecha Kiwerskiego, dowdcy  Motoru , ich przeBo|onego, ktry w pochwaBach byB raczej oszczdny.  Zo[ka speszyB si jeszcze bardziej. - Nie lubi takich akcji jak ta na Walecznych - powiedziaB nagle. - S konieczne, wiem. Zdrajcy i oprawcy musz ponie[ kar, na jak zasBu|yli. To wszystko jest oczywiste, jak rwnie| i to, |e jestem |oBnierzem i musz wykona rozkaz. Potem jednak czuj do siebie wstrt. StrzelaBem do czBowieka, ktry si tego nie spodziewaB... Wszystko jedno, czy padB z mojej rki, czy kto[ inny trzymaB pistolet. - No wiesz, nie zgadzam si z tob! -  Rudy a| podskoczyB. - Przecie| to nie s ludzie. To niebezpieczne bestie i ich sBugusy. Albo my ich, albo oni nas. - Obydwaj macie troch racji - uspokajaB ich  Jerzy . - Teraz tego dylematu nie rozstrzygniemy. Ale problem istnieje. Takie akcje nas czekaj, a i inni mog mie podobne skrupuBy. Warto podyskutowa o tym w szerszym gronie. - Warto - zgodziB si  Zo[ka . - Porozmawiamy. Chocia| dyskutowaBem ju| na ten temat z ojcem, a i z Jankiem - tu skinB gBow w kierunku  Rudego - te| o tym rozmawiali[my. Tylko z matk o tym nie mwi. Nie chc, |eby zaczBa widzie we mnie rewolwerowca. - Co prawda, to prawda - przerwaB mu  Rudy . - Ja te| wol wysadza pocigi wojskowe. - No, chyba starczy tych rozwa|aD - mitygowaB ich  Jerzy . - NiedBugo godzina policyjna, a musimy jeszcze zaBatwi jedn spraw. Po to tu przyszedBem.  Dyrektor chce was widzie. Bdzcie w naszym lokalu kontaktowym. - Sam  Dyrektor ? - zdziwiB si  Rudy . - Tylko z nami? O co tu mo|e chodzi? - Za du|o pytaD - spowa|niaB BiaBous. - Inni te| bd. Kto? Sami jutro zobaczycie. A po co? Te| si dowiecie. Pewno jakie[ nowe zadanie. - Bojowy chrzest, pierwsz akcj kolejow, mamy ju| za sob - stwierdziB  Rudy . -  Dyrektor byB zadowolony. Mo|e znowu o nas pomy[laB. ZADANIE - WYSADZI MOST Niewielki pokj szumiaB gwarem rozmw. Wszyscy wezwani przez  Dyrektora przyszli przed czasem. Domy[lali si, |e otrzymaj jakie[ zadanie. Jakie? To pytanie drczyBo  Zo[k ,  Rudego ,  HeDka - Henryka Ostrowskiego, hufcowego hufca Praga,  Antka (nazwisko nie ustalone). Tymczasem dowdca  Motoru spzniaB si. MinBo ju| kilkana[cie minut od umwionej godziny i oczekujcy zaczli niepokoi si, czy nie staBo si co[ zBego. Wreszcie rozlegB si w przedpokoju oczekiwany sygnaB - dwa krtkie dzwonki i jeden dBugi. Po chwili wszedB do pokoju major Kiwerski. PrzyjB meldunek od podporucznika BiaBousa i powiedziaB: - Przepraszam za spznienie, ale musiaBem omin Bapank. - Ju| si martwili[my o pana majora. - BiaBous wyraziB to, o czym my[leli i pozostali uczestnicy spotkania. - Niepotrzebnie - u[miechnB si Kiwerski. - Wszyscy s? - Tak jest, panie majorze - sBu|bi[cie odparB  Jerzy . - To dobrze, bo mamy do omwienia wa|n spraw. Zanim jednak do niej przejd, pozwlcie, |e zBo| |yczenia  Zo[ce ,  Rudemu i  HeDkowi . UkoDczyli[cie szkoB podchor|ych i z dniem dzisiejszym jeste[cie kapralami podchor|ymi. Trzech mBodych m|czyzn poderwaBo si na baczno[ i  Zo[ka caBkiem po cywilnemu powiedziaB: - Dzikujemy, panie majorze, nie zawiedziemy. - Panie poruczniku, panowie podchor|owie - znw zabraB gBos major Kiwerski - oczekuje was nowe zadanie. Trzeba wysadzi w powietrze most kolejowy. W miar mo|no[ci z transportem wojskowym wroga.  Zo[ka i  Rudy u[miechnli si z zadowolenia. To wBa[nie im odpowiadaBo. PrzywoBali w pamici huk wybuchu miny i Boskot walcych si wagonw pod Kra[nikiem, a potem stanB im przed oczyma wzbijajcy si coraz wy|ej w niebo pBomieD polanego przez nich benzyn sprztu bojowego, ktry miaB zasili hitlerowcw gdzie[ na wschodzie. To byBa dobra robota. Do rzeczywisto[ci znw przywoBaB ich gBos dowdcy: - Macie ju| pewne do[wiadczenie. Bardzo dobrze sprawili[cie si w lesie koBo Kra[nika. Tu bdzie jednak trudniej. W tym momencie major rozBo|yB na stole map wojskow i wskazaB na niej niewielki punkcik. - Czarnocin - odczytaB  Rudy . - Czarnocin - potwierdziB major. - A wBa[ciwie ten mostek przez Wolbork na linii kolejowej Koluszki- Piotrkw. - Wa|na linia - powiedziaB  Zo[ka , wpatrujc si w map. - Wa|na - zgodziB si Kiwerski. - Tdy pBynie znaczcy potok zaopatrzenia ze Zlska i z Czech na pBnocny i [rodkowy odcinek frontu wschodniego. Przerwanie nawet na krtki okres tego potoku mo|e mie ogromne nastpstwa. - Panie majorze - odezwaB si BiaBous, przypatrujcy si uwa|nie mapie - przecicie tej magistrali rzeczywi[cie narobi sporo bigosu. Ale dlaczego akurat w Czarnocinie? Widz na tej trasie rwnie| inne dogodne miejsca. Nawet lepsze, bo poBo|one bli|ej Warszawy. - SpodziewaBem si takiego pytania. -  Dyrektor z uznaniem popatrzyB na  Jerzego . - Z taktycznego punktu widzenia macie racj. Jest rzeczywi[cie kilka bardziej dogodnych punktw. Zdecydowali[my si jednak na Czarnocin. Co o tym przesdziBo? Po pierwsze miejsce to jest poBo|one bardzo blisko granicy Generalnego Gubernatorstwa i Reichu. Najwy|ej dwa kilometry. Wrg ze wzgldu na wag akcji nie bdzie mgB jej ukry. Wiadomo[ o wysadzeniu mostu w Czarnocinie przedostanie si przez kordon graniczny. Nie musz chyba tBumaczy, jak wpBynie to na Polakw po tamtej stronie. Doda im ducha. Mo|emy si te| spodziewa, |e zaniepokojeni Niemcy strac cho troch swojej buty. Po drugie brali[my pod uwag to, |e do[ znaczne oddalenie miejsca akcji od Warszawy wprowadzi w bBd Niemcw, a tym samym utrudni im [ledztwo i poszukiwanie sprawcw. Okupant odniesie wra|enie, |e rwnie| na prowincji rozwija si ruch oporu. Jakie jest wasze zdanie na ten temat? Jan Kiwerski, przed 1 wrze[nia 1939 roku kapitan saperw, zawodowy oficer, uczestnik bitwy pod Kockiem, wprowadziB podczas podobnych spotkaD zwyczaj niezbyt wojskowej w swej formie dyskusji - takiej jak ta o akcji pod Czarnocinem. MiaBo to ten walor, |e dziki swobodnej wymianie zdaD wszyscy mogli rozwia ewentualne wtpliwo[ci. - Czy s jakie[ dokBadniejsze dane dotyczce tej linii? - pytaB  Rudy . - Czy wiemy co[ o ochronie mostu i znajdujcych si w pobli|u oddziaBach wroga? - Linia jest dwutorowa - odpowiadaB Jan Kiwerski. - Panuje na niej znaczne nat|enie ruchu. To oczywiste. Bli|szymi danymi nie dysponuj. Trzeba je bdzie uzyska na miejscu, przeprowadzajc dokBadniejsze rozpoznanie. Wicej pytaD nie padBo. Major jeszcze chwil milczaB, obserwujc podwBadnych. ByB zadowolony, cho si z tym nie zdradzaB, |e byli tak rzeczowi. Zachowuj si jak do[wiadczone wiarusy - my[laB. PostanowiB w koDcu przej[ do ostatniej cz[ci spotkania. MwiB: - Akcja nosi kryptonim  Madryt . Termin wykonania: ostatnie dni lutego. W skBad picioosobowego patrolu minerskiego wejd midzy innymi  Rudy jako dowdca oraz  Zo[ka i  Giewont . Nadzr nad wykonaniem zadania i rozpoznanie prowadzi  Heniek . A teraz prosz przystpi do przygotowania akcji  Madryt . Meldunki o kBopotach i stanie prac skBada na bie|co  Jerzemu . Przez niego te| kontakt ze mn. {ycz powodzenia. Wychodzili z zakonspirowanego lokalu pojedynczo i parami.  Zo[ka znalazB si na ulicy razem z  Rudym . Doszli do wniosku, |e maj jeszcze troch czasu, i postanowili zBo|y wizyt Hali. ByBa kole|ank Hanki, siostry  Zo[ki . Obydwaj smalili do niej cholewki, ale dziewczyna traktowaBa ich na rwni - jak dobrych kolegw. Zawsze byli mile widziani w domu jej rodzicw i podejmowani fili|ank herbaty. Rwnie| i teraz. I Janek, i Tadeusz traktowali te wizyty jako wspaniaBy relaks i odpr|enie. PIERWSZE NIEPOWODZENIE Jeszcze tego samego dnia kilka minut przed osiemnast  Rudy spotkaB si z grup swoich podwBadnych. Mieli do wykonania zadanie. ByB mrozny dzieD 18 stycznia.  Rudy szedB ulic Emilii Plater. ZachowywaB czujno[, bystro obserwujc, co si dzieje dookoBa. Gdy skrciB w kierunku MarszaBkowskiej, dostrzegB przed sob kilku niemieckich |oBnierzy. Byli okoBo stu metrw od niego. Znacznie bli|ej znajdowaB si idcy w jego stron oficer SS. Gdy dzieliBo ich zaledwie kilka krokw,  Rudy wycignB pistolet. - Hnde hoch! - rzuciB ostro. Niemiec osBupiaB. TrwaBo to jednak mgnienie oka. UskoczyB w bok, na jezdni, i signB do futeraBu.  Rudy strzeliB. Esesman padB na pokryt [niegiem jezdni.  Rudy nie [pieszyB si. PochyliB si nad umierajcym, zabraB pistolet. Grupa niemieckich |oBnierzy nie reagowaBa. Po drugiej stronie ulicy szBa obstawa. ByBo kilka minut po dziewitnastej. Zamachowcy przez nikogo nie niepokojeni poszli w swoj stron. ArsenaB grup szturmowych wzbogaciB si o jeden pistolet i zapasowy magazynek. DBugo  Rudemu jeszcze staB przed oczami gasncy wzrok esesmana... Dwa tygodnie pzniej  Zo[ka ,  Rudy ,  Alek i inni jeszcze bojowcy przeprowadzali akcj na ulicy Brackiej 23. ChodziBo o wyniesienie materiaBw konspiracyjnych i cenniejszych rzeczy z mieszkania Janka BBoDskiego -  Suma , i jego rodzicw. BBoDski zostaB aresztowany jeszcze w listopadzie 1942 roku i kilka dni pzniej stracony. Hitlerowcy zabrali jego rodzicw i siostr. Druga siostra byBa |on Ryszarda BiaBousa -  Jerzego . Kilkugodzinna ewakuacja zakoDczyBa si powodzeniem, tylko  Rudy zostaB ranny w udo podczas strzelaniny, ktra wywizaBa si ju| pod koniec akcji.  Zo[ka przypadkowym samochodem, sterroryzowawszy kierowc pistoletem, odwizB rannego do domu. Akcja udaBa si, lecz spowodowaBa przera|ajce nastpstwa: hitlerowcy rozstrzelali ojca Janka BBoDskiego. PodziaBaBo to przygnbiajco nie tylko na uczestnikw ewakuacji. Szeczeglnie mocno prze|ywaB t tragedi  Jerzy . W zwizku z sytuacj rodzinn udzielono mu urlopu. Dowdc OS  Jerzy zostaB StanisBaw Broniewski -  Orsza , zatrzymujc zarazem funkcj komendanta chorgwi  WisBa .  Zo[ce zaproponowano stanowisko komendanta Bojowych SzkB. Tadeusz Zawadzki codziennie przychodziB do rannego przyjaciela. Gdy w poBowie lutego zastukaB do drzwi mieszkania Bytnarw przy alei NiepodlegBo[ci 159, otworzyB mu sam  Rudy . Przywitali si. Tadeusz zainteresowaB si zdrowiem kolegi. - Ju| dobrze  mwiB Janek.  Jak widzisz, chodz zupeBnie normalnie. Jeszcze dzieD, dwa i zapomn, |e byBem ranny. Nie mog siedzie w domu. Musimy przecie| pomy[le o tej akcji w Czarnocinie. Czasu wcale tak du|o nie zostaBo. - Widzisz -  Zo[ka nie wiedziaB, jak zakomunikowa przyjacielowi nieprzyjemn nowin, ale postanowiB to uczyni ju| dzisiaj widzc, |e stan zdrowia Janka poprawiB si. -  Jerzy nie jest ju| naszym dowdc. ZostaB urlopowany. ZastpiB go  Orsza ... - Szkoda  Jerzego - zawoBaB  Rudy . - Bojowy oficer, wspaniaBy dowdca, dobry saper, a przecie| naszym zadaniem jest przede wszystkim dywersja na szlakach komunikacyjnych, wysadzanie mostw, pocigw, torw kolejowych. Ale  Orsza te| jest dobry. Ciesz si, |e to on wBa[nie zostaB nastpc  Jerzego , skoro ju| taka zmiana musiaBa nastpi... - To jeszcze nie koniec - przerwaB mu Tadeusz. -  Orsza zaproponowaB mi komend nad Bojowymi SzkoBami... - I co? ZgodziBe[ si! - Nie odpowiedziaBem, ale mamy wrci do tej rozmowy. Nie chc odchodzi z Grup Szturmowych, ale sam wiesz, |e moje zdanie wcale tu nie jest najwa|niejsze. Nad rozkazami si nie dyskutuje. - Mo|na jednak przedstawi rzeczowe argumenty. Takie nie do obalenia. - Masz jaki[? - Mam, i to chyba nie najgorszy. -  Rudy a| u[miechnB si na my[l, |e mo|e pomc przyjacielowi. - PosBuchaj, atmosfera w oddziale po tej ewakuacji na Brackiej, a wBa[ciwie po rozstrzelaniu ojca  Suma , nie jest najlepsza. ChBopcy chodz przygnbieni. - Zauwa|yBem, ale jaki to ma zwizek z moim ewentualnym odej[ciem z GS? Tadeusz w swojej skromno[ci nie zauwa|yB owej zale|no[ci. Nie pomy[laB nawet o wra|eniu, jakie wywarBoby na |oBnierzach OS  Jerzy jego odej[cie. - To jest wBa[nie argument, ktry mo|e przesdzi o twoim pozostaniu w oddziale - mwiB Janek. I przekonaB  Zo[k , ten bowiem w rozmowie z  Orsz powoBaB si na opini  Rudego . Nowy komendant OddziaBu Specjalnego uznaB sBuszno[ owego rozumowania i pozostawiB  Zo[k jako swego zastpc. Po dwch dniach Jan Bytnar spotkaB si z Henrykiem Ostrowskim. Rozmawiali oczywi[cie o akcji  Madryt . Czas uciekaB, a oni stali wci| w miejscu.  Rudy z ulg przyjB informacj, |e  Heniek nazajutrz wybiera si  rbank do Koluszek, a stamtd do Czarnocina.  Heniek wczesnym rankiem wsiadB do osobowego, nawet nie bardzo zatBoczonego pocigu na Dworcu Wschodnim. Podr|ni w wikszo[ci byli handlarzami, udajcymi si na wie[ po towar. Za kilka godzin wrc z przemy[lnie poukrywanym misem i wdlin. Takie wBa[nie pocigi nazywano  rbankami .  Heniek ucharakteryzowaB si oczywi[cie na szmuglera. Do Koluszek dojechaB bez |adnych problemw. Niemcy nie wykazali |adnego zainteresowania podr|nymi jadcymi po towar. Dopiero gdy bd wracali, zwiksz czujno[. Tak|e i on przygotowaB si na tak ewentualno[. MiaB  |elazne , czyli nie mogce wzbudzi wtpliwo[ci kontrolujcych dokumenty osobiste. Po godzinnym oczekiwaniu  Heniek przesiadB si do pocigu do Piotrkowa. Teraz niestety miejsc siedzcych nie byBo. StanB wic przy oknie i uwa|nie wpatrywaB si w biegnce do tyBu lasy, zabudowania, rzeki.  Rokiciny - odczytaB nazw stacji. A wic ju| niedBugo Czarnocin. Teraz jeszcze uwa|niej obserwowaB mijany teren. NotowaB w pamici co wa|niejsze szczegBy. Wszystko mogBo si pzniej przyda. Po kilkunastu minutach koBa pocigu zadudniBy na mo[cie. W oknach mignBy stalowe kratownice.  Heniek zobaczyB te| w dole rzek - skut lodem i pokryt [niegiem. Jeszcze kilka minut i pocig zatrzymaB si na stacji. WyskoczyB na o[nie|ony peron. W Czarnocinie prcz niego wysiadBo jeszcze kilku innych podr|nych. PoczuB na twarzy mrozne i czyste powietrze. Stacja zrobiBa na nim jakie[ nierealne, bajkowe wra|enie. Jak zabawka - my[laB, spogldajc na niewielk poczekalni upikszon drewnianymi ozdbkami. WszedB do tego bajkowego budyneczku. Na rozkBadzie jazdy sprawdziB, |e ma cztery godziny do odjazdu bezpo[redniego pocigu do Warszawy. ZamierzaB wykupi bilet powrotny i zagadn kasjera w sprawie zakupu misa, aby usprawiedliwi w ten sposb swj pobyt w obcej, niewielkiej miejscowo[ci, w ktrej wiedz ssiedzi, na czym kto siedzi. ZrezygnowaB jednak z tego zamiaru, gdy przez okienko zobaczyB, |e kasjer najprawdopodobniej tBumaczy si z czego[ wysokiemu m|czyznie mwicemu z niemieckim akcentem. WydawaBo mu si, |e kasjer zauwa|yB go, ale  Heniek zrozumiaB, |e lepiej odej[. WrciB na peron. SzedB nim w kierunku, z ktrego przyjechaB. Peron dochodziB do przejazdu kolejowego, biegncego w wykopie o gBboko[ci okoBo piciu metrw. Na obydwu skarpach, tu| przy przejezdzie, znajdowaBy si budynki mieszkalne. SzedB dalej brukowan drog biegnc z lewej strony torw. LiczyB kroki. Trzysta dwadzie[cia jeden par krokw - w tym momencie bruk koDczyB si. Dalej biegBa wydeptana w [niegu dr|ka. SzedB wci| w kierunku mostu. Serce biBo mu coraz mocniej. Nie czuB mrozu. W ka|dej chwili spodziewaB si okrzyku wzywajcego do zatrzymania si. Przecie| musiaB tu by jaki[ posterunek! Wrg te| zachowywaB czujno[ i nie mgB tak newralgicznego punktu na strategicznej magistrali kolejowej pozostawi bez ochrony. A mo|e to jaka[ zasadzka? - przemknBa niepokojca my[l. Ale nie. ByB tu| przy mo[cie i nikt go nie zatrzymywaB. ZszedB na sam brzeg zamarznitej rzeki. PrzsBo mostu opieraBo si na dwch wymurowanych z granitu przyczBkach. DokonaB potrzebnych pomiarw i obliczeD. ZrobiB w notesie kilka wa|niejszych zapiskw. NaszkicowaB te| sam most i charakterystyczne punkty terenowe. PostanowiB wraca inn drog. MusiaB przeprowadzi jeszcze rozpoznanie trasy dojazdu samochodu i miejsce jego ukrycia. MiaB ju| w gBowie oglny zarys planu akcji. Zauwa|yB poBo|ony jakie[ trzysta metrw na zachd niewielki sosnowy lasek, ale studiujc wcze[niej map zorientowaB si, |e aby do niego dotrze samochodem, nale|aBo skorzysta z przejazdu. Trzeba wic znalez inne, dogodniejsze miejsce. Droga do folwarku Remiszewice biegBa rwnolegle do Wolborki w odlegBo[ci od 150 do 100 metrw. SzedB teraz po podstawie trjkta, ktrego jeden bok tworzyBa linia kolejowa, a wBa[ciwie jej odcinek od mostu do stacji, a drugi - droga z Remiszewic do Czarnocina. WstpiB do pierwszej napotkanej zagrody. PytaB o miso, wdliny, jajka, masBo, mk. Dobrze orientowaB si w cenach i wiedziaB, czego chce. Gospodarz nie miaB jednak nic do zaoferowania. O[wiadczyB jednak, |e je[li si umwi na jaki[ dzieD, to przygotuje co nale|y. Dogadali si wic, |e  Heniek przyjedzie dokBadnie za dwa tygodnie. - Tylko na pewno, panie, przyjedzcie, bo wszystko bdzie gotowe. A teraz, jak nie chcecie wraca z pustymi rkami, to zajdzcie do czwartej zagrody. To bogate gospodarstwo. Znajd co[ dla was.  HeDkowi byBo wstyd, |e wystawi swego rozmwc do wiatru, byB jednak pewien, |e przygotowany przez niego towar nie zepsuje si i szybko znajdzie nabywc. Zachodzi do wskazanego gospodarza oczywi[cie nie zamierzaB. Tego jeszcze brakowaBo, |eby go policjanci przychwycili na szmuglu! ZapytaB wic o towar w kolejnym gospodarstwie. Tu tak|e usByszaB, |e jego rozmwczyni nie ma nic na sprzeda|, |e sama z m|em i dziemi gBoduje. - Panie - mwiBa - przecie| po ssiedzku, w folwarku, s Niemcy. Tam wszystkie kury i kaczki ju| wytBukli. Teraz szukaj we wsi. A my najbli|ej. Jak par jajek ocaleje, to jeste[my zadowoleni. W ten sposb Ostrowski zdobyB bardzo wa|n informacj: w pobli|u miejsca akcji s hitlerowcy. A to nakazywaBo mu czujno[. Lepiej, |eby o nim nie wiedzieli. MinB wie[ i przed folwarkiem zobaczyB zaro[la. Blisko posterunki, oceniB, ale i tak to miejsce jest lepsze ni| lasek po drugiej stronie torw. Teraz nie [pieszc si szedB do stacji. ByB bardzo zadowolony. ZebraB wszystkie potrzebne dane bez wikszego trudu. Znw byB w poczekalni. PodszedB do kasy. - Poprosz trzeci klas do Warszawy. Kasjer wychyliB si ze swego okienka i rozejrzaB po pustej poczekalni. - Nikogo wicej nie ma? - zapytaB na wszelki wypadek. - Nie, sam jestem, a o co chodzi? - PrzyjechaB pan tym pocigiem z Koluszek. ChciaB pan czego[ ode mnie? - Tak. PrzyjechaBem, |eby kupi troch |ywno[ci. Wie pan, jak to jest... - To dobrze, |e pan nie zapytaB. ByB tu wtedy inspektor z Piotrkowa, z zarzdu kolei. SByszaB pan, jak mnie rugaB? ZnalazB w poczekalni i na peronie kilka starych biletw kolejowych. PowiedziaB, |e to dobro paDstwowe, |e bilet jest dokumentem Rzeszy i nie mo|e poniewiera si na podBodze. W tym momencie przerwaB, bo do okienka podszedB nastpny podr|ny.  Heniek po kilkunastu minutach wsiadaB do prawdziwej tym razem  rbanki . MusiaB, i to dwukrotnie, okazywa dokumenty. WspBtowarzysze podr|y okupili si |andarmom wiezionym towarem. Nazajutrz po poBudniu spotkaB si w mieszkaniu  Rudego z  Zo[k i  Antkiem . ZrelacjonowaB im rezultaty rozpoznania i zaproponowaB plan akcji. - Ja i  Antek - mwiB - pojedziemy do Czarnocina pocigiem.  Rudy ,  Zo[ka i  Giewont (MiBosBaw Cieplak) odbd podr| samochodem. Zabierzecie z sob broD i materiaBy wybuchowe. Spotkamy si w zaro[lach koBo folwarku. Tam ukryjemy samochd. No, a dalej sprawa jest jasna. Konkretne zadania u[ci[limy ju| na miejscu. Czasu bdziemy mieli dosy. My[l, |e pod koniec lutego mo|emy wykona rozkaz. Do tego czasu zd|ymy chyba zapewni sobie samochd, broD i materiaBy wybuchowe. Uczestnicy spotkania nie mieli |adnych zastrze|eD do przedstawionego planu. Ucieszyli si, |e most nie jest chroniony. Wiedzieli wprawdzie, |e bd improwizowali, ale to nawet im odpowiadaBo. Przecie| zadanie nie byBo wcale trudne. Jeden z ostatnich dni lutego. Zgodnie z planem  Heniek i  Antek wyjechali przed poBudniem z Warszawy. Jeszcze raz przeprowadzili rozpoznanie terenu. Pokazywali sobie palcami, gdzie nale|y zaBo|y materiaB wybuchowy, skd odpal min. Podobnie jak podczas poprzedniego pobytu  HeDka dookoBa panowaB idylliczny spokj. Chodzili po mo[cie przez nikogo nie niepokojeni. Zreflektowali si jednak i przerwali te spacery. Poszli teraz dBu|sz drog do folwarku Remiszewice. Woleli nie wraca do przejazdu i przechodzi obok niemieckiego posterunku. ZapadaB ju| zmrok. DokuczaBo zimno. O rozpaleniu ogniska nie mo|na byBo nawet pomy[le. Przytupywali, zacierali rce, chcc si troch rozgrza. WsBuchiwali si w ciemno[ nocy, ale upragniony warkot samochodu nie rozlegaB si. PanowaBa dzwonica w uszach cisza. Zbli|aBa si pBnoc. ByBo coraz zimniej. I wtedy  Antek zaproponowaB, |eby zdrzemn si w pobliskim stogu. Obudzili si przed [witem, skostniali z zimna. Szybkim krokiem chodzili po zagajniku, szukajc [ladw samochodu. Ale ich nie znalezli. Postanowili czeka dalej. - Mo|e nie mogli wyjecha wczoraj wieczorem - tBumaczyB  Heniek sobie i koledze. - Je|eli tak, to wyjad dzisiaj skoro [wit. Najdalej wic koBo dziesitej, jedenastej powinni tu przyjecha. MinBa jedna godzina, druga, trzecia. Samochodu wci| nie byBo.  Heniek podjB wic decyzj: wracamy. Na stacji w Czarnocinie wykupili bilety i wrcili do Warszawy. Poszli z dworca prosto do  Rudego . Tu okazaBo si, |e dowdztwo  Motoru nie dostarczyBo obiecanego samochodu. Po prostu nie byBo wolnej maszyny. Dlatego te| mimo bardzo sprzyjajcych warunkw pierwsza prba wykonania akcji  Madryt zakoDczyBa si niepowodzeniem. WPADKA  HECKA MinBy ponad dwa tygodnie od pierwszej, nieudanej prby przeprowadzenia akcji pod Czarnocinem. Jej piciu uczestnikw znajdowaBo si w peBnej gotowo[ci do powtrzenia przedsiwzicia. Jednak|e bie|ce zadania uniemo|liwiaBy to. Stale ktry[ z nich zajty byB czym[ innym, a nikogo nowego nie chcieli wprowadza. NadchodziBy tymczasem wydarzenia, ktre miaBy nie tylko odsun w czasie, ale nawet zagrozi realizacji akcji  Madryt . Marzec 1943 roku zapisaB si bowiem w historii Grup Szturmowych tragicznymi, a zarazem bohaterskimi wydarzeniami. ByB wczesny poranek 19 marca. Przed domem przy ulicy Osieckiej na Grochowie zatrzymaB si policyjny samochd. Po kilkunastu minutach |andarmi wyprowadzili mieszkajcego tu  HeDka . W jego mieszkaniu znaleziono materiaBy wybuchowe, broD, amunicj, nielegalne wydawnictwa. Najprawdopodobniej przyczyn aresztowania byB donos konfidenta. Gestapowcy bardzo ucieszyli si ze znalezienia w marynarce  HeDka niewielkiego notesu. ByBy w nim notatki, ktre zrobiB prowadzc rozpoznanie przed akcj  Madryt : szkic mostu, dane techniczne, plan Czarnocina i okolicy. Domy[lili si od razu, o co chodzi, zreszt nie nastrczaBo to |adnych trudno[ci. WystarczyB jeden telefon do Piotrkowa, aby Niemcy mogli za|egna niebezpieczeDstwo gro|ce przebiegajcemu tam szlakowi komunikacyjnemu. W nieszczsnym notesie znajdowaBo si rwnie| jedno nazwisko i numer telefonu oraz adres: Jan Bytnar, al. NiepodlegBo[ci 159. Gestapowcy domy[lili si - to tak|e nie byBo trudne - zwizku szkicw z owym adresem. Aresztowanie nastpiBo po powrocie Ostrowskiego z rozpoznania dywersyjnego linii kolejowej Przeworsk-JarosBaw. Poniewa| notes wypeBniony byB danymi tak|e z tego odcinka, funkcjonariusze niemieccy skupili si przede wszystkim na tych materiaBach. Zanim doszli do adresu  Rudego , minBo troch czasu... Bestialsko katowany  Heniek nie zapieraB si swej dziaBalno[ci w konspiracji. Nie miaBoby to zreszt najmniejszego sensu wobec tego, co ujawniBa rewizja w jego mieszkaniu. Bezcelowe te| byBoby ukrywanie zamierzeD zwizanych z mostem w Czarnocinie. NadszedB 22 marca.  Rudy i  Zo[ka caBe popoBudnie spdzili razem. Mieli do omwienia wiele wa|nych spraw. W tej chwili pochBaniaBo ich zorganizowanie dyskusyjnego spotkania przedstawicieli konspiracyjnych organizacji mBodzie|owych, po[wiconego wsplnej walce z okupantem.  Rudy odprowadziB przyjaciela i wrciB do domu. ByB w doskonaBym nastroju. Niczego nie przeczuwaB. UcieszyB si, gdy pznym wieczorem  Zo[ka zadzwoniB do niego, aby upewni si, czy wszystko jest w porzdku. Godzina 4.30 rano 23 marca. Do mieszkania Bytnara weszBo sze[ciu Niemcw w mundurach i cywilnych ubraniach. Czterech pozostaBo przed domem. Wszelka prba ucieczki byBa niemo|liwa. Krtka rewizja i Janka wraz z ojcem wyprowadzaj z mieszkania pod pistoletami maszynowymi. Jad na Pawiak. Ci, ktrzy pozostali w mieszkaniu, przeprowadzaj dokBadn rewizj. Znajduj rzeczy nie budzce |adnych wtpliwo[ci. Ju| kilkana[cie minut po przywiezieniu na Pawiak gestapowcy rozpoczynaj przesBuchanie  Rudego . Takie badania prowadzone s zwykle na Szucha, ale teraz Niemcy [piesz si i rozpoczynaj [ledztwo na miejscu. Chc wykorzysta moment zaskoczenia, by mo|e - pierwszego zaBamania. Od samego pocztku s przekonani, |e maj w swoich rkach jedn z gBwnych postaci warszawskiej, a by mo|e i krajowej dywersji. {daj wic: podaj adresy magazynw broni i materiaBw wybuchowych, adresy innych czBonkw podziemia, lokale konspiracyjne.  Rudy wypiera si. Zaczyna si bicie. Trwa wiele godzin. Ju| o sidmej rano ogBoszono alarm. CzBonkowie Grup Szturmowych ewakuuj mieszkania i magazyny z broni. Przygotowuj do akcji broD.  WesoBy , pracujcy jako akwizytor w fabryce Wedla, ju| od kilku tygodni zaopatruje gestapowcw w sBodycze. Teraz ma rozszyfrowa tras i czas przejazdu samochodu z Pawiaka w al. Szucha.  Zo[ka pochBonity jest organizowaniem akcji. Przekonuje  Orsz o konieczno[ci odbicia  Rudego . Wieczorem  WesoBy przekazuje niezbdne dane. Na czele akcji staje sam  Orsza . 26 marca na ulicy DBugiej pod ArsenaBem  Rudy i  Heniek zostali odbici z rk hitlerowcw. Niestety, kilka dni pzniej zmasakrowany w [ledztwie  Rudy umiera. Umiera tak|e ranny podczas akcji  Alek . Rachunek krzywd i tragedii powiksza si i Grupy Szturmowe chc go spBaci. Przygotowuj si do akcji w pBomieniach po|arw warszawskiego getta. Pod koniec kwietnia zapada decyzja o zlikwidowaniu gestapowcw: Schulza i Langego, ktrzy najbardziej zncali si nad  Rudym . Informujc o tym  Zo[k , swego zastpc,  Orsza mwiB: - Pamitasz, |e wymogli[my na Kedywie, i| Geesy nie bd u|ywane do wykonywania wyrokw? Sam o to zabiegaBe[ razem z  Rudym i  Alkiem . W tym jednak przypadku uwa|am, |e to wBa[nie my powinni[my przeprowadzi obydwie akcje. - To byli nasi przyjaciele - powoli odparB  Zo[ka - i my musimy wymierzy sprawiedliwo[ oprawcom. Szstego maja, w miesic po [mierci  Rudego , wykonany zostaB wyrok Polski Podziemnej na Schulzu. 22 maja, z rk bojowcw Szarych Szeregw padB Lange. PochBonici bie|cymi zadaniami czBonkowie Grup Szturmowych nie my[leli w tym czasie o mo[cie w Czarnocinie. Realizowali i przygotowywali si do takich akcji, jak  Meksyk I (pierwsza, odwoBana akcja pod ArsenaBem w dniu 23 marca),  Meksyk II (odbicie  Rudego i  HeDka ),  Meksyk III (plan uwolnienia  Tytusa - aresztowanego przywdcy mBodszej  PomaraDczarni ; nie zostaB wykonany),  Chicago i  BiaBa R|a (nie wykonane plany odbicia Floriana Marciniaka). Noc z 19 na 20 maja 1943 roku oddziaB dowodzony przez  Zo[k dokonaB sBynnej akcji uwolnienia wizniw przewo|onych pocigiem z Majdanka do O[wicimia. Zadanie to wykonano na stacji kolejowej w Celestynowie. Rwnie| w maju  Zo[ka mianowany zostaB podporucznikiem. * Komendant Policji BezpieczeDstwa i SD Komendy Piotrkw powiadomiony zostaB telefonicznie o podjtych przez  polskich bandytw planach zniszczenia mostu kolejowego w Czarnocinie. Natychmiast po potwierdzeniu tej informacji przez aresztowanego  HeDka przekazano j rwnie| telefonicznie z Warszawy do Piotrkowa i Tomaszowa (Czarnocin le|aB na terenie podporzdkowanym Komendzie Policji BezpieczeDstwa i SD w Tomaszowie oraz SS-obersturmbannfhrerowi Liphardtowi, szefowi Policji BezpieczeDstwa i SD na dystrykt radomski). Tak wic po 23 marca przyjechaBo do Czarnocina kilku bahnschutzw, ktrzy zorganizowali staBy dwuosobowy posterunek przy mo[cie. ByB on wyposa|ony w karabin maszynowy, granaty i du| ilo[ amunicji. Natychmiast po przybyciu do Czarnocina bahnschutze przyszli do WacBawa i StanisBawy Staniaszek. Pan WacBaw byB kasjerem kolejowym - tym samym, ktry rozmawiaB z  HeDkiem w lutym, gdy ten przeprowadzaB rozpoznanie. MieszkaB z |on i trzyletnim synkiem w kolejowym domku przy przejezdzie na zachodniej skarpie nad stacj. Bahnschutze najpierw rozejrzeli si po kuchni, a potem, nic nie mwic, weszli do pokoju. - Czysto tu - o[wiadczyB jeden Baman polszczyzn. - Teraz my tu bdziemy mieszka. Wy przeprowadzicie si do ssiadw na drug stron torw kolejowych. - Panie oficerze... - zaczBa lament StanisBawa Staniaszek, ale Niemiec przerwaB jej. - Nie gada - powiedziaB ostro. - Zbiera swoje rzeczy i wynosi si. Wasi ssiedzi ju| wiedz, |e bdziecie u nich mieszka. Przygotowali wam pokj. Powiadomili[my te| waszego m|a. ChciaB tu z nami przyj[, ale musi bilety sprzedawa. - Ciasno tam i bez nas - prbowaBa jeszcze oponowa Staniaszkowa. - Bez pBaczu - ostro powiedziaB bahnschutz. - Mamy was broni przed bandytami, a wy lament urzdzacie. - Jakimi bandytami? - zapytaBa pani StanisBawa. - Przed polskimi bandytami. Byli we wsi. Chcieli most wysadzi. A mo|e jeste[cie z nimi w zmowie? - W jakiej zmowie, ja? - zapytaBa wystraszona i szybko zajBa si pakowaniem rzeczy, ktre zabieraBa na nowe locum. Bahnschutzom odpowiadaB ten dom nie tylko dlatego, |e byB czysty i dobrze utrzymany. ZnajdowaB si, jak ju| wspomniano, na wysokiej skarpie przy przejezdzie kolejowym, umo|liwiaB wic dobry wgld na przejazd i peron stacji kolejowej. Wida te| z niego byBo most kolejowy, ktrego mieli strzec przed  polskimi bandytami . ZNW OD POCZTKU  Heniek , uwolniony pod ArsenaBem, byB spalony w Warszawie, dlatego te| zapadBa decyzja o przeniesieniu go do Lublina, gdzie objB komend tamtejszego hufca Grup Szturmowych. ZabraB ze sob wiadomo[ci uzyskane podczas rozpoznania mostu w Czarnocinie, a i tak teraz, na przeBomie maja i czerwca 1943 roku, straciBy one aktualno[. W zmienionej sytuacji wszystko trzeba byBo zaczyna od pocztku. Dowdztwo Kedywu nie zrezygnowaBo ze swych zamiarw i obecnie, po sukcesie w Celestynowie, postanowiono zrealizowa akcj  Madryt . Jej przygotowanie wraz z rozpoznaniem powierzono tym razem  Makowi - Maciejowi Bittnerowi. ByB dwa lata mBodszy od  Rudego ,  Zo[ki i  Alka . W 1939 roku przenisB si ze Lwowa do Warszawy i podjB nauk w gimnazjum im. Stefana Batorego. Nale|aB do tej samej 23 dru|yny harcerskiej, co jego starsi koledzy. Pzniej od nich przyszedB do Grup Szturmowych. ByB czBonkiem patrolu dywersyjnego IV odcinka  Wachlarza , a od pocztku 1943 roku instruktorem minerskim w Grupach Szturmowych. Podchor|y  Maciek miaB wic wszelkie predyspozycje do wykonania powierzonego mu zadania.  Maciek nie zwlekaB. W ostatniej dekadzie maja patrolowi, skBadajcemu si z kilku osb, postawiB zadanie przeprowadzenia rozpoznania w Czarnocinie i dostarczenia danych niezbdnych do opracowania planu techniczno-minerskiego i zaBo|eD taktycznych akcji. Pierwszy patrol wrciB z niczym. Jego czBonkowie mwili:  Naprawd prbowali[my, ale nie dali[my rady. Niemcy s bardzo czujni. Patrole na torach i posterunek z karabinem maszynowym przy mo[cie uniemo|liwiaj rozpoznanie obiektu . Kolejne dwa patrole rwnie| wrciBy z niczym. Ich dowdcy zBo|yli takie same meldunki jak pierwszy. Dla  Maka nie byBo jednak sytuacji bez wyj[cia. PostanowiB sprbowa sam. WierzyB, |e mu si uda. WiedziaB, |e posterunek - je[li jedzie si z Koluszek - znajduje si na drugim brzegu Wolborki. Trzeba wic w jaki[ sposb zbli|y si do mostu z pBnocy. Podr|ujc pocigiem utwierdziB si w powzitym wcze[niej zamiarze. Mniej wicej kilometr przed mostem, na zakrcie, pocig zmniejszyB prdko[.  Maciek postanowiB jednak jecha dalej. ZadziaBaB w tym momencie raczej instynkt, bo przecie| rozum podpowiadaB, |e powinien skaka w biegu i jako[ przeby ten niecaBy kilometr. Jeszcze kilka minut wcze[niej byB zdecydowany tak wBa[nie postpi. ZrezygnowaB w ostatniej chwili. Wygldajc przez otwarte okno, widziaB wyraznie zbli|ajcy si most, a za nim jadcy drugim torem pocig towarowy. To byBa szansa! Dobrze, |e zaufaB instynktowi. Osobowy, ktrym jechaB, zwolniB bieg.  Maciek wyskoczyB. Nawet si nie przewrciB. Po chwili byB ju| na mo[cie. PrzywarB do drewnianych podkBadw. Le|c, dokonywaB niezbdnych pomiarw i ogldzin. Nic nie notowaB, wszystko staraB si zapamita. Gdy ju| skoDczyB prac, odpeBznB ostro|nie na nasyp niedaleko mostu i tu przywarB do ziemi. Kilkadziesit metrw od niego znajdowaB si posterunek. W ka|dej chwili mgB nadej[ patrol, ale podchor|y opanowaB emocje. WiedziaB, |e nawet najmniejszy ruch mo|e go zdradzi. CzekaB wic. Nareszcie usByszaB sapanie parowozu i turkot kB pocigu. JechaB osobowy z Koluszek. Podobnie jak poprzedni zwolniB bieg przed mostem. Gdy nadjechaB ostatni wagon,  Maciek nagle podnisB si, skoczyB na stopieD i po chwili byB ju| w [rodku. WybraB ten wagon, bo byB to jedyny pulman w skBadzie pocigu i w nim wBa[nie miaB najwiksz szans, |e nikt go nie zobaczy. StaB przy drzwiach jak normalny podr|ny oczekujcy na swoj stacj. Gdy pocig minB przejazd, wysiadB. Najwiksze niebezpieczeDstwo miaB ju| za sob. Dopiero teraz, stojc na peronie, u[wiadomiB sobie, jak wiele ryzykowaB. Pzniej zwierzyB si ojcu, |e to rozpoznanie byBo najtrudniejszym przedsiwziciem w jego caBej, bogatej przecie|, dziaBalno[ci dywersyjnej. StaB chwil przed poczekalni i z nawyku ju| rozgldaB si wokB. Gdy zerknB na skarp grujc nad stacyjk, za drewnianym pBotem na jej skraju dostrzegB wychodzcego z murowanego domku bahnschutza. WolaB mu na wszelki wypadek zej[ z oczu, tym bardziej |e na opustoszaBym peronie staB sam. W poczekalni podszedB do kasy. - Je[li do Piotrkowa - pierwszy odezwaB si kasjer - to spzniB si pan. Przed chwil odszedB pocig. A jak do Koluszek, to ma pan dwie godziny. - Do Warszawy - odpowiedziaB  Maciek . - Pan da mi trzeci klas. Nagle postanowiB pocign dalej t rozmow. Mo|e dowie si od kolejarza czego[ interesujcego? - Zazdroszcz panu - powiedziaB. - Cicho tu i spokojnie. ZupeBnie jakby nie byBo wojny. W Warszawie na ka|dym kroku Niemcy. Dzisiaj to nie ma jak |ycie na wsi. Bezpiecznie i bez kBopotw z |ywno[ci, opaBem. - I my mamy kBopoty - zaprotestowaB kasjer. - Ze trzy miesice temu przyjechali do Czarnocina bahnschutze. I co pan powie, wypdzili mnie z |on i synem z domu. Gniezdzimy si teraz w jednym pokoju u ssiadw. O, tam. - Tu wskazaB zielone drzewa na skarpie. - Jak to: wypdzili? - zainteresowaB si  Maciek . - Wypdzili - powtrzyB kolejarz. - Powiedzieli, |e teraz oni bd tu mieszkali. I mieszkaj. Musieli[my zostawi kury, par kaczek. Panosz si tu jak u siebie. - A co oni tu robi? -  Maciek graB rol naiwnego. - W wikszej miejscowo[ci, rozumiem, maj czego pilnowa, ale tutaj? - Ot| myli si pan. Maj oni czego pilnowa w Czarnocinie. Podobno trzy miesice temu kto[ chciaB wysadzi most na Wolborce. Dowiedzieli si i od tego czasu pilnuj. - A du|o ich? - dociekaB  Maciek . - U mnie w domu mieszka siedmiu. Ale kilku jest we dworze. No i w ka|dej chwili mog [cign posiBki z Tomaszowa albo z Piotrkowa czy Koluszek. - Tu kasjer wskazaB palcem widoczne za oknem sBupy poBczone przewodami telekomunikacyjnymi. - Mog korzysta z linii kolejowej, a w folwarku te| jest telefon. - Dobrze si zabezpieczyli. - Maciek pokiwaB gBow z udanym wspBczuciem i mwiB dalej: - WspominaB pan co[ o folwarku i dworku. Daleko to std? Czy to jaki[ zabytek? Wie pan, obejrzaBbym go chtnie. - Tak, zabytek - odpowiedziaB kasjer. - Warto zobaczy, ale do [rodka lepiej nie wchodzi. Dojdzie pan peronem do przejazdu i potem w prawo. Droga sama doprowadzi. - Dzikuj, miBo si z panem rozmawiaBo. Do widzenia. Na dworze poczuB lejcy si z nieba |ar. PoszedB tak, jak wskazywaB kolejarz. ZobaczyB po prawej stronie drogi stojcy w parku dworek. Idc dalej dotarB do zaro[li, w ktrych w lutym  Heniek i  Antek czekali na przybycie wspBtowarzyszy. Tak|e i  Maciek uznaB te zaro[la za jedyne dogodne miejsce do ukrycia samochodu. PokrciB si troch po zagajniku i wrciB t sam tras na stacj. Po pBgodzinie siedziaB ju| w pocigu jadcym do Warszawy. Wygldajc przez okno, zobaczyB dwch bahnschutzw z karabinami powieszonymi przez rami, idcych [cie|k biegnc z prawej trony toru. Jak dobrze, pomy[laB  Maciek , |e nie wybrali si na ten spacer, gdy le|aBem w tym miejscu i ktre akurat mijam. MiaB szcz[cie. Stara prawda gBosi, |e sprzyja ono [miaBym, sprzyjaBo wic i odwa|nemu podchor|emu. WykonaB zadanie w sposb brawurowy. ByBa to zreszt jedyna metoda na osignicie sukcesu. PomogBa mu tak|e ogromna sprawno[ fizyczna: samo wyskoczenie z jadcego pocigu, a potem wskoczenie do innego, le|enie w spiekocie na torach - to wszystko wymagaBo doskonaBej kondycji. FAZA PLANOWANIA - Melduj wykonanie zadania. -  Maciek , stajc w drzwiach mieszkania  Zo[ki , u[miechnB si ju| od progu. - Co? WykonaBe[ zadanie? -  Zo[ka cieszyB si rado[ci kolegi. - ZebraBem wszystkie dane - rzekB podchor|y, ktry z niecierpliwo[ci czekaB na moment, kiedy bdzie mgB zBo|y szczegBowy raport. - Jak tego dokonaBe[? ByBe[ na mo[cie? Przecie|, jak relacjonowaBy trzy patrole, dostp jest niemo|liwy. -  Zo[ka miaB jeszcze wiele pytaD, ale zorientowaB si, |e wci| trzyma  Maka w korytarzu. OtworzyB wic drzwi do swojego pokoju i zaprosiB go do [rodka. - Opowiadaj, jak byBo. I Maciek opowiedziaB.  Zo[ka skwitowaB to sBowami: - Tylko ty mogBe[ si na to odwa|y. - PatrzyB z podziwem na koleg. - Nie wiedziaBem, |e z ciebie taki straceniec - dodaB po chwili. Bittner, zadowolony z pochwaBy, mwiB, |e niczego wielkiego nie dokonaB. - No dobrze - przerwaB mu  Zo[ka . - Bierzemy si do roboty. Musimy sporzdzi plan ogniowy akcji. PodsunB  Makowi szkolny zeszyt. Ten wyjB z kieszeni oBwek i zaczB rysowa, wyja[niajc: - Piset metrw od stacji kolejowej Czarnocin w kierunku na pBnoc, na trasie do Koluszek, znajduje si przerzucony przez rzek Wolbork most kolejowy. Ma dBugo[ dwudziestu metrw. Konstrukcja stalowa. Wsparty jest na masywnych kamiennych przyczBkach. Most jest jednoprzsBowy. Biegn nim dwa niezale|ne od siebie, rwnolegBe torowiska, wspierajce si na dzwigarach wykonanych z dwuteowych belek stalowych. Koryto Wolborki jest prawie suche. Wysoko[ od lustra wody do mostu wynosi okoBo siedmiu metrw. WzdBu| torw cignie si dwunastoprzewodowa linia telekomunikacyjna na drewnianych sBupach. - Solidna robota - powiedziaB  Zo[ka , spogldajc na szkic. - A| szkoda taki most wysadza - dorzuciB  Maciek . - Odbudujemy, jak przegonimy Niemcw. Ten most i inne zniszczenia.  Zo[ka spogldaB na szkic i zastanawiaB si, wreszcie podjB decyzj: - Aadunkami wybuchowymi rozetniemy wszystkie osiem dzwigarw na ich poBudniowym koDcu, od strony Czarnocina. - Proponuj rwnie| -  Maciek byB do[wiadczonym saperem - przecicie wszystkich czterech kratownic. Aadunki wybuchowe mo|na umie[ci na zastrzaBach. - Zgoda -  Zo[ka przyznaB racj koledze. - Dobrze byBoby te|, gdyby wybuch nastpiB, gdy na most bdzie wje|d|aB transport wojskowy wroga. Wtedy wyrzdziliby[my Niemcom wiksze szkody... - Musimy jednak liczy si z tym, |e takiego pocigu nie bdzie.  Dyrektor wprawdzie stwierdziB, |e wskazane byBoby wysadzenie mostu razem z transportem, ale mo|e r|nie si zdarzy... - Trzeba przygotowa si do ka|dej sytuacji - przerwaB mu  Zo[ka . - Dlatego te| przyBo|ymy Badunki wybuchowe na poduszkach mostowych. - To powinno wystarczy - rzekB  Maciek . - Most musi zaBama si pod wBasnym ci|arem. - A wic przystpujemy do obliczania ci|aru materiaBu wybuchowego. - Tadeusz wyjB luzn kartk i napisaB wzr: A = F / 40 w ktrym  A oznaczaBo ilo[ materiaBu wybuchowego,  F - przekrj przecicia w centymetrach kwadratowych. Wzr ten byB w tym czasie podstaw minerskiego rzemiosBa. Liczyli niezale|nie od siebie. Gdy porwnali wyniki, zgodziBy si. WyBaniaBy si jednak nastpne pytania. ZadawaB je  Maciek , odpowiadaB  Zo[ka . - Jakiego materiaBu wybuchowego u|yjemy? - Plastyku. -  Zo[ka wiedziaB, |e w magazynach uzbrojenia znajduje si ten wBa[nie [rodek pochodzcy ze zrzutw. - W jaki sposb zamocujemy miny? - Przez przyBo|enie. Przylepimy po prostu plastyk w okre[lonych miejscach. - Kiedy przygotujemy pakiety? - Zrobimy to wcze[niej, jeszcze w Warszawie. Na miejscu akcji bdziemy mieli niezbyt wiele czasu. Gdy znajdziemy si na mo[cie, pozostanie ju| tylko przytwierdzenie min i uzbrojenie ich w detonator i zapalnik. - Wiem jednak, |e w naszych magazynach nie ma potrzebnych do min plastykowych detonatorw po[rednich z baweBny strzelniczej. - Zastpimy je korkami z trotylu wetknitymi w ugniecion mas plastykow. - Sposb odpalenia? - Za pomoc zapalarki elektrycznej, zbudowanej z zespoBu suchych ogniw, bateryjek do latarki kieszonkowej, a gdy to zawiedzie, zapalnikiem nacigowym, ktrego zwolnienie nastpuje po pocigniciu kabla. W taki sposb odpalili[my w Sylwestra min pod Kra[nikiem, gdy zawiodBa elektryka. - Musimy wic -  Maciek przerwaB ten swego rodzaju egzamin - ka|dy pakiet minerski wyposa|y w spBonk detonowan elektrycznie, poBczon z kablem prowadzcym do punktu odpalenia. Obok tego musimy w pakietach umie[ci spBonki poBczone lontem wybuchowym, zapalanym zapalnikiem nacigowym. - A miejsce odpalenia? - teraz  Zo[ka zadawaB pytania. - Tu -  Maciek wskazywaB na szkicu. - Sto metrw od mostu na kartoflisku. - Warto chyba zaBo|y miny-puBapki po obydwu stronach mostu? - Proponuj zmontowa je wcze[niej na desce i na miejscu wsun pod szyny w odlegBo[ci okoBo dwustu metrw od mostu. Odpalenie takich min nastpowaBo po wgnieceniu metalowego prta przez stop szyny pod ci|arem jadcego pocigu. Miny te wybuchaBy tak|e przy nieumiejtnym usuwaniu. Spodziewano si, |e u|ycie ich pod Czarnocinem przysporzy wrogowi dodatkowych strat. - To chyba wszystko - u[miechnB si  Zo[ka . - Nawet sprawnie poszBa nam ta robota. - Musimy pamita o przeciciu linii telefonicznych wzdBu| torw i w folwarku Remiszewice. - Tak, ale to ju| cz[ planu taktycznego. Musz teraz przemy[le kilka spraw i opracowa zaBo|enia taktyczne. Jeszcze dzisiaj bd je referowaB na odprawie u  Dyrektora . Ty te| pomy[l nad tym, lepiej znasz teren ode mnie. - Pomy[l - obiecaB  Maciek i zaczB zbiera si do wyj[cia. - Nie bd ci przeszkadzaB. Czasu do odprawy maBo, a roboty masz jeszcze wiele.  Zo[ka zamknB za koleg drzwi. WrciB do swojego pokoju. Chwil siedziaB w fotelu i my[laB. Po kilkunastu minutach przenisB si jednak na krzesBo przy stole i zaczB robi notatki w zeszycie, w ktrym znajdowaB si szkic akcji w Czarnocinie.  DYREKTOR AKCEPTUJE PLAN RozpoczBa si odprawa. Obecni byli na niej ci, ktrzy w jaki[ sposb zwizani byli z akcj  Madryt . Dowdca  Motoru major Kiwerski oddaB gBos  Zo[ce , ktry miaB przedstawi plan akcji. Ten omwiB najpierw elementy techniczne, minerskie, opracowane wsplnie z  Makiem , aby przej[ nastpnie do zaBo|eD taktycznych. - W tej cz[ci planu - referowaB - uwzgldniBem pi zasadniczych elementw: czas odpalenia miny, godzin wyjazdu i sposb dojazdu z uwzgldnieniem transportu broni i materiaBw wybuchowych, likwidacj niemieckich posterunkw i patroli strzegcych mostu, sposb dziaBania podczas akcji oraz jej ubezpieczenie, postpowanie po akcji... - Prosz zgBasza uwagi po zreferowaniu ka|dego z tych elementw - zwrciB si do uczestnikw odprawy major Kiwerski, polecajc nastpnie  Zo[ce , aby kontynuowaB swoje wystpienie. - Opracowujc plan - mwiB  Zo[ka - wyszedBem z zaBo|enia, |e akcja zostanie wykonana noc. Jest ju|... wBa[ciwie - poprawiB si - bdzie pocztek czerwca. A wic obowizywaB bdzie czas letni, czyli ciemno[ci nie zapadn wcze[niej ni| o godzinie dwudziestej drugiej. Proponuj, |eby odpali min o godzinie drugiej. ZaBo|enie min i ich uzbrojenie zajmie okoBo pitnastu minut. Uwzgldniajc znaczn rezerw czasu, patrol minerski powinien znalez si w bezpo[rednim rejonie mostu okoBo godziny pierwszej. Tu przerwaB i czekaB na pytania dotyczce pierwszego elementu planu. Nikt jednak nie zgBaszaB zastrze|eD i  Dyrektor skinB gBow, |eby mwiB dalej. - Dojazd na miejsce akcji - kontynuowaB Tadeusz - naszymi samochodami... Warto w tym momencie przypomnie, |e w lutym akcja nie powiodBa si na skutek braku [rodkw transportu. Teraz ju| Grupy Szturmowe miaBy wBasne samochody. - OdlegBo[ z Warszawy do Czarnocina wynosi okoBo stu trzydziestu kilometrw. Dojazd powinien wic zaj nam mniej wicej dwie godziny. Przypominam, |e patrol minerski winien znalez si koBo mostu o pierwszej. Z wyliczenia wynika wic, |e wyjazd nale|y zaplanowa na dwudziest trzeci... - I jest pierwsza uwaga - przerwaB mu major Kiwerski. - Uwa|am, |e ta godzina nie jest odpowiednia. Wyjazd trzeba przy[pieszy ze wzgldu na godzin policyjn. Orientuj si te|, |e do ubezpieczenia przejazdu przez Warszaw macie zamiar u|y harcerzy z Bojowych SzkB. Musimy im da czas na powrt do domw przed godzin policyjn. To s sprawy oczywiste. Wprowadzam wic do planu poprawk. Przy[pieszam wyjazd o dwie godziny. Zreferujcie teraz projekt ubezpieczenia przejazdu przez miasto. - Nie spodziewam si wikszych kBopotw podczas jazdy poza Warszaw - mwiB  Zo[ka . - Najbardziej niebezpieczna bdzie trasa przez samo miasto. Teraz, po przy[pieszeniu wyjazdu, ryzyko jest mniejsze, ale nadal istnieje. Dlatego chyba plan ubezpieczenia pozostaje nadal aktualny. Zadanie to powierzam Beesom. Rozstawiona wzdBu| trasy sztafeta ludzi z Bojowych SzkB bdzie w odpowiedni sposb sygnalizowaBa biaBymi chusteczkami albo woln drog, albo zbli|anie si nieprzyjaciela. - Bdzie to pierwsze tego rodzaju zadanie wykonywane przez Beesy - ponownie przerwaB  Zo[ce major. - Stanowi ono rwnie| wa|ny element szkolenia. ChBopcy a| pal si, |eby wreszcie wzi udziaB w prawdziwej akcji. - Beesy - podjB znw Tadeusz - maj do zaBatwienia jeszcze jedn spraw. Chodzi mi o rozpoznanie trasy wyjazdu z miasta i dojazdu do szosy piotrkowskiej. Najwa|niejsze w tym wszystkim bdzie wytyczenie objazdu sztrajfy * na Okciu, przy koDcu ulicy Grjeckiej. Planuj u|ycie dwch samochodw i dziesiciu ludzi. Aby unikn zbdnego tBoku, pojedzie nimi piciu ludzi, nie liczc kierowcw, broni i min. Trzech dotrze wcze[niej pocigiem, jeszcze raz przeprowadz dokBadne rozpoznanie sytuacji i obmy[l projekt obezwBadnienia lub likwidacji niemieckiego posterunku przy mo[cie. Spotkanie uczestnikw akcji odbdzie si w spokojnym punkcie miasta, gdzie, nie zwracajc niczyjej uwagi, zaBadujemy si do samochodw. W zwizku z tym, |e nie jest to akcja szkoleniowa, ale zadanie bojowe, powinni w nim wzi udziaB najbardziej do[wiadczeni ludzie... Sprawa ta budziBa wiele emocji nie tylko w Szarych Szeregach. W akcjach bojowych uczestniczyBo bezpo[rednio stosunkowo niewielkie grono osb. Motywowano to z zasady ich do[wiadczeniem. Tak byBo rwnie| i teraz. Nie wszystkim to odpowiadaBo. Dopiero major przerwaB rodzc si dyskusj: - Macie racj, |e musimy wprowadza nowych ludzi, |e ci do[wiadczeni mog ju| by zmczeni. Porozmawiamy jeszcze na ten temat. Ale tym razem odwoBamy si jeszcze do ofiarno[ci tych do[wiadczonych |oBnierzy. Mnie natomiast niepokoi inny problem.  Zo[ka mwi o dziesiciu ludziach. Nie jest to chyba zgodne z taktyk walki dywersyjnej. Co na to kapitan  PBug ? - Zgodnie z obowizujc instrukcj patrol minerski powinien by podzielony na cztery zastpy: pakietujcy, ogniowy, odpalajcy i ubezpieczajcy. Dziesiciu ludzi to za maBo, |eby obsadzi wszystkie zastpy zgodnie z wymaganiami instrukcji. - Kapitan ukoDczyB niedawno przeszkolenie w o[rodku dla cichociemnych w Anglii i znaB na wylot zasady dywersji. Jego zdanie liczyBo si wic w tym gronie. Chocia| dopiero kilka tygodni minBo od chwili, gdy noc wyskoczyB ze spadochronem z brytyjskiego samolotu, wykazaB, |e dobrze zna swoj specjalno[. - Kapitan  PBug ma racj  odpowiedziaB  Zo[ka , spogldajc na postawnego, wysokiego m|czyzn. - Nie bdzie jednak zastpu ubezpieczajcego i odpalajcego. Ja sam obejm nadzr i ubezpieczenie podczas zakBadania Badunkw. Wykonanie zadania w skBadzie mniejszym ni| przewiduje instrukcja bdzie mo|liwe wBa[nie dziki temu, |e wezm w niej udziaB ludzie o du|ym do[wiadczeniu bojowym. - I ja uwa|am - znw zabraB gBos  Dyrektor - |e kapitan  PBug sBusznie podkre[la odstpstwo od obowizujcych zasad. Przyznaj jednak racj i  Zo[ce , |e ludzie wytypowani do tej akcji poradz sobie. Akceptuj i t cz[ planu. Co zrobicie z samochodami i jakie zabierzecie uzbrojenie? - Obydwa samochody ukryjemy w lesie, okoBo piciuset metrw od mostu. Na stra|y zostanie kierowca drugiego auta. Jego dodatkowym zadaniem bdzie przecicie linii telefonicznej do folwarku Remiszewice. Zabierzemy pistolety z zapasowymi magazynkami i pi Stenw, czyli jeden na dwch, kilka zaczepnych granatw rcznych i gwozdzie przeciwsamochodowe. Bdziemy starali si zreszt nie robi zbyt du|ego huku i nie otwiera ognia. - PozostaBa wic nam ostatnia cz[ planu - mwic to major obracaB w rku oBwek. - Jak zamierzacie wraca do Warszawy? - Ta sprawa przysporzyBa mi najwicej kBopotu - przyznaB si  Zo[ka - i moja propozycja mo|e by dyskusyjna... MwiB prawd. Zastanawiajc si, doszedB do wniosku, |e najlepiej byBoby wykona odskok w kierunku innym ni| Warszawa. Do stolicy bowiem prowadziBy przecie| ju| wcze[niej rozszyfrowane przez Niemcw [lady, a dBuga trasa umo|liwiaBa skuteczny po[cig i zablokowanie drogi. ZdawaB sobie spraw z niebezpieczeDstw wynikajcych z takiego wariantu. Dobrze byBoby wic znalez jakie[ bezpieczne schronienie w innym kierunku. To jednak wymagaBo * Od Streife (niem.) - zmotoryzowany patrol |andarmerii kontrolujcy samochody. nawizania kontaktw z placwkami AK w pobli|u Czarnocina, a on ich nie miaB. Na to trzeba by uzyska zgod na wy|szym szczeblu, wic sprawa przecignBaby si znowu. A czasu nie byBo, bo kierownictwo Kedywu naciskaBo na jak najszybsze wykonanie zadania. Tote| teraz  Zo[ka stwierdziB: - Gdyby kontakt z terenem nie zostaB nawizany przynajmniej do pierwszych dni czerwca, proponuj odskok caBej grupy obydwoma samochodami z najwy|sz szybko[ci i najkrtsz drog, czyli szos piotrkowsk, do Warszawy. W tym momencie  Zo[ka rozejrzaB si po pokoju, w ktrym trwaBa odprawa. WidziaB zamy[lenie majora, zdziwienie kapitana  PBuga (Adama Borysa), zaskoczenie Macieja Bittnera... - Powinni[my bezwzgldnie nawiza kontakt z oddziaBami terenowymi w rejonie Czarnocina - mwi stanowczym tonem kapitan  PBug . - Musimy otrzyma w tym wypadku pomoc w wykonaniu tego zadania. Przecie| od samego pocztku Niemcy zorganizuj po[cig na szosie do Warszawy, postawi telefonicznie w stan pogotowia wszystkie posterunki, ktre znajduj si po drodze, zablokuj szos. Nie uwa|ajmy ich za gBupcw. Tak, by mo|e skontaktowanie si z organizacj w tamtym rejonie wymaga czasu. Ale gdyby miaBo to zaj nawet kilka czy kilkana[cie dni, powinni[my pogodzi si z tak zwBok. Przecie| most jest obiektem staBym i zawsze bdzie osigalny. Tak jutro, jak i za tydzieD. Termin nie jest spraw najwa|niejsz. Mo|na go przecie| przesun. Unikniemy w ten sposb du|ego niebezpieczeDstwa. - Przepraszam ci,  Zo[ka - to mwiB ju| Maciej Bittner. - Jestem tego samego zdania, co kapitan  PBug . Odskok powinni[my wykona w inn stron. Najlepiej gdzie[ w bok. Przerwanie linii telefonicznych nie opzni po[cigu. Przeciwnie, zaalarmuje Niemcw. Powinni[my, moim zdaniem, ukry si w bezpiecznym miejscu i przeczeka pierwsz w[ciekBo[ wroga. WBa[ciwie wikszo[ opowiadaBa si za stanowiskiem kapitana  PBuga i  Maka , jednak  Zo[ka sprzeciwiaB si odkBadaniu akcji, ktra miaBa by wykonana kilka miesicy temu. NaBadowany byB |dz dziaBania i chci odwetu - za getto, za  Rudego , za Alka Dawidowskiego. ObstawaB wic stanowczo za odskokiem w stron Warszawy. - Tak - mwiB - istnieje niebezpieczeDstwo. Ale szybko[ odskoku daje znaczne szanse powodzenia. Poszukiwania bd zreszt przecie| prowadzone w r|nych kierunkach. Aatwiej si ukry w takim mie[cie jak Warszawa ni| na wsi pod Czarnocinem. Trudno w tej chwili powiedzie, co jest bezpieczniejsze. Nie wiem, ile dni zajmie nawizanie kontaktu z tamtym terenem, ale wiem, |e opzni akcj. Major uwa|nie sBuchaB ka|dej wypowiedzi. PrzyznawaB racj oponentom  Zo[ki , ale wierzyB te| w Tadeusza i jego szcz[liw gwiazd. Sam zreszt lubiB ryzyko. Ostatecznie daB si przekona  Zo[ce . - Zgoda - powiedziaB po namy[le - realizujemy plan  Zo[ki . Termin ostateczny wykonania akcji  Madryt : drugiego czerwca czterdziestego trzeciego roku. UdziaB w niej wezm wytypowani przez  Zo[k podchor|owie:  Maciek (Maciej Bittner),  Giewont (MiBosBaw Cieplak),  Gruby (Andrzej Zawadowski),  Felek (Feliks Pendelski),  Antek (nazwisko nie ustalone),  Henryk (Henryk Krajewski),  Dziotek (WBodzimierz Chrobak),  Jurek TK (Jerzy PepBowski). Moim obserwatorem bdzie kapitan  PBug . Tak wic jak w Celestynowie kapitan  PBug byB obserwatorem i nie miaB prawa wydawania rozkazw. W trakcie owej odprawy nie omawiano szczegBowych zadaD, ktre mieli wykonywa poszczeglni czBonkowie grupy. To winno zosta sprecyzowane na miejscu akcji, gdy| czasu, dziki przy[pieszeniu godziny wyjazdu z Warszawy, byBo du|o. Ludzie oddani pod komend  Zo[ki mieli bogate do[wiadczenie bojowe, sprawdzili si w wielu akcjach i budzili peBne zaufanie. Wszystko wskazywaBo na to, |e tym razem most w Czarnocinie bdzie wysadzony w powietrze, |e Niemcom zadany zostanie kolejny mocny, nawet bardzo mocny cios. STRZAAY NA BIELANACH - Chocia| uwa|am, |e powinni[my odBo|y akcj do momentu nawizania kontaktu z organizacj w terenie - mwiB  Maciek - ciesz si, |e ju| ruszamy. - I ja jestem zadowolony - odparB  Zo[ka . - Narobimy Niemcom sporo bigosu. Ja traktuj t akcj tak|e jako swego rodzaju egzamin saperskich umiejtno[ci. Wysadzali[my ju| pocigi wroga w  WieDcu , ale firmowaB to Kedyw. W oddziale byBo zaledwie kilku czBonkw Grup Szturmowych. Teraz jeste[my zupeBnie samodzielni. - Faktycznie - zgodziB si  Maciek - to, co mamy zrobi, jest swego rodzaju egzaminem. Jak ka|da akcja. My[l, |e powinni[my zda ten egzamin. Starannie si przygotowali[my. Mamy dobre uzbrojenie. Prowadzili t rozmow na skwerku u zbiegu ulic Filtrowej i Aczyckiej. ByB 2 czerwca 1943 roku. Zbli|aBa si godzina 20.45.  Zo[ka przyjB wcze[niej meldunek, |e ubezpieczajca sztafeta Beesw jest rozstawiona zgodnie z planem, a chBopcy bd sygnalizowali wolny przejazd biaBymi chusteczkami, Wszystko byBo zapite na ostatni guzik. Za kilkana[cie minut mieli ruszy w drog do Czarnocina. PanowaB wspaniaBy, bojowy nastrj.  Giewont ,  Gruby ,  Felek i  Antek cieszyli si, |e ju| za kilka godzin wezm odwet za mk  Rudego , za [mier  Alka . Z uznaniem spogldali na Tadeusza Zawadzkiego. Uznawali w nim swojego przywdc. Ufali mu. Wierzyli, |e jest najlepszy. Tymczasem oczekiwanie przedBu|aBo si. Tadeusz ze zniecierpliwieniem spojrzaB na zegarek. Trzy minuty po dwudziestej pierwszej. Powinni ju| jecha, ale samochodw wci| nie byBo. Dlaczego? Czy co[ si staBo? Pytania te nurtowaBy tak|e kilku mBodych ludzi spacerujcych maBymi grupkami po skwerku. Wysoki m|czyzna niecierpliwie uderzaB o ziemi trzcinow laseczk. Kapitan  PBug na ka|d akcj zabieraB t trzcinow lask; przejB ten zwyczaj od oficerw angielskich. Teraz i on spojrzaB na czarn tarcz zegarka: dwudziesta pierwsza trzydzie[ci. PodszedB do  Zo[ki . - Ju| pzno, co robimy? - pytaB. - Nie mo|emy chyba dBu|ej trzyma na ulicy chBopcw z BS. - Nie mo|emy - zgodziB si Tadeusz. - Musz dotrze do domw przed godzin policyjn. - Chwil milczaB, zastanawiajc si, co robi, wreszcie podjB decyzj. - OdwoBujemy akcj, musiaBo si co[ wydarzy - powiedziaB. -  Maciek , [cigniesz ubezpieczenie. Niech chBopcy rozejd si do domw. Ja tu pospaceruj i powiadomi kierowcw, w razie gdyby jednak przyjechali.  Antek ,  Gruby i  Felek ju| s w Czarnocinie. No nic, trudno. Nic nie wymy[limy w tej sytuacji. O nowym terminie powiadomi przez Bcznika. Ten sam dzieD - 2 czerwca, kilka godzin wcze[niej. Wskie uliczki Bielan. Nieliczni przechodnie ogldaj scen jakby wyjt z filmu sensacyjnego. Z gBo[nym rykiem silnikw pracujcych na najwy|szych obrotach gnaBy jeden za drugim dwa samochody. Ten drugi byB szybszy. Coraz wyrazniej wida byBo, |e pierwsze auto nie umknie. Nie byBo wtpliwo[ci - to byB po[cig. Ale kto kogo goniB i dlaczego? Aby odpowiedzie na to pytanie, nie mo|na oby si bez kilku wyja[nieD. Pod koniec maja 1943 roku zostaBa utworzona kolumna samochodowa warszawskich Grup Szturmowych. UsprawniaBo to w znacznym stopniu dziaBalno[ Geesw i zwikszaBo ich mo|liwo[ci bojowe. Szefem nowej komrki zostaB  Oracz - Tadeusz Mirowski, brat nastpcy  Orszy , komendanta Chorgwi Warszawskiej. Mwic o samochodach,  Orsza w relacji o Szarych Szeregach ( CaBym |yciem , PWN 1982 r., s. 164), stwierdza:  One same, cho stanowiBy tylko drobny element w dyskusji, byBy, jak ka|de prawie zagadnienie konspiracyjne, istnym wzBem trudno[ci. Wynajmowanie i zmiany gara|y, przemalowywanie i przerabianie zdobytych aut, dorabianie faBszywych tablic rejestracyjnych, zaBatwianie spraw lewych dokumentw rejestracyjnych, zakupywanie paliwa, ogumienia i zapasowych cz[ci - wszystko to byBy sprawy wymagajce w warunkach konspiracji wielu starannych zabiegw, wielu przemy[leD, nieraz poniesienia du|ego ryzyka. Henryk Krajewski, Jerzy PepBowski i Tadeusz Mirowski spotkali si kilka godzin przed umwionym terminem wyjazdu do Czarnocina. Krajewski (Henryk) i PepBowski (Jurek TK) chcieli wcze[niej przejrze i przygotowa do akcji samochody, ktrymi miaBa jecha grupa Zo[ki. Mirowski (Oracz) przygotowaB ju| wBa[ciwie je do drogi, ale rozumiaB niepokj kolegw i trosk o sprawno[ pojazdw. - Samochody s w gara|u na Bielanach - mwiB Oracz. - Pojedziemy tam zaraz autem, ktre trzeba na razie ukry. - Nowa zdobycz? - pytaB Jurek TK. - Tak, chBopcy kilka dni temu zobaczyli, |e kierowca wyszedB do sklepu, a wz zostawiB z pracujcym silnikiem. WystarczyBo wsi[ i odjecha. Trzeba go teraz troch przerobi i przemalowa, |eby wBa[ciciel nie rozpoznaB. Za dwa dni bd te| miaB papiery wozu. - Musimy w takim razie uwa|a na patrole - przypomniaB Henryk. - Nie ma obawy - uspokajaB Oracz - poradzimy sobie. Wiele razy ju| to robili[my. WBa[ciwie nie ma |adnego ryzyka. Samochodem szybciej dojedziemy na miejsce. Zyskamy przyjnajmniej godzin, jak nie wicej. Tak rozmawiajc doszli do skromnej willi ukrytej w ogrodzie na {oliborzu. Oracz zatrzymaB si. - Jeste[my na miejscu - powiedziaB. - Zaczekajcie tu na mnie. Zaraz wracam. MinBo mo|e jakie[ dziesi minut, gdy zatrzymaB si obok nich czarny Opel. OtworzyBy si drzwi auta i Oracz zrobiB zachcajcy gest rk. Wsiedli. Jechali w kierunku Bielan. Unikali wikszych ulic patrolowanych przez Niemcw. Tak byBo bezpieczniej. Byli dobrej my[li. Za kilka godzin... - Uwa|aj! - krzyknB Jurek - Streifa! Niemiecki |andarm podnisB w gr rk, nakazujc zatrzymanie czarnego samochodu. Opel sprawiaB wra|enie, jakby kierowca zamierzaB wykona rozkaz |andarma. Zwalniajc, zbli|aB si do posterunku. ByB coraz bli|ej. Nagle silnik ryknB peBn moc obrotw. Auto poderwaBo si do przodu niby smagnity biczem koD. - Halt! Halt! Potem padBo soczyste niemieckie przekleDstwo i seria z pistoletu maszynowego. Po chwili z piskiem opon runB do przodu samochd Niemcw. NabieraB szybko[ci. {andarmi ju| po kilku minutach wiedzieli, |e [cigani nie ujd pogoni. Mieli sBabszy samochd i mniej do[wiadczonego kierowc.  Oracz rwnie| zdawaB sobie z tego spraw. KluczyB wziutkimi uliczkami Bielan, usiBujc zgubi |andarmw. Niestety, wrg byB coraz bli|ej. - Nie umkniemy - mwiB  Oracz do swoich pasa|erw. - Zatrzymam si w jakim[ dogodnym miejscu i prbujemy ucieka. Jak tylko staniemy, rozbiegamy si w r|ne strony. Przygotujcie pistolety. Musieli zrealizowa ten zamiar jak najszybciej, bo sytuacja z ka|d minut stawaBa si coraz gorsza: Niemcy zbli|ali si coraz bardziej. Przed skrzy|owaniem wziutkich uliczek  Oracz mocno nadepnB pedaB hamulca. Opel zatrzymaB si. Pierwszy wyskoczyB siedzcy obok kierowcy  Jurek TK . Mo|e przez pB minuty biegB prosto. Potem jednym susem przesadziB pBot, przebiegB przez jaki[ ogrdek, przeskoczyB drugi niewysoki pBot i byB ju| na innej ulicy. ZobaczyB samotnego rowerzyst. Poza nimi dwoma na ulicy nie byBo nikogo. ZarysowaBa si realna szansa ocalenia.  Jurek TK postanowiB j wykorzysta. ZagrodziB drog jadcemu. - Zatrzymaj si! - zawoBaB. - Zsiadaj z roweru! Starszy czBowiek z przestrachem wpatrywaB si w luf pistoletu. Nic nie mwiB. Tymczasem  Jurek TK zBapaB za kierownic i powtrzyB: - Zsiadaj! Szybciej! Do m|czyzny dotarB wreszcie sens sBw czBowieka gro|cego mu pistoletem. PrzeBo|yB niezdarnie nog nad siodeBkiem i wypu[ciB z rk kierownic.  Jurek TK bez zbdnych sBw mocno nacisnB pedaBy. Tymczasem na ssiedniej ulicy zamieraBo ju| echo strzaBw.  Oracz spzniB si. WyskoczyB mo|e pB minuty po  Jurku TK . To wystarczyBo, aby natychmiast po opuszczeniu samochodu znalazB si pod silnym ogniem Niemcw, ktrzy zatrzymali si kilkadziesit metrw za ich pojazdem.  Henryk miaB jeszcze mniej szcz[cia. Zanim uporaB si z drzwiami, |andarmi byli ju| przy Oplu. Wycignli go z auta i nakazali podnie[ rce do gry. StaB pod zielon [cian |ywopBotu. PatrzyB na drobne zielone listki krzakw akacji. I to byB ostatni obraz, jaki ujrzaB w |yciu. {andarmi nie znali lito[ci. W terkot pistoletw maszynowych wdarBo si jeszcze pojedyncze kla[nicie wystrzaBu z pistoletu.  Henryk osunB si na ziemi. - O jednego bandyt mniej - mruknB do siebie opasBy Niemiec. Tymczasem  Oracz broniB si nadal. OszczdzaB nabojw, staraB si jednak utrzyma wrogw w przyzwoitej odlegBo[ci. WiedziaB, |e nie ujdzie caBo. Nie liczyB na |aden cud, ale postanowiB, |e ginc zabierze ze sob jak najwicej Niemcw. Tymczasem z pobliskiego obiektu Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego biegli z pomoc |andarmom lotnicy. Ale i oni zostali zatrzymani kilkoma strzaBami. Niestety, byBy to ostatnie naboje.  Oracz poczuB jedno piekce uderzenie, drugie, a potem zapadBa ciemno[. *  Antek ,  Gruby i  Felek wysiedli w Czarnocinie z pocigu jadcego z Koluszek do Piotrkowa. Nie zwlekajc, ruszyli wzdBu| toru w kierunku mostu. Przez nikogo nie zatrzymywani minli przejazd kolejowy. Na chwil zatrzymali si na skrzy|owaniu z drog biegnc do folwarku Remiszewice. Niewiele ponad sto metrw przed sob mieli most. Dostrzegli te| wartownikw i gniazdo karabinu maszynowego.  Antek nie pozwoliB na dBu|sze obserwacje. Bahnschutze mogli przecie| na nich zwrci uwag. ProwadziB ich teraz w kierunku Remiszewic. On tu graB pierwsze skrzypce: zd|yB wcze[niej, w lutym, rozpozna teren. Weszli w zaro[la, w ktrych mieli wyznaczone spotkanie z reszt grupy. Zachowywali maksymaln ostro|no[, niczym nie zdradzajc swojej obecno[ci. Tylko w ten sposb mogli unikn niebezpieczeDstwa. Byli bezbronni; ich pistolety miaBy dotrze samochodami z reszt grupy. Powoli zapadaB zmrok. ZaniepokoiB ich w pewnym momencie odgBos furmanki, jadcej poln drog obok zagajnika. Wyraznie dobiegaBo z ciemno[ci skrzypienie kB i mikkie klskanie kopyt konia. Ukryci w krzakach czekali w napiciu. Furmanka nie zatrzymaBa si. Znowu zapadBa cisza, w ktrej od czasu do czasu sByszeli jedynie szczekanie psw.  Gruby zaczaiB si na skraju zaro[li i obserwowaB drog.  Antek i  Felek po cichu rozmawiali. Zastanawiali si, w jaki sposb zdj posterunek przy mo[cie. - Ja my[l - zaczB  Gruby - |e powinni[my zbli|y si do posterunku z obydwu stron toru. Je|eli zauwa| jedn grup, to druga bdzie wtedy mogBa bezpiecznie zbli|y si do nich i zaBatwi spraw. - Co my[lisz przez  zaBatwi spraw ? - Nie ma si co patyczkowa - mwiB  Gruby . - W czap i koniec. - A jak to zrobisz? Przecie| strzela nie wolno, bo zaalarmujemy inne posterunki. - No to potrzymamy ich pod luf. Na wszelki wypadek mo|na te| szwabw zwiza i zakneblowa. - Tylko trzeba unika strzelaniny. Nie mog zobaczy ani jednej grupy, ani drugiej. Wiesz przecie|, |e Niemcy, gdy zobacz co[ podejrzanego, nie zastanawiaj si. Od razu otwieraj ogieD. A to byBaby klska. -  Antek przyjmowaB plan kolegi. - Czyli to wBa[nie zaproponujemy  Zo[ce ? - upewniaB si  Gruby . Ten temat ju| wyczerpali; teraz  Gruby chciaB si dowiedzie, jak to byBo w lutym.  Antek mwiB wic o [niegu i dBugich godzinach wyczekiwania na srogim mrozie, a wreszcie o smtnym powrocie do Warszawy. - Teraz powinno si uda - pocieszaB  Antka kolega. - Mamy przecie| swoje samochody. Tymczasem minB termin przyjazdu aut. Z ka|d minut malaBa nadzieja, |e przybd. RozwidniBo si.  Antek podjB w tej sytuacji jedyn sBuszn decyzj powrotu. * Nazajutrz  Zo[ka spotkaB si z  Makiem . - I znw nieszcz[cie - mwiB przygnbiony. - Znw dwie ofiary. - To jest wojna - uspokajaB go  Maciek . - Ofiary musz by i jeszcze bd. Powinni[my si do tego przyzwyczai. - Nasz rachunek z Niemcami powiksza si. - Po Czarnocinie stan naszego konta troch si poprawi, bo chyba nie rezygnujesz z akcji? - pytaB Bittner. - Nie rezygnujemy. Musimy dokona tylko pewnych zmian. - Tadeusz my[laB ju| o zadaniu. - Nowy termin: noc z pitego na szstego czerwca. ZaBo|enia planu takie same jak dotychczas. Tylko ta nieszczsna wpadka na ulicy Zuga sprawia, |e zmieni si troch skBad grupy. Zamiast  Henryka wezmiemy  Ry[ka (Ryszard WesoBy) z hufca Wola. To odwa|ny |oBnierz i dobry kierowca. Poprowadzi drugi samochd. - A co z  Jurkiem TK ? - Musimy z niego zrezygnowa w tej akcji. Powinien troch odpocz. Ja sam zajm jego miejsce jako kierowca pierwszego wozu. - Pechowy ten Czarnocin - zauwa|yB  Maciek . - Tylko podczas przygotowaD zginBo dwch uczestnikw:  Rudy i  Henryk .  Jurka TK i  HeDka te| zabraknie. Musimy uwa|a. - Do trzech razy sztuka - odpowiedziaB  Zo[ka . - Teraz uda si na pewno. W CZARNOCINIE  Zo[ka denerwowaB si. Zbli|aBa si godzina dwudziesta, a on wci| czekaB na magazyniera, aby odebra broD i materiaBy wybuchowe, a tak|e gwozdzie. Wprawdzie w samochodach znajdowaBo si ju| niezbdne wyposa|enie, ale jeszcze wczoraj pomy[laB o kilku dodatkowych magazynkach i zapasowym plastyku. Nareszcie magazynier zjawiB si, tBumaczc si kBopotami z komunikacj. Tadeusz nie sBuchaB, machnB tylko rk. ZaBadowaB wszystko do samochodu i ruszyB na Ochot. DotarB na umwione miejsce, to samo co poprzednio, kilkana[cie minut po dwudziestej pierwszej. Byli ju| wic spznieni w stosunku do planu. - Wszystko w porzdku? - pytanie to skierowaB do  Maka . - Tak jest - Bittner zamierzaB zBo|y szczegBowy meldunek, jednak Tadeusz przerwaB mu. - Wsiadamy - rzuciB krtko. - Mamy ju| opznienie. W pierwszym aucie, obok kierowcy -  Zo[ki , usadowiB si kapitan  PBug z nieodBczn laseczk. Z tyBu usiadB  Maciek . W drugim samochodzie, kierowanym przez  Ry[ka , zajli miejsca  Dziotek i  Giewont . Ruszyli. Dojechali do Grjeckiej i skrcili w lewo. Mijali kilkunastoletnich chBopcw.  Zo[ka u[miechaB si do siebie, spogldajc na biaBe chusteczki, sygnalizujce, |e droga jest wolna. Ubezpieczajce ich posterunki, dowodzone przez  Sternika (MichaB Glinka), spisywaBy si bez zarzutu.  Zo[ka prowadziB pewnie. Kapitan  PBug i  Maciek milczeli. Nie chcieli przeszkadza kierowcy, znajdowali si na najbardziej niebezpiecznym odcinku trasy. W mie[cie mogBy ich oczekiwa r|ne niespodzianki. W pewnym momencie samochody zjechaBy w prawo z trasy wylotowej. To byB wBa[nie w objazd sztrajfy, ktry rozpracowali chBopcy z Beesw. I w tym wypadku dobrze wywizali si ze swego zadania. ByBa ju| szarwka, gdy obydwa samochody znalazBy si na szosie piotrkowskiej. Teraz zwikszyli prdko[, chcc nadrobi stracony czas. Radziejowice, Mszczonw, Rawa Mazowiecka - tylko w tych miasteczkach samochody zwalniaBy. CaBa ta jazda, szaleDczy pd, wywieraBa na uczestnikach akcji dziwne wra|enie. Z jednej strony pamitali o oczekujcym ich zadaniu bojowym, bdzie to mo|e walka, rany; z drugiej - upajaBa ich ta jazda przez posrebrzone [wiatBem ksi|yca miejscowo[ci i pola. Za Raw  Zo[ka zwikszyB czujno[. PamitaB, |e w Lubochni musi skrci w prawo. PrzejechaB jakie[ dwadzie[cia kilometrw, gdy znalazB si w rozcignitej wzdBu| szosy dBugiej wsi. Lubochnia. Jeszcze kilkaset metrw i powinna by droga w prawo. Teraz sunli ju| wolniej, bruk przechodzcy miejscami w dziuraw |wirow nawierzchni nie pozwalaB na wiksze tempo. Po kilku kilometrach wjechali do Ujazdu - maleDkiego miasteczka z du|ym rynkiem. Minli okazaBy ko[ciB i dotarli do rozwidlenia drg. Skrcili w lewo. Znajdowali si na szerokiej szosie. Jeszcze jakie[ trzy kilometry i  Zo[ka zatrzymaB si. - Za dobrze nam si jedzie - powiedziaB. - Za gBadka ta droga. Chyba pobBdzili[my. Trzeba kogo[ zapyta.  Maciek i kapitan  PBug mocniej [cisnli kolby pistoletw. Tadeusz wysiadB, przecignB si i skierowaB si do maBego drewnianego domku z rozja[nionymi [wiatBem oknami. WrciB po kilku minutach. Bez sBowa zajB miejsce za kierownic. WBczyB bieg i zawrciB. - MiaBem racj - dopiero teraz odezwaB si. - Ta droga prowadzi do Aodzi. A my za ko[cioBem musimy odbi w prawo do Bdkowa. Faktycznie, drog do Bdkowa trudno byBo odnalez komu[, kto nie znaB miasteczka. Teraz jednak  Zo[ka nie miaB ju| wikszych problemw. Z trjktnego placyku skrciB w brukowan uliczk. Ujechali mo|e kilka kilometrw, gdy  Zo[ka zawoBaB: - Jasny gwint, musimy dola wody! - Zaraz powinna by wie[ - odezwaB si  Maciek . - Tutaj nigdzie przy tej suszy wody nie znajdziemy. Zatrzymali si przed drewnianym ko[cioBem. Tadeusz wyjB z baga|nika du|e blaszane pudBo po marmoladzie i poszedB na plebani. ZaszczekaB pies. ZawtrowaBy mu inne.  PBug zachowywaB stoicki spokj, ale  Maciek zaniepokoiB si, |e ten haBas obudzi pB wioski.  Zo[ka wrciB bardzo szybko. PodnisB mask silnika. DolaB wody do chBodnicy. Ruszyli dalej, |egnani przez psy z caBej wsi. Przejechali mostek przez rzek, byBa to Wolborka, i po kilkuset metrach osignli drog Bczc Czarnocin z Remiszewicami. W lewo prowadziBa droga do przejazdu kolejowego. Oni skierowali si w prawo. Na niskich obrotach silnikw, z wBczonymi tylko [wiatBami pozycyjnymi, przejechali obok dworku Wojciechowskich i za zagajnikiem skrcili w prawo, by jak najbli|ej drogi skry si w krzakach. * W czasie gdy  Zo[ka ze swoj ekip rozpoczynaB podr| do Czarnocina,  Antek ,  Gruby i  Felek znajdowali si w pocigu z Koluszek do Piotrkowa. Wyjechali po poBudniu z Warszawy. Tym razem nie obawiali si |adnych kontroli. Jechali legalnie. No, prawie legalnie.  Felek oficjalnie pracowaB w ZakBadach Ostrowieckich w Warszawie. UdaBo mu si zdoby w miejscu pracy prawdziwy dokument podr|y do Piotrkowa na wBasne nazwisko. PosBugiwaB si wic rwnie| oficjaln kennkart. Na tej prawdziwej delegacji dopisano jeszcze dwa nazwiska, ktrymi w konspiracji posBugiwali si koledzy  Felka . Zbli|ali si do Czarnocina. Ju| zaraz powinien by most. Stanli w otwartych oknach, chcc go sobie jeszcze lepiej obejrze. WBa[ciwie to bardziej im chodziBo o posterunek. Tymczasem wyt|ali wzrok i... - Co jest, jak Boga kocham? - pBgBosem odezwaB si do kolegw  Antek . - Gdzie podziaBy si te szkopy? - Mo|e gdzie[ si schowali - domy[laB si  Felek . - Niemo|liwe, |eby ich nie byBo. Sami ich przecie| kilka dni temu widzieli[my. - Rwnie|  Gruby byB zaskoczony tym, co dostrzegB, a raczej tym, czego nie zobaczyB. - Wszyscy trzej stwierdzamy to samo - podsumowaB  Antek . - Musimy si jednak upewni. Pocig zatrzymaB si na miniaturowej stacyjce. Ci, ktrzy wysiedli, [pieszyli w swoj stron, a wBa[ciwie w jednym kierunku - do przejazdu. Tylko trzech mBodych m|czyzn zatrzymaBo si na peronie. - Poczekajcie tu na mnie - odezwaB si  Antek . - Sprbuj zasign informacji. WszedB do poczekalni. ByBa pusta. PodszedB do kasy. PamitaB opowiadanie  Maka o |yczliwym kasjerze. Czy to byBa tylko |yczliwo[? Czy kasjer sam nie byB czBonkiem organizacji? Mo|na si byBo tego domy[la, ale nie wolno byBo dekonspirowa si. PodszedB do okienka kasy. Delitkatnie zastukaB. Szyba podniosBa si do gry i ukazaBa si za ni sympatyczna twarz mBodego jeszcze kolejarza. - Pan |yczy sobie bilet? Dokd? - pytaB. - Bdzie pan musiaB dBugo czeka na pocig. Kilka godzin.  Antek podjB bByskawiczn decyzj. Je|eli w lutym kasjer tak |yczliwie potraktowaB  HeDka , mo|e warto powoBa si na t znajomo[, a nawet sprbowa wywoBa wspBczucie. - Nie, nie zamierzam tak szybko wyje|d|a - odpowiedziaB. - Mam natomiast do pana pro[b. Przepraszam, |e zawracam panu gBow swoimi sprawami, ale to dla mnie wa|ne. ByB tu w lutym mj kolega. OpowiadaB, jak pan mu pomgB, ostrzegajc przed szkopami... - A co dzieje si z koleg? - pytaB kolejarz. - Pamitam go. Przez stacj przewija si niewielu ludzi spoza Czarnocina i okolicy. Wszyscy si znamy. Dlatego zwrciBem uwag na nieznajomego. - Niestety, ujli go Niemcy - odpowiedziaB zgodnie z prawd  Antek . - Aaa - zasmuciB si kasjer i po chwili milczenia, wyra|ajcego wspBczucie, zapytaB: - W czym mog panu pomc? - No c|, powiem panu otwarcie. -  Antek udawaB, |e zdecydowaB si na szczero[. - I ja, podobnie, jak kiedy[ kolega, przyjechaBem z przyjaciBmi, |eby zdoby troch towaru. Trzeba z czego[ |y. - Obawiam si, |e niewiele panu pomog. Nie zajmuj si tym. Jestem urzdnikiem kolejowym. - Nie o to chodzi - tBumaczyB  Antek . - Nasze zajcie jest troch niebezpieczne. Sam pan wie. Boj si Niemcw. - Rozumiem. Mam dla pana dobr wiadomo[. Od dzi[ niebezpieczeDstwo jest mniejsze. WBa[nie wczoraj bahnschutze zlikwidowali posterunek przy mo[cie. Teraz tylko od czasu do czasu mo|na tam spotka patrole. Ale nie kryj si specjalnie. Wida ich z daleka. Trzeba te| uwa|a przy folwarku w Remiszewicach, bo tam kwateruj Niemcy. No c|, |ycz w takim razie powodzenia. - Do zobaczenia - |egnaB si  Antek . - Dzikuj za pomoc. WyszedB na peron. ByBo ju| prawie ciemno.  Gruby i  Felek powitali go z wyrzutem: - Co tak dBugo tam robiBe[? - Wyobrazcie sobie - przekazywaB im wspaniaB nowin - |e wczoraj gBupie szkopy zlikwidowaBy posterunek przy mo[cie... - To uBatwia spraw - powiedziaB z zadowoleniem  Gruby . - Ale si  Zo[ka uraduje. - Nie ciesz si przed czasem - uspokajaB go  Antek . - Najpierw musimy sprawdzi t informacj. Pamitajcie, |e spaceruj tutaj tak|e patrole. Minli przejazd. Szli wzdBu| torw w kierunku mostu. Rozgldali si na wszystkie strony, obawiajc si spotkania patrolu. Dotarli ju| do skrzy|owania z drog do Remiszewic, gdy usByszeli dudnienie pocigu. Odeszli bez po[piechu jakie[ dwadzie[cia metrw w lewo. Spogldali na wojskowy transport jadcy w kierunku Koluszek. W [wietle ksi|yca wyraznie rysowaBy si na platformach sylwetki czoBgw i du|ych dziaB.  Felek powiedziaB z |alem: - Mamy pecha, |e ju| teraz jedzie. Gdyby tak pzniej... - Mo|e to ju| ostatni, ktry przejechaB tym mostem - pocieszaB go  Gruby . - To wa|ny szlak - dorzuciB  Antek . - Bd miaBy szkopy kBopot. Znw zbli|yli si do linii kolejowej.  Antek poleciB kolegom poczeka, a sam poszedB torami a| na most. Po kilku minutach, widzc, |e nic si nie dzieje, koledzy ruszyli jego [ladem. Ogldali teraz we trjk most i wyschnite, prawie pozbawione wody koryto Wolborki. Dotykali palcami miejsc, w ktrych miaBy by zaBo|one miny. W tym momencie wszystko wydawaBo si proste. Byli pewni, |e dotychczasowy pech ich opu[ciB. Musieli przerwa te ogldziny. Spojrzeli na zegarki i zrozumieli si bez sBw. Trzeba byBo i[ do zagajnika koBo folwarku. Nie minBo pB godziny, gdy znalezli si w[rd wysokich krzeww. Wkrtce usByszeli przytBumiony gBos pracy silnikw samochodowych. Jeszcze kilka minut i witali si z kolegami.  Zo[ka zarzdziB krtki odpoczynek, wysBuchujc w tym czasie meldunku  Antka ,  Grubego i  Felka o sytuacji w Czarnocinie. Oczywi[cie ucieszyB si z informacji o zdjciu przez Niemcw posterunku przy mo[cie. Sam wrczyB broD podchor|ym, ktrzy jechali pocigiem. - Od razu czuj si pewniej - powiedziaB  Antek , biorc do rk Stena. Nerwowo palili papierosy. Rozmowa nie kleiBa si. Bo i o czym tu rozmawia w takiej chwili. Kto wie, co ich jeszcze czeka... Mimo dobrej wiadomo[ci, zdobytej przez  Antka , byli podenerwowani. * - Koniec przerwy - zarzdziB  Zo[ka . Zebrali si, stanli pBkolem przed dowdc. Kapitan  PBug obserwowaB ich, stojc nieco z boku.  Zo[ka stawiaB zadanie bojowe. - SkBad pierwszego zastpu pakietujcego:  Antek i  Giewont . Waszym zadaniem jest zaBo|enie i uzbrojenie min na tej cz[ci mostu, ktr biegnie tor do Koluszek. Miejsca zaBo|enia min: zgodnie z planem.  Giewont , ty po zakoDczeniu pakietowania, na mj rozkaz, przetniesz przewody telefonu kolejowego na sBupie znajdujcym si w pobli|u mostu. Drugi zastp pakietujcy tworz  Felek i  Gruby . ZakBadacie i uzbrajacie miny na drugiej cz[ci mostu, ktr biegn tory z Koluszek do Piotrkowa. Czy macie jakie[ pytania? Nikt pytaD nie miaB, wic  Zo[ka mwiB dalej: - OsBon samochodw zapewni  Rysiek . Gdy usByszysz wybuch, przetniesz tak|e przewody telefoniczne, prowadzce do folwarku Remiszewice. Na ubezpieczeniu przy torach od strony Koluszek staniesz ty,  Dziotek . ZaBo|ysz rwnie| min-puBapk w odlegBo[ci okoBo dwustu metrw od mostu. To samo zadanie, tylko od strony Czarnocina, przed skrzy|owaniem z drog do Remiszewic, wykona  Maciek . Ja zaBo| przewd ogniowy, podBcz zapalniki i odpal miny. Czy wszystko jest jasne? I tym razem nikt nie miaB pytaD.  Zo[ka przypomniaB, aby podchor|owie stojcy na ubezpieczeniach unikali strzelaniny, i nakazaB przej[cie z zagajnika nad rzek. Zabrali caBy sprzt i ruszyli naprzd. Po kilkunastu minutach, nie spieszc si, dotarli do mostu. Tadeusz spojrzaB na zegarek. ByBa godzina dwudziesta trzecia czterdzie[ci. Natychmiast przystpili do dziaBania. Ka|dy doskonale znaB swoje zadanie. Wszyscy byli dobrze wyszkolonymi minerami. Prac uBatwiaB jasno [wieccy ksi|yc. ByBo niemal zupeBnie widno. Z oddali dobiegB ich niesiony przez szyny, coraz gBo[niejszy, turkot kB pocigu. Hen, za stacj w Czarnocinie, rozbBysBy reflektory lokomotywy. Przerwali swoje zajcia. Odeszli kilkadziesit metrw w bok od torw. Mogli co prawda poBo|y si na nasypie - i tak nikt by ich nie dostrzegB z jadcego pocigu - istniaBa jednak obawa, |e pocig mgB zatrzyma si, a to ju| mogBo by grozne. - Cholera! - zaklB  Zo[ka , le|c na Bce. - Jeszcze z pB godziny i byBby nasz. - Nie szkodzi - odpowiedziaB  Gruby . - Mo|e bdzie nastpny. Patrzyli teraz na dBugi sznur towarowych wagonw wypeBnionych sprztem wojskowym. Z platform strzelaBy w niebo lufy dziaB przeciwlotniczych. ZabrakBo pB godziny. Ostatni wagon przetoczyB si przez most. Odczekali jeszcze kilka minut, zanim podnie[li si i wrcili do swoich zaj. - Gotowe - pierwszy zameldowaB  Antek . - Gotowe - po kilku minutach powtrzyB to samo  Felek . DochodziBa ju| godzina pierwsza, gdy  Zo[ka o[wiadczyB: - Ja te| skoDczyBem. Stali przez moment na mo[cie, potem jednak zeszli z nasypu. - Pi po pierwszej - powiedziaB  Zo[ka . - Mamy troch czasu. Warto poczeka. Mo|e bdzie jechaB jaki[ transport wojskowy? To wa|na i ruchliwa magistrala. SkoDczyli swoj robot rwnie|  Maciek i  Dziotek . I ich miny znalazBy si na swoich miejscach. Teraz pozostawaBo jedynie ubezpieczenie z obu stron zaminowanego mostu.  Dziotek poBo|yB si na ziemi niedaleko torw i uwa|nie rozgldaB dookoBa. Najcz[ciej jednak spogldaB w kierunku stacji w Rokitnie. WBa[nie stamtd groziBo najwiksze niebezpieczeDstwo. I rzeczywi[cie: w pewnym momencie zauwa|yB dwie sylwetki. PrzywarB jeszcze mocniej do ziemi. Gdy Niemcy zbli|yli si, zobaczyB, |e s uzbrojeni w karabiny. Nie kryli si; gBo[no rozmawiajc, szli torami. Byli coraz bli|ej. Ju| tylko jakie[ dziesi metrw dzieliBo ich od le|cego  Dziotka , gdy ten poderwaB si na nogi i wycelowaB w ich stron Stena. ZwiatBo ksi|yca bBysnBo na stali peemu. - Hnde hoch! - zawoBaB, mierzc do nich z pistoletu maszynowego. Podnie[li posBusznie rce do gry.  Dziotek wydawaB nastpne komendy: - Rzuci przed siebie broD! Najpierw ty! - WskazaB stojcego z prawej strony m|czyzn. Ten posBusznie wykonaB rozkaz. Karabin gBucho uderzyB o podkBady. - Teraz ty. - Drugi m|czyzna rwnie| go usBuchaB. - A teraz odejdzcie dziesi metrw w bok, na Bk, i poB|cie si na brzuchu. - Prosz nie strzela - odezwaB si pierwszy ze stra|nikw. - Darujcie nam |ycie. - Cisza! - zarzdziB  Dziotek . - Jak bdziecie spokojnie si zachowywali, to mo|e ocalicie |ycie. A teraz ani sBowa. ZabraB obydwa karabiny i poBo|yB na ziemi koBo siebie. Nadal obserwowaB mknce w dali tory. Teraz jeszcze za wcze[nie - my[laB - ale za jakie[ pB godziny nieobecno[ tych dwch mo|e zaniepokoi innych stra|nikw. ZwracaB te| baczn uwag na zatrzymanych. Le|eli wprawdzie bez ruchu, ale kto wie, co mo|e im przyj[ do gBowy!  Zo[ka znw spojrzaB na zegarek. MinBa godzina. ByBo pi po drugiej. - Nie mo|emy dBu|ej czeka - powiedziaB. - Wysadzamy.  Giewont , przecinaj lini.  Felek , sprowadz tu  Maka , a ty,  Gruby ,  Dziotka .  Zo[ka bez po[piechu, cignc za sob przewd elektryczny, szedB wzdBu| Wolborki, w odlegBo[ci jakich[ trzydziestu metrw od jej brzegu, w kierunku folwarku. OddaliB si od mostu na 70, 80 metrw. PoczekaB, a| zebraBa si caBa grupa.  Dziotek zameldowaB o stra|nikach. - Co z nimi zrobiBe[? - zapytaB Tadeusz. - KazaBem im biec torami z powrotem. - Roze[miaB si  Dziotek . - PowiedziaBem, |eby si po[pieszyli, bo most zaraz wyleci w powietrze. Wyrywali, a| si kurzyBo. A tu s dwa karabiny, ktre im zabraBem. - Lepiej trzeba byBo ich zwiza - powiedziaB  Zo[ka . - No, ale nic na to nie poradzimy. StaBo si. W tym momencie rozejrzaB si, sprawdzajc, czy wszyscy s na miejscu. - KBadzcie si na ziemi. Nie podno[cie gBw. Po wybuchu biegniemy do samochodw. Le|eli w bruzdach kartofliska. Mieli przed oczami jasne kwiaty kartofli.  Zo[ka zwarB dwa przewody. Czerwony pBomieD wybuchu i ogromny huk. Most skryB si w obBokach dymu i kurzu. Podnie[li gBowy. Tuman rozwiewaB si. Zdziwieni patrzyli na ciemne kratownice mostu. Zdeformowane, z widocznymi nawet z tej odlegBo[ci ostrymi rozciciami belek, znajdowaBy si jednak na swoim miejscu. Gdyby jechaB pocig, most zawaliBby si pod jego ci|arem. - I co teraz? - pytaB  Maciek . - Nic - odpowiedziaB  Zo[ka . - Nie ma czasu na poprawianie roboty. Do samochodw. Odje|d|amy. Pu[cili si biegiem w stron zagajnika. ByBa ju| godzina trzecia. * Pozostawiony sam sobie  Rysiek nie nudziB si. Gdy straciB z oczu kolegw, sprawdziB jeszcze samochd. Potem obejrzaB sBup, na ktrym miaB przeci przewody, przygotowaB sBupoBazy i no|yce, a nastpnie, poBo|ywszy si na trawie na skraju zagajnika, obserwowaB drog. WBa[nie pomy[laB, |e to, co teraz robi, jest bezcelowe - kt| by t poln drog o tej porze mgB spacerowa - gdy nagle a| przetarB ze zdumienia oczy. Wyraznie widziaB dwch uzbrojonych m|czyzn. Co robi? Ukry si i nie zdradza swojej obecno[ci, czy ich zatrzyma? Szli w kierunku Remiszewic. Je[li dotr do koDca wioski, mog zobaczy, |e co[ dzieje si na mo[cie. A wic trzeba zatrzyma  zadecydowaB. StaB teraz za krzakami, trzymajc w pogotowiu broD. Gdy zbli|yli si na jakie[ pi krokw, wyskoczyB na drog, celujc w nich z peemu. Nic nie mwiB. M|czyzni stanli jak wro[nici w ziemi. - Nie strzela - powiedziaB jeden z nich po polsku. - Rzuci karabin! - rozkazaB  Rysiek . Bez sBowa zdjli z ramion broD i rzucili przed siebie.  Rysiek , nie spuszczajc z nich oka i trzymajc w pogotowiu swojego Stena, schyliB si i podnisB karabiny. ZarzuciB je sobie na rami. Ruchem lufy nakazaB zatrzymanym wej[ do zagajnika. Wykonali polecenie. KazaB im poBo|y si na brzuchach kilka metrw od sBupa, na ktry miaB si wdrapywa. - Cisza i spokj - nakazywaB. - Jak bdziecie posBuszni, uratujecie |ycie. - Tak, cisza i spokj - powtrzyB jeden ze stra|nikw. Pilnie ich obserwujc, zanisB karabiny do samochodu i schowaB w baga|niku. Przydadz si - mruknB do siebie. WrciB do swoich jeDcw i siedzc na pieDku peBniB przy nich wart. Od czasu do czasu wychodziB na skraj zagajnika i patrzyB na drog. RzucaB te| tskne spojrzenie w kierunku, gdzie znajdowaB si most. PanowaBa tam jednak niczym nie zmcona cisza. MinBa jeszcze godzina, gdy skoDczyB si ten spokj. Powietrzem targnBa pot|na detonacja. Jasn noc przeciBa czerwona Buna. Bahnschutze le|cy na ziemi a| podskoczyli. - Le|e spokojnie - rzuciB w ich stron - gBowy przycisn do ziemi. PosBusznie wykonali rozkaz.  Rysiek przewiesiB Stena przez plecy i starajc si cigle obserwowa jeDcw wdrapywaB si na sBup. PrzeciB przewody i zszedB na ziemi. Stra|nicy le|eli, wtulajc gBowy w traw. Po kilku dosBownie minutach usByszaB tupot. WiedziaB, |e to biegn koledzy, ale na wszelki wypadek ujB w rce peem. - Co z nimi? - pytaB  Zo[k , wskazujc luf jeDcw. - Zostawiamy ich - mwiB zadyszany Tadeusz. - Nie mamy czasu. Szybko. Wsiadamy do samochodw i ruszamy. * Pitego czerwca po poBudniu WacBaw i StanisBawa Staniaszkowie wprowadzili si z powrotem do swojego domku na skarpie nad stacj kolejow w Czarnocinie. Wczoraj bahnschutze strzegcy mostu opu[cili Czarnocin i zlikwidowali swj posterunek. Rano, gdy WacBaw Staniaszek zajB swoje miejsce w kasie na stacji kolejowej, jego maB|onka zajBa si doprowadzeniem do porzdku kuchni, pokoju i maleDkiego podwrka. ZmywaBa, wycieraBa kurze, rozstawiaBa meble. Potem zajBa si przygotowaniem obiadu. Dobrze mieszkaBo im si u Hajdukw, gdy bahnschutze zajli ich dom, ale co na swoim, to na swoim. Cieszyli si wic z tego powrotu, jedzc spzniony obiad. Na ssiednim B|ku spaB niespeBna czteroletni Ireneusz - ich syn. UrodziB si w sierpniu 1939 roku na tydzieD przed niemieck napa[ci. Nie rozumiaB sensu dziejcych si wokB wydarzeD, a nawet cieszyB si z tamtej lutowej przeprowadzki do ssiadw. To byBo co[ nowego w jego krtkim |yciorysie. ByB rwnie zadowolony, gdy wracali do swojego domu. Staniaszkowie, uradowani, |e s ju| u siebie, usnli dopiero po pBnocy. Nagle rozlegB si huk. StanisBawa a| podskoczyBa na B|ku. Jej m| rwnie| si obudziB. - Co si staBo? - pytaBa. - To chyba most. Chodz, zobaczymy... - Le| - przerwaB m|. - Co ci most obchodzi. Jak jutro kto[ bdzie pytaB, to nic nie sByszeli[my i nic nie wiemy. Irek pBacze. Te| si obudziB. Dopiero teraz usByszaBa pBacz syna. PodeszBa do B|ka. WziBa dziecko na rk. UspokajaBa. - Dlaczego si obudziBe[? - pytaBa. - Przecie| nic si nie staBo. Za[nij. Szstego czerwca pierwszy poranny pocig z Piotrkowa dojechaB tylko do Czarnocina. ZatrzymaB si na stacji, a ludzie pieszo, objuczeni baga|ami, szli torami, potem przez uszkodzony most na drug stron rzeki, gdzie czekaB ju| drugi pocig jadcy w kierunku Koluszek. Przez wiele jeszcze dni mijali si na mo[cie podr|ni kierujcy si w przeciwne strony. Niemcy nie wykorzystywali uszkodzonego mostu ju| do koDca wojny. Wybudowali obok nowy i przeBo|yli naD tory. To wszystko wymagaBo jednak czasu. Tak wic, chocia|  Zo[ka i jego wspBtowarzysze uwa|ali akcj za nieudan, jej skutek odpowiadaB zaBo|eniom. ODSKOK DO WARSZAWY Ciemne samochody ze zgaszonymi [wiatBami wyjechaBy z zaro[li na drog. SkrciBy w lewo i, wznoszc tumany kurzu, pdziBy naprzd. Przed mostem skrciBy w lewo w kierunku Bdkowa. W pierwszym wozie, kierowanym przez  Zo[k , siedzieli: na przednim siedzeniu - kapitan  PBug , z tyBu -  Maciek i  Dziotek . W drugim, prowadzonym przez  Ry[ka :  Antek ,  Gruby ,  Giewont i  Felek .  Zo[ka cisnB gaz do oporu. Pdzili poln drog. Zostawiali za sob takie tumany kurzu, |e  Rysiek a| musiaB zwikszy odlegBo[, by mie lepsz widoczno[. Kurzu byBo peBno w caBym samochodzie, osiadaB na ubraniach i twarzach pasa|erw. Ju| z daleka, na pBaskim terenie, zobaczyli wie| ko[cioBa w Bdkowie. Przemknli przez puste miasteczko. Nie zwolnili w Rososze. Minli stojcy po lewej stronie drogi drewniany ko[ciBek, gdzie kilka godzin temu nalewali wody do chBodnicy. W Ujezdzie tym razem ju| nie bBdzili. Na trjktnym placyku skrcili w prawo. Minli mByn stojcy po prawej stronie i poBo|ony w parku paBacyk po lewej. Nie zwalniajc przecili du|y rynek i byli ju| za miastem na biegncej w[rd pl drodze. Za Skrzynkami po obu stronach drogi wyrsB las. Poczuli si jako[ pewniej. Te stare drzewa stwarzaBy poczucie wikszego bezpieczeDstwa, mo|na w nich byBo w razie potrzeby znalez schronienie. Po kilku kilometrach las si skoDczyB. I znw jechali w[rd pl. WstawaB sBoneczny dzieD. ByBo coraz ja[niej. Doje|d|ali do Lubochni. Nad wsi growaBy dwie wie|e barokowego ko[cioBa. Nareszcie znajdowali si przy szosie piotrkowskiej. Czas! Czas! Zdawali sobie spraw, |e ka|da minuta, ka|da sekunda znacznie zwiksza ich szanse na bezpieczny powrt do domu. Nic nie mwili. Ka|dy sam prze|ywaB minione emocje i gorczk odskoku. Ju| mieli po prawej stronie du|y, okazaBy ko[ciB w Lubochni. Przed nimi upragniona szosa. I oto  Zo[ka z piskiem opon pokonuje zakrt. Skrca w prawo i naciska do oporu pedaB gazu. Pdz do przodu, do... Tomaszowa. {aden z uczestnikw akcji nie zdaje sobie sprawy, |e jad w przeciwnym kierunku. Dlaczego? Nikt ju| nie odpowie na to pytanie.  Zo[ka zauwa|a, |e co[ jest nie w porzdku. Dopiero jednak przy cmentarzu w Jakubowie orientuje si, |e jedzie w przeciwnym kierunku. Hamulec. Najpierw pierwszy, potem drugi wz zawracaj na niezbyt szerokiej szosie i jeszcze szybciej mkn w drug stron. Kapitan  PBug nic nie mwiB. Jak zawsze zachowywaB spokj. WidziaB, |e wskazwka prdko[ciomierza przekroczyBa 100 km na godzin.  Zo[ka pdziB, chcc nadrobi stracony czas. Nie zapominaB jednak o swych obowizkach dowdcy. Wci| zerkaB we wsteczne luterko, obserwujc drugi samochd. Rwnie| i  Rysiek , dopiero gdy  Zo[ka zahamowaB i zawrciB, zorientowaB si, |e jechali w przeciwn stron. OdczuwaB znu|enie. Nie ogldajc si na boki, pilnowaB jedynie pierwszego samochodu. ByBy momenty, |e obraz przed nim traciB kontury, stawaB si zamglony. PrzecieraB wtedy oczy i znw wszystko stawaBo si wyrazne. Ani  Antek , ani jego trzej koledzy siedzcy na tylnym siedzeniu nie dostrzegli, |e  Rysiek jest po prostu zmczony. Gdyby jednak nawet tak si staBo, w niczym nie mogliby mu pomc. {aden z nich nie umiaB prowadzi samochodu. Auta nie zwalniaBy nawet jadc przez wsie i miasteczka. Minli Raw. Teren staB si bardziej urozmaicony. Z obydwu stron drogi pojawiBy si pagrki. Szosa nie byBa ju| tak prosta.  Zo[ka nie zwa|aB jednak na to. Obydwa samochody nie zmniejszaBy prdko[ci.  Rysiek my[laB tylko o jednym - nie straci z oczu samochodu  Zo[ki . ByB jednak coraz bardziej zmczony. Auto, ktre prowadziB, kilka razy nawet na prostych odcinkach niebezpiecznie zarzuciBo. Minli Babsk, [mignli przez Chrzczonowice. Teraz szosa biegBa w dB ostrymi zakosami.  Zo[ka nie zmniejszaB prdko[ci.  Rysiek rwnie|. Kolejny zakrt. W ostatniej chwili  Rysiek spostrzega, |e jedzie ze zbyt du| prdko[ci. Prbuje ratowa si, naciskajc pedaB hamulca. Jest ju| jednak za pzno. Hamowanie pogarsza sytuacj. Pisk opon, huk uderzenia przewracajcego si samochodu. Przed oczami jasno[. Auto le|y na boku. Opodal -  Rysiek , ktrego impet wyrzuciB z wozu. Jest nieprzytomny. Z nosa spBywa stru|ka krwi. Pozostali pasa|erowie po chwilowym szoku doszli do siebie. Obmacali si i wygramolili z pojazdu. Rzucili si ku  Ry[kowi . Prbowali go cuci, ale nie mieli wody. Nie bardzo wiedzieli, co robi dalej. W tym samym czasie  Zo[ka wyjechaB ju| na prost. SpogldaB w lusterko, ale nie widziaB drugiego wozu. PrzejechaB jeszcze kilometr, drugi, ale samochd  Ry[ka wci| nie ukazywaB si. ZaniepokoiB si. ZrozumiaB, |e staBo si co[ zBego. Bez sBowa zawrciB. Ju| z daleka zobaczyB le|cy na boku samochd. Ostro zahamowaB. WyskoczyB z wozu. PoliczyB szybko stojcych kolegw. OdetchnB gBboko, byli wszyscy. PochyliB si nad le|cym  Ry[kiem . - Co z nim? - pytaB. - {yje? - {yje - odpowiedziaB  Antek . - Ale jest nieprzytomny. PrzydaBoby si troch wody, |eby go ocuci i obmy. Tu nigdzie nie ma. Szukali[my. - Zaraz przywioz. Niedaleko jest dwr w Chrzczonowicach. - To du|a strata czasu - oponowaB kapitan  PBug . - Mo|emy te| w ten sposb niepotrzebnie zaalarmowa Niemcw. - Wa|niejsza jest woda - o[wiadczyB  Zo[ka . WsiadB do samochodu i odjechaB. Pozostali w tym czasie postawili le|ce auto na koBa i prbowali je uruchomi.  Zo[ka bardzo szybko wrciB, ale bez wody. Niczego nie wyja[niaB. ZainteresowaB si tylko drugim pojazdem. - Nie da rady. Nie pojedzie - mwiB  Maciek . - Silnik uszkodzony. Tadeusz przez moment milczaB, ale szybko podjB decyzj. - PoB|cie  Ry[ka na tylnym siedzeniu w moim samochodzie - zarzdziB. - Kapitan  PBug ,  Rysiek i ja wracamy do Warszawy samochodem. Pozostali id pieszo. Najpierw zniszczycie samochd. Potem, najwy|ej dwuosobowymi grupami, przedostajecie si piechot do {yrardowa albo do Grjca, a stamtd do Warszawy. Trzymajcie si. Najchtniej zostaBbym z wami, ale tylko ja tu jestem kierowc. Do zobaczenia, chBopaki. WsiadB do samochodu. SpojrzaB na zegarek. ByBa godzina czwarta trzydzie[ci. Od pocztku rozwinB najwy|sz prdko[.  Rysiek wymagaB natychmiastowej pomocy lekarskiej.  Zo[ka zastanawiaB si, jak najszybciej j uzyska. - Nie ma czasu na omijanie sztrajfy jak poprzednio - mwiB. - Musimy przemkn obok Niemcw. Przyhamuj, jak bdziemy si do nich zbli|a. Pomy[l, |e zamierzamy stan, a pan kapitan postraszy ich przez okno Stenem. Wtedy ja dodam gazu i umkniemy. Nim ochBon ze zdumienia, zd|ymy uciec. Zbli|ali si do Warszawy. Ju| niedaleko byB w posterunek niemiecki na Okciu. - Czyli tak, jak uzgodnili[my? - upewniB si  Zo[ka . - Tak - odpowiedziaB krtko kapitan, opu[ciB szyb samochodu i poBo|yB peem na kolanach. Tadeusz ju| z daleka zobaczyB Niemcw. ZmniejszyB szybko[, podjechali powoli do posterunku.  PBug , nic nie mwic, wysunB Stena przez okno. Niemcy osBupieli. W milczeniu podnie[li rce do gry.  Zo[ka dodaB gazu, auto skoczyBo do przodu. Nikt ich nie goniB. Pojechali na ulic RacBawick. Wnie[li do lokalu konspiracyjnego rannego  Ry[ka . PoBo|yli go na B|ku i Tadeusz zbiegB do samochodu. SpieszyB si, jechaB po lekarza. Ten opatrzyB rannego i dBugo krciB gBow. - Sprawa jest powa|na - powiedziaB. - Trzeba go odwiez do szpitala. Podejrzewam pknicie podstawy czaszki. Rzeczywi[cie, hospitalizacja okazaBa si konieczna. Wkrtce potem przewieziono  Ry[ka do szpitala Przemienienia PaDskiego. Pierwsza diagnoza okazaBa si niestety prawidBowa. Jeszcze tego samego dnia pznym popoBudniem  Rysiek zmarB, nie odzyskawszy przytomno[ci. Grupy Szturmowe poniosBy jeszcze jedn ci|k strat. KRWAWE STARCIE  Gruby ,  Antek ,  Giewont ,  Felek i  Dziotek pod dowdztwem  Maka zostali na szosie. Ka|dy z nich uzbrojony byB w pistolet. Peemy  Zo[ka zabraB samochodem. Nie mogli przecie| maszerowa szosz z pistoletami maszynowymi. To byBo oczywiste. MijaB stopniowo szok wywoBany nieszcz[ciem. Zaczynali oswaja si z trudn sytuacj, w jakiej si znalezli, i wiedzieli, |e musz dziaBa.  Giewont opieraB si o mask rozbitego samochodu. Dopiero teraz poczuB bl. - Co ci jest? - pytaB  Maciek , widzc pobladB nagle twarz kolegi. - Noga boli - odparB tamten. - OdwiD nogawk - poleciB  Maciek .  Giewont podnisB praw nogawk spodni. Zobaczyli [wie| opuchlizn. - StaD na obydwu nogach - poleciB  Maciek . - Zrb par krokw. - Mo|esz chodzi? - dopytywaB si  Antek . - Boli, ale mog. - W tej sytuacji nic nam nie pomo|esz - tBumaczyB  Maciek . - Je|eli dasz rad, ruszaj sam. - Tak bdzie chyba najlepiej - zgodziB si  Giewont . - Tylko bym wam przeszkadzaB i opzniaB marsz. No to cze[, chBopcy. Do zobaczenia w Warszawie. Podali mu kolejno dBonie. Jeszcze przez dBu|szy czas widzieli, jak oddala si praw stron szosy. Pzniej skrciB w boczn drog w prawo. DoszedB do Grjca. Tam wsiadB do kolejki wskotorowej i bez przeszkd dotarB do Warszawy. Dopiero wwczas okazaBo si, |e caB t podr| odbyB z naderwanym [cignem. - No, to bierzemy si do roboty - zarzdziB  Maciek , gdy  Giewont ruszyB naprzd. Rozbili stacyjk, zdjli koBa i wrzucili je w rosnce obok na polu zbo|e, zepchnli w dB, w krzaki, to, co zostaBo z samochodu.  Maciek , gdy skoDczyli t robot, popatrzyB w kierunku Warszawy. DostrzegB zupeBnie ju| maB sylwetk  Giewonta . -  Antek i  Dziotek , teraz wy ruszajcie - rozkazaB. - Po[pieszcie si, bo i my chcemy std odej[. Po|egnali si u[ciskiem dBoni. Dwaj podchor|owie poszli szos, lecz bardzo szybko skrcili w kierunku lasu po lewej stronie drogi. Doszli do {yrardowa, gdzie wsiedli do pocigu elektrycznego, ktrym szcz[liwie wrcili do Warszawy. - Zastanwmy si teraz nad sob - powiedziaB  Maciek , gdy opu[cili ich  Antek i  Dziotek . - Kto ma jaki[ pomysB? - Znam te okolice - powiedziaB  Felek . - Niedaleko std we wsi Jeruzal mieszka moja siostra, dentystka. Mogliby[my tam przeczeka i zastanowi si, co robi dalej. Jest te| inna mo|liwo[. Niedaleko std, w Kowiesach, to zaledwie kilka kilometrw, zatrzymuj si samochody jadce do Warszawy. Zabieraj ludzi  na Bebka . Miejscowi czsto korzystaj z tego transportu. Mo|emy i my sprbowa. - Co o tym my[lisz? - pytaB  Maciek  Grubego . - Ja opowiadam si za t drug mo|liwo[ci. - I ja te| woBaBbym ju| mie to za sob - odparB  Gruby . - Bd si o nas niepokoili, jak szybko nie wrcimy. I rodziny, i  Zo[ka . Sprbujmy zatem zBapa jaki[ samochd. - A wic idziemy do Kowies - podsumowaB narad Maciek. - Jednak zanim oni si oddal - rzekB nagle  Felek - warto byBoby troch si obmy i napi wody. - Gdzie? - pytaB  Gruby . - Choby tutaj. -  Felek wskazaB rk na poblisk zagrod. - To chodzmy - zgodziB si  Maciek . - Woda nam nie zaszkodzi, a mamy jeszcze par minut, zanim  Antek z  Dziotkiem nie znikn nam z oczu. Weszli na niewielkie, niezbyt czyste podwrko. KrciB si tu [redniego wzrostu kilkunastoletni mBodzian. PatrzyB na nich pytajco. - DzieD dobry - przywitaB go  Maciek . - Chcieliby[my napi si wody i zmy kurz. Mo|na? - Tak. - ChBopak wskazaB rk studni. UdawaB obojtno[, ale bacznie ich obserwowaB. Oni nie zwracali na niego uwagi. Wychodzc z gospodarstwa Orzechowskich - rzecz jasna nie znali tego nazwiska - powiedzieli:  Do widzenia . UsByszeli dobiegajc ze stajni odpowiedz. Od[wie|eni, raznie maszerowali poboczem w kierunku Warszawy. Tylko od czasu do czasu ogldali si za siebie. * Tymczasem Orzechowski wyjrzaB na szos i zobaczyB, |e jego go[cie oddalili si o kilkaset metrw. Wtedy wsiadB na wyprowadzonego ze stajni konia i bocznymi drogami pognaB do Woli Pkoszewskiej. ZatrzymaB si przed paBacem, zeskoczyB z wierzchowca i zapytaB stojcego przed budynkiem |andarma, czy jest komendant. Otrzymawszy pozytywn odpowiedz, wszedB na posterunek, by donie[ o podejrzanych m|czyznach, z pewno[ci bandytach. - Alarm! Alarm! - wrzasnB podporucznik |andarmerii Bhme. - Natychmiast ruszajcie. SBuchali tych poleceD dwaj |andarmi, dwaj granatowi policjanci i Orzechowski. - Natychmiast ruszajcie - powtrzyB Bhme, a wskazujc Orzechowskiego, cignB: - On rozpozna bandytw. Jak tylko zbior reszt ludzi, dogoni was bryczk. No ju|, w drog. * Godzina 3.55. Mieszkanie komendanta Policji BezpieczeDstwa i SD w Tomaszowie Mazowieckim. W nocn cisz wdarB si ostry dzwonek. Komendant obudziB si. Chwil le|aB z zamknitymi oczami, wreszcie wstaB. PodszedB do telefonu, podnisB sBuchawk. - Tak, to ja. Co? Co si staBo? - twarz skurczyBa mu si w nagBym grymasie. - Powtrzcie jeszcze raz, kto mwi? Co? Graniczny komisariat celny w Kurowicach? - Komendant byB zdziwiony. Komisariat le|aB ju| poza granic GG, na ziemiach wBczonych do Rzeszy. - A skd wy w tym caBym pasztecie? Dlaczego wBa[nie wy telefonujecie, a nie nasz posterunek w Remiszewicach? - Chwil milczaB, sBuchajc odpowiedzi. - Rozumiem, bandyci przerwali poBczenie telefoniczne. Dobrze, dzikuj. PrzyjBem informacj. OdBo|yB sBuchawk. PodsumowywaB w my[lach to, czego si dowiedziaB. Terrory[ci zniszczyli most kolejowy w Czarnocinie - to mocny cios, magistrala kolejowa odgrywaBa kluczow rol w systemie komunikacyjnym z frontem wschodnim. Trzeba bdzie skBada meldunek wy|ej. Pewno sam GBwny Urzd BezpieczeDstwa Rzeszy zainteresuje si t spraw. Niedobrze, my[laB. Trzeba co[ robi. Czas ucieka. Znw podnisB sBuchawk telefoniczn. StawiaB zadanie dy|urnemu komendy: - Powiadomcie wszystkie posterunki na trasie do Warszawy, |e poszukujemy dwch ciemnych samochodw osobowych, ktrymi uciekaj terrory[ci. S uzbrojeni. Przynajmniej jednego trzeba wzi |ywcem. Powiadomcie rwnie| inne posterunki. Bandyci mog skrci z gBwnej trasy w jak[ boczn drog. Wezwijcie te| dowdc plutonu |andarmerii porucznika Hartwiga. Przygotujcie mj samochd. Ja zaraz przyjd. * Komenda Policji BezpieczeDstwa i SD w Piotrkowie, godzina 4.00. Jej komendant przyjmuje telefoniczn informacj o wysadzeniu mostu w Czarnocinie od kierownika Stra|y Ochrony Kolei stacji kolejowej w Piotrkowie. Jest jednak spokojniejszy ni| jego odpowiednik w Tomaszowie. No c|, Czarnocin le|y w rejonie dziaBania tamtejszej komendy. On sam wystpuje raczej w roli obserwatora. Nie zazdro[ci koledze. Trzeba jednak co[ przesiwzi. Wy[l swoich ludzi do Czarnocina, postanowiB. Mo|e czego[ si dowiedz. UjB sBuchawk telefoniczn. Podczas rozmowy z dowdc plutonu |andarmerii porucznikiem Dpowem dowiedziaB si, |e jest on ju| o wszystkim poinformowany przez bahnschutzw. - Wyjedziecie na miejsce akcji - stawiaB zadanie porucznikowi - i podejmiecie [ledztwo. - Melduj, |e jestem gotw - usByszaB w sBuchawce. - Wyje|d|am natychmiast. Po przybyciu do Czarnocina Dpow zobaczyB uszkodzony most. WypytaB stra|nikw o terrorystw. Poinformowali go, |e byBo ich dziewiciu i |e mieli broD maszynow. Przyjechali dwoma ciemnymi samochodami. Tras ucieczki  bandytw porucznik ju| znaB, nie wypytywaB wic dBu|ej wystraszonych stra|nikw. PodszedB do zajtego ogldzinami mostu komendanta z Tomaszowa i powiedziaB: - Ruszam w po[cig za terrorystami. Warto sprbowa, mo|e ich dogoni, a przynajmniej dowiem si czego[ na trasie. - Zgoda - usByszaB w odpowiedzi. - Ruszajcie. Wszystkie posterunki na trasie postawiBem w stan pogotowia. PrzyBczcie si do poszukiwaD. Postarajcie si chocia| jednego z bandytw uj |ywego. Porucznik wyrzuciB do przodu rk w hitlerowskim pozdrowieniu i wsiadB do samochodu. Od razu rozwinB du| szybko[. {andarmi jechali t sam tras, co [cigani - przez Bdkw, Ujazd do Lubochni, gdzie skrcili w lewo w kierunku Warszawy. Mieli do[wiadczonego kierowc i dobry samochd. Za Chrzczonowicami Dpow zobaczyB na zakrcie szosy odBamki szkBa i zryte pobocze. WydawaBo mu si to podejrzane. - Zatrzymaj si! - zawoBaB do kierowcy. {andarmi wyskoczyli z auta. Nie trzeba byBo komend. Doskonale wiedzieli, co robi. Szybko odnalezli wrak samochodu. - Nie ma tu czego szuka - przerwaB im porucznik. - Jedziemy dalej. Teraz przed nami ju| tylko jeden samochd. Jeden ciemny samochd. Pdzili znw ku Warszawie. Zobaczyli idcych poboczem w t sam stron trzech m|czyzn. Byli to  Maciek ,  Felek i  Gruby . Piechurzy nie wzbudzili jednak ich zainteresowania. Zcigali przecie| samochd. Gnali wic dalej. Dojechali do Huty Zawadzkiej. Tutaj w lewo biegBa droga do Woli Pkoszewskiej i dalej do Skierniewic. Na samym skrzy|owaniu zobaczyli ludzi w mundurach. - Stajemy! - zakomenderowaB porucznik. Jeden ze stojcych |andarmw podszedB do samochodu. ZasalutowaB. - Co tutaj robicie? - pytaB Dpow. - Zcigamy bandytw - odpowiedziaB |andarm. - Na piechot? - zdziwiB si porucznik. - Przecie| oni jad samochodami. - Nic o tym nie wiemy, |eby jechali samochodami. Otrzymali[my meldunek o trzech bandytach idcych piechot. Zreszt zaraz powinien przyjecha nasz dowdca. Jedzie bryczk z pozostaBymi ludzmi. - A to kto? - pytaB Dpow, wskazujc Orzechowskiego. - Nasz konfident. To on zBo|yB meldunek o terrorystach. Zaszli do niego napi si wody - |andarm roze[miaB si. - Nie mogli lepiej trafi. Gdyby nie to, nie wiedzieliby[my o niczym. Porucznik zastanowiB si, co robi. TrwaBo to przez chwil. - Wsiadajcie - poleciB Orzechowskiemu, a zwracajc si do |andarmw stojcych na szosie, rozkazaB: - A wy, jak tylko wasz komendant przyjedzie bryczk, Badujcie si do niej i jedzcie za nami. Samochd zawrciB, wje|d|ajc na pobocze szosy, i mknB w kierunku Tomaszowa. Przejechali mo|e kilometr, a mo|e i mniej, gdy Orzechowski zawoBaB: - To oni. Bandyci. Auto ju| hamowaBo z piskiem opon. Dpow i jego ludzie wyskoczyli na szos. Byli jednak wolniejsi od zamachowcw. PadBy strzaBy. Porucznik |andarmerii Dpow ci|ko ranny w brzuch padB na szos. Rwnie| le|aB, pojkujc, wachmistrz Loss. ByB ranny w bok. Rozw[cieczeni tymi stratami |andarmi otworzyli ogieD. RozpoczBa si potyczka koBo Woli Pkoszewskiej. * Trzem podchor|ym maszerujcym szos humory wyraznie si poprawiBy. Od[wie|eni, szli szybkim krokiem do Kowies. MinBa ju| godzina pita i wstaB sBoneczny dzieD. Rozmawiali o swoim pechu. - Najgorsze - mwiB  Gruby - |e mostu nie zniszczyli[my. - Ale go na pewno uszkodzili[my - pocieszaB  Maciek . - Niemo|liwe, |eby teraz Niemcy mogli z niego korzysta. A przecie| ka|dy dzieD przerwy w dostawach na front to piach w tryby machiny wojennej wroga. - Masz racj - powiedziaB  Felek - ale szkoda, |e most nie wyleciaB w powietrze zgodnie z wszelkimi zasadami sztuki minerskiej. Doszli do Kowies. Stali ju| z pitna[cie minut, ale |aden samochd nie zatrzymywaB si. Nie byBo ich zreszt wiele, mo|e dwa lub trzy. - Nie ma co tu stercze - powiedziaB wreszcie  Maciek . - Idziemy dalej. Mo|e po drodze zBapiemy okazj. Ruszyli dalej. Tu| za wsi minB ich pdzcy samochd wypeBniony |andarmami. Zcisnli mocniej kolby pistoletw tkwicych w kieszeniach. Odetchnli, gdy auto nie zatrzymujc si pomknBo dalej. - To pewno nas goni - roze[miaB si  Gruby . - Troch za szybko. Gdyby znali przysBowia, wiedzieliby, |e [pieszy si trzeba powoli. - Dobrze si staBo - wBczyB si do rozmowy  Felek - |e usunli[my z drogi [lady wypadku. Gdyby znalezli nasz samochd, pewnie byBaby ju| strzelanina. - Musimy zachowa czujno[ - odpowiedziaB  Maciek . - NiebezpieczeDstwo jeszcze nie minBo, chocia| tym razem chyba nam si udaBo. Musimy oglda si stale do tyBu. - A mo|e poszliby[my jednak do mojej siostry, do Jeruzala - ponowiB propozycj  Felek . - ByBem u niej wiele razy i ludzie mnie znaj. Nie wywoBaBoby to |adnej sensacji. Was przedstawiBbym jako swoich wsplnikw w interesach. Powiedzieliby[my, |e szukamy rbanki. Dla niepoznaki mo|e co[ by[my kupili. Wypoczliby[my. A jutro ruszyliby[my w dalsz drog. Propozycja byBa ncca, teraz bardziej ni| godzin temu, gdy| wszyscy ju| czuli zmczenie.  Maciek pokrciB jednak przeczco gBow. - Ju| postanowili[my, co robimy - powiedziaB. - Zreszt mo|e zBapiemy jaki[ samochd. Musimy pamita, |e Niemcy bd nas usilnie poszukiwali, a w maBych miejscowo[ciach Batwiej o wpadk... ChciaB jeszcze co[ powiedzie, ale przerwaB. W oczach rsB zbli|ajcy si z naprzeciwka samochd z |andarmami, ktry ich niedawno minB. Za pzno byBo, aby si skry lub ucieka bez zwracania uwagi. Zd|yB tylko zawoBa: - Uwaga! Wz hamowaB. StanB kilkadziesit metrw przed nimi. Wysypywali si z niego |andarmi. - Ognia! - zawoBaB  Maciek . - Kryjemy si w lewo w zbo|u. Oszczdza amunicji. Otworzyli ogieD.  Maciek zobaczyB, |e oficer, do ktrego celowaB, padB na szos; potem - |e pada drugi |andarm. WziB na muszk nastpnego Niemca, ale pistolet si zaciB. - Wycofywa si w zbo|e! - woBaB do strzelajcych kolegw. OgieD |andarmw przybieraB na sile. Mieli kilka pistoletw maszynowych i nie |aBowali amunicji.  Maciek skryB si w zielonym jeszcze zbo|u. SByszaB strzaBy. Gorczkowo manipulowaB przy swoim pistolecie. Zacicie nie dawaBo si usun. ZastanawiaB si gorczkowo, co przedsiwzi.  Felek i  Gruby otworzyli ogieD na rozkaz dowdcy. Biegli do zbawczej osBony zielonego Banu, ale obydwaj podczas tej ucieczki zostali ranni.  Gruby padB, gdy tylko zanurzyB si w zbo|u.  Felek te| otrzymaB ci|ki postrzaB. PobiegB jednak dalej. ZatrzymaB si widzc, |e straciB z oczu przyjaciela. DoczoBgaB si do  Grubego . Ten nie odpowiadaB. Ci|ko dyszaB. ByB nieprzytomny. Tymczasem Niemcy atakowali. Skokami zbli|ali si do wysokiego |yta.  Felek traciB siBy. PodnisB mimo wszystko pistolet i oddaB kilka strzaBw. To zniechciBo |andarmw. Przerwali atak. I w tym momencie nadjechaBa bryczka z posiBkami. Podporucznik Bhme wyskoczyB w biegu i pytaB: - Kto tu dowodzi? - Porucznik |andarmerii Dpow - odpowiedziaB jeden z |andarmw z Tomaszowa, wskazujc gestem le|cego na ziemi oficera. - Lekarz jest? - pytaB Bhme. - Kazali[my sprowadzi. Mieszka w pobli|u. Powinien zaraz by. W tej chwili podjechaB na rowerze jaki[ m|czyzna. ZobaczyB oficerski mundur Bhmego i skierowaB si do niego. - ZostaBem wezwany - mwiB po niemiecku. - Gdzie s ranni? ZobaczyB w tej chwili le|cych na poboczu |andarmw. PodszedB do nich. PochyliB si nad Dpowem. - No tak, moja pomoc jest tu ju| zbdna - powiedziaB do podporucznika i dodaB jedno sBowo: - agonia. PochyliB si z kolei nad wachmistrzem Lossem. BadaB go przez dBu|sz chwil, a nastpnie opatrzyB ran. - Nic mu nie bdzie - o[wiadczyB. - Wyli|e si z tego. Bhme pilnowaB ka|dego ruchu lekarza. Kiedy ten podnisB si skoDczywszy opatrywanie rannego, zapytaB: - Jest pan Polakiem? - Tak - odpowiedziaB doktor StanisBawski. - Jestem Polakiem. - Dobrze pan mwi po niemiecku - zauwa|yB podporucznik. - To jzyk wielkich poetw i uczonych - odparB lekarz. Gdyby |andarmi wiedzieli, |e rozmawiaj z szefem sBu|by zdrowia Obwodu Skierniewickiego AK (Hajduki), nie byliby zapewne tak uprzejmi. PodpuBkownik StanisBawski z trudem maskowaB swoje uczucia. ZamierzaB tu zosta do samego koDca, by zBo|y pzniej dokBadn relacj swoim przeBo|onym. - Czy mam jeszcze zosta? - pytaB Bhmego, chocia| z gry znaB odpowiedz. UsByszaB to, czego si spodziewaB: - Oczywi[cie. Nie bdziemy przecie| w razie potrzeby drugi raz was szukali, panie doktorze. Bardzo chciaB pomc tym, ktrzy kryli si w wysokim |ycie. Ale jak? WidziaB granatowych policjantw, strzegcych pola, zauwa|yB rwnie| trzymajcego si na uboczu Orzechowskiego. Jego rol w tym caBym wydarzeniu trzeba byBo pzniej wyja[ni. Doktor rozwa|aB jak[ my[l. ZdecydowaB si w koDcu. WszedB na kilka krokw w zbo|e i woBaB: - Kto wy jeste[cie? OdpowiedziaBa mu cisza. Podporucznik Bhme zdecydowaB si na dziaBanie. RozkazaB swoim ludziom obrzuci teren zajty przez  bandytw granatami rcznymi. WybuchBo ich kilkadziesit.  Felek poczuB na gBowie i na ciele piekce uderzenia odBamkw.  Gruby ju| nic nie czuB.  Maciek w tym czasie podjB decyzj. SByszaB strzaBy tylko jednego pistoletu, dobiegaBy one z tego samego miejsca. Domy[liB si wic, |e jeden z jego kolegw zginB, a drugi jest ci|ko ranny i nie mo|e zmieni stanowiska. Nie mgB im ju| pomc. ChyBkiem przedzieraB si przez zbo|e. W ten sposb przedostaB si do jakiej[ polnej drogi. Ju| z daleka dobiegaB jego uszu huk rozrywajcych si granatw, a potem strzaBw. Schylony oddalaB si poln drog z tego nieszczsnego miejsca. I oto z zakrtu wyBoniB si m|czyzna jadcy rowerem.  Maciek oceniB, |e to sama opatrzno[ zsyBa mu szans. WycignB pistolet i skierowaB go w jadcego m|czyzn. - Zsiadaj z roweru  zakomenderowaB. To wystarczyBo. M|czyzna szybko oddaB kierownic  Makowi . Ten wsiadB na rower i surowo dorzuciB: - Tylko nikomu nic nie mw. WiedziaB, |e to napomnienie jest bezsensowne, ale mimo to wypowiedziaB je. Mocno nacisnB pedaBy. JechaB polnymi drogami w kierunku Warszawy. UdaBo si. Przed wieczorem byB ju| w mie[cie. Podczas jazdy nie byB w stanie my[le o czym[ innym jak tylko o tragedii pod Wol Pkoszewsk. StaBy mu przed oczami twarze kolegw. {aBowaB, |e nie przyjB propozycji  Felka , by przeczeka pierwszy etap poszukiwaD w bezpiecznym schronieniu u jego siostry dentystki. Czy jej mieszkanie stanowiBoby bezpieczne schronienie? W tej chwili byBo to ju| tylko pytanie retoryczne. ZapadBa cisza. UstaB huk rozrywajcych si granatw. Pewno znw za chwil rusz do ataku, my[laB w tym czasie le|cy w zbo|u ranny  Felek . Trzeba si przygotowa na przyjcie go[ci. PoBo|yB pod rk pistolet  Grubego i zapasowe magazynki. WiedziaB, |e nie ma ju| dla niego ratunku. PostanowiB zabra przynajmniej ze sob na tamten [wiat jak najwicej wrogw. Rozstawieni w tyralier |andarmi rozpoczli przeczesywanie Banu zbo|a. I znw odezwaB si samotny pistolet podchor|ego. Wystrzelony z niego pocisk raniB |andarma Schultza. Rozw[cieczeni Niemcy skierowali w stron, skd padaBy strzaBy, grad ognia. Dopiero po pewnym czasie o[mielili si na podjcie dalszego przeczesywania. Wraz z nimi szedB za tyralier doktor StanisBawski. Stanli nad dwoma podchor|ymi.  Felek |yB jeszcze. Lekarz schyliB si. ObejrzaB rany na gBowie, dotknB poranionych szczk. WycignB z torby [rodki opatrunkowe. ChciaB speBni sw powinno[. ZobaczyB jednak bBagalne spojrzenie rannego i lekki przeczcy ruch gBow. Skrwawione wargi wyszeptaBy: - Nie. Do stojcej grupy podbiegB w tej chwili podporucznik |andarmerii Bhme, gBo[no wrzeszczc: - Precz! Precz natychmiast! Lekarz odszedB na bok. Oficer |andarmerii skierowaB luf swego Bergmanna w le|cego i oddaB krtk seri. - Ty [winio, ty polska [winio - krzyczaB i z w[ciekBo[ci kopaB i deptaB zabitego przed chwil przez siebie czBowieka. Nawet |andarmi patrzyli za|enowani na t scen. W koDcu ich dowdca zmczyB si. - Przeszuka - poleciB podwBadnym, wskazujc ruchem gBowy dwa le|ce ciaBa. Przy  Felku |andarmi znalezli kennkart. Przed [mierci podchor|y zdoBaB odedrze cz[ zawierajc jego personalia (przypomnijmy - prawdziwe) i mimo, i| byB ranny w szczk, cz[ciowo zje[ twardy papier. W ten sam sposb zniszczyB fotografi siostry. Niemcy znalezli przy polegBych podchor|ych resztki kennkarty, sto zBotych, skrzan portmonetk z bilonem, teczk, weBniany szalik, cyklistwk, kapelusz i okulary przeciwsBoneczne. CiaBa polegBych granatowi policjanci pogrzebali tam, gdzie zginli, na polu w[rd |yta. We wspomnianej ju| relacji  Stefan Orsza wspomina:  Ju| od czasw ArsenaBu powstaB zwyczaj zbierania si warszawskich Geesw na wszystkie nabo|eDstwa |aBobne w maBej kaplicy sistr Urszulanek przy ulicy Gstej w Warszawie. PeBne prostoty i cichego pikna jasne wntrze kaplicy, natchniony, pogodny gBos chru, bezszelestne, pracowite krztanie si u[miechnitych szarych sistr dziaBaBy kojco na chBopcw. Kaplica na Gstej, nazywana buDczucznie naszym ko[cioBem garnizonowym, staBa si kuzni niesBychanie bliskiej i realnej Bczno[ci z kolegami, ktrzy odeszli. ByBo nabo|eDstwo za Bytnara, Dawidowskiego i Krzy|ewicza, potem byBo nabo|eDstwo na intencj aresztowanego Floriana (w dzieD  Wniebowstpienia ), teraz, w pierwsz niedziel czerwca, odbyBa si msza [w. za dusze polegBych na Bielanach Tadeusza Mirowskiego i Henryka Krajewskiego. Po mszy [w. w hallu wej[ciowym czekaBa Naczelnika Szarych Szeregw nowa dramatyczna wiadomo[. Nocy poprzedniej odbyBa si czarnociDska akcja. Most cz[ciowo wyleciaB w powietrze. Nieszcz[cia zaczBy si dopiero w drodze powrotnej: najpierw katastrofa samochodowa okupiona [mierci szofera, Ryszarda WesoBego (pseudonim Rysiek). Potem odwrt pieszy. Jedna z grup w skBadzie hm Maciej Bittner (pseudonim Maciek), hm Andrzej Zawadowski (pseudonim Gruby) i hm Feliks Pendelski (pseudonim Felek) zaskoczona zostaBa na szosie przez gestapowski samochd. Walka byBa nierwna - sze[ pistoletw maszynowych przeciwko naszym trzem zwykBym pistoletom. Felek i Andrzej polegli, Maciek, ktry zdoBaB przeskoczy rw i ukry si w zbo|u, dotarB w poprzestrzelanym ubraniu do Warszawy i opowiedziaB o wszystkim . PO DRUGIEJ STRONIE BARYKADY Pierwsz reakcj Niemcw na wysadzenie mostu ju| znamy. Jakie byBy ich kolejne posunicia? Opu[cili[my Czarnocin wraz z porucznikiem |andarmerii Dpowem. Przy mo[cie pozostaB ze swoj ekip komendant z Tomaszowa. Niemcy musieli przyzna, |e robota byBa wykonana fachowo. Wszystkie dzwigary zostaBy przecite Badunkami wybuchowymi. Tak samo rozerwane byBy zewntrzne kratownice mostu. Niemcy naliczyli Bcznie dziesi takich ci. Most nie zawaliB si tylko dlatego, |e nie odpaliBy miny umieszczone na wewntrznych kratownicach. Nie zdetonowaBy te| Badunki na poduszkach koBo kamiennego przyczBka. Sam komendant z Tomaszowa zszedB z nasypu nad rzek i znalazB na brzegu miny strcone w dB siB podmuchu. OpisaB je pzniej w raporcie, stwierdzajc, |e byBy wykonane z mikkiej jak mydBo szarej masy owinitej kartonem i opasane ta[m izolacyjn. PodaB te| rodzaj u|ytych spBonek i sznurw detonacyjnych. OdnalazB wsplnie z porucznikiem |andarmerii Hartwigiem miejsce, z ktrego  Zo[ka dokonaB odpalenia min. W czasie gdy Niemcy pochBonici byli tymi wszystkimi ustaleniami, niezbdnymi do napisania raportu i dalszego [ledztwa, nadjechaB pocig ratunkowy z Piotrkowa. Zadaniem stojcym przed tym i innymi pocigami ratunkowymi byBo naprawianie kolejowych szlakw, przerwanych przez partyzantw. Pocig minB stacj kolejow i przejazd. Nagle gBucha detonacja targnBa powietrzem. Przechylona na bok w nienaturalnej pozycji lokomotywa zastygBa w bezruchu. Niemcy ostro|nie zbli|ali si do miejsca wypadku. Zobaczyli zdeformowan szyn i gBbok na pB metra wyrw. Komendant bezsilnie zaklB. To wybuchBa mina-puBapka, zaBo|ona przez  Maka . Niemcy domy[lili si, |e druga powinna znajdowa si po przeciwnej stronie zerwanego mostu w przybli|onej odlegBo[ci. Na poszukiwanie jej wybieraB si osobi[cie porucznik |andarmerii Hartwig. Jeden z jego podwBadnych pobiegB do przodu, aby zatrzyma zbli|ajcy si z Koluszek drugi pocig ratunkowy. Pirotechnik z zakBadu amunicyjnego  Regny przerwaB rozbrajanie nie zdetonowanych min i poszedB razem z porucznikiem. Odkrycie miejsca zaBo|enia drugiej miny nie sprawiBo im najmniejszej trudno[ci. Rozbrojenie jej tak|e przebiegBo bez problemw.  Dziotek zapomniaB po prostu o wycigniciu zawleczki zabezpieczajcej zapalnik... Szef Policji BezpieczeDstwa i SD w Piotrkowie, chocia| wysBaB do Czarnocina porucznika |andarmerii Dpowa, sam nie kwapiB si z wyjazdem na miejsce akcji, uwa|ajc, |e dochodzenie nale|y do jego kolegi z Tomaszowa. Jednak|e o godzinie 7.30 po telefonie przeBo|onego z Radomia wezwaB SS-sturmscharfhrera Paltena i SS-oberscharfhrera Jacobsa. - Jedziemy do Czarnocina - oznajmiB. - Pomo|emy kolegom z Tomaszowa. Maj nad nami kilka godzin przewagi, ale mo|e i dla nas co[ zostawili. Nowa ekipa po przyjezdzie na miejsce natychmiast zabraBa si do pracy. Jej szef oceniB, |e most caBkowicie nie nadaje si do u|ytku. Ogldajc zapalniki, u|yte w akcji, powiedziaB: - Takie same, jak opisane w  Die feindlichen Sabotagenmittel *. WyraziB te| swoj dezaprobat z powodu zniszczenia na miejscu nie zdetonowanych min. ZawarB w swym raporcie jeszcze jedn informacj - nie wiadomo gdzie i w jaki sposb zdobyt - |e niektrzy sprawcy zamachu ubrani byli w niemieckie mundury i charakterystyczne heBmy. Okupant potraktowaB wysadzenie mostu w Czarnocinie bardzo powa|nie. Natychmiast po przeprowadzeniu wstpnego dochodzenia rozesBane zostaBy meldunki do RSHA w Berlinie, Dowdztw Policji BezpieczeDstwa i SD w Krakowie i Warszawie. Kierowanie [ledztwem objB sam SS- obersturmbannfhrer Liphardt, komendant Policji BezpieczeDstwa i SD dystryktu radomskiego. W dniu 12 lipca 1943 roku Liphardt wysBaB raporty sBu|bowe do zastpcy szefa Urzdu IV RSHA i generaBa porucznika policji Mllera, a tak|e szefowi Komendy Specjalnej Dowdztwa Policji BezpieczeDstwa i SD w Warszawie SS-hauptsturmfhrerowi Spilkerowi i komendantowi Policji BezpieczeDstwa i SD dystryktu warszawskiego SS-obersturmbannfhrerowi dr. Hahnowi. Liphardt przekazaB Hahnowi wszystkie dowody rzeczowe, a w[rd nich odciski palcw zamachowcw z pro[b, aby sprawdzi je w polskiej kartotece. W trakcie dochodzenia gestapo staraBo si ustali personalia dwch zabitych podchor|ych. Doszli nawet do tego, |e  Felek mieszkaB na ulicy Koszykowej w Warszawie. Nie wiadomo jednak, dlaczego uwa|ali, |e miaB on na imi Zygmunt. To na szcz[cie zaciemniaBo spraw i gmatwaBo poszukiwania. Gdyby Niemcy ustalili personalia choby jednego z polegBych pod Wol Pkoszewsk podchor|ych, odnalezliby ich rodziny, a te mocno tkwiBy w dziaBalno[ci Grup Szturmowych. Gestapowcy zorganizowali te| obserwacj grobu  Ry[ka na cmentarzu brdnowskim. Nie daBo to jednak|e |adnych rezultatw. Fiaskiem zakoDczyBy si rwnie| poszukiwania rodziny MirosBawa LemaDskiego.  Rysiek miaB dokumenty osobiste wystawione na to nazwisko i pod nim zostaB pochowany. Niemcy nie wiedzieli jeszcze w tym czasie nic o Kedywie. W mglistych jedynie zarysach orientowali si w strukturze organizacyjnej polskiej konspiracji. Potrafili jednak kojarzy fakty. I tak np. Liphardt w meldunku do generaBa Mllera stwierdza, |e wysadzenia mostu dokonaBa ta sama grupa, ktra  wielokrotnie przeprowadzaBa na kolei wschodniej w tutejszym dystrykcie zamachy minerskie . Rzeczywi[cie, wymienione w dokumencie akcje wykonywaBy oddziaBy dyspozycyjne Kedywu. Zledztwo trwaBo do lutego 1944 roku. Nie przyniosBo jednak|e nowych wynikw. W zwizku z tym Liphardt podjB decyzj o zakoDczeniu dochodzenia. W raporcie do SS-oberfhrera Bierkampa w Krakowie informuje rwnie|, |e znalezione przy zabitych pod Wol Pkoszewsk 100 zB w gotwce zostaBo potraktowane jako majtek wrogw paDstwa,  objte konfiskat i zdeponowane we wskazanym punkcie kasowym . Zaznacza, |e potrcono przy tym nale|no[ wypBacon SS-sturmscharfhrerowi Wiese za sporzdzenie fotografii zabitych zamachowcw. Skoro ju| mowa o pienidzach, warto jeszcze wspomnie o raporcie dowdcy posterunku |andarmerii w Woli Pkoszewskiej podporuczniku |andarmerii Bhme, ktry informowaB, |e nagroda zostaBa przyznana Orzechowskiemu, gdy|  przez jego doniesienie i oddanie si na usBugi byBo jedynie mo|liwe schwytanie na drodze dwch zamachowcw kolejowych . Nie cieszyB si zbyt dBugo sprzedawczyk z owej nagrody. ZostaB zastrzelony na mocy wyroku sdu podziemnego. * Akcja  Madryt oceniana byBa od pierwszej chwili jako nieudana. Nie wspomniano wic nawet o niej w  Biuletynie Informacyjnym . Od tamtych wydarzeD minBo jednak wiele lat i wydaje si, |e czas ju| najwy|szy na weryfikacj tej oceny. Dzisiaj wiemy, |e uszkodzenie mostu byBo bardzo powa|ne, tak |e zupeBnie nie nadawaB si on do u|ytku. Cel postawiony w zaBo|eniu akcji zostaB wic osignity. A |e most nie zawaliB si, miaBo to znaczenie ju| tylko drugorzdne. Krytykowano  Zo[k za du|e straty. Ale przecie| trwaBa walka, a w niej zawsze padaj zabici i ranni. Po obydwu zreszt stronach. Tak byBo i tutaj. Trudno powiedzie, jak potoczyByby si wydarzenia, gdyby przyjto inny plan odskoku. Z peBn doz odpowiedzialno[ci mo|na jednak stwierdzi, |e gdyby nie w nieszczsny wypadek samochodowy, ucieczka najprawdopodobniej powiodBaby si. Uniknito by rwnie| potyczki pod Wol Pkoszewsk, gdyby nie donos konfidenta. A trudno wszak o to wszystko mie pretensj do  Zo[ki , majora Kiwerskiego i nie wiadomo kogo jeszcze. Akcja  Madryt byBa na pewno przedsiwziciem trudnym. ZostaBa wykonana z brawur i ogromnym * Podrcznik pt.  Nieprzyjacielskie [rodki sabota|owe . po[wiceniem. Niestety, mijajcy czas pokrywaB j coraz grubsz warstw zapomnienia. NiesBusznie. Czas najwy|szy umie[ci j obok innych znanych akcji bojowych Szarych Szeregw.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 OPERACJE ODDZIAŁÓW JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO POD WOLBROMIEM W LISTOPADZIE 1914 ROKU
Wyklad OperacjeNaListach 10 08
3 Systemy Operacyjne 19 10 2010 Klasyfikacja Systemów Operacyjnych2
63 10 Czerwiec 2000 Zamachy, czyli operacja Grozny
operacje wejscia wyjscia 10
operacja 10
Wyklad OperacjeNaListach( 10 08
badania operacyjne 10
10 Obyło się bez operacji
10 ROZPOZNAWANIE ZAPOBIEGANIE ORAZ WYKRYWANIE PRZESTĘPSTW I ICH SPRAWCÓW W RAMACH PROWADZONEJ PRA

więcej podobnych podstron