TW Nr 33 - Konserwacja sprzetu
No i niestety - to
już koniec. Nie ma już nic. Jeszcze może dwa - trzy wypady i muszę
poczekać aż do lutego, a może nawet i do marca? Niektórzy, co prawda,
łowią i w zimę, ale nie wiem, czy mnie to pociąga.
NR 33 20
STYCZNIA
Wydawca: KROKUS ska z o. o. oraz Zespół - Łódź i Wałcz
Przegląd, naprawa, konserwacja, ba, nawet samo układanie sprzętu
w taki sposób, by był gotowy na kolejną wyprawę, sprawia mi w zimowe
dni ogromnie dużo przyjemności. Szczególnie jeśli zima jest tak paskudna
i niezdecydowana jak obecna.
W tym roku takiej frajdy jeszcze sobie nie zafundowałem. Nie miałem
czasu. Zasiadanie do tej czynności bez dnia wolnego i swobody działania
nie ma sensu, często bowiem porządkowanie wędkarskich akcesoriów w
tak zwanym cwiszencajcie kończy się bajzlem jeszcze większym, niż
przed otwarciem tajemnych szuflad i szafek.
Najwięcej chyba przyjemności sprawia mi układanie przynęt. Zaczynam
sposobem podpatrzonym u Pań. Robie sobie miejsce na podłodze i wywalam
wszystko z pudeł. Potem układam pudełka, przeznaczając je w myślach
na konkretny "asortyment". Na honorowym miejscu kładę pudełka
dyżurne - 2-3 niewielkie, które potem tylko wystarczy załadować do
koszyka i hajda nad wodę.
Nad tymi pudełkami zamyślam się - bywa - głęboko. Bo choćby od pierwszej
wyprawy spinningowej dzieliły mnie tygodnie, miesiące nawet, to staram
się sobie wyobrazić, na cóż to ja się udam tym następnym razem...
Pewnie na pstrągi - i z tych wyobrażeń mam chyba najwięcej przyjemności.
Zbieram otóz z podłogi przynętę za przynętą i wkładam ją do odpowiednich
przegródek i pudeł, część zawieszam na korkowych tablicach, które
Gosi i mi sprawiają frajdę samym faktem wiszenia sobie na ścianach
naszego mieszkania...
A kiedy natknę się - niekiedy po miesiącach zapomnienia na jakąś ciekawą
przynętę pstrągową, to pucuję ją, ostrzę lub wymieniam kotwice, podmalowuję,
ozdabiam chwostem czy czym tam jeszcze i wkładam do dyżurnych pudełek.
Taka zabawa, przeplatana wspomnieniami, wzajemnym pokazywaniem sobie
rozmaitości, targami o pojedyncze egzemplarze zabiera często czas
od rana do późnej nocy. Przed nami jeszcze dekada stycznia i przestępny
luty, więc na pewno - do marca, kiedy nasz wewnętrzny regulamin pozwoli
nam pojechać na Piławę (11 km od domu) lub Dobrzycę (7 km), znajdziemy
ten ważny dla każdego wędkarza dzień porządków.
Ja jestem szczęśliwym facetem, że będę mógł bawić się moimi przynętami
nie sam i nie wbrew - ale razem i wspólnie. Tylko ciekaw jestem niezmiernie,
co z mojego pudełka powędruje do pudełek Małgorzaty...
Jacek
KONIEC SEZONU
Zimowe spinningowanie kojarzy mi
się nieodparcie z zahaczeniami za bok, brzuch i co tam jeszcze. A
potem - kac moralny i jakiś wewnętrzny niepokój. Ilu z wędkarzy, którzy
łapią w zimę, spotykają tego typu sytuacje? I ilu z nich wypuszcza
w ten sposób złowione ryby?
Wiem - na zimowisku trudno wykluczyć
tego typu zdarzenia, mało tego, zdarzają się i one w pełni sezonu...
Budzi to jednak pewne wątpliwości co do wędkowania zimą.
Czym więc zajmuje się w zimę, żeby nie
zwariować? Sprzętem. A przede wszystkim jego konserwacją. Muszę się
tutaj przyznać, iż najczęściej kończy on... u fachowców. Chodzi tu
- co prawda - przede wszystkim o kołowrotki, ale i poważniejsze naprawy
wędzisk opierają się w głównej mierze na fachowcach.
Jeśli chodzi natomiast o drobne naprawy
- tutaj mam pełne pole do popisu.
Zacznijmy
od oględzin wędek.
Na pierwszy ogień idą przelotki, a właściwie
pierścienie, które szczególnie starannie przeglądam, jeśli łowię na
plecionkę. Ich uszkodzenia mają to do siebie, że potrafią w szybkim
tempie zniszczyć drogą linkę. W razie poważnych uszkodzeń pierścieni
wędzisko kończy u fachowca, a przelotka jest wymieniana. Potem oglądam
mocowania przelotek, a wszelkie pęknięcia uzupełniam specjalnym klejem
lub - jeśli są naprawdę drobne - lakierem.
Podstawowym wrogiem każdej wędki, a
szczególnie jej łączy, jest brud. Staram się więc staranie umyć i
usunąć wszelkie zabrudzenia. Nieocenione usługi oddaje tutaj zwykły
ludwik rozpuszczony w letniej wodzie. W razie luzów czy wyraźnych
uszkodzeń końcówek wędziska korzystam z grafitu w sprayu w celu uzupełnienia
ubytków oraz - dodatkowo - teflonu, którym pokrywam końcówkę. Można
ten zabieg zlecić fachowcowi, co zwalnia nas z kupowania całych opakowani
drogich specyfików.
Do niedawna sporo problemów sprawiały
mi korkowe rękojeści, ale ostatnio gdzieś przeczytałem o sposobie,
który z czystym sumieniem mogę polecić. Polega on na starciu korka
oraz wymieszaniu go z dwuskładnikowym klejem. Powstałą w ten sposób
masą należy posłużyć się jak szpachlą i uzupełnić wszystkie ubytków.
Wszelkiego rodzaju zabrudzenia spokojnie usunąć możemy wodą z mydłem
oraz gąbką.
Osobną sprawa są żyłki czy plecionki.
Generalnie po ich przepłukaniu pod letnia wodą oraz starannym wysuszeniu
owijam je w czarny fotograficzny papier i chowam w jakimś suchym miejscu.
Żyłki i plecionki znajdujące się już na kołowrotku poddaje tym samym
operacjom oraz przewijam je tak, aby używany koniec znalazł się przy
samej szpuli. Tego typu zabiegi mają jednak większy sens w stosunku
do plecionek niż żyłek - te ostatnie w większości przypadków staram
się wymienić przed nowym sezonem.
Najwięcej czasu zajmuje mi przejrzenie
i ewentualna konserwacja
wszelkiego rodzaju przynęt.
Wynika to w głównej mierze z ich ilości
oraz wielości elementów, które należy poddać oględzinom. Zacznijmy
od gumek.
Po pierwsze, staram się je posegregować,
chociażby z grubsza, według kolorów czy wielkości. Następnie rozbrajam
i poddaje oględzinom. Wszelkie poważne uszkodzenia kwalifikują gumkę
do umieszczenia jej w worku z napisem "do odzysku". To właśnie z tych
gumek powstają bardzo oryginalne przynęty, czasami śmieszne, a czasami
stanowiące tajną i zabójcza bron na wielu łowiskach. Pozostałe, po
starannym umyciu w wodzie z mydłem i osuszeniu, trafiają do nieprzezroczystych
woreczków. Tam mają przetrwać bez problemów do kolejnego sezonu. Selekcja
dotycząca główek jest trochę bardziej ostra: wszelkie porozginane
czy uszkodzone haki są wykluczane. Pozostałe, posortowane według ciężarów
oraz wielkości, spoczywają w pudełkach.
Po gumkach przychodzi pora na błystki.
Tu także podstawą jest usunięcie wszelkiego rodzaju zabrudzeń oraz
dokładne ich wysuszenie. Brudu pozbywam się np. za pomocą zwykłej
pasty do zębów, która potrafi być niezłym środkiem ściernym i czyszczącym.
Nie należy tu jednak przesadzać, szczególnie w przypadku blach, które
podejrzewamy, iż są tylko pokryte warstwą nadająca im kolor. Należy
też pamiętać, że w wielu przypadkach to właśnie te plamy "brudu" stanowią
o "łowności" naszej przynęty.
Uważnie przyglądam się wszelkiego rodzaju
kółkom łącznikowym. Wszystkie rozgięcia, uszkodzenia czy rdza kwalifikują
je do wymiany.
Osobna sprawa - to kotwice.
Porozginane, nadpęknięte czy zdeformowane
nadają się tylko do wymiany. W pozostałych należy sprawdzić ostrość
i ewentualnie poddać je zabiegowi ostrzenia za pomocą specjalnej osełki.
Osobiście używam kotwic Gamakatsu, w których pogięte czy pęknięte
haki zdarzają się niezwykle rzadko.
Także w przypadku blach mam worek z
napisem "do odzysku". Pozwalają one na eksperymenty z kolorystyką
oraz kształtem listków czy korpusów.
Najwięcej przyjemności sprawia mi
przeglądanie woblerów.
Rozpoczynam tradycyjnie, od kotwic oraz
kółek łącznikowych. Zasady tu obowiązujące są takie same jak w wypadku
blach, więc je pominę. Nieodzowna jest też kąpiel, którą przeprowadzam
przy użyciu wody oraz mydła. Po starannym osuszeniu i rozbrojeniu
(woblery przechowuję pozbawione kotwic) przeglądam je pod względem
ewentualnych uszkodzeń. Wszelkie pęknięte stery podklejam lub wymieniam
na zupełnie nowe. Staram się, dobierając materiał na nowy ster, zachować
grubość i kształt starego.
Poważne uszkodzenia uzupełniam szpachlą
modelarską, a kolory przywracam albo lakierem (w ostateczności może
być nawet ten do paznokci, ale efekty są mizerne) albo flamastrami
(nie każde się nadają). We wszystkich wypadkach należy starannie odtłuścić
powierzchnię woblera, gdyż inaczej możemy mieć spore problemy z nałożeniem
farby. Kompletnie zdezelowane egzemplarze przemalowuję na zupełnie
nowe kolory. Tak powstał tegoroczny kiler -ruski wobler z grzechotką
w środku, pomalowany na czarno w żółte kropy.
Przed malowaniem poddaję powierzchnię
woblera delikatnemu zmatowieniu, używając najdrobniejszego papieru
ściernego. Dopiero potem nanoszę kolory - należy przy tym pamiętać,
aby każda warstwa dokładnie wyschła przed nałożeniem kolejnej.
Zdaję sobie oczywiście sprawę, iż powyższy
tekst nie odkrył Ameryki i wielu z was ma skuteczniejsze metody zabezpieczenia
i konserwacji sprzętu. I tu moja prośba - może ktoś podzieli się tą
wiedzą z innym, pisząc chociaż krótką notkę na temat swoich sposobów.
Wysiłek to niewielki, a pożytek dla wielu może być ogromny...
Radek Gościmski
All rights reserved, teksty, rysunki i zdjęcia powierzone przez autorów
do publikacji wyłącznie na tych stronach internetowych
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
2006 04 Get the Spinnice spin errataOrbitalny moment pedu elektronu,spin eleSpin Spin StatespinspinGigi D Agostino You spin me RoundDead or alive You Spin Me Round (Like A Record)spinwiÄcej podobnych podstron