plik


ÿþAby rozpocz lektur, kliknij na taki przycisk , który da ci peBny dostp do spisu tre[ci ksi|ki. Je[li chcesz poBczy si z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poni|ej. STANISAAW IGNACY WITKIEWICZ SZEWCY NAUKOWA SZTUKA ZE  ZPIEWKAMI W TRZECH AKTACH Tower Press 2000 Copyright by Tower Press, GdaDsk 2000 2 Po[wicone Stefanowi Szumanowi 3 OSOBY SAJETAN TEMPE - majster szewski; rzadka bródka  dzika i wsy. Blon- dyn siwiejcy. Ubrany w normalny strój szewski z fartuchem. OkoBo 60 lat. CZELADNICY: I (JÓZEK) I II (JDREK). Bardzo przystojne, morowe, mBode szewskie chBopy. Ubrane w normalne szewskie stroje z fartuchami. Lat okoBo 20. KSI{NA IRINA WSIEWOAODOWNA ZBEREyNICKA - PODBEREZKA - bardzo pikna szatynka, niezwykle miBa i pontna. Lat 27- 28. PROKURATOR ROBERT SCURVY - twarz szeroka, zrobiona jakby z czerwonego salcesonu, w którym tkwi inkrustowane, bBkitne jak guziki od majtek oczy. Szczki szerokie - pogryzByby na proszek (zdawaBoby si) kawa- Bek granitu. Strój |akietowy, melonik. Laska ze zBot gaBk (tres démodé). BiaBy halsztuk zawinity i ogromna w nim perBa. LOKAJ KSI{NEJ, FIERDUSIECKO - zrobiony troch na manekina. Strój czerwony, ze zBotym szamerowaniem. Czerwona króciutka pelerynka. Kape- lusz stosowany. HIPER - ROBOCIARZ - ubrany w bluz i kaszkiet. Ogolony, szerokie szczki. W rku kolosalny miedziany termos. DWÓCH DYGNITARZY - towarzysz Abramowski i towarzysz X. Wspa- niale ubrani cywile, wysokiej inteligencji i w ogóle pierwszej marki. X ogolo- ny - Abramowski z brod i wsami. JÓZEF TEMPE - syn Sajetana, lat 20. CHAOPI - stary chBop, mBody chBop i dziwka. Stroje krakowskie. STRA{NICZKA - mBoda Badna dziewczynka. Fartuszek na mundurku. CHOCHOA - z  Wesela WyspiaDskiego. STRA{NIK - normalny byczy chBopak, mundur zielony. 4 AKT PIERWSZY Scena przedstawia warsztat szewski (mo|e by dowolnie fantastycznie urzdzony) na niewiel- kiej przestrzeni póBkolistej. Na lewo trójkt zapeBniony kotar wi[niowego koloru. W [rodku trójkt [ciany szarej z okrgBawym okienkiem. Na prawo pieD wyschBego pokrconego drzewa - midzy nim a [cian trójkt nieba. Dalej na prawo daleki krajobraz z miasteczkami na pBaszczyznie. Warsztat umieszczony jest wysoko ponad dolin w gBbi, jakby na górach wyso- kich byB postawiony. Sajetan w [rodku, dwaj Czeladnicy po bokach, I na lewo, II na prawo, pracuj przy warsztacie. Z daleka dochodzi huk samochodów czy czort wie czego zreszt i ryki syren fabrycznych. SAJETAN kujc mBotem jakie[ buty Nie bdziemy gada niepotrzebnych rzeczy. Hej! Hej! Kuj podeszwy! Kuj podeszwy! Skrcaj tward skór, Bam sobie palce! A, do diabBa - nie bdziemy gada niepotrzebnych rzeczy! Ksi|ce buciki! Tylko ja, wieczny tuBacz, tym si tuBajcy, |e do miejsca zawsze przykuty. Hej! Kuj podeszwy dla tych [cierw! Nie bdziemy gada niepotrzebnych rzeczy - nie! I CZELADNIK przerywa mu Czy wy by[cie mieli odwag zabi j? II Czeladnik przestaje ku podeszwy i pilnie nasBuchuje. SAJETAN Dawniej tak - teraz nie! Hej! Wywija mBotem. II CZELADNIK Nie mówcie tak cigle  hej , bo mnie to dra|ni. SAJETAN Mnie gorzej dra|ni, |e buty dla nich robi. Ja, który mógBbym by prezydentem, królem tBu- mu - cho chwil, cho jedn maB chwilk. Lampiony, girlandy i sBowa wokóB lampionów gBów, a ja, ndzny, brudny wszarz ze sBoDcem w piersi, bByszczcym jak tarcza zBota Heliodo- ra, jak sto Aldebaranów i Weg - ja nie umiaBem mówi. Hej! Wywija miotem. I CZELADNIK Czemu nie umiecie? SAJETAN Nie dali. Hej! Bali si. II CZELADNIK Jeszcze raz powiecie  hej , a pójdem sobie od roboty precz. Nie macie pojcia, jak mnie to dra|ni. A propos: a kto to Heliodor? 5 SAJETAN Jakasi fikcyjna bdzie posta - a mo|e mój wymysB - ju| nie wiem nic. I tak bez koDca. Jedna chwila... Nie wierz ju| w |adn rewolucj. Samo sBowo wstrtne jest jak karaluch abo i pru- sak czy wesz. Bo wszystko obraca si przeciw nam. Nawóz jeste[my, jako ci dawni królowie i inteligencja w stosunku do totemowego klanu - nawóz! II CZELADNIK Dobrze, |e[cie nie rzekli  hej - a to ubiBbym was. Nawóz bo nawóz, ale oni dobrze |yli. Ich- nie dziwki nie [mierdziaBy tak jak nasze, sturba ich suka malowana, dziamdzia ich sza za- przaBa! O Jezu! SAJETAN Ju| wszystko tak zbrzydBo na tym [wiecie, |e wicej o niczym gada nie warto. Kona ona ludzko[ pod gniotem cielska gnijcego, zBo[liwego nowotwora kapitaBu, na którym, nikiej putryfakcyjne owe bble, faszystowskie rzdy powstaj i pkaj, puszczajc smrodliwe gazy zagniBej w sobie, w sosie wBasnym, bezosobowej ci|by ludzkiej. Ju| nic gada nie trzeba. Wszystko je wygadane do cna. Czeka trzeba, a| si zrobi i robi, ile kto mo|e. Czy nie jeste- [my ludzie? Mo|e ludzie to tylko oni - a my tylko bydlce [cierwa, z takimi wicie, Panie Zwity, epifenomenami, by si jeszcze gorzej mczy i na ich uciech skowyta. Hej! Hej! (wali mBotem w co popadBo) A oni my[l tak na pewno, brzuchacze zacygarzone, ociekajce takim [liskim koktejlem z ichniej rozkoszy i naszej smrodliwej, beznadziejnej w swej mce. Hej! Hej! II CZELADNIK Take[cie to mdrze rzekli, |e nawet to wstrtne  hej mnie nie raziBo. PrzebaczyBem wam. Ale wicej tego nie róbcie - niech was rka Boska broni. SAJETAN nie zwracajc na to uwagi A to jest najgorsze, |e praca nigdy nie ustanie, bo si nie cofnie ta, psiama, machina spo- Beczna. Ta bdzie tylko pociecha, |e wszyscy, jako jeden wstrtny m|, z zapamitaniem nie- przytomnym ora bd, |e nie bdzie nawet takich pró|niaków... I CZELADNIK domy[lnie Tych na naczelnych stanowiskach kontrolnych? SAJETAN To[ ty to sobie te| my[laB, brachu? Hej! Ale jak tu porówna dwa mózgi? Nie porówna - cho i to trudno - ale zrówna. Otó| pracowa bd tak samo - chodzi o t nieprzyjemno[. Teraz jeszcze za du|o frajdy maj te dranie, bo jest twórczo[ - hej! A i ja te| mog nowy fason wymy[li, chocia| to ju| nie to - nie. Nie to! nie to! Zanosi si pBaczem. I CZELADNIK Bidny majster! Chce mu si, aby robota byBa równocze[nie mechaniczna i |eby duchem t mechanik wyosobliwia, jak te dawne muzykanty i malarze swoje wydzieliny, w unikaty osobowego przejawu. Czy ja mówi bez sensu? II CZELADNIK Nie - tylko obco. Ja to bardziej swojsko wypowiem. A mo|e nie warto? (pauza; nikt go nie zachca; mówi jednak) Przykra pauza. Nikt mnie nie zachca. Gada jednak bd, bo mi si 6 tak chce, |e wytrzyma nie zdolen jezdem, wicie. Przyjdzie dzi[ pewno tu ksi|na ze swoim prokuratorskim psem i gada bdzie te| i wierci nama otworki w metafizycznych ppkach, jak to uni, ci pysni panowie nazywaj w sobie te cukierki, co u nas wrzodami swdzcymi s i zostan. To si wyra|a w sprzeczno[ciach, których nijak osign nie mo|na - to s te rzeczy, ta sakra ich suka, [lachcickie odpadki, co oni nazywaj swymi metafizycznymi prze|yciami. Aechc sobie nimi spasione brzuchy, a ka|dy taki Becht nasyconego bydlaka to nasz ból w kiszkach. ChciaBem mówi, wicie, i powiem: |y i umrze, zacisn si w gBówk od szpilki i rozprzestrzeni si na caBy [wiat; puszy si i tarza w prochu... (nagBa pustka we Bbie nie pozwala mu mówi dalej) Nic wicej nie powiem, bo mi si nagle pusto we Bbie zrobiBo, jak w stodole, jak w gumnie. I CZELADNIK Tak - nie bardzo[cie si wysilili na ten spicz przez s, p, i  cze . Ja, wicie, Jdrek, znam Kret- schmera z wykBadów tej tam intelektualnej lafiryndy Zahorskiej, w naszej Wolnej Wszechni- cy Robotniczej. Oj, wolna ona, wolna - raczej rozwolniona jest ta nasza Wszechnica. Sami si czstuj tward wiedz, a na nas to t biegunk umysBow puszczaj, aby nas jeszcze gorzej zatumani, ni| to chciaBy wszelkie religianty na usBugach feudaBów i ci|kiego si przemysBu wygBupiajce. A wam mówi, Jdrek, |e to schizoidalna psychologia. Nie wszyscy s tacy. To rasa ginca. Coraz wicej jest na tym [wiecie pykników. Ma se radio, ma se stylo, ma se kino, ma se daktyle, ma se brzucho i nie[mierdzce, niecieknce ucho, ma se syko jak si patrzy - czego mu trza? A sam w sobie jest [cierwo podBe, guano pogodne, przebrzydBe. To je pyknik, wi[? A taki niezadowolony ze siebie to ino mt na [wiecie czyni, |eby siebie przy tym przed sob wywy|szy i siebie sobie pokaza lepszym ni| naprawd jest - nie by, ino pokaza, i nie lepszym, ino takim fajniejszym, wyhyrniejszym. Tak ci to wyhyrma przed sob. (po pau- zie) A ja to sam nie wiem, jaki jestem: pyknik czy schizoid? SAJETAN twardo; wali w kopyto, czy co[ takiego Hej! Hej! Gadacie, a |ycie ucieka. Ja bym chciaB ich dziwki deflorowa, dewergondowa, nimi si delektowa, jus primae noctis nad nimi sprawowa, w ich pierzynach spa, ichnie |arcie |re a| do twardego rzygu, a potem ichnim duchem od za[wiatów si zachBysn - ale nie podrabia to, co oni, tylko lepsze stworzy: i nowe religie nawet - na po[miewisko ino, i nowe obrazy, i symfonie, i poematy, i maszyny, i now caBkiem zaistn, [liczn jak moja Ha- nia... (przerywa) E - nie bd wymawiaB - [witokradztwo w ichnim jzyku to si zwie. (gwaBtownie) A co ja mam? A co ja z tego mam?? II CZELADNIK Cichojcie!... SAJETAN Nie bd cichoB - te, frajer! Hej! Hej! Hej! Hej! Hej! (wali miotem) Syn przystaB do tych tak zwanych wstrtnie  Dziarskich ChBopców . Niby organizacja takich, co chcieliby wszystko od razu; oni chc zu|y inteligencj, chc nikogo nie mordowa, chyba |e ju| nie mo|na ina- czej. Hej! Z prawa wchodzi prokurator Scurvy. Cylinder. Parasol. Strój |akietowy. W rkach, urka- wicznionych na jasno, kwiaty |óBte. SCURVY Jak|e by[cie to chcieli: nie mordowa,  chyba |e ju| nie mo|na . Nigdy nie mo|na, zawsze trzeba - tak to jest. Hehe. 7 II CZELADNIK A ten  hehe znowu. Jeden  hej , a drugi  hehe - wytrzyma nie mo|na, (robi z w[ciekBo[ci olbrzymi, nienaturalnie wielki but oficerski, który wycignB z kta zarupiecionego na lewo. Po chwili - Scurvy patrzy naD z wyczekujcym u[mieszkiem - krzyczy z rozpacz) Ja nie chc pracowa za tak flot! Ja nie bd? Pu[cie mnie! SCURVY zimno; u[miech znikB jak zdmuchnity Hehe. Droga wolna. Mo|ecie i[ i zdechn sobie pod pBotem. Wyzwolenie jest tylko przez prac. SAJETAN Ale ty pracujesz siedzc w fotelu, palc dobre  papirusy , na|arty czym chcesz.  Pracownik umysBowy . Kanalia! A i zmysBowy te| - hej! Zmieje si dziko. SCURVY Czy my[licie, Sajetanie, |e kiedy[ bdzie inaczej? Czy wy naprawd my[licie, |e wszyscy bd mogli by zmechanizowani i ustandaryzowani w pracy rcznej? Nie - zawsze bd dy- rektorzy i urzdnicy wy|si, którzy bd musieli nawet co innego je[ ni| majstrzy w fabry- kach, bo praca umysBowa wymaga innych skBadników mózgu - mózgu i jedzenia. Czeladnik II pBacze. SAJETAN Hej - ale bd je[ odpowiednie preparaty bez smaku, a nie langusty i wparsje, jak ty, proku- ratorze sdu najwy|szego dla spoBecznych nieporozumieD kapitaBu z prac. Ty elityczny rze- zaDcze! W naszych czasach, tych tam faszystowskich syndykalistów w rodzaju mego syna, ty mo|esz jeszcze |y jak soliter w zepsutym baDdziochu rozkBadajcej si socjety. Ale jak prawdziwi syndykali[ci zwal paDstwo w ogóle, takich jak ty nie bdzie trzeba. Bdzie towa- rzysz-dyrektor prawdziwy, okarmiony obrzydliwymi piguBkami... PBacze. SCURVY Macie po prostu kompleks langusty - wy i wam podobni. Nie, Sajetanie, tego nie bdzie nig- dy. Nie mo|e si tak zdegenerowa nasz gatunek, |eby narzdy trawienia skurczyBy si i przystosowaBy do paru piguBek. Wtedy proporcjonalnie zdegenerowaBoby si wszystko tak, |e w ogóle |adnych problemów by nie byBo: byBaby kupa dogasajcych pierwotniaków, a nie spoBeczeDstwo, cierpice nieuleczalnie na zale|no[ swych cz[ci jednych od drugich. II CZELADNIK Ja panu co[ powiem: dobra byBaby ka|da prawda, byle nie |ycie osobiste. Jak pan, panie pro- kuratorze, odwali swoj prac, to mo|e pan my[le o abstrakcjach w uniezale|nieniu od swe- go |oBdka i innych jelitalii... SCURVY No - to jest przesada... II CZELADNIK Ale nie gruba, (z rozpacz) Mnie si chce Badnych kobiet i du|o piwa. A mog wypi tylko dwa du|e i cigle z t Ka[k, cigle z t Ka[k - a niech to cholera!... 8 SCURVY z niesmakiem Do[... I CZELADNIK podchodzc do niego z zaci[nitymi pi[ciami, z ironi Do[! Panu prokuratorowi najwy|szego sdu kwa[no w nosie si robi na my[l sam, |e on, Jdrek, musi cigle z t jedn Ka[k. A sam to on je teozof. Bardzo pikn ma idejki. Ale dzi- wek ma, ile chce. Ale do tego chciaBby tylko z jedn, a z t si nie da - hi, hi - wszdzie s te same problemy, w stosuneczkach równolegle przesunitych albo kolineacyjnie podobnych - hi, hi! SCURVY zimno Milcz, sfldrysynie, milcz, skurczyflaku. I CZELADNIK Cha, cha! Hej! TrafiBem, jak mi Bóg miBy! Ona tu zaraz bdzie, ta sadystka z twarz anioBka, ta moralna brewilierka - niby markiza de Brinvilliéres. Dla niej mki pana prokuratora, jak musi z innymi dziwkami my[lc o jej  niedoszczygBej somie - tak, soma to nic zBego - otó| te mki s tym samym, co zagldanie do warsztatów, w których pocimy si i zdychamy od pracowitej [mierdziczki my, i wgldanie do wizieD, gdzie gnij w pBciowej, raczej zapBcio- wej rozpaczy najt|sze samce w rozpadzie duchowym i cielesnym... SCURVY On oszalaB, ale to jego szaleDstwo z niemo|no[ci wytrzymania po prostu dziaBa na mnie jak szalej. Ja wariuj! (pada na szewski zydel) Ja j tak dobrze rozumiem, nawet w jej najgor- szych kobiecych [wiDstewkach duchowych... i tak by byBo dobrze... Có|, kiedy ona woli, aby nic - och, och! Moja mka nasyca j wicej, ni|by nasyci zdoBaB najszaleDszy mój hipergwaBt jaki[. SAJETAN O - widzicie - rozBo|yB si na elementy proste - nawet nie [mierdzi ju|. Porób pan buty - to panu dobrze zrobi - lepiej ni| widok skazaDców o [wicie. SCURVY Bkajc I to wiecie nawet, Sajetanie?! Sajetanie! Jakie| to straszne... Wchodzi Ksi|na, ubrana w szary kostium, ze wspaniaBym |óBtym bukietem. Daje z niego kwiaty wszystkim po kolei, nie wyBczajc Scurvy'ego, który nie wstajc z zydla przyjmuje je z godno[ci i tajon obraz (jak to uwidoczni na scenie? a?). Bukiet wsadza potem w ogromny, tczowy flakon, który niesie za ni wygalowany lokaj FierdusieDko. FierdusieDko równie| trzyma na smyczy foksa, Terusia. KSI{NA DzieD dobry, Sajetanie, dzieD dobry. Jak si macie, jak si macie? DzieD dobry, panowie cze- ladnicy. Ho, ho - robota wre, jak widz, ochoczo, jak to dawniej pisali przodkowie duchowi naszych pisarzy z osiemnastego wieku. Ochoczo - [liczne sBowo. Czy pan by potrafiB si ochoczo kocha, panie prokuratorze? (Teru[ wcha Scurvy'ego.) Teru[, fuj! SCURVY jczc na zydelku Ja chc zrobi par butów - cho jedn! Wtedy bd godnym pani, dopiero wtedy. Wtedy 9 potrafi zrobi, co zechc, z kogo zechc. Nawet z pani, dobr, domow, kochajc kobiet - potworze najukochaDszy, jedyna!... Zatyka go. SAJETAN z zabobonnym podziwem Cichojcie! ZatkaBo go do cna - hej! KSI{NA Bezsilno[ pana, doktorze Scurvy, podnieca mnie do zupeBnego wariactwa. ChciaBabym, aby pan patrzyB na to, kiedy ja - wie pan? - ten tego - tylko nie powiem z kim - jest taki cudny porucznik bBkitnych huzarów |ycia, w dodatku kto[ z mojej klasy czy sfery, jest te| pewien artysta... Niepewno[ paDska jest dla mnie rezerwuarem najwyuzdaDszej, pBciowej, samicz- kowatej, bebechowato-owadziej rozkoszy - chciaBabym jak samice modliszki, które ku koD- cowi zjadaj od gBowy swoich partnerów, którzy mimo to nie przestaj tego - wie pan, hehe! II CZELADNIK wymawia okropnie sBowa francuskie, jak pani Msiorkowa; trzyma olbrzymi but oficerski Kel ekspresj grotesk! Czu podniecenie niesamowite u szewców. SAJETAN Daj mu ten oficjerski, kirasjerski, psia jego fldra, but. Niech go skoDczy za ciebie. Jemu ta- kie buty s potrzebne - jemu i tym panom, dla których on wsadza bohaterów przyszBej ludz- ko[ci do paBaców swoich, paBaców jego ducha. HoBot trzyma za mord - oto ich najszczyt- niejsze hasBo. Hej! Hej! Hej! I CZELADNIK A on, wicie, jeszcze jedno, wicie, ma cierpienie, towarzyszu mistrzu: on si kocha w naszym tym perwersyjnym anioBku tylko temu, co ona jest ksi|n, a on jest zwykBy bur|uj z trzeciego stanu, a nie hrabia. Takich to hrabiowie bezkarnie po pyskach prali jeszcze dwie[cie lat wstecz. To on cierpi i sam si pBawi w swoim cierpieniu jeszcze bardziej - bez tego to go, kociego syna, nie cieszy, jak pisaB sam Boy. SCURVY zrywajc si; jednocze[nie II Czeladnik wciska mu w objcia olbrzymi but oficer- ski; Scurvy przyciska go do piersi i ryczy z emfaz. To jedno nie - tego jednego mi nie zabierajcie: jestem prawdziwym, liberalnym - w ekono- micznym znaczeniu - demokrat. SAJETAN TrafiBe[ go. Tak - on |aBuje, |e nie liznB tego najparszywszego istnienia, jakie by mo|e, ist- nienia w zBudzie fikcyjnej warto[ci hrabskiego bytu w ostatniej poBowie dwudziestego wieku. On by nie wiem co daB, aby móc by cierpicym hrabi i ubrda si na to caBe nasze istnienie tak, wicie, subtelno[ci wy|szo[ci, co to, psia jego suka - a nie wiem ju| co. Jemu nie wy- starcza, |e on bdzie but robiB jako doktor praw i prokurator najwy|szy nieomal|e sdu osta- tecznego - a oto (wskazuje Ksi|n) ten anioBek zatrbi mu na swych wewntrznych organ- kach. KSI{NA do foksa, którego uspokaja FierdusieDko Teru[, fuj! I wy  fuj , Sajetanie! Ta| to tak nie mo|na - nie  Iza , jak mówili sBowianofilscy dowcipnisie sBów nijakich. To niesmaczne i koniec. Zawsze mieli[cie tyle taktu, a dzi[?... 10 SAJETAN Bd niesmaczny - bd! Do[ smaku. Wywtrobi wszystko na smród i brud ostateczny. Niech [mierdzi wszystko, niech si na [mier ten [wiat za[mierdzi i niech si het do cna wy- [mierdzi, to mo|e potem zapachnie wreszcie; bo w nim takim, jakim jest, wytrzyma wprost nie mo|na. Nie czuj, biedni ludziska, |e demokratyczne kBamstwo [mierdzi, a smród klozetu to czuj, psie pary, hej! Otó| to je prawda: on by daB wszystko, aby cho jeden moment hrabi prawdziwym by. Ale nie mo|e, biedota nieszczsna, hej. SCURVY Lito[ci! Przyznaj si. Dzi[ rano wieszali przy mnie przeze mnie skazanego hrabiego Koko- siDskiego - Janusza, nie Edwarda, morderc ulicznicy Ryfki SzczygieBes, defraudanta paD- stwowego w Pe-Zet-Pe, biuro numer 18. Przyznaj si: ja zazdro[ciBem tego, |e go wieszaj, jego, prawdziwego arystokrat! Oczywi[cie, gdyby przyszBo co do czego, powiesi bym si za dziewi paBek nie daB - ale wtedy: zazdro[ciBem! On mówiB, ten hrabia, a rzygaB równocze- [nie ze strachu jak mops glistowaty:  Patrzcie, jak ostatni raz degobijuje prawdziwy hrabia. Och - tak móc powiedzie raz i umrze. KSI{NA do foksa Teru[, fuj! Ja si rozpBywam wprost z nieludzkiej rozkoszy! ([piewa - pierwsza [piewka) Ja jestem z domu  von und zu . A to tak imponuje mu, Pdz jak antylopa gnu, Jestem to tam, to tam - to tu! To moja pierwsza [piewka dzisiaj rano. Tornado Bajbel-Burg jest moje panieDskie nazwisko, panie Robercie. Nie ma pan pojcia, co to za rozkosz jest tak si nazywa. SCURVY mdlejc Ach - ona byBa kiedy[ pann! Nigdy mi to na my[l nie przyszBo. Ona byBa malutk dziewczy- neczk - córeczk - bidulk! Ta niesmaczna w wysokim stopniu piosenka jej rozczuliBa mnie do Bez. Na mnie wicej dziaBaj takie oto rzeczy ni| rzeczywiste cierpienie. MaBa czyja[ gafka wstydliwa rozczula mnie do obBdu, a na kiszki na wierzchu mog patrze bez drgnienia. ZBotko moje jedyne! Jak|e bezmiernie ci kocham. Straszne jest, jak demoniczne po|danie zejdzie si w jednym punkcie z najwiksz tkliwo[ci. Wtedy samiec jest gotów - gotiu. Wy- wala si z zydelka z butem w objciach. Szewcy go podtrzymuj, nie wypuszczajc z rk |óB- tych bukietów, które dostali od Ksi|nej. Aypi na siebie oczami orozumiewawczo, chBonc kubBami wprost niezdrow rzeczywisto[. II CZELADNIK wchajc bukiet; Scurvy'ego zBo|yli na zydlu w bardzo niewygodnej dlaD pozie - gBow na dóB Cierpitnik! ChBon rzeczywisto[ brudnym kubBem od pomyj. Niezdrowa bo jest jak Cam- pagna Romana. Pomyje mro|one pij przez rurk jak mazagran. Potworne cierpienie! Flaki mam takie odparzone, jakby mi kto lewatyw ze st|onego kwasu solnego daB. KSI{NA retorycznie To przesada. II CZELADNIK z uporem Nie. Pomy[lcie tylko: czemu| jestem tym, a nie innym? To nieprawda, |e ja nie mogBem o innym stworzeniu powiedzie:  ja . MogBem by chocia|by tym padBem (wskazuje na Scurv- 11 y'go), a jestem jakim[ lodowatym nadwszarzem czy czym[ podobnym - mówi w przybli|e- niu tylko - na przeBczy najdzikszego z nonsensów: pomieszania osobowo[ci z ciaBami - ja sam nie wiem, wicie... Milknie zawstydzony. SAJETAN Nie wstydaj si tak, Jdrek! Nieprawda: materializm biologiczny autora tej sztuki mówi ina- czej: jest to synteza poprawionego psychologizmu Corneliusa i poprawionej monadologii Leibniza. Przez miliardy lat BczyBy si i ró|niczkowaBy komórki, aby takie ohydne [cierwo, jak ja, mogBo o sobie powiedzie wBa[nie:  ja ! Ta metafizyczna ksi|ca prostytuta - po co zdrabnia? - psiakrew, psia j ma, t suk umitrzon... KSI{NA z wymówk Sajetanie... SAJETAN gorczkowo Irina WsiewoBodowna - wam Chwistek zabroniB by w polskiej literaturze. I dlatego musi si pani bBka po sztukach bez sensu, stojcych poza literatur, sztukach, których nikt gra nie bdzie. On nie znosi rosyjskich ksi|nych, nie cierpi, biedaczek. On chciaBby tylko szwaczki, mundantki - czy ja wiem? Dla mnie to ju| za wiele! Dla mnie, dla nas s [mierdzce dziwki i jeszcze bardziej [mierdzce rynsztokowe, podwórzowe matrony: nasze babki, ciotki, wujen- ki... hej! II CZELADNIK Mistrzu, to ju| jest samobiczowanie si klasy. Dobrze, |e[cie matek tu nie wymienili, a tobym wam daB w pysk. SCURVY z dzikim, obBkaDczym u[miechem Klasy klas! Cha, cha! Logistyka w walce klas. Walka klasy klas samej ze sob. Sam pogar- dzam sob za ten ndzny  witz , a na lepszy mnie nie sta. KSI{NA zimno To po co w ogóle robi  witze ? SCURVY ZBy przykBad naszych dowcipnisiów w literaturze: dowcip im dawno zjeBczaB, a  witze robi, kanalie, wci|. Ha - dosy: kim[ trzeba by w tej matni: trzeba stan albo tu, albo tam. Ze strachu przed odpowiedzialno[ci - mego strachu - gotów mi si wymkn najprzedniejszy ksek przeznaczonego mi |ycia. Jako hrabia mógBbym by obserwatorem tylko. KSI{NA To tylko w Polsce jest tak ostro postawiony problem hrabiego jako taki. Od tej chwili nie wolno o tym gada - szlus, chBopaki cudne moje! CaBuje si z Czeladnikami. SCURVY Jak mo|na tak mówi:  chBopaki cudne - brrr... (otrzsa si ze wstrtu i martwieje) Ta| to, panie, szczyt niesmaczno[ci i mowe|anru! Otrzsam si ze wstrtu i martwiej. Wykonywa to. 12 II CZELADNIK obcierajc si To ja za te buciki ksi|nej pani nie chc ju| floty, tylko takich caBusów dziesi ognistych, jak tego Csikosa i pani de Korponay z tej powie[ci Jokaja, co to czytaBem w dzieciDstwie. KSI{NA kierujc ku niemu maBy srebrny browning Wiem:  BiaBa dama - dostaniesz dziesi kul, jak ten Csikos. I CZELADNIK zdumiony w najwy|szym stopniu To jako te pisz nieu[wiadomione literatniki - te rozbabrywacze pojciowego porzdku, te nieczyste monisty, sakra ich pluga:  |ycie sztuk, a sztuka |yciem ! To| to mamy to, wicie, tu na naszej maBej szewskiej scence - to syko, co te baBaganiaste Bby si wymdrzaj! SCURVY nagle opanowany, podnosi si H,h! SAJETAN Patrzcie: znowu se hehe-huje. WynalazB pewnikiem co[ nowego, czym si znowu nad nami wywy|szy. To hu[tawka, a nie czBowiek. On te| nie jest taki bardzo syty - mówi wam: m- czy si on wprost piekielnie, biedaczek, jako mówiB - niedawno na Wawelu, a nie na SkaBce, jako chcieli inni, pochowany - Karol Szymanowski. SkaBka je dla lokalnych sBaw, a nie dla prawdziwych geniuszy. SCURVY zbami, na zimno, rwc kwiaty Ja chc i bd. Ja stan na ich czele i wam poka| zamek mojej duszy, najwikszego czBowie- ka mojej sfery, biednej, demokratycznej, niedojechanej do koDca bur|uazji. Ja musz! Ja po- konam problem |oBdkowy i postawi wasze zagadnienie na wy|szej platformie ducha. B- dziecie mnie jeszcze po rkach caBowa, wy moi bracia w ndzy duchowej. SAJETAN Nikt ci nie prosi, ty Robercie Fraternité jeden! My ju| nie potrzebujemy inteligentów - minB wasz czas. Z wibrionów powstali[my - w wibriony si obrócimy. Kocham zwierzta. Czuj si naprawd kuzynem jurajskich gadów i trylobitów sylurskich, a tak|e [wiD i lemurów - czuj zwizek z wszechstworzeniem - rzadko to bywa, ale jest prawd! Hej, hej! Wpada w ekstaz. KSI{NA z zachwytem Och, jak|e kocham was za to, Sajetanie! Takim was kocham, [mierdzcego wszarza, ze sBoD- cem wszechmiBo[ci gadziej w sercu starego szewca naszej planety. Ja chyba bd wasz kie- dy[ - dla samej formy, dla fasonu, dla szyku - |eby tylko byBo to raz. SAJETAN [piewa na nut mazurka Ró|norodno[ prze|y nigdy nie zaszkodzi, Je[li czBek si przy tym nie bardzo zasmrodzi, A gdy i to nawet, i tak nic nie szkodzi, Bo wBa[ciwie mówic, kogo to obchodzi! Hej! KSI{NA sypic na niego kwiaty Mnie obchodzi - mnie! Ale nie deklamujcie ju| wicej, bo[cie tacy wtedy niesmaczni, |e a| strach. Musz si was wstydzi. Ja to co inszego - mog sobie na to pozwoli, bom, wicie, popularnie mówic, ksi|na - to trudno, (krzyczy) Hej! Hej! Witaj, pospolito[ci! Odpoczn w 13 tobie za wszystkie mki moje: moje i moich przodków i ich zadków. Nawet ten biedny Scu- rvy nie wydaje mi si dzi[ tak maBym. II CZELADNIK W tej kwestii przodków co[ jest! Rodzice s czym[ te| - to nie inkubator - a wic i przodko- wie dalsi s czym[ te|, u diabBa! Tylko nie trzeba doprowadza tego do absurdu, jako te ary- stokraty i te demi-arystony. Tu jest istota rzeczy: w tej jednej rzeczy zalecam umiarkowanie. Bo najgorsza rzecz na [wiecie to polski arystokrata - gorszy chyba od niego jest tylko polski póBarystokrata, co si z niczego ju| wypusza. Geny, wicie. Ale znowu przecie dobermany i airedale-terriery... I CZELADNIK przerywa mu Spróbuj tu, bracie, czego w tym |yciu do absurdu nie doprowadzi, jako |e to caBe istnienie, [wite i niepojte, to jeden wielki absurd - walka potworów i tyle... KSI{NA z |arliwo[ci Dlatego |e w Boga uwierzy |arliwie nie... (Sajetan wali j w pysk, tak |e caBa krwi si za- lewa < balonik z fuksyn >. Ona pada na kolana.) Zby mi wybiB - moje zby jak pereBki! To prawdziwy... Sajetan wali j drugi raz, wtedy ona milknie, tylko klczy sobie, popBakujc. SCURVY Irenko! Irenko! Teraz ju| nigdy nie wybrn z krgu twej ksi|ycowej duszy, (deklamuje) W srebrzyste pola chciaBbym z tob i[ I marzy cicho o nieznanym bycie, W którym by[ byBa moj samotno[ci, I w noc t prze[ni caBe moje |ycie. I CZELADNIK A nad ranem patrze, jak ze strachu wymiotuj skazane przez ciebie na [mier |ywe trupy. Tym si karmisz, kanalio; ty ich jeszcze przed [mierci wampiryzujesz! You vampyrise them. You rascal! Ja byBem w Ohio. SCURVY Ju| nie rani mnie te powiedzenia. To, co wy chcecie zrobi na ohydnie, na [mierdzce, na parszywie, ja dokonam w przepiknym [nie o sobie samym i o was - w cudownych barwach, ubrany we frak od Skwary i uperfumowany Californian Poppy jak ostatni dandys, zbawi ten [wiat jednym tajemniczym sBowem, ale nie w waszym znaczeniu: równa si - cofnicie kultu- ry. Jeszcze nie wygasBa magiczna warto[ sBów, w które wierzyli dawniej nasi wieszczowie, a dzi[ wierz logistycy i husserli[ci. Ja o tym mówiBem ju| - patrzcie: moje broszurki - których notabene nikt nie czyta - jeszcze przed kryzysem. KSI{NA klczc Bo|e, jak on gldzi! SCURVY Arystokracja si prze|yBa: to nie ludzie - to widma! Za dBugo nosiBa na sobie ludzko[ te widmowe wszy. Kapitalizm to zBo[liwy nowotwór, który zaczB gni, zjada i gangrenowa organizm, który go wydaB - oto dzisiejsza spoBeczna struktura. Trzeba zreformowa kapita- lizm, nie niszczy inicjatywy prywatnej. 14 SAJETAN Banialuki! SCURVY gorczkowo Albo caBa ziemia przetworzy si dobrowolnie w jedn samorzdzc si elitycznie mas, co jest prawie nieprawdopodobne bez katastrofy ostatecznej - a tej unika nale|y za wszelk ce- n - albo kultur trzeba cofn. Mam chaos we Bbie wprost nieprawdopodobny! Stworzenie obiektywnego aparatu w postaci elity caBej ludzko[ci jest niemo|liwe, poniewa| przyrost in- telektu odbiera odwag czynu: najwikszy mdrzec nie domy[li my[li swych do koDca ze strachu choby przed samym sob i obBdem, a i tak bdzie to za sBabe wobec rzeczywisto[ci. Strach przed sob to nie legenda, to fakt - ludzko[ te| boi si samej siebie - ludzko[ wariuje jako zbiorowo[ - jednostki wiedz to, ale s bezsilne - otchBanne wprost my[li... Gdybym mógB spu[ci z liberalnego tonu i chwilowo poBczy si z nimi, aby potem ich rozBo|y i zre- sorbowa! Zamy[la si z palcem w gbie. KSI{NA wstaje, ociera chusteczk skrwawione usta i mówi Nudno, panie Robercie. To, co pan mówi, to s frazesy spoBecznego impotenta bez istotnych przekonaD. SCURVY zimno Tak? To do widzenia. Wychodzi nie ogldajc si. II CZELADNIK , Genialne poczucie formy ma jednak ten prokurator mops: wyszedB w sam por. A Jednak on jest za inteligentny, aby by czym[ dzisiaj: |eby dzi[ czego[ dokona, trzeba by troch dur- niem jednak. KSI{NA Wic my teraz zajmiemy si naszymi zwykBymi zajciami codziennymi. Pracujcie dalej - jeszcze nie czas. Ja zmieni si kiedy[ w wampirzyc, która wypu[ci z klatek wszystkie mon- stra [wiata. Ale on, aby wykona swój program zbolszewizowanego inteligenta, musi wpierw zabi wszelki |ywioBowy ruch spoBeczny. On wsadzi wszystko do szufladek, ale przy tym wsadzeniu poBowie z was poukrca Bby dla miary wBa[ciwej. On jeden ma wpByw na komen- danta  Dziarskich ChBopców , Gnbona Puczymord, ale nie chciaB go nigdy u|y w imi absolutnego leseferyzmu, lesealizmu i lesjebizmu spoBecznego, (siada na zydlu i rozpoczyna wykBad) A wic, kochani szewcy moi: bliscy mi duchem jeste[cie bardziej nawet od fabrycz- nych, zmechanizowanych dziki Taylorowi robotników; bo w was, przedstawicielach rczne- go rzemiosBa, utaiBa si jeszcze osobowa tsknota pierwotnego, le[nego i wodnego bydlcia, któr my, arystokracja, zatracili[my wraz z intelektem i najprostszym nawet, chBopskim po prostu rozumem zupeBnie. Jako[ dzi[ nie idzie mi, ale mo|e to przejdzie. Chrzka dBugo i bardzo znaczco. SAJETAN programowo, nieszczerze Hej! Hej! Ino tym chrzkaniem dBugim a znaczcym nie nadrabiajcie, pani, bo to nic nie po- mo|e! Hej! 15 CZELADNICY Cha, cha! Hm, hm. Ino tak dalej! Dobrze bdzie! Hu, hu! KSI{NA dalej tonem wykBadu Te kwiaty, które tu dzi[ wam przyniosBam, to s |onkile. Widzicie - o! - maj sBupki i prciki i w ten sposób si zapBadniaj, |e owad, gdy wchodzi... I CZELADNIK Ta| ja si tego, Panie Zwity jeszcze w normalnej szkóBce uczyB! Ale takie mnie cigotki bio- r, gdy ksi|na pani... SAJETAN Hej! Hej! Hej! II CZELADNIK Oderwa si od tego nie mog. Taka pBciowa ponura nuda i pBciowa beznadziejno[ wprost straszna, jak w do|ywotnim wizieniu. Gdybym teraz czego, uchowaj Bo|e, doznaB, to byBoby chyba tak dobrze, |ebym do koDca |ycia z |alu za tym skowytaB. I CZELADNIK Jak to ksi|na pani umie te najokropniejsze fibry wyrafinowanej pBciowo[ci nawet w prostym czBowieku poruszy i rozbabra... A! Mnie to a| mgli do takiej przyjemnej ohydnej mki... OkrucieDstwo jest istot... SAJETAN Hej! Cichajcie! Niech idzie dziwna chwila za[mierdziaBego |ywota, niech si [wici i mija, niech mordercz, tragiczn chuci nas, wszarzy biednych, zabija. ChciaBbym |y krótko jak efemeryda, ale tgo, a tu wlecze si ta gówniarska kieBbasa bez koDca, a| za szary, nudny, jaBowcowo-nie[miertelnikowy horyzont beznadziejnego jaBowego dnia, gdzie czeka wszawa zatchBa [mier. Wciórno[ci do mogilnego kubBa - czy jak tam - wszystko jedno. KSI{NA zakrywa oczy w zachwycie SpeBnia si sen! ZnalazBam media dla mego drugiego wcielenia na tej ziemi, (do szewców) ChciaBabym uwznio[li wasz nienawi[, zamieni zawi[, zazdro[, w[ciekBo[ i nienasyce- nie |yciem na dzik twórcz energi dla hiperkonstrukcji - tak si to nazywa - nowego |ycia spoBecznego, którego zarodki tkwi na pewno w waszych duszach, nie majcych na pewno równie| nic wspólnego z waszymi spoconymi, za[mierdziaBymi, spracowanymi ciaBami. ChciaBabym mk waszej pracy pi przez rurk, jak komar krew hipopotama - o ile to mo|li- we w ogóle - i przemienia na moje idejki, takie pikne, takie motylki, które kiedy[ woBami si stan. Nie instytucje tworz czBowieka, ale czBowiek instytucje. I CZELADNIK Tylko bez blagi, jasna pani. Instytucje som wyrazem najwy|szych d|eD, z nich si wykon- struowujom - a jak tej funkcji nie speBniajom, to wont z nimi - rozumiesz, jasna landrygo? II CZELADNIK Cichoj - niech si caBkiem wygada. KSI{NA Tak - pozwólcie mi raz otworzy na o[cie| czy na [cie|aj nawet moj zatchB, umczon 16 dusz! Wic na czym to stanli[my? Aha - |eby wasz nienawi[ i zBo[ zamieni na twórczy wybuch. Hm, jak to robi, sama nie wiem, ale to podyktuje mi moja intuicja - ta kobieca, któ- ra - pBynie z wntrzno[ci... SAJETAN z mk Ooooch!... I nawet z pewnych zewntrzno[ci... ooch! KSI{NA Ale jak uBagodzi wasz zBo[? Przecie| wiadomo, |e ludzie czasem gBadz jeden drugiego, aby doprowadzi go - tego drugiego - do jeszcze wikszej pasji. Jeste[cie teraz w[ciekli na mnie, Sajetanie, a jednocze[nie musicie mnie podziwia jako co[ bezwzgldnie wy|szego od was. ja wiem: to mka! Gdybym was teraz pogBadziBa po rku - o tak - (gBadzi go) toby[cie si jeszcze bardziej w[ciekli - wylezliby[cie wprost ze skóry... SAJETAN usuwa, wyrywa raczej, rk jak oparzony O, [cierwa!!! (do Czeladników) Widzieli[cie ta? To ci klasa [wiadomej perwersji! ChciaBbym klasowo by tak u[wiadomionym, jak ta cholera, perwersyjnie, po kobiecemu, sakra jej suka, jest! KSI{NA [miejc si Lubi w was t wy|sz [wiadomo[ waszej ndzy i tego Baskotliwego bólu, który was rozli- zuje na wszaw miazg. Pomy[lcie: gdyby tak Scurvy'ego, który mnie po|da do szaleDstwa i ju| jest tak przepeBniona szklanka, któr lada potrcenie rozbi mo|e, pomy[lcie, Sajetanie, jak by on si w[ciekB i oszalaB, gdybym go tak pieszczotliwie, z lito[ci pogBadziBa i gdyby on mógB by jednocze[nie wami trzema. Grozny ruch trzech szewców ku niej. SAJETAN groznie Wara od niej, chBopcy!! I CZELADNIK Sam se, majster, waruj! II CZELADNIK Raz, a dobrze! KSI{NA A potem pitna[cie latek wizieDka! Scurvy by was nie oszczdziB. Nie - a kysz! Teru[, fuj!!! Niech FierdusieDko da mi sole angielskie natychmiast. (FierdusieDko podaje sole w zielonym flakoniku. Ona wcha i daje do wchania szewcom, którzy uspokajaj si niestety na krótko.) Otó| widzicie: agitacja wasza wykorzystuje tylko to, |e tamci pogodzi si nie mog. Je[li Scurvy, najwy|szy dostojnik sprawiedliwo[ci, która ma niezdrow mani niezale|no[ci, zdoBa si dostatecznie podliza organizacji  Dziarskich ChBopców ... SAJETAN z niedo[cignionym wprost dla nikogo bólem I to mój syn tam je - za t parszyw flot - mój, mój wBasny u tych  Dziarskich ChBopców , których dziarsko[ oby skisBa w zawadiackim junactwie choby! O - |ebym raz ju| pkB z tego bólu - ju| mi bebechów wprost nie starczy. ChdroBaje przepuklinowe - ju| nie wiem nawet, jako kl - nawet to mi dzi[ nie idzie dobrze. 17 I CZELADNIK Cichojcie - niech ta [cierwa, guano jej ciotka, wypowie si raz do koDca. II CZELADNIK Do koDca, do koDca! Szarpie si dziko. KSI{NA jakby nigdy nic Otó| chodzi tylko o to, |e wy si nie umiecie zorganizowa przez obaw wytworzenia organi- zacyjnej arystokracji i hierarchii, cho jeste[cie jedyni dzi[ w tym smrodowisku |ycia - cha, cha! I CZELADNIK To ci sturba, psia j cholera w susz by j wlan! SAJETAN Ju| ci si te| jzyk w tych wyklinaniach skieBbasiB - daj lepiej pokój. Ja chc, |eby kto ten proceder raz detalicznie wy[wietliB, a ten klnie ju| bez |adnego dowcipu i bez |adnej francu- skiej lekko[ci. PoczytaBby[ lepiej  SBówka Boya, aby cho troch kultury narodowej nabra, ty wandrygo, ty chaBapudro, ty skierdaszony wdroBaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bum... KSI{NA zimno; ura|ona SBuchacie czy nie? Je[li bdziecie si wyklina midzy sob, to id w tej chwili na five o'cl- ock, starodawnym obyczajem arystokracji. Tylko wasze przekleDstwa skierowane do mnie bawi mnie, wy chlipacy, wy purwykoBcie, wy kurdypieBki zafdziane... SAJETAN ponuro SBuchamy! Ni pary z pyska. KSI{NA Otó| oni  naprzeciw wam - tak to popularnie mówi, aby[cie pojli nareszcie,  w czym dzieBo - oni s ró|norodni - to jest najistotniejsze. My, to jest arystokracja, to motyle ró|no- barwne nad ekskrementaliami [wiata tego - widzieli[cie, jak czasem motyl na gówienku se siada? Dawniej to byli[my jak robaki |elazne w trzewiach samej nieskoDczono[ci bytu, w transcendentnych prawach czy jak tam: ja tam nieuczona prosta hrabianka i tyla, i tyle tylko co - ale mniejsza z tym; otó| ró|norodno[ ta nas gubi, bo dla nas, pour les aristos,  Dziarscy ChBopcy zanadto demokratycznie dziarscy wBa[nie i nigdy nie wiadomo, w co si przetwo- rzy mog, a Scurvy ju| si z paDstwowym socjalizmem dawnej daty wcha, a dla Jego Dziarsko[ci Naczelnej, Gnbona Puczymordy, sam jest zbyt do was zbli|ony - ach, ta wzgldno[ spoBecznych perspektyw! Widzicie, jak ta drabina wzgldno[ci si przeplata i co jednemu [mierdzi, to drugiemu pachnie i na odwrót. Ja dramatu takiego ideowego nie cierpi, co to, wicie: burmistrz, kowal, dwunastu radnych, kobieta przez wielkie K, jako symbol pra- chuci, On - niby ten najwa|niejszy - nikt imienia nie zna, robotnicy, robotnice i kto[ nieznany, a w obBokach Chrystus z Karolem Marxem - nie Szymanowskim - pod rk; nie mnie na takie bzdury bra; mnie trzeba wbi na pal, a potem w gb pra. Ja lubi rzeczywisto[, a nie za- gwazdrane symbolizmy w czstochowskich wierszydBach epigonów WyspiaDskiego, oparte o gazetkow ekonomi polityczn bez |adnych studiów. 18 I CZELADNIK RoztrajkotaBa si, psia j jucha mierzi, jak ostatnia bamflondryga. W mord j, w t anielsk kuf raz by zajecha, a potem niech si dzieje to, co chce. II CZELADNIK Ja si boj, |e jak raz dam, to bdzie potem lustmord - nie wytrzymam. O - majstrowi te| nie- dobrze z oczu patrzy, bo j ju| raz zepraB. Rozerwiemy j, chBopcy, w kawaBy, t duchow, kaczanowat drag... Smakuje w powietrzu rkami i wargami mlaska. Sajetan, przysuwajc si groznie chrzka; foksterier rzuca si ku nim: Hmr, hmr, hmr... KSI{NA Teru[! Fuj! Zawala si [ciana z okienkiem; wywala si zgniBy pieD; nagle [ciemnienie widoku w gBbi, tylko dalekie bByskaj [wiateBka i sBabo rozbByska lampa u sufitu. Spod zasBony wychodzi Scu- rvy w czerwonym huzarskim uniformie á la Lassalle. Za nim wpadaj w czerwonych tryko- tach, zBoto szamerowanych,  Dziarscy ChBopcy z synem Sajetana, Józiem, na czele. SCURVY Oto  Dziarscy ChBopcy - oto Józek Tempe, syn obecnego tu Sajetana. Teraz nastpi tak zwana  skrócona scenka reprezentacyjna - my nie mamy czasu na dBugie procesy, |e tak powiem, naturalne. Bra ich wszystkich, co do jednego! Tu jest gniazdo najohydniejszej, przeciwelitycznej rewolucji [wiata, chccej sparali|owa wszelkie poczynania od góry - tu rodzi si ona z pomoc perwersji nienasyconej samicy, renegatki jej wBasnej klasy, a ostatecz- nym celem jej - babomatriarchat ku pohaDbieniu mskiej, jdrnej siBy - spoBeczeDstwo jest kobiet - musi mie samca, który je gwaBci - otchBanne my[li - nieprawda? SAJETAN Wstydz si pan - to potworna bzdura. SCURVY. Milcze, Sajetanie, milcze, na Boga! Jeste[cie prezesem tajnego zwizku cofaczy kultury; my to zrobimy nie tracc wysoko[ci; tu twój syn ma gBos, stary gBupcze po prostu - nie bd klB. ZostaBem przez telefon ministrem sprawiedliwo[ci i wielo[ci rzeczywisto[ci, tej Chwist- kowej. Wszystkich do wizienia za zgod moj, w imi obrony elity umysBów najt|szych! SAJETAN z rozpacz Raczej kilku brzuchów co rozrosBejszych i maniaków - niewolników wBadzy pienidza jako takiego - als solches - psiama. SCURVY Milcz, na rany Chrystusa... KSI{NA Pan nie ma prawa... ZatBamszaj j, ale potem puszczaj. SCURVY koDczy ...stary idioto, i nie mów banaBów, bo nie rcz dzi[ za siebie, a nie chc rozpoczyna nowego |ycia, jako pierwszy prokurator paDstwa, od mordu w afekcie, jakkolwiek ostatecznie mógB- bym sobie na to pozwoli. Jutro podpisz wszystko w gabinecie - nie mam jeszcze piecztki. 19 SAJETAN Co za gBupio-drobno-maBostkowo[ w takiej chwili!! SCURVY do Ksi|nej, która spokojnie wcha kwiat Widzi pani: oto jest opanowanie bestialskich wprost po|daD: nic dla siebie; wszystko oddaj spoBeczeDstwu. KSI{NA Czy i to? Zamierza si szpicrut, któr podaB jej usBu|ny FierdusieDko, w ni|sz cz[ brzucha Sc- urvy'ego. SCURVY odtrcajc szpicrut, krzyczy w dzikim szale Bra, bra ich wszystkich czworo! Mo|e si to wyda nad wyraz [miesznym, ale nikt nie wie, |e tu tkwiB perwersyjny wzeB siB mogcych rozsadzi caB nasz przyszBo[ i pogr|y [wiat w anarchii. Rachunek z pani odkBadam na pózniej - teraz nareszcie mamy czasu do syta. SAJETAN daje rce pod kajdanki No - Józiek, prdzej! Nie wiedziaBem, kogo moje Bono... JÓZEK TEMPE bardzo po aktorsku No, no, ociec - bez frazesów. Tu |adnych nie ma Bon, tylko s fakta, i to spoBeczne, a nie na- sze osobiste parszywostki: ostatni raz pr|y si indywiduum przeciw wszawo[ci przyszBych dni. SAJETAN Niestety nie bdziemy mówi niepotrzebnych rzeczy - hej!!!  Dziarscy ChBopcy zabieraj si powoli do obecnych. Milczenie. Nuda. Powoli zapada kurtyna, podnosi si i znowu spada. Nuda coraz gorsza. 20 AKT DRUGI Wizienie. Sala przymusowej bezrobotno[ci, przedzielona tzw.  balaskami na dwie cz[ci: na lewo nie ma nic, na prawo - wspaniale urzdzony warsztat szewski. W [rodku na podwy|- szeniu, odgrodzona ozdobnymi kratami od reszty sali, katedra dla prokuratora, za ni drzwi, a nad ni witra|, przedstawiajcy  bBogosBawieDstwo pracy zarobkowej - mo|e by zupeBnie niezrozumiaBa kubistyczna bzdura - wyja[nia j widzom powy|sza nazwa, wypisana ogrom- nymi literami. W lewej cz[ci sali bBdz szewcy z I aktu jak gBodne hieny. Czasem kBad si lub siadaj na ziemi - w ruchach ich wida pierwotne umczenie nud i brakiem pracy. Cz- sto drapi si i drapi jedni drugich w plecy. Na lewo stoi u drzwi Stra|nik, zupeBnie normal- ny, mBody, byczy chBop w zielonym mundurze. Co chwila rzuca si na którego[ z szewców i mimo oporu wywleka go przeze drzwi, po czym zaraz prawie wBadowuje go na powrót. STRA{NIK wskazujc w gBb sceny rk Jest to sala programowego bezrobocia w celu udrczenia osobników |dnych pracy. Witra| ten (wskazuje w gBb) przedstawia wBa[nie na zBo[ bBogosBawieDstwo pracy zarobkowej. Wicej nic do powiedzenia nie mam i do mówienia nikt mnie zmusi nie zdoBa. Prostytutki miBosierdzia zostaBy u nas surowo zakazane. Ludzko[ si rozwydrzyBa - je[li tak nie damy rady, wrócimy oficjalnie do tortur. SAJETAN Bapie si za gBow Praca, praca, praca! - Byle jaka niech se bdzie, ale niech bdzie. O Bo|e! To jest - ach, ju| nic nie wiem. Boli mnie tak na wtpiach od tego przymusowego lenistwa, jakbym ogniem |dzy pracy caBy byB wypeBniony. Mo|e ja zle to powiedziaBem? Ale co robi? Co robi? I CZELADNIK Najpikniejszej dziwki mi si tak nie chciaBo jako teraz tych zydlów i narzdzi. Ja si chyba w[ciekn! To jest banalne, psiajucha. Co to wizieniem mo|na z czBeka zrobi. Nikiej Wajld albo Werlen si przemieniBem i to bez nijakiego nawrócenia - och, och! II CZELADNIK Teraz ja: pracy dajcie, bo zwariuj i co bdzie wtedy? Co bdz: pantofle dla lalek, kopyta dla sztucznych zwierzt, urojone sandaBki dla nigdy niebyBych Kopciuszków! Och - robi - co to byBo za szcz[cie! A nie doceniali[my go, gdy byBo go po pas i w bród. O - na ten tryjont Bo- |y - za wiele mki na nas, którzy[my i przedtem niewiele mieli. Ka[ka, gdzie|e[ ty? I nigdy ju|! SAJETAN Cichojcie, chBopcy. Mówi mi sama najwiksza intuicja, |e mo|e by niedBugie ichnie pano- wanie: co[ sta si musi, a kiedy... (Na Czeladnika I rzuca si Stra|nik i wywleka go na lewo mimo krzyków i protestów; Sajetan koDczy jak gdyby nigdy nic) Nie mog uwierzy, |eby tak straszna siBa, jak nasza, zgniBa bezwBadnie. II CZELADNIK A ilu| tak wierzyBo i zgniBo. {ycie jest straszne. 21 SAJETAN Mówisz banaBy, kochanie. II CZELADNIK BanaBy i banaBy. Prawdy najwiksze s te| banalne. Ju| nic na pokaz dla samych siebie z wt- piów naszych nie wydostaniemy. Zanudzi si w nieróbstwie programowym na [mier, bdc od|ywianym na siB czterdziestu byków. To ohydne! Wy[cie starzy, ale mnie si wy chce i przyjdzie czas, |e si na [mier zawyj. A |ycie mogBoby by takie pikn, takie stra[nie fajne: z Ka[k po caBym dniu nieludzkiej pracy wyr|nliby[my sobie po du|ym piwie! Wchodzi na katedr Scurvy - drzwiami górnymi na lewo. SCURVY ubrany w czerwon tog i taki| biret, [piewa Mahatma wyr|nB maBe piwko I dobrze si zrobiBo mu. I bdzie odtd mu ju| dobrze, Je[li nie  tam , to mo|e  tu ! Wskazuje palcem na ziemi. Stra|nik wrzuca I Czeladnika. Scurvy'emu przynosi [niadanie na katedr bardzo mBoda, Badna Stra|niczka w fartuszku na mundurku. Scurvy pije piwo z du|ego kufla. II CZELADNIK Ju| jest nasza jedyna pociecha, nasz drczyciel, nasz dobrozBoczyDca. {eby nie to, to napraw- d w[ciec by si mo|na. Czy rozumiesz, ludzko[ci, ten niesamowity upadek najlepszych sy- nów twych, |e patrzenie na kata staje si jedyn kulturaln rozrywk, i to z tych szlachetnych, bo prócz tego to chyba my dwaj - bo majster nie - hi, hi - jak si brzydz [miechem moim, co brzmi jak pBacz bezsilnego ciamkacza nad [mietnikiem peBnym ogryzków, niedopaBków, wy- czesków, skórek i blaszanych puszek - Badny komplet. SAJETAN Cichoj - nie obna|aj twych wstrtnych ran przed naszym torturmistrzem - on tym puchnie i tyje duchowo w sobie. Stra|nik patrzy na zegarek - rzuca si na II Czeladnika i wywleka go za drzwi mimo jków i oporu. II CZELADNIK w chwili maBej pauzy w wywlekaniu O mko, mko! - nie móc nawet chwilki jednej robi, czego si chce! Czym|e wobec tego jest przymus pracy... Exit. SCURVY do rymu, do  chce H, h. Ja wicej cierpi, bo nie wiem zupeBnie, kim jestem, od czasu jak mam wBadz poli- tyczn. Sprawiedliwo[ tylko w najbardziej mdBych, demokratycznych, drobnomieszczaD- skich republikach byBa naprawd niezale|na, kiedy si nic spoBecznie wa|nego nie dziaBo, kiedy nie byBo |adnych aktualnych przemian, kiedy (z rozpacz w gBosie) po prostu byBo sto- jce, cuchnce bagno! O - gdyby mo|na urzdzi otwart polityczn czerezwyczajk, nie majc nic wspólnego z sdami! SAJETAN Tylko wielkie spoBeczne idee usprawiedliwiaj takie instytucje i dualizm sprawiedliwo[ci. W imi spasionych czy zepsutych |oBdków paru maniaków koncentracji kapitaBu bdzie to wprost [wiDstwem. 22 SCURVY zamy[lony Nie wiem, czy jestem typem tchórza wytworzonym przez dyktatur, czy prawdziwym wy- znawc faszyzmu w wydaniu  Dziarskich ChBopców ? T|yzna sama w sobie! Kim jestem? Bo|e! Com ja z siebie uczyniB! Liberalizm to guano - to najgorsze z kBamstw. Bo|e, Bo|e! - jestem caBy z gumy, któr na co[ niewiadomego nacigaj. Kiedy| pkn wreszcie? Tak |y nie mo|na, nie wolno, a |yje si jednak - to straszne. SAJETAN On nam tu umy[lnie demonstruje swoj mk, aby pokaza nam, jak to si mo|na Badnie m- czy istotnymi tak zwanymi problemami tam, na wolno[ci, gdzie pracy w bród, gdzie dziwki s i sBoDce. Hej, hej! prokuratorze, zdaje mi si, |e tw gBow niedBugo kto[ poorze. Mo|e to bd ja - cha,cha! SCURVY Do[ mi z tymi - czy tych po prostu wierszydeB z powyspiaDskich gmachów ndznych jego epigonów. Rasa wieszczów wymarBa i wy jej nie wskrzesicie i nie spBodzicie jej na nowo, choby[cie si z t sBynn  dziwk bos WyspiaDskiego - mówi to w cudzysBowie - o|eni- li... I CZELADNIK przerywa mu Nie mów o bosych dziwkach, na litosierdzie Bo|e, bo na sam my[l o tym zatyka mnie w tym wizieniu! SCURVY koDczc dobrotliwie i spokojnie ...i na do|ywocie sobie tu osiedli, co wcale przy dzisiejszej procedurze niemo|liwe nie jest. A wasza rewolucja mo|e nadej[ akurat tak na dob, dajmy na to, po waszym sowicie zasBu|o- nym zgonie od zgnicia na wilgotnej sBomie:  sur la paille humide , jak mówi Francuzi - (nu- ci) o Francuzi, czy| bez ceny sBów francuskich naszych blask?... (tamci bledn najwyrazniej i rozdziawiaj gby, i padaj na kolana) Ha - blednieci wyraznie, kotki me, i gby si wam tak [miesznie jako[ rozdziawiaj, i czuj ból i rozkosz - ten dla pewnych typów najwspanial- szy koktejl uczu, w którym beznadziejno[ istnienia, razem z jego najgBbsz niepowrotn cudowno[ci, najgBbiej si prze|ywa. (Wpada wepchnity przez Stra|nika II Czeladnik i te| pada na kolana.) Rewolucje si nie spiesz - one maj czas, te bezosobowe bestie... SAJETAN na kolanach Ee - takie gadania póBgBbokie: sam nie wie, co plecie, a inni my[l, |e to wBa[nie najmdrsze. I CZELADNIK zbielaBymi wargami Mnie wargi bielej ze strachu podBego. Do-|y-wo-cie! Pierwsze sylaby wymawia oddzielnie - na ostatniej pieje dziko. SAJETAN opanowujc si nadludzkim wysiBkiem i wstajc z kolan A ja si nadludzkim zaiste wysiBkiem opanowuj. A ja wiem, |e do|yj.  ja mam w sobie intuicj i tempo: tempo di pempo, jak kto[ mówiB, dziamdzia jego zafatrany glamzdoD. Ja wiem, jako czas idzie, i wiem to, |e o ile dawniej nacjonalizm byB czym[ faktycznie [witym, i to specjalnie u narodów uci[nionych i tych, co przegrywali, to dzi[ jest klsk i bd to ga- daB, choby[cie mi tu do|ywocie w dwójnasób przedBu|yli i ozdobili codziennym mordobi- ciem w godzin wypowiedzenia tych sBów. 23 SCURVY Jak to? SAJETAN On si pyta jeszcze, chudoppek nieszczsny: to jest ju| pseudoidejka, jako [rodek dla kon- centracji midzynarodowego [wiDstwa kapitaBu zu|yta. SCURVY Do[ tych przekleDstw nudnych, a nade wszystko tej banalnej ideologii, bo ka| pra. II CZELADNIK do Sajetana Cichajcie - wy[cie starzy: wy sobie mo|ecie na wszystko pozwoli, nawet na odwag bez granic. Ale jam - tak, jam - mBody - tak, tak: dy jezdem i kwita. Mnie si dziwek chce, wciorna[ci, jak diasi! Wyje gBucho. SCURVY oficjalnie Jeszcze raz kto dziwk wspomni, a do ciemnicy pójdzie, jak mi Bóg miBy. Wizienie [wite jest, jako miejsce kary prawomocnej, i kala go brzydkim sBowem nie lza, panowie skazaDcy! SAJETAN Otó| wracam do poprzedniego: nacjonalizm nie wyda ju| nowej kultury, bo si wyprztykaB. I zdrad stanu mimo to jest w ka|dym kraju antynacjonalizm specyficzny produkowa - wBa- [nie mimo |e on to jest przyczyn wojen, midzynarodowych koncernów zbrojeniowych, barier celnych, ndzy, bezrobocia i kryzysu. I trwa ta mara na haDb ludzko[ci i t ndzn, niegodn siebie, na gBupio samobójcz ludzko[, powiadam: pokryje! SCURVY Ja,wicie, kiedy[ sam... SAJETAN z ironi Kiedy[! Wy[cie wszyscy kiedy[ - chodzi o to, co teraz: |eby si zebraBa nie liga dla zaBatwia- nia formalnych spraw onych nacjonalistycznych paDstw, co z samego zaBo|enia przy kapitali- stycznym, za przeproszeniem, przepytujem, ustroju niemo|liwym jest, tylko liga walki z na- cjonalistycznym egoizmem, i to walki od góry, wBa[nie od tych elitycznych [wiatBych Bbów zaczynajc. Ale jedno prawda jest: |e kto co ma, to si tego nie wyrzeknie - trzeba mu to z misem razem, z flakami wyrwa. Jednostki dobrowolne rzadkie s jak rad, a có| mówi o grupie - a jeszcze by ta - o klasie. Klasa klas jest i do zniszczenia jej ostatniej pluskwy b- dzie - ha! SCURVY z bólem okropnym wprost Sajetanie, Sajetanie! SAJETAN Przecie| jzyka nikt nikomu z gby wyrwa nie chce - rozregionalizowane w naturalny spo- sób narody sztuczne mo|e wydusz jeszcze co ta ze siebie, czego jako takie nie wydadz, bo zgnij, hej! Od góry! - Rozumi pan, panie Scurvy: to nie byBaby |adna zdrada stanu wtedy - to byBaby pikn, humanitarna ideja jak si patrzy - komu, gdzie i co, pytam - czy nie? 24 SCURVY Wy, Sajetanie, gBow na karku macie - tego wam nie neguj. Jedna by byBa wtedy pod jedn wBadz organizacja [wiata i dobrobyt by si ogólny sam przez si przez opanowan sztuk rozdziaBu dóbr ustanowiB i o wojnach mowy by nawet by nie mogBo... SAJETAN wycigajc do niego rce - pierwszy raz si do niego zwraca - dotd mówiB twarz ku publiczce onej sobaczej Wic czemu pan tego sam nie zacznie? Czy wy my[licie, |e my musimy robi rewolucj od doBu, nawet wtedy, gdy ona od góry bez kompromisów zrobiona by mogBa? Ka|dy zostaje na swoim miejscu. Kto nie chce pracowa w nowym ustroju - kula w Beb, a opornym wytrca si od razu broD z rki, pozbawiajc ich podwBadnych im ludzi. Czym|e jest dowódca batalionu bez batalionu - kukB w mundurze. SCURVY zakBopotany Hm, hm... SAJETAN Jeden dekret, drugi, trzeci i szlus. Wic czemu, powtarzam, pan tego sam nie zacznie, majc wBadz, która ci na gówno w rkach gnije, skurwysynie, a mogBaby kup piorunów twórczych by. Czemu, rozumiejc to, nie masz pan odwagi? {al ci tego gBupiego, spokojnego |yka twego, które dowolnie niski stwór gdzie[ gBboko ma? Czy to ze wzgldu na publiczk ona sobacz, dla popularno[ci - czy co? O - gdyby byBy wy|sze potgi, to modliBbym si do nich o o[wiecenie tej hoch-explosiv bomby wBadzy, aby [wiadomie pkBa z wBasnej woli. Czemu, je[li jest towarzystwo [wiadomego macierzyDstwa, nie ma instytutu o[wiecajcego m|ów stanu co do istotnego znaczenia sBowa  ludzko[ i charakteru chwil dziejowych! Czemu s oni zawsze ciasnymi pionkami jakiej[ za[ciankowej idejki czy intrygi, u zródeB czy raczej na dnie której siedzi ohydny, bezpBodny, bezpBciowy ju| polip midzynarodowej finansjery, kon- cernu czystej formy chamstwa albo draDstwa i tak dalej, i dalej. Czemu pan tego nie zrobi majc wBadz? Czemu? SCURVY To nie jest takie proste, mon cher Sayetang! SAJETAN Bo pan t wBadz od nich otrzymaB i boi si pan jej zu|y przeciw nim samym ze zbytku uczciwo[ci. Ta| to, panie, byBby makiawelizm wy|szej sorty, i to w imi najwy|szego ideaBu: caBej ludzko[ci. Czemu czeka pan jako ten gBupi Alfons XIII drugi czy Ludwik ów pradawny, a| pana wykurz gwaBtem z tego paBacu i tej katedry? SCURVY smutnie, z ironi Aby wam, Sajetanie, zostawi co[ do zrobienia. Gdybym ustpiB dobrowolnie, straciliby[cie wasze bohaterskie miejsce w historii [wiata: byliby[cie tak bezrobotni jak wieszczowie i me- sjani[ci po tak zwanym oficjalnie nieomal prawie  wybuchniciu Polski . Ludzko[ci nie ma - s tylko robaki w serze, który jest te| kup robaków. SAJETAN GBupie |arty: niegodne lewego póBpaznokcia palca prawej nogi Gnbona Puczymordy. SCURVY spokojnie Jako wiznia nieomal do|ywotniego nie mog ju| was, Sajetanie, ukara dodatkowo. Przy- 25 sBuguje wam prawo bezkarnego obra|ania mnie, ale chamstwem istotnym, nie w znaczeniu arystokratycznym, jest korzystanie z tego prawa. Bi nie ka| - ja tylko tak gadam dla postra- chu - jestem humanitarny. SAJETAN zawstydzony Dopraszam si Baski, panie Scurvy! Ju| nie bd nigdy. SCURVY Niech ta, niech ta - mówcie se dalej. Mówi tak, aby[cie nie czuli dystansu. SAJETAN Do dzieci i ludzi prostych nigdy nie nale|y si, jak to mówi, zni|a. Oni si na tym od razu poznaj i to ich obra|a tylko. SCURVY z pewnym zniecierpliwieniem; patrzy przy tym na zegarek Dobrze, dobrze - mówcie no. SAJETAN Otó|, panie Scurvy, ta chwila jest jedyna, jak to mówi sobie kochankowie w erotycznych powie[ciach - na szcz[cie wymarBo ju| to plemi. Nigdy jeszcze twarz w twarz nie mówili do siebie przedstawiciele dwóch zasadniczych potg, reprezentujcych dwa nurtujce w ka|- dym gatunku prdy: indywiduum i gatunku. To jest rzecz piekielnie zawikBana: bo indywidu- um musi wystpi za gatunek, a czasem za jego kawaBek, kiedy czasy przyjd, |e ten kawaBek ma wBa[nie misj reprezentowania caBego gatunku, w imi którego musi by zrobiony umsz- turc - zrozumiano? SCURVY Co za metafizyka historyczna! Ale|, Sajetanie; t misj - jak powiadacie - bdzie miaB ten  kawaBek gatunku , jak si wyra|acie - któremu materialnie jest zle. A wBadza pochodzi od totemu - pamitajcie, |e bez wBadzy nie byBoby ludzko[ci w dzisiejszym znaczeniu, w której wy by[cie wasze wolno[ciowe szpryngle wyprawia (z szalonym naciskiem) i siebie najistot- niej jako indywiduum - to mówi z najwikszym naciskiem - w nich prze|ywa mogli. Tu jest punkt istotny, tu hrabiowie maj troch racji, psia ich ma. Aby za[ dziaBa, trzeba by troch gBupim, takim ciasnym, wicie. Prawdziwie mdry facet dziaBa nie bdzie: zapatrzy si we wBasny ppek i tyla. I tego wama, tych waszych dóbr duchowych, odbiera nie chc. Ja widz najtajniejsze podszewki |ycia i ludzkich dusz. SAJETAN Parszywe, prokuratorskie, w ujemnym znaczeniu mówi - nie ciskaj si pan tak zaraz jak ryba - [znawstwo] w którym znawca wszystkich, a pokd i siebie, za ró|norodne tylko [winie uwa- |a, nie jest znawstwem |ycia istotnym. A zreszt mo|e jest w tym i racja, ale to jest [jak] z t pBytk zasad, |e nawet altruizm jest egoizmem - tu dotykamy rzeczy zasadniczych, |e istnie- nie bez istnienia indywidualnego i wielo[ci ich jest nie-do-pomy[lenia. Ale wrómy do po- przedniego, mimo |e dzisiejsza zidiociaBa publika rzyga od troch przydBugich i co mdrzej- szych rozmówek. Otó| niech pan naprawd dobrze pomy[li: niech pan wyjdzie pierwszy przed front i zniesie wszelkie bariery narodów, a zapanuje zBoty wiek ludzko[ci: to jest banaB; co miaBa da kultura narodowa, to daBa - po co mamy |y przywaleni jej gnijcym [cierwem? Po co pytam si? Przecie pan w przyszBo[ ludzko[ci, w tej formie wBa[nie, nie wierzy? 26 SCURVY Sajetanie, Sajetanie! Czy| na to trzeba byBo kory mózgowej u pewnych jaszczurów w jurze i triasie, aby stworzy co[ tak promiennego i ohydnego zarazem jak rodzaj ludzki? SAJETAN ' Nie wymiguj si od odpowiedzi! Co ci wstrzymuje? Przecie| jawnie kBamiesz. Widz to czysto, powiadam, intuicyjnie: nie jeste[ ciasnym fanatykiem nacjonalizmu zaborczego. |e tak powiem ju| ultradelikatnie. SCURVY wymijajco, ale wsiotaki z rozpacz, cholera Nie macie pojcia, co za tragedia... SAJETAN On mi tu bdzie swymi tragediataliami gBow zawraca! Moja - to jest tragedia prawdziwa! Ja widz prawd ostateczn caBej ludzko[ci i przez to, |e jom widzem wBa[nie, moje osobiste |ycie upBywa jak najczarniejszy, kloaczny nieomal koszmarek, gdy wy pBawicie si w dziw- kach i majonezach. OBAJ CZELADNICY rycz Haaaa! Haaaaaa!! SCURVY Dziwka w majonezie! Czego te| taki biedak nie wymy[li! Musz spróbowa! SAJETAN Odpowiadaj, sturba twoja suka, bo ci o[rodek sumienia sparali|uj fluidem skupionej we mnie woli milionów. SCURVY Natchniony starzec - rzecz dzi[ niezmiernie rzadka. SAJETAN Hej, hej, prokuratorze; co[ mi si widzi, |e niezadBugo po|aBujecie tych tanich sBówek! SCURVY powa|nieje i miesza si Sajetanie, czy| nie widzicie, |e maskuj przed wami potworn tragedi mego poBo|enia real- nego i straszliw wprost pustk wewntrzn? Poza tak zwanym problemem Iriny WsiewoBo- downy nie ma we mnie dosBownie nic - wyjedzona skorupka od nigdy niebyBego raka. Witka- cy, ten zakopiaDski zagwazdraniec, chciaB mnie namówi na zajmowanie si filozofi - i tego nie mogBem nawet zrobi. Jak ona przestanie si nade mn znca, po prostu przestan istnie, a |y bd musiaB z przyzwyczajenia... SAJETAN I |re te wparsje w sosach nieomal astralnych, gdy my tu Bapiemy sze[ wszy na minut, nie [pimy wcale od cigBego swdzenia, w zimie marzniemy, a w lecie dusimy si od upaBu w smrodzie nieomal transcendentalnym i staBym wszechstronnym rozdra|nieniu wszystkich zmysBów, dochodzcym do szaBu, w nienawi[ci, zawi[ci i zazdro[ci w potgach wprost nie- wyra|alnych sBowami, a tylko pchniciem... Robi gest. 27 SCURVY Dosy o tym, bo ja si udusz w sobie jak mBoda kaczka - bo ja wiem, co mówi - jestem U bout de mes forces vitales. Chcesz wiedzie, wole jeden, czemu nie mog ustpi? - WBa[nie dlatego, |e musz je[ to, co musz i co mnie nauczono; |e musz si porzdnie umy, zma- nikiurowa, spa mikko i nie [mierdzie jak wy; pój[ do teatru i mie dobr dziwk jako antydot przeciw tej perle wszystkich piekieB [wiata, tej... (wygra|a obiema pi[ciami na pra- wo, a potem na lewo) Nawet moja wBadza i tortury zgnie[ jej nie mog, bo ona to lubi, to wBa[nie lubi, [cierwa jej sturbiasta wlaD, i ja, nie doznajc niczego sam - bo gwaBtem si brzydz, jak kapral karaluchem - wszystkim, co zrobi mog, tylko jej jeszcze wiksz roz- kosz dam... Prawie barytonem [piewa od  tylko poczwszy. SAJETAN Oto s istotne problemy, naprawd istotne problemy rzdzcych nami ludzi. To jest potwor- no[, na któr sBów brak dosBownie. CaBa dziaBalno[ takiego pana pozornie jest tylko dla paD- stwa, idei, ludzko[ci -naprawd chodzi o te  godziny pozabiurowe - mówi to w cudzysBo- wie - gdy si objawia czBowiek sam dla siebie... SCURVY Milcz - nie pojmujesz potwornego konfliktu przeciwnych potg w mym wntrzu. Ja kBami z caB [wiadomo[ci jako minister, ja wieszam bez przekonania, aby |re te wparsje, te mtwy tak smaczne diabelnie z Zatoki MeksykaDskiej - tak: musz kBama i powiem ci, |e dzi[ 98% - obliczenie GBównego Urzdu Statystycznego - bo statystyka wszystkim jest dzi[ i w fizyce, i co najwa|niejsze w metafizyce monadologicznej z jej prymatem materii |ywej - otó| 98% tej caBej naszej bandy robi to samo bez przekonania, tylko dla utrzymania resztek gincej klasy - jakich indywiduów, chcesz wiedzie? - zwykBych |uiserów pod mask jakich[ idei, mniej lub wicej kBamliwych. Ludzie teraz to tylko wy - to ka|dy wie. A dlatego tylko, |e[cie po tamtej stronie; jak przejdziecie t linijk, bdziecie tacy sami jak my. SAJETAN z emfaz Nigdy - przenigdy! (Scurvy [mieje si ironicznie.) My stworzymy bezkompromisow ludz- ko[. Sowiecka Rosja to tylko bohaterska próbka - dobra i taka, jako wysepka we wrogim oceanie. Ale my stworzymy od razu tak ludzko[, jak bdzie a| po zga[niecie sBoDca, a| po zagwazdrany koniec naszych gadów na zamarzBej ziemiczce naszej kochanej i [witej. SCURVY Zawsze musi co[ takiego niesmacznego kropn: taktu si hoBota nie nauczy nigdy i poczucia miary, (krzyczy) Do pisuaru z nim! Wywlekaj I Czeladnika do pisuaru. SAJETAN A ty miar masz, jak my[lisz o niej? - ty [winiarzu?! Prokurator |achnB si i z|ymnB. SCURVY {achnBem si, z|ymnBem si i lepiej mi od razu jest. (dzwoni w rczny dzwonek; wpada stra| z dwóch stron za balaskami) Dawa mi tu t Irin TmutarakaDsk na konfrontacj! Czemu tak mówi - nie wiem. To nie dowcip - to dziwna surrealistyczna konieczno[ w do- wolno[ci. 28 SAJETAN Czym si zajmuje ten potwór? Jakimi[ subtelno[ciami zupeBnych kretynizmów - oto ich tak zwane |ycie intelektualne, po obowizkowej gnbicielskiej pracy po biurach i buduarach. SCURVY Nie rozumiecie caBego uroku znawstwa czegokolwiek bdz u bezpBodnych impotentów takich jak ja - to s otchBanie rozkoszy usprawiedliwienia swego bytu - takie dziamdzianie si w so- bie... SAJETAN A daBby[ pan ju| spokój - Bóg z tob, panie Scurvy. Bo|e, Bo|e - mówi to machinalnie. Ta pustka tych dni! Czym j zapeBni zdoBam?! Rozmowa z tym wcielonym kBamem (wskazuje na prokuratora) zdawaBa mi si rajem wobec samotno[ci i przymusowego celkowego bezczy- nu. O, wzgldno[ci wszystkiego! Obym si nie zmieniB tak, abym siebie pozna ju| nie mógB! Kim bd za trzy dni, za dwa tygodnie, za trzy lata... lata, lata... Pada na kolana i pBacze. Stró|owie wprowadzaj Ksi|n do kompartymentu na prawo, rzu- caj koBo zydli i wychodz. Ksi|na w ubranku aresztanckim wyglda uroczo, jak mBoda gim- nazjalistka. SCURVY zimno Prosz pracowa. (Ksi|na, milczc gBucho, zabiera si do robienia butów bardzo niedoB|nie, z upiorn wprost niechci.) No, no - bez tych pBaczów i spazmów - prosz nie przerywa. Rozmowa byBa ciekawa - to fakt. Stra|nicy wrzucaj I Czeladnika. KSI{NA Wprost upiornie nie chce mi si butów szy, a rozkosz czuj mimo to. Wszystko zmienia si u mnie w rozkosz. Taka ju| jestem dziwna, (dumnym tonem) Pan zawsze tylko wszystko  tego dla czystej dialektyki. Dla pana odpowiedniki poj to furda, jak mówi Polacy. Pana tylko obchodz zwizki poj midzy sob. PBacze. SCURVY Na przykBad zwizek pojcia pani ciaBa, czyli [ci[lej: rozcigBo[ci samej dla siebie, z pojciem takiej |e rozcigBo[ci mojej - hi, hi, cha, cha! ([mieje si histerycznie, troch Bka i mówi do Sajetana, który przestaB wBa[nie pBaka - a wic byBa chwila, |e pBakali wszyscy troje - nawet Czeladnicy te| podchlipywali) Mnie w tym wszystkim, co wy mówicie, peszy to, |e wy otwarcie robicie to tylko i jedynie dla brzucha - och, co za banaB! My mamy idee. SAJETAN Rzygam, ju| t rozmow pospolit, jak my[li kaprawego kaprala na Capri - ten dowcip bez dowcipu wyra|a bezpo[rednio ohyd tego stanu. Macie idee, bo[cie na|arci - macie czas. KSI{NA robic buciki Tak - o tak - o tak... SCURVY PBaski jak soliter materializm wasz przera|a mnie. Co bdzie dalej, dalej, dalej... I zazroszcz wam do obBdu mo|liwo[ci mówienia prawdy i, co wa|niejsza, odczuwania jej bezpo[rednio. 29 Ta ludzko[, zjadajca sama siebie od ogona zaczynajc, przera|a mnie jako widmo przyszBo- [ci. SAJETAN Ty sam, koteczku, bronisz tylko i jedynie twego i tobie podobnych brzucha i brzuchów - po prostu boli mnie ten banaB jak rozpalone |elazo w kiszce odchodowej. My, gdy zdobdziemy brzuch, stworzymy wtedy nowe |ycie - czy to gBboka wiara, czy frazes bez pokrycia? Cof- nicie kultury bez tracenia wysoko[ci duchowej - oto nasza idea. A zacz mo|na zwaliwszy nacjonalne rogatki i sBupki. SCURVY W to nie wierz - wybaczcie, Sajetanie, jakkolwiek by mo|e, |e to sam przed chwil mówi- Bem. Ale... (po namy[le) Tak, ja si przyznaj: my nie mo|emy si tylko wyrzec dobrowolnie standardu naszego |ycia - to jest najtrudniejsza rzecz. To zrobiBo paru [witych, ale nie wie dokBadnie nikt, jak im to daBo rozkosz piekieln w innym wymiarze. SAJETAN Kompensata by musi. Ale ilu [witych znowu cierpiaBo nieludzko do koDca |ycia przez am- bicj, honor i ci[nienie organizacji... SCURVY Czekajcie - pozwólcie mi my[le - jak mówiB Emil Breiter kiedy[: gdyby nikt nie d|yB do wy|szego standardu, nie byBoby nic: |adnej kultury, nauki, sztuki - komunistyczny, totemicz- ny klan pierwotny trwaBby bez  potlaczu , tej [miesznej rywalizacji, jako pocztku wBadzy... SAJETAN Wiem: zBowi sze[set ryb, gdy przeciwnik tylko trzysta, i na przykBad dwie[cie wrzuci na powrót do morza... SCURVY Mdrzy[cie, Sajetanie, bo mdrzy. Otó| trwaBby ten klan a| do zga[nicia sBoDca i co? - Bez- foremny, astrukturalny, bez mo|no[ci przezwyci|enia siebie w wy|szych regionach form bytowania spoBecznego. Ale mój codzienny dzionek, który wydarBem ja, maBy prowincjonalny bur|ujek, z nico[ci wprost, przez nauk prawa, przez dBugie lata prawomocnego mordowania zbrodniarzy, przez potworne wprost obkuwanie si wszystkim w wolnych chwilach mych cudnych, nale|y tylko do mnie i nie oddam go dobrowolnie nigdy. Ale z drugiej strony nie wierz ju| w to nowe |ycie, które stworzy macie wy - oto moja tragedia jak na patelni. SAJETAN Pluj na ni, gwazdram! Bezkresne s mo|liwo[ci, je[li spadn bariery midzy narodami. My[li, które powstan wtedy, nie dadz si obliczy dzi[ z nasz znajomo[ci historii praw i ndznym baBaganem naszych poj. SCURVY Nie lubi, jak si puszczacie na spekulacje powy|ej waszej intelektualnej pojemno[ci. Nie macie odpowiednich poj, aby to wyrazi. Ja aparat pojciowy mam - aby kBama. Tej trage- dii nie pojmuje nikt! To a| dziwne chwilami jest. SAJETAN Tragedia zaczyna si tam, gdzie boli we wtpiach. Te my[li nie dochodz ci, prokuratorze, do nerwu bBdnego - to tylko kora mózgowa cierpi bezbole[nie, wspaniale, [cierwa jej ma. To je 30 dla nas, z naszego punktu widzenia, czysta zabawa, ino te twoje tragedie - to rozkosz: poBo|y si wieczorem po dziwkach i wparsjach w Bó|eczku, poczyta se, pomy[le o takich bzdu- rach i zasn, cieszc si, |e jest si takim interesujcym panem dla jakiej[ lafiryndy zaf- dzianej. O, gdybym ja si mógB tak tragedi zabawi! Bo|e - có| to byBoby za nieludzkie szcz[cie! Co za szcz[cie - o, |eby mi te flaki cho na chwil przestaBy bole za siebie i za ludzko[ caB - o, hej! Skrca si caBy. Ksi|na z lubo[ci si [mieje. SCURVY do Ksi|nej Nie [miej si, maBpo, z tak lubo[ci, bo pkn, (z naciskiem do Sajetana) Otó| to trzeba by udowodni, |e one za ludzko[ caB was bol. Mo|e takich wypadków w ogóle nie ma? (Ci|kie milczenie trwa bardzo dBugo; mówi Scurvy na tle ciszy, w której <sic!> sBycha da- lekie tango w radiu.) To dancing w hotelu  Savoy w Londynie. Tam si bawi naprawd. Pozwólcie mi wyj[ na chwil - ja te| jestem czBowiekiem. Wybiega na lewo. SAJETAN Taki to syko se wej zrobi, kie zechce - a my nawet... KSI{NA Cicho - nie [mieszcie mnie. ZupeBnie Baskoczecie mi mózg waszymi pomysBami. SAJETAN rozczulony nagle O goBbeczko moja! Ty nie wiesz, jak szcz[liw jeste[, |e pracowa mo|esz! Jak si nam rw do pracy te gicale i paluchy [mierdzce, jak si syko w nas do tej jedynej pocieszycielki wypina, jaze do pknicia. A tu nic. Patrz w szar, chropaw do tego [cian, wariuj, ile chcesz. My[li Ba| jak pluskwy do Bó|ka. I puchn te bolce wtpia z nudy tak strasznej, jak góra Gauryzankar jaki, a [mierdzcej jak Cloaca Maxima, jak Mount Excrement z powie[ci fantastycznej pisarza Buldoga Myrke - z nudy, która boli, jak wrzód, jak karbunkuB - znowu, psiachyl, sBów mi brak, a gada si chce jak czego innego. E - co tu gada; i tak nikt tego nie zrozumie. Ju| mi nawet zabrakBo samej przedsBownej mazi. I po co tu co wyra|a? Po co ry- cze i Bka, po co flaki pru, po prostu i na wspak? Po co? po co? po co? To okropne sBowo  po co? . To wcielenie najbole[niejszej nico[ci - a wic po co? Kiedy pracy ni ma i nic z tego by nie mo|e. (peBznie do kraty; do Ksi|nej) Jasna pani: ukochana, jedyna moja pieszczotko, kóBeczko transcendentalna, metampsychiczne cieltko bo|e, bogoziemne a tak przyjemne, zmy[lne i pojtne jak myszka jaka czy co - ty nie wiesz, jak szcz[liw jeste[, |e prac masz! - to jedyne usprawiedliwienie stworu |ywego w jego ndzy ograniczeD wszelakich, od czaso- przestrzennych poczwszy. KSI{NA Umetafizycznienie pracy jest przej[ciowym okresem tej kwestii. Wielcy panowie egipscy tego nie potrzebowali, jak równie| nie bd potrzebowa ludzie przyszBo[ci. Ten wyje o pra- c, która mnie wprost w dwójnasób, i duchowo, i fizycznie, Bamie. Oto jest wzgldno[ wszystkiego - to wpByw tego Einsteina - ja dawno ju|... I CZELADNIK A dy to je wstyd, psiokrew zapowietrzona! To je inteligencka trajdocha! Ta| ja to wiem ju|, |e teoria wzgldno[ci w fizyce nic nie ma do czynienia ze wzgldno[ci etyki i estetyki, i dialektyki, i tak dalej! -tamda-lamda, tramda-lambda! Nie bedem gadaB - rzyga si od tej gadaniny ino chce. Hej, hej! - Sajetanie - nie bdziemy gada niepotrzebnych rzeczy - tako- 31 [my ta se wtedy gadali - a tera co? Ile[my tych niepotrzebno[ci nagadali, a prac nam dali obejrze z takiej strony, |e nikiej landryga podmiejska w niedziel pontn nam si staBa. Ta- kie daBem porównanie, bo na te prawdziwie Badne panny ze [wiata to ja nawet nie reaguj, wicie, pBciowo zupeBnie - za Badne s, suka ich rwaD zachlebiona - za Badne i za niedostpne! (powtarza z rozpacz) I na równi mi si chce buty szy, jak dziwek prostych, ordynarnych! (obBdnie spokojnie) Dajcie pracy, bo bdzie zle! (z okropn rezygnacj) Ale co to kogo ob- chodzi? To mówi z okropn wprost rezygnacj, dla nikogo dzi[ niepojt. SCURVY [piewa za scen ZnudziBy mi si wszystkie famdiumondy I zwykBych dziwek mi si wprost potwornie chce. ChciaBbym mie nowe caBkiem dzi[ ogldy, A potem zrobi co[ takiego bardzo  fe ! Ksi|na nasBuchuje bardzo uwa|nie. II CZELADNIK do I [Czeladnika] Nie bdziesz do spoBeczeDstwa jak do matki mówiB i si do niego modliB, bo ci nie zrozumi i jeszcze ci w pyzdry kopniaka za te umizgi dziecice da - hej! SAJETAN O, nie mówcie tego  hej - nie u|ywajcie go, na Boga! Nie przypominajcie mi tych czasów na zawsze minionych! -  o, ma mignonne - bo mi si wtpia dr z |aBo[ci tak plugawej i nijak nieestetycznej, |e wstyd mi okropnie i wstrt taki do siebie mam, jakbym byB |ywym karalu- chem we wBasnej gbie. Hej, hej! Na katedr wbiega Scurvy i dziwnie si zapina jako[ (marynark i tego) i zabiera rce. Ksi|- na obserwuje go bardzo badawczo - ostentacyjnie nieomal. SCURVY Zimno, psiakrew, siarczyste we wszystkich ubikacjach tutejszych - mrozik bierze. Bd mi dzi[ smakowa po tym wszystkim sma|one meksykaDskie mtewki. (Tango z oddali.) A przedtem pójd na [lizgawk przy muzyczce, (wcha w przestrzeD) Potworny smród - to du- sze ich gnij w bezczynno[ci ohydnej, rozkBadajcej ich w zdechB marmolad. KSI{NA zabierajc si do pracy To jest sadyzm - to moja sfera i tereny. SCURVY histerycznie A, ju| nudzi mnie to, do wszystkich diabBów! Jak bdziecie tacy, ka| was wszystkich powy- wiesza bez sdu! Od czego mam wBadz? A? To by byB wyczyn sportowy pierwszej klasy. O wBadzo - jak|e| otchBanne - tak, otchBanne i wonne s twoje pokusy. KSI{NA przestaje szy buty Wiesz, Scurvy, Scurvitko ,biedne i niedojdowate: zaczynasz mi si teraz dopiero podoba. Ja musz przej[ przez wszystko w |yciu, pozna najgorsze, zapluskwione nory duszy i krysta- liczne szczyty niedosi|ne w ksi|ycowe noce bez dna... SCURVY Co za styl sobaczy - ta| to skandal... KSI{NA nie peszc si bynajmniej Jako prawdziwej arystokratki niczym mnie speszy nie mo|na - to nasza wspaniaBa wBa[ci- 32 wo[. Otó|, musz przez ciebie przej[, bo |ycie moje inaczej bdzie niezupeBne. A potem, gdy ty, wsadzony przez nich, (wskazuje na szewców butem, który trzyma w lewej rce) b- dziesz w loszku gni konajc z |dzy za mn - tak, za mn: |dza za kim[, wBa[nie o to cho- dzi - za du|ym piwem i tartinkami u Langrodiego, ja oddam si Sajetanowi na szczytach jego wBadzy, a potem tym cudnym chBopakom [mierdzcym - tym, tym szewskim zagwazdraDcom nie z tego [wiata - hej, o hej! I wtedy bd wreszcie, ach, szcz[liwa, gdy ty by[ oddaB |ycie za rbek sukni mej i za póB litra |ywieckiego piwa. SCURVY zmartwiaBy z |dzy ZmartwiaBem wprost z piekielnej |dzy poBczonej z ohydnym niesmakiem. Jestem faktycz- nie jak peBna szklanka: boj si ruszy, aby si nie wylaBa. Oczy mi na Beb wyBa|. Wszystko mi puchnie jak saBata, a mózg mój jest jak wata umoczon w ropie za[wiatowych ran. O, po- kuso niedosi|na w swej dziko[ci bez dna! Pierwsze bezprawie w imi prawomocnej wBadzy, (nagle ryczy) Wychodz z wizienia, maBpo metafizyczna! Co bdzie, to bdzie: u|yj raz, chobym z |alu potem skona miaB jak zbrodniarze hodowani przez ksicia des Esseintes u Huysmansa! KSI{NA My mówimy jak zwykli ludzie, nie o[lepieni ideami ideowcy. ZwykBy czBowiek nie zni|y dobrowolnie standardu |ycia, chyba |e mu si da porzdnie w pysk. I ty te|, Scurvitko moje biedne. Ja nie mówi nawet o ideowej stronie rzeczy, tylko o tym misnym, bebechowym, rozbestwionym, rozBaskotanym podBo|u, na którym wasza osobowo[ pnie si jak jadowita kobra w d|ungli. SCURVY U was, kobiet, to jest inaczej... KSI{NA Istnienie jest potworne, zrozum to. Tylko fikcje maBego wycinka spoBecznego bytu naszego gatunku stworzyBy fikcj sensu caBo[ci bytu. Wszystko polega na wy|eraniu si gatunków. Równowaga walczcych mikrobów umo|liwia nam istnienie - gdyby nie ta walka, jeden ga- tunek pokryBby w kilka dni sob - o ile miaBby co |re - skorup ziemsk warstw na sze[- dziesit kilometrów grub. SCURVY Ach, jaka ona mdra jednak jest! To podnieca mnie do szaBu. Chodz do mnie taka, jak jeste[: nie umyta, przepojona wiziennym nastrojem i zapachem. Ksi|na wstaje, rzuca but z haBasem i stoi dziwnie jako[ zamy[lona. KSI{NA Tak jako[ si dziwnie zamy[liBam - po kobiecemu - ja nie my[l mózgiem - o nie, bynajmniej. To my[li we mnie mój potwór. Mo|e jednak nie oddam ci si wcale, Robercie - tak bdzie lepiej: potworniej, a dla mnie przyjemniej nawet. SCURVY O, nie! - Teraz nie mo|esz ju|! (zrzuca purpurow tog) Teraz w[ciekBbym si. Biegnie do kraty i gorczkowo otwiera drzwi z klucza. SAJETAN I to takimi rzeczami, i takimi problemami zajmuje si ta banda - eine ganz konzeptionslose 33 Bande - gdy bez pracy my konamy jak [cierwa. Techniczni wykonawcy nie istniejcych my- [ltek - ot co! Nawet kobiet mi si nie chce z tej czystej |dzy sfabrykowania czegokolwiek bdz CZELADNICY chórem l nam te|! I nam! I CZELADNIK Problem maszyny zostawili[my chwilowo na boku: maszyna jest zbyt zbanalizowana - wia- domo wszystko - dor|nli j za[ futury[ci - brrrrr... zimno si robi na sam dzwik sBowa  ob- rabiarka II CZELADNIK Maszyna to tylko przedBu|enie rk - zrobiBa si, wicie, taka akromegalia - trzeba ci. Cz[ maszyn bdzie zreszt zniszczona w naszej koncepcji cofnicia kultury. Wynalazcy bd ka- rani [mierci w torturach. SAJETAN ol[niony nagle now ide Jestem wprost ol[niony now ide od [rodka! Hej, chBopcy: rozwalmy te ndzne, dziecinne balaski i pracujmy wraz natychmiast jak diabBy. Bierwa si! Dumping rczno-butowy! Tera jabo nigdy! Hej! Hej! I CZELADNIK Ale co bdzie dalej? SAJETAN Choby na pi minut u|yjemy za dziesiciu, nim nas skuj i zmasakruj. {ycie jest jedno - nie my[le nic. GwaBt pracowników nad prac - o, hej!! CZELADNICY A walmy! Abo - abo! Sturba wasza suka! Niech ta! Co nam tam! He, he! I tym podobne wykrzykniki. Rzucaj si wszyscy trzej,  w mig rozwalaj balaski i ciskaj si jak gBodne bestie na zydle, narzdka szewskie, zwoje skór i buty. Zaczynaj gorczkowo, za- ciekle pracowa. Tymczasem Scurvy narzuca sw czerwon tog na wizienny strój Ksi|nej - w którym ona wyjtkowo pontnie wyglda - i stoj zgrupowani na katedrze. On trzyma j w objciach. Mizdrz si. SCURVY z czuBo[ci Ty mój maBy prokuratorze: zacaBuj ci dzi[ na [mier. KSI{NA na tle sapania szewców Ohydny musisz by w erotyzmie, sdzc po tym dowcipku. Przynajmniej milcz - lubi, gdy to si odbywa jako milczca, ponura ceremonia upodlenia samca w absolutnej ciszy - wtedy wsBuchuj si w wieczno[. SAJETAN sapic Tu - dawaj dratw - bij - tu j tak... 34 I CZELADNIK sapic Macie - tu prdzej - hej, koBek - daj skórk... II CZELADNIK sapic Przyklapn toto - o tak - zaklep - szyj - pra - gwazdra - gwajdli... Co[ zaczyna by wariackiego w ich pracy... SCURVY z naciskiem Patrz, kochanie, za gorczkowo pracuj. W tym jest co[ strasznego. Mówi to z prawdziwym naciskiem, po prostu podkre[lam to. To nowa epoka jaka[ si zaczyna czy co, u diabBa stare- go?! KSI{NA Cicho - patrzmy - to straszne! Ja tylko co byBam w tym [wiecie. Ty[ mnie uwolniB, kochany! SAJETAN odwracajc ku nim gBow, z ironi Za gorczkowo pracuj! AbezjaDska ró|a! Ty[ nigdy tego nie rozumiaB. Praca! (w natchnieniu dzikim wali mBotem; tamci wyrywaj sobie wszystko; leci im to z rk; jcz gBucho w zapale) O, praco, praco! - Za ciebie, ale tobie nie zapBac! Precz z tym! To te gBupie prorocze wier- szydBa! Ja jestem realista. Dawaj - masz go - gwózdz. O, gwozdziu, dziwny go[ciu podbuto- wy - któ| twoj dziwno[ oceni? Dziwno[ pracy! Czy| jest wy|sza marka dziwno[ci? - Wziwszy pod uwag ohydn pospolito[ tej ostatniej - to jest pracy. Kuj! Wal! Rce si pal - flaków nie starczy - r|nij, smaruj i pal - potem si chwal, póki nie wbij na pal. Cigle te sobacze wieszcze rymy - psiakrew! II CZELADNIK Tu - podbijaj - pier go - wal - zakrzyw. Tu but! O, buty buty - jakie[cie pikn! Zabucione [wiaty! CaBy [wiat zabucim - zapracujem, zagwazdrzem - wszystko jedno. Wizienie, nie wizienie - pracy nikt si nie oprze. Praca to cud najwy|szy, to metafizyczna jedno[ wielo[ci [wiatów - to absolut! Zapracujem si na [mier, a| do |ywota wiecznego - mo|e! Kto to wie, co w takiej pracy, jak nasza, na dnie jest! I CZELADNIK Wszystko we mnie dygoce, jak w jakiej turbinie na milion koni i klaczy parowych. Dziwek nie trza, piwa nie trza - nie trza radia, kina i pajczarzy umysBu wszelakich! Praca sama w sobie - oto jest cel najwy|szy - Arbeit an und für sich! Bierz, wal, dratw wlecz - kBuj! Buty, buty - powstaj, wyBaniaj si z nico[ci butowego prabytu, z wiecznej czystej idei buta, tkwicej w otchBani idealnej, pustej, jak sto milionów stodóB. Kuj, kuj - okute buty nie dr si - to jest prawda, i to absolutna. Tyle jest prawd, ile butów, i tyle poj buta, ile wynosi licz- no[ alef jeden! Bo|e - daj tylko tak do koDca. Dziwek nie trza - Arbeit an sich - to w serce jakby sztych. Piwa nie trza - niech nikt mi mózgu ju| nie przewietrza. Szcz[cia idzie z fla- ków wBasnych tajny nurt - idzie furt. Rczna buciornia wali jak piekBo, co wszystko ju| z nas wywlekBo - a nie nastarczy butów dla caBego [wiata na hurt - ndzny wiersz - ale nie o to cho- dzi: but si rodzi, but si rodzi!! SCURVY Wisz go! - stworzyli now metafizyk. Irenko, to niebezpieczna bomba - to pocisk nowej marki z nie istniejcych za[wiatów. Ja, Irenko, ja si pierwszy raz w |yciu boj. Mo|e to na- prawd  [wici si - mówi to w cudzysBowie - nowa epoka - tak: [wici si -  [wi si, [wi si, wieku mBody - tak pisano dawniej. 35 OgBupiaBy zupeBnie. KSI{NA Ja si nasycam cudownie ich zBudn rado[ci w mce najwy|szej - w ich mce, nie mojej - tym ich bezprzykBadnym dureDstwem - syc si jak niedzwiedz le[ny miodem. My, dwa mó- zgi w istocie zbrodnicze, zBczone pBciowym u[ciskiem, bez po[rednictwa innych przyrz- dów... SCURVY Ale tak nie bdzie, tylko tak nie bdzie? Co - nie bdzie? Bdzie wszystko? Powiedz, |e tak, powiedz, |e tak, bo umr. KSI{NA Mo|e dzi[ poznasz caB moj nico[ - mo|e... Tamci cigle mrucz i sapi, pracujc bez wytchnienia. SCURVY Patrz - coraz dziczej pracuj. Tu speBnia si nareszcie co[ naprawd strasznego, czego nie przewidzieli |adni ekonomi[ci [wiata. Patrz, kochanie moje: ja umr, dzi[ ju| nie chc nic poza tob. KSI{NA To tak si mówi - dopiero dzi[ zaczniesz |y naprawd. Ale co kogo to obchodzi? Czuj ma- Bo[ wszystkiego. Ach - gdyby tak wypeBni sob [wiat i zdechn choby pod pBotem zaraz potem. SCURVY Artystyczne problemy - precz z tym parszywym nienasyceniem form i tre[ci. Patrz: dzika, a raczej udziczona praca wydzielona jako czysty instynkt pierwotny, jak instynkt |arcia i pBo- dzenia. Uciekajmy std, bo ja oszalej po prostu. KSI{NA Patrz w moje oczy. SCURVY jak do dziecka Ale| kochanie, trzeba wstrzyma t nawaB pracy za jak bdz cen, bo to jest naprawd nie- samowite i oni naprawd - je[li ta psychoza si rozprzestrzeni - rozwal [wiat i zniszcz wszelkie sztuczne zastawki i spod zgniBego [cierwa idei-nowotworów wycign biedn, skarlaB ludzko[, na po[miewisko maBp, [wiD, lemurów i gadów - nie zdegenerowanych ga- tunków naszych przodków. KSI{NA Po co gadasz, do cholery ci|kiej? SCURVY Biedaczk, biedaczk straszn jest ludzko[!. My[my si ponad ni wyeliminowali na t jed- n sekund wy|szej [wiadomo[ci naszej osobowej ndzy i bezcenno[ci naszych uczu i w tej jednej niepowrotnej chwili musisz jedno[ stanowi ze mn, kanalio!! (CaBuje Ksi|n i gwi|- d|e na palcach; wpadaj te same PachoBki Gnbona Puczymordy, co w akcie I; syn Sajetana na czele.) Bra ich! Rozdzieli po leniwniach! Nie da im robi nic! ani mru-mru - bo to naj- 36 gorsze, nieznane niebezpieczeDstwo ludzko[ci. Arbeit an sich - to koBek po[ród szprych. {ad- nych narzdzi! - rozumiecie - choby zawyli si na [mier. PachoBki rzucaj si na szewców. Straszliwa walka, w której PachoBcy, zara|eni, zaczynaj te| pracowa: po prostu  uszewczaj si . Sajetan pada w objcia syna i pracuj razem. SCURVY Patrz, pieszczotko - to okropne. Uszewczyli si. Moja gwardia nie istnieje. To si wyleje na miasto i wtedy caput. KSI{NA ZupeBnie zapomniaBe[ o mnie... SCURVY Sam Gnbon Puczymorda nie pomo|e - jego pachoBki wcignite w to jak w tryby jakiej[ piekielnej maszyny... On sam zapracuje si na [mier, podpisujc bumag nieskoDczone zwoje. KSI{NA Ale to wspaniaBe tBo dla tej naszej pierwszej i ostatniej nocy! - naszej - moje biedne Scurvit- ko! Di doman non c'e certezza! Jutro ju| mo|e bd ju|  ichnia - mówi to w cudzysBowie, a ty w loszku bdziesz gniB - taki biedny, zgnojony zgniBek. Ale z t wBa[nie my[l w [rodku, z tym poczuciem ostatnio[cio-razowo[ci, bdziesz dzi[ do[ szalony, aby mnie rozpali jako gwiazd najpierwszej wielko[ci na caBym samiczym firmamencie podziemnych [wiatów wielkiego Cielska Bytu. SCURVY Potwornie wpadBem. Tamci beBkoc, oczywi[cie w pauzach, gdy nikt nie mówi. SZEWCY I PACHOAKI Wal, szyj, kBuj, sturba jego suka; but sam w sobie! SAJETAN But jako absolut! (z nieprawidBowym akcentem na ostatni zgBosk) Czy rozumiecie tej chwili cud? To wielki symbol jest but - przekory wszelkich zBud! SCURVY do Ksi|nej To bycze - to nie jest wcale tak gBupie, ten caBy symbolizm, wiesz? I wiem, |e gin, ale si przed tob nie cofn. Chyba |e mógBbym ci zaraz - o tu, w tej chwili - zabi. A taka szkoda by byBa, taka szkoda - tego ciaBka, tych oczu, tych nó|ek - i tych chwil nieprawdopodobnych. KSI{NA Chodz wic - sturba twoja suka. Takim chciaBam ci mie, na tle tego piekBa pracy samej w sobie. Skd, u cholery, czerwony blask? Czerwony blask rzeczywi[cie zalewa scen. Scuryy i Ksi|na wybiegaj na prawo. Praca wre jak szalona. 37 AKT TRZECI Scena z I aktu, tylko bez kotary i okienka. PóBkoliste zakoDczenie pierwszego planu, jakie[ jakby planetarne. ZostaB tylko pieD, na którym pal si latarki sygnaBowe (?) czerwone i zie- lone. PodBoga wysBana wspaniaBym dywanem. W gBbi, w dole, nocny pejza| daleki - [wiateB- ka ludzkie i ksi|yc w peBni. Sajetan we wspaniaBym kolorowym szlafroku (broda ufryzowana, wBosy uczesane), stoi na [rodku sceny, podtrzymywany przez Czeladników, ubranych w kwie- ciste pid|amy i uczesanych z rozdziaBkami na glanc. Na prawo, ubrany w skórk psi czy ko- ci (ale caBy, z wyjtkiem gBowy, jest w skórze, a na gBowie ma kapturek z ró|owej wBóczki z dzwoneczkiem), do pnia na BaDcuchu przywizany, [pi, zwinity w kBbek jak pies, prokurator Scurvy. I CZELADNIK [piewa ohydnym samczym gBosem SBysz w sobie dziwny [piew, To tak [piewa nasza krew. Chamska, dzika i [mierdzca, Ale za to tak gorca, {e jej wszystko, ach, przebacz, Jeszcze po niej, ach, zapBacz! II CZELADNIK [piewa tak jak I [Czeladnik] CzerwieD si pieni w chmur przezroczu. W[ród wichrów nagie taDcz drzewa, Co[ w mojej duszy samo [piewa I nie pamitam ju| twych oczu. I CZELADNIK Czyich, czyich? SAJETAN Dobrze, dobrze. Dajcie pokój ju| tym [piewkom, bo rzyga si chce. Teraz rozumiem wszystko: pdzi to |ycie wewntrzne jak lawina, jak stado afrykaDskich - koniecznie - gazel koBo mnie. Za wszystkie czasy prze|ywam wszystko, ja, starzec nad grobem si chwiejcy. WziBem przy[pieszony kurs |ycia, w caBo[ci, liczc od jakiego[ siódmego roku |ycia, i we Bbie mi si wprost przewraca. Nie wierzyBem, |eby takie zmiany w tak krótkim czasie w czBowieku tak jako ja skonsolidowanym, wicie, zaj[ mogBy. I CZELADNIK Ho, ho! II CZELADNIK Hi.hi! SAJETAN Na miBo[ bosk, tylko nie róbcie tych sztuczek z tak zwanego  nowego teatru , bo si tu oto przed wami na te dywany wyrzygam i koniec. Wracajc do poprzedniego: wytrzyma istnie- nie bez obBdu, rozumiejc cho troch jego esencj, bez zatumanienia si religi czy spo- Becznikostwem, to nadludzkie ju| nieomal zadanie. Có| mówi o innych! Jestem jak pluskwa 38 opita zamiast |yw krwi bur|ujsk mieszanin soku malinowego idejek i witryoleju co- dziennego kBamstwa. I CZELADNIK Cichojcie, majster - zasBuchajmy si w dobrobyt wewntrzny, w ten komfort bytowania swo- bodnego w swej wBasnej psychice jak w futerale - hej! II CZELADNIK Czy to tylko nie zBudzenie, |e my naprawd nowe |ycie tworzymy? Mo|e si tak Budzimy, aby ten komfort wBa[nie usprawiedliwi. A mo|e rzdz nami siBy, których istoty nie znamy? I jeste[my w ich rkach marionetkami tylko. Czemu  mario - a nie  ka[ko-netkami ? Ha? To pytanie z pewno[ci minie bez echa, a i w nim co[ z pewno[ci jest. SAJETAN Pewnikiem jest. Ale nie bd cichoB, gnizdy jedne. Ja t my[l twoj, drugi czeladniku tak zwany, a teraz obecnie, aktualnie, Jdrzeju Sowopuko, pomocniku samego gBównego twórcy nowego... e, nie bedem si ja w tytuBy bawiB, moi[ciewy: ja ta powiadam, my[l twoj ju|em miaB i chwytem [wiadomej woli-m j pokonaB. Nie trzeba wtpi tak - to dawne narowy nasze z lat ndzy, upodlenia i ubytku rozumu. Tera je mamy nadrobi, a nie dziamdzia si mdr- kujc, czy aby[my nie som jako te siedemnastowieczne wolumpsiarki jakie[, faBszywego we- wntrz wtpiów naszych pokroju kompromisowego kaleki - komunizujce, niedobur|ujskie [cierwantyny, [lizgajce si niezrcznie na posadzkach wy[wiechtanych demokratycznie. I do kupy zasmrodzonej z tymi wiarami w tajne siBy i organizacje, masoDskie i inne - to reszta re- ligii i magii w nas si kolce. Ale ten bdzie chBop, co si standardu swego |ycia wyrzeknie, zamiast go podnosi bez koDca, a| do pknicia. {e te| wszystko w historii pka musi, a nie na smarach rozumu gBadko si w przyszBo[ przesuwa: prawo niecigBo[ci... II CZELADNIK A| boli od tego gadania, purwa jej sucza ma[! Ale[cie si, majster, zmienili: tego nie zaprze- czycie. A kierunek zmiany tej jest taki sam jak mojej, chocia| jako[ciowo to ró|ne zmiany s. Czy to nie prawda, co mówiB byBy prokurator, |e[my tacy, bo[my po tamtej stronie, i |e jak na t przejdziemy, to si staniemy jak oni. A siBy tajne i ludzie tajni s, tylko jako[ciowo od jaw- nych si nie ró|ni - taka je ró|nica czasów - hej! SAJETAN To pozory s ino zewntrzne, na tle gwaBtowno[ci przemian spoBeczno[ci naszej. II CZELADNIK spokojnie Czy nie mogliby[cie wyzby si tego sobaczego z chBopska staropolsko-proroczego napuszo- nego sposobu gadania, a nade wszystko ilo[ci samych sBów? ^ SAJETAN spokojnie, twardo Nie. I jako Lenin, jako sBuga klasy, ró|niB si mimo caBej morowo[ci indywidualnej od Alek- sandra Wielkiego, który osobowym fantast potgi byB, tako ja si ró|nie od tego psa! (wska- zuje na [picego Scurvy'ego) A zreszt nie czas gada - robi trza - samo si nie zrobi, psia j ma t rzeczywisto[ po trzykro - e!! SkoDczyBy si rozkoszne czasy idej - co to, wicie, mo|na byBo majonezy |re, a bolszewikiem ideowym by, aby si w ndzy ostatniej tymi| ideami na glanc pociesza, |e to niby kim[ si, w ekskrementaliach gnijc, mimo wszystko jest. Nowej idei nie wymy[li ju| nikt - nowa forma spoBecznego bytu sama si wytBamsi, wy- iskrzy, wyflancuje z dialektycznej zgagi wszystkich bebechów tego kotBa ludzko[ci, na któ- 39 rym, na samym doparniku, przy samej klapie bezpieczeDstwa, siedzimy my - dawne sfldry- syny dudBawe, a teraz twórcy, ino |e nie rado[ni, psia ich suka zaskomrana. CZELADNICY razem Nas tak znudziBy te przekleDstwa, |e chyba zaczniemy wy. Kuler lokal, psiakrew. Mówimy razem intuicyjnie jak jeden m| - mo|emy tak mówi wci|. SAJETAN Dajcie spokój, na Bo|e miBosierdzie. Dosy tego, dosy... SCURVY przez sen przecigajc si, po paru pomrukach Szewcem byBbym z rozkosz do koDca dni moich. O, jak|e zBudne s te wy|sze tak zwane wymagania od siebie: prowadz na wy|yny, z których si potem na zbity Beb wali w samo dno upadku. Ach - a potem wypByn na wielkie, niebotyczne chyby, na wielkie hupcium- ciupcium - ein Hauch von anderer Seite - powiew z tamtej strony. Metafizyka, któr pogar- dzaBem dotd, wali teraz na mnie ze wszystkich zakamarków bytu. Au commencement By- thos était - otchBaD chaosu! Có| za cudn i niedo[cignion rzecz jest chaos! Nie poznamy go nigdy jako takim, mimo |e [wiat jest chaosem, naprawd w istocie swej jest. Chaos! Chaos! A na naszych ndznych odcinkach uspoBecznionych bydlt zawsze si jaki[ porzdeczek sta- tystyczny zrobi. Ach - co za szkoda, |e nie rozwijaBem mego umysBu przez odpowiedni lek- tur filozoficzn - teraz za pózno - pojciowo temu rady nie dam. Szewcy nasBuchuj. Podczas wywodów Scurvy'ego I Czeladnik podchodzi doD wziwszy z ziemi ogromn siekier, co mu ausgerechnet pod jego nogami caBa zBota le|aBa. II CZELADNIK Gdzie peBzniesz, [cierwo zatracone, chrówno sobacze? I CZELADNIK Zakatrupi go we [nie. Niech si nie mczy. Za pikne se, jucha, sny wyhodowaB. Ausgerech- net mi tu le|aBa siekiera - caBa zBota - hehehe... Itd. i dalej, [mieje si za dBugo, wywodzc trele [miechowe a| do zdechu niemal. SAJETAN grozi mu ogromnym mauzerem, który wydobyB ze szlafroka Za dBugo si [miejesz wywodzc te twoje trele a| do zdechu. Ani kroku dalej! (I Czeladnik zawraca.) On tu musi si zawy na [mier z po|dania w naszych oczach zachwyconych m[cicieli |dzy. Od strony miasta troch z prawej strony wchodzi Ksi|na, ubrana w strój spacerowy, |akie- towy. KSI{NA ZaBatwiBam sprawuneczki. Wszystkie intymne rzeczuBki mam tu w woreczku, ze szmink i innymi rupiekami. Taka jestem kobieca, |e a| wstyd, a| [mierdzi po prostu z lekka czym[ takim, wicie, bardzo nieprzyzwoitym a powabnym. A - nie ma nic ochydniejszego, przez ch, jak kobieta, jak mówiB sBusznie pewien kompozytor, i w tej ochydzie najbardziej milutkiego, (wali z caBej siBy rajtpajcz Scurvy'ego, który z dzikim kwikiem zrywa si na równe cztery no- gi, potem naje|a si i warczy) Wsta mi tu w tej chwili do tego caBego burdygielu, skorkowa- ciaBy, spurwiaBy mózgu. Bd jadBa mó|d|ek paDski posypany buBeczk najwyrafinowaDszej mki. A tu masz proszek, który ci da nieskoDczon wytrzymaBo[ erotyczn, aby[ nigdy za- dowolenia nie doznaB. 40 Rzuca mu proszek, który on zjada zaraz, po czym zapala papierosa i pal odtd cigle praw Bap. Nie wstaje ju| ani razu na dwie Bapy. SCURVY Do Babilonu z t szatanic! - z tym wcieleniem Supra-Bafometa, z t cycast Cyrce, z t pa- raber rejentaln, z t... PoByka drugi proszek, który daje mu Ksi|na. Ona  kuca , jak to mówi, przy nim, a on kBa- dzie jej gBow na kolanach, wywijajc przy tym zadem. KSI{NA [piewa SBodko, ach, o mnie [nij, pieseczku, Nie wstaniesz ju| na Bapki dwie! Tak ci zamcz sBodko po troszeczku, Taki si zrobisz, |e a| bardzo  fe . I nigdy nie bdziesz mnie miaB, A mózg twój to bdzie wprost jak czyj[ kaB - Nawet nie twój wBasny - W tym bdzie urok straszny! GBadzi Scurvy'ego. Scurvy zasypia mruczc. SCURVY Przeklte babsko - jakie| cudowne |ycie byBo przede mn, nim j poznaBem. Trzeba byBo usBucha rad tych przekltych homoseksualistycznych snobokretynów i wyzwoli si od ko- bieco[ci -  bo krew i |mija kobieco[ci gBodna tucz bBkitnych oprawców zachwyty . Och, och - jak przezwyci|y ten przeklty, potworny, nieugaszony |al! Ja si wprost chyba na [mier zapo|dam czy co? KSI{NA gBadzc go Otó| to, otó| to. (spogldajc na obecnych) To mówi wBa[nie tak gBadzc go, tak jak trzeba, gdy si chce komu[ przychyli nieba, (do Scurvy'ego) Oto chodzi, pieseczku mój, kundelku zBoty - bez tego nie mam ju| na nich ochoty. Scurvy zasypia. SAJETAN Czy| ju| ten przeklty brak idei bdzie trwa do koDca istnienia? To straszne, ta pustka i ta masa nieprzebrana pracy realnej przed nami, pracy nie prze[wietlonej |adnym, nawet naj- mniejszym, pojciowym zBudzeniem! Wicie, co wam powiem? - to jest wprost straszliwe: lepiej byBo szewcem [mierdzcym by i idejki mie, i sobie sBodko w tym smrodku o ich speBnieniu my[le, ni| teraz w tych jedwabiach u szczytu lokajskiej wBadzy - bo lokajska ona jest, sturba jej suka. (tupie nogami - dalej prawie z pBaczem mówi) Zakasa Bapy po szyj i pracowa czystotwórczo spoBecznie. To nudne jak cholera! A |ycia ju| u|y nie mog - nie od[mierdz ja ju| tych za[mierdziaBych lat moich. Przed wami jeszcze caBy [wiat! Wy po pra- cy mo|ecie jeszcze |y - a ja co? Zachlam si chyba czy zakokainizuj, czy co u czorta zatra- conego? Nawet kl mi si nie chce. Ja nikogo nawet nie nienawidz - ja nienawidz tylko siebie - o zgrozo, zgrozo; na jakie| urwiska i wiszary duszy przywlekBa mnie ta ambicja podBa bycia kim[ na tej ziemiczce [witej, kulistej a niepojtej! 41 KSI{NA Tragedia dosytu dostaBych dostawców szcz[cia dla ludzko[ci! Zwiat, mój SajetaDciu, jest stekiem bezsensu walczcych potworów. Gdyby si wszystko nie po|eraBo, bakcyle jakie[ tam pokryByby w trzy dni ziemi na sze[dziesit kilometrów grub warstw. SAJETAN A ta znowu to samo, nikiej papagaj jaki sztucznie wyuczony. Ju| my to znamy. Tu, moja pa- ni, ni ma czasu na wykBadziki jakie[ popularne - tu jest prawdziwa tragedia. O, kiedy|, kiedy| zapomni indywiduum o sobie w doskonaBej maszynie spoBeczno[ci? O, kiedy| cierpie wreszcie , przez sw samoosobowo[, wiecznie w nico[ jak zadek jaki transcendentalny wy- pit i wypuczon, przestanie - zostaj jedynie narkotyki, jej Bohu! I CZELADNIK SBuchaBem dotd cierpliwie was, ndzny czBowieku, przez wzgld na wasz wiek - ale nie mo- g ju|. II CZELADNIK I ja te| nie mog, do chapudry girlastej! I CZELADNIK Do[! (do Sajetana) Wy[cie, majstrze, mimo zasBug, pryk starej daty - nic wam do naszego mBodego |ycia. My nie nawóz jako wy - my sama jdrowato[ przyszBo[ci. Mówi zle, bo natchnienia nijakiego ni mom - niech se samo gada we mnie, jako chce. Otó| com kcioB rzec: wy tylko nas zniechcacie t caB wasz, do kupy starej, niepotrzebn, zafirkan analityk, której narzdzia jeszcze bur|ujskie lokajczyki, Kant i Leibniz, stworzyli. Wont z tym jednym z drugim na przechwistany dymulec - hej! hej! SAJETAN A cichajcie se, janioBowie niebiescy! A dy to je dialektyka pirsej wody kublastej. A to jezdem zdumiony w najwy|szym stopniu! Wic to ja mam i[ precz, jak ten zu|yty gwint, jako wytarty bur|ujski puffon, jako zBamany czy wykruszony bideton jaki? Coo? II CZELADNIK stanowczo Tak, macie. ZaplugawiB si wam jzyk tym bur|ujskim plugastwem na glanc. Ju| nawet gada nie potraficie, jako trza. Kompromitujecie ino rewolucj. SAJETAN Ludzie na [wiecie! Co ja prze|y musz!! I CZELADNIK Cichajcie! - Ju| ja wiem tera, jaka mi to intuicja t zBot siekier ausgerechnet tu rzuciBa. Za- katrupimy was jak ofiarnego byka. Wciorna[ci, mnie suka [cierwo mierzi! Bd waliB, bd kopsaB! Jdrek - trzymaj kaftan!! Zrzuca pi|amow kurtk. KSI{NA bardzo, wyjtkowo arystokratyczna Ale| brawo, Józek! To mi idea dopiero jak psu igBa kocia z wielbBdziego worka. Nie wie- dziaBam, |e si a| tak ubawi. Tylko dBugo konajcie, Sajetanie - ja to tak lubi, wicie, mo- i[ciewy. Ja wam poka|, jak trzeba bi, aby rana byBa [miertelna, a konanie nieco przydBugie - hehe. 42 II CZELADNIK Nie podniecaj mnie, babo, gadaniem takich rzeczy do czarnego szaBu, bo... KSI{NA Bagodnie No, cicho, Jdrek, cicho. I CZELADNIK No, majster, gotujwa si na [mier czy jak tam, czy tu - zabytek se po szewsku gada. Równo sta!! Mówi to jak komend wojskow. SAJETAN Ale|, Jdrzeju drogi, kochany czeladniku pierwszy, przecie| to nonsens nad nonsensami b- dzie i plama na nieskalanym ciele naszego przewrotu, prawie |e niepokalanie pocztego. Ja ju| bez |adnych pretensji bd |yw mumi, takim dobrym wujciem, nawet nie ojcem rewo- lucji. Nie bd gadaB nic - bd siedziaB se w szafie jako zabalsamowany symbol. Bd mil- czaB jak mysz do kwadratu pod czterema miotBami - staram si tu was udobrucha dowcipem - ale co[ mi si widzi, |e to udobruchanie nie idzie mi dobrze, cho Boy przecie caBe spoBe- czeDstwo wzgldem siebie tyle ci|kich lat t metod dobruchaB i do swego si wreszcie, sturba jego suka, dodobruchaB. Przysigam na wszystko, co [wite, |e stul pysk, jak ró| wielolistn i wonn - tylko nie bijcie, na dobrosierdzie Bo|e! II CZELADNIK A co dla ci [wite, dziadu, je[li[ ty, przez dBugi ozór twój, nam zBudzenia najistotniejsze - nie zBudzenia, co mówi? - bodaj mi ten ozór usechB! - jdra naszego [wiatopogldu tw mroczn dialektyk starczej pustki, dokonanego na marginesach istnienia |ywota, wyekstyrpowa Bacno[ chciaB? Co? SAJETAN Z|ymam si na sam my[l... I CZELADNIK Z|ymaj si se do woli nikiej wy|ymaczka jaka, nic ci to nie pomo|e. Mów se bur|ujskie mo- dlitwy. Nie mogBe[ dalej wodzem |ywym by, bo[ si wyprztykaB przedwcze[nie przez te przeklte papirusy i gadanie bez nijakiego pomiaru, to bdziesz [wit mumi, ale martw, kocie! Wtedy my te resztki twej siBy zeskamotujemy i stworzymy mit o tobie: a nie damy ci si rozBo|y za |ycia na oczach tBumu w takie chówno sobacze - to pochodzi od  chowa si - twoja siBa musi by w por zamagazynowana, ale na trupie, kochanie, |eby[ si nie zd|yB skompromitowa - i nas te|. Skoro[ do koDca nie umiaB |y jako inne wielgie - i wielga[ne starce historii [wiata, to porzdek z tob zrobiony by musi. Dawaj Beb, majster, i nie trawa czasu na gadanie. SAJETAN Skd on wie to wszystko, ten smarkul zamirwiony? Ja ju| naprawd nie bd mówiB niepo- trzebnych rzeczy. ChciaBem si wam pozwierza znad samego brzy|ka grobu, jak ludziom, a oni zaraz siekier by przez Beb czBowieka zdzieli gotowi. Kto[ od tyBu, niewidzialny, zawiesza kotar, jak w akcie I. 43 KSI{NA lubie|nie, ucieszona O, tu: w epistropheus - potem bdzie Sajetancio jeszcze du|o, du|o gadaB - a ja to tak lubi - to lepsze ni| yohimbina! Dzielcie go! II CZELADNIK I zdzielimy - jak nam dziwki miBe. Nie jest to najsympatyczniejsze zaklcie [wiata, ale co robi. Nagle z lewej strony sBycha granie na harmonii i zaczyna si co[ tBoczy spod kotary. I CZELADNIK Kiz dziadzi? Nikt tu ju| nie miaB przyj[ wieczorem! Dziwki z  Euforionu na taDce i rozpu- st zamówione byBy na trzeci w nocy, po fajerancie. TBocz si chBopi, stary Kmie i mBody Kmiotek, pchajc przed sob olbrzymiego chochoBa - za nimi Dziwka wiejska z du| tac. Stroje krakowskie. SCURVY przez sen l nigdy nie zagra ju| w bryd|yka - nie móc nigdy mówi z tym poczuciem urojonej wa|no- [ci: trzy kier lub kontra, nie pój[ na kawusi do  Italii i nie popatrze nawet na dziewcztka sBodkie i na ni te|, nie poczyta ju| nigdy  Kurierka do Bó|eczka i nigdy, nigdy nie zasn! To straszne - ja tego nerwowo wprost nie wytrzymam! - tego nikt nie chce poj! Nikt go nie sBucha, wszyscy wpatrzeni w grup na lewo. KMIE [piewa Z gBupim czBowiekiem nie warto gada. Wic stulcie pyski i prosz siada! KMIOTEK pod[piewuje do niego, ukazujc go obecnym palcem wskazujcym A gdyby przypadkiem zechciaB odpowiada, To da mu w mord i wprost nie da gada. I CZELADNIK z zaci[nitymi zbami Oby[cie w zB godzin tego nie wypowiedzieli, wiejskie chamy, krnbrne i konserwatywne, czyli tak zwani kmiotkowie narodowi. W zby wam si zachciaBo? Cooo? KMIOTEK  buDczucznie Mimo to, w prze[wiadczeniu gBbokim o wielkiej misji naszej po upadku szlachetczyzny i wylgBej na niej potworkowatej, nowotworowej arystokracji naszej - |e niby si arystokra- tycznie w kratk odziewali i z angielska nosili... KSI{NA Co za przestarzaBe dowcipy a la Boy i SBonimski! Ta| to ju| cuchnie, panowie, jak rybka w bufecie trzeciej klasy w Kocmyrzowie. Do rzeczy, kmiecie niemrawe, a pyszne i buDczuczne! KMIE Oby[, jasna pani, nie po|aBowaBa markotnie sBów tych butnych a junackich nie w por. 44 KSI{NA Stul pysk, chamie, bo si wyrzygam z niesmaku. LechoD byBby niezadowolony, |e tak mówi, bo on zna tylko ksi|ne z fajfów w Em-es-zecie! A ja jestem taka i bd, cheBbia wasza wlaD [wiecca. SAJETAN wBadczo Do[ kBótni! Dziki wam, kmiecie w pseudoszlachcickich ambicyjach znieprawione, odzy- skaBem utracon pozycj i zawr z wami pakt nieomal i[cie ksi|cy. Swobód paDszczyznia- nych negowa wam nie my[l. Musicie stworzy dobrowolny zbiorogosp, z akcentem oczy- wi[cie na ostania sylab... KMIE rozstawiajc rce Nie rozumiemy ci, panie. My tu przyszli z dobr wol, jak równy z równym gada; bo chBop na zagrodzie zawsze w modzie, mocium panie tego, a ka|da morda dobra jest do korda, a z dobrego pBuga nie zrobisz, asiDdziej, kaDczuga. I CZELADNIK Zacofane plemi - jakbym jakie[ echa [lachcickie, sienkiewiczowskie jeszcze sByszaB. Oni si dopiero u[lachcaj - ta| to skandal - przekBadaniec ewolucyjny anachronicznych warstw pir- szej klasy. KMIOTEK Bd si streszczaB: my tu przyszli z chochoBem samego pana WyspiaDskiego, z którego idei nawet faszy[ci chcieli zrobi podstaw metafizyczno-narodow ich radosnej wiedzy o u|yciu |ycia i u|yciu paDstwa dla celów samoobrony midzynarodowe i koncentracji kapitaBu, a tak- |e... SAJETAN Milcz, chamie, bo dam w pysk! KMIOTEK Nie daBe[ mi pan skoDczy i wyszedB krwawy nonsens a la Witkacy. Ja znam wasz krytyk... e, co tam! Zpiewajmy lepiej - przez muzyk pojm nas - no: Przyszli my tu z tym chochoBem I z tym sercem naszem goBem. DZIWKA wysuwa si na pierwszy plan z tac, na której dyszy wolno wielkie jak u tura serce - mechanizm zegarowy Mówi chcemy po wyspiaDsku, A nie nowocze[nie draDsku. Z nami jest ta  dziwka bosa (mówi) Ino teraz si obuBa dla przyzwoito[ci, bo jak|e tak midzy ludzi boso - wicie - haj! ([piewa dalej) Co [wiat caBy zbawi miaBa. Ja kosynier - moja kosa To jest siBa moja caBa. I CZELADNIK PrzebrzmiaBe symbole! Dziwek bosych mam, ile chc, ale to s najBadniejsze tancerki kraju i z ich nogami mog robi, co mi si |ywnie podoba. 45 KSI{NA zrywa si gwaBtownie i zrzuca pantofelki i poDczochy; wszyscy patrz i czekaj Ja mam najpikniejsze nogi na [wiecie!! SCURVY budzc si - wyr|nB Bbem w podBog O, nie mów tak! O czemu|, czemu| zasnBem, nieszczsny! Obudzenie si ka|e mi caB mk prze|ywa od nowa! Wyra|am si górnolotnie, bo nic ju| do stracenia nie mam - nie boj si nawet [mieszno[ci. SAJETAN Cicho tam, szumowiny! - tu s wa|niejsze rzeczy ni| wasze nogi i zwierzenia. (do kmiotków) Wic co dalej? KMIOTEK Zpiwajma chórem ([piewaj chórem) O lo Boga, lo [wientego, Coby nic nie byBo zBego, O lo Boga, lo [wientego, Coby nic nie wyszBo z tego. (do Dziwki) Zpiewaj a tue-tte, dziwko bosa, tymczasowo tylko obuta. DZIWKA gBosem skrzeczcym a tue-tte O lo Boga, lo [wientego, Coby nic nie byBo z tego. KMIE STARY O na ten tryjant Bo|y Niech nam kto we Bby wBo|y Mdro[, jak si da, I dalej w nas j pcha! Cha, cha! SAJETAN strasznym gBosem Gnizdy jedne, wont!! (Wszyscy trzej rzucaj si na chBopów i wyrzucaj ich. Tamci uciekaj w popBochu, pozostawiajc stojcego chochoBa na lewo. ChochoB powoli si wywraca i le|y. SBycha okrzyki takie, jak: Wspomagaj Bóg! Ludzie na [wiecie! Wciórna[ci! Rany Boskie! Kiz dziadzi! O, Jezu!!! itp., bez liku. SajetaDczycy pracuj nad chBopami w milczeniu, sapic tylko ci|ko. Ledwo wrócili na [rodek sceny. I Czeladnik krzyczy nie zwracajc uwagi na sBowa Sajetana. Sjetan wra- cajc powoli i sapic) Tak to zaBatwili[my kwesti chBopsk - haj! I CZELADNIK krzyczy Na [rodek sceny, na [rodek! Do dzieBa! Publika nie lubi takich intermezzów, zagwazdrany jej wszawy gust. II CZELADNIK Wal go! Pier go! Niech stare [cierwo wie, po co |yB! Mczennik, pludra jego cio!! SAJETAN Wic to tak roz|arli[cie si na tych kmiotkach? Wic jak to, gnizdy jedne, wic ani na jot czy aragoDsk  chot - a pisze si po bur|ujsku przez j, a wymawia jak ch - co ja plot, nie- 46 szczsny, na krawdzi najgorszego - wic ani na t jot zaklajstrowan nie zmienili[cie wa- szych nikczemnych zamiar... Uuuuuuuu!!! Dostaje w Beb siekier od I Czeladnika i wali si z wyciem na ziemi... Czeladnicy i Ksi|na ukBadaj go na worze baranim (jak w Izbie Lordów), co le|aB od pocztku na pierwszym pla- nie, czort wie po co. Czyni to, aby Sajetan mógB swobodnie si przed [mierci wygada. Przed nim na stoliczku (który te| tam staB) le|y dychajce serce na tacy. KSI{NA Tu, tu go uBó|cie, mówi wam, aby gada mógB swobodnie i mógB si godnie wypró|niajco przed [mierci wygada. Wpada FierdusieDko. FIERDUSIECKO z waliz w rku Idzie tu, jak pochód nieszcz[cia po prostu, jaki[ straszny nadrewolucjonista, jaki[ hiperrobo- ciarz wprost - to pewnie jeden z tych, co naprawd rzdz - bo te kukBy (wskazuje na szew- ców) to komedia ino. Ma bomb jak sagan i handgranatów caB kup i grozi tym wszystkim ka|demu, a swoje |ycie ma tam, gdzie w ogóle nie trzeba mówi, i tego - co to ja chciaBem powiedzie... KSI{NA Bez gBupich witzów! A kostiumy FierdusieDko ma? To najwa|niejsze... FIERDUSIECKO A jak|e - tylko nie wiem, czy za chwil nie wylecimy wszyscy w powietrze. (Straszliwe kroki za scen - facet ma oBowiane podeszwy.) Ten robociarz to wy|sza marka ni| ta dziewka Wy- spiaDskiego - to |ywy, zmechanizowany trup! NadczBowiek Nietzschego nie narodziB si w[ród junkrów pruskich, tylko w[ród proletariatu, który niektórzy uczeni caBkiem niesBusznie uwa|aj za kloak ludzko[ci. II CZELADNIK do FierdusieDki A ty czego cigle po lokajsku ubrany chodzisz? Nie wiesz, |e teraz je swoboda? Co? FIERDUSIECKO Ee! - Lokaj lokajem zawsze pozostanie, w takim czy innym re|imie! Wsio rawno! Zaraz le- cimy w powietrze! SCURVY Wy mo|ecie uciec - wy[cie ludzie wolni. A ja? - póB pies, a póB nie wiem wprost - co! Ja oszalej chyba niedBugo - tego si unikn nie da. I CZELADNIK Nie zd|ysz, cholero. Bo my ci urzdzimy tak [tuk, |e zdechniesz z nienasycenia jeszcze na dwa stopnie w morskiej skali Beauforta przed ostatnim cyklonem obBdziku, który byBby roz- kosz wobec tego, co ciebie czeka. SCURVY skomli, a potem wyje To s gBupie frazesy, a jednak. Mmmm uuu! - Auauuuuuu! Jak boli caBe nie speBnione |ycie. ChciaBem umrze z wycieDczenia jako pikny, wzniosBy a| do paznokci u nóg starzec. O |y- cie, teraz wiem, |e[ jedno! Puchnie mi wszystko na grubo[ rki od tej ohydnej udrki. Teraz 47 dopiero rozumiem tych nieszcz[ników, com ich skazywaB na [mier i wizienie - to banalne, ale tak jest. STRASZNY HIPER-ROBOCIARZ wchodzc; bomba w rku Ja nale| do NICH. (szalony nacisk na  nich ) Jestem Oleander Puzyrkiewicz, którego[ pan skazaB na do|ywót, panie Scurvy. Alem gracko zniknB. Ja wiem, |e to wstrtnie powiedziane, ale jzyka ju| nie odwróc. Pamitasz, co[ zrobiB ze mn, sadysto? Mam zgruchotane, zmia|- d|one wszystko - rozumiesz? DosBownie wszystko:, wszystkie geny i gamety. Ale duch mój, który jedno[ z moim ciaBem stanowi, jest z byczego surowca, maczanego w pBynnej, parska- jcej stali szmirglowanej. Tu mam bomb, która jest najwybuchliwsza ze wszystkich hoch- explosiv bomb na [wiecie, i krótk mam decyzj jak piorun. Masz za te bombasy moje uko- chane niedoszBe, które zginBy przez ciebie, Kafirze! Ja chciaBem mie dzieci! Mówi nie- smacznie - trudno. (Ciska bomb na ziemi. Wszyscy rzucaj si na ziemi wyjc - wszyscy prócz Sajetana. Scurvy zanosi si od pisku dzikiego strachu. Bomba nie wybuchBa. Hiper- Robociarz podnosi j z ziemi i mówi) KretyDskie plemi - to jest, wicie, ino taki termos do herbaty, (nalewa z bomby do pokrywki i pije) Ale w wojenny czas na bomb Batwo da si zmieni. To taki, wicie, symboliczny kawaB w dawnym stylu - nudny jak cholera - a| gnaty z nudy trzeszcz. Cha, cha, cha! To dobrze, |e[cie si tak napietrali, bo my tych caBkiem nie- ustraszonych ryzykantów na pseudonaczelnych stanowiskach nie potrzebujemy, a co wa|niej- sze: nie lubimy. Mówi to czort wie po co, z naciskiem. Mo|e mnie nie ma wcale? Cisza. SAJETAN nie odwracajc si w tyB mówi do publiki Tera bd gadaB. Dobrze, |e[cie mnie zakatrupili, niczego si ju| nie boj i powiem prawd: jedna jest dobra rzecz na [wiecie, to indywidualne istnienie w dostatecznych warunkach mate- rialnych. (Tamci le| a| do odwoBania.) Zje[, poczyta, pogwajdli, pokierdasi i pój[ spa. Poza tym nie ma nic - to jest, psia ich [cierwa, pyknicka filozofia. Bo co s te tak zwane wiel- kie idee spoBeczne? Oto to, co i w tej chwili powiedziaBem, tylko nie dla mnie, a dla wszyst- kich. Bo o tym czasie, co go mo|na bdzie na popularne czytanki po[wici, to ja mówi nie bd. W robieniu czego[ dla kogo[, w wyrzeczeniu si siebie dla drugich nawet maBy czBo- wiek mo|e sta si wielkim, gdy inaczej ju| nie mo|e. To jest ta wielko[  dla wszystkich - mówi to w cudzysBowie, bo wielko[ istotna to ino je w indywidualnym napiciu i w stopniu zginania tym napiciem rzeczywisto[ci: my[l czy wol uzbrojon w pi[ - to wszystko jed- no. I tak to w powszechno[ci maBo[ w wielko[ przez wspólnot si zamienia. - Do cholery w ogóle z takim rozumowaniem... (Hiper-Robociarz podchodzi do niego i wali mu z du|ego colta w ucho. Sajetan mówi dalej, jakby nic. Wszyscy podnosz si, tylko jeden FierdusieDko le|y dalej.) I to wszystko niezale|nie od tego, czy indywiduum jest osobowym fantast i ma- niakiem swojej  n potgi, czy sBug i wyrazicielem klasy jakiej[ - wszystko jedno jakiej... HIPER-ROBOCIARZ do Sajetana  ZmieniBe[ pan front, Mister Silver - jak rzekB do tego| Tom Morgan. KSI{NA bardzo arystokratycznie WstaD FierdusieDko - to s symbole tylko - to tylko i jedynie planimetria zbaraniaBych mó- zgów; to tylko entymemat zabójczy, którego jedn premis, tj. ludzko[ caB, ju| diabli wzi- li. To tylko... (FierdusieDko wstaje i wydobywa z walizy wspaniaBy kostium  rajskiego pta- ka , w który zaczyna ubiera Ksi|n: zdejmuje jej |akiet, przerywajc w ten sposób dalsze jej wywntrzania, a potem wkBada tamte rzeczy. Tylko nogi pozostaj goBe - nad nimi krótka spódniczka zielona, powy|ej kolan si koDczca. Ksi|na milknie powoli od tego ubierania, beBkocc jeszcze chwilk co[ nieartykuBowanego) brhmBbomxykatcznaho... 48 HIPER-ROBOCIARZ Teraz si zacznie ta nieprzyjemna komedia, jak na dzisiejsze czasy konieczna, której nie wy- pada mi w niewinno[ci mej |yciowej oglda. SiedziaBem czterna[cie lat w celkowym wi- zieniu, studiujc ekonomi. (do Czeladników) Wy dwaj macie osobiste, przypadkowe, draD- skie szcz[cie czy nieszcz[cie by reprezentatywnymi typami [redniego chaBupnictwa i jako tacy bdziecie wBadz reprezentatywn, dekoracyjn. UrwaBo si akurat dla was: bdziecie z przedstawicielami obcych paDstw tymczasowo-faszystowskich - ostatnia maska konajcego kapitaBu w najzatchBejszych zakamarkach tej ziemi - otó| bdziecie z nimi je[ langusty i inne firdymuBki - potem kule w Bby - [mier bez tortur to i tak wiele. I dziwek, ile chcecie - o wasze mózgi mi nie chodzi. Gwi|d|e na rkach. Wchodzi Gnbon Puczymorda- potworna foka z wsami  [lachcickimi , jak wiechcie. Ubra- ny w polski strój ze zBotej lamy. KoBpak z piórem, karabela - to ka|dego onie[miela - a buci- ska te czerwone, oczy straszne, wywalone. PUCZYMORDA mówi poprzednie obja[nienie KoBpak z piórem, karabela - To ka|dego onie[miela. A buciska te czerwone, Oczy straszne, wywalone. (robi miny okrutne) Takim jest i takim bede, Czym jest dziwkarz, czy te| pede, Socjalista czy faszysta, Jam w tym serze jako glista. HIPER-ROBOCIARZ To zaraza czysta z tym WyspiaDskim. Siadaj tu, stary durniu, obok tego trupa, Wielkiego Zwitego ostatniej rewolucji [wiata, który daB nam drog do Najwy|szego Prawa przez opa- nowanie klas [rednich proletariatu. On, ten stary, biedny idiota musi by |ywym, to jest: martwym symbolem zastpujcym nam waszych [witych i wszystkie mity wasze, pseudo- chrze[cijaDscy faszy[ci, co[cie ponad miar uwstrtnili komedi waszych pseudowiar. PUCZYMORDA Tak - prawdy nie ma - tego dowiódB Chwistek. HIPER-ROBOCIARZ Milcz, durniu krnbrny. Materializm biologiczny, jako szczyt dialektycznego pogldu na [wiat, nie znosi mitów i tajemnic drugiego i trzeciego stopnia. Tajemnica jest jedna: |ywego stworzenia i tego, jak inne stworzenia niesamodzielne je skBadaj - ale tylko w nieskoDczono- [ci ciemnej, zBej, bezbo|nej. PUCZYMORDA Czy nie mo|na cho chwil obej[ si bez tych wykBadów? HIPER-ROBOCIARZ zimno Nie. Tu, na ziemskim skrawku, wszystko jest jasne jak byk farnezyjski i bdzie takim do koD- ca [wiata, (wychodzi, ale wBa[ciwie nie wychodzi: odwraca si i mówi jeszcze) Gnbon prze- szedB na nasz wiar z przekonania - trzeba jako[ zu|ytkowa to stare guano. Nic nie mo|e 49 by zmarnowane, jak u wstrtnie tak zwanej  skrztnej gosposi - brrrr. To nowo[ naszej rewolucji. Gnbon jest koniecznym momentem dekoracyjnym w tym persyfla|u rzdów ziemskich. SAJETAN Ten moment to nadzieja ró|nych draniów, |e jednak prze|yj umszturc. A ja co? Ja mam zgi- n, a te dranie mog |y? HIPER-ROBOCIARZ To pech biletu, który[cie wycignli, Sajetanie. Raz trzeba to sobie u[wiadomi, |e |adnej sprawiedliwo[ci nie ma i by nie mo|e - dobrze, |e jest statystyka - i z tego trzeba si cieszy. Wali do niego znowu z colta. Gnbon siada na worze obok Sajetana, wpatrzony tpo krwa- wymi gaBami w publik. To musi by maska - tego |ywy czBowiek da nie mo|e. FierdusieDko, który przez ten czas skoDczyB ubiera Ksi|n, zrzuca mu koBpak i deli i ubiera go tak siedzcego w Bachma- ny i kaszkiet. Aachmany pokryte s biaBymi punktami. PUCZYMORDA A co to to biaBe? FIERDUSIECKO Wszy. SCURVY zanoszc si wprost od wycia Zanosz si wprost od wycia za utraconym |yciem i szcz[ciem. Mo|e by[ ty, Oleandrze, uczyniB co[ raz dla mnie? Zemsta szlachetnego marzyciela! - czy ci nie odpowiada ta rola? Spu[ mnie z BaDcucha! Daj mi pracowa uczciwie i poczciwie na jakim[ marginesie brudnym byle za[mierdziaBego ochBapu |ycia. Bd szewcem w ostatniej ndzy -zastpi tych dwóch upi|amionych Botrów w równowadze spoBecznej. (wskazuje Bap Czeladników) Tylko nie to, tylko nie to, co oni mi tu szykuj, te urwipoBcie: zawy si z |alu i po|dania! Au! Au! Au- uuu! Wyje i Bka. HIPER-ROBOCIARZ Nie, Scurvy - co oznacza szkorbut - twoje nazwisko jest symboliczne. ByBe[ szkorbutem cho- rej na przemian ducha - w analogii do przemiany materii - ludzko[ci: ty zginiesz wBa[nie tak. (do Czeladników) No, rzdzcie ta, rzdzcie - my idziemy pracowa nad technicznym apara- tem, nad aparatur i struktur dynamizmu i równowagi siB tego rzdzenia. Good bye! PUCZYMORDA ponuro Do widzenia. Nudne to jak scena zazdro[ci, jak lekcje na jakim[ przedszkoleniu, jak wymów- ki starej ciotki - albo syntezujc to porównanie:jak przedszkolenie starej ciotki poBczone z wymówkami, a dotyczce robienia przez ni scen zazdro[ci o drug ciotk. Pojawia si znowu tablica z napisem . HIPER-ROBOCIARZ wolno Wybambronione! Wychodzi, dziko stukajc oBowianymi podeszwy. 50 I CZELADNIK z ironi Wybambronione! - SByszane rzeczy?! Hej!!! Gotowa mi si do orgii nocnej. To wszystko blaga, co on tu gadaB. NieskoDczona drabina tajnych rzdów, superpozowanych jednych nad drugimi, nie istnieje! (do Ksi|nej) Ubieraj si, kreczkawa bamflondrygo! II CZELADNIK Blaga nie blaga, a jednak zabi by[cie go nie mogli. To nie wiadomo jeszcze, jak to jest z tymi tajnymi rzdami. Mo|e s i w naszej strukturze spoBecz... I CZELADNIK Dobrze jest, jak jest! Nie my[le nic, bo [mier z przera|enia nad samym sob czai si zza ka|dego wgBa. Fikcja nie fikcja, a prze|yjemy to |ycie reprezentatywne inaczej jak oni - czy s, czy ich nie ma wcale. A nudy nie bdzie, bo idee, na tle braku zainteresowaD filozoficz- nych u ogóBu, wymarBy do cna. Hej! Ino smutno jako[, psia-[cierwa! Trza si uchla. A jak przyjd dziwki z bur|ujskiej tancbudy i efeby z Przedmie[cia NieposBusznych Pauprów, i ten straszny draD, co mieszka na ulicy Szymanowskiego pod siedemnastym, to si zabawimy - zabawimy i zapomnimy o tym |yciu strasznym w bezsensie ostatecznym, najgorszym, bo do cna u[wiadomionym. O, Bo|e, Bo|e! (pada na ziemi i Bka) Akam oto jak najty, a czemu, nawet nie wiem sam. Taki bur|ujski weltszmerc, ciuka jego tango taDcowaBa. Chra mi si chce na wszystko. Ksi|na te| chlipie. Scurvy wyje przecigle i |aBo[nie. SAJETAN nagle si podnoszc, a| Puczymorda popatrzaB na niego ze zdziwieniem A co? Takem wstaB, |e nawet wy, byBa Puczymordo, popatrzyli[cie na mnie z pewnym zdzi- wieniem. Ale mam cel. Oto, nie ob[liDcie mi waszymi sobaczymi Bzami, jak pisaB WyspiaD- ski, mojej ostatniej chwili na tej ziemi. UwierzyBem w metempsychoz - wBa[nie metem, a nie tam. UwierzyBem w wielki TAM-TAM i nic mnie [mier nie kosztuje, bo i tak tu bym ju| |y nie mógB. I CZELADNIK Przeklty starzec! Niczym go dobi nie mo|na. Plugawi si toto w gadaniu jak mBody pies w ekskrementach. Une sorte de Raspiut czy co? SAJETAN Cichojcie, sucze sadBa zjeBczaBe. ZupeBny brak dowcipu i wszelkich pomysBów, psiakrew! (Pojawia si tablica:  Nuda coraz gorsza , na miejsce poprzedniej, która znika.) A jednak [wiat jest nieprzebranym w swej pikno[ci - mówcie, co chcecie. ydziebeBko ka|de, ka|de gówienko najmniejsze, co |ycie daje ro[linkom, ka|de splunicie na tle grozy spitrzonej wschodnich obBoków w letnie popoBudnie, gdy króluj z wolna w lewo i prawo, na wypuczo- nych w zastygBych ksztaBtach wybuchach w[ciekBo[ci materii martwej, |e jako taka |yw by nie mo|e. PUCZYMORDA Do[ - wyrzygam si. SAJETAN Dobrze - ale mi ci|ko. Ka|da trawka przecie... PUCZYMORDA Szlus, bo r|n w pysk, jak mi Bóg miBy. (do tamtych) Jestem kontrolerem dekoracyjnych wi- 51 dowisk propagandowych. Próba generalna ma si rozpocz zaraz - tancerki przyjd o trze- ciej. I CZELADNIK Wic to tak? A, niedoczekanie nasze. Ale jak tak, to tak - trudno. Palcem w niebie dziury nie zatkasz. Pypciem purwy nie dobajcujesz do gltwy ostatecznej. II CZELADNIK O, jak mnie mczy on tym surrealistycznym klciem bez dynamicznego napicia. I CZELADNIK O, to, to - tak straszne jest, |e pojcia bladego prze[wiecajcego nie macie. Jaka[ groza, nuda, katzenjammer i ohydne przeczucia. Tak wszystko si jako[ popsuBo, (nuci)  Jamszczyk nie goni Boszadiej, nam niekuda bolsze spieszyt. Pomagaj obaj FierdusieDce w dalszym wykaDczaniu ubierania Ksi|nej, której kostium wy- glda tak: bose stopy, nogi goBe do kolan. Krótka, zielona spódniczka, przez któr prze[wie- caj czerwone majtki. SkrzydBa zielone nietopezie. Dekolt po ppek. Na gBowie stosowany kapelusz, ogromny, wBo|ony en bataille, z ogromn kit i piórami: zielonymi i biaBymi. W miar ubierania Scurvy wyje coraz gBo[niej i zaczyna si strasznie wprost szarpa na BaDcu- chu, po psiemu ju| zupeBnie, ale nie przestajc pali papierosów. PUCZYMORDA Nie rzucaj si tak, mój byBy ministrze, bo jak zerwiesz BaDcuch, to ci zastrzel, jak prawdzi- wego psa. Ja jestem na ich sBu|bie - ja zupeBnie si zmieniBem. Zrozum to, kochasiu, i uspokój si. Moc transformacji wewntrznej postanowiBem je[ pulardy, langusty, wermuje i papa- werdy zakrapiane oblikatoryjnymi fframi do koDca, |ycia. Jestem cynikiem, a| do brudu midzy palcami u nóg - przestaBem si my zupeBnie i [mierdz jak zgniBa fldra. Chram na wszystko. I CZELADNIK A co to chra? PUCZYMORDA Chra to tyle, co zala co[ innym czym[ bardzo [mierdzcym. A jako rzeczownik funguje jako [mierdzca flegma ludzi kompromisu - demokratów na przykBad: ta chra, t chraci, tej chraci i tak dalej. II CZELADNIK Lepiej zróbmy tak: jak zrobi but w kwadrans, to go pu[cimy do niej - jak nie, to si zawyje na [mier. PUCZYMORDA Dobra, Jdrek - walcie! To zaspokaja resztki mego zmarniaBego ju| sadyzmu - sam nie mog nic. (pBacze cicho i sromotnie) Oto pBacz tu cicho i sromotnie, samotny, cho byBem taki dzi- ki i obrotny... Nawet dobrego wiersza nie napisz! Taki Tuwim nieboszczyk to si zawsze ostatecznie pocieszyB: co by z nim nie byBo! A ja co? - sirota. Nawet nie wiem, kto jestem - politycznie oczywi[cie! {yciowo jestem starym bBaznem peBnym fazdrygulstwa i gnypalstwa: równa si fastrygowania poBczonego z baBagulstwem i gnu[nego gmerania albo gmyrania palcem w tym, czego traktowanie i obrabianie wymagaBoby precyzyjnych instrumentów - takim bd do [mierci zachranej. 52 II CZELADNIK który sBuchaB go uwa|nie No to ja poszukam tu naszych dawnych instrumentów midzy rupieciami - tych resztek niby po naszym pierwszym, rewolucyjnym szewskim warsztacie - chBówno jego ma! A kiedy to byBo?! Jak byBo wtedy dobrze. W muzeum ma to by na wieczn rzeczy pami, (szukajc w rupieciach) Ale[cie gaduBa, Puczymordeczko - mo|e jeszcze wiksza od naszego SajetaDczy- ka. My si bdziemy tak nazywa: sajetaDczycy albo mieduwalszczycy - od tego MieduwaBa, co z Beatom Czarnym Piecyt walczyB i na jego widok skomliB - co to? Czy mi si co[ niesa- mowitego przy[niBo? (do Scurvy'ego, który skomli jak ostatni Skomli-Aga do warsztatu) Masz tu, Skomli-Ago - masz wszystko - szyj! Scurvy zabiera si gorczkowo do roboty, skomlc ze zdenerwowania i po[piechu. Coraz gorzej i coraz wikszy pBciowy niepokój  maluje si w jego ruchach, wszystko mu si nie udaje i leci mu po prostu z rk w najwy|szym (jego) pod- nieceniu erognoseologicznym. SCURVY Coraz wikszy niepokój pBciowy maluje si w ruchach moich skociaBego pseudobur|uja. Ero- gnoseologicznie jestem prawie jak [wity - turecki, dodaj dla przyzwoito[ci, bo jestem za- [mierdziaBy w tchórzostwie, stary tchórz. Musz skomle, bobym inaczej pkB jak dziecinny balonik. O, Bo|e! - ach, za co? ach - ech - czy| nie wszystko jedno za co, byle si raz dorwa i zdechn potem natychmiast. Tak mi chrómno jak nigdy jeszcze! Irina, Irina - ty ju| jeste[ tylko symbolem caBego |ycia, wicej: istnieniem w metafizycznym znaczeniu! - czego nigdy nie rozumiaBem. Raz si tylko |yje i to zmarnowaBem! To oni, skazani przeze mnie, czuli to wtedy, kiedy sznur... O, Bo|e! Skoml jak pies na BaDcuchu, gdy widzi, wszy - to najwa|- niejsze - przelatujce koBo siebie tak zwane sBusznie psie wesele wolnych, szcz[liwych pie- sków, (tak skomli faktycznie) Suka na przedzie - psi panowie za ni, za t jedyn! - suczusi czarn albo be|ow - o Bo|e, Bo|e! SAJETAN Czy| nic si nie stanie na ostatek |ycia mego? Czy| umr w tej komedii kankrowatej, patrzc na rozkBad za |ywa bonzorogów dawnych w miazdze sBów rzygotliwych? Bo kankry jeste[my wszyscy na ciele spoBeczno[ci w jej przej[ciowej fazie od rozdrobnionej sproszkowanej wie- lo[ci do prawdziwego spoBecznego continuum, w którym zlewaj si pojedyncze wrzody in- dywiduów w jedn wielk  plaque muqueuse absolutnej doskonaBo[ci wszechogólnego or- ganizmu. Wrzody bol i cierpi - to jest ich zawód poniekd - niech tam! Plaka bdzie ju| tylko' rozkosznie swdzi, a| si zagoi. Nico[. PUCZYMORDA Jezusie NazareDski - ten r|nie swój wykBad przed[miertny bez |adnego miBosierdzia nad na- mi! Ksi|na taDczy. SAJETAN A czy| my[licie, |e i my nie powstali[my w ten sposób? Rzadka linia monadologów, raczej monadystów - od hylozoistów greckich, przez Giordana Bruna, poprzez Leibniza, Renouvie- ra, Wildona Carra - ci ostatni s jacy[ nietdzy - trudno - a dalej przez Vilato i KotarbiDskiego w jego nowej transformacji reizmu na |ywo, a la Diderot, a wcale nie U la przeklty demon materializmu baron von Holbach, co wszystko do bilardowej teorii materii martwej chciaB sprowadzi - prowadzi nas do prawdy absolutnej, w której i dialektyczny materializm, jako walka potworów, której wynikiem jest istnienie i tak dalej, i dalej... BeBkot Sajetana trwa nieartykuBowany dalej. Oznaki szalonego zniecierpliwienia wzrastaj u 53 wszystkich. Scuryy szaleje na BaDcuchu. Odtd wszystko, co si mówi, wystpuje na tle nie- artykuBowanego beBkotu Sajetana, który gada a| do odwoBania. Gdzie ponad tym beBkotem sBycha bdzie oddzielnie jego zdanie, bdzie to wyszczególnione. SCURVY skomlc Ja nie mog uszy tych po trzykro zawomitowanych astralnie buciorów. Wszystko leci mi z rk przez to ohydne, erotyczne podniecenie. Ja nie mog ju| i wiem, |e nie zrobi, a z rozpa- cz robi dalej, bo jednak umrze z tego nienasycenia byBoby ohydn gaskonad losu - braga- docie jakie[ - czort wie co! O - teraz wiem, co to s buty, czym jest kobieta, |ycie, nauka, sztuka i socjalny problem - wszystko wiem, ale za pózno. Napawajcie si moj mk, wampi- ry! Zaczyna wy - ju| nie skomle - po prostu wyje dziko i |aBo[nie, a Sajetan gada wci| niearty- kuBowanie z gestykulacj bajeczn. II CZELADNIK ubierajc Ksi|n ZupeBna pustka - ju| mnie nic nie bawi. I CZELADNIK Ani mnie. Co[ w nas trzasBo i ju| nie wiadomo, po co |y. KSI{NA Macie to, czego[cie chcieli, co my, arystokraci, czuli[my zawsze. Jeste[cie po tamtej stronie - cieszcie si. SAJETAN sBowa wyBaniaj si z cigBego beBkotu i gin w nim na powrót ...na szczytach zawsze tak, bracia moi, ponurzy bracia w pustce... W gBbi wyrasta nagle czerwony piedestaB - mo|e by katedra prokuratora z II aktu. KSI{NA Na piedestaB, na piedestaB mnie co prdzej! Nie mog |y bez piedestaBu! ([piewa) Trzymajcie mnie, trzymajcie mnie, ach na tym piedestale, Bo si za chwil caBa z niego sama, ach, na pysk wywal! Wbiega na piedestaB i tam staje w chwale najwy|szej z rozpitymi nietopezimi skrzydBami w Bunie bengalskich i zwykBych ogni, które nie wiadomo jakim cudem na prawo i lewo si za- palaj. Scuryy zawyB jak nieboskie stworzenie. Oto staj w chwale najwy|szej na przeBczy dwóch [wiatów gincych! SCURVY Przebaczcie mi, towarzysze w mce, bo - nie blagujcie - mczycie si wszyscy - nie mówi tego na pociech dla siebie, tylko to tak faktycznie jest - przebaczcie, |e zawyBem tak, jak nieboskie stworzenie, haDbic tym rodzaj ludzki, ale doprawdy ju|em nie mógB - no nie mógB ju|em i szlus! Ciska but po paru szalonych wysiBkach zginania i szycia grubego pBata skóry - robi to na sie- dzco. Po czym zaczyna peBza na czterech Bapach w kierunku Ksi|nej, wyjc coraz gorzej. AaDcuch go wstrzymuje i tu wycie Scurvy'ego staje si wprost strasznym. PUCZYMORDA Wytrzyma nie mo|na w tym pBaskim burdygielu - (do siebie) tak, jakby byBy wypukBe. Moje, faszystowskie, bo faszystowskie szpryngle byBy lepszej marki. I to mój byBy minister! Ta| to, panie, jest szkandaB - jak mówi w MaBopolsce - ten bezmiar upodlenia! Ale to tak sugestio- 54 nuje jako[, |e ja bym chciaB te| jako[ tego... (Sajetan beBkocze cigle.) O, psiakrew! - A je[li ja nie wytrzymam i te| ukorz si przed tym nieludzkim babiszonem? (po pauzie) No to ostatecznie nic strasznego - korona mi z gBowy nie spadnie. ZupeBny cynizm - o to, to! ZBazi z worka i balansuje na boki, odwrócony przodem do publiki SAJETAN ... balansuj se, balansuj, a jak raz wpadniesz, to od tej wewntrznej czci dla niej si nie wywi- niesz... KSI{NA woBa, mówic po rosyjsku  nieistowym gBosem Oto woBam was  nieistowym , jak mówi Rosjanie - polskiego sBowa na to nie ma - gBosem mych nadbebechów i kru|ganków ducha przeszBego i zatraconego, w tych bebechach wyl- gBego: ukorzcie si przed symbolem wszechmatry - czyli raczej suprapanbabojarchatu! On wybuchnie lada chwila. Bo wy, m|czyzni, mo|ecie zgni nagle: zamieni si w kupk pByn- nej zgnilizny, jak pan Waldemar w nowelce tego nieszcz[nika Edgara Poe. Wy pykniczeje- cie: wasi schyzoidzi wymieraj - nasze schyzoidki mno| si. O - dowód, |e Sajetanowi dali po Bbie, a Puczymorda bdzie |arB langusty - to symbol - póki bdzie ruszaB usty i |oBdka wBadaB spusty. M|czyzni babiej - kobiety en masse m|czyzniej. Przyjdzie czas, |e mo|e zaczniemy si dzieli jak komórki, w nie[wiadomo[ci metafizycznej dziwno[ci Bytu! Hura, hura, hura! Czeladnicy i Puczymorda peBzn ku niej na brzuchach. Scuryy rwie si z BaDcucha jak w[cie- kBy, w[ród brzku i skowytów. Sajetan wstaje i ku niej si te| obraca, jak Wernyhora jaki. Nagle chochoB wstaje i staje nieruchomo. Lekka konsternacja w[ród peBzncych: wszyscy, nie wstajc, ogldaj si na chochoBa. PUCZYMORDA tubalnym gBosem My, peBzncy, jeste[my z lekka skonsternowani, |e chochoB wstaB. Co to znaczy? Nie chodzi o rzeczywisto[ - jechaB j sk - ale co te znaczy w wymiarach wieszczych, powyspiaDskich, w tym powyspiaDskim gmachu my[li narodowej zaludnionym przez tBumy szalbierzy i wykBa- daczy pism, które nic nie znacz i s tylko artystyczn fantazj: napiciem dynamicznym dla Czystej Formy w teatrze - czy ja mówi bez sensu? ChochoB podchodzi do piedestaBu. Spada z niego strój chocholi i okazuje si, |e to jest Bubek we fraku. BUBEK-CHOCHOA mizdrzc si do Ksi|nej Pani Ireno, pani si tak [licznie [mieje - ta chodzmy na dancing - ta chwila, co nigdy nie wró- ci, i to urocze, bajkowe tango - ta sBowo daj... SAJETAN Jak Wernyhora jaki bd gadaB jeszcze dBugo do[. Ale gdzie ta. Oto wstaje wszechbabio - troch z ruska; z akcentem na ostatni gBoseczk najmilejsz - nawet ona mi si podoba - je[li nie zd| skona przed zapadniciem nocy i kurtyny, to wiedzcie, |e nim palta w waszych zachranych garderobach odebra zd|ycie, ja ju| |y nie bd - to jest wicej ni| pewne. Mam dziur od siekiery we Bbie i dziury od kul w brzuchu i mózgu poprzez ucho... BeBkot jego trwa dalej. PUCZYMORDA PokonaBa mnie, [cierwa jej pyzdry! Nie dam rady! PeBznie. 55 SAJETAN w zachwycie do Ksi|nej Wszechbabio! Wszechbabio! Och, to w to! Ach, to w to! I tamto w tamto! A kto powie? czy ja cham? - to? jam jest wBadca idealny, mumia trupia, bardzo gBupia. Wgramolilem`[ w los fatalny - niech mnie inny tam odkupia - nie dbam o to, ach to w to-to - ot jest co! Wali si na ziemi i peBznie ku Ksi|nej. Serce dalej dyszy. SCURVY wyje dziko a nieprzytomnie, po czym milknie i w absolutnej zastygBej ciszy mówi Mo|na teraz korzysta z przechadzki, bo w tej porze oni nas nie rozumiej zupeBnie. GLOS STRASZLIWY z hipersupramegafonopumpy Oni wszystko mog! Na Ksi|n z góry spuszcza si druciana klatka, jak dla papugi - Ksi|na zwija skrzydBa. SCURVY w[ród ciszy O - jak boli w sercu - to od papierosów - naczynia wieDcowe zniszczone - rotten bulkheads - Ty[ bólów wszystkich król - Ty[ to? Fizyczny ból - (krótka pauza) Tfu, do czorta! PkBa mi aorta! Umiera i le|y jak dBugi na wycignitym BaDcuchu. KSI{NA sBycha dalekie tango ZawyB si na [mier z po|dania. PkBo mu serce, a pewno wszystko inne te|. Teraz bierz mnie, który chce - teraz bierz! Jestem podniecona t [mierci jego z po|dania niesytego do mnie do niewiarygodnych granic! Tylko kobieta mo|e... Wchodzi dwóch Panów, ubranych w angielskie garnitury. Ksi|na beBkoce dalej co[ niezro- zumiaBego. Oni rozmawiaj cicho, idc od prawej ku lewej. Przekraczaj obojtnie le|cych peBzaków i trupa prokuratora. Za nimi krok w krok idzie Hiper-Robociarz z termosem miedzianym w rku. JEDEN Z PANÓW: TOWARZYSZ X Wic sBuchajcie, towarzyszu Abramowski, ja rezygnuj na razie z upaDstwowienia komplet- nego przemysBu rolnego, ale nie jako kompromis. DRUGI Z PANÓW: TOWARZYSZ ABRAMOWSKI Oczywi[cie, prze[wietlenie ideowe tego faktu bdzie takie, |e oni musz to zrozumie jako tylko i jedynie czasowe przesunicie... BeBkot Ksi|nej staje si artykuBowany. KSI{NA ...z matriarchatu ultrahiperkonstrukcji, jak kwiat transcendentalnego lotosu, spBywam midzy Bopatki Boga... TOWARZYSZ X Zakry t maBp, jak papug, pBacht jak. Niech przestanie [wiergoli i skrzecze. Do fufy z matriarchatem. (Straszny Hiper-Robociarz biegnie i zarzuca na klatk czerwon pBacht, któ- r mu podaB z walizki FierdusieDko.) Otó| sBuchajcie, towarzyszu Abramowski, byle tylko utrzyma si na samym punkcie rozpaczy... Tyle kompromisu, ile tylko absolutnie koniecznie - rozumiecie: ko-nie-cznie -potrzeba. Mo|e matriarchat przyjdzie z czasem, ale nie nale|y robi z niego haBa[liwej jakiej[ gaskonady zawczasu. 56 TOWARZYSZ ABRAMOWSKI Ale| oczywi[cie. Szkoda tylko, |e my sami nie mo|emy by automatami. Po posiedzeniu wezmiemy t maBp ze sob. Wskazuje Ksi|n, której nogi wida tylko pod pBacht. TOWARZYSZ X przeciga si i ziewa Dobrze - mo|emy razem. Musz mie jak[ detant - odpr|enie. PrzepracowaBem si ostat- nio na glanc. NagBe jak piorun spadnicie |elaznej kurtyny. GLOS STRASZLIWY Trzeba mie du|y takt, By skoDczy trzeci akt. To nie zBudzenie - to fakt. KONIEC AKTU TRZECIEGO I OSTATNIEGO 6 III 1934 57

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
S I Witkiewicz Szewcy
Szewcy Witkiewicz
szewcy stanisława ignacego witkiewicza twarz xx wieku
Szewcy jako dramat o rewolucji
Szewcy
Witkiewicz Stanislaw Ignacy Mister Price czyli Bzik Tropika
! Dwudziestolecie międzywojenne szewcy teoria czystej formy
Witkiewicz Nadobnisie i koczkodany

więcej podobnych podstron