plik


ÿþHONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS HONORIUSZ BALZAC PROBOSZCZ Z TOURS PrzeBo|yB Tadeusz {eleDski - Boy Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, GdaDsk 2000 Rzezbiarzowi David Trwanie dzieBa, na którym kre[l Twoje nazwisko, dwukrotnie sBawne w tym stuleciu, jest nader problematyczne: podczas gdy Ty ryjesz moje na brzie, który prze|ywa narody, nawet choby byB bity tylko pospolitym mBotem mincarza. Czy numizmatycy nie bd zakBopotani tyloma koronowanymi gBowami w Twojej pracowni, kiedy w[ród popioBów Pary|a odnajd owe istnienia uwiecznione przez Ciebie ponad trwanie ludów, istnienia, w których oni bd si dopatrywali dynastyj? Tobie tedy przypadB ten boski przywilej, mnie wdziczno[. DE BALZAC Z pocztkiem jesieni r. 1826 ksidza Birotteau, gBówn osob tego opowiadania, zaskoczyBa ulewa w chwili, gdy wracaB z wieczornej wizyty. PrzebiegB tedy tak szybko, jak mu pozwalaBa jego tusza, pusty placyk, zwany le Cloitre (Klasztor), znajdujcy si za chórem ko[cioBa Zwitego Gracjana w Tours. Ksidz Birotteau, maBy i krótki, o apoplektycznej budowie, liczcy okoBo sze[dziesiciu lat, przebyB ju| kilka ataków podagry. Otó| ze wszystkich drobnych niedoli ludzkiego |ycia wypadkiem, do którego dobry ksidz miaB najwikszy wstrt, byBo nagBe skropienie trzewików z szerokimi srebrnymi klamrami oraz przemoknicie podeszew. W istocie, mimo flanelowych szmatek, w które stale zawijaB nogi z i[cie ksi| dbaBo[ci o swoj osob, zawsze wra|liwy byB na wilgo: nazajutrz podagra dawaBa mu niechybne dowody swej pamici. Mimo to, poniewa| bruk na placyku jest zawsze suchy, poniewa| ksidz Birotteau wygraB póBczwarta franka u pani de Listomere, zniósB z rezygnacj deszcz od poBowy placu arcybiskupiego, gdzie zaczBo pada obficie. W tej chwili pie[ciB zreszt swoje marzenie, pragnienie hodowane od dwunastu lat, klasyczne marzenie ksidza! Pragnienie to, które nawiedzaBo go co wieczór, zdawaBo si bliskie ziszczenia: sBowem, zbyt szczelnie zawijaB si w pelerynk kanonika, aby czu wilgo. Tego wieczora osoby zbierajce si stale u pani de Listomere niemal zarczyBy mu, |e otrzyma kanoni - wBa[nie w kapitule katedralnej Zw. Gracjana - dowodzc mu, |e nikt nie zasBuguje na t posad tyle, co on, i |e jego dBugo pomijane prawa s tym razem niezaprzeczone. Gdyby byB przegraB w karty, gdyby si byB dowiedziaB, |e ksidz Poirel, jego rywal, ma zosta kanonikiem, deszcz wydaBby si poczci- winie o wiele chBodniejszy. Mo|e byBby zBorzeczyB istnieniu. Ale znajdowaB si w jednym z owych rzadkich momentów, kiedy ró|owe my[li pozwalaj o wszystkim zapomnie. Je[li przy[pieszyB kroku, to jedynie machinalnie. Prawda, owa prawda tak nieodzowna w historii obyczajów, ka|e wyzna, |e nie my[laB ani o ulewie, ani o podagrze. Niegdy[ istniaBy w Klasztorze od strony ulicy Wielkiej liczne domy zamknite wspólnym ogrodzeniem, nale|ce do katedry i mieszczce kilku dygnitarzy kapituBy. Od czasu zagarnicia majtków kleru miasto uczyniBo z przej[cia, które dzieli te domy, ulic nazwan Psalette, która prowadzi od Klasztoru do ulicy Wielkiej. Nazwa ta wskazuje dostatecznie, |e tam mie[ciB si niegdy[ wielki kantor, jego szkoBy i caBy jego dwór. Lew stron tej ulicy wypeBnia jeden dom, przez którego mury przechodz |ebra wspierajce ko[cióB. {ebra te tkwi w ogródku koBo domu, tak i| trudno by rozstrzygn, czy katedr zbudowano dawniej, czy po tej starodawnej siedzibie. Ale badajc arabeski i ksztaBt okien, Buk drzwi i sczerniaB od staro[ci fasad archeolog pozna, |e zawsze stanowiBa ona cz[ wspaniaBej budowli, z któr jest zespolona. Antykwariusz (gdyby taki istniaB w Tours, jednym z najmniej o[wieconych miast we Francji) mógBby nawet rozpozna u wnij[cia pasa|u do Klasztoru [lady arkady, która tworzyBa niegdy[ portyk owych ksi|ych mieszkaD i która musiaBa harmonizowa z ogólnym charakterem budowli. PoBo|ony na póBnoc od Zw. Gracjana dom znajduje si stale w cieniu rzucanym przez t wielk katedr. Czas oblekB j czarnym pBaszczem, wycisnB na niej swe zmarszczki, posiaB swój wilgotny chBód, swoje mchy i wysokie zioBa. Tote| mieszkanie to jest zawsze spowite w gBbok cisz, przerywan jedynie dzwikiem dzwonów, [piewami ko[cielnymi, przenikajcymi mury ko[cioBa, lub krakaniem kawek gnie|d|cych si w dzwonnicy. Zaktek ten to pustynia kamienna, samotna, peBna wyrazu, gdzie mieszka mog jedynie istoty sprowadzone do zupeBnej nico[ci lub obdarzone olbrzymi siB ducha. W domu, o którym mowa, mieszkali zawsze ksi|a, a nale|aB on do starej panny nazwiskiem Gamard. PosiadBo[ t nabyB od narodu w czasie Terroru1 ojciec panny Gamard; ale poniewa| od dwudziestu lat stara panna wynajmowaBa j ksi|om, nikomu nie przyszBo na my[l gorszy si za Restauracji, |e dewotka posiada realno[ pochodzc z tego zródBa. Mo|e duchowni przypuszczali, |e panna Gamard ma zamiar zapisa dom kapitule, [wieccy za[ nie widzieli zmiany w jego przeznaczeniu. Ksidz Birotteau kierowaB si tedy ku temu domowi, gdzie mieszkaB od dwóch lat. Mieszkanie to byBo niegdy[ -jak obecnie pelerynka - przedmiotem jego pragnieD i jego hoc erat in uotis2 przez jakich dwana[cie lat. By pensjo-narzem panny Gamard i zostaB kanonikiem, to byBy dwie wielkie sprawy jego |ycia; w istocie okre[laj one do[ [ci[le ambicj ksidza, który czujc si niejako pielgrzymem w drodze ku wieczno[ci, mo|e pragn na tym [wiecie jedynie dobrego legowiska, dobrej kuchni, schludnej odzie|y, trzewików ze srebrnymi klamrami, rzeczy wystarczajcych dla potrzeb zwierzcych; kanonii za[ dla zadowolenia miBo[ci wBasnej, tego szczególnego uczucia, które zaniesiemy z sob pono a| przed oblicze Boga, skoro istniej stopnie pomidzy [witymi. Ale po|danie mieszkania, obecnie zajmowanego przez ksidza Birotteau, owo uczucie tak blade w oczach [wiata, byBo dlaD caB namitno[ci, namitno[ci peBn przeszkód i - jak najbardziej zbrodnicze namitno[ci - peBn nadziei, upojeD i wyrzutów. RozkBad i charakter domu nie pozwalaBy pannie Gamard mie wicej ni| dwóch pensjonarzy. Otó| mniej wicej na dwana[cie lat przed dniem, w którym Birotteau rozgo[ciB si u starej panny, podjBa si ona hodowa w zdrowiu i weselu ksidza Troubert i ksidza Chapeloud. Ksidz Troubert |yB, ksidz Chapeloud umarB, a Birotteau zajB natychmiast jego miejsce. 1 Terror - okres rewolucji francuskiej trwajcy od upadku |yrondystów (31 maja 1793) do upadku Robespierre'a (27 lipca 1794); zaznaczyB si zacit walk z kontrrewolucj. 2 Hoc erat in uotis (Bac.) - To byBo moim pragnieniem (pocztek jednej z satyr Horacego). 1 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS Nieboszczyk ksidz Chapeloud, za |ycia kanonik u Zw. Gracjana, byB serdecznym przyjacielem ksidza Birotteau. Za ka|dym razem, kiedy wikary zaszedB do kanonika, stale podziwiaB mieszkanie, meble i bibliotek. Z tego podziwu zrodziBa si pewnego dnia |dza posiadania tych piknych rzeczy. NiepodobieDstwem byBo ksidzu Birotteau zdBawi to pragnienie, które czsto zadawaBo mu straszny ból, skoro pomy[laB, |e jedynie [mier najlepszego przyjaciela mo|e zaspokoi to ukryte, ale wci| rosnce po|danie. Ksidz Chapeloud i jego przyjaciel Birotteau nie byli bogaci. Obaj synowie chBopscy, nie mieli nic poza skp ksi| pBac, szczupBe za[ oszczdno[ci poszBy na przetrwanie nieszczsnej doby rewolucji. Kiedy Napoleon przywróciB obrzdek katolicki, zamianowano ksidza Chapeloud kanonikiem Zw. Gracjana, a ksidza Birotteau wikariuszem katedralnym. Wówczas Chapeloud wprowadziB si do panny Gamard. Kiedy Birotteau odwiedziB kanonika na nowej siedzibie, ujrzaB mieszkanie bardzo wygodnie urzdzone; ale nie widziaB w nim nic wicej. Pocztek tej |dzy podobny byB do szczerego uczucia, zaczynajcego si niekiedy u mBodego czBowieka chBodnym podziwem dla kobiety, któr pózniej pokochaB na zawsze. Mieszkanie to, do którego wiodBy kamienne schody, znajdowaBo si w cz[ci domu poBo|onej od poBudnia. Ksidz Troubert zajmowaB parter, a panna Gamard pierwsze pitro od frontu. Kiedy Chapeloud objB swoje mieszkanie, pokoje byBy nagie, a sufity czarne od dymu. Kamienny i do[ grubo rzezbiony kominek nigdy nie byB malowany. Za caBe urzdzenie biedny kanonik ustawiB Bó|ko, stóB, kilka krzeseB i tych niewiele ksi|ek, które posiadaB. Mieszkanie podobne byBo do Badnej kobiety w Bachmanach. Ale kiedy w par lat pózniej pewna stara dama zapisaBa ksidzu Chapeloud dwa tysice franków, obróciB t sum na zakup du|ej dbowej biblioteki, pochodzcej z zamku rozszarpanego przez Czarn Band3, a uderzajcej rzezbami godnymi podziwu artystów. Ksidz nabyB t szaf skuszony nie tyle nisk cen, ile zupeBn zgodno[ci jej wymiarów z wymiarami sieni. Oszczdno[ci jego pozwoliBy mu wówczas odnowi salonik, dotd biedny i zaniedbany. Wywoskowano starannie posadzk, wybielono sufit, pomalowano boazeri tak, aby imitowaBa sBoje i ski dbowe. Marmurowy kominek zajB miejsce dawnego. Kanonik miaB na tyle gustu, aby wyszuka stare, rzezbione orzechowe fotele. Wreszcie dBugi hebanowy stóB i dwa meble Boul-le'a4 daBy tej izbie fizjonomi peBn charakteru. W cigu dwóch lat hojno[ pobo|nych osób oraz legaty penitentek, mimo |e skromne, wypeBniBy ksi|kami puste zrazu póBki biblioteczne. Wreszcie wuj ksidza Chapeloud, byBy oratorianin, zapisaB mu swoj kolekcj in folio Ojców Ko[cioBa i wiele innych dzieB, cennych dla duchownego. Birotteau, coraz bardziej zdumiony przeobra|eniami tej goBej niegdy[ izby, doszedB stopniowo do mimowolnej po|dliwo[ci. ZapragnB posiada ten gabinet, tak zestrojony z powag stanu duchownego. Namitno[ ta rosBa z dnia na dzieD. Pracujc caBe dni w tym ustroniu wikariusz mógB oceni cisz i spokój mieszkania, które zrazu zachwyciBo go swoim wygodnym rozkBadem. W cigu nastpnych lat Chapeloud uczyniB ze swej celi modlitewni, któr jego nabo|ne przyjacióBki skwapliwie upikszaBy. Jeszcze pózniej dama jaka[ ofiarowaBa kanonikowi haftowany fotel, który sama dBugi czas robiBa pod okiem tego sympatycznego czBowieka, nie domy[lajcego si jego przeznaczenia. Wówczas z sypialni staBo si to, co z gabinetem: ol[niBa wikarego. Wreszcie na trzy lata przed [mierci ksidz Chapeloud dopeBniB upikszeD w swoim mieszkaniu strojc salon. Meble, mimo i| po prostu obite czerwonym welwetem, oczarowaBy ksidza Birotteau. Od dnia, w którym ujrzaB firanki w czerwone pasy, mahoniowe meble, dywan i caBy ten obszerny, nowo pomalowany pokój, mieszkanie ksidza Chapeloud staBo si dlaD przedmiotem tajemnej monomanii. Mieszka tam, poBo|y si w Bó|ku o sutych jedwabnych firankach, gdzie sypiaB kanonik, mie koBo siebie wszystkie te wygody - to byB dla ksidza Birotteau szczyt szcz[cia : nie widziaB nic ponad to. Wszystkie pragnienia i ambicje lgnce si w sercu ludzi skupiBy si u ksidza Birotteau w tajemnym i gBbokim uczuciu, z jakim pragnB mieszkania podobnego do gniazdka ksidza Chapeloud. Ilekro przyjaciel zachorowaB, Birotteau przybiegaB wiedziony niewtpliwie szczerym przywizaniem; ale kiedy si dowiadywaB o jego niemocy lub kiedy mu dotrzymywaB towarzystwa, rodziBo si mimo woli w jego duszy tysic my[li, którym najprostszym wyrazem byBo zawsze:  Gdyby Chapeloud umarB, mo|e odziedziczyBbym jego mieszkanie". {e jednak Birotteau miaB zacne serce, ciasny umysB i ograniczon inteligencj, nie przychodziBo mu na my[l uczyni co[kolwiek w tym celu, aby mu przyjaciel zapisaB bibliotek i meble. Ksidz Chapeloud, miBy i pobBa|liwy egoista odgadB namitno[ przyjaciela, co nie byBo trudne, i przebaczyB mu j, co mo|e si wyda mniej Batwe u ksidza. Ale te| wikary, którego przyjazD byBa wci| niezmienna, przechadzaB si co dzieD z przyjacielem w jednej i tej samej alei, nie majc doD ani przez chwil |alu o czas, który od dwudziestu lat po[wicaB na t przechadzk. Birotteau, który uwa|aB swoje mimowolne pragnienie za grzech, byBby zdolny za pokut do najgBbszych po[wiceD. Kanonik spBaciB dBug wobec tak naiwnie szczerego braterstwa, mówic na kilka dni przed [mierci do wikarego, który mu czytaB  Quotidienne"5: -Tym razem dostaniesz mieszkanie. Czuj, |e ju| koniec ze mn. W istocie ksidz Chapeloud zapisaB ksidzu Birotteau bibliotek i meble. Posiadanie tych rzeczy tak |ywo upragnionych oraz nadzieja zostania pen-sjonarzem panny Gamard zBagodziBy bole[, jak zadaBa ksidzu Birotteau strata przyjaciela: nie byBby go mo|e wskrzesiB, ale pBakaB po nim. Przez kilka dni byB jak Gargantua, gdy mu |ona umarBa dajc |ycie Pantagruelowi: nie wiedziaB, czy ma si cieszy z narodzin syna, czy te| martwi si, |e pochowaB poczciw Badebek; wci| myliB si cieszc si ze [mierci |ony, a opBakujc urodzenie Pantagruela. Birotteau spdziB pierwsze dni |aBoby na sprawdzaniu tomów s w o j e j biblioteki, na posBugiwaniu si s w o i m i meblami, na ogldaniu ich; przy czym tonem, którego na nieszcz[cie nikt nie mógB utrwali, mówiB:  Biedny Chapeloud!" Rado[ jego i ból tak go pochBonBy, |e nie czuB |adnej przykro[ci widzc, |e kto inny otrzymaB kanoni, której sukcesji nieboszczyk Chapeloud spodziewaB si dla przyjaciela. Panna Gamard z przyjemno[ci wziBa wikariusza na pensj; jako| odtd dostpiB wszystkich materialnych szcz[liwo[ci |ycia, które mu wychwalaB zmarBy. Nieobliczalne korzy[ci! Wedle tego, co mówiB nieboszczyk Chapeloud, |aden z ksi|y mieszkajcych w Tours, nie wyjmujc arcybiskupa, nie byB z pewno[ci przedmiotem równie delikatnych, równie drobiazgowych staraD jak te, którymi panna Gamard otaczaBa swoich dwóch pensjonarzy. 3 Czarna Banda - tak nazywano po rewolucji 1789 r. spóBki spekulantów, którzy kupowali zabytkowe budynki na handel lub rozbiórk. 4 André - Charles Boulle albo Boule (1642 - 1732) - wybitny stolarz - artysta, pierwszy stosowaB zdobienie mebli inkrustacj z brzu, masy perBowej i szylkretu. 5  Quotidienne" (Gazeta Codzienna) - dziennik rojalistyczny, zaBo|ony w 1792 r. 2 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS Pierwsze sBowa kanonika, kiedy si spotkaB z przyjacielem na przechadzce, tyczyBy prawie zawsze smacznego obiadku, który wBa[nie spo|yB. Rzadko si zdarzaBo, aby w cigu siedmiu spacerów w tygodniu nie powiedziaB przynajmniej czterna[cie razy: - Ta zacna panienka ma wyrazne powoBanie do sBu|by duchownej. - Pomy[l - mówiB kanonik Chapeloud do ksidza Birotteau - przez dwana[cie lat z rzdu bielizna, alby, kom|e, rabaty, nigdy nie brakowaBo. Zawsze znajduj ka|da rzecz na miejscu, w dostatecznej ilo[ci, pachnc irysem. Meble czyszczone i wytarte tak, |e od dawna nie wiem po prostu, co to kurz. Czy widziaBe[ kiedy u mnie bodaj zdzbBo kurzu? Nigdy! Drzewo na opaB pikne, suche, ka|da rzecz wyborowa; zdawaBoby si, |e panna Gamard przebywa ustawicznie w moim pokoju. Nie przypominam sobie, abym w cigu dziesiciu lat zadzwoniB dwa razy, by prosi o cokolwiek. To si nazywa |y! Nie musie niczego szuka, nawet pantofli! Mie zawsze dobry ogieD , dobry stóB! Na przykBad mieszek mój mnie niecierpliwiB, zle cignB. Nie poskar|yBem si ani dwóch razy : ju| na drugi dzieD panna Gamard daBa mi bardzo Badny mieszek i te szczypczyki, którymi, jak widziaBe[, grzebi sobie w ogniu. Birotteau za caB odpowiedz szepnB tylko: - Pachnce irysem! To  pachnce irysem" wzruszaBo go zawsze, sBowa kanonika odsBaniaBy szcz[cie fantastyczne dla biednego wikarego, który miaB wieczny kBopot ze swymi albami, ile |e nie miaB zmysBu porzdku i do[ czsto zapominaB zadysponowa obiad. Tote|, czy to obchodziB ko[cióB z kwest, czy odprawiaB msz, ilekro spostrzegB pann Gamard, zawsze obejmowaB j sBodkim i |yczliwym spojrzeniem, jakie [wita Teresa mogBa sBa w niebo. Szcz[cie, którego pragnie ka|de stworzenie i o którym tak czsto marzyB Wikary, zi[ciBo si. ale poniewa| trudno jest komukolwiek, nawet ksidzu, |y bez jakiej[ pasji, od póB roku ksidz Birotteau zastpiB swoje dwie zaspokojone namitno[ci rzdz pelerynki. TytuB kanonika staB si dlaD tym, czym godno[ para dla ministra - plebejusza. Tote| mo|liwo[ci tej nominacji, nadzieje, jakie mu dano u pani de Listomere, tak mocno zawróciBy mu w gBowie, i| wróciwszy do domu przypomniaB sobie, |e zostawiB parasol. Gdyby nie deszcz, który laB jak z cebra, mo|e nie byBby sobie w ogóle o tym przypomniaB, tak bardzo byB pochBonity my[lami. Z rozkosz przetrawiaB wszystko, co mu powiedziaBy w sprawie jego promocji osoby bywajce u pani de Listomere, starszej damy, u której co [rod spdzaB wieczór. Wikary zadzwoniB |ywo, jak gdyby chcc tym powiedzie sBu|cej, aby mu nie kazaBa czeka. Nastpnie przytuliB si do bramy, aby jak najmniej zmokn; ale woda spBywajc z dachu padaBa mu wBa[nie na koDce trzewików, a wiatr kierowaB naD raz po raz strugi deszczu, do[ podobne do tuszu. Odczekawszy czas potrzebny, aby sBu|ca mogBa wyj[ z kuchni i pocign za sznurek, którym otwieraBo si bram, wikary zadzwoniB ponownie, i to tak, aby uczyni wymowny haBas. - Nie mogBy przecie| wyj[ - powiedziaB sobie nie sByszc |adnego odgBosu. I zaczB dzwoni po raz trzeci, a dzwonek powtórzony dono[nie przez wszystkie echa katedry rozlegB si tak cierpko, |e niepodobna byBa si nie obudzi. Tote| w dobr chwil potem usByszaB nie bez pewnej przyjemno[ci zaprawnej irytacj, saboty sBu|cej Bomocce po bruku podwórza. Mimo to udrki jego nie skoDczyBy si tak prdko, jak ksidz si spodziewaB. Zamiast pocign za sznurek, Marianna musiaBa otworzy drzwi wielkim kluczem oraz odsun rygle. - Jak|e ty mo|esz da mi trzy razy dzwoni na taki czas? - rzekB do Marianny. - Przecie ksidz widzi, |e brama byBa zamknita. Wszyscy od dawna [pi, biBy ju| trzy kwadranse na dziesit. Nasza pani my[laBa pewnie, |e ksidz jest w domu. - Ale ty[ przecie| widziaBa, jakem wychodziB! Zreszt pani wie dobrze, |e bywam u pani de Listomere co [rod. - Có| powiem, prosz ksidza? ZrobiBam, jak pani kazaBa - odparBa Marianna zamykajc bram. SBowa te zadaBy ksidzu Birotteau cios tym dotkliwszy przez kontrast z doskonaBym szcz[cie, w jakim wBa[nie tonB w marzeniu. ZamilkB i udaB si za Mariann do kuchni, aby wzi [wiec, w przekonaniu, |e j tam zostawiB. Ale zamiast wej[ do kuchni, Marianna zaprowadziBa ksidza na gór, gdzie ujrzaB w przedpokoju swój lichtarz na stole. Niemy ze zdumienia, wszedB szybko do pokoju, zobaczyB, |e nie ma ognia w kominku, i przywoBaB Mariann, która jeszcze nie zd|yBa odej[. - Nie zapaliBa[ ognia? - rzekB. - Przepraszam ksidza - odparBa. - MusiaB zagasn. Birotteau spojrzaB na nowo na kominek i przekonaB si, |e byB nietknity od rana. - Musz osuszy nogi - odparB - rozpal ogieD. Marianna usBuchaBa z po[piechem osoby, której si widocznie chce spa. Szukajc sam swoich pantofli i nie znajdujc ich, jak bywaBo zwykle, na dywaniku, ksidz przygldaB si Mariannie i uczyniB par spostrze|eD [wiadczcych, |e ona nie wstaBa prosto z Bó|ka, jak twierdziBa. UprzytomniB sobie wówczas, |e od dwóch tygodni pozbawiono go wszelkich owych drobnych wygód, które przez póBtora roku uczyniBy mu |ycie tak sBodkim. Otó| poniewa| ciasne umysBy skBonne s z natury do roztrzsania drobiazgów, ksidz pogr|yB si z miejsca w gBbokich dumaniach nad tymi czterema wypadkami, które, niedostrzegalne dla kogo innego, dla niego stanowiBy cztery katastrofy. ByBa to najoczywistsza ruina jego szcz[cia: to zapomnienie pantofli, to kBamstwo Marianny o ogniu na kominku, to niesBychane przeniesienie lichtarza do przedpokoju i wreszcie ta przymusowa kwarantanna w deszcz pod bram. Kiedy ogieD bBysnB, kiedy zapalono lampk nocn i kiedy Marianna opu[ciBa pokój nie spytawszy jak niegdy[:  Czy ksidzu jeszcze czego nie trzeba?", Birotteau zanurzyB si Bagodnie w piknej i obszernej ber|erce zmarBego przyjaciela; ale ruch, jakim si w ni osunB, miaB co[ smutnego. OblegaBo nieboraka przeczucie jakiego[ straszliwego nieszcz[cia. Oczy jego wdrowaBy kolejno po piknej szafie, komodzie, krzesBach, firankach, dywanach, po obszernym Bó|ku, kropielnicy, krucyfiksie, Madonnie Valentyna, Christusie Le-bruna5, sBowem, po wszystkich przedmiotach; a na jego twarzy odbiB si ból najtkliwszego po|egnania, jakim kiedy kochanek darzyB pierwsz kochank lub starzec swoje ostatnie zasadzone drzewa. Wikary poznaB w tej chwili, nieco pózno co prawda, oznaki cichego prze[ladowania, jakie cierpiaB od trzech miesicy ze strony panny Gamard. CzBowiek inteligentny byBby z pewno[ci odgadB jej niech o wiele wcze[niej. Albo| wszystkie stare panny nie maj specjalnego talentu akcentowania uczynków i sBów, jakie podsuwa nienawi[? Drapi jak koty. Przy tym nie tylko rani, ale doznaj rozkoszy w tym, aby rani i aby pokaza ofierze, |e j zraniBy. Tam, gdzie czBowiek obyty w [wiecie nie daBby si drasn dwa razy, poczciwemu Birotteau trzeba byBo kilku uderzeD Bap w twarz, nim uwierzyB w zB intencj. Natychmiast z ow drobiazgow bystro[ci, jakiej nabywaj ksi|a przywykli zgBbia sumienia i roztrzsa 3 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS bBahostki przy konfesjonale, ksidz Birotteau6 zaczB budowa - jak gdyby chodziBo o kontrowersj religijn - nastpujcy pewnik:  Przypu[ciwszy, |e panna Gamard zapomniaBa o wieczorze u pani de Li-stomere, |e Marianna zapomniaBa rozpali ogieD, |e my[laBy, i| wróciBem; zwa|ywszy, |e zniosBem dzi[ rano - i to osobi[cie! -mój lichtarz!!!, niepodobieDstwem jest, aby panna Gamard widzc go u siebie w sali mogBa sdzi, |e ja jestem w domu. Ergo, panna Gamard chciaBa mnie wytrzyma pod bram w deszcz; ka|c za[ odnie[ lichtarz na gór miaBa zamiar okaza mi..." - Co? - rzekB gBo[no, przejty groz wypadków, wstajc, aby zdj mokr odzie|, wzi szlafrok i fular na gBow. Nastpnie przeszedB od Bó|ka do kominka gestykulujc i rzucajc na rozmaite tony nastpujce zdania, ka|de przechodzce w dyszkant, jakby dla zamarkowania wykrzykników: - Có| ja jej u diaska, zrobiBem? Czego ona chce ode mnie? Marianna nie mogBa zapomnie o ogniu! To ona jej powiedziaBa, aby nie pali! Trzeba by by dzieckiem, aby nie spostrzec z tonu i zachowania, |e ona ma co[ do mnie, |e miaBem nieszcz[cie jej si narazi. Nigdy ksidzu Chapeloud nie zdarzyBo si co[ podobnego! Niepodobna mi bdzie |y z takim dokuczaniem... W moim wieku!... Ksidz poBo|yB si w nadziei wy[wietlenia nazajutrz przyczyn nienawi[ci niweczcej na zawsze owo szcz[cie, którym cieszyB si od dwóch lat wytsk-niwszy si za nim tak dBugo. Niestety! tajemne pobudki panny Gamard miaBy dlaD zosta na wieki nie znane nie dlatego, aby je trudno byBo odgadn, ale dlatego, |e nieborakowi brak byBo owej szczero[ci, z jak ludzie wy|si i hul-taje umiej wejrze w siebie i osdzi si. Jedynie genialny czBowiek lub filut umie sobie powiedzie:  ZbBdziBem". Interes i talent to jedyni sumienni i bystrzy doradcy. Otó| ksidz Birotteau, którego poczciwo[ graniczyBa z gBupot, którego wyksztaBcenie byBo jakby inkrustacj wtBoczon wysiBkiem pracy, nie miaB najmniejszego pojcia o [wiecie i o |yciu. {yB midzy msz a konfesjonaBem, wielce zajty rozstrzyganiem najl|ejszych skrupuBów sumienia jako spowiednik miejscowych pensjonatów oraz kilku zacnych dusz, które umiaBy go ceni. ByBo to wielkie dziecko, któremu mechanizm spoBeczny byB prawie obcy. Jedynie egoizm wrodzony wszystkim ludzkim istotom, wzmocniony swoistym egoizmem ksi|ym oraz ciasnym egoizmem prowincji, rozwinB si w nim nieznacznie i mimo jego wiedzy. Gdyby kto[ zadaB sobie ten trud, aby zgBbi dusz wikarego i wykaza mu, |e w nieskoDczenie drobnych szczegóBach jego egzystencji oraz drobnych obowizkach jego prywatnego |ycia brak mu zasadniczo owego po[wicenia, które gBosiB, byBby si sam ukaraB, umartwiBby si z dobr wiar. Ale ci, których zadra[niemy nawet bezwiednie, nie troszcz si o nasz nie[wiadomo[, chc i umiej si zem[ci. Zatem Birotteau, mimo i| maBy czBeczyna, miaB pa[ ofiar owej wielkiej Sprawiedliwo[ci, która nieodmiennie ka|e [wiatu speBnia swoje wyroki, zwane przez wielu dudków  nieszcz[ciami |ycia". Midzy nieboszczykiem kanonikiem Chapeloud a jego wikariuszem byBa ta ró|nica, |e jeden byB egoista zrczny i sprytny, a drugi egoista szczery i naiwny. Kiedy ksidz Chapeloud osiadB u panny Gamard, umiaB doskonale oceni charakter swojej gospodyni. KonfesjonaB zdradziB mu, ile goryczy wytwarza w sercu starej panny nieszcz[cie stawiajce j poza obrbem spoBeczeDstwa; wytyczyB tedy rozwa|nie plan postpowania. Gospodyni, liczca dopiero trzydzie[ci osiem lat, zachowaBa jeszcze pewne pretensje, które u takich szarych osób zmieniaj si pózniej w wysokie mniemanie o sobie. Kanonik zrozumiaB, |e aby dobrze |y z pann Gamard, musi mie zawsze dla niej jednak uprzejmo[ i jednakie wzgldy, musi by bardziej nieomylny ni| sam papie|. Aby to osign, ograniczyB si w stosunkach z ni jedynie do tego, co nakazuje prosta uprzejmo[ oraz za|yBo[ wytwarzajca si midzy osobami mieszkajcymi pod jednym dachem. I tak, mimo |e ksidz Troubert i on jadali regularnie trzy razy dziennie, wymówiB si od wspólnego [niadania, przyuczajc pann Gamard, aby mu posBaBa do Bó|ka kaw ze [mietanka. Nastpnie oszczdziB sobie nudów odsiadywania kolacji wychodzc na herbat do znajomych domów. W ten sposób rzadko widywaB swoj gospodyni poza obiadem, ale na obiad przychodziB zawsze troch wcze[niej. W czasie tej niby - wizyty zawsze, przez dwana[cie lat, które spdziB pod jej dachem, zadawaB jej te same pytania, otrzymujc te same odpowiedzi. Zainteresowanie tym, czy dobrze spaBa, [niadanie, drobne sprawy domowe, jej wygld, zdrowie, pogoda, czas trwania nabo|eDstw, epizody w czasie mszy, wreszcie zdrowie tego lub owego ksidza - oto byBy tematy tej codziennej rozmowy. Przy obiedzie operowaB zawsze metod delikatnego pochlebstwa, raz po raz przechodzc od zalet ryby, do delikatno[ci zasma|ki lub przymiotów panny Gamard i jej zalet jako gospodyni. UmiaB zrcznie gBaska pró|nostki starej panny chwalc jej konfitury, korniszony, konserwy, pasztety i inne gastronomiczne wymysBy. Nigdy wreszcie sprytny kanonik nie opu[ciB |óBtego saloniku nie powiedziawszy jej wprzódy, ze nigdzie, w caBym Tours, nie pija si równie dobrej kawy. Dziki temu doskonaBemu zrozumieniu charakteru panny Gamard oraz dziki tej sztuce |ycia, uprawianej przez kanonika w cigu dwunastu lat, nigdy nie przyszBo midzy nimi do najmniejszego nieporozumienia. Ksidz Chapeloud od razu poznaB wszystkie kanty, szorstko[ci, zadziory starej panny i uregulowaB nieuniknione punkty styczno[ci w ten sposób, aby uzyska od niej wszystko, co byBo potrzebne do szcz[cia. Tote| panna Gamard mówiBa, |e ksidz Chapeloud jest to czBowiek bardzo miBy, Batwy w po|yciu i nader dowcipny. Co si tyczy ksidza Troubert, dewotka nie mówiBa o nim bezwarunkowo nic. ZupeBnie wszedBszy w krg jej |ycia jak satelita w sfer swej planety, Troubert byB dla niej czym[ po[rednim midzy czBowiekiem a psem; mie[ciB si w jej sercu tu| przed miejscem przeznaczonym dla przyjacióB oraz dla wielkiego, dychawicznego mopsa, którego kochaBa tkliwie. WBadaBa nim caBkowicie. Zespolenie ich interesów posunBo si tak daleko, i| wiele osób |yjcych blisko z pann Gamard mniemaBo, |e j przywizuje do siebie bezgraniczn cierpliwo[ci i powoduje ni skuteczniej, udajc, |e sam jej sBucha, i nie zdradzajc najmniejszej chci wBadzy. Kiedy ksidz Chapeloud umarB, stara panna, która chciaBa mie spokojnego pensjonariusza, pomy[laBa z natury rzeczy o wikarym. Nim jeszcze otwarto testament kanonika, ju| panna Gamard zamy[liBa odda mieszkanie zmarBego swemu poczciwemu ksidzu Troubert, uwa|ajc, |e mu jest niedobrze na parterze. Ale kiedy ksidz Birotteau przyszedB spisywa ze star pann warunki, ujrzaBa, |e tak jest rozkochany w tym mieszkaniu, którego po|daB tak dBugo, dzi[ dopiero mogc zdradzi siB swoich pragnieD, i| nie [miaBa mu wspomnie o zamianie. PrzyjazD po[wiciBa wzgldom interesu. Aby pocieszy ukochanego kanonika, daBa w jego mieszkaniu posadzk zamiast podBogi i przebudowaBa kominek, który dymiB. Ksidz Birotteau odwiedzaB przez dwana[cie lat przyjaciela swego, ksidza Chapeloud, przy czym nigdy nie przyszBo mu na my[l dochodzi, skd pochodzi jego niezmierna ogldno[ w stosunkach z pann Gamard. Kiedy si 6 Valentin de Boulogne, zwany Valentin (1591 - 1634) - francuski malarz religijny: Charles Lebrun albo Le Brun (1619 - 1690) - wybitny malarz francuski, malowaB wiele obrazów na zamówienie Ludwika XIV. 4 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS sprowadziB do tej [witobliwej panienki, znajdowaB si w sytuacji kochanka, który doczekaB si uwieDczenia swych pragnieD. Gdyby nawet z natury nie byB [lepy, oczy jego zanadto byBy ol[nione szcz[ciem, aby mógB przejrze pann Gamard i zastanowi si nad sposobem unormowania codziennych stosunków. Panna Gamard widziana z daleka przez pryzmat doczesnych szcz[liwo[ci, jakie wikary marzyB w jej domu, zdawaBa mu si istot doskonaB, wzorow chrze[cijank, osob peBn miBo[ci blizniego, niewiast ewangeliczn, pann mdr, strojn w owe ciche i skromne cnoty, nasycajce |ycie niebiaDskim zapachem. Tote| z caBym zachwytem czBowieka, który dochodzi do dawno upragnionego celu, z naiwno[ci dziecka oraz nieopatrzno-[ci starca nie znajcego [wiata wszedB w |ycie panny Gamard, jak mucha Bapie si w sie pajka. I tak pierwszego dnia, kiedy miaB je[ i spa w jej domu, zostaB w salonie wiedziony pragnieniem bli|szego poznania, a równie| owym dziwnym zakBopotaniem, które tak czsto parali|uje ludzi nie[miaBych: wydaje si im, |e bd niegrzeczni, je|eli przerw rozmow, aby si po|egna. ZostaB tedy na caBy wieczór. Druga stara panna, przyjacióBka ksidza Birotteau, panna Salomon de Villenoix, przyszBa tego wieczora. Uszcz[liwiona panna Gamard zBo|yBa partyjk bostona. KBadc si spa wikary pomy[laB, |e spdziB bardzo miBy wieczór. Znajc jeszcze bardzo niewiele pann Gamard i ksidza Troubert, widziaB jedynie powierzchnie ich charakterów. MaBo kto odsBania od razu swoje wady. Na ogóB ka|dy stara si przybra powabn mask. Ksidz Birotteau powziB tedy uroczy projekt po[wicenia swoich wieczorów pannie Gamard, zamiast je spdza w mie[cie. Osoba ta hodowaBa od kilku lat pragnienie, które potgowaBo si w niej z ka|dym dniem. Pragnienie owo z rzdu tych, które hoduj starcy, a nawet Badne kobiety, staBo si u niej namitno[ci podobn namitno[ci ksidza Birotteau do mieszkania swego przyjaciela. TkwiBo ono w sercu starej panny korzeniami pychy i egoizmu, zazdro[ci i pró|no[ci, jakie istniej u ludzi [wiatowych. Wieczna historia: wystarczy rozszerzy nieco ciasny krg, w którym poruszaj si te osoby, aby otrzyma wzór wypadków zachodzcych w najwy|szych sferach towarzyskich. Panna Gamard spdzaBa wieczory kolejno w sze[ciu czy o[miu rozmaitych domach. Czy dolegaBo jej, |e musi szuka ludzi, i czuBa si w prawie - w swoim wieku - |da od nich wzajemno[ci, czy raniBo jej miBo[ wBasn, |e nie ma wBasnego towarzystwa, czy wreszcie pró|no[ jej |daBa pochlebstw i wzgldów, jakimi cieszyBy si jej przyjacióBki, do[, |e caB jej ambicj byBo uczyni swój salon punktem zbornym, do którego co wieczór pewna ilo[ osób d|yBaby z przyjemno[ci. Kiedy Birotteau i jego przyjacióBka, panna Salomon, spdzili u niej kilka wieczorów w towarzystwie wiernego i cierpliwego ksidza Troubert, pewnego wieczora, wychodzc od Zw. Gracja-na, panna Gamard oznajmiBa przyjacióBkom, których dotd czuBa si jakby niewolnic, |e osoby pragnce j widzie mog j odwiedza raz na tydzieD u niej w domu, gdzie zbiera si grono przyjacióB do[ liczne, aby zBo|y partyjk bostona. Nie godzi si jej (mówiBa) zostawia samego ksidza Birotteau, swego nowego pensjonarza; panna Salomon nie opu[ciBa jeszcze ani jednego dnia; ma obowizki wobec swych przyjacióB... i to, i owo... itd. SBowa te byBy tym pokorniej dumne i tym obficiej sBodkawe, i| panna Salomon de Villenoix nale|aBa do najarystokratyczniejszego towarzystwa w Tours. Mimo i| panna Salomon przychodziBa jedynie przez przyjazD dla wikarego, panna Gamard pyszniBa si, |e j ma w swoim salonie, i czuBa si dziki ksidzu Birotteau bliska ziszczenia wielkiego planu: stworzy kóBko równie liczne, równie miBe jak salony pani de Listomere, pani Merlin de la Blottiere i innych dewotek podejmujcych nabo|ne towarzystwo w Tours! Ale niestety, ksidz Birotteau unicestwiB zamiary panny Gamard. Otó| je|eli wszyscy ci, którzy osignli w |yciu od dawna upragnione szcz[cie, zrozumieli rado[, jak mógB czu wikary kBadc si w Bó|ku ksidza Chapeloud, powinni równie| wytworzy sobie lekkie pojcie o zgryzocie, jak sprawiBo pannie Gamard zwalenie jej ulubionego planu. Zcierpiawszy przez póB roku do[ powolnie swoje szcz[cie, Birotteau pierzchnB z jej domu, uprowadzajc pann Salomon. Mimo niesBychanych wysiBków ambitna panna Gamard zebraBa ledwie jakie[ pi czy sze[ osób, uczszczajcych do[ nieregularnie, trzeba za[ byBo co najmniej czworo wiernych, aby podtrzyma bostona. MusiaBa tedy uderzy w skruch i wróci do dawnych przyjacióBek, stare panny bowiem czuj si zbyt licho we wBasnym towarzystwie, aby si mogBy obej[ bez wtpliwych przyjemno[ci [wiata. Przyczyn tej dezercji Batwo odgadn. Mimo i| wikary byB z rzdu tych, do których ma kiedy[ nale|e raj na mocy wyroku:  BBogosBawieni ubodzy duchem" - nie mógB, jak wielu ludzi gBupich, znosi nudy, o jak go przyprawiali inni gBupcy. Ludzie nieinteligentni podobni s do chwastów, które lubuj sobie w dobrej glebie; poniewa| sami si nudz, tym bardziej potrzebuj, aby ich bawiono. Wcielenie nudy, której s pastw, poBczone z ustawiczn potrzeb ucieczki od samych siebie wytwarza t namitno[ ruchu, t cigB potrzeb bycia tam, gdzie ich nie ma. To ich cecha, podobnie jak cecha istot pozbawionych czucia oraz tych, którzy chybi w |yciu swego losu lub cierpi z wBasnej winy. Nie zgBbiajc zbytnio pustki i nico[ci panny Gamard, ani te| nie tBumaczc sobie ciasnoty jej my[li, biedny ksidz Birotteau spostrzegB (nieco pózniej na swoje nieszcz[cie), wady, jakie dzieliBa z wszystkimi starymi pannami oraz te, które posiadaBa osobi[cie. ZBo ogldane w drugich odcina si tak wyraznie od dobrego, i| uderza nas prawie zawsze w oczy, zanim nas jeszcze zrani. Ten objaw mógBby usprawiedliwi skBonno[, która nas mniej lub wicej popycha do obmowy. Tak naturaln rzecz jest drwi sobie z uBomno[ci drugich, i| powinni[my wybaczy uszczypliwe plotki, usprawiedliwione naszymi [miesznostkami, i dziwi si jedynie potwarzy. Ale oczy poczciwego wikarego nigdy nie osignBy tego punktu optycznego, który pozwala [wiatowcom dojrze rychBo kolców ssiada i unikn ich; na to, aby poznaB wady swej gospodyni, musiaB uczu przestrog, jakiej natura udziela wszystkim stworzeniom: ból! Stare panny, nie nagiwszy swego charakteru i |ycia do cudzego |ycia i charakteru, jak tego wymaga dola kobiety, maj przewa|nie t mani, aby wszystko nagina do siebie. U panny Gamard skBonno[ ta wyrodziBa si w despotyzm; ale ten despotyzm umiaB si wyrazi tylko w drobiazgach. Tak wic w[ród tysica przykBadów, koszyczek z fisz-kami i sztonami, postawiony na stoliku do kart dla ksidza Birotteau, powinien byB zosta tam, gdzie byB; i ksidz dra|niB j wielce, przesuwajc ten koszyczek, co zdarzaBo si prawie co wieczór. Skd pochodziBa owa dra|liwo[ tak niemdrze czepiajca si bBahostek; i jaki byB jej cel? Nikt by tego nie umiaB powiedzie, panna Gamard sama nie wiedziaBa. Mimo i| z natury potulny jak owca, nowy pensjonarz - jak i owce zreszt - nie lubiB zbyt czsto czu laski pastuszej, zwBaszcza opatrzonej kolcem. Nie tBumaczc sobie bezgranicznej cierpliwo[ci ksidza Troubert, Birotteau zrezygnowaB ze szcz[cia, które panna Gamard chciaBa mu przyrzdzi na swój sposób, sdziBa bowiem, |e ze szcz[ciem jest tak jak z konfiturami. Ale nieborak wskutek naiwno[ci swego charakteru wziB si do rzeczy do[ niezrcznie; rozstanie nie obeszBo si tedy bez kwasów i szpileczek, na które ksidz Birotteau siliB si okaza obojtny. Z koDcem pierwszego roku prze|ytego pod dachem panny Gamard wikariusz wróciB do dawnych obyczajów spdzajc dwa wieczory w tygodniu u pani de Listomere, trzy u panny Salomon, a dwa pozostaBe u panny Merlin de la Blottiere. Osoby te nale|aBy do miejscowej arystokracji, do której panna Gamard nie miaBa wstpu. Tote| gospodyni dotkliwie odczuBa ucieczk ksidza Birotteau, która daBa jej pozna jej wBasn nico[: wszelki wybór mie[ci w sobie wzgard porzuconego przedmiotu. 5 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS - Ksidz Birotteau nie czuB si dobrze w naszym towarzystwie - powiadaB ksidz Troubert przyjacioBom panny Gamard, kiedy musiaBa poniecha swoich wieczorów. - To inteligencja, smakosz! Jemu trzeba wielkiego [wiata, zbytku, dowcipnej rozmowy, ploteczek... SBowa te pobudzaBy zawsze pann Gamard do wysBawiania swego charakteru kosztem ksidza Birotteau. - Nie taka znów inteligencja - mówiBa. - Gdyby nie ksidz Chapeloud, nigdy by si nie w[rubowaB do pani de Listomere. Och! wiele straciBam tracc ksidza Chapeloud. Có| za miBy czBowiek, jaki Batwy! Do[ powiedzie, |e w cigu dwunastu lat nie miaBam z nim najmniejszego zaj[cia ani najmniejszej przykro[ci. Panna Gamard przedstawiBa ksidza Birotteau w [wietle tak ujemnym, |e w tym mieszczaDskim [wiatku, tajemnie zawistnym o arystokracj, zyskaB opini czBowieka bardzo przykrego i niezno[nego w po|yciu. Nastpnie stara panna miaBa kilka tygodni t przyjemno[, i| sBuchaBa ubolewaD przyjacióBek, które nie my[lc ani sBowa z tego, co mówiBy, powtarzaBy bez ustanku:  Jak to, pani, taka zgodna i dobra, pani [cignBa na siebie niech...?" Albo:  Niech si pani pocieszy, droga pani Gamard, zbyt dobrze pani znaj, aby..." etc. Ale wszyscy w duchu bBogosBawili wikariusza, uszcz[liwieni, |e ominB ich wieczór w Klasztorze, miejscu najbardziej odludnym, pospnym i oddalonym od centrum w caBym Tours. Midzy osobami wci| stykajcymi si z sob nienawi[ i miBo[ wci| wzrastaj; znajdujemy co chwila nowe przyczyny, aby bardziej kocha lub nienawidzi. Tote| ksidz Birotteau staB si dla panny Gamard nie do zniesienia. W póBtora roku od swego wprowadzenia si, w chwili gdy poczciwiec widziaB bBogi spokój w milczeniu nienawi[ci i rad byB, |e tak dobrze uBo|yB swoje stosunki ze star pann, w istocie staB si dla niej celem tajemnej nagonki i chBodno obmy[lonej zemsty. Dopiero te cztery fundamentalne okoliczno[ci: zamknite drzwi, zapomniane pantofle, brak ognia, lichtarz przeniesiony do jego pokoju, zdoBaBy mu odsBoni ow straszliw nienawi[, której ostatnie ciosy miaBy naD spa[ a| w chwili, gdy bd nie do naprawienia. Usypiajc tedy zacny wikariusz BamaB sobie daremnie biedn gBowin, aby sobie wytBumaczy to szczególnie niegrzeczne postpowanie panny Gamard. Poniewa| swego czasu postpiB bardzo logicznie trzymajc si naturalnych praw swego egoizmu, trudno mu byBo zrozumie, w czym zawiniB wobec gospodyni. O ile wielkie rzeczy Batwo jest poj i wyrazi, maBostki |ycia wymagaj wielu szczegóBów. Wypadki stanowice niejako prolog tego mieszczaDskiego dramatu, w którym wszak|e namitno[ci s równie gwaBtowne, co gdyby pBynBy z wielkich przyczyn, wymagaBy tego dBugiego wstpu i trudno byBoby wiernemu historykowi ograniczy si. Nazajutrz rano po przebudzeniu Birotteau tak usilnie my[laB o swojej kanonii, |e nie pamitaB ju| czterech ostatnich okoliczno[ci, w których w wili ujrzaB zBowrog wró|b przyszBych nieszcz[. Wikariusz nie byB czBowiekiem, który by wstaB z Bó|ka bez ognia, zadzwoniB tedy na Mariann; po czym, wedle zwyczaju, utonB w sennych rojeniach. Zwykle sBu|ca rozpalajc ogieD wyrywaBa go Bagodnie z tego póBsnu szmerem swoich pytaD i swego krztania. Ksidz lubiB ten rodzaj muzyki. UpBynBo póB godziny, a Marianna si nie zjawiBa. Wikariusz (na wpóB ju| kanonik) miaB zadzwoni na nowo, ale pu[ciB ta[m sByszc na schodach mskie kroki. ByB to ksidz Troubert, który, zapukawszy dyskretnie, wszedB na zaproszenie gospodarza. Wizyta ta, któr dwaj ksi|a wymieniali do[ regularnie raz na miesic, nie zaskoczyBa wikariusza. Najpierw kanonik zdziwiB si, |e Marianna jeszcze nie roznieciBa ognia u kolegi. OtworzyB okno, ostro krzyknB na Mariann wzywajc j do ksidza Birotteau, po czym zwracajc si doD rzekB: - Gdyby panna Gamard dowiedziaBa si, |e ksidz nie ma ognia, poBajaBa-by Mariann. To rzekBszy zagadnB ksidza o zdrowie i spytaB Bagodnie, czy ma jakie[ nowiny o swojej nominacji. Wikariusz opowiedziaB mu o swych zabiegach i wymieniB naiwnie osoby, na które stara si wpByn pani de Listomere. Nie wiedziaB, i| Troubert nigdy nie przebaczyB owej pani tego, |e nie mógB si dosta do jej domu, on, ksidz Troubert, dwa razy ju| omal nie mianowany generalnym wikariuszem diecezji! Niepodobna znalez dwóch twarzy, które by przedstawiaBy wicej sprzeczno[ci ni| fizjonomie tych dwóch ksi|y. Troubert, wysoki i chudy, miaB cer [niad i |óBciow, gdy wikariusz byB co si nazywa pulchny. Twarz ksidza Birotteau, okrgBa i rumiana, wyra|aBa bezmy[ln dobroduszno[, gdy twarz Trouberta, dBuga i poorana bruzdami, nabieraBa chwilami wyrazu peBnego ironii i wzgardy; trzeba byBo wszak|e przyjrze mu si uwa|nie, aby odkry te dwa uczucia. Zwykle kanonik zachowywaB zupeBny spokój, majc powieki wci| prawie opuszczone na dwoje piwnych oczu, których spojrzenie stawaBo si, kiedy zechciaB, jasne i przenikliwe. Rude wBosy dopeBniBy tej pospnej fizjonomii, bez ustanku powleczonej mrokiem powa|nych dumaD. Wiele osób mniemaBo zrazu, |e ksidza Troubert pochBania jaka[ wysoka i gBboka ambicja; ale ci, co go rzekomo znali lepiej, obalili w koDcu to mniemanie przedstawiajc go jako czBowieka ogBupionego despotyzmem panny Gamard lub wyczerpanego nadmiernymi postami. MówiB rzadko i nie [miaB si nigdy. Kiedy mu si zdarzyBo by mile wzruszonym, wymykaB mu si sBaby u[miech, gubicy si w faBdach twarzy. Birotteau byB, przeciwnie, z gruntu szczery, wylany, lubicy smacznie zje[; bawiB si lada czym z naiwno[ci czBowieka bez |óBci i zdrady. Ksidz Troubert budziB w pierwszej chwili mimowoln groz, gdy wikariusz skBaniaB tych, co go widzieli, do Bagodnego u[miechu. Kiedy przez arkady i nawy Zw. Gracjana wysoki kanonik szedB uroczystym krokiem, z pochylonym czoBem, z surowymi oczami - budziB szacunek: jego przygarbiona posta harmonizowaBa z po|óBkBymi sklepieniami katedry, faBdy jego sutanny miaBy co[ monumentalnego, godnego rzezbiarza. Natomiast poczciwy wikariusz krciB si tam bez |adnej powagi, dreptaB, deptaB, toczc si jak kulka. Ci dwaj ludzie mieli wszak|e jedno podobieDstwo. Tak jak ambitne wejrzenie Trouberta, ka|c go si obawia, skazaBo go mo|e na nieznaczc rol zwykBego kanonika, tak samo charakter i posta ksidza Birotteau skazywaBy go niejako na wiekuisty wikariat. Jednak|e ksidz Troubert doszedBszy pidziesiciu lat taktem swoim, pozorami zupeBnego braku ambicji i na wskro[ [witym |yciem rozproszyB caBkowicie obawy, jakie jego domniemane zdolno[ci oraz grozna fizjonomia obudziBy w jego zwierzchnikach. Poniewa| zdrowie jego byBo od roku powa|nie zachwiane, nominacja jego na generalnego wikariusza arcybiskupstwa zdawaBa si prawdopodobna. Nawet jego wspóBzawodnicy |yczyli mu tej nominacji, pragnc lepiej przygotowa wBasn przez tych niewiele dni, których u|yczyBaby mu choroba, ju| chroniczna. ZupeBnie przeciwnie, potrójny podbródek ksidza Birotteau byB dla konkurentów walczcych z nim o miejsce kanonika znamieniem kwitncego zdrowia, jego za[ podagra zdawaBa si, w my[l przysBowia, rkojmi dBugowieczno[ci. Ksidz Chapeloud, czBowiek nader roztropny, mile widziany dla swoich towarzyskich zalet przez arystokracj oraz przez miejscowych dygnitarzy, zawsze przeciwdziaBaB - tajemnie zreszt i bardzo sprytnie - wywy|szeniu ksidza Trouberta; bardzo zrcznie nawet zamknB mu przystp do wszystkich zna-komitszych salonów w Tours, mimo i| Troubert odnosiB si doD z wielkim szacunkiem, okazujc mu w ka|dej okazji wysok cze[. Uni|ono[ ta nie mogBa zmieni opinii zmarBego kanonika, który podczas ostatniej przechadzki powtarzaB ksidzu Birotteau: 6 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS - Strze| si tego dryblasa Troubert! To Sykstus Pity7 pomniejszony do rozmiarów konsystorza. Takim byB przyjaciel i towarzysz stoBu panny Gamard, który nazajutrz po dniu, w którym stara panna wypowiedziaBa niejako wojn biednemu Birotteau, przyszedB go odwiedzi z wylewami przyjazni. - Trzeba darowa Mariannie - rzekB kanonik widzc wchodzc sBu|c. -Zdaje si, |e zaczBa od mojego mieszkania. U mnie jest bardzo wilgotno, kaszlaBem dzi[ caB noc. Bardzo tu zdrowo ksidz mieszka - rzekB wodzc okiem po [cianach. - Och! mieszkam jak kanonik - rzekB Birotteau z u[miechem. - A ja jak wikariusz - rzekB pokorny ksidz. - Tak, ale niebawem bdzie ksidz mieszkaB w konsystorzu - rzekB poczciwy Birotteau, który chciaB, aby wszyscy byli szcz[liwi. - Och! albo na cmentarzu. Ale niech si dzieje wola Bo|a! I Troubert podniósB oczy do nieba z rezygnacj. - PrzyszedBem - dodaB - poprosi ksidza o po|yczenie mi wykazu benefi-cjów. Jeden ksidz w caBym Tours masz to dzieBo. - Prosz, niech ksidz wezmie z biblioteki - odparB Birotteau, któremu ostatnie sBowa Troubert uprzytomniBy wszystkie rozkosze wBasnego |ycia. Wysoki kanonik przeszedB do biblioteki i zostaB tam przez czas, przez który wikariusz si ubieraB. Niebawem rozlegB si dzwon na [niadanie, podagryk za[ pomy[lawszy, i| gdyby nie odwiedziny Trouberta, nie miaBby ognia przy wstawaniu, powiedziaB sobie: - Poczciwy czBowiek! Obaj ksi|a zeszli razem, uzbrojeni ka|dy olbrzymim in folio, które zBo|yli na konsolce w jadalni. - Có| to takiego? - spytaBa cierpko panna Gamard, zwracajc si do ksidza Birotteau. - Mam nadziej, |e ksidz mi nie bdzie zagracaB jadalni swymi szpargaBami. - To ja potrzebowaBem tych ksi|ek - odparB Troubert - ksidz wikariusz byB tak uprzejmy, |e mi ich po|yczyB. - Powinnam si byBa domy[li - rzekBa u[miechajc si wzgardliwie. -Ksidz Birotteau nieczsto zaglda do tych foliaBów. - Jak si pani miewa? - odparB pensjonarz pieszczonym gBosem. - Nieszczególnie - odparBa sucho. - Ksidz jest przyczyn, |e mnie zbudzono z pierwszego snu i caB noc mi to zepsuBo. Panna Gamard dodaBa siadajc: - Mleko stygnie, moi dobrodzieje. Zdumiony tym cierpkim przyjciem gospodyni, wówczas gdy spodziewaB si przeprosin, ale przera|ony jak wszyscy ludzie nie[miali widokami dyskusji, zwBaszcza gdy miaB by jej przedmiotem, biedny wikariusz usiadB w milczeniu. Nastpnie widzc na twarzy panny Gamard oznaki wyraznej niechci trwaB w niepewno[ci: rozum kazaB mu nie znosi zuchwalstwa gospodyni, charakter za[ skBaniaB go do unikania sporu. W tej dusznej udrce Birotteau jB si uwa|nie przyglda wielkim, zielonym kratom na grubej ceracie, któr od niepamitnych czasów panna Gamard zostawiaBa podczas [niadania na stole, bez wzgldu na wytarte brzegi oraz liczne blizny tego nakrycia. Dwaj pensjonarze znalezli si ka|dy w swoim trzcinowym fotelu, naprzeciw siebie, na dwóch kraDcach tego prostoktnego stoBu, którego centrum zajmowaBa gospodyni i nad którym górowaBa z wysoko[ci swego krzesBa wymoszczonego poduszkami i zwróconego grzbietem do pieca. Ten pokój oraz wspólny salon znajdowaBy si na parterze pod sypialni i salonem ksidza Birotteau. Kiedy wikariusz braB z rk panny Gamard fili|ank kawy z cukrem, zmroziBo go gBbokie milczenie, w jakim miaB dopeBni tego tak wesoBego zazwyczaj aktu koDczcego [niadanie. Nie [miaB patrze ani na oschB twarz Trouberta, ani na grozn twarz starej panny; aby co[ z sob pocz, obróciB si w stron wielkiego, opasBego mopsa, który nie ruszaB si nigdy z poduszki koBo pieca, zawsze znajdujc po lewej talerz peBen Bakoci, po prawej za[ miseczk wody. - I có|, kochasiu, czekasz na swoj kawk? Osobnik ten, jeden z najwa|niejszych w domu, ale maBo krpujcy o tyle, |e nie szczekaB ju| i zostawiaB gBos swej pani, podniósB na ksidza Birotteau maBe oczki ukryte pod faBdami tBuszczu, po czym zamknB je ponuro. Aby zrozumie mczarni biednego wikariusza, trzeba powiedzie, i| obdarzony wymow pust i dzwiczn jak brzczenie bka twierdziB on, nie mogc zreszt przytoczy |adnego argumentu na poparcie swego mniemania, i| mowa pomaga trawieniu. Panna Gamard, która podzielaBa t higieniczn teori, stale dotd, mimo ich nieporozumieD, rozmawiaBa z wikariuszem przy stole; ale od kilku dni pró|no wyt|aB sw inteligencj, daremnie siliB si na chytre pytania, aby pocign j za jzyk. Gdyby szczupBe ramy tej powiastki pozwoliBy przytoczy bodaj jedn z tych rozmów, które [cigaBy prawie zawsze cierpki i sardoniczny u[miech na usta ksidza Trouberta, daBaby ona skoDczony obraz prowincjonalnego beocjanizmu8 .UbawiByby mo|e czytelników osobliwe pogldy, jakie ksidz Birotteau i panna Gamard wygBaszali w zakresie polityki, religii i literatury. ByBoby niewtpliwie ucieszn rzecz przedstawi czy to powag, z jak w roku 1826 podawali w wtpliwo[ [mier Napoleona, czy to przypuszczenia, które kazaBy im wierzy w istnienie Ludwika XVII9, ocalonego dziki kryjówce w dziupli grubego drzewa. Któ| by si nie u[miaB sByszc, jak na mocy sobie tylko wiadomych racji orzekaj, |e król francuski sam rozstrzyga o podatkach, |e parlament powoBany jest po to, aby zniszczy kler, |e w czasie rewolucji zginBo przeszBo milion trzysta tysicy osób na rusztowaniu. Nastpnie mówili o prasie nie znajc liczby dzienników, nie majc najmniejszego pojcia, czym jest to nowoczesne narzdzie. Wreszcie ksidz Birotteau sBuchaB z uwag panny Gamard, kiedy mówiBa, |e czBowiek jedzcy jedno jajko co rano musi niechybnie umrze z koDcem roku i |e widywano takie fakty; |e pulchna buBeczka, spo|ywana bez napoju przez kilka dni z rzdu, leczy ze scyjatyki; |e wszyscy robotnicy, którzy pracowali przy zburzeniu opactwa Saint - Martin, pomarli w cigu póB roku; |e za Bonapartego pewien prefekt dokBadaB 7 Sykstus Pity (1520-1590) - obrany papie|em w 1585 r., podobno udawaB ci|ko chorego, aby zdoby gBosy kardynaBów, którzy liczyli, |e nie zdoBa mocno uchwyci wBadzy w swoje rce. 8 Beocjanizm - gBupota (w staro|ytno[ci mieszkaDcy Beocji sBynli z gBupoty). 9 Ludwik XVII (1785 - 1795) - syn Ludwika XVI i Marii Antoniny, od 1789 r. delfin Francji, zmarB w wizieniu w Tempie; rzekome jego ocalenie daBo okazj licznym awanturnikom do wystpowania w roli pretendentów do tronu francuskiego. 7 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS wszelkich staraD, aby zburzy wie|e Zw. Gracjana, i tysic podobnych ba[ni. Ale w tej chwili Birotteau czuB, |e mu jzyk zmartwiaB, zdecydowaB si tedy z |alem je[ w milczeniu. Po chwili uznaB, |e to milczenie niebezpieczne jest dla jego |oBdka, i rzekB zuchwale: - Wyborna kawa dzisiaj! Ten akt odwagi byB zupeBnie bezcelowy. Spojrzawszy w niebo przez maB przestrzeD, która dzieliBa nad ogrodem dwa czarne |ebra Zw. Gracjana, wikariusz odwa|yB si jeszcze: - Dzi[ bdzie Badniejsza pogoda ni| wczoraj. Na te sBowa panna Gamard spojrzaBa tkliwie na ksidza Troubert, po czym zwróciBa bezlito[nie surowy wzrok na ksidza Birotteau, który szcz[ciem spu[ciB oczy. Trudno o |eDsk istot, która doskonalej od panny Gamard wyra|aBa smtn dol starej panny. Ale |eby dobrze odmalowa osob, dziki której drobne wydarzenia tego dramatu oraz uprzednie |ycie osób bdcych jego aktorami nabieraj olbrzymiej wagi, trzeba mo|e stre[ci tu pojcie, które zawiera w sobie stara panna: codzienne |ycie urabia dusz, a dusza tworzy fizjonomi. Je|eli wszystko w spoBeczeDstwie, jak w [wiecie musi mie cel, istniej niewtpliwie egzystencje, których celu i po|ytku niepodobna sobie wytBumaczy. Zarówno moralno[, jak ekonomia polityczna odrzucaj jednostk, która konsumuje nie produkujc, która zajmuje miejsce na ziemi nie tworzc dokoBa siebie ani zBego, ani dobrego; zBo bowiem jest niewtpliwie dobrem, które nie ujawnia si bezpo[rednio. Rzadkie jest, aby siB rzeczy stare panny nie mie[ciBy si w rzdzie tych nieproduktywnych istot. Otó| o ile [wiadomo[ pracy daje czynnej jednostce zadowolenie, które pomaga znosi |ycie, o tyle pewno[, |e si jest ci|arem lub nawet nieu|ytkiem, musi wydawa przeciwny skutek; musi w bezczynnej istocie budzi dla samej siebie t sam wzgard, któr budzi w innych. Ten bezwzgldny osd spoBeczny jest jedn z przyczyn, które bez ich wiedzy scz w dusze starych panien ow markotno[ odbijajca si na ich twarzy. Przesd, w którym jest mo|e co[ prawdy, rzuca zawsze i wszdzie - we Francji wicej ni| gdziekolwiek - bardzo ujemne [wiatBo na kobiet, z któr nikt nie chciaB podzieli doli lub znosi niedoli |ycia. Nadchodzi dla panien wiek, w którym [wiat, sBusznie czy nie, potpia je. Je|eli jest brzydka, zalety charakteru powinny byBy okupi skazy natury; je|eli Badna, nieszcz[cie jej musi mie jakie[ powa|ne przyczyny. Nie wiadomo, która z nich bardziej zasBuguje na wzgard. Je|eli jej panieDstwo jest wyrozumowane, je|eli jest chci niezale|no[ci, |aden m|czyzna ani |adna matka nie przebaczy jej, |e sprzeniewierzyBa si powoBaniu kobiety zamykajc serce dla uczu, które pBci jej daje tyle wdziku. Wyrzec si tych cierpieD znaczy abdykowa z ich poezji i sta si niegodn wszelkich pociech, do których matka ma zawsze niezaprzeczone prawa. Przy tym szlachetne uczucia, wdziki, przymioty kobiece rozwijaj si jedynie przez nieustanne wiczenie; zostajc pann istota pBci |eDskiej staje si wrcz nonsensem: samolubna i zimna, budzi we wszystkich wstrt. Ten nieubBagany wyrok jest niestety, zbyt sprawiedliwy i stare panny znaj jego pobudki. Zwiadomo[ ta wzrasta w ich sercu w miar, jak skutki ich smutnego |ycia odciskaj si w ich rysach. Widn tedy, poniewa| nieustanne wzruszenia szcz[cia, które rozpromienia twarz kobiety i daje tyle mikko[ci jej ruchom, nigdy u niej nie istniaBy. Staj si cierpkie i zgryzliwe, bo istota, która chybiBa swego powoBania, jest nieszcz[liwa; cierpi, a cierpienie rodzi zBo[. W istocie, zanim zacznie mie sama do siebie |al o swoje osamotnienie, stara panna dBugo obwinia [wiat. Od oskar|enia do |dzy zemsty jest tylko krok. Wreszcie brak wdziku we wszystkim, co czyni, jest równie| koniecznym nastpstwem ich |ycia. Poniewa| nigdy nie czuBy potrzeby podobania si, wykwint, smak s dla nich czym[ obcym. Widz tylko siebie. To uczucie ka|e im bezwzgldnie wybra to, co im jest wygodne, z uszczerbkiem tego, co mogBoby by miBe drugim. Nie zdajc sobie dobrze sprawy z tego, co je ró|ni od innych kobiet, spostrzegaj to wreszcie i cierpi. Zazdro[ jest niezniszczalnym uczuciem w sercu kobiety. Stare panny s tedy zazdrosne w pró|ni. Znaj tylko niedol tej jedynej namitno[ci, jak m|czyzni przebaczaj pBci piknej, poniewa| im pochlebia. Tak wic udrczone we wszystkich pragnieniach, zmuszone dBawi gBos natury, stare panny doznaj zawsze jakiego[ wewntrznego przymusu, z którym nie oswajaj si nigdy. Czy| nie jest przykro w ka|dym wieku, zwBaszcza dla kobiety, czyta na twarzach odraz, kiedy losem jej jest budzi w sercach jedynie miBe uczucia? Tote| spojrzenie starej panny jest zawsze kos nie tyle przez skromno[, ile przez lk i wstyd. Nie przebaczaj [wiatu swej faBszywej roli, poniewa| nie przebaczaj jej samym sobie. Otó| niepodobieDstwem jest istocie ludzkiej, bdcej w cigBej wojnie z sob lub w sprzeczno[ci z |yciem, zostawi innych w spokoju i nie zazdro[ci im szcz[cia. Ten bezmiar smutnych my[li widniaB w szarych i wyblakBych oczach panny Gamard, szeroka za[ czarna obwódka, która je okalaBa, [wiadczyBa o dBugich walkach jej samotnego |ycia. Wszystkie zmarszczki jej twarzy biegBy prosto. Linie czoBa, gBowy i policzków miaBy co[ twardego, oschBego. PozwalaBa obojtnie rosn siwym kosmykom z kilku brodawek, jakie miaBa na twarzy. Wskie usta zaledwie pokrywaBy zbyt dBugie zby, zreszt do[ biaBe. WBosy jej, niegdy[ czarne, zbielaBy w okropnych migrenach. Wypadek ten zmuszaB j do noszenia koku; poniewa| jednak nie umiaBa go wkBada tak, aby ukry jego [lady, istniaBa czsto przestrzeD midzy krajem czepka a czarnym sznurkiem, który przytrzymywaB t licho ufryzowan peruk. Suknia jej, taftowa w lecie, merynosowa w zimie, ale zawsze brunatna, [ciskaBa troch za bardzo jej niezrczn kibi i chude ramiona. Spod krochmalonego koBnierzyka wygldaBa szyja, której czerwona skóra byBa arystokratycznie pr|kowana niby dbowy li[ ogldany pod [wiatBo. Pochodzenie panny Ga-mard dostatecznie zreszt tBumaczyBo niedostatki jej wdzików. ByBa córk handlarza drzewa, wzbogaconego chBopa. Majc lat osiemna[cie mogBa by [wie|a i pulchna; ale nie zostaBo ani [ladu z biaBej cery ani z piknych kolorów, które lubiBa wspomina. Cera jej byBa wyblakBa, jak czsto u dewotek. Ze wszystkich rysów orli nos najdosadniej wyra|aB despotyzm charakteru, jak pBaskie czoBo zdradzaBo ciasnot my[li. W ruchach miaBa co[ niespokojnego, co wykluczaBo wdzik. Sam widok starej panny, gdy wyjmowaBa z woreczka chusteczk, aby obetrze haBa[liwie nos, pozwoliBby wam odgadn charakter jej i obyczaje. Do[ wysokiego wzrostu, trzymaBa si bardzo prosto i usprawiedliwiaBa spostrze|enie przyrodnika, który wytBumaczyB fizycznie chBód starych panien twierdzc, |e ich stawy si zrastaj. Kiedy szBa, ruch nie rozkBadaB si harmonijnie na caB osob, nie tworzyB owego wdzicznego falowania, tak powabnego u kobiet; szBa, aby tak rzec, z jednej sztuki , wyrastajc za ka|dym krokiem niby posg komandora. W chwilach dobrego humoru dawaBa do zrozumienia, jak wszystkie stare panny, |e mogBa byBa wyj[ za m|, ale szcz[ciem przejrzaBa na czas zB wiar zalotnika. W ten sposób bezwiednie dyskredytowaBa wBasne serce, podkre[lajc swój zmysB rachuby. Ten typowy okaz gatunku starej panny miaB bardzo stosown ram w pociesznych wzorach tapety w sali jadalnej, przedstawiajcych jakie[ tureckie krajobrazy. Panna Gamard przebywaBa zazwyczaj w tym pokoju, zdobnym w dwie konsole i barometr. Na fotelu ka|dego z ksi|y znajdowaBa si haftowana poduszka o speBzBych kolorach. Salon, gdzie panna Gamard przyjmowaBa, byB godny jej. Aatwo go obja[nimy mówic, |e nazywaB si  |óBtym salonem" : portiery byBy 8 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS |óBte, meble i obicia |óBte; na kominku, strojnym w lustro o zBoconych ramach, staBy krysztaBowe [wieczniki i taki| zegar. Co si tyczy osobistego apartamentu panny Gamard, nikomu nie byBo dane tam zaglda. Mo|na byBo tylko przypuszcza, |e peBen byB owych gaB-ganków, zu|ytych mebli, Bachów, jakimi si otaczaj wszystkie stare panny. Tak byBa osob, która miaBa wywrze przemo|ny wpByw na losy ksidza Bi-rotteau. Nie mogc u|y w my[l gBosu natury energii wBa[ciwej kobiecie, a zmuszona jako[ zatrudni t energi, stara panna przelaBa j w maBostkowe intrygi, prowincjonalne plotki oraz w owe samolubne kombinacje, jakie z czasem tworz wyBczn tre[ |ycia wszystkich starych panien. Na swoje nieszcz[cie Birotteau rozwinB w Zofii Gamard jedyne uczucia, do jakich biedna istota byBa zdolna: uczucia nienawi[ci, które, utajone w spokoju i monotonii ciasnego, prowincjonalnego |ycia, nabraBy tym wikszej siBy przez to, i| rozgrywaBy si na maBych rzeczach i w ciasnej sferze. Birotteau byB z rzdu tych ludzi, na których wszystko si wali, poniewa| niezdolni nic widzie, nie mog niczego unikn: wszystko na nich spada. - Tak, bdzie Badnie - odparB po chwili kanonik, który widocznie zbudziB si z zadumy i chciaB si okaza grzeczny. Birotteau przera|ony czasem, jaki upBynB midzy pytaniem a odpowiedzi (pierwszy raz w |yciu wypiB kaw w milczeniu), opu[ciB jadalni ze [ci[nitym sercem. Fili|anka kawy ci|yBa mu w |oBdku. PrzechadzaB si samotnie po wskich bukszpanowych alejach, które tworzyBy gwiazd w ogródku. Kiedy si obróciB obszedBszy raz wkoBo, ujrzaB w progu salonu pann Gamard i ksidza Troubert. Stali w milczeniu: on ze skrzy|owanymi rkami, nieruchomy jak posg na grobie, ona oparta o oszklone drzwi. Patrzyli weD, jak gdyby liczc jego kroki. Dla czBowieka nie[miaBego nie ma uci|liwszej rzeczy ni| by przedmiotem ciekawych spojrzeD; ale je|eli spojrzenia scz nienawi[, ból, jaki sprawiaj, zmienia si w mczarni. Niebawem ksidz Birotteau wyroiB sobie, ze przeszkadza pannie Gamard i kanonikowi. My[l ta, zrodzona z lku i poczciwo[ci, wzmogBa si tak, |e wolaB opu[ci ogród. OdszedB nie my[lc ju| o swej kanonii, tak dalece pochBonBa go rozpaczliwa tyrania starej panny przypadkowo, szcz[ciem dla siebie, znalazB w ko[ciele wiele roboty: byBo kilka pogrzebów, jeden [lub i dwa chrzty. To mu pozwoliBo zapomnie o strapieniach. Kiedy |oBdek oznajmiB mu godzin obiadu, wydobyB nie bez przera|enia zegarek i stwierdziB, |e jest kilka minut po czwartej. ZnaB punktualno[ panny Gamard, po[pieszyB tedy czym prdzej do domu. UjrzaB w kuchni pierwsze danie ju| sprztnite. Kiedy wszedB do jadalni, stara panna rzekBa gBosem, w którym przebijaBa równocze[nie cierpka wymówka i rado[, |e zBapaBa pensjonarza na przestpstwie: - Jest wpóB do pitej, prosz ksidza. Ksidz wie, |e tu si nie czeka na nikogo. Wikariusz spojrzaB na zegar, a poBo|enie gazy majcej go chroni od kurzu dowiodBo mu, |e gospodyni poruszyBa zegar, z umysBu posuwajc go o kilka minut przed zegarem katedralnym. Nie byBo sposobu nic odpowiedzie. Da wyraz swoim podejrzeniom znaczyBo spowodowa najstraszliwszy i najbardziej usprawiedliwiony wybuch elokwencji, której panna Gamard umiaBa, jak wszystkie kobiety jej klasy, da folg w podobnym wypadku. Panna Gamard odgadBa tysiczne dokuczliwo[ci, jakimi sBu|ca mo|e zatru |ycie panu albo |ona m|owi, i zwaliBa je na swego pensjonarza. Sposób, w jaki z lubo[ci obmy[laBa te spiski przeciw domowemu szcz[ciu biednego ksidza, nosiB pitno gBbokiego ducha zBo[ci. UmiaBa si tak urzdzi, aby nigdy wina nie byBa po jej stronie. W tydzieD po momencie, od którego zaczyna si opowiadanie, ksidz Birotteau nie mógB nie spostrzec, i| ma do czynienia ze spiskiem uknutym od póB roku. Póki stara panna wykonywaBa tajemnie sw zemst i póki wikariusz mógB dobrowolnie trwa w bBdzie, nie chcc wierzy w zBo[liwe intencje, choroba moralna niewielkie w nim uczyniBa postpy. Ale od przygody z lichtarzem, od posunicia zegara Birotteau nie mógB ju| wtpi, |e |yje pod wzrokiem nienawi[ci, której oko wci| jest naD otwarte. Wówczas owBadnBa nim rozpacz; o ka|dej porze widziaB cienkie i haczykowate palce panny Gamard gotowe zatopi si w jego sercu! Szcz[liwa, |e mo|e |y uczuciem tak bogatym we wzruszenia jak zemsta, stara panna lubiBa kr|y, ci|y nad wikariuszem, jak drapie|ny ptak kr|y nad mysz le[n, nim j po|re. Od dawna powziBa plan, którego oszoBomiony ksidz niezdolny byB odgadn, i plan ten wprowadzaBa w |ycie z genialno[ci, jak umiej rozwija w drobnych rzeczach osoby samotne, których dusza, niezdolna do wzlotów prawdziwej pobo|no[ci, rzuciBa si w maBostkow dewocj. Wreszcie ostatnia, ale okropna wBa[ciwo[ tej mczarni: utrapienia ksidza Birotteau byBy tej natury, i| czBowiek ten, skBonny do zwierzeD, rad, gdy go |aBowano i pocieszano, nie miaB tej drobnej pociechy, aby je móc opowiedzie swoim przyjacioBom! Odrobina taktu, jak zawdziczaB swej nie[miaBo[ci, dawaBa mu uczu [mieszno[, jak okryBby si przyznajc, i| zaprzta si takimi bBahostkami. A mimo to bBahostki te byBy caB jego egzystencj, peBn zajcia w pró|ni i pró|ni w zajciu. To byBo caBe jego bezbarwne i szare |ycie, w którym zbyt mocne uczucia byBy nieszcz[ciem, a szcz[ciem brak wszelkich wzruszeD. Raj biednego ksidza zmieniB si tedy nagle w piekBo. W koDcu mczarnie jego staBy si nie do zniesienia. Groza, o jak go przyprawiaBa perspektywa wyja[nieD z pann Gamard, rosBa z ka|dym dniem. To tajemne cierpienie, które truBo dni jego staro[ci, oddziaBaBo na jego zdrowie. Pewnego ranka, kBadc niebieskie pr|kowane poDczochy, stwierdziB ubytek o[miu linii10 w obwodzie Bydki. Zdumiony tym dotkliwym objawem, postanowiB zwróci si do ksidza Troubert z pro[b, aby zechciaB by po[rednikiem midzy nim a star pann. Grozny kanonik przyjB go w pokoju zupeBnie nagim, opu[ciwszy szybko gabinet peBen papierów, gdzie pracowaB bez ustanku i dokd nikt nie miaB wstpu. Wikariusz znalazBszy si w jego obliczu uczuB niemal wstyd, |e ma zaprzta dokuczliwo[ciami panny Gamard czBowieka, który zdawaB si tak powa|nie zajty. Ale przeszedBszy wszystkie owe tajemne mki i pasowania, które u ludzi pokornych, niezdecydowanych lub sBabych towarzysz nawet bBahostkom, zdecydowaB si, z wezbranym sercem, przedstawi ksidzu Troubert swoje poBo|enie. Kanonik sBuchaB powa|nie i chBodno, starajc si na pró|no pow[cign u[miech, który inteligentnym oczom zdradziBby odruch zadowolenia. PBomieD strzeliB na chwil spod jego powiek, kiedy Birotteau odmalowaB mu z wymow prawdziwego uczucia gorycze, jakimi go pojono; ale Troubert zasBoniB oczy gestem do[ pospolitym u ludzi |yjcych my[l i zachowaB zwykB godno[. Kiedy wikariusz przestaB mówi, daremnie szukaB na twarzy Trouberta, w tej chwili upstrzonej plamami |óBtszymi jeszcze ni| zwykle, [ladu uczu, które musiaB zbudzi w tajemniczym ksidzu. Przetrwawszy chwil w milczeniu, kanonik odpowiedziaB. Ka|de jego sBowo musiaBo by z dawna odmierzone i odwa|one; odpowiedz ta byBaby dla inteligentnego czBowieka dowodem zdumiewajcej gBbi jego duszy i potgi umysBu. PognbiB wikariusza powiadajc, |e wszystko to dziwi go tym wicej, i| sam, bez zwierzeD ksidza Birotteau, nie byBby spostrzegB nic; nieuwag t przypisuje swoim powa|nym zajciom, swojej pracy oraz pochBoniciu my[lami, które nie pozwalaj mu zwraca uwagi na drobiazgi. WtrciB mimochodem - ale tak, aby si nie zdawaBo, |e chce sdzi postpki czBowieka, którego wiek i nauka zasBuguj na szacunek - |e  niegdy[ samotnicy niewiele my[leli o swym po|ywieniu i mieszkaniu w pustelniach, gdzie oddawali si [witym kontemplacjom", i |e 10 Linia - drobna miara dBugo[ci (1/12 cala). 9 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS  dzisiaj kapBan wszdzie mo|e my[l swoj stworzy sobie pustelni". Nastpnie wracajc do sprawy wikariusza dodaB, |e te nieporozumienia s dlaD czym[ zupeBnie nowym. Przez dwana[cie lat nic podobnego nie zaszBo pomidzy pann Gamard a czcigodnym ksidzem Chape-loud. Mo|e (dodaB) oczywi[cie podj si roli rozjemcy midzy wikariuszem a gospodyni, ile |e przyjazD jego dla niej nie przekracza granic zakre[lonych przez Ko[cióB wiernym swoim sBugom; ale wówczas sprawiedliwo[ wymaga, aby wysBuchaB i panny Gamard. Poza tym (mówiB) nie zauwa|yB w niej |adnej zmiany; zawsze byBa taka; on sam chtnie poddaje si pewnym jej dziwactwom, wiedzc, |e ta czcigodna panienka jest wzorem wcielonej dobroci i sBodyczy; te lekkie zmiany humoru trzeba przypisa chorobie piersiowej, o której nie mówi i któr znosi z rezygnacj chrze[cijanki... W koDcu o[wiadczyB wikariuszowi, |e  o ile jeszcze kilka lat spdzi z pann Gamard, lepiej bdzie umiaB pozna i oceni skarby tego przezacnego charakteru". Ksidz Birotteau wyszedB zawstydzony. ZnalazBszy si w okrutnej konieczno[ci kierowania si wBasnym rozumem, osdziB pann Gamard wedle siebie. Poczciwiec mniemaB, i| je[li usunie si na kilka dni, wówczas z braku pokarmu nienawi[ starej panny wyga[nie. PostanowiB tedy uda si, jak bywaBo nieraz, na wie[, dokd pani de Listomere przenosiBa si z koDcem jesieni, w porze, gdy niebo w Turenii bywa zazwyczaj czyste i pogodne. Biedny czBowiek! speBniaB wBa[nie tajemne |yczenia swej strasznej przyjacióBki, której zamiary mogBaby udaremni jedynie mnisza cierpliwo[; ale ksidz Birotteau, nie domy[lajcy si niczego, nie znajcy wBasnych spraw, musiaB pa[ jak jagnitko pod pierwszym ciosem rzeznika. PosiadBo[ pani de Listomere na równinie midzy Tours a wy|em Zw. Jerzego, wystawiona na poBudnie, otoczona skaBami, BczyBa wszystkie uroki wsi i wygody miasta. WystarczyBo dziesi minut, aby si dosta od mostu w Tours do bramy tego domu nazywanego  Skowronkiem"; wielka zaleta w stronach, gdzie nikt nie chce si trudzi dla niczego, nawet dla wBasnej przyjemno[ci. Ksidz Birotteau bawiB w  Skowronku" blisko od dziesiciu dni, kiedy pewnego ranka przy [niadaniu odzwierny oznajmiB mu, |e pan Caron chce z nim mówi. Pan Caron byB to prawnik prowadzcy interesy panny Gamard. Birotteau, nie pamitajc ani wiedzc, aby miaB jakkolwiek spraw z kimkolwiek, wstaB od stoBu i z pewnym lkiem wyszedB do adwokata; zastaB go na terasie siedzcego skromnie na balustradzie. - Skoro zamiar ksidza dobrodzieja, aby opu[ci mieszkanie u panny Gamard, staB si oczywisty... - zaczai prawnik. - Ale|, prosz pana - wykrzyknB Birotteau - ja nigdy nie miaBem zamiaru opuszcza... - Jednak|e, prosz ksidza, musiaB ksidz chyba porozumie si w tym duchu z moj klientk, skoro ona mnie przysyBa, abym si dowiedziaB, czy ksidz dBugo zostanie na wsi. DBu|sza nieobecno[ jako nie przewidziana w umowie, mo|e da powód do wdro|enia kroków! Otó| panna Gamard uwa|ajc, i| warunkiem najmu... - Panie - rzekB zdumiony Birotteau, jeszcze raz przerywajc adwokatowi -nie sdziBem, aby trzeba byBo ucieka si do sdów po to, by... - Panna Gamard, która chce uprzedzi wszelkie komplikacje - rzekB pan Caron - przysBaBa mnie, abym si porozumiaB z ksidzem. - A wic, je|eli pan bdzie tak uprzejmy zaj[ jutro - odparB znów ksidz Birotteau - poradz si i ja kogo[ z mojej strony. - Niech i tak bdzie - rzekB Caron z ukBonem. - I kauzyperda odszedB. Biedny wikariusz przera|ony uporem, z jakim panna Gamard go [ciga, wszedB do jadalni ze zmienion twarz. Na jego widok zasypano go pytaniami: - Có| si staBo, ksi|e Birotteau? Zrozpaczony ksidz usiadB bez odpowiedzi, tak mocno ogarnBo go poczucie nieszcz[cia. Ale po [niadaniu, kiedy kilkoro jego przyjacióB skupiBo si w salonie przy dobrym ogniu, Birotteau opowiedziaB naiwnie szczegóBy swej przygody. SBuchacze, którzy zaczynali si ju| nudzi na wsi, zainteresowali si t intryg, tak bardzo w duchu |ycia prowincji. Wszyscy wzili stron ksidza przeciw starej pannie. - Jak to? - rzekBa pani de Listomere. - Czy ksidz nie widzisz jasno, |e kanonik Troubert chce twego mieszkania? Tutaj historyk miaBby prawo nakre[li portret tej damy; ale osdziB, i| nawet ci, którym system kognomologii Sterne'a11jest obcy, nie mogliby wymówi tych trzech sBów: Pani de Listomere! nie wyobra|ajc sobie osoby szlachetnej, godnej, miarkujcej surow dewocj staro[wieckim klasyczno - mo-narchicznym wykwintnem i dworno[ci manier; dobrej, ale nieco sztywnej; mówicej lekko przez nos; pozwalajcej sobie na lektur Nowej Heloizy Russa, na teatr i noszcej jeszcze sztuczne wBosy. - Nie powinien ksidz ustpowa tej starej jdzy! - wykrzyknB pan de Listomere, porucznik okrtu, przybyBy na urlop do ciotki. - Je[li ksidz bdzie miaB odwag i pójdzie za mymi radami, niebawem bdziemy mieli spokój. Kolejno ka|dy zaczB roztrzsa postpki panny Gamard z przenikliwo[ci wBa[ciw mieszkaDcom prowincji, którym nie mo|na odmówi talentu obna|ania najtajniejszych ludzkich pobudek. - To nie to - rzekB stary obywatel, który znaB dobrze te strony. - W tym tkwi co[ powa|niejszego, co[, czego jeszcze nie zgaduj. Troubert jest za mdry, aby go mo|na byBo tak Batwo przejrze. Nasz kochany Birotteau jest dopiero w pocztku swoich utrapieD. Czy odzyskaBby szcz[cie i spokój nawet ustpujc Troubertowi swego mieszkania? Wtpi. Je|eli Caron przyszedB ksidzu oznajmi - dodaB zwracajc si do osBupiaBego wikariusza - |e ksidz ma zamiar rozsta si z pann Gamard, to z pewno[ci panna Gamard ma zamiar wyparowa ksidza z domu... Nie ma co, opu[cisz dom po woli czy po niewoli. Tacy ludzie nigdy nie robi nic na wiatr i graj tylko na pewne. Ten stary szlachcic, nazwiskiem pan de Bourbonne, wyra|aB wszystkie pojcia prowincji równie wiernie, jak Wolter wyra|aB ducha swojej epoki. Chudy ten starzec byB zaniedbany w ubraniu, jak czBowiek, którego warto[ terytorialna znana jest w departamencie. Fizjonomia jego, wygarbowana sBoDcem, byBa nie tyle inteligentna, ile chytra. NawykBy wa|y sBowa, obmy[la ka|dy krok, ukrywaB gBbokie wyrachowanie pod zwodnicz prostot. Tote| od pierwszego rzutu oka mo|na byBo zgadn, |e podobnie jak chBop normandzki, czBowiek ten musiaB mie zawsze gór w ka|dej sprawie. ByB bardzo biegBy w o i n o 1 o g i i 12 , ulubionej wiedzy TureDczyków. UmiaB zaokrgli swoje Bki kosztem namuBów Loary, tak aby si nie narazi na procesy z rzdem. Sztuczka ta utrwaliBa wysokie mniemanie o jego talentach. Gdyby kto[, oczarowany konwersacj pana de 11 Kognomologia -  nauka o imionach wBasnych", jak póB serio, póB |artem gBosiB w swych utworach angielski pisarz, przedstawiciel tzw. sentymentalizmu, Laurence Sterne (1713-1768). 12 Oinologia - stworzony przez Balzaka dla |artu wyraz (od gr. oinos - wino): wiedza o winie. 10 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS Bourbonne, spytaB kogo[ w okolicy o jego |yciorys, przysBowiowa odpowiedz wszystkich, co mu zazdro[cili (a byBo takich du|o) brzmiaBaby: - O, to stary wyga! W Turenii, jak przewa|nie na prowincji, zazdro[ jest rdzeniem jzyka. Uwaga pana de Bourbonne spowodowaBa chwilowe milczenie. Osoby skBadajce to maBe grono zdawaBy si namy[la. W[ród tego oznajmiono pann Salomon de Villenoix. Pragnc przyj[ z pomoc ksidzu Birotteau przybyBa z Tours, a nowiny, jakie przywiozBa, zmieniBy zupeBnie posta rzeczy. W chwili jej przybycia wszyscy, z wyjtkiem szczwanego ziemianina, radzili ksidzu podj wojn przeciw spóBce Troubert - Gamard pod auspicjami arystokratycznego towarzystwa, które go miaBo wspiera w tej kampanii. - Generalny wikariusz, który prowadzi dziaB personalny - rzekBa panna Salomon - zachorowaB; arcybiskup powierzyB jego miejsce ksidzu Troubert. Nominacja na kanonika zale|y tedy w zupeBno[ci od niego. Otó| wczoraj u panny de la Blottiere ksidz Poirel mówiB o przykro[ciach, jakie ksidz Birotteau sprawia pannie Gamard, jak gdyby chcc usprawiedliwi nieBask, która spadnie na naszego kochanego wikariusza:  Ksidz Birotteau wiele straciB tracc nieboszczyka Chapeloud - powiadaB - od [mierci tego zacnego kanonika okazaBo si, |e...". Tu nastpiBy domysBy, potwarze itd. Rozumiecie? - Troubert bdzie generalnym wikariuszem - rzekB uroczy[cie pan de Bourbonne. - No, ksi|e! - rzekBa pani de Listomere spogldajc na wikarego - co ksidz woli: by kanonikiem czy zosta u panny Gamard? - By kanonikiem! - krzyknB powszechnie chór. - A wic - odparBa pani de Listomere - trzeba ustpi ksidzu Troubert i pannie Gamard. Czy| ta wizyta Carona nie daje po[rednio do zrozumienia, |e je|eli zgodzisz si ustpi, zostaniesz kanonikiem? Z rczki do rczki. Wszyscy jli sBawi przenikliwo[ i rozum pani de Listomere, z wyjtkiem barona de Listomere, jej bratanka, który rzekB jowialnie do pana de Bourbonne: - CieszyBem si na starcie okrtów  Gamard" i  Birotteau". Ale, nieszcz[ciem dla wikariusza, siBy w tej wojnie midzy [wiatem a star pann wspieran przez ksidza Troubert nie byBy równe. RychBo nadeszBa chwila, w której walka miaBa si zarysowa wyrazniej, urosn i przybra olbrzymie proporcje. Z porady pani de Listomere i jej stronników, którzy rozpalili si do tej intrygi o|ywiajcej prowincjonaln pustk, posBano po pana Caron. Prawnik wróciB z godn uwagi szybko[ci, która przeraziBa jedynie pana de Bourbonne. 13 - OdBó|my wszelk decyzj do [ci[lejszych informacji - orzekB ten Fabiusz w szlafroku, który moc gBbokiej refleksji przenikaB wysokie kombinacje tureDskiej szachownicy. ChciaB o[wieci ksidza Birotteau co do niebezpieczeDstw jego pozycji. Ale mdro[  starego wygi" nie wyszBa na rk namitno[ciom chwili, tote| nie bardzo zwracano na niego uwag. Narada adwokata z ksidzem Birotteau trwaBa krótko. Wikariusz wróciB bardzo pomieszany, mówic: - {da stwierdzenia na pi[mie mojej cesji. - Có| to za okropne sBowo? - spytaB porucznik okrtu. - Co to ma znaczy? - wykrzyknBa pani de Listomere. - To znaczy po prostu, i| ksidz ma o[wiadczy, |e chce opu[ci dom panny Gamard - odpowiedziaB pan de Bourbonne za|ywajc tabak. - Tylko tyle? Niech ksidz podpisze! - rzekBa pani de Listomere. - Je|eli ksidz masz powa|ny zamiar opu[ci jej dom, nie ma |adnej przeszkody do stwierdzenia paDskiej woli. Wola ksidza Birotteau! - SBusznie - rzekB pan de Bourbonne zamykajc tabakierk suchym gestem, którego znaczenia niepodobna odda, bo to byB caBy jzyk. - Ale zawsze to niebezpieczna rzecz pisa - dodaB kBadc tabakierk na kominku z min zdoln przerazi wikariusza. Birotteau byB tak oszoBomiony tym przewrotem wszystkich jego poj, szybko[ci wypadków, które go zaskakiwaBy bez obrony, lekko[ci, z jak przyjaciele traktowali najdro|sze sprawy jego samotnego |ycia, |e staB bez ruchu jak lunatyk, nie my[lc nic, sBuchajc tylko i starajc si zrozumie sens padajcych sBów. WziB pismo pana Caron i przeczytaB je z pozorami uwagi; ale byB to ruch zupeBnie machinalny. I podpisaB ten papier, którym uznawaB, i| zrzeka si dobrowolnie mieszkania u panny Gamard, jak równie| jadania u niej w my[l zawartego ukBadu. Kiedy wikariusz podpisaB, im Caron wziB akt i zapytaB, gdzie jego klientka ma odstawi rzeczy nale|ce do ksidza. Birotteau wskazaB dom pani de Listomere. Skinieniem gBowy dama ta zgodziBa si przyj ksidza na kilka dni, nie wtpic, i| niebawem zostanie kanonikiem. Stary obywatel poprosiB o pokazanie tej cesji; pan Caron podaB mu akt. - Jak to - spytaB wikariusza przeczytawszy - istnieje tedy midzy ksidzem a pann Gamard jaka[ umowa pisana? Gdzie ona jest? Jakie s jej warunki? - Akt jest u mnie - odparB Birotteau. - Czy pan zna jego zawarto[? - spytaB obywatel adwokata. - Nie, panie - rzekB pan Caron wycigajc rk, aby odebra nieszczsny papier. -  Ba! - powiedziaB sobie w duchu stary obywatel - ty, mo[ci adwokacie, wiesz z pewno[ci, co ten akt zawiera; ale nie gBupi jeste[ nam to powiedzie". I pan de Bourbonne oddaB adwokatowi cesj. - Gdzie ja podziej wszystkie swoje meble - wykrzyknB Birotteau - i moje ksi|ki, moj pikn bibliotek, moje pikne obrazy, mój czerwony salon, sBowem, caBe urzdzenie?! I rozpacz nieboraka, który znalazB si, aby tak rzec, na bruku, miaBa co[ tak naiwnego, tak dobrze malowaBa czysto[ jego obyczajów, nie[wiadomo[ spraw tego [wiata, |e pani de Listomere i panna Salomon zaczBy go pociesza tonem matki, która obiecuje dziecku zabawk. - Ech! bdzie si ksidz kBopotaB o takie drobiazgi? Ale| znajdziemy ksidzu zawsze jakie[ mieszkanie, mniej zimne, mniej czarne, ni| u panny Gamard. Gdyby si nie znalazBo co[, co by si ksidzu nadaBo, to có|, jedna z nas wezmie ksidza do siebie. No, siadajmy do triktraka. Jutro pójdzie ksidz do ksidza Troubert poprosi go o poparcie: zobaczy ksidz, jak ksidza dobrze przyjmie! 13 Fabius Quintus Maximus (zm. 202 p.n.e.) - wódz rzymski, ostro|n sw taktyk wstrzymywaB pochód Hannibala w Italii, za co otrzymaB przydomek Cunctator (zwlekajcy). 11 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS Ludzie sBabi nabieraj otuchy równie szybko jak si nastraszyli. Zatem biedny Birotteau, ol[niony widokami mieszkania u pani de Listomere, zapomniaB o bezpowrotnej ruinie szcz[cia, którego tak dBugo pragnB, którym si tak napawaB. Ale wieczorem, nim usnB, trapiB si jak czBowiek, dla którego kBopoty przenosin oraz zmiana przyzwyczajeD byBy ostateczn klsk. DrczyB si, czy znajdzie dla swojej biblioteki pomieszczenie równie dogodne. Widzc swoje ksi|ki wdrujce, meble porozwlekane, dom caBy w nieBadzie, pytaB tysic razy w duchu, czemu pierwszy rok u panny Gamard byB tak bBogi, a drugi tak okrutny? I wci| przygoda jego byBa ow studni bez dna, w której tonB jego rozum. Kanonia nie wydawaBa mu si ju| dostatecznym odszkodowaniem za tyle nieszcz[; porównywaB swoje |ycie z poDczoch, w której gdy jedno oczko pu[ci, wszystko si pruje. ZostawaBa mu panna Salomon. Ale tracc stare zBudzenia, biedny ksidz nie [miaB ju| wierzy w mBod przyjazD. 14 W cittd dolente starych panien spotyka si, zwBaszcza we Francji, wiele takich, których |ycie jest codzienn ofiar szlachetnie skBadan na oBtarzu szlachetnych uczu. Jedne dumnie pozostaj wierne sercu, które [mier im zbyt rychBo wydarBa: te mczennice miBo[ci umiej pozosta kobietami dusz. Inne posBuszne s dumie rodzinnej, która ku naszemu wstydowi z ka|dym dniem upada, i po[wicaj si dla kariery brata lub dla osieroconych bratanków: te staj si matkami zostajc dziewicami. Te stare panny sigaj najwy|szego heroizmu swojej pBci, po[wicajc wszystkie kobiece uczucia kultowi nieszcz[cia. Idealizuj posta kobiety wyrzekajc si sBodyczy swego losu, a przyjmujc jego trudy. {yj otoczone blaskiem swego po[wicenia, a m|czyzni skBaniaj z szacunkiem gBow przed ich zwidBymi rysami. Panna de Sombreuil15 nie byBa ani kobiet, ani pann; byBa i bdzie zawsze |yw poezj. Panna Salomon nale|aBa do tych heroicznych istot. Po[wicenie jej byBo tym wspanialsze, i| miaBo pozosta bez chwaBy, bdc równocze[nie ka|dodzienn mk. Bdc mBod i pikn pokochaBa, byBa kochana; narzeczony jej postradaB zmysBy. Przez pi lat po[wiciBa si, z caB odwag miBo[ci, pielgnowaniu nieszcz[nika, z którego szaleDstwem zespoliBa si tak zupeBnie, i| nie uwa|aBa go za szalonego. ByBa to zreszt osoba prosta w obej[ciu, szczera w mowie; blada jej twarz, mimo regularno[ci rysów, miaBa wiele wyrazu. Nie mówiBa nigdy o swoim |yciu. Czasami tylko nagBy deszcz, który j wstrzsaB, kiedy sByszaBa opowiadanie jakiej[ strasznej lub smutnej przygody, odsBaniaB w niej bogactwo duszy, jakie rozwija si z wielkich bólów. OsiadBa w Tours straciwszy towarzysza swego |ycia. Nikt nie mógB tam oceni jej istotnej warto[ci; uchodziBa za dobr o s o b . CzyniBa wiele dobrego, czuBa zwBaszcza pocig do istot sBabych. Z tego tytuBu biedny wikariusz musiaB w niej obudzi gBbok sympati. Panna de Villenoix, która rano jechaBa do miasta, zabraBa ze sob ksidza Birotteau, wysadziBa go na ulicy Katedralnej, skd ruszyB w stron Klasztoru. Pilno mu byBo przyby, aby ocali z rozbicia bodaj kanoni i czuwa nad przeniesieniem mebli. ZadzwoniB nie bez gwaBtownego bicia serca, jakiego doznaB na progu domu, dokd zwykB byB wchodzi od czternastu lat, w którym mieszkaB i skd skazaB si na wiekuiste wygnanie. A tak marzyB, |e umrze w tym pokoju, [ladem ksidza Chapeloud! Marianna przyjBa wikariusza ze zdziwieniem. O[wiadczyB, |e chce si widzie z ksidzem Troubert, i skierowaB si w stron mieszkania kanonika; ale Marianna krzyknBa: - Kanonik ju| tam nie mieszka, prosz ksidza; jest w dawnym ksidzo-wym mieszkaniu. SBowa te wstrzsnBy wikariuszem. ZrozumiaB wreszcie charakter Tro-uberta oraz jego powoli gotowan zemst, kiedy go ujrzaB w bibliotece ksidza Chapeloud, siedzcego w jego piknym, gotyckim fotelu, sypiajcego zapewne w jego Bó|ku, obalajcego jego testament i wreszcie wydziedziczajcego przyjaciela tego Chapeloud, który go tak dBugo wiziB u panny Gamard, bronic mu wszelkiego awansu i zamykajc mu salony w Tours. Jaka ró|d|ka czarnoksiska dokonaBa tej metamorfozy? Czy| to wszystko nie nale|aBo ju| do ksidza Birotteau? To pewna, i| widzc sardoniczny u[miech, z jakim Troubert spogldaB na t bibliotek, biedny Birotteau zrozumiaB, |e przyszBy generalny wikariusz pewien jest wiecznego posiadania Bupu po tych, których tak okrutnie nienawidziB: ksidza Chapeloud jako swego wroga, a ksidza Birotteau, poniewa| odnajdywaB w nim jeszcze tamtego. Na ten widok tysiczne my[li zaroiBy si w sercu nieboraka i pogr|yBy go jak gdyby we [nie. StaB nieruchomy, niby urzeczony okiem Trouberta, który spogldaB naD bystro. - Nie sdz, ksi|e - rzekB wreszcie Birotteau - aby[ mnie chciaB pozbawi rzeczy, które nale| do mnie. Je|eli pannie Gamard byBo tak pilno da ksidzu lepsze pomieszczenie, winna byBa bdz co bdz zachowa tyle wzgldów, aby mi zostawi czas na spakowanie ksi|ek i zabranie mebli. - Mój ksi|e - rzekB zimno ksidz Troubert- panna Gamard oznajmiBa mi wczoraj, |e si ksidz wyprowadza, nie wiem z jakiej przyczyny. Je|eli mnie pomie[ciBa tutaj, to z musu. Ksidz Poirel zajB moje mieszkanie. Nie wiem, czy rzeczy znajdujce si w tych pokojach nale| do panny Gamard, czy nie; je|eli s paDskie, znasz ksidz jej rzetelno[: [wito[ jej |ycia jest rkojmi jej uczciwo[ci. Co do mnie, nie jest ksidzu tajna prostota moich obyczajów. SypiaBem pitna[cie lat w goBych [cianach nie zwa|ajc na wilgo, która z biegiem czasu mnie zabiBa. Mimo to, gdyby ksidz chciaB na nowo zaj to mieszkanie, ustpiBbym go chtnie. SByszc te straszliwe sBowa Birotteau zapomniaB o kanonii i zbiegB z chy|o-[ci mBodzieDca, aby szuka panny Gamard. ZnalazB j na dole w obszernej sieni, która BczyBa dwa apartamenty. - Pani - rzekB kBaniajc si i nie zwracajc uwagi na zgryzliwy i drwicy u[miech bBdzcy po jej wargach ani na niezwykBy pBomieD dajcy jej oczom blask oczu tygrysa - nie umiem sobie wytBumaczy, |e pani nie zaczekaBa, a| zabior swoje meble, zanim... - Jak to! - przerwaBa. - Czy wszystkich paDskich rzeczy nie zBo|ono u pani de Listomere? - Ale moje meble! - Czy ksidz nie czytaB umowy? - rzekBa stara panna tonem, który trzeba by móc zanotowa muzycznie, aby pokaza, ile odcieni nienawi[ci umie zamkn w akcencie ka|dego sBowa. ZdawaBo si, |e panna Gamard urosBa; oczy jej bBysnBy jeszcze mocniej, twarz rozpromieniBa si, caBe ciaBo zadr|aBo z rozkoszy. Ksidz Troubert otworzyB okno, aby móc lepiej czyta jakie[ in folio. Birotteau staB jakby ra|ony gromem. Panna Gamard krzyczaBa mu w uszy gBosem dzwicznym jak dzwik trbki nastpujce sBowa: 14 Citta dolente (wB.) - kraina cierpieD, tak nazywa piekBo Dante w Boskiej komedii 15 Panna de Sombreuil (1774-1823) - córka marszaBka de Sombreuil, uwizionego w 1792 r., w okresie masowych egzekucji, odwag sw i po[wiceniem ocaliBa ojca, zwróciwszy si o Bask do ludu. Heroizm jej opiewali poeci, m. in. Wiktor Hugo. 12 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS - Czy| nie umówili[my si, i| w razie gdyby si ksidz wyprowadziB, meble przechodz na moj wBasno[, jako odszkodowanie za ró|nic midzy pensja ksidza a pensj, któr pBaciB ksidz Chapeloud? Otó| poniewa| ksidza Po-irel mianowano kanonikiem... SByszc te ostatnie sBowa Birotteau pochyliB si lekko, jak gdyby kBaniajc si starej pannie; po czym wyszedB [piesznie. BaB si, i| gdyby zostaB dBu|ej, zemdleje i dostarczy zbyt wielkiego tryumfu nieubBaganym wrogom. Idc jak czBowiek pijany zaszedB do pani de Listomere, gdzie znalazB w sieni swoj bielizn, ubranie i papiery mieszczce si w jednej walizce. Na widok szcztków swego dobytku nieszcz[liwy ksidz usiadB i ukryB twarz w dBoniach, aby zasBoni swoje oczy we Bzach. Ksidz Poirel kanonikiem! On, Birotteau, zostaB bez dachu, bez [rodków i bez mebli! Szcz[ciem panna Salomon przeje|d|aBa tamtdy. Odzwierny, który zrozumiaB rozpacz nieboraka, skinB na woznic. Po kilku sBowach wymienionych midzy star pann a odzwiernym wikariusz daB si zaprowadzi póB|ywy do wiernej przyjacióBki, która nie zdoBaBa zeD wydoby nic prócz sBów bez zwizku. Panna Salomon, przera|ona tym gwaBtownym zamtem w gBowie ju| tak sBabej, zabraBa go natychmiast do  Skowronka", przypisujc ten pocztek pomieszania zmysBów wra|eniu, jakie sprawiBa nominacja ksidza Poirel. Nie znaBa umowy ksidza z pann Gamard dla tej prostej przyczyny, i| on sam nie zdawaB sobie sprawy z jej doniosBo[ci. {e za[ jest w naturze czBowieka, i| komizm miesza si niekiedy z najbardziej dramatycznymi rzeczami, dziwne odpowiedzi ksidza Birotteau przyprawiBy niemal o u[miech pann Salomon. - Chapeloud miaB sBuszno[ - powiedziaB. - To potwór! - Kto? - spytaBa. - Chapeloud. Wszystko mi zabraB. - Kto, Poirel? - Nie, Troubert. Wreszcie przybyli do  Skowronka". Przyjaciele ksidza otoczyli go tak gorliwymi staraniami, i| pod wieczór uspokoili go i zdoBali zeD wydoby relacj o tym, co si zdarzyBo w cigu rana. Flegmatyczny ziemianin za|daB przede wszystkim aktu, w którym od wczoraj domy[laB si sBowa zagadki. Birotteau wydobyB z kieszeni nieszczsny papier, podaB go panu de Bourbonne, który odczytaB go po[piesznie i doszedB niebawem do takiej klauzuli:  Poniewa| istnieje ró|nica o[miuset franków rocznie midzy pensj, jak pBaciB nieboszczyk ksidz Chapeloud, a ta, za jak rzeczona Zofia Gamard godzi si przyj w swój dom na powy|ej wyszczególnionych warunkach rzeczonego Franciszka Birotteau, zwa|ywszy, i| podpisany Franciszek Birotteau uznaje si ponad wszelk wtpliwo[ niezdolnym przez wiele lat opBaca pensji pBaconej przez pensjonariuszy panny Gamard, a w szczególno[ci przez ksidza Troubert, w uznaniu wreszcie rozmaitych zaliczek wypBacanych mu przez podpisan Zofi Gamard, rzeczony Birotteau zobowizuje si zostawi jej tytuBem odszkodowania ruchomo[ci, które bd w jego posiadaniu w chwili jego zgonu, lub te| gdyby dla jakiej bdz przyczyny opu[ciB z dobrej woli w jakiejkolwiek porze obecnie zajmowany lokal i przestaB korzysta ze [wiadczeD zastrze|onych w zobowizaniu zacignitym wzgldem niego przez pann Gamard..." - Tam do licha, có| to za historia - wykrzyknB obywatel - i co za szpony ma ta rzeczona Zofia Gamard! Biedny Birotteau nie wyobra|ajc sobie w swoim dziecicym mózgu |adnej przyczyny, która by go mogBa rozdzieli z pann Gamard, spodziewaB si umrze w jej domu. Nie pamitaB zupeBnie tej klauzuli, której punktów nawet nie rozwa|yB w owym czasie, tak mu si wydawaBa sprawiedliwa wówczas, gdy w swoim pragnieniu zamieszkania u starej panny byBby podpisaB wszystkie pergaminy, jakie by mu podsunito. Naiwno[ ta byBa tak czcigodna, a postpowanie panny Gamard tak ohydne, los biednego starca miaB w sobie co[ tak |aBosnego, a niemoc czyniBa go tak wzruszajcym, |e w pierwszej chwili oburzenia pani Listomere wykrzyknBa: - Ja jestem przyczyn podpisania aktu, który ksidza zrujnowaB, do mnie nale|y zwróci ksidzu szcz[cie, którego ci pozbawiBam. - Ba - rzekB stary szlachcic - ten akt kryje w sobie znamiona podstpu; tu jest punkt do procesu... - Wybornie! Ksidz wniesie skarg. Je|eli przegra w Tours, wygra w Orleanie. Je|eli przegra w Orleanie, wygra w Pary|u - wykrzyknB baron de Listomere. - Je|eli chce si procesowa - odparB zimno pan de Bourbonne - radz mu ustpi wpierw z wikariatu. - Poradzimy si adwokatów - rzekBa pani de Listomere - i bdziemy si procesowali, je[li trzeba. Ale ta sprawa jest zbyt haDbica dla panny Gamard i mo|e si sta zbyt szkodliwa dla ksidza Troubert, aby[my nie mieli uzyska jakiej ugody. Po dojrzaBej rozwadze ka|dy przyrzekB pomoc ksidzu Birotteau w walce, jaka go czekaBa ze stronnikami jego wrogów. Niezawodne przeczucie, nieokre[lony prowincjonalny instynkt kazaB wszystkim Bczy te dwa nazwiska: Troubert i Gamard. Ale nikt z osób, które znajdowaBy si wówczas u pani de Listomere, z wyjtkiem  starego wygi", nie miaB jasnego pojcia o doniosBo[ci podobnej walki. Pan de Bourbonne odcignB biednego ksidza na bok. - Z czternastu osób, które s tutaj, za dwa tygodnie ani jednej nie bdzie miaB ksidz za sob. Je|eli ksidz bdzie potrzebowaB pomocy, jedynie ja bd mo|e na tyle [miaBy, aby ci wzi w obron. Ja znam prowincj, ludzi, stosunki, a co wa|niejsze, interesy! Wszyscy paDscy przyjaciele, mimo |e peBni dobrych intencji, pchaj ci na zB drog, z której ksidz nie wybrniesz. PosBuchaj mojej rady. Je|eli ksidz chcesz |y w spokoju, rzu swój wikariat, opu[ Tours. Nie mów, dokd si udajesz, ale postaraj si o jakie[ odlegBe probostwo, gdzie by Troubert nie mógB ci dosign. - Opu[ci Tours? - wykrzyknB wikariusz z nieopisanym przera|eniem. ByBa to dla niego [mier. Czy| to nie znaczyBo zniszczy wszystkie korzenie, którymi tkwiB w [wiecie? U ludzi bez|ennych przyzwyczajenie zastpuje uczucia. Kiedy ten ustrój moralny, moc którego nie tyle |yj, ile przechodz przez |ycie, poBczy si ze sBabym charakterem, wpByw rzeczy zewntrznych wyrasta u nich do zdumiewajcych rozmiarów. Birotteau staB si podobny do ro[liny: przeszczepi go znaczyBo podci jej niewinne |ycie. Jak drzewo, aby |y, musi wci| ssa te same soki i tkwi w jednym gruncie, tak Birotteau musiaB wci| drepta po katedrze, krci si w miejscu, gdzie nawykB si przechadza, mija te same ulice, odwiedza trzy salony, gdzie co wieczór grywaB w wista lub triktraka. - A! nie pomy[laBem o tym - odparB pan de Bourbonne spogldajc na ksidza z lito[ci. CaBe Tours dowiedziaBo si niebawem, |e baronowa de Listomere, wdowa po generale -poruczniku, wziBa do domu ksidza Birotteau, wikariusza katedry. Fakt ten, który wiele osób podawaBo w wtpliwo[, przeciB stanowczo wszystkie kwestie i rozgraniczyB stronnictwa, zwBaszcza gdy panna Salomon odwa|yBa si pierwsza mówi o podstpie i o procesie. 13 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS Dra|liwa ambicja, która cechuje stare panny, oraz jej wrodzona zaciekBo[ sprawiBy, i| panna Ga-mard uczuBa si mocno dotknita rol pani de Listomere. Baronowa byBa to osoba z wielkiego [wiata, wykwintna, osoba, której dobrego smaku, dworno-[ci, pobo|no[ci nikt nie mógB poda w wtpliwo[. Biorc w dom ksidza Birotteau potpiBa tym samym jawnie pann Gamard, krytykowaBa po[rednio jej zachowanie i sankcjonowaBa niejako |ale wikariusza. Dla zrozumienia tej historii trzeba wyja[ni ile siBy u|yczaBa pannie Gamard bystro[, z jak stare kobiety zdaj sobie spraw z postpków drugich, jak równie| jak broni rozporzdzali jej poplecznicy. Stara panna wraz z milczcym ksidzem Troubert spdzaBa wieczory w kilku domach, gdzie zbieraBa si garstka osób zespolonych wspólno[ci upodobaD i analogi sytuacji. ByBo to paru starców |yjcych plotkami i zainteresowaniami swoich gospodyD, kilka starych panien trawicych dni na rozbieraniu sBów, na wa|eniu kroków swoich ssiadów oraz ludzi pomieszczonych wy|ej lub ni|ej nich w hierarchii spoBecznej; wreszcie kilka starych kobiet wyBcznie zajtych destylowaniem plotek, prowadzeniem rejestru wszystkich majtków i kontrolowaniem cudzych czynno[ci; przepowiadaBy maB|eDstwa i krytykowaBy równie cierpko postpowanie swoich przyjacióBek. Osoby te, rozmieszczone w mie[cie niby naczynia wBoskowate w ro[linie, BaknBy, niby li[ rosy, nowinek, tajemnic ka|dego stadBa, wysysaBy je i udzielaBy ich natychmiast ksidzu Troubert, jak li[cie udzielaj Bodydze wilgoci, któr wchBonBy. Za czym co wieczora parte ow potrzeb wzruszeD, która mieszka w ka|dej istocie, zacne te dewotki sporzdzaBy dokBadny bilans miejscowych stosunków, rozwijajc w tym bystro[ godn weneckiej Rady Dziesiciu i uprawiajc szpiegostwo, niezawodne siB swego zapaBu. Nastpnie, odgadBy tajemn przyczyn jakiego[ wypadku, miaBy t ambicj, aby wchBon caB mdro[ swego sanhedrynu i dziki temu gra pierwsze skrzypce plotek, ka|da w swojej sferze. Kongregacja ta, bezczynna a tak czynna, niewidzialna a widzca wszystko, niema a gadajca bez ustanku, posiadaBa wpByw nie niebezpieczny na pozór z powodu nico[ci tego [wiatka, ale straszliwy z chwil, gdy go o|ywiaB jaki[ wy|szy interes. Otó| od dawna ju| nie pojawiB si w sferze ich istnieD wypadek równie doniosBy i powa|ny jak walka ksidza Birotteau, wspomaganego przez pani de Listomere, przeciwko ksidzu Troubert i pannie Gamard. Domy, w których bywaBa panna Gamard, uwa|aBy za wrogi obóz salony paD de Listomere, de la Blottiere i de Villenoix; na dnie tego sporu czaiBy si wszystkie klasowe pró|no[ci. ByBa to walka ludu i senatu rzymskiego w kretowisku albo te| burza w szklance wody, jak powiedziaB Monteskiusz o republice San - Marino, gdzie godno[ci publiczne trwaBy tylko jeden dzieD, tak Batwo byBo tam zagarn tyrani. Bdz co bdz burza ta rodziBa w duszach tyle| namitno[ci, ile byBoby ich trzeba, aby kierowa najwikszymi sprawami. Czy| nie jest bBdem mniema, |e czas biegnie szybciej jedynie dla serc miotanych wielkimi zamiarami, które mc |ycie i doprowadzaj je do wrzenia? Godziny ksidza Troubert biegBy równie |ywo, umykaBy brzemienne my[lami równie peBnymi trosk, byBy pomarszczone nadziej i rozpacz równie gBbok jak straszliwe godziny czBowieka ambitnego, kochanka lub gracza. Sam Bóg zna sum energii, jak nas kosztuj tajemnie odniesione tryumfy nad ludzmi, wypadkami i nad samym sob. O ile nie zawsze wiemy, dokd d|ymy, znamy dobrze trudy podró|y! Je[li wolno jest historykowi porzuci dramat, który opowiada, aby obj na chwile rol krytyka, je[li wam pokazuje na chwile |ycie tych starych panien i dwóch ksi|y, aby tam poszuka przyczyn nieszcz[cia, które je zatruBo w samej jego istocie, zrozumiecie mo|e, |e czBowiek musi zazna pewnych namitno[ci, aby rozwin w sobie przymioty uszlachetniajce jego |ycie, rozszerzajc jego sfer i dBawice egoizm wrodzony wszystkim stworzeniom. Pani de Listomere wróciBa do miasta nie wiedzc, |e od kilku dni przyjaciele jej zmuszeni byli odpiera bajki obiegajce o niej. Bajki te, z których u[miaBaby si, gdyby o nich wiedziaBa, podsuwaBy jej przywizaniu do bratanka pobudki mocno podejrzane. ZaprowadziBa ksidza Birotteau do adwokata, któremu proces nie wydaB si rzecz Batw. Przyjaciele wikarego, spokojni o los dobrej sprawy lub opieszali w sporze nie tyczcym ich osobi[cie, odBo|yli rzecz na por, gdy wróc do Tours. Przyjaciele panny Gamard mogli tedy ich uprzedzi i umieli przedstawi rzecz w [wietle nie korzystnym dla ksidza Birotteau. Tak wic prawnik, którego klientela skBadaBa si wyBcznie z osób nabo|nych, zdziwiB wielce pani de Listomere radzc jej, aby si nie wdawaBa w podobny proces; o[wiadczyB zreszt, |e on nie podjB by si jego prowadzenia. Prawnie panna Gamard w my[l brzmienia aktu ma sBuszno[. Moralnie, to znaczy poza wykBadem [ci[le prawnym, w oczach trybunaBu i opinii ksidz Birotteau okazaBby si czBowiekiem pozbawionym ducha pokoju, Bagodno[ci, zgody, sprzecznie z tym, co o nim mniemano dotychczas. Panna Gamard (mówiB adwokat) wygodziBa ksidzu Birotteau po|yczajc mu pienidze na koszta poBczone z testamentem ksidza Chapeloud, i to bez kwitu. Ani wiek, ani charakter ksidza Birotteau nie pozwalaj przypuszcza, aby podpisaB akt nie wiedzc, co zawiera, ani te| nie znajc jego wagi. Je|eli opu[ciB dom panny Gamard po dwóch latach, gdy przyjaciel jego Chapeloud spdziB tam lat dwana[cie, a Troubert pitna[cie, musiaBo to mie jakie[ pobudki jemu tylko znane; proces uznano by tedy za akt niewdziczno[ci etc. Podczas gdy Birotteau miaB si ku wyj[ciu, adwokat odcignB na bok pani de Listomere i zaklB j w imi jej spokoju, aby si nie mieszaBa do tej sprawy. Jednak|e wieczorem biedny wikary, który mczyB si tak, jak skazaniec mczy si w swej celi czekajc na wynik apelacji, nie mógB si powstrzyma, aby nie opowiedzie przyjacioBom rezultatu swojej wizyty, w chwili gdy przed partyjk wszyscy skupili si koBo kominka. - Wyjwszy adwokata liberaBów, nie widz w Tours prawnika, który by si podjB tego procesu, chyba z zamiarem przegrania go - wykrzyknB pan de Bourbonne. - Nie radz si w to wdawa. - W takim razie to jest nikczemno[ - rzekB porucznik okrtu. - Ja zaprowadz ksidza do tego adwokata. - Idzcie tam, kiedy ju| bdzie noc - przerwaB mu pan de Bourbonne - A to czemu? - DowiedziaBem si przed chwila, |e ksidz Troubert otrzymaB miejsce po generalnym wikariuszu, który umarB przedwczoraj. - Kpi sobie z waszego ksidza Troubert! Nieszcz[ciem baron de Listomere, czBowiek trzydziestosze[cioletni, nie dojrzaB znaku, jaki mu daB pan de Bourbonne zalecajc mu, aby wa|yB swoje sBowa, i wskazujc radc prefektury, przyjaciela ksidza Troubert. Porucznik dodaB: - Je|eli ksidz Troubert jest Bajdakiem... - Och! - przerwaB pan de Bourbonne - po co miesza ksidza Troubert do sprawy, której jest najzupeBniej obcy?... - Ale| - rzekB baron - czy| nie korzysta z mebli ksidza Birotteau? Przypominam sobie, |e byBem raz u ksidza Chapeloud i widziaBem tam dwa cenne obrazy. Przypu[my, ze warte s dziesi tysicy franków... Czy sdzicie, |e ksidz Birotteau miaB da za dwa lata mieszkania u panny Gamard dziesi tysicy franków, kiedy ju| biblioteka i meble warte s w przybli|eniu tyle|? Ksidz Birotteau zrobiB wielkie oczy dowiadujc si, |e posiadaB tak olbrzymi kapitaB; baron za[ podniecony dodaB: 14 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS - Tam do licha! Pan Salomon, byBy ekspert paryskiego muzeum, przybyB tu odwiedzi swoj te[ciow. Pójd do niego jeszcze dzi[ wieczór z ksidzem Birotteau poprosi go, aby oszacowaB obrazy. Stamtd pójdziemy do adwokata. W dwa dni po tej rozmowie proces byB rzecz postanowion. Adwokat liberaBów, objwszy spraw ksidza Birotteau, wiele przyczyniB si do zwrotu opinii na niekorzy[ wikarego. Ludzie przeciwni rzdowi oraz ci, którzy znani byli jako niechtni ksi|om lub religii (dwie rzeczy, które wiele osób miesza), zajli si t spraw, o której mówiBo caBe miasto. ByBy ekspert muzeum oszacowaB na jedena[cie tysicy franków Madonn Valentina oraz Chrystusa Le-bruna, obrazy pierwszorzdnej pikno[ci. Co si tyczy biblioteki i gotyckich mebli, rosncy z ka|dym dniem w Pary|u szaB do tych rzeczy dawaB im chwilowo warto[ dwunastu tysicy. SBowem, zbadawszy wszystko ekspert oceniB caBe urzdzenie na trzydzie[ci tysicy franków. Jasne byBo, |e Birotteau nie miaB zamiaru darowa pannie Gamard tej ogromnej sumy za tych troch pienidzy, jakie mogBy jej przypada. ZachodziBa tedy potrzeba zreasumowania, mówic prawniczo, umowy; inaczej stara panna stawaBa si winna rozmy[lnego podej[cia. Adwokat liberaBów rozpoczB tedy spraw od skargi przeciw pannie Gamard. Mimo i| bardzo jadowity, akt ten, poparty cytatami orzeczeD Najwy|szego TrybunaBu oraz wzmocniony kilkoma paragrafami, byB arcydzieBem prawniczej logiki i potpiaB star pann tak niezbicie, i| opozycja rozdaBa po mie[cie kilkadziesit kopji skargi. W kilka dni po rozpoczciu kroków wojennych miedzy star pann a ksidzem Birotteau baron de Listomere, który miaB nadziej zosta przy najbli|szym awansie kapitanem korwety, otrzymaB list, w którym jeden z przyjacióB oznajmiB mu, |e jest w ministerium mowa o tym, aby go w ogóle usun ze sBu|by. Zdumiony ta wiadomo[ci pojechaB co rychlej do Pary|a i wybraB si do ministra, który sam wydaB si mocno zdziwiony, ale roze[miaB si z obaw barona. Nazajutrz, mimo zapewnieD ministra, baron przepytaB si w ministe-rium. PopeBniajc niedyskrecj w imi przyjazni pewien sekretarz pokazaB mu gotowy ju| referat, którego jedynie wskutek choroby dyrektora nie przedBo|ono ministrowi; referat ten potwierdzaB fataln wiadomo[. Natychmiast baron de Listomere udaB si do stryja, który bdc posBem miaB sposobno[ widzie bezzwBocznie ministra w Izbie. ProsiB go, aby wybadaB zamiary Ekscelencji, chodzi tu bowiem o caB jego przyszBo[. Tote| z najwy|szym niepokojem czekaB w karecie koDca posiedzenia. PoseB wyszedB o wiele przed koDcem i w drodze do domu przemówiB do siostrzeDca w te sBowa: - Co u licha! Ty si bawisz w jakie[ wojny z ksi|mi? Minister o[wiadczyB mi na wstpie, |e[ ty stanB na czele liberaBów w Tours! Masz fatalne zasady,nie trzymasz si linii rzdu, etc. PrawiB tak krtymi frazesami, jak gdyby przemawiaB jeszcze w Izbie. Wówczas wypaliBem wrcz:  Gadajmy| po ludzku!" Ekscelencja wygadaB si w koDcu, |e jeste[ zle z konsystorzem. Krótko mówic, zasignwszy jzyka u paru kolegów dowiedziaBem si, |e wyra|aBe[ si bardzo lekko o niejakim ksidzu Troubert, prostym wikariuszu generalnym, ale zarazem najwybitniejszej figurze na caBej prowincji, gdzie jest przedstawicielem Kongregacji. ZarczyBem za ciebie ministrowi wBasn gBow, mo[ci bratanku, je|eli chcesz doj[ do czego[, nie nara|aj si ksi|om. Jedz prdko do Tours i pogódz si z tym diabelskim klech. Dowiedz si, |e generalni wikariusze to ludzie, z którymi trzeba zawsze |y w zgodzie. Tam do licha! Kiedy my pracujemy wszyscy nad odbudow religii, idiotyczne jest, aby prosty porucznik okrtu, który chce zosta kapitanem, dyskredytowaB ksi|y! Je|eli si nie pogodzisz z ksidzem Troubert, nie licz na mnie: zapr si ciebie. Minister spraw ko[cielnych mówiB ze mn przed chwil o tym czBowieku jako o przyszBym biskupie. Gdyby Troubert wziB na zb nasz rodzin, mógBby ubi moje parostwo przy najbli|szych nominacjach. Rozumiesz? SBowa te o[wietliBy porucznikowi okrtu tajemne zatrudnienia Trouberta, o którym Birotteau powiadaB gBupawo:  Nie wiem, nad czym on tak siedzi caBe noce". Pozycja kanonika w senacie niewie[cim, peBnicym tak subtelne funkcje prowincjonalnej policji, jak równie| zdolno[ci jego osobiste [cignBy naD oczy Kongregacji, która wybraBa go na swego tajnego prokonsula na caB Tu-reni. Arcybiskup, generaB, prefekt, wielcy i mali, wszyscy byli pod jego tajn wBadz. Baron de Listomere szybko powziB decyzj. - Nie mam ochoty - rzekB do stryja - otrzyma drugiego pasterskiego upomnienia. W trzy dni po tej familijno - dyplomatycznej konferencji marynarz wróciwszy ekstrapoczt do Tours obja[niB ciotce niebezpieczeDstwa, jakie gro| najdro|szym nadziejom rodziny Listomere, je|eli bd nadal obstawa zatym ciemig Birotteau. Baron zatrzymaB pana de Bourbonne w chwili, gdy stary szlachcic ukoDczywszy partyjk braB lask i kapelusz. Do[wiadczenie  starego wygi" byBo nieodzowne dla o[wiecenia raf, w[ród których znalazBa si rodzina Listomere,  stary wyga" za[ jedynie po to tak wcze[nie szukaB laski i kapelusza, aby mu szepnito do ucha: - Niech pan zostanie, chcieliby[my pomówi z panem. Szybki powrót barona, jego zadowolona mina, to znów powaga malujca si chwilami na jego twarzy pozwoliBy panu de Bourbonne domy[li si jakich[ klsk, które baron musiaB ponie[ w swojej kampanii przeciw spóBce Gamard - Troubert. Nie okazaB zdumienia sByszc z ust barona tajemnic potgi generalnego wikariusza i m|a zaufania Kongregacji. - WiedziaBem o tym - rzekB. - Jak to! - wykrzyknBa baronowa. - Czemu| nas pan nie ostrzegB? - Pani - odparB |ywo - zapomnijcie, moi paDstwo, |e ja odgadBem niewidzialny wpByw tego ksidza, a ja zapomn, |e wy go znacie równie|. Gdyby[my nie dochowali sekretu, uchodziliby[my za jego wspólników; lkano by si i znienawidzono by nas. Róbcie jak ja: udawajcie, |e dajecie si omami, ale wiedzcie, gdzie stawiacie nogi. PowiedziaBem wam swego czasu dosy w tej mierze, nie zrozumieli[cie mnie, a ja nie chciaBem si nara|a. - Co teraz czyni? - rzekB baron. Opu[ci ksidza Birroteau nie byBo nawet |adn kwesti; byB to pierwszy warunek rozumiejcy si sam przez si dla trojga deliberujcych. - Wykona odwrót z honorami wojennymi byBo zawsze arcydzieBem najzdolniejszych wodzów - odparB pan de Bourbonne. - Ukorzcie si przed Tro-ubertem; je|eli pró|no[ jego silniejsza jest od nienawi[ci, zyskacie w nim sprzymierzeDca; ale je|eli ukorzycie si zanadto, przejdzie po was, albowiem: ZBam wszystko raczej - to hasBo Ko[cioBa, powiedziaB Boileau. Pan, panie baronie, udaj, |e porzucasz sBu|b, a wymkniesz mu si z Bap. Pani niech usunie wikarego z domu, dajc tym samym wygran pannie Gamard. Spotkawszy ksidza Trouberta u arcybiskupa spyta go pani, czy grywa w wista: odpowie tak. Zaprosi go pani na partyjk do tego salonu, gdzie tak pragnBby si dosta; przyjdzie z pewno[ci. Jest pani kobiet; niech si pani stara pozyska tego ksidza. Kiedy baron bdzie kapitanem okrtu, jego wuj parem Francji, a Troubert biskupem, bdziecie mogli zrobi sobie swojego Birotteau kanonikiem. Do tej pory ustpujcie, ale ustpujcie z wdzikiem i umiejc grozi. Wasza rodzina mo|e u|yczy Tro-ubertowi tyle poparcia, ile on wam; 15 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS porozumiecie si doskonale. Zreszt |egluj pan z sond w rku, panie marynarzu! - Biedny Birotteau! - rzekBa baronowa. - Och! zaBatwcie go szybko - odparB szlachcic na odchodnym. - Gdyby jaki zrczny liberaB opanowaB t pust gBow, mógBby wam narobi przykro[ci. Ostatecznie wyrok byBby na jego korzy[; tote| Troubert musi si ba sdu. Mo|e wam jeszcze przebaczy, |e[cie wszczli walk; ale po klsce byBby nieubBagany. RzekBem. PuknB w tabakierk, wBo|yB kalosze i ruszyB w drog. Nazajutrz rano po [niadaniu baronowa zostawszy sama z wikarym rzekBa nie bez zakBopotania: - Mój drogi ksi|e Birotteau, pro[ba moja wyda si ksidzu bardzo niekonsekwentna i bardzo niesprawiedliwa; ale trzeba, dla twego i dla naszego dobra, najpierw umorzy proces z pann Gamard zrzekajc si pretensji, a nastpnie opu[ci mój dom. SByszc te sBowa biedny ksidz zbladB. - Jestem - rzekBa - niewinn przyczyn paDskich nieszcz[. Wiem, |e bez mego bratanka nie byBby ksidz wszczB procesu, który obecnie jest naszym wspólnym strapieniem. Ale niech ksidz posBucha! PrzedstawiBa mu zwizle olbrzymi doniosBo[ tej sprawy i wytBumaczyBa jej nastpstwa. Dumajc w nocy baronowa odgadBa przeszBo[ ksidza Tro-ubert; mogBa tedy nieomylnie wskaza wikaremu sieci, w które go omotano, tak zrcznie przygotowawszy zemst. PrzedstawiBa mu wysokie zdolno[ci i wpBywy jego wroga, wytBumaczyBa mu jego nienawi[ i jej przyczyny. UkazaBa go, jak przez dwana[cie lat pBaszczyB si przed ksidzem Chapeloud, a równocze[nie podgryzaB go prze[ladujc go jeszcze w osobie jego przyjaciela. Naiwny Birotteau zBo|yB rce jak do modlitwy i zapBakaB ze zgryzoty na widok ohydy ludzkiej, której jego niewinna dusza nigdy nie podejrzewaBa. Przera|ony tak, jak gdyby si znalazB na skraju przepa[ci, z martwymi i wilgotnymi oczami, niezdolny wyrzec sBowa, sBuchaB przemowy swej dobrodziejki, która o[wiadczyBa mu na zakoDczenie: - Wiem, jak nieBadnie jest opu[ci ci, drogi ksi|e; ale có|, obowizki rodzinne id przed przyjazni. Ustp jak ja tej burzy, bd ci umiaBa dowie[ swej wdziczno[ci. Nie mówi ksidzu o sprawach materialnych, bior to na siebie. Bdziesz na caBe |ycie bez obawy o swoje potrzeby. Za po[rednictwem pana de Bourbonne, który bdzie umiaB ocali pozory, postaram si, aby ksidzu nie zbywaBo na niczym. Drogi przyjacielu, rozgrzesz mnie, pozwól, bym ci zdradziBa. Zostan twoj przyjacióBk naginajc si do wymagaD [wiata. Rozstrzygaj. Biedny ksidz w zdumieniu wykrzyknB: - Chapeloud miaB tedy sBuszno[ powiadajc, |e gdyby Troubert mógB go wcign za nogi do grobu, zrobiBby to! Sypia w Bó|ku mego Chapeloud! - Nie pora na lamenty - rzekBa pani de Listomere - mamy niewiele czasu. Có| wic? Birotteau zbyt byB poczciwy, aby nie i[ w wa|nych momentach za odruchem serca. Zreszt jego |ycie byBo ju| tylko agoni. SpojrzaB na sw protektork rozpaczliwym wzrokiem, który j zasmuciB i rzekB: - Zdaj si na pani. Ze mnie ju| kawaBek [miecia porzucony na ulicy! Tylko, pani baronowo - dodaB - nie chciaBbym pozostawi Troubertowi portretu mego ksidza Chapeloud; robiony byB dla mnie, nale|y do mnie, niech pani uzyska to, aby mi go oddano, zrzekam si reszty. - A wic - rzekBa pani de Listomere - pójd do panny Gamard. Ton, jakim wyrzekBa te sBowa, [wiadczyB o wysiBku, jaki czyniBa baronowa de Listomere zni|ajc si do rokowaD z ambitn star pann. - Spróbuj - dodaBa - wszystko jako[ uBo|y. Zaledwie [miem mie nadziej. Niech ksidz idzie do pana de Bourbonne, aby sporzdziB paDskie formalne zrzeczenie, niech mi ksidz przyniesie ten akt; po czym z pomoc arcybiskupa uda si nam mo|e to zaBatwi. Birotteau wyszedB przera|ony. Troubert urósB w jego oczach do rozmiarów egipskiej piramidy. Rce tego czBowieka byBy w Pary|u, a Bokcie w klasztorze Zw. Gracjana. - On - mówiB sobie - przeszkodziBby margrabiemu de Listomere zosta pa-rem Francji?...  I mo|e z pomoc arcybiskupa uda si to zaBatwi!" W obliczu tak wielkich spraw Birotteau czuB si robakiem: poddaB si losowi. Nowina o przenosinach ksidza Birotteau wywoBaBa zdumienie tym wiksze, i| nikt nie umiaB odgadn przyczyny. Pani de Listomere mówiBa, |e bratanek si |eni i rzuca sBu|b: trzeba tedy rozszerzy apartament. Nikt nie wiedziaB jeszcze o zrzeczeniu si ksidza. Tote| instrukcje pana de Bourbon-ne wykonano skrupulatnie. Te dwie nowiny, które doszBy do uszu wielkiego wikariusza musiaBy pogBaska jego miBo[ wBasn dowodzc mu, |e je|eli rodzina Listomere nie kapituluje, to przynajmniej zostaje neutralna i uznaje milczco tajn wBadz Kongregacji. Uzna j czy| nie znaczy podda si jej? Ale proces znajdowaB si sub iudice. Czy| to nie znaczyBo równocze[nie ugi si i grozi? Listomerowie zajli tedy w tej sprawie stanowisko zupeBnie podobne jak wielki wikariusz: zostali zewntrz i mogli wszystkim kierowa. Ale zaszBo wa|ne wydarzenie, które utrudniBo sukces planu majcego na celu uBagodzenie stronnictwa Gamard - Troubert. Poprzedniego dnia panna Gamard zazibiBa si wychodzc z katedry; poBo|yBa si do Bó|ka widocznie ci|ko chora. CaBe miasto rozbrzmiewaBo lamentami faBszywego wspóBczucia.  Serce panny Gamard nie mogBo wytrzyma tego skandalicznego procesu. Mimo sBusznych praw umrze ze zmartwienia. Birotteau zabiB swoj dobrodziejk...". Taka byBa tre[ zdaD sczonych wBoskowatymi naczyniami wielkiego zboru niewie[ciego i skwapliwie powtarzanych przez caBe Tours. Pani de Listomere spotkaB ten wstyd, i| wybrawszy si do starej panny nie zabraBa |adnego owocu swej wizyty. ZapytaBa bardzo grzecznie o generalnego wikariusza. Troubert rad byB mo|e, i| mo|e przyj - w bibliotece ksidza Chapeloud i przy tym kominku ozdobionym dwoma sBynnymi obrazami bdcymi przedmiotem sporu - kobiet, która nie doceniBa go niegdy[. WytrzymaB baronow chwil, po czym zgodziB si u|yczy jej audiencji. Nigdy |aden dworak ani dyplomata prowadzcy swoje prywatne sprawy lub te| paDstwowe negocjacje nie rozwinli w rokowaniach wicej zrczno[ci, obBudy, rozumu, ni| ich okazali baronowa i ksidz Troubert, skoro znalezli si oko w oko. Podobno ojcu chrzestnemu, który w [rednich wiekach zbroiB zapa[nika i krzepiB go po|ytecznymi radami w chwili wstpienia w szranki,  stary wyga" powiedziaB baronowej: - Niech pani nie zapomni swej roli: jest pani osob po[redniczc, a nie s t r o n . Troubert jest równie| po[rednikiem. Wa| pani swoje sBowa, bacz na ka|dy odcieD jego gBosu. Je|eli si pogBaska po brodzie, znaczy, |e[ pani dopiBa swego. 16 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS Czasami rysownicy przedstawiali dla zabawy w karykaturze czsty kontrakt midzy tym, co si mówi, a tym, co si my[li. Tutaj, aby dobrze o[wietli ten pojedynek na sBowa midzy ksidzem a wielk dam, konieczne jest odsBoni my[li, jakie ukrywali sobie wzajem pod nieznaczcymi na pozór zdaniami. Pani de Listomere wyraziBa ubolewanie nad procesem, po czym wspomniaBa, jak bardzo pragnBaby, aby ta sprawa zakoDczyBa si ku zadowoleniu obu stron. - ZBo si staBo, pani - rzekB ksidz powa|nie - cnotliwa panna Gamard umiera.. ( Tyle mnie obchodzi to gBupie dziewczysko, co zeszBoroczny [nieg -my[laB - ale chciaBbym wam wpakowa na grzbiet jej [mier i zmci wasze sumienie, o ile bdziecie tak gBupi, aby si tym przejmowa"). - Dowiedziawszy si o tej chorobie - odparBa baronowa - wymogBam na ks. wikarym zrzeczenie si pretensji, które wBa[nie przyniosBam tej [witobliwej panience. ( Odgaduj ci, szczwany Bajdaku! - my[laBa. - Ale to nas ubezpiecza od twoich potwarzy. Co do ciebie, je|eli przyjmiesz zrzeczenie, wpakujesz si, przyznasz si tym samym do wspólnictwa"). NastaBa chwila milczenia. - Sprawy doczesne panny Gamard nie obchodz mnie - rzekB wreszcie ksidz opuszczajc grube powieki na swoje orle oczy, aby ukry wzruszenie. ( Ha! ha! nie wpakujecie mnie! Ale, Bogu dziki, przeklci adwokaci nie bd rozmazywali sprawy, która mogBaby mnie poplami. Czegó| oni chc, ci Li-stomere, |e si tak pBaszcz przede mn?"). - Ojcze wielebny - odparBa baronowa - sprawy ksidza Birotteau s mi równie dalekie, jak ojcu sprawy panny Gamard; ale, na nieszcz[cie, religia mo|e ucierpie w tym sporze. Widz tu w tobie, wielebny ojcze jedynie mediatora, jak i ja sama dziaBam jedynie w duchu jednania... ( Nie oszukamy si nawzajem, ksi|ulku - my[laBa. - Czy czujesz szpileczk pod t odpowiedzi?"). - Religia mo|e ucierpie? - rzekB wielki wikariusz. - Religia jest zbyt wysoko, aby ludzie mogli jej dosign. ( Religia to ja" - my[laB). Bóg nas osdzi bez omyBki, pani - dodaB - uznaj tylko Jego trybunaB. - Zatem, wielebny ojcze - odparBa - starajmy si pogodzi sdy ludzi z sdami Boga. ( Tak, religia to ty"). Ksidz Troubert odmieniB ton: - Podobno pani bratanek jezdziB do Pary|a? ( Dowiedzieli[cie si tam o mnie - my[laB. - Mog was zmia|d|y, was, co[cie mn wzgardzili. Przychodzicie si ugi"). - Owszem, prosz ojca; dzikuj, |e si ojciec raczy nim interesowa. Wraca dzi[ wieczór do Pary|a, wezwaB go minister, który ma dla nas wiele |yczliwo[ci i chciaBby go odwiez od zamiaru porzucenia sBu|by. ( Nie zmia|d|ysz nas, jezuito - my[laBa - ale zrozumiaBam twój |arcik"). Chwila milczenia. - Nie uwa|am za wBa[ciwe jego postpowanie w tej sprawie, ale trzeba wybaczy marynarzowi, |e si nie rozumie na kodeksie. ( UczyDmy sojusz - my[laBa. - Nic nie zyskamy na tym, aby wojowa z sob"). Lekki u[miech ksidza zginB w faBdach jego twarzy. - OddaB nam t usBug, |e nam u[wiadomiB warto[ tych dwóch malowideB - rzekB ksidz spogldajc na obrazy. - Bd pikn ozdob kaplicy Naj[w. Panny ( WsunBa[ mi szpileczk, masz oto dwie; skwitowali[my si, moja pani") - Gdyby je ojciec zamierzaB darowa katedrze, prosiBabym, aby mi wolno byBo ofiarowa ramy godne miejsca i dzieBa. ( Rada bym wydoby z ciebie wyznanie, |e chciaBe[ zagarn meble ksidza Birotteau" - my[laBa). - Nie nale| do mnie - rzekB ksidz wci| majc si na baczno[ci. - Oto - rzekBa pani de Listomere - akt, który przecina wszelk dyskusj i oddaje je pannie Gamard. - PoBo|yBa zrzeczenie na stole. - ( Widzisz, ksi|e -my[laBa - jakie ja mam do ciebie zaufanie"). Godne jest ciebie, ojcze - dodaBa - godne twego piknego charakteru pojedna dwoje chrze[cijan. Mimo |e obecnie maBo interesuj si ksidzem Birotteau... - Mieszka u pani - przerwaB ksidz Troubert. - Ju| nie mieszka. ( Parostwo mego szwagra i awans bratanka kosztuj mnie wiele nikczemno[ci" - my[laBa). Ksidz siedziaB bez ruchu, ale jego spokój zdradzaB najgwaBtowniejsze wzruszenia. Jeden pan de Bourbonne odgadB tajemnic tego pozornego spokoju. Ksidz tryumfowaB! - Czemu tedy podjBa si pani dorczy jego zrzeczenie - spytaB party tym samym uczuciem, które ka|e kobiecie kaza sobie powtarza komplementy. - Nie mogBam si obroni wspóBczuciu. Ksidz Birotteau, którego sBaby charakter musi by ojcu znany, bBagaB mnie, abym poszBa do panny Gamard i uzyskaBa za cen jego rezygnacji... Ksidz zmarszczyB brwi. - ...Rezygnacji ze swoich praw, uznanych przez wybitnych adwokatów, portret... Ksidz spojrzaB na pani de Listomere. - Portret ksidza de Chapeloud - cignBa. - Poddaj uznaniu ojca jego |danie... ( PrzegraBby[, gdyby[ chciaB si procesowa" - my[laBa). Akcent, jaki poBo|yBa na sBowach:  wybitnych adwokatów", obja[niB ksidzu, |e baronowa zna silne i sBabe strony wroga. W cigu tej rozmowy, która utrzymaBa si dBu|szy czas w tym tonie, pani de Listomere ol[niBa starego znawc takim talentem, i| ksidz zeszedB do panny Gamard, aby uzyska jej odpowiedz na ofiarowan transakcj. Troubert wróciB niebawem. - Pani - rzekB - oto sBowa biednej umierajcej:  Ksidz Chapeloud okazywaB mi zbyt wiele przyjazni - rzekBa - abym si mogBa rozsta z jego portretem". Co do mnie - rzekB - gdyby byB moj wBasno[ci, nie ustpiBabym go nikomu. {ywiBem zbyt trwaBe uczucia dla drogiego zmarBego, abym si nie miaB czu w prawie do walczenia o jego portret z caBym [wiatem. - Ojcze, nie poró|nimy si przecie| dla lichego portretu. ( Kpi sobie z niego tak samo jak i ty - my[laBa). Niech go ojciec zachowa, damy sporzdzi kopi. Ciesz si, |em umorzyBa ten przykry i opBakany proces; osobi[cie zyskaBam na tym przyjemno[ poznania ojca. SByszaBam wiele o talentach ojca w grze w wista. Daruje ojciec kobiecie, |e jest ciekawa - rzekBa z u[miechem. - Gdyby ojciec zechciaB zaj[ do mnie czasami na partyjk, nie wtpi ojciec o przyjciu, z jakim by si spotkaB. Troubert pogBadziB si po brodzie. ( Mam go! Bourbonne miaB sBuszno[ -pomy[laBa - ma swoj sBab stron: pró|no["). W istocie, wielki wikariusz doznawaB w tej chwili rozkosznego uczucia, któremu Mirabeau15 nie umiaB si obroni, kiedy w dniach swej potgi ujrzaB, jak si otwiera przed jego powozem brama paBacu niegdy[ dlaD zamknita. - Pani margrabino - odparB - zbyt wa|ne ci| na mnie obowizki, abym miaB czas na wizyty; ale czegó| by si nie 17 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS zrobiBo dla pani? ( Stara panna klapnie, ja si uczepi Listomere'ów i pójd im na rk, je|eli oni pójd mnie na rk! - my[laB. - Lepiej jest mie w nich przyjacióB ni| wrogów"). Pani de Listomere wróciBa do siebie w nadziei, i| arcybiskup dokoDczy tak szcz[liwie rozpocztego dzieBa pokoju. Ale Birotteau nie miaB nawet skorzysta ze swego zrzeczenia. Nazajutrz pani de Listomere dowiedziaBa si o [mierci panny Gamard. Kiedy otwarto testament starej panny, nikt si nie zdziwiB dowiadujc si, |e uczyniBa ksidza Troubert generalnym spadkobierc. Majtek jej oszacowano na trzysta tysicy. Generalny wikariusz posBaB do pani de Listomere dwa zaproszenia na msz |aBobn i na kondukt: jedno dla niej, drugie dla jej bratanka. - Trzeba i[ - rzekBa. - Wyraznie daje to do zrozumienia! - wykrzyknB pan de Bourbonne. - Jest to próba, wedle której wielebny Troubert chce was osdzi. Baronie, idz a| na cmentarz - dodaB zwracajc si do porucznika okrtu, który na swoje nieszcz[cie nie wyjechaB. Nabo|eDstwo odbyBo si z pomp godn osoby duchownej. Jeden tylko z uczestników pBakaB. ByB to Birotteau, który sam, w ustronnej kaplicy, nie widziany przez nikogo, poczuB si winny tej [mierci i modliB si szczerze za dusz zmarBej, |aBujc gorzko, |e nie uzyskaB od niej przebaczenia za swoje winy. Ksidz Troubert odprowadziB sw przyjacióBk a| do doBu, w którym j miano pogrzeba. Stanwszy nad grobem wygBosiB mow |aBobn, w której dziki jego talentowi obraz ciasnego |ycia, jakie wiodBa jego dobrodziejka, nabraB monumentalnych rozmiarów. Obecni zauwa|yli zwBaszcza te sBowa:  To |ycie peBne dni po[wiconych Bogu i religii, to |ycie strojne w tyle piknych uczynków speBnianych w ciszy, w tyle piknych cnót skromnych i nieznanych zBamaBa bole[, któr nazwaliby[my niezasBu|on, gdyby na skraju wieczno[ci wolno nam byBo zapomnie, |e wszystkie nasze strapienia zesBane s od Boga. Liczni przyjaciele tej [witej panienki, znajc szlachetno[ i czysto[ jej duszy, przewidywali, |e zdolna jest wszystko znie[ wyjwszy podejrzeD rzucajcych cieD na caBe jej |ycie. Dlatego te| Opatrzno[ zabraBa j na swe Bono, aby j zbawi od naszych ndz. Szcz[liwi ci, którzy mog spoczywa tu na ziemi w pokoju duszy, tak jak Zofia spoczywa teraz w siedzibie bBogosBawionych w sukience swej niewinno[ci!" - Kiedy skoDczyB t pompatyczn mow - dodaB pan de Bourbonne, który opowiedziaB szczegóBy pogrzebu pani de Listomere, w chwili gdy po skoDczeniu partyjki i przy zamknitych drzwiach znalazB si sam z ni i z baronem -wyobrazcie sobie, je|eli mo|liwe, tego Ludwika XI16 w sutannie, zadajcego ostatni cios kropidBem zmaczanym w [wiconej wodzie. Pan de Bourbonne wziB szczypce i oddaB tak dobrze gest ksidza Troubert, |e baron i jego ciotka nie mogli si wstrzyma od [miechu. - Tu jedynie - cignB stary obywatel - zdradziB si. Dotd zachowanie si jego byBo wzorowe; ale kiedy grzebaB na zawsze t star pannic, któr gardziB szczerze i której nienawidziB mo|e tyle| co nieboszczyka Chapeloud, niepodobna mu byBo nie zdradzi swej rado[ci jakim[ gestem. Nazajutrz rano panna Salomon przyszBa na [niadanie do pani de Listomere. Ledwie weszBa, rzekBa mocno wzruszona: - Nasz biedny ksidz Birotteau otrzymaB przed chwil straszliwy cios [wiadczcy o najbardziej wyrachowanej i zBo[liwej nienawi[ci. Mianowano go proboszczem Zw. Symforiana. Zw. Symforian jest to przedmie[cie Tours poBo|one za mostem. Most ten, jeden z najpikniejszych pomników francuskiej architektury, ma tysic dziewiset stóp dBugo[ci, a dwa palce, które go zamykaj z obu stron, s zupeBnie jednakowe. - Rozumie droga pani? - podjBa po pauzie zdumiona chBodem, z jakim pani de Listomere przyjBa t nowin. - Birotteau bdzie tam jakby o sto mil od Tours, od swoich przyjacióB, od wszystkiego. Czy| to nie jest wygnanie, tym okropniejsze, |e wyrywa go z miasta, które oczy bd codziennie ogldaBy i gdzie nie bdzie mógB ju| prawie bywa. On, który od czasu swoich nieszcz[ ledwie mo|e chodzi, musiaBby robi caB mil, aby nas odwiedzi. W tej chwili biedaczysko le|y w Bó|ku, ma gorczk. Plebania Zw. Symforiana jest zimna, wilgotna, a parafia jest zbyt uboga, aby mogBa j odrestaurowa. Biedny starzec znajdzie si w prawdziwym grobie. Có| za okropny pomysB! A teraz wystarczy nam mo|e dla dokoDczenia tej historii przytoczy po prostu kilka wydarzeD i naszkicowa ostatni obraz. W pi miesicy pózniej generalny wikariusz zostaB biskupem. Pani de Listomere umarBa i zapisaBa ksidzu Birotteau tysic piset franków renty. W dniu, w którym otwarto testament baronowej, Jego Eminencja Hiacynt, biskup Troyes, miaB wBa[nie opu[ci Tours, aby si uda do swej diecezji; ale opózniB wyjazd. W[ciekBy, |e si daB oszuka kobiecie, której on podaB rk, gdy ona podawaBa tajemnie dBoD jego wrogowi, Troubert na nowo zagroziB przyszBo[ci barona oraz parostwu margrabiego de Listomere. W licznym zebraniu w salonie arcybiskupa rzuciB jedno z owych  duchownych" sBówek, brzemiennych zemst a peBnych oble[nej sBodyczy. Ambitny marynarz udaB si do nieubBaganego ksidza, który z pewno[ci podyktowaB mu twarde warunki, zachowanie bowiem barona [wiadczyBo o zupeBnym poddaniu woli straszliwego kongreganisty. Nowy biskup darowaB prawomocnym aktem dom panny Gamard kapitule; bibliotek i ksi|ki ksidza Chapeloud darowaB seminarium; dwa zakwestionowane obrazy ofiarowaB kaplicy Naj[w. Panny; zatrzymaB jedynie portret ksidza Chapeloud. Nikt nie umiaB sobie wytBumaczy tego zupeBnego niemal zrzeczenia si sukcesji po pannie Gamard. Pan de Bourbonne przypuszczaB, |e biskup zachowaB tajemnie gotowizn, aby móc |y na przyzwoitej stopie w Pary|u, w razie gdyby go powoBano na Baw biskupów w senacie. Wreszcie, w wili wyjazdu Jego Eminencji  stary wyga" przeniknB ostatni rachub, jak si kryBa w tym uczynku, [miertelny cios zadany przez najwytrwalsz zemst najsBabszej z bezbronnych ofiar. Baron de Listomere zaczepiB zapis uczyniony przez pani de Listomere ksidzu Birotteau pod pozorem wyBudzenia! W kilka dni po wniesieniu skargi barona mianowano kapitanem okrtu. Zarzdzeniem dyscyplinarnym proboszcza Zw. Symforiana zawieszono w jego funkcjach. PrzeBo|eni ko[cielni osdzili proces z góry. Morderca nieboszczki Zofii Gamard byB tedy Botrem! Gdyby Eminencja Troubert zachowaB spadek po starej pannie, trudno byBoby skaza ksidza Birotteau. W chwili gdy Jego Eminencja Hiacynt, biskup Troyes, mijaB w kolasce pocztowej dzielnic Zw. Symforiana udajc si do Pary|a, biednego ksidza Birotteau posadzono w fotelu na sBoDcu na tarasie. Biedny ksidz, zmia|d|ony przez arcybiskupa, byB blady i wychudBy. Zgryzota odci[nita we wszystkich jego rysach zmieniBa zupeBnie t twarz niegdy[ tak pogodn. Choroba powlekBa jego oczy niegdy[ naiwnie o|ywione rozkoszami dobrej kuchni i wolne od troski; zasnuBa je 16 Ludwik XI (panowaB 1461- 1482) - król francuski, okrutny i m[ciwy, niezwykle zrczny polityk, wzmocniB wBadz królewsk. 18 / 19 HONORIUSZ BALZAC - PROBOSZCZ Z TOURS zasBona, która udawaBa my[l. ByB to szkielet owego Birotteau, który rok wprzódy toczyB si tak pusty, ale tak zadowolony, przez uliczki Klasztoru. Biskup obrzuciB swoj ofiar spojrzeniem wzgardy i lito[ci; po czym raczyB zapomnie o nim i pojechaB dalej. Nie ma wtpienia, i| Troubert byBby w innych czasach Hildebrandem albo Aleksandrem VI17. Dzi[ Ko[cióB nie jest ju| potga polityczn i nie spo|ytkuje siB swoich samotników. Celibat ma t kapitaln wad, i| skupiajc warto[ci czBowieka na jedn namitno[, egoizm, czyni ludzi bez|ennych albo szkodliwymi, albo bezu|ytecznymi. {yjemy w epoce, w której rzdy (i to ich wada) nie tyle urzdzaj spoBeczeDstwo dla czBowieka, ile czBowieka dla spoBeczeDstwa. Istnieje nieustanna walka jednostki przeciw systemowi, który j chce wyzyska, a który ona chce wyzyska na swoj korzy[, gdy niegdy[ czBowiek, w istocie bardziej wolny, okazywaB si bardziej szczodry dla sprawy publicznej. Krg , w którym poruszaj si ludzie, rozszerzyB si nieznacznie: dusza, która zdolna jest obj jego syntez, bdzie zawsze tylko wspaniaBym wyjtkiem; zazwyczaj bowiem, w [wiecie moralnym jak w [wiecie fizycznym, ruch traci na sile to, co zyskuje na przestrzeni. SpoBeczeDstwo nie mo|e si wspiera na wyjtkach. Najpierw czBowiek byB po prostu tylko i wyBcznie ojcem i serce jego biBo gorco, skupione w sferze rodziny. Pózniej |yB dla klanu lub dla maBej republiki: std wielko[ Grecji lub Rzymu. Nastpnie byB czBowiekiem kasty lub religii dla której umiaB si okaza wyniosBy; ale tu krg jego interesów pomno|yB si o wszystkie strefy intelektualne. Dzi[ |ycie jego zwizane jest z |yciem olbrzymiej ojczyzny; niebawem, powiadaj, ojczyzn jego bdzie caBy [wiat. Czy|by ten kosmopolityzm moralny, nadzieja chrze[cijaDskiego Rzymu nie byB wzniosB omyBk? Tak naturalne jest wierzy w zniszczenie szlachetnej mrzonki, w braterstwo ludzi. Ale niestety! istota ludzka nie ma tak boskich proporcji. Dusza do[ obszerna, aby ogarn uczucia przeznaczone tylko dla wielkich ludzi, nie bdzie nigdy dusz zwykBego obywatela ani ojca rodziny. Niektórzy fizjologowie sdz, i| kiedy mózg tak si rozprzestrzenia, serce musi si [cie[nia. FaBsz! Pozorny egoizm ludzi, którzy nosz nauk, naród albo prawa w swoim Bonie, czy| to nie jest najszlachetniejsz z namitno[ci, poniekd macierzyDstwo mas? Aby porodzi nowe ludy lub aby wyda nowe idee, czy| nie trzeba im skojarzy w swych pot|nych gBowach wymion kobiety z potg Boga? Historia Innocentych III, Piotrów Wielkich i wszystkich ludzi prowadzcych epok lub naród posBu|yBaby w potrzebie, w sferze bardzo wysokiej, za przykBad owej olbrzymiej my[li, któr Troubert wcielaB w klasztorze Zw. Gracjana. Saint-Firmin, kwiecieD 1832. 17 Hildebrand (papie| Grzegorz VII, 1073-1085) -jeden z najgBo[niejszych papie|y [redniowiecza, prowadziB dBugotrwaB walk o wy|szo[ wBadzy duchownej nad [wiecka; Aleksander VI (Rodrigo Borgia, 1431- 1503) -papie| od 1492 r., okrutny, nie przebierajcy w [rodkach polityk. 19 / 19

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Balzac Honoriusz Proboszcz z Tours
Honore de Balzac Proboszcz z Tours
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Dom pod kotem z rakietka
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 4 Kobieta porzucona
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Bal w Sceaux
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Msza ateusza
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Sakiewka
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Drugie studium kobiety
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Pulkownik Chabert
Balzac Proboszcz z Tourys
Honoriusz Balzac Ojciec Goriot
Balzac Ojciec Goriot
Balzac Dwaj poeci stracone złudzenia
Honore de Balzac Żegnaj

więcej podobnych podstron