Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Msza ateusza


HONORIUSZ BALZAC
KOMEDIA LUDZKA VI
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda艅sk 2000
HONORIUSZ BALZAC
MSZA ATEUSZA
Tytu艂y orygina艂贸w francuskich: LE COLONEL CHABERT LA MESSE DE L'ATHEE
L INTERDICTION LE CONTRAT DE MARIAGE AUTRE 蒚UDE DE FEMME
MSZA ATEUSZA
Prze艂o偶y艂 TADEUSZ 呕ELECSKI-BOY
AUGUSTOWI DE BORGET
PO艢WICA JEGO PRZYJACIEL
DEBALZAC
Lekarz, kt贸remu wiedza zawdzi臋cza pi臋kn膮 teori臋 fizjologiczn膮 kt贸ry, m艂ody jeszcze, zasiad艂 mi臋dzy
艣wiecznikami szko艂y paryskiej, o艣rodka nauki, kt贸remu oddaje ho艂d ca艂a Europa, doktor Bianchon, d艂ugo uprawia艂
chirurgi臋, zanim si臋 po艣wi臋ci艂 medycynie wewn臋trznej. Pierwsze studia odbywa艂 pod kierunkiem jednego z
najwi臋kszych chirurg贸w francuskich, wielkiego Desplein, kt贸ry przeszed艂 w nauce na kszta艂t meteoru. Godz膮 si臋 na to
jego wrogowie, i偶 zabra艂 z sob膮 do grobu metod臋, kt贸rej nie da si臋 przekaza膰. Jak wszyscy ludzie genialni, nie mia艂
spadkobiercy: nosi艂 i uni贸s艂 wszystko z sob膮.
S艂awa chirurg贸w podobna jest do s艂awy aktor贸w, kt贸rzy istniej膮 jedynie za 偶ycia i kt贸rych talentu nie podobna
oceni膰, gdy znikn膮. Aktorzy i chirurdzy, jak i wielcy 艣piewacy, jak wirtuozi, kt贸rzy dziesi臋ciokrotnie zwi臋kszaj膮 swoim
wykonaniem pot臋g臋 muzyki, s膮 wszyscy bohaterami chwili. Desplein jest dowodem podobie艅stwa losu owych
przemijaj膮cych geniusz贸w. Nazwisko jego, tak s艂awne wczoraj, dzi艣 prawie zapomniane, pozostanie w jego
specjalno艣ci nie przekraczaj膮c jej granic. Ale偶 czy偶 nie trzeba nies艂ychanego zbiegu okoliczno艣ci, aby nazwisko
uczonego przesz艂o ze sfery wiedzy do powszechnej historii ludzko艣ci? Czy Desplein mia艂 ow膮 uniwersalno艣膰, kt贸ra
czyni z cz艂owieka s艂owo lub fizjonomi臋 epoki? Desplein posiada艂 boski rzut oka: przenika艂 chorego i chorob臋 intuicj膮
nabyt膮 lub wrodzon膮, kt贸ra pozwala艂a mu stawia膰 diagnoz臋 indywidualn膮, okre艣li膰 艣cis艂y moment, godzin臋, minut臋, w
kt贸rej trzeba operowa膰, uwzgl臋dniaj膮c warunki atmosferyczne oraz wra偶liwo艣膰 chorego. Aby si臋 tak zestroi膰 z natur膮,
czy on studiowa艂 nieustann膮 wibracj臋 elementarnych istot i substancji zawartych w atmosferze lub dostarczanych przez
ziemi臋 cz艂owiekowi, kt贸ry je wch艂ania i przetwarza, aby wydoby膰 z nich swoiste soki? Czy wspomaga艂 si臋 ow膮 pot臋g膮
dedukcji i analogii, z kt贸rej urodzi艂 si臋 geniusz Cuviera1? Jak b膮dz si臋 rzeczy mia艂y, cz艂owiek ten sta艂 si臋
spowiednikiem cia艂a, ogarnia艂 je w przesz艂o艣ci, wspieraj膮c si臋 na terazniejszo艣ci. Ale czy stre艣ci艂 ca艂膮 wiedz臋 w swojej
osobie, jak uczyni艂 Hipokrat, Galen, Arystoteles? Czy powi贸d艂 ca艂膮 szko艂臋 ku nowym 艣wiatom? Nie.
O ile nie podobna temu niestrudzonemu obserwatorowi chemii ludzkiej odm贸wi膰 staro偶ytnej wiedzy magizmu,
to znaczy znajomo艣ci stapiaj膮cych si臋 pierwiastk贸w, przyczyn 偶ycia, 偶ycia przed 偶yciem, tego, czym ono b臋dzie przez
swoje tajemne przygotowania - nieszcz臋艣ciem wszystko w nim by艂o osobiste. Poniewa偶 zizolowa艂 si臋 w 偶yciu przez
egoizm, egoizm zabija dzi艣 jego chwa艂臋. Grobu jego nie uwie艅czy dzwi臋czna statua, powtarzaj膮ca przysz艂o艣ci
tajemnice, kt贸rych geniusz szuka kosztem siebie. Ale mo偶e talent Despleina by艂 zro艣ni臋ty z jego wierzeniami i tym
samym 艣miertelny. Dla niego atmosfera ziemska to by艂 worek rodny: widzia艂 ziemi臋 niby jajko w jego skorupie, nie
mog膮c za艣 wiedzie膰, czy pierwsze by艂o jajko, czy te偶 kura, nie wierzy艂 ani w koguta, ani w jajko. Nie wierzy艂 ani w
zwierz臋 przed cz艂owiekiem, ani w ducha po nim. Desplein nie w膮tpi艂 tedy, on twierdzi艂. Jego czysty i szczery ateizm
podobny by艂 do ateizmu wielu uczonych, najlepszych ludzi w 艣wiecie, ale zabitych ateusz贸w, ateusz贸w takich, w jakich
istnienie nie chc膮 wierzy膰 ludzie religijni. Nie mog艂o by膰 inaczej u cz艂owieka nawyk艂ego od najm艂odszych lat
sekcjonowa膰 istot臋 ludzk膮 w ka偶dym sensie, przed, podczas i po 偶yciu, bada膰 wszystkie jej narz膮dy, nie znajduj膮c owej
jedynej duszy, tak koniecznej dla religii. Uznawa艂 w cz艂owieku centr m贸zgowy, centr nerwowy i centr oddychania i
kr膮偶enia, z kt贸rych dwa pierwsze tak dobrze zast臋puj膮 si臋 wzajem, i偶 Desplein na schy艂ku 偶ycia by艂 przekonany, 偶e
s艂uch nie jest koniecznie potrzebny do s艂yszenia ani wzrok do widzenia i 偶e zw贸j s艂oneczny zast臋puje je bez
najmniejszej w膮tpliwo艣ci. Znajduj膮c w cz艂owieku dwie dusze, umocni艂 z tego faktu sw贸j ateizm, mimo 偶e on nie
przes膮dza nic o Bogu. Ten cz艂owiek wytrwa艂, powiadaj膮, do ko艅ca w bezbo偶no艣ci, w jakiej umiera niestety wielu
艣wietnych geniusz贸w, kt贸rym oby B贸g przebaczy艂!
呕ycie tego tak wielkiego cz艂owieka kry艂o wiele ma艂ostek, aby u偶y膰 wyra偶enia, jakim pos艂ugiwali si臋 jego
wrogowie, 偶膮dni pomniejszy膰 jego chwa艂臋. W艂a艣ciwiej by艂oby je nazwa膰 pozornymi niekonsekwencjami. Zawsze
nie艣wiadomi pobudek, kt贸re w艂adaj膮 niepospolitymi ludzmi, zawistni lub naiwni, czepiaj膮 si臋 powierzchownych
sprzeczno艣ci, aby wygotowa膰 akt oskar偶enia, wedle kt贸rego ich natychmiast s膮dz膮. Je偶eli p贸zniej powodzenie
uwie艅czy te tak zwalczane idee, ukazuj膮c zwi膮zek mi臋dzy przygotowaniami a wynikiem, zawsze przylgnie troch臋
dawnych potwarzy. Tak za naszych czas贸w pot臋piali wsp贸艂cze艣ni Napoleona, w贸wczas gdy rozwija艂 orle skrzyd艂a nad
1
Georges C u v i e r (1769-1832) - wybitny francuski uczony, przyrodnik i paleontolog.
Angli膮; trzeba by艂o roku 1822, aby wyt艂umaczy膰 rok 1804.
U Despleina - poniewa偶 jego s艂awa i wiedza by艂y nie do zaczepienia - wrogowie czepiali si臋 jego dziwactw, jego
charakteru, gdy on mia艂 po prostu ow膮 w艂a艣ciwo艣膰, kt贸r膮 Anglicy nazywaj膮 excentricity2. To wspaniale ubrany jak
tragik Crebillon3, to zdradzaj膮cy dziwn膮 oboj臋tno艣膰 w kwestii stroju; widywano go to w powozie, to pieszo. Na
przemian porywczy i dobry, na poz贸r szorstki i sk膮py, ale zdolny ofiarowa膰 w艂asne mienie swym wygnanym panom,
kt贸rzy uczynili mu ten zaszczyt, 偶e przyj臋li je na kilka dni - nikt nigdy nie budzi艂 sprzeczni ej szych s膮d贸w. Mimo i偶
zdolny, dla otrzymania orderu, o kt贸ry lekarze nie powinni by zabiega膰, upu艣ci膰 na dworze z kieszeni ksi膮偶k臋 do
nabo偶e艅stwa, wierzcie mi, i偶 w duchu drwi艂 sobie ze wszystkiego. Mia艂 g艂臋bok膮 wzgard臋 dla ludzi, przyjrzawszy si臋 im
z g贸ry i z do艂u, przejrzawszy ich w ich prawdziwych pobudkach, w najuroczystszych i najmizerniej-szych aktach
egzystencji. U wielkiego cz艂owieka przymioty s膮 cz臋sto solidarne. Je偶eli w艣r贸d tych kolos贸w kt贸ry艣 ma wi臋cej talentu
ni偶 inteligencji, i tak inteligencja jego jest jeszcze szersza ni偶 u tego, o kt贸rym si臋 m贸wi po prostu:  To inteligentny
cz艂owiek". Wszelki geniusz wymaga wzroku moralnego. Wzrok ten mo偶e si臋 sprowadza膰 do jakiej艣 specjalno艣ci, ale
kto widzi kwiat, musi widzie膰 i s艂o艅ce. Ten, kt贸ry s艂ysza艂 ocalonego przez siebie dyplomat臋, gdy pyta:  Jak si臋 ma
cesarz"? I odpowiedzia艂:  Dworak si臋 ockn膮艂, ocknie si臋 i cz艂owiek", ten jest nie tylko chirurgiem i lekarzem, ale jest
tak偶e i niepospolicie bystrym cz艂owiekiem. Tote偶 cierpliwy i pilny obserwator ludzko艣ci usprawiedliwi wyg贸rowane
pretensje Despleina i uwierzy, jak on sam wierzy o sobie, 偶e umia艂by by膰 r贸wnie wielkim ministrem, jak by艂
chirurgiem.
Po艣r贸d zagadek, jakie w oczach wielu wsp贸艂czesnych nastr臋cza 偶ycie Despleina, wybrali艣my jedn膮 z najbardziej
interesuj膮cych, poniewa偶 klucz do niej znajduje si臋 w ko艅cu opowiadania i pom艣ci go za wiele g艂upich oskar偶e艅.
Ze wszystkich uczni贸w, jakich Desplein mia艂 w swoim szpitalu, naj偶ywiej przywi膮za艂 si臋 do Horacego
Bianchon. Nim zosta艂 internem w  Szpitalu Bo偶ym", Horacy Bianchon by艂 m艂odym studentem medycyny,
mieszkaj膮cym w n臋dznym pensjonacie w Dzielnicy Aaci艅skiej, znanym pod nazw膮 pensjonatu pani Vauquer. Biedny
ch艂opak pozna艂 tam szpony owej dotkliwej n臋dzy, owego tygla, z kt贸rego wielkie talenty wychodz膮 czyste i nieskalane.
S膮 to niby diamenty, kt贸re znios膮 ka偶de uderzenie bez rysy. W 偶ywym ogniu rozp臋tanych nami臋tno艣ci wyrabiaj膮 w
sobie nieskaziteln膮 uczciwo艣膰; ustawiczn膮 prac膮, jak膮 opancerzyli swoje nie zaspokojone pragnienia, zaprawiaj膮 si臋 do
walk, jakie czekaj膮 geniusza. Horacy by艂 to ch艂opak uczciwy, niezdolny paktowa膰 w rzeczach honoru, id膮cy bez
frazes贸w do rzeczy, got贸w dla przyjaciela zastawi膰 p艂aszcz, jak r贸wnie偶 odda膰 mu sw贸j czas i bezsenne noce. S艂owem,
by艂 to jeden z owych przyjaci贸艂, kt贸rzy nie troszcz膮 si臋 o to, co otrzymuj膮 w zamian za to, co daj膮, pewni, i偶 kiedy艣 z
kolei otrzymaj膮 wi臋cej, ni偶 b臋d膮 dawa膰. Wi臋kszo艣膰 przyjaci贸艂 mia艂a dla艅 贸w g艂臋boki szacunek, jaki budzi cnota bez
popisu; wielu ba艂o si臋 jego s膮du. Ale przymioty te Horacy roztacza艂 bez pedanterii. Ani purytanin, ani kaznodzieja, kl膮艂
z wdzi臋kiem, udzielaj膮c rady i nie wyla艂 za ko艂nierz, skoro si臋 nastr臋czy艂a sposobno艣膰. Dobry kompan, niep艂ochliwszy
w hulance od kirasjera, szczery i 艂atwy (nie jak marynarz, bo marynarz jest dzi艣 szczwanym dyplomat膮, ale jak dzielny
ch艂opak, kt贸ry nie potrzebuje nic ukrywa膰 w 偶yciu), szed艂 z podniesion膮 g艂ow膮 i 艣miej膮cymi si臋 oczyma. Wreszcie, aby
wszystko wyrazi膰 w jednym s艂owie, Horacy by艂 Pyladem niejednego Oresta, jako i偶 wierzyciele stanowi膮 dzi艣
najrzeczywistszy obraz staro偶ytnych Furii. Znosi艂 swoj膮 n臋dz臋 z ow膮 weso艂o艣ci膮, kt贸ra jest mo偶e jednym z g艂贸wnych
czynnik贸w t臋偶yzny, i, jak wszyscy, kt贸rzy nie maj膮 nic, robi艂 niewiele d艂ug贸w. Wstrzemi臋zliwy jak wielb艂膮d, r膮czy jak
jele艅, by艂 sta艂y w swoich pogl膮dach i post臋powaniu. Szcz臋艣cie Bianchona zacz臋艂o si臋 w dniu, w kt贸rym znakomity
chirurg oceni艂 jego przymioty i wady, jednako czyni膮ce go szacownym dla przyjaci贸艂. Kiedy sam profesor wezmie pod
swoje skrzyd艂o m艂odego ch艂opca, 贸w m艂ody ma, jak powiadaj膮, nog臋 w strzemieniu. Desplein nie zapomina艂 nigdy o
Bianchonie, gdy chodzi艂o o asyst臋 w bogatych domach, gdzie prawie zawsze jaka艣 gratyfikacja wpad艂a w sakiewk臋
interna i gdzie dzieci臋 prowincji zaznajamia艂o si臋 nieznacznie z tajemnicami paryskiego 偶ycia. Trzyma艂 go u siebie w
gabinecie w czasie konsultacji i zatrudnia艂 go; czasami posy艂a艂 go z jakim bogatym chorym do w贸d; s艂owem, wyrabia艂
mu praktyk臋. Rzecz prosta, 偶e po up艂ywie jakiego艣 czasu tyran chirurgii zyska艂 w uczniu wiernego Seida4. Ci dwaj
ludzie, jeden na szczytach kariery i wiedzy, za偶ywaj膮cy olbrzymiego maj膮tku i olbrzymiej s艂awy, drugi skromny
student bez maj膮tku i rozg艂osu, stali si臋 przyjaci贸艂mi. Wielki Desplein m贸wi艂 wszystko swemu internowi; intern
wiedzia艂, czy taka a taka kobieta siad艂a przy mistrzu na krze艣le, czy te偶 na s艂awnej kanapie w gabinecie, na kt贸rej
Desplein sypia艂; Bianchon zna艂 tajemnice tego temperamentu lwa i byka, kt贸ry w ko艅cu wyd膮艂 nadmiernie biust
wielkiego cz艂owieka i spowodowa艂 jego 艣mier膰 z roz-strzeni serca. Zg艂臋bi艂 dziwactwa tego tak czynnego 偶ycia;
kombinacje jego brudnego sk膮pstwa, nadzieje polityka utajonego w cz艂owieku nauki; m贸g艂 przewidzie膰 zawody, jakie
czeka艂y jedyne uczucie, zagrzebane w sercu nie tyle z br膮zu, ile powleczonym br膮zem.
Jednego dnia Bianchon powiedzia艂 Despleinowi, 偶e biedny nosiwoda z Dzielnicy Saint-Jac膮ues cierpi straszliw膮
chorob臋, spowodowan膮 trudami i n臋dz膮; biedny Owerniak nie jad艂 nic pr贸cz kartofli przez straszliw膮 zim臋 r. 1821.
Desplein zostawi艂 wszystkich pacjent贸w. Co ko艅 wyskoczy pomkn膮艂 wraz z Bianchonem do biedaka i kaza艂 go sam
przenie艣膰 do lecznicy s艂ynnego doktora Dubois. Odwiedza艂 tego cz艂owieka, a kiedy go wyleczy艂, wr臋czy艂 mu sum臋
potrzebn膮 na kupno konia i beczki. Owerniak ten odznaczy艂 si臋 jednym oryginalnym rysem. Przyjaciel jego
zachorowa艂: prowadzi go co rychlej do Despleina, powiadaj膮c do swego dobroczy艅cy:
 Nie zni贸s艂bym, aby poszed艂 do kogo innego". Mimo i偶 bardzo opryskliwy, Desplein u艣cisn膮艂 r臋k臋 woziwody
powiadaj膮c:  Sprowadz mi ich wszystkich". I przyj膮艂 nieboraka do  Szpitala Bo偶ego", gdzie opiekowa艂 si臋 nim
2 14
Excentrticity (ang.)-ekscentryczno艣膰.
3
Prosper Crebillon (1674-1762) - francuski autor dramatyczny,  tragik" w odr贸偶nieniu od swego syna, te偶
Prospera (1707-1777), autora bardzo swawolnych utwor贸w z 偶ycia arystokracji.
4
S e i d - niewolnik Mahometa, potem jeden z jego pierwszych i najgorliwszych wyznawc贸w.
troskliwie. Bianchon ju偶 par臋 razy zauwa偶y艂 u swego mistrza sympati臋 do Owerniak贸w, a zw艂aszcza nosiwod贸w; ale
poniewa偶 Desplein mia艂 pewn膮 ambicj臋 na punkcie swoich kuracji w  Szpitalu Bo偶ym", ucze艅 nie widzia艂 w tym nic
szczeg贸lnego.
Pewnego dnia, przechodz膮c przez plac Saint-Sulpice oko艂o dziewi膮tej rano, Bianchon spostrzeg艂 swego szefa
wchodz膮cego do ko艣cio艂a. Desplein, kt贸ry nigdy nie robi艂 kroku bez swego powoziku, by艂 pieszo; wsun膮艂 si臋 bram膮 od
ulicy Petit-Lion, tak jakby wchodzi艂 do podejrzanego domu. Zdj臋ty zrozumia艂膮 ciekawo艣ci膮, intern, kt贸ry zna艂
przekonania swego mistrza i kt贸ry by艂 dyabelskim cabanist膮5 (dyabelskim przez y, co jest u Rabelais'go wy偶szym
stopniem diabelstwa), wsun膮艂 si臋 do ko艣cio艂a i zdziwi艂 si臋 niepoma艂u, widz膮c wielkiego Desple-ina, owego ateusza bez
lito艣ci dla anio艂贸w niedost臋pnych jego skalpelowi, nie mog膮cych mie膰 fistu艂 ani przepuklin, s艂owem tego
nieustraszonego szyderc臋, kl臋cz膮cego pokornie, i to gdzie?... W kaplicy Matki Boskiej. Wys艂ucha艂 przed o艂tarzem mszy,
da艂 na ko艣ci贸艂, da艂 na biednych, powa偶ny, jak gdyby chodzi艂o o operacj臋.
- Nie przyszed艂 tu chyba po to, aby wy艣wietli膰 tajemnic臋 porodu Naj艣wi臋tszej Panny -mrukn膮艂 Bianchon,
kt贸rego zdumienie nie mia艂o granic. - Gdybym go widzia艂 w Bo偶e Cia艂o nios膮cego baldachim, mo偶na by si臋 u艣mia膰, ale
o tej godzinie, sam, bez 艣wiadk贸w, nad tym mo偶na w istocie poduma膰!
Bianchon nie chcia艂, aby si臋 zdawa艂o, 偶e szpieguje naczelnego chirurga  Szpitala Bo偶ego", wi臋c odszed艂.
Przypadkiem Desplein zaprosi艂 go tego samego dnia na obiad do restauracji.
Przy deserze Bianchon, zr臋cznie naprowadziwszy rozmow臋, zacz膮艂 m贸wi膰 o mszy, mieni膮c j膮 komedi膮 i
b艂aze艅stwem.
- B艂aze艅stwo, kt贸re kosztowa艂o chrze艣cijan wi臋cej krwi ni偶 wszystkie bitwy Napoleona i wszystkie pijawki
kolegi Broussais6! Msza to wymys艂 papieski, kt贸ry si臋ga nie dawniej ni偶 VI wieku i kt贸ry oparto na Hoc est Corpus7.
Ile偶 strumieni krwi trzeba by艂o wyla膰, aby ustanowi膰 艣wi臋to Bo偶ego Cia艂a, kt贸rym kuria rzymska chcia艂a stwierdzi膰
swoje zwyci臋stwo w sprawie Istotnej Obecno艣ci, szyzmy, kt贸ra przez trzy wieki trawi艂a Ko艣ci贸艂! Wojny hrabiego
Tuluzy i albigensi8 s膮 nast臋pstwem tej sprawy. Walde艅czycy9 i albigensi nie chcieli uzna膰 tej innowacji.
S艂owem, Desplein rozwin膮艂 ca艂膮 werw臋 niedowiarka; by艂 to istny potok wolterowskich koncept贸w lub, aby rzec
lepiej, obrzydliwa kopia  Cytatora"10
 Tam do licha! - powiada艂 sobie Bianchon w duchu - gdzie偶 jest m贸j bigot z dzisiejszego rana?"
Nie rzek艂 nic, zw膮tpi艂, czy to w istocie swego szefa widzia艂 w ko艣ciele Saint-Sulpice. Desplein nie by艂by si臋
trudzi艂 k艂ama膰 przed Bianchonem; zanadto si臋 dobrze znali; nieraz ju偶 w r贸wnie wa偶nych kwestiach wymieniali my艣li,
dyskutowali systemy de natura rerum11, zg艂臋biaj膮c je lub sekcjonuj膮c no偶em i skalpelem niedowiarstwa. Up艂yn臋艂y trzy
miesi膮ce. Bianchon nie doszed艂 do 偶adnych wniosk贸w co do tego faktu, mimo 偶e pozosta艂 on wyryty w jego pami臋ci.
Kt贸rego艣 dnia jeden z lekarzy  Szpitala Bo偶ego" uj膮艂 Despleina przy Bianchonie pod rami臋.
- Co pan robi艂 w ko艣ciele Saint-Sulpice, drogi mistrzu? - rzek艂.
- By艂em u ksi臋dza, kt贸ry ma pr贸chnic臋 kolana i kt贸rego ksi臋偶na cTAngouleme raczy艂a mi poleci膰 - odpar艂
Desplein.
Lekarz zadowoli艂 si臋 tym wykr臋tem, ale Bianchon nie.
 Haha! On teraz ogl膮da pr贸chnic臋 kolana w ko艣ciele! By艂 na mszy" - powiedzia艂 sobie intern.
Bianchon postanowi艂 sobie 艣ledzi膰 Despleina; przypomnia艂 sobie dzie艅, godzin臋, w kt贸rej zeszed艂 go
wchodz膮cego do Saint-Sulpice, i postanowi艂 przyj艣膰 na rok nast臋pny w tym samym dniu i o tej samej godzinie, aby si臋
przekona膰, czy go spotka znowu. W takim razie ta periodyczna dewocja uprawnia艂aby naukowe zbadanie; nie mog艂o
bowiem by膰 u takiego cz艂owieka jaskrawej sprzeczno艣ci mi臋dzy my艣l膮 a czynem. Nast臋pnego roku, w wiadomym dniu
i godzinie, Bianchon, kt贸ry nie by艂 ju偶 internem Despleina, ujrza艂 powozik chirurga zatrzymuj膮cy si臋 na rogu ulicy du
Tournon i ulicy Petit-Lion, sk膮d przyjaciel jego sun膮艂 jezuickim krokiem wzd艂u偶 mur贸w Saint-Sulpice. Wszed艂 i
znowu偶 wys艂ucha艂 mszy przed o艂tarzem Naj艣wi臋tszej Panny. By艂 to Desplein, naczelny chirurg, ateusz inpetto12, bigot z
przypadku. Intryga wik艂a艂a si臋. Wytrwa艂o艣膰 tego znamienitego uczonego komplikowa艂a wszystko. Kiedy Desplein
wyszed艂, Bianchon zbli偶y艂 si臋 do zakrystiana, kt贸ry robi艂 porz膮dek w kaplicy, i spyta艂 go, czy ten pan cz臋sto tu bywa.
- Jestem tu dwadzie艣cia lat - rzek艂 zakrystian - i od tego czasu pan Desplein przychodzi cztery razy na rok
5
Cabanist膮 -tj. zwolennik Pierre-Jean-Georges Cabanisa (1757-1808), lekarza i filozofa-materialisty.
6
Francois-Joseph-Victor Broussais (1772-1838) - zrazu lekarz armii napoleo艅skiej, potem profesor w paryskim
Val-de-Grace, podwa偶y艂 wiele teoryj medycyny swoich czas贸w.
7
Hoc est Corpus (艂ac.)-to jest cia艂o.
8
Albigensi - sekta chrze艣cija艅ska odrzucaj膮ca dogmat o Tr贸jcy 艣w. i zmartwychwstaniu, wyt臋piona w XIII w.
przez zorganizowan膮 przeciw niej wypraw臋 krzy偶ow膮.
9
Walde艅czycy (waldensowie) - sekta chrze艣cija艅ska za艂o偶ona przez Petrusa Waldusa (Valdez) w Lyonie w r.
1176, g艂osz膮ca powr贸t do ub贸stwa i prostoty apostolskiej, uleg艂a prze艣ladowaniom religijnym w pocz膮tkach w. XIII.
10
 C y t a t o r " - wydany w r. 1803 pamflet Pigault Lebruna, skierowany przeciw duchowie艅stwu katolickiemu i
zwalczaj膮cy je za pomoc膮 cytat贸w z r贸偶nych dzie艂
11 23
De natura rerum (艂ac.)-o istocie rzeczy
12
In petto (w艂.) - w sercu, w g艂臋bi duszy
wys艂ucha膰 tej mszy, to on j膮 ufundowa艂.
- Jego fundacja! - rzek艂 Bianchon, oddalaj膮c si臋. - To si臋 r贸wna tajemnicy Niepokalanego Pocz臋cia, rzecz, kt贸ra
sama przez si臋 musi obudzi膰 sceptycyzm lekarza.
Up艂yn膮艂 jaki艣 czas, a Bianchon, mimo 偶e tak za偶y艂y z Despleinem, nie mia艂 sposobno艣ci wspomnie膰 mu o tej
zagadce. Kiedy si臋 spotykali na konsylium albo w salonie, trudno by艂o znalez膰 ow膮 chwil臋 swobody i samotno艣ci,
kiedy to, siedz膮c z nogami wyci膮gni臋tymi przed kominkiem, z g艂ow膮 wspart膮 o fotel, dwaj m臋偶czyzni zwierzaj膮 sobie
swoje tajemnice. Wreszcie, w siedem lat p贸zniej, po rewolucji r. 1830, kiedy lud rzuca艂 si臋 na arcybiskupstwo, kiedy
podszepty republika艅skie judzi艂y go, aby niszczy艂 z艂ocone krzy偶e, kt贸re ja艣nia艂y niby b艂yskawice nad tym oceanem
dom贸w, kiedy niedowiarstwo pod rami臋 z buntem przewala艂o si臋 po ulicach, Bianchon znowu偶 ujrza艂 Despleina
wchodz膮cego do Saint-Sulpice. Lekarz wszed艂 i stan膮艂 obok niego, przy czym Desplein nie okaza艂 najmniejszego
zdziwienia. Obaj wys艂uchali ufundowanej mszy.
- Czy m贸g艂by艣 mi powiedzie膰, drogi mistrzu - rzek艂 Bianchon, kiedy wyszli z ko艣cio艂a -jaka jest przyczyna tej
twojej dewocji? Trzy razy ju偶 zdyba艂em ci臋 id膮cego na msz臋, ciebie! Musisz mi wyja艣ni膰 t臋 tajemnic臋 i wyt艂umaczy膰
ra偶膮c膮 sprzeczno艣膰 mi臋dzy twymi pogl膮dami a twoim post臋powaniem. Nie wierzysz w Boga, a chodzisz na msz臋.
Drogi mistrzu, musisz, powiniene艣 mi odpowiedzie膰.
- Podobny w tym jestem do wielu dewot贸w, ludzi g艂臋boko religijnych na poz贸r, a w gruncie takich samych
niedowiark贸w jak ty i ja.
I trysn膮艂 z jego ust strumie艅 偶arcik贸w na kilka osobisto艣ci politycznych, z kt贸rych najbardziej znana jest, w
naszej epoce, nowym wydaniem  艢wi臋toszka" Moliera.
- Nie pytam o to wszystko - rzek艂 Bianchon -ja chc臋 wiedzie膰, co ty tutaj robisz i po co ufundowa艂e艣 t臋 msz臋.
- Dalib贸g, drogi przyjacielu, jestem ju偶 nad grobem, mog臋 ci tedy opowiedzie膰 pocz膮tki mego 偶ycia.
W tej chwili Bianchon i wielki cz艂owiek znajdowali si臋 przy ulicy Quatre-Vents, jednej z najokropniejszych ulic
w Pary偶u. Desplein ukaza艂 sz贸ste pi臋tro jednego z owych dom贸w podobnych do obelisku, kt贸rych w膮ska brama
prowadzi na korytarz, ko艅cz膮cy si臋 ciemnymi kr臋conymi schodami. Na parterze tego zielonkawego domu mieszka艂
handlarz mebli, na ka偶dym za艣 pi臋trze gniezdzi艂a si臋 jaka艣 inna n臋dza. Podnosz膮c r臋k臋 wymownym gestem, De-splein
rzek艂 do Bianchona:
- Mieszka艂em tam dwa lata!
- Wiem o tym, d'Arthez tu mieszka艂, bywa艂em tu za m艂odu co dzie艅; nazywali艣my w贸wczas ten dom s艂ojem
wielkich ludzi. I co dalej?
- Msza, kt贸rej wys艂ucha艂em, wi膮偶e si臋 z wypadkami, kt贸re dzia艂y si臋 w贸wczas, gdy mieszka艂em na poddaszu,
gdzie, jak mi powiadasz, mieszka艂 d'Arthez, w tym oknie, w kt贸rym buja w tej chwili bielizna na sznurku, nad doniczk膮
z kwiatami. Pocz膮tki moje by艂y tak ci臋偶kie, drogi Bianchon, 偶e mog臋 z ka偶dym walczy膰 o palm臋 pierwsze艅stwa m膮k
paryskich. Znios艂em wszystko: g艂贸d, pragnienie, brak pieni臋dzy, brak ubrania, trzewik贸w i bielizny, wszystko, co n臋dza
ma najdotkliwszego. Chucha艂em w zdr臋twia艂e palce w tym s艂oju wielkich ludzi, kt贸ry chcia艂bym odwiedzi膰 z tob膮.
Pracowa艂em przez jedn膮 zim臋, widz膮c, jak mi si臋 kurzy z g艂owy i ogl膮daj膮c parowanie mego cia艂a, tak jak si臋 widzi
parowanie koni w mrozny dzie艅. Nie wiem, sk膮d czerpie si臋 si艂臋, aby znie艣膰 takie 偶ycie. By艂em sam, bez pomocy, bez
grosza na kupno ksi膮偶ek i na op艂acenie kurs贸w, bez przyjaciela; charakter m贸j, porywczy, dra偶liwy, niespokojny, zra偶a艂
do mnie. Nikt nie chcia艂 widzie膰 w mojej nerwowo艣ci cierpie艅 i pracy cz艂owieka, kt贸ry z dna spo艂ecznego, gdzie si臋
znajduje, miota si臋, aby si臋 wydoby膰 na powierzchni臋. Ale mia艂em, mog臋 ci to powiedzie膰, tobie, przed kt贸rym nie
potrzebuj臋 nic udawa膰, mia艂em ten podk艂ad dobrych uczu膰 i 偶ywej wra偶liwo艣ci, kt贸re zawsze b臋d膮 przywilejem ludzi
do艣膰 silnych, aby si臋 wdrapa膰 na jakikolwiek szczyt, po d艂ugim brodzeniu w bajorach n臋dzy. Nie mog艂em nic wydoby膰
z mojej rodziny ani z moich stron poza chud膮 pensyjk膮, kt贸r膮 mi wyznaczono. S艂owem, w owej epoce jad艂em rano
bulk臋, kt贸r膮 piekarz z ulicy Petit-Lion sprzedawa艂 mi taniej, bo by艂a wczorajsza albo przedwczorajsza, i drobi艂em j膮 w
mleku; tak wi臋c 艣niadanie kosztowa艂o mnie tylko dwa su. Jada艂em obiad tylko raz na dwa dni, w pensjonacie, gdzie
obiad kosztowa艂 szesna艣cie su. W ten spos贸b wydawa艂em tylko dziewi臋膰 su dziennie. Wiesz r贸wnie dobrze jak ja, jak
musia艂em dba膰 o buty i oszcz臋dza膰 ubranie! Nie wiem, czy p贸zniej doznajemy tyle zgryzoty przekonuj膮c si臋 o zdradzie
kolegi i przyjaciela, co kiedy ujrzymy ironiczny grymas buta, kt贸ry si臋 pruje, lub us艂yszymy p臋kanie szwu u surduta.
Pi艂em tylko wod臋, mia艂em zabobonn膮 cze艣膰 dla kawiarni. Zoppi wydawa艂 mi si臋 Ziemi膮 Obiecan膮, gdzie jedynie
Lukullusy Dzielnicy Aaci艅skiej maj膮 prawo wst臋pu.  Czy b臋d臋 m贸g艂 kiedy - powiada艂em sobie czasem - wypi膰 tam
fili偶ank臋 kawy ze 艣mietank膮, zagra膰 partyjk臋 domina?"
Na razie przelewa艂em w nauk臋 ca艂膮 w艣ciek艂o艣膰, jak膮 budzi艂a we mnie moja n臋dza. Stara艂em si臋 nagromadzi膰
wiadomo艣ci, pomno偶y膰 moj膮 warto艣膰 osobist膮, aby zas艂u偶y膰 na miejsce, kt贸re spodziewa艂em si臋 zdoby膰 w dniu, w
kt贸rym wyjd臋 z mojej nico艣ci. Zu偶ywa艂em wi臋cej oliwy ni偶 chleba; 艣wiat艂o, kt贸re 艣wieci艂em w te zaciek艂e noce,
kosztowa艂o mnie wi臋cej ni偶 moje utrzymanie. Ten pojedynek by艂 d艂ugi, uparty, bez 偶adnej os艂ody. Nie budzi艂em
sympatii doko艂a siebie. Aby mie膰 przyjaci贸艂, czy偶 nie trzeba 偶y膰 z r贸wie艣nikami, mie膰 par臋 groszy, aby z nimi popi膰,
chodzi膰 wsz臋dzie, gdzie chodz膮 studenci! Nie mia艂em nic! A nikt w Pary偶u nie wyobra偶a sobie, 偶e nic to jest nic. Kiedy
chodzi艂o o to, aby ods艂oni膰 moj膮 n臋dz臋, czu艂em w gardle 贸w nerwowy skurcz, kt贸ry daje chorym wra偶enie kuli
wst臋puj膮cej im z prze艂yku do gard艂a. P贸zniej spotyka艂em owych ludzi bogatych od urodzenia, kt贸rzy, nigdy nie
zaznawszy braku, nie znaj膮 problemu tej regu艂y trzech: m艂ody cz艂owiek ma si臋 do zbrodni tak, jak pi臋cio-frank贸wka ma
si臋 do X. Ci poz艂acani g艂upcy m贸wi膮 mi:  Czemu偶e艣 robi艂 d艂ugi? Czemu艣 zaci膮ga艂 te uci膮偶liwe zobowi膮zania?"
Przypominaj膮 mi ow膮 ksi臋偶niczk臋, kt贸ra s艂ysz膮c, 偶e lud nie ma chleba, m贸wi艂a:  Czemu偶 nie kupi膮 sobie biszkopt贸w?"
Chcia艂bym widzie膰 jednego z owych bogaczy, kt贸rzy si臋 skar偶膮, 偶e bior臋 zbyt drogo za operacj臋, chcia艂bym ich widzie膰
bez grosza, samych w Pary偶u, bez przyjaciela, bez kredytu, zmuszonych pracowa膰 dziesi臋cioma palcami, aby 偶y膰! Co
by robili? Gdzieby poszli nasyci膰 sw贸j g艂贸d? Bianchon, je偶eli mnie kiedy widzia艂e艣 gorzkim i twardym, sumowa艂em
w贸wczas moje pierwsze cierpienia z bezlitosnym egoizmem, kt贸rego mia艂em tysi膮ce dowod贸w w wy偶szych sferach,
lub te偶 my艣la艂em o przeszkodach, jakie nienawi艣膰, zawi艣膰, zazdro艣膰 wznios艂y mi臋dzy triumfem a mn膮. W Pary偶u, kiedy
pewni ludzie widz膮, 偶e jeste艣 bliski w艂o偶y膰 nog臋 w strzemi臋, jedni ci膮gn膮 ci臋 za po艂臋, inni przecinaj膮 rzemie艅, i偶by艣
rozbi艂 sobie 艂eb padaj膮c, jeden rozkuwa ci konia, drugi kradnie ci szpicr贸zg臋; najmniejszy zdrajca to jeszcze ten, kt贸ry
podchodzi wprost, aby wygarn膮膰 do ciebie z pistoletu. Masz do艣膰 talentu, drogi ch艂opcze, aby pozna膰 niebawem
straszliw膮 nieustann膮 bitw臋, jak膮 miernota wydaje niepospolitemu cz艂owiekowi. Je偶eli przegrasz jednego wieczora
dwadzie艣cia pi臋膰 ludwik贸w, jutro okrzycz膮 ci臋, 偶e jeste艣 graczem, i najlepsi przyjaciele og艂osz膮, 偶e艣 przegra艂 w wili臋
dwadzie艣cia pi臋膰 tysi臋cy frank贸w. Niech ci臋 g艂owa boli, b臋dziesz uchodzi艂 za wariata. Uniesiesz si臋, powiedz膮, 偶e nie
potrafisz 偶y膰 z ludzmi. Je偶eli, aby si臋 oprze膰 temu batalionowi kar艂贸w, zbierzesz w sobie wszystkie si艂y, przyjaciele
powiedz膮, 偶e chcesz wszystko po偶re膰, 偶e masz pretensj臋 panowa膰, tyranizowa膰. S艂owem, przymioty twoje zmieni膮 si臋
w wady, ka偶da wada stanie si臋 wyst臋pkiem, a cnota zbrodni膮. Je偶eli ocali艂e艣 kogo, powiedz膮, 偶e艣 go zabi艂; je艣li chory
wyjdzie, orzekn膮, 偶e艣 dla terazniejszo艣ci po艣wi臋ci艂 jego przysz艂o艣膰; je偶eli nie umar艂, umrze. Zachwiej si臋, padniesz!
Wynalez cokolwiek, upominaj si臋 o swoje prawa, staniesz si臋 karierowiczem, filutem, kt贸ry nie chce dopu艣ci膰 m艂odych.
Tak, m贸j drogi, o ile nie wierz臋 w Boga, jeszcze mniej wierz臋 w cz艂owieka. Czy nie znasz Despleina zupe艂nie innego
ni偶 ten Desplein, na kt贸rego ka偶dy wymy艣la? Ale nie poruszajmy tego b艂ota. Zatem, mieszka艂em w tym domu;
pracowa艂em, aby przeby膰 pierwszy egzamin, a nie mia艂em szel膮ga. Rozumiesz? Doszed艂em do tej ostateczno艣ci, w
kt贸rej cz艂owiek powiada sobie:  Zaci膮gn臋 si臋 do wojska!" Mia艂em nadziej臋. Oczekiwa艂em z domu skrzynki z bielizn膮,
podarku starej ciotki, jednej z owych ciotek, kt贸re, nie maj膮c poj臋cia o Pary偶u, my艣l膮 o twoich koszulach, wyobra偶aj膮c
sobie, 偶e z trzydziestoma frankami na miesi膮c siostrzeniec jada ba偶anty. Skrzynka przyby艂a, gdy by艂em na wyk艂adzie;
porto wynosi艂o czterdzie艣ci frank贸w; odzwierny, szewc Niemiec mieszkaj膮cy w suterenie, zap艂aci艂 porto i zatrzyma艂
skrzynk臋. Przechadza艂em si臋 po ulicy des Foss閟-Saint-Germain-des-Pr閟 i po ulicy de L'Ecole-de-M閐ecine, nie
mog膮c wynalez膰 podst臋pu, aby odzyska膰 moj膮 skrzynk臋 bez wydatku czterdziestu frank贸w, kt贸re bym oczywi艣cie
zwr贸ci艂 sprzedawszy bielizn臋. M贸j brak sprytu wskaza艂 mi, 偶e mym jedynym powo艂aniem jest chirurgia. Tak, m贸j
ch艂opcze, subtelnym duszom, kt贸rych si艂a objawia si臋 w wy偶szej sferze, brak jest owego zmys艂u intrygi, owego sprytu
obfituj膮cego w sztuczki, w kombinacje; ich geniusz to traf, one nie szukaj膮, one znajduj膮. Wreszcie wr贸ci艂em w nocy, w
chwili gdy wraca艂 r贸wnie偶 m贸j s膮siad, nosiwoda nazwiskiem Bourgeat, wie艣niak z Saint-Flour. Znali艣my si臋 tak, jak si臋
znaj膮 dwaj lokatorzy mieszkaj膮cy w klitkach na tym samym pi臋trze; s艂ysz膮 si臋 wzajem, jak 艣pi膮, kaszl膮, ubieraj膮 si臋, a偶
w ko艅cu przywykn膮 do siebie. M贸j s膮siad oznajmi艂 mi, 偶e gospodarz, kt贸remu by艂em winien za kwarta艂, wyrzuci艂 mnie:
trzeba mi si臋 wynosi膰 jutro. Jego r贸wnie偶 wygnano z przyczyny jego rzemios艂a.
Sp臋dzi艂em najbole艣niejsz膮 noc w 偶yciu.  Sk膮d wzi膮膰 pos艂a艅ca, aby zabra艂 moje biedne sprz臋ty, moje ksi膮偶ki, jak
zap艂aci膰 tego pos艂a艅ca i odzwiernego, do kogo si臋 uda膰?" Te beznadziejne pytania powtarza艂em we 艂zach, tak jak
wariaci powtarzaj膮 swoje piosenki. Usn膮艂em. N臋dza ma sw贸j boski sen, pe艂en cudnych marze艅. Nazajutrz rano, w
chwili gdy mia艂em si膮艣膰 do mojej miseczki chleba moczonego w mleku, wszed艂 Bourgeat i rzek艂 z kiepska po
francusku:
- Panie studencie, ja jestem biedny cz艂owiek, podrzutek ze szpitala w Saint-Flour, bez ojca i matki, za biedny,
aby si臋 o偶eni膰. Pan te偶, jak widz臋, nie masz za wiele rodziny ani te偶 tego, co potrzeba. S艂uchaj pan, mam na dole r臋czny
w贸zek, kt贸ry wynaj膮艂em pi臋膰 groszy godzina; nasze wszystkie rzeczy zmieszcz膮 si臋 tam; je偶eli pan zechce, poszukamy
pomieszczenia razem, skoro nas st膮d wygnano. Ostatecznie, nie by艂o nam tu jak w raju.
- Wiem dobrze, m贸j zacny Bourgeat - odpar艂em. - Ale jestem w wielkim k艂opocie. Mam na dole skrzynk臋
zawieraj膮c膮 za trzysta frank贸w bielizny, m贸g艂bym tym sp艂aci膰 to, com winien gospodarzowi i odzwiernemu, a nie mam
ani talara.
- Ba, ja mam par臋 groszy - odpar艂 weso艂o Bourgeat pokazuj膮c mi star膮 zat艂uszczon膮 portmonetk臋. - Niech pan
zachowa swoj膮 bielizn臋.
Bourgeat zap艂aci艂 m贸j kwarta艂 komornego, swoje komorne, pokry艂 za mnie odzwiernego. Nast臋pnie z艂o偶y艂 nasze
sprz臋ty, moj膮 bielizn臋 na w贸zek i ci膮gn膮艂 go zatrzymuj膮c si臋 przed ka偶dym domem, gdzie widnia艂a karta. Ja
wchodzi艂em, aby zobaczy膰, czy mieszkanie si臋 nam nada. O po艂udniu b艂膮dzili艣my jeszcze w okolicy, nie znalaz艂szy nic.
Cena by艂a wielk膮 przeszkod膮. Bourgeat zaproponowa艂 mi 艣niadanie w traktierni, u kt贸rej progu zostawi艂 w贸zek. Pod
wiecz贸r odkry艂em w dziedzi艅cu Rohan, w pasa偶u Handlowym, na samym szczycie poddasza, dwa pokoje przedzielone
schodami. Na ka偶dego z nas wypad艂o sze艣膰dziesi膮t frank贸w komornego rocznie. I oto mieli艣my dach nad g艂ow膮 z
moim skromnym przyjacielem. Zjedli艣my obiad razem. Bourgeat, kt贸ry zarabia艂 oko艂o p贸艂trzecia franka dziennie, mia艂
blisko sto talar贸w; nied艂ugo mia艂 zi艣ci膰 swoje marzenie, kupuj膮c konia i beczk臋. Dowiedziawszy si臋 o mym po艂o偶eniu
(wyci膮gn膮艂 bowiem ze mnie moje sekrety z ow膮 dobroduszn膮 chytro艣ci膮, na kt贸rej wspomnienie do dzi艣 艣ciska mi si臋
serce), wyrzek艂 si臋 na jaki艣 czas ambicji swego 偶ycia: uprawia艂 swoje rzemios艂o dwadzie艣cia dwa lata, po艣wi臋ci艂 swoich
sto talar贸w dla mojej przysz艂o艣ci.
Tu Desplein 艣cisn膮艂 silnie za rami臋 Bianchona.
- Da艂 mi pieni膮dze na egzaminy! Ten cz艂owiek, m贸j przyjacielu, zrozumia艂, 偶e ja mam misj臋, 偶e potrzeby mojej
inteligencji wi臋ksze s膮 od jego potrzeb. Zaj膮艂 si臋 mn膮, nazywa艂 mnie swoim ma艂ym, po偶ycza艂 mi na ksi膮偶ki, opiekowa艂
si臋 mn膮 jak matka. Sk膮pe i liche po偶ywienie, na jakie by艂em skazany, zast膮pi艂 zdrowym i obfitym pokarmem. Bourgeat,
m臋偶czyzna blisko czterdziestoletni, mia艂 fizjonomi臋 艣redniowiecznego mieszczanina, wydatne czo艂o, g艂ow臋, kt贸r膮
malarz m贸g艂by wzi膮膰 za model g艂owy Likurga. Biedny cz艂owiek mia艂 serce wezbrane od nie zu偶ytego przywi膮zania;
kocha艂 dot膮d w 偶yciu jedynie psa, zdech艂ego od dawna, o kt贸rym m贸wi艂 mi zawsze, pytaj膮c, czy s膮dz臋, 偶e Ko艣ci贸艂
pozwoli odprawia膰 msze za jego dusz臋. Pies jego by艂 (opowiada艂) prawdziwym chrze艣cijaninem, kt贸ry przez dwana艣cie
lat towarzyszy艂 mu zawsze do ko艣cio艂a; ani nie szczekn膮艂, s艂uchaj膮c organ贸w; nie otwiera艂 pyska i siedzia艂 w kucki przy
nim, z min膮 pozwalaj膮c膮 mniema膰, 偶e si臋 modli.
Ten cz艂owiek przela艂 na mnie wszystkie swoje przywi膮zania: przygarn膮艂 mnie jak istot臋 samotn膮 i cierpi膮c膮, sta艂
si臋 dla mnie najtkliwsz膮 matk膮, najdelikatniejszym dobroczy艅c膮, s艂owem, idea艂em owej cnoty, kt贸ra si臋 kocha w swoim
dziele. Kiedy go spotka艂em na ulicy, rzuca艂 mi spojrzenie nabrzmia艂e niewymown膮 szlachetno艣ci膮; udawa艂 w贸wczas, 偶e
idzie tak, jakby nie ni贸s艂 nic, widocznie by艂 szcz臋艣liwy, 偶e mnie widzi w dobrym zdrowiu, dobrze ubranym. S艂owem,
by艂o to oddanie ludu, mi艂o艣膰 gryzetki przeniesiona w wy偶sz膮 sfer臋 uczu膰. Bourgeat za艂atwia艂 moje sprawunki, budzi艂
mnie w nocy o wskazanej godzinie, czy艣ci艂 moj膮 lamp臋, froterowa艂 sie艅, r贸wnie dobry s艂u偶膮cy jak dobry ojciec, a
schludny jak Angielka. Zajmowa艂 si臋 gospodarstwem. Jak Filopemen13, r偶n膮艂 drzewo, wszystkie swoje czynno艣ci
za艂atwia艂 z prostot膮, z godno艣ci膮, jak gdyby rozumia艂, 偶e cel uszlachetnia wszystko. Kiedy rozsta艂em si臋 z tym zacnym
cz艂owiekiem, aby wst膮pi膰 jako intern do  Szpitala Bo偶ego", uczu艂 t臋py b贸l na my艣l, 偶e nie mo偶e dzieli膰 mego 偶ycia; ale
pocieszy艂 si臋 nadziej膮 zebrania pieni臋dzy potrzebnych na koszta doktoratu. Kaza艂 mi przyrzec, 偶e go b臋d臋 odwiedza艂 w
wolne dnie. Bourgeat by艂 dumny ze mnie, kocha艂 mnie dla mnie i dla siebie. Gdyby艣 odszuka艂 moj膮 tez臋, zobaczy艂by艣,
偶e jemu jest po艣wi臋cona. W ostatnim roku internatu zarobi艂em do艣膰 pieni臋dzy, aby odda膰 wszystko, com by艂 winien
temu zacnemu wie艣niakowi, kupuj膮c mu konia i beczk臋. Wpad艂 w straszny gniew dowiaduj膮c si臋, 偶e si臋 wypru艂em z
pieni臋dzy; a zarazem by艂 zachwycony, 偶e si臋 jego marzenia zi艣ci艂y. 艢mia艂 si臋 i 艂aja艂 mnie, patrza艂 na swego konia, na
beczk臋 i ociera艂 艂zy m贸wi膮c:
- To bardzo niepi臋knie! Ha! jaka 艂adna beczka! yle pan uczyni艂! Ale ko艅 silny jak czterdzie艣ci ch艂op贸w!
Nie widzia艂em nic bardziej wzruszaj膮cego ni偶 ta scena. Bourgeat upar艂 si臋 koniecznie kupi膰 mi to wyk艂adane
srebrem etui, kt贸re widzia艂e艣 w moim gabinecie i kt贸re jest dla mnie najdro偶sz膮 pami膮tk膮. Mimo 偶e pierwsze moje
sukcesy upoi艂y go, nigdy nie wymkn臋艂o mu si臋 najl偶ejsze s艂owo, najl偶ejszy gest, kt贸ry by m贸wi艂:  To ja stworzy艂em
tego cz艂owieka". A przecie bez niego n臋dza by艂aby mnie zabi艂a. Biedny cz艂owiek zam臋cza艂 si臋 dla mnie: jada艂 tylko
chleb z odrobin膮 czosnku, abym ja m贸g艂 mie膰 kaw臋 na moje bezsenne noce. Zachorowa艂. Sp臋dza艂em, jak mo偶esz sobie
wyobrazi膰, noce przy jego 艂贸偶ku, uratowa艂em go za pierwszym razem, ale w dwa lata potem przysz艂a recydywa i mimo
najusilniej szych stara艅, mimo wszelkich wysi艂k贸w wiedzy choroba po偶ar艂a go. Nigdy 偶adnego kr贸la nie piel臋gnowano
tak jak tego cz艂owieka. Tak, Bianchon, aby wydrze膰 to 偶ycie 艣mierci, wa偶y艂em si臋 na rzeczy nies艂ychane. Chcia艂em go
utrzyma膰 do艣膰 d艂ugo, aby m贸g艂 by膰 艣wiadkiem swego dzie艂a, aby si臋 zi艣ci艂y wszystkie jego marzenia, abym m贸g艂
dope艂ni膰 jedynej wdzi臋czno艣ci, jaka wype艂nia艂a mi serce, zagasi膰 ogie艅, kt贸ry do dzi艣 jeszcze mnie pali!
Bourgeat - doda艂 po pauzie Desplein, widocznie wzruszony - umar艂 na moich r臋kach, zostawiaj膮c mi wszystko,
co posiada艂, testamentem sporz膮dzonym u publicznego pisarza i datowanym z roku, w kt贸rym zamieszkali艣my razem.
Ten cz艂owiek by艂 艣lepo wierz膮cy. Kocha艂 Naj艣wi臋tsz膮 Pann臋 tak, jakby kocha艂 swoj膮 偶on臋. Sam 偶arliwy katolik, nigdy
nie pozwoli艂 sobie ani s艂owa wyrzutu za moje niedowiarstwo. Kiedy znalaz艂 si臋 w niebezpiecze艅stwie, prosi艂 mnie, bym
nie oszcz臋dza艂 niczego, aby mu zapewni膰 pomoc Ko艣cio艂a. Kaza艂em co dzie艅 odprawia膰 msz臋 za niego. Cz臋sto w nocy
spowiada艂 mi si臋 z obaw o swoj膮 przysz艂o艣膰, bal si臋, 偶e nie 偶y艂 do艣膰 cnotliwie. Kochany cz艂owiek pracowa艂 od rana do
wieczora. Dla kog贸偶 by艂by raj, gdyby by艂 raj? Przysposobi艂 si臋 na 艣mier膰 jak istny 艣wi臋ty i 艣mier膰 jego by艂a godna
偶ycia. Ja jeden szed艂em za jego trumn膮. Kiedy z艂o偶y艂em w ziemi mego jedynego dobroczy艅c臋, stara艂em si臋 wyp艂aci膰
wobec niego; spostrzeg艂em, 偶e nie mia艂 ani rodziny, ani przyjaci贸艂, ani 偶ony, ani dzieci. Ale wierzy艂, mia艂 przekonania
religijne; czy偶 mia艂em prawo dyskutowa膰 nad nimi? Wspomnia艂 mi nie艣mia艂o o mszach, jakie odprawia si臋 za
umar艂ych; nie chcia艂 nak艂ada膰 mi tego obowi膮zku, s膮dz膮c, 偶e to by znaczy艂o kaza膰 sobie p艂aci膰 za swoje us艂ugi. Skoro
tylko mog艂em ponie艣膰 koszta fundacji, z艂o偶y艂em w ko艣ciele Saint-Sulpice potrzebn膮 sum臋, aby tam odprawiano cztery
msze na rok. Poniewa偶 jedyn膮 rzecz膮, jak膮 mog臋 ofiarowa膰 Bourgeatowi, jest zadowolenie jego pobo偶nych pragnie艅,
przeto w dniu, w kt贸rym odprawia si臋 ta msza, z pocz膮tkiem ka偶dej pory roku, powiadam z ca艂膮 uczciwo艣ci膮 sceptyka:
 M贸j Bo偶e, je艣li istnieje sfera, w kt贸rej mie艣cisz po 艣mierci tych, co byli doskonali, pomy艣l o biednym
Bourgeat; a je偶eli jest co艣, co trzeba za艅 wycierpie膰, ze艣lij na mnie te cierpienia, i偶by m贸g艂 wej艣膰 szybciej do tego, co
si臋 nazywa rajem".
Oto, m贸j drogi, na co cz艂owiek z moimi przekonaniami mo偶e sobie pozwoli膰. B贸g musi by膰 dobry ch艂op, nie
wezmie mi tego za z艂e. Przysi臋gam ci, da艂bym ca艂y maj膮tek za to, aby wiara Bourgeata mog艂a mi wlez膰 do g艂owy.
Bianchon, kt贸ry piel臋gnowa艂 Despleina w ostatniej chorobie, nie 艣mie dzi艣 twierdzi膰, czy znakomity chirurg
umar艂 ateuszem. Ludzie wierz膮cy radzi b臋d膮 pomy艣le膰, 偶e skromny woziwoda przyszed艂 mu otworzy膰 bram臋 niebios,
jak mu niegdy艣 otworzy艂 ziemsk膮 bram臋 frontonu, gdzie napisano:  Wielkim ludziom - wdzi臋czna ojczyzna".
Pary偶, stycze艅 1836
13
Filopemen (Filopoimen, 253-189 p.n.e.) - w贸dz grecki, zwany  ostatnim z Hellen贸w", wz贸r prostoty, prawo艣ci
i patriotyzmu.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Dom pod kotem z rakietka
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 4 Kobieta porzucona
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Bal w Sceaux
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 1 Sakiewka
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Drugie studium kobiety
Balzac Honoriusz Komedia ludzka 6 Pulkownik Chabert
Balzac Honoriusz Proboszcz z Tours
Balzac Honoriusz Proboszcz z Tours
Honoriusz Balzac Ojciec Goriot
Niania w Nowym Jorku ( Nanny Diaries, The ) 2007 Dramat , Komedia rom
(NIE) Tylko taniec danceflick 2009 Komedia, Akcja, Muzyczny
Do Siedmiu Razy Sztuka Lucky Seven 2003 Komedia Romantyczna 2
Honore de Balzac Proboszcz z Tours
Wizja rewolucji w Nie Boskiej komedii

wi臋cej podobnych podstron