Witkiewicz Nadobnisie i koczkodany


Sa/on w pałacu Pandeusza Klawistańskiego. Najfantastyczniejsze urzadzenie
w tonach ciemnoniebieskich. Pole do popisu dla najbardziej wyuzdanego
dekoratora. Wprost kominek bardzo wysunięty naprzód. Drzwi we wgłębieniu
na prawo wprost sceny, na prawo i na lewo. Klawi-stański i Pępkowicz w
białych tropikalnych kostiumach siedza rozwaleni na ceylońskich le\akach
przed kominkiem i pala olbrzymie czerwone "cherooty". Nina siedzi na
fotelu na lewo, ubrana w czerwona lekka sukienkÄ™
1 czerwone pończochy. Pantofle ma koloru vert veronese. Jest zupełnie
obojętna. Panowie nie zwracaja na nia najmniejszej uwagi. Jest biały
goracy dzień. Mimo to na kominku pali się zielony ogień. Za scena słychać
co pewien czas piew kanarków, gdakanie kur i pianie kogutów. W miejscach
oznaczonych [blask] staje siÄ™ wprost o lepiajacy. Okien nie na.
Wykluczone jest, aby na scenie wisiały jakiekolwiek Modernistyczne
obrazy, np. moje własne, chyba \e jest to wyra nie napisane w informacji.
Wykluczona jest równie\ dekoracja ze starych rekwizytów, np. jaki "cichy
kacik" z komedii Bałuckiego, jak równie\ kombinacja tej mo\liwo ci
2 Poprzednia. Te ostatnie wymagania stosuja siÄ™ nie tylko do tej sztuki,
ale do wszystkich, które napisałem dotad i mo\e naPiszę jeszcze. , >v ,
Nadobnisie i koczkodan^yij Ziel
470
PANDEUSZ mówi z wzrastajacym patosem
Mówię ci, Kwiniu, \e problemów w znaczeniu istotnym dawniejszym, nie ma
ju\. W filozofii sa jedynie tak zwane "Scheinprobleme", problemy pozorne,
a w \yciu wszystko jest zdefiniowane, sprecyzowane, skończone Jeste my o
krok tylko od kompletnej martwoty społecznej, gorszej od tego, co nastapi
po zga nięciu słońca. mierć za \ycia, prawie \e nieosiagalna dla
jednostek^ spełnia się rzeczywi cie w społeczeństwach. Mówię: "prawie",
bo mamy jeszcze parali\ postępowy i narkotyki. Ale nie mogę nazwać tego
pełnym ekwiwalentem samopo\erania się ludzko ci w formie wzrastajacej
specjalizacji. Nawet wiara w katastroficzne zakończenie całej tej
historii jest ostatnia iluzja degeneratów dawnego porzadku. Katastrofa
jest czym zbyt pięknym, aby miało to przydarzyć się naszemu gatunkowi
Istnień Poszczególnych. Skończyło się wszystko, co było mniej więcej
znanym. Zdaje mi się jednak, \e wynalazłem co zupełnie nowego, co , co
mo\e być sprawdzonym jedynie przez nas obu... TARKWINIUSZ
Pozostaje zawsze miło ć. (Wskazuje na Nin ę, która ani drgnęła.) Oto jest
problemat, od którego oddzieliłe mnie, Pandziu, murem przedwczesnego
zwatpienia. PANDEUSZ
Chcę cię uchronić od wszystkich tych potworno ci, które prze\yłem; sam
kochałem się i w niewmnycn panienkach, i w demonach, poczawszy od klasy
pie szej a\ do trzeciej. Byłem ofiara, drobniutka muszM w łapach
straszliwych pajaków, byłem sam dem^ i rozgniatałem serca jak truskawki,
i \arłem je P0. jako marmoladę z czystej męczarni. Przeszedłem dyzm, i
masochizm, nie liczac miło ci wzniosfycn czacych do obłędu przez sama
niespefflia prostszych zało\eń. Jestem młody i piękny, a
zafflykam z ta lekko cia i beztroska, jak gdybym zatrzaskiwał drzwiczki
od mej kasy, wybrawszy z niej wszyst-jae warto ci istotne, (z naciskiem)
Musimy wrócić do czasów greckich: odrodzić zamierajaca przyja ń. Przyja ń
stała się dzi czym wstrętnym, poniewa\ znikło poczucie istotnej
wrogo ci. Ale my nie zejdziemy na manowce obrzydliwego erotyzmu: nasza
przyja ń będzie wyrzeczeniem się wszelkich wstrzasów zmysłowych.
Sublimacja uczuć jednorodnych w najwy\szej sferze \yciowego poznania.
Będę prowadził cię droga cię\ka ku absolutnej jedno ci dusz męskich...
TARKWINIUSZ zrywajac siÄ™
To jest zamaskowana perwersja. Błagam cię: pozwól mi raz jeden choćby
zakochać się naprawdę. Mę\czyzna pięknym jest tylko w samotno ci albo
kiedy zdobywa swoje najwy\sze marzenie w postaci nieprzypadkowej kobiety.
Elementy męskie w jednorodno ci połaczeń sa - powiedziałbym - zbyt
psychicznie włochate. Siła musi być samotna, a łup nie mo\e stać się
jedno cia ze swym zdobywca.
PANDEUSZ uderzajac dłonia w poręcz Nie, nie, nie. Nie pozwolę ci się
splugawić. Ach, ile\ bym dał w tej chwili, aby móc wydrzeć z siebie to
wszystko, co prze\yłem. Ty jeste czysty, ty masz dane, do czego ja
dochodzić muszę brnac przez straszliwe Pustynie przeszło ci,
przezwyciÄ™\ajac na ka\dym kroku Wldma i upiory. Kocham ciÄ™ i nie mogÄ™ ci
na to pozwolić, aby zniszczył w sobie to, co jest najpiękniej-sze: bfak
wspomnień. A zreszta wszystkich kobiet i tak "ueć nie będziesz. To jest
najpotworniejsze w caÅ‚ym TA^m Pr°blemie. r%3Å„RK\V!NlUSZ siadajac
j 'to Prawda. O, Bo\e, Bo\e. Jak\e straszliwie cier-
? Pozwól mi przynajmniej u\ywać jakich narkoty-
' "andziu. Ja inaczej nie wytrzymam twojej tresury.
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
473
PANDEUSZ
Mo\esz co najwy\ej palić. Ja przezwycię\yłem morfinę, C2H5OH, and you
must know, my dear, \e alkoholizm jest najtrudniejszym do wyleczenia,
poniewa\ większo ć pijaków "will not stop their drinking" - nie chca
przestać pić. Pokonałem dalej haszysz i kokainę, nie mówiac ju\ o
wszystkich najnowszych wynalazkach sir Granta, o jego niezwyciÄ™\onej
cerebro-spinalinie i piekielnych afrodyzjakach z typu
trynitrobenzoamidofen-dów. Znasz jego epokowe do wiadczenia na
brazylijskich gwanxach. Byłem we wszystkich zakładach wiata, w których
walcza z truciznami. Walczyłem te\ sam, w pustyniach Australii i
puszczach Peru i Borneo. Nie - nie dam ci ani kropli niczego. Jestem
uosobieniem potęgi woli w najstraszliwszym, luksusowym wydaniu. Ty, jako
czysty i niewinny, przero niesz mnie w nieskończono ć. TARKWINIUSZ
Ale\, Pandziu. Czy\ nie dlatego wła nie jeste tak potę\nym, \e masz ju\
to wszystko poza soba? Czy\ będę mógł osiagnać tę doskonało ć nie
poznawszy wprzód niebezpieczeństw: moich własnych i tych tak zwanych
zewnętrznych? Czy\ wyrzeczenie się nie stwarza dopiero najistotniejszej
\adzy? Wszystko rzuca się wtedy na mózg i opanowuje coraz większe jego
obszary. PANDEUSZ
Der Mensch ist ein sich selbst betriigendes Tier. Człowiek jest to
samookłamujace się zwierzę. Przebaczam ci to, ale musisz mi przyrzec, \e
było to po raz ostatni. Przyrzekasz? TARKWINIUSZ wstajac
Przyrzekam. Pęknę od tego ciagłego nienasycenia, ale
wytrzymam. Choćbym miał nawet dostać obłędu, a na
wet zwykłego bzika, wytrzymam. ".
Akt pierwszy
PANDEUSZ
Nie dostaniesz. Znam twoja naturę lepiej, ni\ ty sam ja znać mo\esz. Na
tle moich własnych prze\yć widzę cię jak przezroczysta tafelkę kryształu
w ród najjadowit-szych promieni Rutherforda i Bohra. Przy pomocy moich
metod uczynię z ciebie atletę najistotniejszych niedosytów, które dopiero
otworza ci wrota tajemnicy najwy\szej: zasady TOśSAMO CI FAKTYCZNEJ
POSZCZEGÓLNEJ. Tajemnica ta ma dwa piętra, nieprzepuszczalne, jak dwa
mo\liwe wiaty Einsteina. Ka\dy nawet najgłupszy bydlak wie, \e to jest
to, a nie co innego. A jednak w wy\szym zrozumieniu tego rozwiazuje siÄ™
najpiekielniejszy problemat wszystkich-mo\liwych i aktualnych Istnień.
Z prawej strony wbiega Stary słu\acy we fraku.
STARY LOKAJ
Pandziu! Zofia z Abencerage'ów Kremlińska wali tu na sze ciu autach z
całym sztabem. Czterdziestu Mandel-baumów! Bóg nie wie kto! Miałem
wiadomo ć telefonem ze stacji na folwarku Antares. Minęli ju\ wał na
rzece Szlifowanych Ryb.
Wybiega. f.,, <.:,, '.. < t
TARKWINIUSZ niepewnie l "
No i co teraz? ; /.?; '
PANDEUSZ z lekka pow ciagnie^ w swoim poprzednim
patosie > ' . ;
Nic - wytrzymamy to.
TARKWINIUSZ
A kiedy wprowadzisz mnie do wy\szej sfery twoich my li?
PANDEUSZ
Dzi wieczór - mo\e jutro - nie wiem. Obecno ć całej tej hałastry tutaj
będzie wła nie doskonała próba dla ciebie. Zobaczysz negatywna stronę
\ycia w jej najbardziej luksusowym egzemplarzu. IdÄ™ na wie\Ä™
475
474
Akt pierwszy
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
popatrzeć na widowisko wjazdu tej bandy metafizycznych snobów.
Przechodzi na prawo.
TARKWINIUSZ
Czy ty znasz tę Kremlińska osobi cie?
PANDEUSZ zatrzymujac siÄ™
Znałem kiedy . Ale wtedy była trochę inna ni\ obecnie.
Wychodzi na prawo.
NINA podnoszac głowę po raz pierwszy
Czy pana nie nudzi cały ten patos, którego tak nadu\ywa nasz gospodarz?
(Tarkwiniusz milczy.} No, panie Kwiniu, ze mna mo\e pan być tak otwarty
jak z nikim - nawet z pańskim mistrzem.
TARKWINIUSZ
Tak - nudzi mnie. Widzi pani, ja znam wiele rzeczy, ale teoretycznie. Ja
więcej czytałem, ni\ on się tego domy la. Znam Kamasutrę i Weiningera,
Freuda i babilońskich erotomanów. Znam wszystkie mo\liwe powie ci klasy
pierwszej i cała prawie poezję wiata. Wszystko to razem nudzi mnie ju\
zawczasu. Jednak w tym, czego ogólne zarysy rozwinał przede mna Pandzio,
jest co nowego i nieznanego.
NINA wstajac
Czy pan wierzy w te ostatnie wtajemniczenia? (Tarkwiniusz milczy
uporczywie.) Mnie siÄ™ wydaje, \e to nie nastapi nigdy, \e na dnie tego
wszystkiego jest tylko artystyczny frazes, tworzacy rzeczywisto ć. Czemu
pan Klawistański nie mo\e dokonać tego sam? Dlaczego koniecznie pan jest
mu potrzebny, wła nie pan, a nie kto inny?
TARKWINIUSZ
Nie wiem. (innym tonem) Pani wie, \e ja nie jestem nawet tak niewinny
naprawdę? (tajemniczo) Niech pani sobie wyobrazi, \e ja pocałowałem
kiedy LizÄ™, o tu - za ucho.
Wskazuje palcem swoja szyjÄ™ za uchem. > , k. <>
NINA ostro
O - tylko proszę bez zwierzeń. Liza nic mi o tym nie mówiła i nie chcę
wcale wdzierać się przypadkiem w jej tajemnice, (innym tonem) Czy pan
wie, czym jest dla mnie przyjazd całej tej kompanii? Wuj mój, sir Tomasz
Blazo de Lizo, nale\y do najbli\szych przyjaciół pani Zofii. On jedzie tu
z nia na pewno. To znaczy: koniec mojej swobody. TARKWINIUSZ
Ech - co tam pani swoboda. Pani wyjdzie sobie za ma\, będzie pani miała
kochanków, wszystko, co pani zechce. A ja? Jestem niewolnikiem nowotworu,
który mi przeszczepił do mózgu ten piekielny Pandzio. Ja jestem zupełna
maszynka w jego rękach, (nagle) Niech pani powie, czy między wami nigdy
nic nie było? NINA
Daję panu słowo, \e nic. On nie przekroczył w stosunku do mnie granic
najnormalniejszego opiekuna. TARKWINIUSZ zaciskajac piÄ™ ci
Ja mu nie zazdroszczę ostatecznie jego przeszło ci - to ju\
przezwycię\yłem, ale wie pani, \e gdybym się dowiedział, \e on teraz co
takiego robi, czego nie powinien, niech mi [pani] wierzy, zabiłbym go jak
psa. NINA patrzac mu w oczy
Pan jest o niego zazdrosny. Pan go kocha... TARKWINIUSZ obłędnie
Nie wiem. Nie wiem, czy to jest miło ć, (z siła) Wiem tylko to, \e je li
tak dalej będzie trwać, je li on naprawdę mnie nie wprowadzi w inny
wiat, który by mi mógł zastapić \ycie, to stanę się potworem, jakiego
dotad nie było. NINA
Ee - niech pan nie przesadza. Pan jest biedne dziecko, a nie \aden
potwór. Gładzi go po głowie.
476
477
Akt pierwszy
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
TARKWINIUSZ odsuwajac siÄ™ od niej z gniewem
Niech pani siÄ™ nade mna nie lituje. To mnie obra\a. Niech pani lepiej
powie, co pani o nim my li.
NINA
Powiem panu otwarcie: ja go te\ kocham.
TARKWINIUSZ ze strachem
Co?...
NINA miejac siÄ™
Niech pan będzie spokojny, z tego nic nigdy być nie
; mo\e. (powa\nie) On, kiedy był w pańskim wieku, był
kochankiem mojej zmarłej matki. Moja mama była
kobieta zła. Czytałam jej dziennik. Ja nie mogę my leć
o tym bez wstrętu. r
TARKWINIUSZ gro nie ;
O czym, o czym?
NINA miejac siÄ™
O jego pocałunkach, tylko o pocałunkach. A zreszta on jest skończony,
zniszczony na zawsze, (z ironia) Ach - on jest niezwycię\ony, jemu groził
zanik ro\ków przednich z powodu miło ci do pani Kremlińskiej - ona te\
jest niezwyciÄ™\ona. Mo\e pan go zwyciÄ™\y, panie Kwi-niu. Pan jest taki
Å‚adny.
TARKWINIUSZ
Więc jednak pani go kocha! Pani go prowokuje fałszywa obojętno cia. Co za
perfidia.
NINA z ironia
Ach, co za do wiadczenie teoretyczne. Ach, co za wzniosło ć duszy, (innym
tonem) A zreszta, ja pana kocham tak\e. Pan jest liczny, niewinny
chłopczyk. Pan jest jak mała gwiazdka w Drodze Mlecznej.
Całuje go nagle w usta i wybiega na lewo. Tarkwiniusz
stoi przez chwilkÄ™ nieruchomo.
TARKWINIUSZ
A jednak usta to jest piekielna rzecz. Teraz ju\ nic
nie wiem. ,-,..,- *",,.,,
Przez drzwi rodkowe, w głębi, na prawo od kominka, wchodzi Zofia z
Abencerage'ów Kremlińska ubrana w strój automobilowy, ze szpicruta w
ręku. Za nia równie\ w strojach automobilowych: Sir Tomasz, Teer-broom i
Oliphant Beedle. Za nimi w stroju kardynalskim dr Don Nino de Gewacz i w
pełnym uniformie kirasjerów gwardii graf Czub inin- Zalet a -j e w. Za
nim tłoczy się 40 (wyra nie czterdziestu) Man-delbaumów. Tarkwiniusz
dębieje na widok Zofii. ZOFIA
Czego pan tak zdębiał, panie. Jak się pan nazywa? Gdzie jest wła ciciel
zamku?
TARKWINIUSZ f
Poszedł się przebrać. Nazywam się Pępkowicz. f!:
ZOFIA
liczne nazwisko. Ja jestem Zofia z Abencerage'ów i tak dalej. Dlaczegó\
to pan się nie poszedł przebrać na moje przybycie? TARKWINIUSZ
Zajęty byłem wa\na rozmowa z księ\niczka Passmore St. Edwards. Cierpię na
nieopisane ciemno ci we Å‚bie, a od niejakiego czasu... SIR TOMASZ
Hullo! Więc ona jest tutaj, tak jak to przypuszczałem. Czy nie wie...
TARKWINIUSZ
Mo\esz pan być zupełnie spokojny, sir Tomaszu. Mój przyjaciel kocha tylko
i wyłacznie mnie. Stworzył nowy zakon absolutnej, czysto duchowej
przyja ni. Jutro lub nawet dzi wieczorem mam być przypuszczony do
tajemnic ostatecznych. ZOFIA
A zatem w porÄ™ przybywam. (Wskazujac na Tarkwiniusz a) Patrzcie, jaki
on liczny. CiÄ™\ka walkÄ™
479
478
Pigułka
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona
będę miała z takim rywalem. (Gro ny pomruk w tłumie Mandelbaumów i parę
głosów ze sztabu główne go.) Cicho, Mandelbaumy, i wy, czciciele
pierwszej klasy.
TARKWINIUSZ
Pani obra\a mego przyjaciela. Nie mo\e pani objać swoim kobiecym
mó\d\kiem wielko ci jego ducha. Pani się zdaje, \e pani ma do niego
jakie prawa. Proszę się raz na zawsze rozczarować.
ZOFIA do sztabu
Słyszycie? To jest co niebywałego! Taki kwiatek uchował się w domu tego
potwora. I on jeszcze mu wierzy. (do Tarkwiniusza) Straszne chwile
czekaja cię, smutny młodzieńcze. Nie wiesz jeszcze, czym sa psychiczne
zbrodnie. Patrz na mnie: czy\ nie jestem piękna i młoda? A jednak nie ma
we mnie nic. Jestem mumia, mam lat tysiace, a okrucieństwo moje nie ma
granic. To on, pański Pandeusz, uczynił ze mnie pajęczycę - ja po\eram
duchy, nasyciwszy się ciałami. Patrz na ten tłum. (Wskazuje sztab i
Mandelbaumów.) To wszystko skórki od poczwarek, z których uleciały
motyle. A te motyle, ich dusze, mam w mojej siatce i bawiÄ™ siÄ™ nimi,
kiedy chcę i jak chcę, młody idioto. Mo\e i ty zechcesz być okazem w
mojej kolekcji?
TÅ‚um milczy.
TARKWINIUSZ . . .
Pani jest banalna, głupia kura. Ci panowie wydali ju\
sad na siebie samych, o ile to prawda jest, co pani
nich mówi. Ja jestem wy\szy ponad zwykły \yc10^
apetyt i to dzięki niemu, jedynemu dla mnie człowie
wi na tej ziemi, którego pani w jego domu obraza.
ZOFIA
Głupi fanfaronie. Inaczej będziesz mówił za d Ja ci odsłonię jego zamiary
w całej grozie-
wiesz...
TARKWINIUSZ
Wiem wszystko, co mi trzeba. Proszę mnie zostawić w spokoju.
Idzie szybko ku drzwiom na prawo. s
TEERBROOM Panie, panie! czy moja Liza jest te\ tutaj?
TARKWINIUSZ
Tak, jest. Pocałowałem ja wczoraj w ucho. Odpokutuję to tak, jak pan
zechce, i to nie tylko przez wzglad na wiek pana i na nia, ale sam dla
siebie, (do Sir Tomasza) A pańska siostrzenica pocałowała mnie dzi w
usta, plugawiac tym moja naj więtsza miło ć z Pandziem. (do Zofii)
Nienawidzę was wszystkie i nigdy waszym nie będę. Wasze pamiętniki
po miertne i głupie wierszyki dadza poznać wiatu, ile mogłem u\yć tak
zwanej "miło ci", gdybym tylko chciał. (Wydobywa z kieszeni zwój papieru
i daje go Teerbroomowi.) Oto wiersze pańskiej córki pisane do mnie.
(Teerbroom chowa wiersze do kieszeni) Po więcam to wszystko dla zdobycia
ostatecznych prawd istnienia, z dala od waszych ohydnych knowań i
zasadzek. Do widzenia!
Wychodzi gwałtownie na prawo.
ZOFIA
Udał się nam ten mały, krwawa miazgę z niego zrobię.
Będę je ć jego nerwy sma\one na wolnym ogniu. Czuję,
\e zagrała we mnie krew wszystkich Abencerage'ów. TEERBROOM
Ale\, pani Zofio: ten automobil po ostatnim carze CT^lizJi dzi pani dam
jeszcze. SIR TOMASZ
KupiÄ™ dla pani opactwo St. Patrick. Niech siÄ™ dzieje, co
Tlo nie t0' nie t0' bo oszaleJ?-BEEDLE do Sir Tomasza
o nie co? Oszalałe ju\, sir Tomaszu, (do Zofii) ni: jacht księcia Yorku
od dzi jest pani własno cia.
480
481
Nadobnisie i kaczkodany, czyli Zielona pigułka
SIR GRANT
Pigułki! Zielone pigułki! Dzi napiszę pani na pergaminie moja
najtajniejsza receptÄ™.
ZALETAJEW
Cała platynę Uralu zło\ę w pani liczne, drapie\ne raczki, madame Sofija.
Będziemy "duf wa wsiu".
KARDYNAA NINO
Nie wiesz, pani, o tej rozkoszy i nasyceniu ambicji, jakie towarzyszy
uwodzeniu najwy\szych dostojników Ko cioła. Dawniej niewarte to było
funta kłaków, ale dzi . A zreszta willa Calafutrini ze wszystkimi
bezcennymi zbiorami jest twoja. Niech Bóg ma mnie w swojej opiece.
Modli siÄ™.
MANDELBAUMY A my? A my? A my?
ZOFIA ucisza gwar ruchem ręki i tupnięciem
Nie mówcie do mnie jak do ulicznej dziewczynki. Mnie się ju\ tym nie
zdobywa.
SIR GRANT "
Od kiedy to, od kiedy? b
ZOFIA
Od dzi , od dzi , (patrzy na zegarek na nodze) od drugiej po południu
jestem więta. Mnie zdobywa się tylko skomplikowaniem psychiki,
połaczonym z maksymalna siła.
SIR TOMASZ
Któ\ to wykazał tę wła ciwo ć, \e miesz pani o nich mówić w ten sposób,
jak gdyby były one w kim rzeczywisto cia. Kto jest ten wyrodek?
ZOFIA
Ten chłopczyk, który tu był przed chwila, ten młody Pępkowicz.
Ryk Mandelbaumów ro nie z ka\da chwila.
NAJSTARSZY Z MANDELBAUMÓW
My mamy te wła ciwo ci - my, Mandelbaumy. W imieniu nas wszystkich
protestujÄ™!! ... ,,..,
ZOFIA zamierzajac siÄ™ na niego szpicruta
Milczeć!! (Rykucicha.Najstarszy Mandelbaum cofa się.} Słu\ba!! Słu\ba!!!
Wbiega z prawej strony MÅ‚ody Lokaj w czerwonej liberii. MAODY LOKAJ
SÅ‚ucham, Ja nie Pani! *S
ZOFIA wskazujac szpicruta tłum Mandelbaumów
Wyprowadzić tę hołotę, dać jej \erć i rozmie cić p&
pokojach.
MAODY LOKAJ X
Słucham Ja nie Pania, (do Mandelbaumów) PT@N
szę panów. Proszę.
Pcha ich ku drzwiom rodkowym. "
ZOFIA #
Zapamiętajcie sobie dobrze, Mandelbaumy, \e jeste
cie dla mnie tylko i jedynie zmieszanym "tłem" męsko
ci bezosobowej i przerywanej, "un fond de masculinite
impersonelle et intermittente". Won!!! (Tamci wychodza.
Zofia rzuca się na krzesło.) Z tego dzieciaka zrobię
antydot przeciw Pandziowi. Teraz jestem silna, mam
dzi dobry dzień.
Z lewej strony wchodzi Pandeusz. Po obu stronach trzymaja siÄ™ go obie
dziewczynki: z prawej Nina, z lewej Liza Nina ubrana w czarna sukienkÄ™,
Liza w poprzedniej sukni Niny. Pandeusz w czarnym anglezie. PANDEUSZ
Przepraszam, \e tak długo pozwoliłem Państwu na siebie czekać. Musiałem
się przebrać i przygotować Lizę do tego, co ja czeka, (do Teerbrooma)
Panie Teerbroom: pan nie umie wychowywać córki. Zostanie u mnie tak
długo, a\ póki nie uznam za stosowne zwrócić jej panu jako kobietę
skończona i niebanalna.
482
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona
483
Aktjńerwszy
Pigułka
TEERBROOM
Przez snobizm jestem gotów nawet na to. Tylko tego pan nie wie, \e pański
przyjaciel ju\ się z nia całował. Mam w kieszeni cały pakiet wierszy
napisanych przez nia do tego Pępkowicza. Panu ufam zupełnie, ale pańskim
teeee... wychowankom...
PANDEUSZ
To niemo\liwe! Jak pan mie!
TEERBROOM
Sam to przed chwila powiedział. Prawda, panowie? ZOFIA
Tak, Pandeuszu - mogę to po wiadczyć. Jeste mocno zachwiany w twoich
hm... zamiarach. Ale ja cię pocieszę przy pomocy nowych pigułek sir
Granta. PANDEUSZ
To okropne! Dzi wła nie chciałem zaczać zdradzać przed nim tajemnice
ostateczne najwy\szego pojmowania \ycia.
SIR TOMASZ
Nie do ć na tym: moja siostrzenica Nina, jak sam zeznał to pański pupil,
pocałowała go dzi w usta. Zdawał się być tym bardzo zasmucony, ale
sadzę, \e udawał ze strachu przede mna.
PANDEUSZ
Ale\ na Aldebarana, sir Tomaszu! Panie leerbroom! Jestem niewinny. Po
prostu, po prostu ziemia usuwa mi się spod nóg. Słabo mi.
Panienki go podtrzymuja.
ZOFIA
Pandeuszu: twoje wtajemniczenia sa blaga. Wiem, czym się to skończy.
Chcesz sobie wrócić młodo ć, u\ywajac do tego wspomnień chwil prze\ytych
w Harvard-Colle-ge. Pamiętaj, \e zniknałe wtedy z horyzontu. My wiemy,
co to było: to był rok karnego domu w Crippen--Heath.
PANDEUSZ
Tak - przyznaję to. I od tego czasu \yłem według praw natury, mimo \e sa
ludzie, którzy mia dowodzić, \e epoki najwy\szej kultury sa zawsze
połaczone z ich lekcewa\eniem. To, o czym marzę obecnie, wy\sze jest
ponad wasze plugawe podejrzenia. Sadzisz to po sobie, Zosiu. O - ty
jeste zdolna do rzeczy najgorszych. Ja ciebie znam. Ale nic z tego.
Będziesz ostatnia pokusa dla Kwinia i to pokusa, która on pokona. A je li
pokona ciebie - nie ma dlań ju\ pokus na wiecie.
ZOFIA
Dziękuję ci za uznanie. Jeste przynajmniej sprawiedliwy. Ale radzę ci,
strze\ się przed samym soba. Stan pod wiadomy zawsze tak postępuje. Ty
nie znasz sobie. Ciebie znam tylko ja jedna. Ty masz jeszcze przed soba
szatańskie mo\liwo ci.
PANDEUSZ
Na przykład mo\liwo ć zakochania się powtórnie w tobie!! Cha, cha, cha!
ZOFIA
Nic jeszcze nie wiadomo. Pigułki - oto ostatnie słowo tajemnicy. A co do
mnie, to nie upadłam jeszcze tak nisko, aby być przedmiotem twoich
idiotycznych eksperymentów z twoimi mediami.
NINA
W kwestii formalnej: czy państwo nie mogliby odło\yć tej rozmowy na
pó niej? Liza: id przywitać się z ojcem. (Liza pada w objęcia
Teerbrooma. Do Pande-u s za) Ci ludzie sa zmęczeni droga. Mo\e by pan
zajał się odpowiednim rozmieszczeniem go ci. Ja pomy lę o kwiatach do
obiadu.
PANDEUSZ
Rzeczywi cie ma pani racjÄ™, panno Nino. ProszÄ™ za mna.
Idzie ku drzwiom rodkowym, z prawej strony wbiega Tar-
kwiniusz, ubrany jak poprzednio. ;
485
Akt pierwszy
484
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
TARKWINIUSZ
Pandziu! Szukam cię po całym pałacu. Mam okropne przeczucia. Ta pani
(wskazuje na Zofię) zupełnie mi się nie podoba, ale niepokoi mnie
strasznie. (Zofia gniewnie uderza szpicruta po płaszczu.) Jestem w stanie
zupełnej dywergencji najistotniejszych napięć kierunkowych.
PANDEUSZ ponuro
Zdradziłe mnie. Teraz nie wiem, czy zdołam cię uratować od \ycia. Nie
jeste ju\ czystym duchem bez wspomnień.
TARKWINIUSZ
Ach, te dziewczatka mnie zdradziły. Nie - to oni ci powiedzieli, (z
szalonym zapałem) To jest nic: to sa powierzchowne mu nięcia, których ju\
nie pamiętam. Musisz mnie wtajemniczyć zaraz. Jestem w stanie
straszliwego wewnętrznego naprę\enia. Mogę pęknać: mogę się przewalić w
tę lub tamta stronę z siła wulkanu. Ale przysięgam ci: w istocie jestem
czysty. Chod my do twej leniwni.
PANDEUSZ
Nie - odłó\my to na jutro. Nie jestem dzi usposobiony, nie jestem do ć
skupiony. Wytrzymaj naprzód pokusę, oka\ się godnym. Pomów wpierw z pania
Zofia.
TARKWINIUSZ bardzo rozczarowany
Ach, tak. Teraz ci powiem rzecz straszna: ty nie wie
rzysz sam sobie, ty nie wierzysz w prawdÄ™ twego syste
mu. Ty się boisz, ty nie masz siły. Maskujesz nieistot-
no ć twych pragnień fałszywa teoryjka. Czemu nie
mo\esz być sam ze soba? Dlaczego jestem ci koniecz
nie potrzebny? Przyznaj siÄ™, \e ty jeszcze nie wiesz, co
masz mi powiedzieć. Ty szukasz natchnienia we mnie,
natchnienia dla uwierzenia w siebie, dla zapełnienia tej
okropnej pustki, która ci nie daje \yć. A \alić się nie
masz ju\ odwagi. , > " ,
PANDEUSZ z gorycza
Oto jak straszne spustoszenie zrobiły w duszy twej te niby powierzchowne
mu nięcia. Jestem zdradzony, obrzydliwie okłamany i zdradzony.
ZOFIA
Tak - Pandzio się zdemaskował. Ja mówiłam to samo.
PANDEUSZ
Ty nie masz prawa głosu, Zosiu. Przestałem dla ciebie istnieć od czasu,
jak nie mogłem być w stosunku do ciebie mę\czyzna. Demaskujesz się sama.
TARKWINIUSZ
Ale co będzie ze mna? śycie wdziera się wszystkimi porami do mego
oszalałego mózgu.
ZOFIA
Biedny chłopiec! Dosyć. Wszystko rozstrzygnie się samo. Uwolnimy się
nareszcie od tego przeklętego problemu Pandeusza Klawistańskiego. Albo
jest zwykłym szarlatanem, albo największym metafizycznym bydlęciem, jakie
znam. Id my się kapać, a potem je ć.
Idzie ku drzwiom rodkowym, a za nia inni. Kardynał
modli siÄ™ idac.
TARKWINIUSZ do Niny
Panno Nino: muszę pani co powiedzieć. Gangliony pękaja mi od
niewyra\alnych my li.
Chwyta Ninę za rękę i wywleka na lewo.
PANDEUSZ krzyczy za nim : ;
Oby tego nie po\ałował! Uwa\aj! ';
Zofia wybucha miechem i wychodzi. Z nia inni i P a n -
deusz. Zostaje Sir Grant Blaguewell-Padlock,
który zatrzymuje Oliphanta Beedle.
SIR GRANT
Rozumie pan? Wszystko jest w moim ręku. (Wyjmuje pudełeczko z kieszeni od
kamizelki i stuka w nie palcem.) Zielone pigułki. Jednak, pomy l pan,
\ycie w dzisiejszych czasach bez narkotyków byłoby czym
486
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielon
strasznym. Jestem ostatnim dobroczyńca upadajac ' ludzko ci, o ile
naturalnie rodek mój nie oka\e się -; miertelnym w dalszych skutkach.
Na ludziach nie miałem odwagi go wypróbować.
OLIPHANT BEEDLE
Tak - albo wła ciwie, co nas to wszystko obchodzi? Wytwarzacie sztuczne
problemy.
SIRGRANT
Ale\ ona musi być moja, dzi , zaraz, kiedy zechcę. (Oliphant robi gro ny
ruch.) Uspokój się pan, następna pigułkę rezerwuję dla niej i dla pana.
Historia stara jak wiat, zamiast napoju - pigułki. Za co do problemu
Pandeusza, to nie jest on tak nieistotnym, jak pan my li. Na przykładzie
tym zademonstrujÄ™ pewne prawa wieczne.
MAODY LOKAJ wchodzac przez drzwi rodkowe Proszę Ja nie Panów do ła ni.
Wychodza szybko przed lokajem, który ich przepuszcza.
KONIEC AKTU PIERWSZEGO
AKT DRUGI
O DSAONA PIERWSZA
Ten sam pokój. Wieczór, godzina wpoi do dziesiatej. Przez drzwi rodkowe
wchodzi Zofia, ubrana w czarna sukniÄ™ balowa, w towarzystwie obu
panienek. Nina ubrana zielono, Liza \ółto. Zofia siada na kanapce, która
stoi obecnie na prawo od kominka, wprost drzwi (na kominku pali siÄ™ dalej
zielony ogień) i wkłada do pudełeczka od pudru co , co dotad trzymała w
zaci niętej ręce. Nina siada po jej prawej ręce, Liza - po lewej. Za
scena słychać od czasu do czasu przeciagłe, ponure ryki.
NINA <;;.,
Co pani tam robi, pani Zofio? s J,
ZOFIA
To jest tajemnica dzisiejszego wieczoru. Nigdy nie byłam tak silna jak
teraz. Znalazłam przeciwwagę dla psychicznej perwersji Pandeusza w
postaci tego chłopczyka. Ale to tylko siła negatywna. Mam jeszcze co ,
ha, ha, mam jeszcze co .
NINA
Siła kobiety zawsze jest negatywna, nawet nie w znaczeniu zła. LIZA
lak - ja te\; to my lę. Siła kobiet jest wklęsła - ich siła jest
wypukła...
Nadobnisie i
488
NINA
Poczekaj, Liza: pani Zofia mówi, \e ma co więcej, co pozytywnego. Co
pani ma w tym pudełeczku?
ZOFIA wstajac
Mam zielona pigułkę sir Granta. Nowy narkotyk stwarzajacy nienasycenie
tak potworne, \e wobec tych, którzy go za\yja, Mesalina byłaby owieczka
tylko. Wpu cił mi, bestia, do kieliszka. Ale spostrzegłam i zatrzymałam
między zębami. A potem wyjęłam ja nieznacznie. Komu ja dam, ten będzie
kochał mnie, jak nikt jeszcze dotad nikogo nie kochał od poczatku wiata.
NINA
Tylko proszę oszczędzać Tarkwiniusza. Ja go kocham. ZOFIA
Pani nie będzie miała siły pokonać wpływu Pandeusza. Nie wie pani, z kim
pani walczy. Zwycię\yć w nim fikcję wy\szego poznania \ycia bez
miło ci, która mu wszczepił Klawistański, mogę tylko ja.
NINA
Tak, ale przy tym zabierze go pani dla siebie. Ja nie chcÄ™. ZOFIA
I có\ mi zrobisz, biedna kureczko? Ty nie wiesz, jak ja ich znam. Ja znam
ka\dy fibr ich pozornie skomplikowanych dusz. Nie było jeszcze takiego,
który by mi się ;; oparł. NINA ironicznie
Z wyjatkiem Pandeusza, wobec którego pani negatywna siła ju\ nie
wystarcza. ZOFIA
Ale pani zdaje się te\ kochać Klawistańskiego. Tak mi przynajmniej
mówiono. NINA
i,i Gdyby nie to, \e był kochankiem mojej n matki, kochałabym go nawet
takim, jaki jest
489
zielonych pigułek sir Granta. (błagalnie) Pani: niech pani nie zabiera mi
Tarkwiniusza. BÅ‚agam pania.
ZOFIA
Dobrze: spreparuję go tylko dla pani. Na tyle tylko, na ile będzie mi
potrzebnym, aby mógł zwycię\yć pokusy Pandzia. Ani na tyle więcej. ,w " =
,
Pokazuje na palcu. _ :Ihvv..^-> "j. v^\
NINA :-: . -.' .;.-.- -,--:,. : : u,,r- ':
Dziękuję pani. ; . = - ; ';A
Całuje ja w rękę. " f' : - '
LIZA
Jaka pani Zofia jest piękna we wszystkim, co mówi i co robi. (do Niny)
Gdyby kto inny mówił tak jak ona; byłoby to wstrętne.
NINA
Niestety, czyny mę\czyzn maja warto ć bezwzględna. To, co czyni kobieta,
zanadto zale\ne jest od jej twarzy, figury i stroju, a nade wszystko od
tego, czy ma ładne ręce i nogi.
Przez drzwi z prawej strony wchodzi Tarkwiniusz we
fraku, Zofia rozprÄ™\a siÄ™.
TARKWINIUSZ
Przychodzę na tę próbę mojej siły. Ale ostrzegam pania, \e jestem
skondensowany jak nigdy. Wszystko wisi na jednym włosku, który ma
wytrzymało ć stalowej liny.
ZOFIA
tym lepiej dla mnie, panie Pępkowicz. Niech pan siada. ^KWINIUSZ siadajac
między dziewczynkami "ani mnie nie rozumie, mówiłem o rzeczach istotnych,
^zuję do pani obrzydzenie graniczace z bólem fizycznym prawie. W ka\dym
słowie, które pani wymawia, Jest [Pani] cyniczna i wstrętna. W ka\dym
najobojęt-niejszym zdaniu tkwi ukryta jaka my l lubie\na. Pani 8 s zdaje
się nie wychodzić z gardła, tylko diabli Wledzaskad..
490
491
Akt drugi
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
ZOFIA
Na tym polega moja siła. Takie powiedzenia zapadaja
głęboko w najskrytsze zakręty waszych ciał i potem tak
. trudno je wam z siebie wyrwać jak wspomnienia rozko-
szy.
TARKWINIUSZ wstrzasajac siÄ™
O, jakie\ to obrzydliwe! NienawidzÄ™ pani.
Wstaje.
ZOFIA
Ale poczuł pan jednocze nie ten dreszcz tajemniczy, którego pan nie znał
dotad. Wie pan.
TARKWINIUSZ
Skad pani wie? Pani jest jasnowidzaca.
Dziewczynki przychylaja siÄ™ do siebie i patrza na ZofiÄ™
z uwielbieniem.
ZOFIA
WÅ‚a ciwie jestem ciemnowidzaca, ale widzÄ™ pewnie. Moje tajemne oczy kra\a
razem z czerwonymi kulkami twojej młodej krwi i zagladaja w ukryte
sprÄ™\yny twego ,': jestestwa.
TARKWINIUSZ
Tu się pani pomyliła! To zdanie nie budzi we mnie \adnego dreszczu. Jest
artystycznie nieudane. Głos się pani zmienił i załamał. Niech pani nie
udaje czego ponad siebie, bo mo\e się pani wysypać.
ZOFIA
Ach - nie mów tak ordynarnie. Patrz na mnie - nie unikaj mego wzroku.
Czy\ nie czujesz potwornej rozpaczy na my l o tym, czego nigdy, nigdy nie
będzie? Cały wiat nie istnieje w tej chwili dla ciebie. Wszystkie barwy
zbladły gdzie w oddali, a formy najpiękniejszych widoków skurczyły się w
ohydne, zeschnięte, starcze zmarszczki, jakby je spalał od wewnatrz
tajemny \ar bezdennej pustki. Wszystkie twoje uczucia stały się wyrazem
najstraszliwszej wewnętrznej nudy i dzień
jutrzejszy zdaje ci się nieskończona pustynia, której przebrnięcie jest
niemo\liwo cia a\ po wieczno ć cała. Patrz na mnie: czy\ to nie prawda?
TARKWINIUSZ
Rzeczywi cie - widzi mnie pani na wylot. W głowie mi się kręci. ZOFIA
wskazujac NinÄ™
Czym\e jest to biedne czyste uczuciatko, które masz
dla niej, wobec nienasycenia wszystkich \adz, które
czujesz teraz? Ja mogę spełnić to wszystko albo odej ć
w tej chwili z okrutnym u miechem i zostawić cię
spalonego na popiół, sparali\owanego, stę\ałego od
niewysłowionej męki ogromu nigdy niesytego pragnie
nia. Patrz w moje oczy. Podobasz mi siÄ™.
TARKWINIUSZ zbli\ajac siÄ™ do niej ; {.
To straszne -ja nie mogę się oprzeć. Oglada się na dziewczynki. NINA
zrywajac siÄ™
Ja go nie oddam! Ja go kocham, a pani chce się nina bawić. Proszę go
zaraz zostawić w spokoju. ZOFIA łagodnie
Id stad w tej chwili, moje dziecko. We Lizę i id cie spać obie. A
przedtem porozmawiajcie sobie o wszystkim.
Nina zgnębiona bierze Lizę za rękę i obie wychodza powoli na lewo. Zofia
i Tarkwiniusz patrza na siebie. Z chwila zatrza nięcia się drzwi
Tarkwiniusz rzuca się na Zofi ę, która obwija go wę\owatym u ciskiem.
Całujac się padaja oboje na kanapę. W tej samej chwili przez drzwi
rodkowe wchodzi Sir Gra n t. Tamci rozrywaja siÄ™. SIR GRANT
Pani Zofio! Ja się przyznam do wszystkiego, ja pani dałem w winie zielona
pigułkę. Pani obiecała mi kiedy ... To ju\ zaczyna działać... Niestety
przedwcze nie...
492
493
Akt drugi
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
- Według moich do wiadczeń na gwanxach powinno zaczać się najwcze niej
w cztery godziny. Ja pania błagam... Pani mi przyrzekła... Tylko my
mo\emy to wypróbować.
2Å‚OFIA wstajac; Tarkwiniusz siedzi dalej
Jeste pan skończony osioł. Pańska pigułkę mam tu - patrz pan. (Pokazuje
pudełeczko od pudru.) Zatrzyma-
tf. łam ja na zębach. Id pan do swoich gwanxów. (Słychać
:> ryki silniejsze od poprzednich.) O - nie słyszy pan, jak
:, rycza? Za\yje, kiedy będę chciała, albo dam ja, komu zechcę. To
jeszcze lepsze. Rozumie pan, panie trucicielu? ProszÄ™!
Wskazuje drzwi. Sir G ran t wychodzi zgnębiony, bez
słowa.
TARKWINIUSZ ciagnac Z ofi Ä™ ku sobie na kanapkÄ™ Jeszcze... Daj mi twoje
usta!
ZOFIA siadajac koło niego
Nie, dziecinko, teraz porozmawiamy powa\nie. Ja nie chcÄ™ tylko twoich
ust, choć tak licznie umiesz całować. Ty masz w sobie dane to, czego
inni ucza siÄ™ latami. Ale ja ciÄ™ kocham, ja chcÄ™ twojej duszy. Ty musisz
być mój naprawdę, przedtem, nim nasycisz twoje pragnienie. Inaczej
otrujesz siÄ™ mna tak jak inni.
TARKWINIUSZ
Więc naprawdę pani mnie kocha? ;,
ZOFIA
Tak - musisz uwierzyć w twoje szczę cie. Jestem twoja. Poznaj mnie teraz,
\eby potem nie po\ałował tego, \e mnie nie oceniłe . Ja mogę być
wszystkim. Trzeba mnie tylko bardzo, bardzo kochać. Mo\e wróca jeszcze
moje dni dziewczęce, kiedy byłam naprawdę szczę liwa.
TARKWINIUSZ zabierajac siÄ™ do niej
Więc pozwól mi się całować. Dlaczego mnie odpy
chasz? , ..,....,
ZOFIA
Nie, nie - nie teraz. Teraz chcÄ™ tylko twojej duszy.
TARKWINIUSZ ponuro
Wie pani - zdaje mi się w tej chwili, \e duszy nie mam wcale, (głosem
dziecka, które dopomina się o cukierek) Ja chcę twoich ust.
ZOFIA
Zdaje ci się. Siad tu przy mnie spokojnie, oprzyj twoja główkę o mnie i
mów. Mów do mnie tak jak do Niny, jak do niego... do Pandzia.
TARKWINIUSZ sadowiac się koło niej
Ja nie mam nic do powiedzenia. Zapomniałem o wszystkim. Chod zaraz do
mnie, do mego pokoju.
ZOFIA
Nie, nie, nie pójdę. Ty wcale nie jeste mój. Ja ci się tylko podobam. Ty
ciagle my lisz o nim, o tym przeklętym Pandeuszu.
TARKWINIUSZ wstajac
To jest wła nie fatalne, \e o nim zapomniałem. Czuję okropne wyrzuty
sumienia. Nie tylko w stosunku do niego, ale do siebie samego. Zdradziłem
siebie. Jestem człowiek upadły.
ZOFIA wstajac
Dziecko! Ty nie wiesz, kto jest ten twój Pandeusz. To jest wcielenie
najgorszej perwersji połaczone z najbardziej plugawym apetytem. Ty się
dopiero dzi przekonasz, \e wszystkie jego teorie na temat wy\szego \ycia
sa zupełna blaga. Wy\szego sposobu istnienia naprawdę nie ma. Sa to tylko
fikcje uspołecznionych bydlat, jakimi jeste my. Na dnie duszy Pandzia
jest tylko zamaskowana \adza najzwyklejszego u\ycia.
TARKWINIUSZ wstajac
Pani się pomyliła. Nie wiedziała pani, z kim pani ma do czynienia. Ja
jestem silniejszym, ni\ pani my li. A przy
494
495
Akt drugi
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
tym wiem więcej, ni\ pani przypuszcza. Proszę o dowody rzeczowe. Ja nie
znam wtajemniczeń ostatecznych ale to, co wiem, wystarcza, abym tego nie
uwa\ał za r blagę. Proszę o dowody rzeczowe.
ZOFIA
Wiem - zasada To\samo ci Faktycznej Poszczególnej. Wszystko, co jest,
jest to, a nie tamto. Ale\ o tym wiemy wszyscy. Jest to bezpłodna prawda
i nie darmo prze lepili ja najwięksi mędrcy wiata. Có\ jest w tym
dziwnego?
TARKWINIUSZ
Zasada jest prosta - to przyznaję. Ale rzeczywiste konsekwencje moga być
niezwykłe.
ZOFIA
I to wiem! Ka\da chwila sama dla siebie, przezwyciÄ™\enie \ycia nie w
Nirwanie, tylko w koncentracji osobowo ci - oczywi cie kto drugi jest tu
konieczny. Niechby Pandeusz potrafił prze\yć to sam! Upadłabym przed nim
na brzuch. Jest to nauka istniejaca jedynie w samym fakcie nauczania, (ze
zło cia) Wszystko to blaga! , albo jest czyn okre lony, taki, a nie inny
- wszystko jedno: twórczo ć artystyczna czy \yciowa, albo Nirwana. Reszta
to fałsz wymy lony przez nie umiejacych \yć
; zdechlaków.
TARKWINIUSZ
Nieprawda! Ja czujÄ™, \e poza tym jest jeszcze co , czego nie pojmujÄ™. Nie
w słowach, ale w wykonaniu. Tego trzeba dokonać. To się nie da okre lić
przed stworzeniem.
ZOFIA
Bergsonowskie baliwernie! Jeste cie obaj idioci. Je
den okłamuje drugiego, a ka\dy jeszcze okłamuje
siebie na dodatek. Zobaczysz, czym będzie to dokona
nie. Zobaczysz dzi w nocy. Pamiętaj, co ci mówiłam.
.Pamiętaj! , , ;i ; << >;..; : .
TARKWINIUSZ
Dobrze. Zobaczymy. Je li to oka\e się nieprawda, to mo\e pani mnie uwa\ać
za swoja własno ć. śycie moje niewarte jest wtedy zdechłego gwanxa.
ZOFIA
Ale\ ja ciebie wcale "nie chcę. Ju\ nie. To była chwila złudzenia. Jeste
dla mnie tylko antydotem: rodkiem opanowania siebie dla zdobycia jego. O
niego mi tylko chodzi, o twego głupiego, kłamliwego mistrza. Co mówię:
nie o niego, o jego zewnętrzna, dotykalna aparycję tylko - duszę jego
miałam ju\ i zwomitowałam dawno, tak była wstrętna i mała.
TARKWINIUSZ
Teraz pani obraziła miertelnie i jego, i mnie. Nie wiem ju\, co jest
prawda we mnie. To mo\e rozstrzygnać przypadek tylko - raczej
przeznaczenie.
ZOFIA
W kogó\ to zechcesz wcielić to twoje przypadkowe przeznaczenie?
TARKWINIUSZ
W pania. Idea nie jest tak głupia, jak się to pani zdaje. śycie jest
wła nie przypadkowym przeznaczeniem. To wyra\a sprzeczno ć inicjalna
istnienia. Dwa te poglady nie dadza się połaczyć, a \ycie łaczy je w
ka\dej chwili. Tworzac wiadomie mo\liwo ć przypadku, wyzywamy objawienie
ogólnej determinacji wszystkiego.
Zamy la siÄ™. >"
ZOFIA i
A więc do rzeczy, chłopczyku. Rzeczywi cie masz w so
bie jaka siłę i to zaczyna mnie zaciekawiać.
TARKWINIUSZ
Złapałem mój pomysł, który się błakał w nie wiadomych otchłaniach mojej
ja ni. Wiem, \e pani ma trzecia nagrodÄ™ za walkÄ™ na florety na
międzynarodowym konkursie w Melbourne. Ja te\ biję się nie le. Będzie-
497
496
drugi
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona
my walczyć o niego i o mnie, a mo\e te\ i o pania sama Od pani to zale\y.
ZOFIA
A wie pan, \e ta my l jest wietna. Jeszcze dzi w nocy o drugiej, zaraz
po wtajemniczeniu, o ile naturalnie nie straci pan wiary usłyszawszy
wszystko.
TARKWINIUSZ
Nawet wtedy będę się bił o siebie i o to co , czego w pani zgłębić nie
mogę. Ja pani tak po prostu uwie ć nie potrafię.
ZOFIA z ironia
Uwie ć. I takie co , pokręcone jak pan, mie mi co podobnego mówić.
TARKWINIUSZ
Milczeć! Ja muszę wprzód poznać wy\sze prawo mego \ycia, a nie zwykłe
codzienne regułki. Teraz jest pani dla mnie rodkiem tylko, papierkiem
lakmusowym, którym badam reakcję mojej duszy. Ale jedno musi mi pani
przyrzec: będzie się pani bić ze mna bez \adnej lito ci.
Wyciaga do niej rękę. > tti
ZOFIA podajac mu rękę r ft;
Ale\ przyrzekam, przyrzekam. Co za zarozumiało ć! Nie chodzi mi o ciebie
wcale. Podoba mi się ten pomysł jako zupełnie nowy temat, wpleciony w
gmatwaninę erotycznych zaburzeń.
Tarkwiniusz wyrywa jej rękę.
TARKWINIUSZ
Wstrętny babon! Ale mimo to pewne warunki: o ile pani mnie rani, je li
stracę wiarę w Pandeusza, uwa\am się za pani własno ć, o ile ja pania
ranie, nigdy więcej nie wejdzie mi pani w drogę, chyba \e sam tego
za\adam. O ile które z nas zginie, problemy między nami rozwiazuja się
oczywi cie same przez
SiÄ™. . ... ,- .) ; ,, -: .- ---.
' , -. '..
ZOFIA
Dobrze, mój mały. Zaczynasz mi się znów podobać.
TARKWINIUSZ
Do widzenia o drugiej w tym pokoju.
Wychodzi na lewo. Jednocze nie przez drzwi rodkowe wchodzi towarzystwo
mÄ™\czyzn z Pandeuszem na czele.
Sztab we frakach. Mandelbaumy jak poprzednio.
ZOFIA do siebie
Zdaje się, \e przesadziłam dawkę antydotu. Zanadto mi się podoba ten
chłopiec.
PANDEUSZ
Jak\e tam pokusy? śałuję, \e nie widziałem. Ale sir Grant upił się jak
winia i mówił rzeczy tak cudowne" o swoich przyprawach, \e się oderwać
wprost nie mogłem. A gdzie Tarkwiniusz?
ZOFIA zła
Poszedł przygotować się do wtajemniczeń ostatecznych. Rzeczywi cie, masz
nad nim władzę piekielna. Tylko tortury moga was rozdzielić.
PANDEUSZ z tryumfem
A widzisz. Ja wiedziałem, \e Kwinio mnie nie zdradzi. Dzi wtajemniczę go
definitywnie.
SIR TOMASZ
Szansę nasze zwiększaja się. My lę, \e nie będziemy się kłócić i zało\ymy
stowarzyszenie czcicieli tej nowej Astarte.
KARDYNAA NINO
Niech Bóg ma nas w swojej opiece. Czuję, \e stanie się co straszliwego.
Pomruk Mandelbaumów. Z lewej strony wchodza obie panienki w
szlafroczkach.
ZOFIA nagle rozja nia siÄ™
Panie Teerbroom i ty, sir Tomaszu: pozwólcie dzi po raz ostatni zabawić
się moim małym przyjaciółkom. Mo\ecie być za to pewni mojej łaski.
(Wahanie Te er-
499
498
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielo
'SiPigutka
brooma l Sir Tomasza.} No - zrobione. R0z
poczynamy orgię. Pandziu: ka\ podać, co masz najlep-: szego. Nie
wymieniam tych rzeczy, których pragnę, aby
nie być posadzona przez [was] o nieistotny snobizm
albo o zły gust.
Pandeusz wychodzi przez drzwi rodkowe. Liza idzie do ojca. MÄ™\czy ni
pozostaja w głębi. Na froncie Zofia i Nina. NINA
No i co? Uwiodła go pani? ZOFIA
Ale gdzie tam. BijÄ™ siÄ™ z nim na szpady o drugiej
w nocy. Nie bój się, Nina. Nic mu się złego nie stanie. NINA
Przyrzekła mi pani. Ale o co bić się będziecie? ZOFIA
Głupstwo. On musi odzyskać utracony - jak mówi -
honor. Musi zobaczyć siebie do dna czy co podobnego.
Ja siÄ™ nie rozumiem na tych subtelno ciach. Mnie bawi
sam fakt. NINA
Pani bawi siÄ™ zawsze, ale ja? ZOFIA
Bad pewna, \e mu nic złego nie zrobię. Oddam ci go
jeszcze szlachetniejszym, ni\ był. NINA
Tak byłam pewna, \e pani mu da tę pigułkę - tak się
bałam. Ale nie miały my wej ć z Liza. ZOFIA
Tarkwiniusz nie potrzebuje \adnych pigułek. To cud0^"
ny chłopczyk. Gdyby nie to, \e kocham naprawa?
jednego tylko Pandeusza, odebrałabym ci go
A teraz słuchaj, a potem patrz uwa\nie. Nie mam K
się zwierzyć. Zielona pigułkę dam dzi
W ten sposób skompromitujemy go wobec
sza, który i tak jest ju\ zachwiany w swojej wierze w niego. A potem,
wolny od złudzeń wy\szego \ycia, Tarkwiniusz będzie tylko twoim.
NINA Jaka pani jest szlachetna i piękna we wszystkim! Dzię-
kujÄ™ pani za wszystko.
Całuje ja w rękę. Wchodzi Pandeusz z lokajem nosza-
cym wino i kieliszki. Nalewanie i picie. Mandelbaumy
stoja ponuro w tle.
ZOFIA wpuszczajac pigułkę do swego kieliszka Pandziu: przyjmij ten
kielich ode mnie i wychyl go za zdrowie twego pupila i za skuteczne
wtajemniczenie go w naukÄ™ wy\szej wiadomo ci \ycia, \ycia bez kobiet.
Nie dla Nirwany czynisz to - wiemy o tym wszyscy - tylko dla spotęgowania
a\ do pęknięcia naszej nędznej, plugawej, uspołecznionej osobowo ci.
Hurra!
PANDEUSZ przyjmujac kieliszek Teraz nareszcie będziemy \yć w przyja ni.
Kto wie - mo\e i ty, Zosiu, przejdziesz na moja wiarÄ™, wyczerpawszy
wszystkie rozkosze. A tymczasem piję za wielko ć zasady To\samo ci
Faktycznej Poszczególnej, która. pojałem dotad ja jeden z wszystkich
filozofów wiata. Niech trwa w ród rzadkich okazów naszego gatunku.
największe, bezpłciowe szczę cie wy\szej wiadomo ci \ycia, bez wiary w
za wiaty, bez teozofii, bez \adnej ogóle blagi! Hurra!!
GRANT
Nie pij pan: tam mo\e być zielona pigułka. Ona... andeusz zatrzymuje się
i pytajacym wzrokiem patrzy dookoła.
ZOFIA
Milczeć! Zwariował stary! Pij, Pandziu - ciebie nie
.zdradziłam nigdy. s , " ; i* :
lr Grant cofa siÄ™. ,
500
Nadobnisie i koczkodany, czyli
PANDEUSZ
Tak - wierzę ci zupełnie, nasze dusze nie rozstały się nigdy. (Wychyla
kielich do dna.) A teraz chod my do sali okragłej na najw cieklejsza z
orgii. Muszę się wzmocnić widokiem \yciowego wiństwa przed objawieniem
Tarkwiniuszowi prawd ostatecznych.
Z lewej strony wbiega Tarkwiniusz.
TARKWINIUSZ
Pandziu! Ja ju\ dłu\ej nie mogę. Chod my zaraz. Wtajemnicz mnie albo
przewalę się całkiem na druga stronę.
PANDEUSZ
Dobrze - niech będzie teraz. Czuję jaka dziwna siłę, ogarniajaca
wszystkie wiazania [?] mego mózgu, a tajemnicze dreszcze przebiegaja mój
zmartwiały mlecz. My lę, \e sam będę miał jeszcze nowe objawienia. Nie
pójdę na tę orgię, (do go ci) Państwo pozwola sami. (do Zofii) Prowad
ich, Zosiu, do tej okragłej sali, w której prze\yli my tyle chwil
rozkoszy nieistotnych. My z Tarkwiniu-szem dogonimy was za parÄ™ godzin.
Będziemy wtedy na niedostępnej wy\ynie przyja ni i absolutnej wiedzy. Jak
dwa paraboliczne zwierciadła zwrócone ku sobie odbijać się będziemy w
sobie, w zamkniętej Nieskończono ci.
ZOFIA
Cha, cha, cha, cha, cha, cha!
PANDEUSZ zimno
Z czego miejesz siÄ™, Zosiu?
ZOFIA
Ja nic - ja tylko tak - z rado ci, (do sztabu i Mań-delbaumów) Chod cie,
panowie, i wy, moje drogie panienki. (Obejmuje Ninę, która stała dotad
oboK^ niej.) Będziemy się bawić jak nigdy, oczekujac dalszyc rozwiazań.
Idzie ku drzwiom rodkowym z Nina. Za nia tłum. M a ^
d e l b a urny mrucza głucho. Podczas tego Pandę
mówi:
PANDEUSZ
Chod , Tarkwiniuszu, teraz dopiero przeniknie ciÄ™ wiedza ostateczna. Nie
zatracisz twej osobowo ci, tylko stworzysz nowego siebie ponad
przypadkowo cia dnia i nocy. Będziesz jedynym sam dla siebie i dla mnie.
Tylko we dwóch mo\emy tego dokonać. Samotno ć zabija istotę ja ni i
zbli\a nas do Nirwany. Tylko tak zwany wy\szy pustelnicyzm otwiera wrota
tajemnicy cierpiacym na niedosyt absolutu. śadna sztuka ani \aden czyn
realny, ani \adna wiara nie mo\e być wy\sza nad to, co stworzymy. wiat
uleci w Nico ć, zostawiajac nas w zimnej, kryształowej sferze prawdy o
nas samych. Jeste my jedyni. TARKWINIUSZ
Muszę ci co powiedzieć. Nie czuję się godnym - całowałem się z twoja
Zofia. PANDEUSZ zainteresowany
Całowałe się jednak. Nie wiem czemu, ale dzi nawet
to dodaje ci uroku. Kocham twoja duszÄ™. ,
Obejmuje go. , ! t
TARKWINIUSZ z lekkim dreszczem
Ona mówiła mi to samo. f
PANDEUSZ
Ona kłamie. Chod , idziemy do mojej leniwni w wie\y pomocnej. Czuję, jak
my l moja niby zimny sztylet wwierca siÄ™ w rozpalone Å‚ono Wiecznej
Tajemnicy. Nie w pojęciach, nie w ich systemach ani w intuicyjnym
wniknięciu w rzeczywisto ć le\y rozwiazanie. I nie w wyrzeczeniu się
\ycia. Ono jest w samym \yciu, w podwójnym zrozumieniu jedyno ci i
to\samo ci ka\dej chwili
Id tnvania sameg° dla siebie.
, % J(r)4 drzwiom naprawo i wychodza. Za scena słychać dziki Kch Zofii i
pomruk daleki Mandelbaumów - Potem ryk gwawców. Wpada Sir Grań t
przez drzwi Sfodkowe i rozglada siÄ™.
502
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielo,
na
SIR GRANT krzyczy
Nie ma ich!
Biegnie ku drzwiom na prawo. We drzwiach ukazuje siÄ™ Ml ody Lokaj, a za
nim Stary Lokaj z rewolwerami w rękach. MAODY LOKAJ
Ani kroku dalej, sir Grant. Ja nie pan kazał strzelać
w łeb ka\demu, kto by o mielił się wtargnać do wie\y*
północnej. SIR GRANT
Za pó no. Za pó no. Wybiega przez drzwi rodkowe.
KONIEC PIERWSZEJ ODSAONY AKTU DRUGIEGO l
ODSAONA DRUGA
Ten sam pokój, prawie zupełnie ciemno. Przez chwilę scena pusta. Słychać
z prawej strony zbieganie ze schodów z szalona szybko cia. Wpada
Tarkwiniusz w jasnej pi\amie i zapala wiatło. Po czym pada na kanapkę i
zakrywa twarz rękami.
TARKWINIUSZ
Ach, co za bydlę! Jak on miał. To wszystko było kłamstwo. Marne
uwodzenia bezczelnego, zboczonego \uise-ra. Ach... (Patrzy na zegarek na
ręce) Za trzy minuty druga. Powinna tu być zaraz. Wszystko tak się
zmieszało, \e ju\ nic a nic nie wiem. Muszę się bić. Czuję, \e w tym
będzie rozstrzygnięcie wszystkiego. Prawda wyjdzie na wierzch sama. Nie
wiem, kto jest ona ani ja sam. Wiem tylko, ale i to nie na pewno - \e on
jest potwór. Ale potworno ć ta jest tajemnicza dla mnie w stopniu tak
straszliwym, \e nie wiem, jakie fakty zdołaja ja rozwikłać. (Woła, le\ac
bezsilnie) Pani Zofio, pani Zofio!
7 lewej strony wchodzi Zofia, ubrana w czerwony trykot. W ręku niesie
dwie szpady. ZOFIA cicho
Cicho, panie Kwiniu. Cicho. Jestem. Jestem gotowa. TARKWINIUSZ wstajac
Pani: co ja prze\yłem! To jest ruina wszystkich moich
marzeń, całego wy\szego \ycia.
ZOFIA
Uspokój się, dziecinko. (Gładzi go po głowie.) Opowiedz mi o wszystkim.
TARKWINIUSZ innym tonem Ach - gdybym mógł! Ale ja pani nienawidzę tak\e.
ZOFIA
Za co? Prawdy absolutnej nigdy nie mo\na połaczyć z \yciem w jedna \ywa
cało ć. Czego chcesz ode mnie? Kochaj mnie po prostu.
TARKWINIUSZ
Pani kłamie. Pani my li tylko o nim. Znam pani zasadę antydotów: system
dwóch kochanków istotnych - nie liczac innych.
ZOFIA
To system Pandeusza: zasada dwóch kochanek. Mnie jednej tylko nie
zdradził - ani ja jego. Byłam ostatnia.
TARKWINIUSZ
Chciał pania zdradzić, ale nie mógł, bo ja tego nie chciałem. Proszę o
szpadÄ™.
ZOFIA daje mu szpady do wyboru, on bierze Ale\ owszem, owszem. Je li ten
pojedynek jest ci koniecznie potrzebny dla poznania siebie, to siÄ™ bij.
Wolałabym, aby sam się zabił. Mogę ci zrobić co złego. Przyrzekam ci,
\e bić się będę na serio.
TARKWINIUSZ
lak - i je ii dostrzegę w twoich oczach choćby lad zastrzelę cię jak
w ciekła sukę. A potem siebie,
505
504
Nadobnlsie i koczkodany, czyli
jego, wymorduję wszystkich, i te przeklęte dziewczynki razem. Rewolwer
mam w kieszeni. ZOFIA zimno
Sadzę, \e najpierw zabije pan wszystkich, a potem siebie - tak będzie
pro ciej. Ja te\ potrzebuję wstrza nięcia nerwów po tych wszystkich
nieudanych perwersjach i wtajemniczeniach. Pandeusz musi być mój.
Staja w pozycji: Tarkwiniusz na lewo, Zofia -na
prawo, i zaczynaja się bić.
ZOFIA po chwili, zimno
Niech pan uwa\a, zaczynam się zapalać.
TARKWINIUSZ z w ciekło cia
Zapalaj się sobie, małpo! Zostanie z ciebie kupa płynnej zgnilizny, jak
cię przekłuję. Masz, masz!
ZOFIA
Ho, ho. Nie le naciera. A teraz na mnie kolej. W tył dwa kroki; (parę
pchnięć) w tył trzy kroki. O tak, o tak! Tak, tak, tak, tak!
Przygwa\d\a go do ciany, na lewo. Tarkwiniusz pada
pod drzwiami.
TARKWINIUSZ
Umieram! Serce... Wszystkie nienasycenia... o, jak\e mi \al \ycia...
(Próbuje się podnie ć i pchnać ja; Zofia wytraca mu szpadę z ręki;pada
znowu.) NienawidzÄ™ ciÄ™!
Umiera. Zofia stoi nieruchomo. Po czym obciera szpadÄ™
o prawe udo, rzuca ja i zapala papierosa. Słychać szalony
hałas, zbiegania po schodach, na prawo. Wpada P a nde-
usz w jasnej pi\amie.
PANDEUSZ
To ty, Zosiu! Jestem młody i zdrów jak byk na pampa-sach. Wszystkie
objawienia sa głupstwem. Prawda jest tylko w \yciu, bez \adnej filozofii,
bez \adnej metafizycznej przyja ni, bez \adnej to\samo ci. To niemo\liwe!
Prawda absolutna jest jedna, poza\yciowa - czy-
sta. Ale w \yciu wszystko jest tylko w rozdwojeniu, w uwielokrotnieniu, w
samej wielo ci, w zupełnym nieładzie. Tylko bezład i bezsens sa piękne.
Zosiu: czy ty siÄ™ ze mna zgadzasz?
ZOFIA wskazujac papierosem trupa Tarkwiniusza Wła nie to samo mówiłam
temu twojemu pupilkowi. Nie chciał mi wierzyć. Musiałam się z nim bić na
serio, bo wymagał na to słowa ode mnie. I oto le\y nienasycony,
splugawiony ostatnia my la o niespełnionym \yciu, przekłuty w samo serce
przeze mnie.
PANDEUSZ nie zwracajac uwagi na Tarkwiniusza Zosiu: przebacz mi wszystko.
Ale czy\ mogłem się spodziewać, \e będę zdrów na nowo. Ciebie jedna
kocham i nigdy ciÄ™ nie opuszczÄ™.
ZOFIA
Zabiłam jedyny antydot przeciw tobie. Jestem tylko twoja. Teraz dopiero
kocham ciÄ™ naprawdÄ™. Chod .
PANDEUSZ
Poczekaj, za chwilę nie będę ju\ mógł mówić z powodu nadmiaru siły. Całe
\ycie wywrócone na odwrót spiętrza mi się w głowie w tańczaca dnem do
góry piramidę nonsensu. Mój szpik staje dęba jak olbrzymia anakonda.
Teraz widzę dopiero, co to była za nędza: wy\sza wiadomo ć w \yciu i
inne wzniosłe przysmaki. To tylko blagi niedołęgów. Ko ci mam jak z
kauczuku, a muskuły rwa mi się od dzikiej potęgi. Precz z wszelkimi
czynami. Jest tylko to jedno - u\ycie. Nie ma wielko ci w niczym ani
bogactwa, ani sztuki. To tylko symbole jednej wielkiej nędzy istnienia i
ten tylko \yje, kto u\ywa, i to w najbardziej bydlęcy sposób. Reszta to
wszystko społeczna maska dla słabych i zu\ytych.
ZOFIA
Dosyć tych deklamacji. Ja te\ mam dosyć ludzi. Bad my raz w \yciu jak dwa
bydlęta, jak dwie efemerydy.
506
507
Akt drugi
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
PANDEUSZ
Tak, tak. Tylko musiałem to sobie u wiadomić. Wy\sza
wiadomo ć zwierzęco ci jest najwy\sza forma \ycia.
Co innego, je li siÄ™ o tym nic nie wie: wtedy jest to
zwykłe wiństwo.
Zofia prowadzi go na lewo. Pandeusz odsuwa trupa Tarkwiniusza, przepuszaa
Zofię i znikaja oboje za drzwiami, które zamykaja na klucz. Wpada przez
drzwi rodkowe Sir Grań t w pi\amie. Rzuca się na lewo i uderza się o
drzwi próbujac je otworzyć. SIR GRANT nie widzac trupa
Za pó no! Za pó no! Na pomoc!! Ja jej dałem moja
pigułkę! A ona dała ja Klawistańskiemu!
Flaczeje przy drzwiach. Wpada cała hurma: sztab w pi\a
mach, a Mandelbaumy w ubraniach wło\onych na
gołe ciało, koszule maja rozchełstane i rozczochrane włosy.
Czubinin-Zaletajew wrozpiętym mundurze, Kar
dynał Nino w rozpiętej kardynalskiej szacie, ale w ka
peluszu.
CZUBININ-ZALETAJEW if
Co! Gdzie?!!
KARDYNAA v
Kto komu?!!! SIR GRANT
Poszli tam oboje! On z pigułka rozpuszczona we krwi.
Ona obiecała mnie. Ja się w cieknę. SIR TOMASZ
Patrzcie! Tarkwiniusz Pępkowicz le\y martwy pod
drzwiami. Sa szpady. Tu był pojedynek. OLIPHANT BEEDLE
Klawistański zamordował Pępkowicza! Co za okropno ć! I to z zazdro ci o
naszego fetysza. Szmer w tłumie Mandelbaumów, który się tłoczy. Za scena
ryki rozbudzonych gwawów.
SIR GRANT nieprzytomnie
To rycza moje gwanxy! Pomó\cie mi wywa\yć drzwi! Kardynał i Zaletajew
rzucaja siÄ™ do drzwi i wywa\aja je razem z Sir G rantem. We drzwiach
ukazuje się Zofia z rozpuszczonymi włosami, ubrana w zielony szlafrok,
wychodzi na scenę. Zaletajew i Kardynał przepuszczaja ja i wpadaja do
pokoju na lewo. ZOFIA
Nie \yje ju\. Skonał w najwy\szej rozkoszy. SIR GRANT przera\ony
Jak to? ZOFIA
Pańskie pigułki zabijaja, sir Grancie. Działanie ich jest wietne, ale
miertelne. SIR GRANT
A wiec gwanxy wytrzymały, a ludzie nie. Koniec. Mój wynalazek jest
niczym, (z zapałem) Ale dla pani za\yję nawet trzy! ZOFIA
A za\yj sobie, stary gracie, i id umierać z twoimi gwanxa-mi. Sama ani
my lę, a bez tego nie mogę cię kochać. SIR GRANT
Tak? Dobrze.
Odchodzi naprawo i strzela sobie w łeb. Nikt nie zwraca nań najmniejszej
uwagi. Zaletajew i Kardynał wynosza przez lewe drzwi trupa Pandeusza i
kłada na kanapce. ZOFIA
Patrzcie: oto jest największy człowiek z nas wszystkich i wielu innych.
Umarł jak bydlę, jak owad, z ta wiadomo cia, \e nie warto ju\ dzisiaj
być człowiekiem. śałuję, \e nie mogę go po\reć jak samica skorpiona.
Mandelbaumy szemrza w tle. TEERBROOM
A tamtego kto zabił? Czy on? A! Po\eraja się naprawdę jak owady te
dzisiejsze zdechlaki.
508
509
Nadobnisie i koczkodany, czyli
Aktdrugi
ZOFIA
Tamtego zabiłam ja w zupełnie prawidłowym pojedynku. Tylko tamten spodlił
się, wołajac w ostatniej chwili o \ycie... Pandeusz umarł, jak \ył...
TEERBROOM
To znaczy jak ostatnia winia.
ZOFIA
Mylisz się pan, panie Teerbroom. On \ył w kłamstwie' a umarł z prawda na
ustach jak prawdziwe bydlę, mówił, \e mnie kocha. I jemu ja wierzyłam, a
wam jeszcze nie. Wy się okłamujecie, ale je li zechcę, to wiedzcie, \e
tak samo będzie z wami, o ile los pozwoli wam na to szczę cie.
TEERBROOM
Tak, ale \yć mo\na przez jedna chwilkę tylko...
CZUBININ-ZALETAJEW
Co tam! Chwilki nie chwilki! Czudna kobieta z pani, madame Sofija! Jej
Bohu!
KARDYNAA NINO
Moja willa! Ten kapelusz... Wszystko!!
Rzuca kardynalski kapelusz z głowy.
ZOFIA
Wstyd się, Eminencjo. Wyłazi z pana obrzydliwy pospolity zatraceniec.
(Mandelbaumy szemrza coraz gło niej.) Trochę więcej wzniosło ci - tej
bydlęcej, nie
p ludzkiej - \adani od was, panowie. Za wiele jeszcze
., jest u was z człowieczeństwa, którym lubicie się taK ; szczycić, a
którym ja tak pogardzam.
SIR TOMASZ
No tak, ale gdyby nie zielona pigułka, to nawet ten Pandeusz pani nie
umarłby jak bydlę, zgniłby w swoim
l; dawnym kłamstwie. A te pigułki sa najwy\szym wyrazem ludzkiej kultury.
Jeszcze krok, a będziemy wskrz -szać umarłych, aby tym okrutniej ich
zabić.
ZOFIA Jak mo\na takie płaskie brednie mówić w takiej
chwili.
SIR TOMASZ
Mo\e dla pani ta chwila jest nadzwyczajna. Dla nas to zwykły, codzienny
dzień. Sa te tylko dwie zasady: zachowanie indywiduum i zachowanie
gatunku. W proporcji tych dwóch elementów le\y najwy\szy punkt rozwoju
ludzko ci. Punktami granicznymi sa: samotne bydlÄ™, ludzkie czy nie
ludzkie, i ludzkie mrowisko. Względno ć etyki wynika z mo\liwo ci ró\nej
proporcji tych czynników... ZOFIA
Nie zatruwaj mi zwatpieniem jedynej chwili szczÄ™ cia, nikczemny
staruszku. Du\o bym dała, aby zginać tak jak on, wiadome swego bydlęctwa
bydlę, wiadomie przezwycię\ajace ludzkie kłamstwa. [To] jest nowo cia
zupełna. A zreszta, sir Grant ma jeszcze całe pudełko. No - na ochotnika!
Kto chce prze\yć najwy\sze szczę cie wiadomego zbydlęcenia? Obszukajcie
trupa i \ryjcie jad. I gińcie! Zgińcie czym prędzej, \ebym was na oczy
więcej nie widziała. (Wszyscy z wyjatkiem Ma ndelbaumów rzucaja się na
trupa Sir Gran-* a.) A mo\e, co było za silne dla niego, będzie w sam raz
dla was?
Znalazłszy pudełeczko z pigułkami (pierwszy znajduje je
^lr Tomasz) dziela siÄ™ pospiesznie jego zawarto cia.
eden Teerbroom nie je, tylko ostentacyjnie chowa
Plgułkę do kieszeni od kamizelki. Mandelbaumy
partym kołem zbli\aja się do Zofii, która, zajęta
0 serwacja tamtej sceny, nie widzi tego wcale. W chwili
° y tamci skoÅ„czyli, zwarty krag Mandelbaumów
,acza ZofiÄ™. Z dzikim rykiem rzucaja siÄ™ Mandel-
um.y na Zofię i pokrywaja ja zupełnie. (Tu aktor-
510
511
Nadobnisie i koczkodany, czyli
Akt drugi
ka, zrzuciwszy szybko szlafrok, powinna albo wypełznać nieznacznie za
kominek, albo zapa ć się pod ziemię nm, pomocy klapy.) Ryk cichnie.
Słychać tylko sapanie. Roz-\ lega się jeden straszny krzyk Zofii, potem
cisza i sa\ panie. CZUBININ-ZALETAJEW
Ta\ ja zadusza na mierć! KARDYNAA NINO
Tym lepiej, ostatnia moja pokusa przeszła. Bo\e! dzięki!
Ci! A willa Calafutrini ze wszystkimi zbiorami będzie]
dalej moja! Klęka i modli się. SIR TOMASZ
Mo\e to i lepiej. Ona te\ męczyła się tym \yciem, poza
tym, \e męczyła was. Niech raz ju\ zginie. Mówię wam,
panowie, odetchniemy nareszcie. OLIPHANT BEEDLE
Zapominacie, panowie, \e za\yli my pigułki. Działanie
ich mo\e być miertelne nie tylko dla degeneratów w
rodzaju Klawistańskiego. KARDYNAA NINO przerywa modlitwę
Wszystko jedno, panowie, wszyscy jeste my starcy.
Mo\e Bóg ulituje się nad nami. Mamy cztery godziny
czasu, aby pojednać się z Bogiem albo u\yć \ycia do
ostatka.
Z lewej strony wpadaja Nina i Liza w szlafroczkach:j Nina w niebieskim,
Liza w czerwonym. NINA
Co to? Obaj nie \yja. LIZA
Co za okropno ć! O Bo\e! TEERBROOM
Liza! W tej chwili do mnie! Zapomniałem na chwilę, |
mam córkę. ;y..,,i,, >M
li\a biegnie do ojca i tuli siÄ™ do niego*. Mandelbau-
ftiy się podnosza i rozstępuja. Nie ma tani ladu Zofii.
le\y tylko szlafrok zielony. I ewentualnie; moga być jeszcze
pończochy i pantofelki.
STARSZY MANDELBAUM
Nie \yje. Jest to tak zwany samosad, dokonany w imiÄ™ zemsty zmieszanego
męskiego tła.
NINA
Nie ma jej i mnie nie ma te\ napr-awdÄ™. Ja wam ja zastapiÄ™! Wiem ju\
wszystko. StwoirzÄ™ nowy typ Ky-beli czy Astarty - wszystko jedno. Za mna,
panowie, na ostatnie wtajemniczenie bez \adnej to\samo ci i blagi.
SIR TOMASZ Nineczko: nie wiesz, \e wszyscy za\yLi my pigułki.
NINA
Tym lepiej dla nich i dla ciebie, wuju. Mo\e kto ma pigułkę dla mnie?
TEERBROOM uprzejmie
Proszę pania, księ\niczko. Przyjaciółce mojej córki niczego odmówić bym
nie mógł.
Wydobywa pigułkę z kieszeni od kamizelka! i podaje ostentacyjnie Ninie.
NINA bierze pigułkę
Dziękuję. (Połyka.) Otwarła się w& mnie przepa ć. Napełnię ja naszymi
trupami. Tera.z wiem, jak \yć nale\y.
'dzie ku drzwiom rodkowym. Za nia Sir Tomasz,
Oliphant Beedle, Kardynał N ino i Zaleta-
]e\v. Mandelbaumy chca się ruszyć za nimi. Wstrzy-
yeich Teerbroom.
TEERBROOM
Mandelbaumy! Ani kroku dalej. My stworzymy nowa rasę przyszło ci. Oddaję
wam Lizę. Ona będzie matka nowego rodu. A oddam ja temu, kogo ja wybiorę,
kto
512
Nadobnisie i koczkodany,
NOTY
DO DRAMATÓW
będzie najistotniejszym wcieleniem rasy. Po tym, co tu widziała, będzie
najlepsza matka. Proszę za mna. Idzie pod rękę z Liza na lewo. Za nimi
Mandelbau-m y. Na scenie zostaja tylko trupy Tarkwiniusza, Pan-deusza i
Sir Granta, a na ziemi w rodku sceny kupka ubrania Zofii z Abencerage'ów
Kremliń-ski ej.
KONIEC DRUGIEJ ODSAONY AKTU DRUGIEGO I SZTUKI
28 VII 1922
671
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
NADOBNISIE I KOCZKODANY CZYLI ZIELONA PIGUAKA
KOMEDIA Z TRUPAMI W DWÓCH AKTACH I TRZECH ODSAONACH
W trzy miesiace po napisaniu Matwy Witkacy ukończył Nadobnisie i
koczkodany. Na końcu tekstu postawił datę: 22 VII 1922 (pominał ja
Konstanty Puzyna w pierwszym i drugim wydaniu Dramatów)*.
"Po wizjonerskim odmalowaniu przyszłych rzadów totalitarnych w
Bezimiennym dziele i Matwie Nadobnisie i koczkodany stanowia powrót do
tematyki z czasów młodo ci autora, do dekadencji i erotyki ze schyłku
stulecia, pozornie bez ladu elementów społecznych czy politycznych. Ta
"komedia z trupami", która rozgrywa się w wytwornym pałacu Pandeusza
Klawistańskiego z lokajami w czerwonych liberiach, zbytkownymi
łazienkami, północna wie\a przeznaczona do odbywania orgii
* Ta dokładna data rozstrzyga watpliwo ci Jana Kotta, który zastanawiał
się, czy mo\na łaczyć powstanie Nadobni i koczkodanów z ówczesnymi
wydarzeniami politycznymi: "Nadobnisie i koczkodany napisał Witkacy w
1922. Ale w jakim miesiacu? Mo\e dałoby się to odnale ć. Co było w 1922?
Odpowied : marsz na Rzym "czarnych koszul" pod przewodem Mussoliniego i
faszystowski zamach stanu. Nie jestem wcale pewien, czy ten paradygmat
historyczny, zwłaszcza wymuszony na tek cie, dodałby jakiego smaku czy
zrozumienia tej sztuce. Ale zawsze przydaje się wiedzieć, co było w
"historycznym" powietrzu" (Sze ć not o Witkacym, "Pamiętnik Teatralny"
1985, z. l- 4, s. 145). Marsz na Rzym odbył się 28 pa dziernika 1922 r.
i komfortowymi "leniwniami" zawdzięcza wiele ze swojej atmosfery Oskarowi
Wilde'owi i latom dziewięćdziesiatym. Wprowadzenie do wy\szych misteriów,
nienawi ć do realnego \ycia i odrzucenie przyziemnego przypadku przez
zamknięcie się w odosobnionej wie\y to znane motywy pojawiajace się w
słynnym dramacie poetyckim Yilliersa de l'Isle-Adama Axel (1890) i w
innych symbolistycznych utworach tego okresu" (D. Gerould, Stanisław
Ignacy Witkiewicz jako pisarz, Warszawa 1981, s. 269).
Axela przetłumaczył i opublikował na łamach "Chimery" w roku 1901 (nr l-
4/5) Zenon Przesmycki. Rok pó niej wyszło wydanie ksia\kowe (Kraków
1902). Witkacy przeczytał poemat dramatyczny Yilliersa de 1'Isle-Adama
zaraz po ukazaniu siÄ™ w "Chimerze", o czym wiadczy wzmianka w li cie
ojca z 28 VIII 1901: ,^4ksela czytałem - ale jedna scenę" (S. Witkiewicz,
Listy do syna. Opracowały B. Danek-Wojnowska i A. Micińska, Warszawa
1969, s. 47). Była to z pewno cia odpowied na pytanie syna o wra\enia z
lektury dramatu. Prawdopodobnie ten w swoim li cie nie krył zachwytu dla
Axela, a ojciec, przyznajac się, i\ zdołał przeczytać tylko fragment,
chciał zaznaczyć swój dystans do utworu, który cieszył się wtedy ogromnym
uznaniem symbolistów i ukształtował wra\liwo ć całego pokolenia. Na
szesnastoletnim Witkiewiczu ta "tragedia metafizyczna" musiała zrobić
wielkie wra\enie, skoro po dwudziestu latach stała się ródłem inspiracji
dla Nadobni i koczkodanów. Oba utwory nale\a do tzw. dramatów
wtajemniczenia. Ich "istotnym tematem jest kwestia wtajemniczenia
dokonujacego się w wie\y za sprawa "mistrzów" wiedzy tajemnej" -
stwierdza Lech Sokół, który w rozprawie "Nadobnisie i koczkodany", czyli
dramat wtajemniczenia ("Pamiętnik Teatralny" 1985, z. l-4) dokładnie
omówił wszystkie podobieństwa fabuły i tematyki obu
672
Noty do dramatów
673
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
dramatów.* Wskazał tak\e i\, scena pojedynku na szpady Tarkwiniusza i
Zofii - oprócz Axela - ma jeszcze drugie ródło: powie ć Teofila Gautiera
Panna deMaupin (1834). Witkiewicz mógł ja poznać w oryginale, a na pewno
czytał przekład Boya, który ukazał się w 1918 roku, bo wspomina o nim w
Przedmowie do Po\egnania jesieni. Bez watpienia z tej wła nie powie ci
zaczerpnał "pomysł przedstawienia walki płci jako walki na szpady", a
ponadto niektóre opisy (np. Pałacu Pandeusza) "zdaja się echem marzenia
D'Alberta, bohatera Gautierowskiego, o ziemskim raju" (L. Sokół,
,JVadobnisie i koczkodany"..., s. 173). Tak\e w tytule "komedii z
trupami" mo\na dopatrzyć się odniesień literackich. Pisze o nich Jan
Kott: ""Nadob-nisie" sa mo\e i aluzja do "pociesznych wykwintni "
Moliera, mieszczańskich córek wymizdrzonych albo raczej wymadrzonych,
które wynosza się ponad swój stan i intelektualna kondycję. Wy miani
kawalerowie posyłaja im z kolei swoich lokai, \eby ukarać głupie snobki.
"Nadobni-sie" to format sufiksu na wzór "Wykwintni ". Nie przysiagłbym,
ale co mi siÄ™ wydaje, \e te aluzje do ukaranego snobizmu i
arystokratycznych póz - były zamierzone. "Koczkodany" -jak mo\na
przeczytać w ka\dej encyklopedii - to małpy waskonose, niewielkie, głowy
maja zakończone krótkim pyskiem, ogony długie, niechwytne,
* "W obu dramatach bohaterowie poddani wtajemniczeniu maja watpliwo ci i
w końcu odstępuja od wtajemniczeń. W odstępstwie tym wielka rolę
odgrywaja pokusy \ycia i wiata oraz - kobieta. Odstępstwo Axela zostaje
w znacznym stopniu anulowane w ostatniej czę ci dramatu wiat namiętno ci
(Le Monde passionnel), odstępstwo Witkie-wiczowskiego Tarkwiniusza
zostaje wymuszone przez sytuacjÄ™: jego mistrz, skutkiem machinacji
kobiety, zdradza go, kompromituje wtajemniczenie, które okazuje się
wtajemniczeniem homoseksualnym, a sam Tarkwiniusz ginie w pojedynku z
kobieta. Kwestia pojedynku wia\e siÄ™ ci le z Axelem. Bohater Yilliersa o
mało nie zginał z ręki Sary, bohater Witkiewicza traci \ycie w pojedynku
z Zofia" (L. Sokół, ,^ladobnisie i koczkodany"..., s. 170-171). ......
siedza zawsze na pupie. "Koczkodany" - to tak\e czupi-radła, babiszony,
mo\e i "kobietony"" (Sze ć not o Witkacym...., s. 145).
W listach Witkacego do Kazimiery śuławskiej znajduje się kilka wzmianek o
Nadobnisiach i koczkodanach. Jedna z nich kryje intrygujaca zagadkÄ™.
Upominajac się o rychłe odesłanie odpisu sztuki, Witkacy wyja nia, \e
musi go "posłać p. Eckert z Hamburga, poniewa\ jej to jest po więcone"
(list z 3 11923; cyt. za: J. śuławski, Z domu, Warszawa 1978, s. 242). Z
wcze niejszego listu do tej\e adresatki wiadomo, \e w grudniu 1922 r.
podczas pobytu w Warszawie Witkacy wręczył Kurkę Wodna pani Eckert z
Hamburga (zob. przypis na s. 615). Niestety, nie udało się dotad wyja nić
tej sprawy. Mo\na tylko domniemywać, \e p. Eckert zainteresowały dramaty
Witkiewicza i \e przekazała Kurkę Wodna dyrektorowi jakiego teatru w
Hamburgu. Dedykujac jej Nadobnisie i koczkodany, autor z pewno cia chciał
wyrazić swa wdzięczno ć za owo zainteresowanie. Nie wiemy, co było dalej,
ale jedno jest pewne: nie doszło do premiery sztuki Witkacego w Hamburgu.
W Spisie sztuk Witkacy nie postawił przy Nadobnisiach i koczkodanach ani
gwiazdki, ani krzy\yka (zob. " Teatr" i inne pisma o teatrze. Opracował
J. Degler, Warszawa 1995, s. 268). Sztuka po raz pierwszy ukazała się
drukiem w II tomie Dramatów (Warszawa 1962, s. 167-207). Rękopis zaginał.
W archiwum domowym Juliusza śuławskiego zachował się maszynopis sztuki,
który prawdopodobnie został sporzadzony w toruńskim Teatrze Miejskim w
zwiazku z projektem wystawienia jej w sezonie 1922/23. Liczy on 34 strony
(o wymiarach 31,5 x 20,5 cm) obustronnie zapisane. Nie ma w nim \adnych
poprawek, mimo i\ tekst zawiera wiele literowych omyłek, a tak\e błędnie
przepisanych pojedynczych słów, co mo\e wskazywać, i\ kopista
674
Noty do dramatów
675
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
sporzadzał odpis z rękopisu i miał trudno ci w ich prawidłowym
odczytaniu. Na pierwszej karcie nie numerowanej widnieje tytuł
podkre lony trzema liniami:
Nadobnisie i Koczkodany
czyli
Zielona Pigułka
Komedia z trupami w 2 aktach i 3 odsłonach
Stanisław Ignacy Witkiewicz
1922 r.
Tytuł został powtórzony u góry pierwszej strony tekstu, zawierajacej Spis
osób.
Podstawa wydania jest maszynopis, znajdujacy siÄ™
obecnie w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza
w Warszawie (sygn. 1412). Uwzględnili my wszystkie
poprawki dokonane przez Konstantego PuzynÄ™ w obu
wydaniach Dramatów (zob. Notę do drugiego wydania, w:
Dramaty, Warszawa 1972, t. II, s. 722-723). Większo ć z
nich to zwykłe pomyłki popełnione przez osobę przepi
sujaca tekst, np. baliwełny zamiast
baliwerny, wzgnębić zamiast zgnębić, ini-
ser zamiast \uiser, maszpuka zamiast maszyn
ka, Kamadutza zamiast Kamasutra, ceglań-
skich zamiast cejlońskich, swój papier za
miast zwój papieru, wie zamiast we ,
rozpatrzy zamiast rozpaczy, banda zamiast
prawda, nigrania zamiast wiazania* itd. W kilku
wypadkach niekonsekwentnie i z pomyłkami zostały prze
pisane nazwiska bohaterów (C z u l i n i u zamiast C z u -
binin, Pan Kwiniusz zamiast Tarkwiniusz.
* Tak proponuje odczytać to słowo M. Szwecow-Szewczyk (zob. Mała errata
do trzech dramatów Witkacego, "Twórczo ć" 1971, nr 8, s- 144).
Dokładna analiza tekstu pozwoliła usunać kilka omyłek pierwodruku. I tak:
- w zdaniu: "Na tyle tylko, na ile będzie m u potrzebnym, aby mógł
zwycię\yć pokusy Pandzia" (Dramaty, t. II, s. 190), zamienili my słowo mu
na m i, uwzględniajac kontekst wypowiedzi Zofii (w niniejszym wydaniu, s.
489);
- zdanie: "Nie wymieniam tych rzeczy, których pragnę, aby nie być
posadzona [...] o nieistotny snobizm albo o zły gust" (s. 198),
uzupełnili my słowami przez [was] (w niniejszym wydaniu, s. 498), bo
maszynopis zawiera słowo przez;
- zdania: "Du\o by dała, aby zginać tak jak on, wiadome swego bydlęctwa
bydlę, wiadomie przezwycię\ajace ludzkie kłamstwa. To jest nowo cia" (s.
208), w maszynopisie były jednym zdaniem: "Du\o bym dała, aby zginać tak
jak on wiadome swego bydlęctwa bydle, wiadomie przez zwycię\ajace
ludzie kłamstwa jest nowo cia zupełna"; przyjęli my wersję pierwodruku,
ujmujac słowo To w nawiasy kwadratowe, bo nie było go w maszynopisie (w
niniejszym wydaniu, s. 509);
- dokonujac niewielkiej korekty przywrócili my końcowemu fragmentowi
wypowiedzi Zofii następujaca kolejno ć: "Zgińcie czym prędzej, \ebym was
na oczy więcej nie widziała. (Wszyscy z wyjatkiem Mandelbaumów rzucaja
się na trupa Sir Granta.) A mo\e, co było za silne dla niego, będzie w
sam raz dla was? Znalazłszy pudełeczko z pigułkami (pierwszy znajduje je
Sir Tomasz) dziela siÄ™ pospiesznie jego zawarto cia" (zob. w niniejszym
wydaniu, s. 509).
Najtrudniejsza do poprawy była interpunkcja maszynopisu, poniewa\ został
on sporzadzony na maszynie, która nie miała znaków zapytania, a
wykrzyknik zastępowano dwukropkiem (je li pojawia się na końcu zdania,
przyjmujemy, i\ miał to być wykrzyknik). Za pierwodrukiem ujednolicili my
formę wielokropka, który w maszynopisie przewa\nie był sze ciokropkiem, a
nawet dziewięciokropkiem.
676
677
Noty do dramatóv
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
W całym maszynopisie nazwisko głównej bohaterki ma spolszczona formę:
Zofia z Abenceragów Kremlińska. W pierwszym wydaniu Dramatów Puzyna
pozostawił je w takiej wła nie postaci, ale w drugim wydaniu zmienił na:
Abencerage'ów, kierujac się jego literackim pochodzeniem*. Pozostawiamy
tę wersję, choć być mo\e Witkacy spolonizował je celowo, jak wiele innych
obcych nazwisk swoich bohaterów.
Prapremiera Nadobni i koczkodanów, czyli Zielonej pigułki miała się
odbyć w toruńskim Teatrze Miejskim w sezonie 1922/23. Witkacy przyjechał
do Torunia po raz pierwszy w drugiej połowie listopada 1922 roku na
zaproszenie swojej bliskiej znajomej Kazimiery śuławskiej, która
przeniosła się tutaj z Zakopanego latem 1921 roku. Poznał wtedy miejscowe
rodowisko artystyczne i intelektualne, zaprzyja nił się z wieloma
osobami z teatru (ju\ wcze niej, bo w kwietniu 1922, przesłał śuławskiej
rękopis libretta Panny Tutli-Putli, którym miała ona zainteresować
Marcelego Popławskiego, kierownika muzycznego teatru - zob. Notę do Panny
Tutli-Putli, w: Dramaty I, Warszawa 1996, s. 653). Prawdopodobnie
wyje\d\ajac z Torunia Witkacy pozostawił rękopis Nadobni i koczkodanów
Mieczysławowi Szpakiewiczowi, dyrektorowi Te-
* Nazwisko Abencerage nosi bohater opowie ci RenÄ™ Chateau-brianda Les
Aventures du demier Abencerage (1826), wydanej u nas pt. Przygody
ostatniego Abenseraga (Warszawa 1828). Daniel Gerould sadzi, \e "Nazwisko
Abencerage mogła podsunać Witkacemu dokonana przez Fiedora Sołoguba
inscenizacja noweli Chateaubrianda. Adaptacja Sołoguba, zatytułowana
Lubow i wiemost', ukazała się w czasopi mie "Russkaja Mysi" 1917, maj-
czerwiec, s. 91-121, kiedy Wit-kiewicz był jeszcze w Rosji. Sztuka
zawiera takie egzotyczne postaci jak Aben-Hamet z Abenc rage'ów, Ksia\e
de Santa-Fe i Tomasz de Lautrec, uwięziony francuski rycerz, a tak\e
Duenia i liczne dziewczęta i damy" (Stanisław Ignacy Witkiewicz jako
pisarz..., s. 271).
atru Miejskiego, który po lekturze powział decyzję o wystawieniu utworu.
Na tę wiadomo ć Witkiewicz powraca do Torunia z Włocławka (gdzie go cił u
rodziny Eichenwal-dów, której córce - nazywanej przezeń Księ\niczka
Cykorii - zamierzał się o wiadczyć). Po kilku dniach wyje\d\a do Warszawy
(w domu śeleńskich spędza więta Bo\ego Narodzenia), a stamtad do
Zakopanego. 3 stycznia 1923 pisze do śuławskiej: "Donoszę, \e odpisu
Pigułki nie dostałem w Warszawie. Bfardzo] mnie to martwi. Czy zginał?
Czy te\ Kordowski [kierownik administracyjny toruńskiego teatru] nie
wysłał wcale. Proszę bfardzo] o przysłanie zaraz do Zakopanego, gdy\
muszę to dać Dabrowskiemu w Bagateli* (o ile Szpakiewicz się na to
zgodzi). Napiszę do niego osobno" (cyt. za: J. śuławski, Z domu..., s.
242). Tydzień pó niej ponagla śuławska: "Błagam o rękopis Pigułki. Co się
z tym stało? Pisałem do teatrału" (list z 10 I 1923). W kolejnym li cie z
19 stycznia 1923 jeszcze raz powraca do sprawy: "Bardzo czekam wiadomo ci
o egzem-pl[arzu] Pigułki. To jednak jest straszna nieakuratno ć Kor-
dowskiego z tym wszystkim." Parę dni pó niej w prasie warszawskiej
ukazała się wiadomo ć: "Nowa sztuka Stanisława Ignacego Witkiewicza pt.
Zielone pigułki [sic!] została przyjęta i zostanie wystawiona w Teatrze
Miejskim w Toruniu. Interesujace dramaty Stanisława Ignacego Witkiewicza
staja siÄ™ coraz popularniejsze. Po interesujacych przedstawieniach w
Krakowie (Tumor Mózgowicz i Kurka Wodna) i w Warszawie (Pragmaty ci)
przychodzi kolej na prowincjÄ™" ("Kurier Polski" 25 I 1923)**.
* Marian Dabrowski - wydawca i redaktor naczelny "Ilustrowanego Kuriera
Codziennego" - był zało\ycielem prywatnego Teatru Bagatela w Krakowie,
którym kierował w latach 1919-1925.
** Komunikat kończył się informacja: "Twórczo cia Witkiewicza interesuja
siÄ™ obecnie ju\ za granica. Niedawno w jednym z pism artystycznych
niemieckich ukazał się du\y artykuł o Witkiewiczu jako dramaturgu." Być
mo\e jego autorka była p. Eckert z Hamburga.
679
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
Z pewno cia ta oficjalna zapowied uspokoiła Witkie-wicza, bo
korespondencja z śuławska urywa się na pół roku. 21 czerwca 1923 pisze
list adresowany do śuławskiej i Popławskiego: "Przypuszczam, \e projekt
grania mojej sztuki (jak zawsze takie projekty) rozchwiał się. Mam jednak
zaproszenie do Zana na Litwie na lipiec. Gdybym miał jechać do Torunia,
to nie pojechałbym tam. Czy mogę więc prosić o decyzję pewna w tej
sprawie, bo muszę się do ć wcze nie zdecydować. Jednego z drugim nie
mógłbym połaczyć. Proszę Państwa o b. niedługa, tj. długa, ale prędka,
tj. wolna, ale (zaraz) odpowied " (J. śuławski, Z domu..., s 244). Do
premiery jednak doszło, ale zamiast Nadobni i koczkodanów wystawiono 8
lipca 1923 W małym dworku (zob. Notę na s. 527).
W listopadzie 1924 roku podczas pobytu w Warszawie Witkacy próbował
zainteresować swoimi sztukami dyrektorów kilku teatrów. O swoich
staraniach donosił \onie: "Szyfman zachował do rozpatrzenia Lokomotywę,
Gyuba-la i Pigułkę. Będę jeszcze mówił z Schillerem z Teatru
Bogusławskiego. Limanowski jest skończony wariat i mówić z nim nie warto"
(list z 17 XI1924; cyt. według odpisu sporzadzonego przez A. Micińska).
Arnold Szyfman zdecydował się wprowadzić sztukę Witkiewicza do repertuaru
Teatru Małego, ale wybrał Tumora Mózgowicza, co naraziło go na protesty i
strajk aktorów (zob. J. Degler, "Strajk" aktorów w Teatrze Małym,
"Pamiętnik Teatralny" 1971, z. 3-4, s. 486-491). Leon Schiller
dramaturgia Witkacego nigdy się nie zainteresował. Pigułka, czyli
Nadobnisie i koczkodany, musiała czekać na swoja prapremierę 45 lat.
Wystawił ja 8 marca 1967 Studencki Teatr Studyjny "IWG" przy Szkole
Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie (w Klubie "Karuzela" na
Jelonkach). Tekst opracował (właczajac doń fragmenty pism estetycznych
Witkacego) Andrzej Marczewski, który sztukę wyre\yserował. Inscenizacja
utrzymana była w poetyce udziwnio-
nej groteski, charakterystycznej dla sposobu grania Witkacego w tym
czasie. rodek sceny (scenografię zaprojektował Andrzej Przedpełski)
zajmowała ogromna drabina z zawieszonym na czubku rowerem, obok stał
fotel z du\ym manekinem, a cała podłoga była zasypana pigułkami.
Wykonawcy sztucznie deklamowali tekst, kilka postaci zostało pominiętych,
ale dodano parę innych, nie majacych odpowiedników w tek cie (dwie
dziewczynki, Pan w bieli i Pan w czerni oraz dwa manekiny). Czterdziestu
Mandelbaumów było animowanych przez aktorów. "Po zasłonięciu kurtyny nie
pokazali się wykonawcy, dezorientujac widzów, którzy gło no zastanawiali
siÄ™, kto z kogo kpi: aktorzy z publiczno ci, czy aktorzy'z siebie; je li
to drugie, to czy musza być widzowie, którzy za to w dodatku płaca" (H.
Lfe nicka], A. S[ocha], Teatr dworski SGGW, "Merkuriusz" 1967, nr 5). A
jednak przedstawienie cieszyło się powodzeniem, bo grano je 23 razy w
ciagu trzech miesięcy.
W maju 1973 roku Nadobnisie i koczkodany wystawił Tadeusz Kantor (w
Galerii Krzysztofory), realizujac w tym spektaklu ideÄ™ "teatru
niemo\liwego" (lub "niewidzialnego"), która miała dowie ć - według jej
twórcy - i\ mo\e powstać "dzieło bez formy, bez walorów estetycznych, bez
perfekcji, niemo\liwe, dzieło, które nie przekazuje, nie jest odbiciem,
nie ma odniesień do rzeczywisto ci, do autora, do widza, niedostępne dla
interpretowania, zwrócone do nikad, bez przeznaczenia i bez miejsca,
które jest jako samo \ycie - przemijajace, ulotne, nie zatrzymane, które
po prostu jest. Tylko przez samo swoje istnienie ustawia cała sasiadujaca
rzeczywisto ć w sytuacji nierealnej - mo\na by rzec, artystycznej"
(Permanentna "awangarda". Rozmowa z Tadeuszem Kantorem. Rozmawiała
El\bieta Morawiec, "Teatr" 1974, nr 3, s. 7). Zgodnie z ta koncepcja
tekst został oddzielony od akcji, a akcja przerywana była wydarzeniami
nie majacymi z nia logicznego zwiazku, co miało zmusić
Noty do dramatów
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
widza do rezygnacji z "jakiegokolwiek odczytywania tre ci znaczeniowej" i
poddania się tylko "hipnotycznemu działaniu" (Permanentna
"awangarda"...).
Przestrzeń podzielił Kantor na dwie sfery: "Szatnię" - dostępna dla
publiczno ci, przed która występowali aktorzy, i na "Teatr" - do którego
widzowie nie mieli dostępu. "W Nadobnisiach i koczkodanach, w teatrze
niemo\liwym - tłumaczył swoja koncepcję Kantor - zrobiłem pułapkę na
iluzję. Cały spektakl odbywał się w szatni. [...] Szatnia jest -
zwłaszcza w Polsce - taka instytucja, która ka\dy by chciał najbardziej
ominać, ale ona jest brutalna i nieodzowna. [...] Otó\ cały spektakl
odbywał się wła ciwie w tym miejscu najni\szej rangi - w szatni. Było
dwóch szatniarzy, którzy swój regulamin szatni narzucali nie tylko całej
widowni, ale całej sztuce - wszystkim artystom. To była degradacja stanu
artystycznego do poziomu szatni" (Moja droga do Teatru mierci; cyt. za:
J. KÅ‚osso-wicz, Tadeusz Kantor. Teatr, Warszawa 1991, s. 128; dalsze
cytaty z tego wydania). Kantor zało\ył sobie, \e "\ałosna historię
miłosna ostatniej z Abencerage'ów" odgrywa jeszcze bardziej \ałosna w
swej jarmarczno ci trupa aktorska. Aktorzy dopuszczani byli do głosu
przez dwóch bli niaczo podobnych Szatniarzy, którzy po chwili brutalnie
wypychali ich z powrotem do pomieszczenia ukrytego za workowatym płótnem
z napisem "Wej cie do teatru". Pomagała im w tym debilowata Kuchta
(nazwana przez Kantora Bestia Domestica), która obsługiwała monstrualna
łapkę na szczury. Złapie się w nia na końcu przedstawienia Tarkwiniusz.
Specjalnie skonstruowane kostiumy uniemo\liwiały swobodna grę aktorom.
Jeden z nich miał przytroczona do pleców du\a deskę, nogi drugiego
kończyły się kółkami rowerowymi, a trzeci między nogami nosił druga
głowę, usiłujac w swojej grze "pogodzić "niemo\li-we" konsekwencje tego
ekscesu natury: dwie wiadomo ci, dwa systemy reagowania i decyzji, dwa
aparaty dyrygu-
681
jace jednym ciałem". Księ\na Zofia siedziała na słomie zamknięta w
klatce-kurniku, okrywajac swoja "kompletna nago ć nędzna reszta futra".
Grupie widzów wyznaczono rolę Czterdziestu Mandelbaumów, którzy "miotaja
się i tratuja wszystko wokół siebie". Dzięki tym pomysłom udało się
Kantorowi to, co zamierzał udowodnić: \e "z pozycji widza nie mo\na
ogarnać cało ci przedstawienia" (Permanentna "awangarda"...).
Spektakl rozczarował recenzentów. Maciej Szybist uznał, \e awangarda
Kantora to "awangarda bezpieczna", która mo\e zaszokować jedynie tych,
którzy "wyznaja mieszczański realizm, psychologizm, weryzm i lubia scenę
pudełkowa", ale jest ich dzi niewielu (Szybko ć bezpieczna, "śycie
Literackie" 1973, nr 23, s. 16). Dla Leonii Jabłon-kówny prawdziwym
zaskoczeniem byłoby, gdyby "Kantor, idac za przykładem najszacowniejszej
sceny krakowskiej, zapowiedział wystawienie - dajmy na to - Ko ciuszki
pod Racławicami z wiernym zachowaniem prapremierowej formy scenicznej
tego dzieła. [...] Natomiast próba złaczenia dwóch tego rodzaju
substancji, jak Witkiewi-czowski "Teatr czystej (?) formy" z "Teatrem
Niemo\li-wym" Kantora ju\ z góry nastraja filozoficznie. "Skoro wszystko
będzie zadziwiać, nie będę się dziwić niczemu" - oto postanowienie, z
jakim schodzimy w przepastna głab Krzysztoforów" (Szatniarze i widzowie w
Teatrze Niemo\liwym, "Teatr" 1973, nr 13, s. 14). Ze spektaklem Nadobni
i koczkodanów Cricot 2 wział udział w sierpniu 1973 w Międzynarodowym
Festiwalu Sztuki w Edynburgu, otrzymujac nagrodÄ™ "Scotsmana" za
najwybitniejsze wydarzenie festiwalu. Brał udział w Festiwalu Sztuki w
Iranie (Schiraz i Persepolis, 19-24 VIII 1974) oraz występował w Glasgow
(wrzesień 1973), Pary\u (Theatre National de Chaillot, 17-30 IV 1974),
Nancy (3-5 V 1974), Rzymie (9-14 V 1974), Essen (9-10 X 1974) i Warszawie
(w Arkadach Kubickiego na Podzamczu, 16-17 XII 1974).
djM
683
682
Noty do dramatów
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka
8 stycznia 1977 w krakowskiej Państwowej Wy\szej Szkole Teatralnej odbyła
się premiera Nadobni i koczkodanów, której twórca jako re\yser i
scenograf był student Wydziału Re\yserii, Krystian Lupa. 16
przedstawienie dyplomowe IV roku Wydziału Aktorskiego spotkało się - co
rzadko się zdarza - z entuzjastycznym przyjęciem krytyki. "Jest to chyba
jedno z najlepszych przedstawień Witkacowskich, jakie pokazały się na
naszych scenach. Lupa całkowicie zrezygnował z feeryczno-manierycznego
stylu, który przez wiele lat straszył w inscenizacjach tych dramatów,
zrobił przedstawienie tyle\ zabawne, co tragiczne, surowe w formie i
przejrzyste my lowo" (E Kamiński, Seks na ulicy warszawskiej,
"Literatura" 1977, nr 13).
Swoje przedstawienie dyplomowe Krystian Lupa powtórzył - w nieco
zmienionej formie - w jeleniogórskim Teatrze im. C. Norwida (10 II 1978).
I tym razem krytycy nie szczędzili pochwał. "Znakomity to spektakl,
zaskakujacy fajerwerkami pomysłów inscenizacyjnych i imponujacy
drobiazgowym opracowaniem ka\dej roli. Na ka\da postać jest tu odrębny
pomysł (nawet na ka\dego z czterdziestu - no, niezupełnie czterdziestu
Mandelbaumów: zalotników demonicznej pani Zofii z Abencerage'ów
Kremlińskiej). Lupa odrzucił Witkiewiczowskie didaskalia, stworzył własna
wizję miesznego dramatu, wizję błyskotliwa, z nerwem, z zębem, wierna
przy tym tekstowi i atmosferze sztuki" (L. Kydryński, Kurier Warszawski,
"Przekrój" 30 VII 1978).
Lupa zawdzięczał swój sukces przede wszystkim temu, \e potrafił
radykalnie się odciać od tradycji inscenizacyjnej dramaturgii Witkacego i
zaproponował inny sposób jej scenicznej interpretacji. Potraktował tekst
dramatu z pełna powaga, eliminujac lub tonujac to, co było w nim \artem,
kpina i parodia. Nie usiłował tak\e - jak wielu poprzedników - odczytywać
go w kategoriach politycznych jako aluzji do aktualnej rzeczywisto ci.
Zrezygnował z pomysłów inscenizacyjnych autora. Spektakl rozgrywał się w
pu-
stej przestrzeni otoczonej z trzech stron rzędem piętrowych klatek, w
których uwięzieni zostana Mandelbaumy, przypominajacy ubiorem "chłopo-
robotników". Na rodku sceny le\ały dwa du\e materace gimnastyczne,
będace miejscem rozmów "istotnych", ćwiczeń duchowych i zmagań
psychicznych trojga bohaterów: Pandeusza, Zofii i Tar-kwiniusza. Ib, co
się dzieje między nimi, potraktował Lupa jako psychodramę, wydobywajac na
plan pierwszy ich problemy psychologiczne i wzajemne relacje. Nie były to
postaci karykaturalno-groteskowe, ale tragicznie \ałosne. "W
przedstawieniu wszelkie próby zbli\eń, tęsknota do zbratania na wzór
grecki sa stale kompromitowane, jak skompromitowana zostaje (rozumiana
dosłownie i symbolicznie) naiwna, bezbronna nago ć, unicestwiona przez
ironię, skrywana zbrodniczo ć [...] czy nawet przez drwinę publiczno ci"
(A. Sobańska, Nowe przedstawienia i nowe w teatrze jeleniogórskim,
"Teatr" 1978, nr 10, s. 10). Nadob-nisie i koczkodany pokazano podczas
tournee teatru we WÅ‚oszech (Bolonia, Cervia, Crevalcore, Fuenza, 27 III-
4IV 1980) i w czasie Dni Teatru i Muzyki Polskiej na Węgrzech (Yeszprem,
30 XI 1978; Budapeszt, 3 XII 1978). Grano je tak\e w Warszawie (Teatr
śydowski, 14 VII 1978), we Wrocławiu (Teatr Współczesny, 7 X 1978),
SÅ‚upsku (24-25 IV 1979) i w Budziszynie (3 VII 1980). Jury IV Opolskich
Konfrontacji Teatralnych przyznało Krystianowi Lupie wyró\nienie za
re\yserię i scenografię (11IV 1978). Być mo\e legenda tego przedstawienia
stała się powodem, i\ nikt dotad nie "odwa\ył się" wystawić w Polsce tej
sztuki.
Za granica odbyły się tylko cztery premiery Nadobni ikoczkodanów. w
Stanach Zjednoczonych, we Włoszech i Belgii. Dwukrotnie re\yserował je
Gioyanni Pampiglione, który sztukę przetłumaczył na język włoski (były to
przedstawienia przygotowane w szkołach teatralnych w Palermo i Rzymie,
przy czym drugie z nich, zatytułowane Zielona
685
i koczkodany, czyli Zielona pigułka
mnisie
Noty do dramatów
684
pigułka, stanowiło monta\ fragmentów kilku utworów Witkacego). W
spektaklu, którego premiera odbyła się w Brukseli podczas Festiwalu
Witkiewiczowskiego (28 XI 1981), wystapili tylko dwaj aktorzy. Jeden grał
re\ysera, który czytał sztukę dozorcy budynku dawnych koszar wojskowych.
W nim miałaby się odbyć premiera Nadobni ikoczkodanów. Re\yser nie tylko
czytał i interpretował tekst, ale wcielał się w ró\ne postaci, wciagajac
dozorcę do tej gry, która powoli zamieniła się w jaki psychoanalityczny
seans.
Przekłady Nadobni i koczkodanów ukazały się w Szwajcarii (w języku
francuskim), Austrii (w formie druku powielonego dla potrzeb teatrów), we
WÅ‚oszech i w Stanach Zjednoczonych.
WYDANIA :' ;. . >
\. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka,w. Stanisław Ignacy
Witkiewicz, Dramaty. Opracował i wstępem poprzedził Konstanty Puzyna,
Warszawa 1962, t. II, s. 166- 207.
2. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, w. Stanisław Ignacy
Witkiewicz, Dramaty. Wydanie II rozszerzone i poprawione. Opracował i
wstępem poprzedził Konstanty Puzyna, Warszawa 1972, t. II, s. 169-210.
3. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, w. Stanisław Ignacy
Witkiewicz, Dzieła wybrane, t. V: Dramaty, Warszawa 1985, s. 163-202.
Tekst oparto na wydaniu: Dramaty, Warszawa 1972.
PRZEKAADY
l Les grdces et les epouvantails ou La pilule verte [Nadobnisie i
koczkodany, czyli Zielona pigułka]. Traduite du polonais par Alain van
Crugten, w: Witkiewicz, Thedtre
complet - IV, Lausanne 1972 (La Cite - l'Age d'Hom-
me), s. 73-116.
2 Nbcen und Hexen oder Die griine Pille [Nadobnisie i koczkodany, czyli
Zielona pigułka]. Deutsch von Liliana Niesielska, Wien 1974 (Thomas
Sessler Yerlag).
3. Le bellocce e i bertuccioni owero la pillola verde [Nadobnisie i
koczkodany, czyli Zielona pigułka], w: Stanisław Ignacy Witkiewicz,
Teatro [I]. Saggio introduttivo e traduzioni a cura di Giovanni
Pampiglione, Roma 1979 (Bulzoni Editore), s. 157-190.
4. Dainty Shapes and Hairy Apes or The Green Pili [Nadobnisie i
koczkodany, czyli Zielona pigułka], w: Stanisław Ignacy Witkiewicz,
Beelzebub Sonata. Plays, Essays and Documents. Edited and translated by
Daniel Gerould and Jadwiga Kosicka, New York 1980 (Performing Arts
Journal Publications), s. 107-138.
s ': * > <' \ \ .1,c
n . ,;-..; r , '''> i-l c.,t-
W kraju ' > *?'fii><\^ .
1. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, Warszawa, Studencki
Teatr Studyjny "IWG" przy Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego (Klub
"Karuzela" na Jelonkach). Prapremiera: 8 III 1967. Układ tekstu i
re\yseria: Andrzej Marczewski. Scenografia: Andrzej Przedpełski. Muzyka:
Jerzy Rafał Kulik. W przedstawieniu wykorzystano fragmenty pism
estetycznych z tomu Nowe formy w malarstwie i inne pisma estetyczne
(Warszawa 1959).
2. Nadobnisie i koczkodany, Kraków, Cricot 2 (w Galerii Krzysztofory).
Premiera: 4 V 1973. "Teatr Niemo\liwy" Tadeusza Kantora. Inscenizacja:
Tadeusz Kantor.
3. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, Kraków, Państwowa
Wy\sza Szkoła Teatralna im. L. Solskiego. Premiera: 8 I 1977. Re\yseria i
scenografia: Krystian Lupa. Przedstawienie dyplomowe IV roku Wydziału
Aktorskiego.
687
Noty do dramatów
Migneco. Muzyka: Gabriel Faure, Astor Piazzolla, Peter Gabriel.
Scenariusz zło\ony z fragmentów Po\egnania jesieni, Matki, Kurki Wodnej,
Matwy, Szewców, Nadobni i koczkodanów i sztuki OM. Występ podczas
Europejskiego Miesiaca Kultury w Krakowie (Teatr Groteska, 18-19 VI
1992).
Janusz Degler
4. Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka, Jelenia Góra, Teatr
im. C. Norwida (Du\a Scena). Premiera: 10 II 1978. Re\yseria i
scenografia: Krystian Lupa.
Za granica
l Dainty Shapes and Hairy Apes or The Green Pili [Nadobnisie i
koczkodany, czyli Zielona pigułka], Richmond (Yirginia), Yirginia
Commonwealth Uniyersity, Theatre VCU. Premiera: 13 II1979. Przekład:
Daniel C. Gerould, Re\yseria: James W Parker. Scenografia: Rick PikÄ™.
Kostiumy: Thomas W Hammond. Choreografia: Jan Kirk van der Swaagh.
wiatło: Nancie J. Lawrence.
2. Le graziose e gli scimmioni [Nadobnisie i koczkodany], Palermo, Saggio
delia Scuola di Teatro dell'Universita di Palermo, Laboratorio Teatrale
Uniyersitario. Premiera: 20 XI 1979. Przekład, re\yseria i scenografia:
Giovanni Pampiglione.
3. La Pilule verte [Zielonapigułka], Bruksela, Le Theatre de la Balsamine
(w Caserne Dailly). Premiera: 28 XI 1981. Przekład: Alain van Crugten.
Inscenizacja: Martine Wijckaert. Scenografia: Jean Claude De Bemels.
Opracowanie muzyczne (motywy z Romea i Julii Siergieja Proko-fjewa):
Alexandre von Sivers. Swobodna przeróbka utworu, wykorzystujaca pomysł
lektury sztuki przez re\ysera (Jean-Jacques Moreau), zamierzajacego
wystawić Nadobnisie i koczkodany i próbujacego wyja nić swoja koncepcję
inscenizacji dozorcy budynku (Alexandre von Sivers), w którym ma się
odbyć przedstawienie. Grano w dniach 28 XI-31 XII 1981 w ramach cyklu
imprez "Witkiewicz. Genie multiple de Pologne".
4. La pillola verde [Zielona pigułka], Rzym, L'Accade-mia Nazionale
d'Arte Drammatica "Silvio d'Amico" di Roma i L'Atelier di Sessa Aurunca
(Aurunkatelier). Premiera: VI 1992. Scenariusz, re\yseria, scenografia i
opracowanie muzyczne: Giovanni Pampiglione. Kostiumy: Santi
Nadobnisie i koczkodany, czyli Zielona pigułka


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Witkiewicz Nadobnisie i koczkodany
Witkiewicz Stanislaw Ignacy Mister Price czyli Bzik Tropika
Witkiewicz Oni
Witkiewicz Janulka Córka Fizdejki
Witkiewicz Szewcy
Witkiewicz Janulka Córka Fizdejki
Witkiewicz Gyubal Wahazar
Witkiewicz Bezimienne dzielo

więcej podobnych podstron