Ken Schoolland
Przygody Jonatana Poczciwego
odyseja wolnego rynku
Grafika z okładki polskiej wersji ksišżki
Tytuł oryginału angielskiego:
The Adventures of Jonathan Gullible. A Free Market Odyssey,
second, revised edition, Small Business Hawaii, Honolulu 1995
Tłumaczenie: Jacek Hajduk i Jacek SpólnyRedakcja: Jarosław Adam SawicIlustracje: David Friedman, wg oryginałuOkładka: A. Kozłowski, za oryginałem
Niniejsza publikacja ukazuje się dzięki finansowej pomocypana Jana M. Małka z Torrance w Kalifornii
Spis treci
I. Wielki sztormJonatan wyrusza w morskš podróż i dociera do niezwykłej wyspy.
II. Burzyciele porzšdkuJonatan słyszy głos kobiety wzywajšcej pomocy.
III. wieczki i płaszczeJonatan dowiaduje się o zakazie korzystania ze wiatła słonecznego.
IV. Policja żywnociowaPoznajemy smutnš historię kobiety z trojgiem dzieci.
V. Niezwykła opowieć o rybachRybak dzieli się z Jonatanem swym skromnym połowem.
VI. Kiedy nie można mieć własnego domuJonatan zauważa, że na Korrumpo burzy się całkiem dobre domy.
VII. Dwa ogrody zoologiczneOgrodzenia po przeciwnych stronach drogi wywołujš u Jonatana niezrozumiały niepokój.
VIII. Jak się robi pienišdzeJonatan szuka jakiej większej drukarni i co z tego wynikło.
IX. Fabryka marzeńTajemnicza skrzynka staje się przyczynš nieszczęć i kłopotów.
X. Targowisko władzyPani Elżbieta de Flanelle proponuje Jonatanowi wycieczkę w wiat polityki.
XI. mierć nielegalnym fryzjerom!
Jonatan dowiaduje się rzeczy, od których jeży się włos na głowie.
XII. Bój o bibliotekęW którym dowiadujemy się, że ksišżki mogš być ródłem agresji.
XIII. Nic takiegoPrzy pomocy loterii zostaje rozwišzany dylemat natury artyzmu.
XIV. Pawilon zysków nadzwyczajnychJonatan jest wiadkiem karnawałowej gry, gdzie każdy zwycięża.
XV. Wujek FiskusJonatan poznaje nowe znaczenie starej tradycji.
XVI. Żółw i zajšcOkazuje się, że bajki opowiadane przez babcię mogš się zakończyć zupełnie zaskakujšcš puentš.
XVII. Ministerstwo Trawienia
Jonatan zostaje ostrzeżony przed działalnociš komisarzy żywnociowych.
XVIII. "Przeszłoć albo przyszłoć!"
Grony rabu zabiera Jonatanowi pienišdze dajšc w zamian dobrš radę.
XIX. Jarmark rzšdowyStary hodowca bydła opowiada o tym, jak można sobie wybrać odpowiedni rzšd.
XX. Najstarszy zawód wiataJonatan ma okazję dowiedzieć się czego na temat swojej przyszłoci.
XXI. Jak się robi butyLord Ponzi ogłasza konferencję prasowš, by zdradzić sekrety programu dotyczšcego produkcji butów.
XXII. OklaskometrRozentuzjazmowany tłum dokonuje właciwego wyboru.
XXIII. Każdemu według potrzebJonatan jest wiadkiem Turnieju Pożegnalnego i zapoznaje się z nowatorskim systemem ocen.
XXIV. Jak się płaci za grzechyOkazuje się, że praca może stać się przyczynš różnych niedoli, z zakuciem w kajdany włšcznie
XXV. Jak dać kosza emerytomNajstarsi obywatele Korrumpo opłakujš skutki drogo ich kosztujšcego oszustwa.
XXVI. Kto wpadł na ten genialny pomysł?
Jest tu mowa o tym, jak można się łatwo wzbogacić, a także o rodzajach odpowiedzialnoci i wykorzystywaniu
cudzych pomysłów.
XXVII. Jagody dla przygodyJonatan o włos unika pułapki i dowiaduje się, jak należy dbać o zdrowie innych.
XXVIII. Wielki InkwizytorCharyzmatyczny przywódca objania pojęcia wolnoci, odpowiedzialnoci i cnoty.
XXIX. Prawo przegranegoJonatan przekonuje się o zgubnym wpływie gier hazardowych.
XXX. Zamiesz(k)aniePewna dziewczyna zwierza się Jonatanowi ze swoich kłopotów mieszkaniowych.
XXXI. Banda DemokracjaStraszliwa banda sieje popłoch w miecie, a Jonatan szczęliwie chroni się na stromym wzgórzu.
XXXII. O sępach, żebrakach, oszustach i królachCoraz bardziej zniechęcony Jonatan spotyka pełnego cnót sępa.
XXXIII. Terra LibertasJonatan poszukuje krainy prawdziwej wolnoci.
Epilog
Pytania do rozdziałów
Noty biograficzne
Zalecana lektura
[ Strona tytułowa ]
Rozdział I
Wielki sztorm
W pewnym słonecznym, nadmorskim miecie, wówczas gdy nie było jeszcze zapełnione gwiazdami filmowymi
w limuzynach, żył sobie młodzieniec imieniem Jonatan. Nadzwyczajnie wyglšdał tylko w oczach rodziców, którzy
uważali, że jest bystrym, prawdomównym i wietnie zbudowanym chłopcem... od głowy poroniętej szopš
jasnorudych włosów aż po nieproporcjonalnie wielkie stopy. Ciężko pracowali, sprzedajšc wiece w maleńkim
sklepiku przy głównej ulicy miasteczka, w którego porcie roiło się od kutrów i łodzi rybackich. Żyło tam sporo
pracowitych ludzi; jedni byli dobrzy, inni li, a większoć najzwyczajniej w wiecie przeciętna.
Gdy Jonatan nie pracował w sklepie, wsiadał na swojš byle jak skleconš żaglówkę i wypływał wšskim kanałem
z zatoczki w poszukiwaniu przygód. Tak jak wielu młodych ludzi, mieszkajšcych od dziecka w tym samym miejscu,
Jonatan uważał, że życie jest nieco nudne, a otaczajšcy go ludzie pozbawieni wyobrani. Marzył, że kiedy w trakcie
swych wypadów poza zatokę ujrzy jaki nieznany statek lub wielkš rybę. Może napotka okręt piratów, którzy siłš
wcielš go do załogi, tak że opłynie z nimi cały wiat. Albo że statek wielorybniczy, który zapuci się w te strony
w poszukiwaniu pełnego tranu połowu, wemie go na pokład. Większoć wypraw kończyła się jednak tym, że kiszki
grały mu marsza a gardło wysychało z pragnienia, więc nasz młody bohater zawracał, mylšc już tylko o kolacji
w domu.
Jednego z tych pogodnych, wiosennych dni, kiedy powietrze jest czyste i wieże jak wysuszona na słońcu pociel,
morze wydało się Jonatanowi szczególnie przyjazne, więc niewiele mylšc załadował do swej łódki trochę prowiantu
i sprzęt rybacki, by wybrać się w podróż wzdłuż wybrzeża. Nie zauważył nawet, że za jego plecami czarne chmury
na horyzoncie zwiastujš rychły sztorm.
Całkiem niedawno odważył się po raz pierwszy wypłynšć poza zatokę, lecz z każdym rejsem nabierał miałoci. Nie
przejmował się więc zbytnio coraz silniejszym wiatrem, dopóki nie zrobiło się za póno. Wkrótce zerwał się
gwałtowny sztorm. Morskie bałwany rzucały łódkš jak korkiem w wannie i na nic zdały się wysiłki, by nad niš
zapanować. W końcu Jonatan rzucił się na dno i uczepił burt z nadziejš, że żaglówka jednak się nie przewróci.
W wirze potwornej tršby powietrznej nie dało się odróżnić dnia od nocy.
Gdy burza wreszcie ucichła, łódka dryfowała, bezwładnie przechylona na prawš burtę. Była w opłakanym stanie:
sztorm złamał maszt i porwał żagle. Morze było spokojne, za to gęsta mgła nie pozwalała dojrzeć niczego wokół. Po
wielu dniach takiego dryfowania Jonatanowi skończyła się woda, tak że od czasu do czasu mógł tylko zwilżyć wargi
cieczš osadzajšcš się na strzępach żaglowego płótna. Kiedy mgła nareszcie się uniosła, Jonatan zauważył
niewyrany zarys brzegu jakiej wyspy. W miarę jak zbliżał się do lšdu, dostrzegał nieznane przylšdki, piaszczyste
plaże i poronięte bujnš rolinnociš wzgórza.
Kiedy morskie fale wyniosły go na przybrzeżnš mieliznę, Jonatan porzucił wrak żaglówki i wpław dopłynšł do lšdu.
Od razu wypatrzył różowe guawy, dojrzałe banany i inne pyszne owoce, w które obfitowała tropikalna dżungla. Gdy
nasycił pierwszy głód, poczuł się bardzo samotny, ale zaraz potem przyszło uczucie radoci z ocalenia życia
i rozpoczęcia niezwykłej przygody. Z miejsca postanowił dokładnie poznać ten lšd.
"Jacy ludzie tu mieszkajš? - zastanawiał się, stšpajšc po białym piasku plaży. - Przyjani, podobni do nas, czy może
zupełnie inni? Zresztš wszystko jedno, najważniejsze, że nie będę się nudzić!"
[ Rozdział II ] [ Spis treci ]
Rozdział II
Burzyciele porzšdku
Jonatan szedł kilka godzin przez leny gšszcz w stronę niewielkiego pagórka położonego za białš plażš. Nagle
usłyszał krzyk kobiety. Przystanšł i przechylił głowę, chcšc odkryć, skšd dochodzi odgłos. Wtedy rozległo się kolejne
przenikliwe wołanie o pomoc. Podšżajšc za głosem zaczšł przedzierać się przez kłębowisko chaszczy i splštanych
pnšczy. Po chwili znalazł się na cieżce.
uwagi. Oszołomiony Jonatan zobaczył, jak dwóch innych mężczyzn wlecze za sobš wrzeszczšcš kobietę. Zanim
zdšżył odzyskać oddech, tamtych troje znikło mu z oczu. Rzecz jasna sam jeden nie dałby rady uwolnić kobiety,
więc znowu zaczšł biec cieżkš w poszukiwaniu pomocy.
Dotarł do polany, na której grupa ludzi zebranych wokół potężnego drzewa uderzała weń kijami. Jonatan podbiegł do
mężczyzny, który przyglšdał się, jak pracujš inni i chwycił go za ramię.
- Proszę pana, pomocy! - wysapał. - Jacy dwaj mężczyni porwali kobietę! Musimy jej pomóc!
- Nie przejmuj się chłopcze! - odburknšł nadzorca. - Tamta kobieta została po prostu aresztowana. Id swojš drogš,
mamy tu pełne ręce roboty.
- Aresztowana? - powtórzył zdyszany Jonatan. - Jako nie wyglšdała mi na przestępcę. - "A jeli rzeczywicie zrobiła
co złego, to dlaczego tak rozpaczliwie wołała o pomoc?" - pomylał. - Bardzo przepraszam, ale czy mógłby mi pan
powiedzieć czym zawiniła?
- Że co? - mężczyzna wyranie zaczynał tracić cierpliwoć. - Skoro tak ci na tym zależy, to musisz wiedzieć, że
groziła odebraniem pracy wszystkim robotnikom, których tu widzisz.
- Groziła odebraniem pracy? a to w jaki sposób? - nie ustępował Jonatan.
Nadzorca obrzucił ignoranta piorunujšcym spojrzeniem i kazał mu podejć do ludzi, którzy okładali kijami pień
drzewa.
- Jak widzisz, jestemy drwalami - obwiecił z dumš. - cinamy drzewa na opał, obijajšc je takimi oto kijami.
Czasami setka chłopa, pracujšc bez przerwy, potrafi obalić takie drzewo w niecały miesišc.
Mężczyzna wydšł wargi i starannie strzepnšł jaki pyłek z rękawa eleganckiej marynarki.
- Ta kobieta przyszła dzi rano do pracy z kawałkiem zaostrzonego metalu, przymocowanym do kija. Na oczach
wszystkich miała cišć drzewo w niecałš godzinę i to bez niczyjej pomocy! To się nie mieci w głowie! Nie wolno
dopucić do takiego zagrożenia naszej tradycji zawodowej.
Jonatan wytrzeszczył oczy, przerażony karš, jakš wymierzono tej kobiecie za twórcze mylenie. W domu wszyscy
używajš do cinania drzew piły i siekiery. Nawet on sam zdobył w ten sposób drewno na swojš łódkę.
- Ale przecież taki wynalazek - zawołał - pozwala każdemu, nawet niezbyt silnemu człowiekowi, cišć drzewo. Czy
dzięki temu cinanie drzew nie stanie się szybsze i tańsze?
- Co ty powiedział? - ryknšł wciekły nadzorca. - Jak w ogóle może komu powstać w głowie myl, żeby popierać
takie pomysły? Do tak szlachetnej pracy nie sposób dopucić pierwszego lepszego wymoczka, który wpadnie na taki
"wietny" pomysł.
- Ale, proszę pana - Jonatan starał się zachować spokój - ci dobrzy drwale majš ręce zdatne do pracy i głowy nie od
parady. Gdyby tak skrócić czas potrzebny do cinania drzew, mogliby go wykorzystać na inne zajęcia. Mogliby
wytwarzać szafy, stoły, łodzie, a nawet całe domy!
- Słuchaj no ty - spojrzał gronie mężczyzna - celem pracy jest zapewnienie stałego i bezpiecznego zajęcia, a nie
produkowanie nowych towarów. - Ton jego głosu stał się wyjštkowo nieprzyjemny - Mówisz jak jaki burzyciel
porzšdku.
- Ależ nie, proszę pana, nie mam nic przeciwko porzšdkowi, na pewno ma pan rację. No cóż, na mnie chyba już
czas - to mówišc, Jonatan popiesznie zawrócił i poszedł tš samš co przedtem cieżkš, czujšc jaki dziwny niesmak
po pierwszym spotkaniu z tubylcami.
[ Pytania do rozdziału II ] [ Rozdział III ] [ Spis treci ]
Pytania do rozdziałów
II. Burzyciele porzšdku.
Co jest celem pracy? Czy wynalazki usprawniajšce pracę sš czym dobrym, czy złym? Dlaczego? Od czego to
zależy? W jaki sposób ludzie starajš się nie dopucić do powstania takich wynalazków? Jakie sš tego konkretne
przykłady? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
III. wieczki i płaszcze.
Czy to dobrze, czy też le, że korzystamy za darmo ze wiatła i energii, jakiej dostarcza nam słońce? Czy gdyby
ludzie importowali z zagranicy tanie towary, przyniosłoby to więcej zysków czy strat? Jakim grupom ludzi nie podoba
się, że inni kupujš tanie towary pochodzšce z obcych państw? Dlaczego tak się dzieje?
IV. Policja żywnociowa.
Czy powinno się płacić rolnikom za to, że le uprawiajš ziemię? Do jakich konsekwencji na rynku zboża
doprowadziłoby takie postępowanie? Jak wyglšdałaby wtedy sytuacja konsumentów? Z jakimi przypadkami
zależnoci mamy tu do czynienia? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
V. Niezwykła opowieć o rybach.
Dlaczego ludzie nie troszczš się o rzeczy, które należš do wszystkich? Czy jeli rybak byłby włacicielem jeziora, to
miałby większš motywację do tego, by zajšć się rybami? Czy wtedy wyrzucałby odpadki do jeziora? Jakie sš tego
konkretne przykłady? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
VI. Kiedy nie można mieć własnego domu.
Czy to, że wskutek decyzji polityków zabiera się komu dom wbrew jego woli, jest słuszne i sprawiedliwe?
Dlaczego? Kto jest prawdziwym włacicielem mieszkania, jeżeli prawo zezwala na to, by zabrać, korzystać,
dysponować albo zniszczyć dom, który zbudowała inna osoba?
VII. Dwa ogrody zoologiczne.
Czy powinno się zmuszać ludzi do płacenia podatków na ogrody zoologiczne? Czy istniejš ku temu jakie
uzasadnione przesłanki? Co miał na myli Jonatan, kiedy zastanawiał się nad tym, kto bardziej zakłóca porzšdek,
czy ci po tamtej, czy ci po tej stronie ogrodzeniem? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
VIII. Jak się robi pienišdze.
Czy dodrukowywanie dużej iloci nowych pieniędzy jest korzystne, czy też nie? Dlaczego niektórzy ludzie sš z tego
faktu zadowoleni, a inni wręcz przeciwnie? Czy sš jakie podobieństwa pomiędzy fałszerzami pieniędzy, a tymi,
którzy drukujš je w urzędowy sposób? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
IX. Fabryka marzeń.
Jak ludzie, którzy chcš tylko brać, sš nabierani przez innych? Czyj sen naprawdę się spełnił w tej historii? Dlaczego?
Jakie sš tego konkretne przykłady? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
X. Targowisko władzy.
Czym jest łapownictwo? Jaka jest różnica pomiędzy jego legalnš a nielegalnš formš? Czy politycy mogš w legalny
sposób kupować głosy wyborców? Czy z kolei osoby wspierajšce kampanię wyborczš polityków mogš ich
przekupywać? Jakie kwestie łšczš się z dawaniem łapówek? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XI. mierć nielegalnym fryzjerom!
Jak należy rozumieć termin "eskalacja przestępstw"? Co może spotkać tych, którzy stawiajš opór władzy? Jakie sš
efekty wydawania zezwoleń koniecznych do wykonywania okrelonych zawodów? Co mogłoby się stać, gdyby takich
zezwoleń nie było? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XII. Bój o bibliotekę.
Czy ludzie powinni być aresztowani, jeżeli nie życzš sobie łożyć na zakup ksišżek, które im się nie podobajš? Czy
selekcja ksišżek przeznaczonych dla publicznych bibliotek to rodzaj propagandy lub cenzury? Jakie etyczne
problemy sš tu poruszone?
XIII. Nic specjalnego.
Jakie problemy pojawiajš się, kiedy sztuka finansowana jest za pienišdze podatników?. Jakie etyczne problemy sš
tu poruszone?
XIV. Pawilon zysków nadzwyczajnych.
Dlaczego wszyscy uczestnicy gry myleli, że to włanie oni sš zwycięzcami? Czy byli nimi rzeczywicie? Dlaczego
pracownicy pawilonu byli tak bardzo zadowoleni? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XV. Wujek Fiskus.
Czy Wujek Fiskus oddaje tyle samo, ile zabiera? Dlaczego ludzie nie wnoszš skarg, kiedy zabiera rzeczy znajdujšce
się w ich własnych domach? Co się zmieniło, kiedy urzędnicy państwowi przejęli nadzór na więtami Bożego
Narodzenia? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XVI. Żółw i zajšc.
Jakie zwišzki zachodzš pomiędzy przytoczonš tu baniš a istniejšcym monopolem pocztowym? Jak można
zdefiniować termin "sprawiedliwoć" w odniesieniu do roznoszenia poczty? Czy monopol pocztowy sprawia, że
łatwiej jest kontrolować społeczeństwo? Czy w tym sektorze usług powinna być dozwolona wolna konkurencja?
Jakie racje przemawiajš za takim stwierdzeniem, a jakie przeciw niemu?
XVII. Ministerstwo Trawienia.
Czy można się dopatrywać jakich analogii między tš historiš a upaństwowieniem szkolnictwa? W jakim stanie
znajdowałaby się branża gastronomiczna, gdyby była traktowana tak samo jak szkolnictwo? Jakie podobieństwa
występujš między nimi? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XVIII. "Przeszłoć albo przyszłoć!"
Co miała na myli bandytka mówišc, że poborca podatków "w cišgu jednego roku zmarnuje więcej twoich zarobków,
niż przez całe życie zdšżš ci zabrać wszyscy wolno grasujšcy bandyci"? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XIX. Jarmark rzšdowy.
Dlaczego starzec sprzedał krowę i kupił sobie byka? Jakie analogie występujš między rzšdami, które można sobie
wybrać na Jarmarku? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XX. Najstarszy zawód wiata.
Dlaczego ludzie lubiš znać przyszłoć?. Dlaczego ludzie wierzš, że inni potrafiš przepowiedzieć im przyszłoć? W
jaki sposób wiedza o tym, co zdarzy się w przyszłoci, mogłaby uczynić ludzi bogatymi albo potężnymi? Jakie
etyczne problemy sš tu poruszone?
XXI. Jak się robi buty.
Czy chcielibycie dostawać pienišdze za to, że nie pracujecie? Dlaczego przedstawiciel władzy państwowej
zamierza płacić ludziom za to, że niczego nie produkujš? Co produkuje lord Ponzi? Jakie etyczne problemy sš tu
poruszone?
XXII. Oklaskometr.
Czy nie byłoby logicznym posunięciem, aby dokonywać wyboru władz opierajšc się na sile entuzjazmu głosujšcych,
zamiast liczyć ich głosy? Co powinno być fundamentem, w oparciu o który zapadajš moralne rozstrzygnięcia?
Dlaczego Partia Uniwersalna głosi hasło "Wierzymy w to, w co wy wierzycie"?
XXIII. Każdemu według potrzeb.
Jak wyglšdałaby sytuacja owiaty, gdyby ci, którzy otrzymali z testu najmniejszš iloć punktów, dostawali najlepsze
oceny? Na czym polegajš sprzecznoci, których uczy się w szkole?
XXIV. Jak płaci się za grzechy.
Z jakich powodów ludzie ci zostali aresztowani? Czy dlatego, że pracujš, czy też z tej racji, że tego nie robiš? Kto po
dokonaniu aresztowań wyszedł na tym lepiej, a kto gorzej? Dlaczego? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXV. Jak dać kosza emerytom.
Dlaczego ludzie, aby mieć na chleb, wkładajš go do wielkiego kosza? Jakie rozwišzania tego problemu zostały
przedstawione w tej historii? Które rozwišzanie jest najlepsze? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXVI. Kto wpadł na ten genialny pomysł?
Czy ktokolwiek może posiadać na własnoć wyłšczne prawo do swego pomysłu? Czy patenty gwarantujš
wynalazcom odpowiednie wynagrodzenia? Czy wynagrodzenia dla wynalazców sš możliwe bez istnienia prawnie
usankcjonowanych monopoli? Co motywuje ludzi do dokonywania wynalazków? Jak przedstawiajš się zagadnienia
odpowiedzialnoci i odpowiedzialnoci ograniczonej? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXVII. Jagody dla przygody.
Czy mamy prawo zrobić co, co inni uważajš za szkodliwe dla zdrowia? Czy powinno się zmuszać innych do
płacenia za błędy, które popełnilimy sami bez niczyjej pomocy? Na czym polega odpowiedzialnoć? Czy można się
rozwijać, nie popełniajšc wczeniej błędów? Kto o tym wszystkim decyduje? Czy urzędnicy państwowi zyskujš co
na tym, że popełniajš błędy za nas? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXVIII. Wielki Inkwizytor.
Czy ludzie chcš unikać odpowiedzialnoci? Czy jeli pozwoli się politykom podejmować decyzje za ludzi, doprowadzi
to do jakiego zagrożenia? Czy do osišgnięcia cnoty konieczna jest wolnoć wyboru? Czy dokonany wybór i cnota
sš czym istotnym? Jakie sš racje za tym a jakie przeciw temu? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXIX. Prawo przegranego.
Czy słusznš rzeczš jest, że zmusza się niewinnych ludzi, by płacili za to, że inni mieli pecha? Czy ludzie byliby
mniej, czy też bardziej lekkomylni, gdyby wiedzieli, że za ich choroby czy stracone dochody zapłacš inni? W czym
tym tkwi sedno sprawy? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXX. Zamiesz(k) anie.
Kto cierpi na tym, że istniejš przepisy o kontroli czynszów, prawo budowlane i przepisy strefowe? W jaki sposób
rynek może karać bšd wynagradzać dobre lub złe praktyki handlowe? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXXI. Banda Demokracja.
Czy to, że jedna osoba zabiera siłš pienišdze drugiej, jest w porzšdku? Czy rzeczš słusznš jest, że ludzie
przegłosowujš innych po to, aby siłš zabrać im pienišdze? Co mogš zrobić ci, którzy majš tak zwanš większoć? Kto
w legendzie o Robin Hoodzie uosabiał władzę państwowš? Czy rzšd może wyznaczać granice bogactwa i ubóstwa?
Co jest przyczynš buntów? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXXII. O sępach, żebrakach, oszustach i królach.
Które z niżej wymienionych osób dostarczajš najwięcej cennych usług: sępy, żebracy, oszuci, czy królowie?
Dlaczego tak ważnš rzeczš jest, bymy uwiadomili sobie, iż liczš się czyny, nie słowa? Czy rzšdzšcy powinny
podlegać takim samym regułom zachowania, jak reszta społeczeństwa? Jakie etyczne problemy sš tu poruszone?
XXXIII. Terra Libertas.
Czy możliwe i pożšdane jest, aby żyć w społeczeństwie, które nie godzi się na korzystanie z przemocy i oszustw?
Jakie racje przemawiajš za tym, a jakie przeciwko? Co jest siłš napędowš wolnego społeczeństwa? Czy cel może
uwięcać rodki?
[ Dalej ] [ Spis treci ]
Rozdział III
wieczki i płaszcze
cieżka wiodšca przez gęstš dżunglę poszerzała się stopniowo, aż wreszcie dobiegła do rzeki, przez którš
przerzucona była wšska kładka. Po drugiej stronie rzeki Jonatan dostrzegł jakie domostwa, pomylał zatem, że
może w końcu dowie się od kogo, w jakim miejscu się znalazł.
Po przejciu przez kładkę zobaczył kobietę, siedzšcš za stołem, na którym rozłożonych było wiele kotylionów.
Kobieta trzymała w ręku pokanych rozmiarów dokument.
- Bardzo proszę - zaczęła z roziskrzonym wzrokiem i wzięła jeden z kotylionów chcšc przypišć go do podartej koszuli
Jonatana. - Czy nie zechciałby podpisać tej petycji?
- No... Nie wiem... - wybškał Jonatan - ale może wskaże mi pani drogę do miasta?
- Aha, więc jeste cudzoziemcem? - kobieta obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem.
Na dwięk jej lodowatego tonu Jonatan zawahał się nieco.
- Pochodzę z wybrzeża, a teraz chyba zabłšdziłem.
- Ta droga prowadzi włanie do miasta - kobieta znowu spojrzała na niego przychylniej. - Ale podpisanie petycji
zajmie ci tylko jednš chwilkę. W ten sposób pomożesz bardzo wielu ludziom.
- Skoro ma to dla pani takie znaczenie - Jonatan wzruszył ramionami i wzišł pióro. Żal mu się zrobiło kobiety, która
w taki słoneczny dzień siedziała opatulona w grube palto i obficie się pociła. Swojš drogš dziwne miejsce wybrała na
zbieranie podpisów!
- Jaki jest cel tej petycji? - zapytał.
Złożyła ręce na piersiach, jakby miała zamiar odpiewać arię operowš:
- Ochrona miejsc pracy i przemysłu. Te sprawy leżš ci, mam nadzieję, na sercu?
- Rzecz jasna - popiesznie zgodził się z niš Jonatan, przypominajšc sobie los kobiety, krórš widział w dżungli.
Musiał za wszelkš cenę uchodzić za człowieka, którego niezmiernie zajmujš problemy ludzi pracy. - Jaki pożytek
płynie z tego dokumentu?- zapytał składajšc swój podpis.
- Rada Lordów chroni nasze fabryki i miejsca pracy przed towarami pochodzšcymi spoza wyspy. Jeżeli uda mi się
zebrać wystarczajšcš liczbę podpisów, Lordowie przyrzekli ustanowić zakaz obrotu towarami zagranicznymi, które
przeszkadzajš mi w pracy.
- a czym się pani zajmuje?
- Reprezentuję producentów wieczek i płaszczy - owiadczyła z dumš kobieta. - w petycji zawarte jest żšdanie
zakazu korzystania ze wiatła słonecznego.
- Jak to? - Jonatana aż zatkało. - Jak to zakazu korzystania ze wiatła słonecznego?
Kobieta zmierzyła go wzrokiem:
- Wiem, że takie rozwišzanie może wydawać się nieco drastyczne, ale słońce działa na szkodę producentów
wieczek i płaszczy. Rozumiesz chyba, że jest ono bardzo tanim ródłem wiatła i ciepła obcego pochodzenia. Tak
dłużej być nie może!
- Ale przecież wiatło i ciepło słoneczne sš za darmo - zaoponował Jonatan.
- i o to włanie chodzi - jęknęła urażona kobieta, po czym wyjęła notatnik i zaczęła w nim co gryzmolić. - Według
moich obliczeń niskie koszty tych towarów pochodzenia zagranicznego rednio o połowę obniżajš potencjalnš
produkcję i płace - przynajmniej w tych dziedzinach, które mnie dotyczš. Wysoki podatek od okien, albo nawet
zupełny zakaz ich posiadania, powinny znacznie poprawić nasze położenie.
Jonatan odłożył petycję:
- Ale gdy ludzie zacznš płacić więcej wytwórcom wieczek i płaszczy, będš mieli mniej pieniędzy na inne rzeczy - na
mięso, chleb, napoje...
- Ja nie przyszłam tu reprezentować rzeników, piwowarów, czy piekarzy - odparła oschle kobieta. Wyczuła
u Jonatana zmianę tonu i szybciutko złapała petycję, żeby nie zdšżył wykrelić swego podpisu. - Czyli bardziej
zależy ci na kaprysach konsumenta niż na miejscach pracy i rozsšdnych inwestycjach. Żegnam - zakończyła
rozmowę.
Jonatan odwrócił się na pięcie i spokojnie ruszył w dalszš drogę. "Zakazać korzystania ze wiatła słonecznego! -
mylał. - Cóż za szalony pomysł! Jeszcze trochę a zechce się jej zabronić jedzenia i mieszkania!"
Miał nadzieję, że wreszcie spotka kogo rozsšdniejszego.
[ Pytania do rozdziału III ] [ Rozdział IV ] [ Spis treci ]
Rozdział IV
Policja żywnociowa
cieżka zbiegła się z kilkoma innymi, tworzšc piaszczystš drogę, która w końcu zmieniła się w wysypany żużlem
trakt. Wokoło zamiast dżungli rozcišgały się żyzne pola, rozległe pastwiska i piękne sady. Na widok takich iloci
jedzenia Jonatan znów zrobił się głodny. Skręcił na cieżkę wiodšcš do jednego ze schludnych, pomalowanych na
biało gospodarstw, gdzie chciał zapytać o drogę. Na ganku zobaczył kobietę z trojgiem dzieci. Wszyscy płakali.
- Przepraszam bardzo - zagadnšł uprzejmie - czy stało się co złego?
Kobieta uniosła głowę i wyszlochała:
- Chodzi o męża. Och mój biedny mšż! Wiedziałam, że prędzej czy póniej tak się to skończy - lamentowała. -
Aresztowała go Policja Żywnociowa!
- Strasznie pani współczuję. Ale kto go zatrzymał? Policja Żywnociowa? - zapytał Jonatan, gładzšc główkę dziecka.
- Za co?
- Za to, że... no za to, że wytwarzał za dużo jedzenia! - wykrztusiła ze wzgardš, zaciskajšc przy tym zęby, żeby nie
rozpłakać się znowu.
- To produkowanie za dużej iloci jedzenia jest przestępstwem?! - Tego było już Jonatanowi za wiele! Ta wyspa to
naprawdę dziwaczne miejsce.
- w zeszłym roku Policja Żywnociowa wydała mu instrukcje ile żywnoci może wytwarzać i sprzedawać ludziom -
podjęła kobieta. - Mówili, że niskie ceny godzš w interesy innych rolników.
Przygryzła wargi i wyrzuciła: - Oni wszyscy nie dorastajš mężowi do pięt!
Nagle do uszu Jonatana doleciał gromki miech. Jaki masywnie zbudowany mężczyzna dumnym jak paw krokiem
szedł w stronę domu.
- Cóż, najlepszy jest szewc, co bez butów chodzi, moja pani - umiechnšł się szyderczo na widok trójki dzieci
i wymachujšc rękš, polecił: - a teraz proszę się pakować i zaraz stšd wynosić.
- Na pewno przyda jej się teraz czyje wsparcie, chłopcze - dryblas wzišł ze stopnia schodów lalkę i podał jš
Jonatanowi. - No już, zabierajcie się, ta ziemia należy teraz do mnie.
- Nigdy nie dorównasz mojemu mężowi - owiadczyła kobieta, patrzšc na niego z nienawiciš.
- To zależy od punktu widzenia - zamiał się tamten grubiańsko. - z całš pewnociš bardzo dużo produkował.
Geniusz handlowy! Bardzo dobrze wiedział, co gdzie posiać i zasadzić, żeby zadowolić gusta kupujšcych. Tęga
głowa! Tyle tylko, że zapomniał, iż ceny i rozmiary produkcji ustala Rada Lordów, która ma do pomocy Policję
Żywnociowš. Nie mógł załapać zasad polityki rolnej.
- Ty partaczu! - ryknęła kobieta. - Wszystko robisz le, marnujesz dobry nawóz i ziarno, nikt nie chce kupować
twojego zboża! Siejesz je na zagrożonych powodziami równinach, albo na spieczonej słońcem glinie, a i tak nikogo
nie obchodzi, że masz same straty! Rada Lordów płaci ci za marnotrawstwo!
- Czyli że nie opłaca się być dobrym rolnikiem? - wtršcił Jonatan, marszczšc brwi.
- Można sobie tylko zaszkodzić. Mój mšż, w odróżnieniu od tej kreatury, nie miał zamiaru podlizywać się Radzie
i starał się uczciwie uprawiać ziemię.
- Włanie! i nie przejmował się rocznymi kontyngentami - warknšł mężczyzna, spychajšc kobietę i dzieci z ganku. -
Nikomu nie ujdzie na sucho opór stawiany Policji Żywnociowej. No już, wynocha z mojej ziemi!
Jonatan pomógł kobiecie zapakować kilka najniezbędniejszych rzeczy i ruszyli w drogę. Na zakręcie odwrócili się
i po raz ostatni popatrzyli w stronę schludnego domostwa i stodoły.
- i co pani teraz zrobi? - zapytał Jonatan.
- Nie stać mnie na drogie jedzenie na wsi - westchnęła - ale na szczęcie mam jeszcze krewnych i znajomych,
którzy pomogš w potrzebie. Mogę też udać się do miasta i błagać o pomoc Radę Lordów. Z pewnociš byliby
zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Chodcie, dzieci. - Wymamrotała z goryczš: - Rada wyrzuciła nas również
dlatego, że chciała zaopiekować się tym zbirem. Ich potęga opiera się na uzależnianiu ludzi. Hojnie czerpiš z cudzej
pracy.
Jonatan chwycił się za brzuch - już nie z głodu, lecz dlatego, że zrobiło się mu niedobrze.
[ Pytania do rozdziału IV ] [ Rozdział V ] [ Spis treci ]
Rozdział V
Niezwykła opowieć o rybach
Jonatan odprowadził kobietę z dziećmi do domu krewnych, gdzie pożegnali się. Podziękowali mu i chcieli go
zatrzymać, ale Jonatan widział, że jest tam już mnóstwo ludzi zajętych swoimi sprawami, więc postanowił ruszyć
w dalszš drogę.
Słońce stało w zenicie, gdy dotarł do niewielkiego stawu. Nabierajšc do ršk wody, aby się napić, usłyszał za plecami
ostrzeżenie:
- Na twoim miejscu nie piłbym tej wody.
Jonatan obejrzał się i zobaczył staruszka klęczšcego przy brzegu i czyszczšcego kilka drobnych rybek. Obok stał
koszyk, kołowrotek i trzy wbite w muł wędki, których żyłki zanurzone były w wodzie.
- Biorš? - zagadnšł uprzejmie młodzieniec.
- Eee, gdzie tam - odparł staruszek rozdrażnionym głosem, nie unoszšc nawet głowy. - Dzisiaj udało mi się złowić
tylko te trzy drobiazgi.
Kroił rybki na płaty i wrzucał do rondla zawieszonego nad dymišcym ogniskiem. Zapach smażšcych się ryb był
rozkoszny.
- a jakš założył pan przynętę? - spytał Jonatan, który sam był doskonałym wędkarzem.
- Przynętę miałem dobrš, synku - staruszek spojrzał na niego z zadumš. - To najlepsze ryby w tym bajorze.
Jonatan wyczuł, że tamten nie jest w nastroju do rozmowy, więc uznał, że lepiej na razie zamilknšć. Po pewnym
czasie starzec kiwnšł na niego głowš, zapraszajšc, żeby usiadł przy ogniu i poczęstował się rybš z kromkš chleba.
Jonatan rzucił się łapczywie na jedzenie, choć miał wyrzuty sumienia, że pozbawia rybaka częci bardziej niż
skromnego obiadu. Po posiłku Jonatan nie odzywał się słowem, czekajšc, aż staruszek zacznie swojš opowieć.
- Przed laty można tu było złowić naprawdę taakie ryby - rozpoczšł z nostalgiš - ale wszystkie wyłapali. Zostały tylko
płotki.
- Ale te małe chyba kiedy urosnš? - Jonatan patrzył na przybrzeżne szuwary, gdzie mogły żerować całkiem spore
sztuki.
- Nie da rady! Wędkarze, którzy tu przychodzš, wyłapiš je jeszcze gdy będš młode. Co gorsza, ludzie wyrzucajš
mieci po tamtej stronie stawu. Widzisz ten gruby kożuch na wodzie?
- a dlaczego zabierajš panu ryby i wrzucajš odpadki do pańskiego stawu? - Jonatan nic z tego nie rozumiał.
- Niestety, staw nie jest mój. Należy do wszystkich, tak jak potoki i lasy.
- Czyli te ryby też należš do wszystkich, ze mnš włšcznie? - dopytywał się Jonatan, nie czujšc już aż takich
wyrzutów, że jadł ryby, których nie złowił i nie przygotował.
- Nie bardzo - odparł staruszek - bo to, co należy do wszystkich, nie należy właciwie do nikogo - chyba że ryba
nadzieje się na mój haczyk, to wtedy jest już moja.
- Nie rozumiem. - Jonatan zmarszczył czoło i powtórzył z namysłem:
- Ryby należš do wszystkich, czyli do nikogo, chyba że która nadzieje się panu na haczyk i wtedy jest już pana.
Czyli że te ryby należš do pana? a czy jako troszczy się pan o nie, dokarmia je jako?
- No pewnie - drwišco odparł rybak. - Po co mam zajmować się rybš, którš kto może lada dzień złowić i zjeć?
Starczy, że kto złapie rybę albo zanieczyci staw mieciami, a wszystkie moje starania pójdš na marne.
Po czym dodał, spoglšdajšc z żalem na wodę: - Szczerze mówišc bardzo chciałbym być włacicielem tego stawu.
Wtedy naprawdę zaopiekowałbym się rybami. Troszczyłbym się o nie tak jak jeden hodowca o bydło w sšsiedniej
dolinie. Hodowałbym najzdrowsze i najtłustsze ryby w okolicy, w pobliże stawu nie przedostałby się żaden kłusownik
czy mieciarz. Na pewno bym...
- a kto teraz zajmuje się stawem? - przerwał mu Jonatan.
- Rada Lordów - rysy wędkarza stężały. - Wybierajš ich co cztery lata, a oni mianujš zarzšdcę stawu i opłacajš go
sowicie z moich podatków. Ma on zadanie pilnować, żeby nie wyłapywano zbyt wielu ryb i nie zanieczyszczano
wody odpadkami. Co dziwniejsze, znajomi Lordów łowiš tu najwięcej i wyrzucajš całe góry miecia.
- Czy staw jest dobrze utrzymany? - spytał po chwili namysłu Jonatan.
- a co, nie widać? - burknšł tamten. - Spójrz tylko na te rybki. Wyglšda to tak, jakby ryby kurczyły się wraz ze
wzrostem pensji zarzšdcy.
[ Pytania do rozdziału V ] [ Rozdział VI ] [ Spis treci ]
Rozdział VI
Kiedy nie można mieć własnego domu
Po pogawędce z rybakiem Jonatan ruszył w drogę i po pewnym czasie dotarł do sporego miasteczka. Na równinie
stało kilkadziesišt prostych, drewnianych chałup i kilka większych budowli.
Przy pierwszym z brzegu domu kręciło się wielu ludzi. Brygada robotników wyburzała budynek za pomocš ciężkich
dršgów. Jonatan nie mógł nadziwić się tempu, w jakim pracowali. Po chwili dostrzegł siwš, pełnš godnoci kobietę,
która wcale nie wyglšdała na zadowolonš z takiego stanu rzeczy. Stała, zaciskajšc pięci a od czasu do czasu
pojękiwała głono. Jonatan podszedł do niej i powiedział:
- Ten dom nie wyglšda mi na bardzo stary ani na zbyt zrujnowany. Kto jest jego włacicielem?
- Też mi pytanie! - zawołała kobieta. - Jeszcze do niedawna sšdziłam, że ja nim jestem.
- Tak pani sšdziła? Takie rzeczy chyba po prostu się wie.
Nagle z hukiem zwaliła się cała ciana unoszšc w górę kłęby pyłu. Kobieta popatrzyła na rumowisko zbolałym
wzrokiem.
- To nie takie proste - powiedziała, starajšc się przekrzyczeć rozgardiasz. - Własnoć oznacza panowanie nad
czym, zgodzisz się chyba? Ale w tej okolicy nikt nad niczym nie panuje, bo robi to za nas Rada Lordów - to oni sš
włacicielami. Zatem do nich należy ten dom, mimo że to ja go zbudowałam i zapłaciłam za każdš deskę i każdy
gwód.
Coraz bardziej wzburzona, zerwała kawałek papieru z jedynego słupa, jaki jeszcze pozostał przed domem:
- Widzisz to zarzšdzenie? - Zmięła je, rzuciła na ziemię i podeptała. - Urzędnicy decydujš, co, kiedy i jak mogę
zbudować, do jakiego celu mogę wykorzystać to, co zbudowałam. A teraz każš mi wszystko zburzyć. Czy tak się
postępuje z prawowitš włacicielkš?
- No tak, ale - zaczšł niemiało Jonatan - czy nie wolno pani przynajmniej tutaj mieszkać?
- Pod warunkiem, że stale uiszczam podatek od nieruchomoci. Jeli nie będzie mnie na to stać, urzędnicy mogš
z miejsca wyrzucić mnie na bruk. Zachowujš się tak, jakby wszystko było ich własnociš. - Twarz kobiety
czerwieniała coraz bardziej. - Nikt tutaj nie jest prawdziwym włacicielem, my po prostu wynajmujemy mieszkania od
rzšdu i zajmujemy je dopóty, dopóki płacimy podatki.
- a więc nie zapłaciła pani podatku? - domylił się Jonatan. - i dlatego teraz burzš pani dom?
- Pewnie, że zapłaciłam! - wrzasnęła kobieta. - Ale to im nie wystarczyło! Tym razem orzekli, że projekt mojego
domu nie zgadza się z ich planem ogólnym. Dali mi trochę pieniędzy, które stanowiły według nich równowartoć
domu, a teraz zbudujš w tym miejscu park. A w samym rodku stanie piękny pomnik - powięcony jednemu z nich.
- Dobrze przynajmniej, że zapłacili pani za dom - stwierdził młodzieniec, dodajšc po chwili: - To pani nie
wystarczyło?
- Gdyby wystarczyło, nie postawiliby tu policjanta - kobieta spojrzała wilkiem na Jonatana. - a pienišdze, które
dostałam, odebrali moim sšsiadom. Kto im to wynagrodzi? Pienišdze nigdy nie pochodzš z kieszeni Rady Lordów.
- Wspomniała pani, że jest to zgodne z jakim planem ogólnym - pokręcił głowš zdezorientowany Jonatan.
- a jakże! Plan ogólny! - zawołała drwišco. - Jego autorami sš ci, którzy znajdujš się akurat u władzy. Jeżeli i ja
powięcę się karierze politycznej, to w końcu sama będę mogła wszystkim narzucać swoje plany. I wtedy zamiast
budować domy, będę je kradła! To o wiele prostsze!
- Ale chyba taki plan jest potrzebny do sensownego rozplanowania miasta? - spytał Jonatan z nadziejš w głosie.
Usiłował znaleć jakie uzasadnienie tragicznego położenia kobiety. - Czy to nie do Rady należy sporzšdzenie
takiego planu?
- Przekonaj się sam - machnęła rękš w kierunku miasta. - Na wyspie Korrumpo aż roi się od ich znakomitych
planów! Ale znacznie gorsze od planów sš ich rezultaty. To albo partanina, albo przedsięwzięcia, których koszt
znacznie przekroczył oczekiwania. Ale Lordom w to graj, bo plany realizujš ich znajomi.
Kobieta wymierzyła palcem w pier Jonatana i owiadczyła: - Przekonanie, że mšdrymi planami należy
uszczęliwiać ludzi nawet wbrew ich woli, to zwyczajna głupota. Ci, którzy używajš wobec mnie przemocy, nie
zasługujš na zaufanie! - Gniewnie dyszšc odwróciła się i spojrzała na dom: - Jeszcze się policzymy!
[ Pytania do rozdziału VI ] [ Rozdział VII ] [ Spis treci ]
Rozdział VII
Dwa ogrody zoologiczne
Idšc sobie dalej, Jonatan zastanawiał się nad przedziwnymi prawami rzšdzšcymi wyspš. Przecież ludzie nie mogš
respektować praw, które stajš się przyczynš ich nieszczęć. Na pewno istniejš ku temu jakie powody, o których
jeszcze nie słyszał. To przecież całkiem przyjemne miejsce: wielkie połacie zieleni, ciepły, łagodny klimat. Zupełnie
jak w raju.
Jonatan zwolnił nieco kroku, gdy nagle po obu stronach drogi wyrosły potężne, żelazne kraty. Po prawej znajdowały
się niezliczone iloci przeróżnych, osobliwych zwierzšt: tygrysów, zebr, małp i wielu, wielu innych. Po lewej za
kratami przechadzały się dziesištki kobiet i mężczyzn, ubranych w jednakowe stroje w czarno-białe paski. Dziwny był
widok tych dwóch grup, umieszczonych po przeciwległych stronach drogi. Jonatan zauważył stojšcego przed
zatrzaniętš bramš mężczyznę w czarnym mundurze, z krótkš pałkš w ręku, którš raz po raz kręcił młynka.
- Proszę pana - zaczšł grzecznie - czy byłby pan tak dobry i powiedział mi, po co sš te ogrodzenia z krat?
- Po tamtej stronie jest zoo - odparł z dumš wartownik, nie przestajšc wywijać pałkš.
- Aha - powiedział Jonatan, patrzšc jak futerkowe zwierzęta o chwytnych ogonach zeskakujš z prętów klatki na
ziemię.
Strażnik, który widać przywykł do oprowadzania wycieczek szkolnych, podjšł swój wykład:
- Jak widać, w zoo znajdujš się najprzeróżniejsze stworzenia. Trzymamy tu zwierzęta z całego wiata. Kraty
pozwalajš na utrzymanie ich w jednym miejscu, tak by ludzie mogli je sobie spokojnie obserwować. Nie możemy
dopucić do tego, by jakie obce zwierzaki wałęsały się po ulicach i zakłócały porzšdek.
- No, no - zdziwił się Jonatan - na pewno sprowadzenie tych wszystkich zwierzšt i utrzymanie ich tutaj kosztowało
pana majštek.
- Ja ze swej strony nic za to nie płacę - umiechnšł się strażnik i lekko pokiwał głowš. - Wszyscy w miecie płacš
podatek na ogród zoologiczny.
- Wszyscy? - powtórzył młodzieniec, z zakłopotaniem grzebišc w swych pustych kieszeniach.
- Prawdę mówišc, niektórzy próbujš uchylić się od tego obowišzku. Pewni samolubni obywatele twierdzš, że nie
zależy im na ogrodzie zoologicznym i że nie zamierzajš nań łożyć. Jeszcze inni utrzymujš, że zwierzęta należy
obserwować w ich naturalnym rodowisku. - Strażnik odwrócił się i uderzył pałkš w ciężkš, żelaznš bramę. - Gdy
tacy obywatele odmawiajš płacenia podatku zoologicznego, zabieramy ich z naturalnego rodowiska i zamykamy za
tymi oto kratami. Można ich tu sobie spokojnie oglšdać, a przy okazji nie łażš po ulicach i nie zakłócajš porzšdku.
To już nie mieciło się Jonatanowi w głowie. Zastanowił się, czy chciałby łożyć na utrzymanie tych dwóch ogrodów
i strażnika. Kurczowo chwycił żelazne pręty ogrodzenia i przyglšdał się hardym twarzom więniów w pasiakach.
Następnie odwrócił się, by zobaczyć wyniosłš minę wartownika, który chodził tam i z powrotem wymachujšc pałkš.
Jonatan znów ruszył przed siebie, ale na koniec obejrzał się raz jeszcze, zastanawiajšc się, kto bardziej zakłóca
porzšdek: ludzie za kratami, czy ci z tej strony ogrodzenia.
[ Pytania do rozdziału VII ] [ Rozdział VIII ] [ Spis treci ]
Rozdział VIII
Jak się robi pienišdze
Jonatan dotarł do wielkiego, kamiennego muru, w którym stały otworem masywne, drewniane wrota. Wielkie rzesze
ludzi objuczonych tobołami i skrzyniami, na wozach i furmankach zmierzały do centrum miasta. Jonatan
rozprostował koci, otrzepał z kurzu podarte ubranie i włšczył się do ludzkiej ciżby.
Tuż za bramš usłyszał warkot maszyn, dochodzšcy z drugiego piętra ogromnego budynku z czerwonej cegły. Terkot
przypominał odgłosy wydawane przez prasę drukarskš.
"To może być redakcja miejscowej gazety - pomylał. - Włanie tego mi potrzeba! Dowiem się czego więcej o tej
wyspie i może znajdę drogę powrotnš do domu."
W poszukiwaniu wejcia skręcił za róg i o mało co nie zderzył się z eleganckš parš, która przechadzała się ulicš.
- Przepraszam, ale jako nie mogę znaleć wejcia do redakcji tej gazety. Czy mogliby mi je państwo wskazać?
- Obawiam się, że mylisz się, młody człowieku. To Urzędowe Biuro Kreacji Pienišdza, a nie redakcja gazety -
poprawił Jonatana mężczyzna.
- Ojej - zawołał rozczarowany Jonatan - a ja chciałem znaleć jakš większš drukarnię.
- Nie ma powodów do zmartwienia - pocieszył go nieznajomy dżentelmen. To biuro jest o wiele ważniejsze niż jaka
drukarnia i z całš pewnociš daje od niej więcej radoci. Dobrze mówię kochanie? - dotknšł ręki kobiety.
- więta prawda - potwierdziła chichoczšc jego towarzyszka. - Ci ludzie drukujš mnóstwo pieniędzy, które dajš
radoć wielu blinim.
Jonatan pomylał, że może w ten sposób uda mu się kupić bilet na statek i wydostać się z wyspy.
- To wietnie! - wykrzyknšł. - Ja też chciałbym być szczęliwy! Może będę mógł wydrukować sobie trochę pieniędzy
i...
- Nic z tego - przerwał mu mężczyzna i pogroził palcem. - To nie wchodzi w rachubę. Prawda, moja droga?
- Oczywicie - zgodziła się kobieta. - Drukarze pieniędzy, którzy nie uzyskajš pozwolenia od Rady Lordów, zostajš
okrzyknięci fałszerzami i lšdujš za kratkami. W naszym miecie nie toleruje się takich szubrawców.
- Kiedy fałszerze drukujš pienišdze - podchwycił żywo jej kompan - zalewajš nimi całe miasto, pozbawiajšc przez to
wartoci wszystkie inne pienišdze. Każdy nieszczęnik, żyjšcy dzięki stałym zarobkom, oszczędnociom lub
emeryturze, stałby się nędzarzem.
Jonatan zmarszczył czoło. Znów czego tu nie rozumiał.
- Zdawało mi się, że powiedział pan, iż drukowanie mnóstwa pieniędzy daje radoć wielu ludziom.
- Zgoda - przytaknęła kobieta - ale pod warunkiem, że...
- Że robi się to w sposób urzędowy - wtršcił mężczyzna, nie dajšc jej dokończyć. Ku uciesze Jonatana ta para znała
się na wylot tak, że potrafiła czytać sobie nawzajem w mylach. Mężczyzna wyjšł z portfela banknot i wskazał na
urzędowš pieczęć:
- w sposób urzędowy czyli nie fałszujšc.
- Nazywa się to finansowaniem deficytu - podjęła kobieta, jakby recytowała fragment tekstu wyuczonego na szkolnš
klasówkę. - Finansowanie deficytu to częć złożonego i szeroko zakrojonego planu wydatków.
- To znaczy, że ci, którzy urzędowo wypuszczajš pienišdz, nie sš złodziejami - wszedł jej w słowo mężczyzna.
- No jasne, że nie sš! - zawołała tamta. - Ludzie, którzy dokonujš tych wydatków, to nikt inny, jak nasza Rada
Lordów.
- Włanie - potwierdził mężczyzna. - a nie można im odmówić hojnoci. Przeznaczajš pienišdze na projekty dla
dobra lojalnych wyborców, którzy na nich głosowali.- Spojrzeli na Jonatana i zgodnym chórem zapytali:
- Czy nie zechciałby na nich głosować?
Młodzieniec zamylił się. Tamci cierpliwie czekali na odpowied.
- Jeżeli można, to chciałbym zadać jeszcze jedno pytanie. Wspominali państwo co o tym, że pensje, oszczędnoci
i emerytury tracš na wartoci, gdy drukuje się więcej pieniędzy? Czy to samo dzieje się w przypadku, gdy dodatkowe
pienišdze puszczajš w obieg urzędnicy? Czy wtedy wszyscy sš zadowoleni?
Tamci spojrzeli na siebie. Odpowiedział mężczyzna:
- Oczywicie, zawsze cieszymy się, gdy Lordowie mogš przeznaczyć na nasze potrzeby więcej pieniędzy. Muszš
pomagać tak wielu ludziom: robotnikom, starcom, tym, którym się nie poszczęciło.
- Lordowie bardzo skrupulatnie badajš przyczyny naszych trudnoci - wyjaniała kobieta. - Doszli do wniosku, że
głównš ich przyczynš jest zła pogoda i brak szczęcia. Oto powody wzrostu cen i obniżania się stopy życiowej.
- No i - dżentelmen zrobił znaczšcš pauzę - nie wolno zapominać o obcych.
- Włanie, wszystko przez obcych! - podchwyciła poruszona kobieta. - Nasza wyspa jest oblężona przez wrogów,
którzy próbujš zniszczyć naszš gospodarkę wysokimi cenami sprzedawanych przez siebie towarów. Cena ich nafty
z pewnociš doprowadzi nas na skraj przepaci.
- Albo zaniżanie cen - dorzucił mężczyzna. - Usiłujš wepchnšć nam ubrania i żywnoć po niemożliwie niskich
cenach. Na szczęcie Rada Lordów zwalcza ich bez litoci.
- Dzięki Bogu mamy mšdrš Radę, która zawsze wybierze dla nas właciwe ceny - powiedziała kobieta z zadowolonš
minš. Wskazała na słońce i upomniała swojego towarzysza, że na nich już pora.
Dżentelmen uchylił kapelusza, dama dygnęła grzecznie i para oddaliła się życzšc Jonatanowi miłego dnia.
[ Pytania do rozdziału VIII ] [ Rozdział IX ] [ Spis treci ]
Rozdział IX
Fabryka marzeń
Jonatan okršżył budynek i znalazł się na sšsiedniej ulicy. Idšc zastanawiał się, jak by tu wrócić do domu. Może
znajdzie jakš zatokę i będzie mógł zacišgnšć się do załogi przepływajšcego statku? Był zdrowym, uczciwym
młodzieńcem i nie straszne mu było żadne zajęcie.
Gdy tak rozmylał o perspektywie pracy na statku, zauważył szczupłego mężczyznę w wytwornym, czerwonym
garniturze i modnym kapeluszu z piórkiem, usiłujšcego wtaszczyć na furmankę sporych rozmiarów maszynę. Na
widok Jonatana mężczyzna ów krzyknšł:
- Słuchaj, jak mi pomożesz, dam ci pięć kainów.
- Kainów?
- To pienišżki, mały. Forsa z papieru. To jak, ubijamy interesik?
- Pewnie - odparł Jonatan, nie widzšc innej możliwoci. Nie była to co prawda praca na statku, ale przynajmniej
zacznie zarabiać na podróż. Zresztš mężczyzna wyglšdał na inteligentnego i może co mu doradzi. Po długich
staraniach udało im się władować nieporęcznš machinę na wóz. Jonatan, dyszšc ciężko, ocierał pot z czoła
i przyjrzał się dokładniej przedmiotowi swojej pracy. Była to pokana, mniej więcej szecienna skrzynia, a jej ciany
ozdabiały barwne, jaskrawe wzory. Na górze umieszczono dużš tubę, podobnš do tej, jakš Jonatan widział u siebie
przy gramofonie.
- Co za piękne kolory - westchnšł, nie mogšc oderwać oczu od zawiłych wzorów, które zaczęły z czasem nieco
pulsować. - a do czego służy ta wielka tuba?
- Zajd od przodu i zobacz sam, koleżko.
Jonatan wspišł się na furmankę i zobaczył wymalowany złotymi literami napis: "FABRYKA MARZEŃ DOBREGO
WUJASZKA".
- Fabryka marzeń? - powtórzył. - To znaczy, że spełnia marzenia?
- Pewnie - mężczyzna odkręcił ostatniš rubę z tyłu skrzyni i zdjšł klapę. Do złudzenia przypominała najzwyklejszy
gramofon, tyle że zamiast korby miała sprężynę, którš można było nacišgnšć i uruchomić maszynę, tak by usłyszeć
głos albo muzykę.
- Jak to? - zawołał młodzieniec. - Przecież to zwykły gramofon.
- a czego się spodziewał, koleżko, dobrej wróżki?
- Sam nie wiem. Mylałem, że to będzie co bardziej tajemniczego. Koniec końców, spełnianie ludzkich marzeń to
nie byle co.
Człowiek w kapeluszu odłożył narzędzia i uważnie przyjrzał się Jonatanowi. Przebiegły umiech wykrzywił jego
chudš twarz.
- Wystarczš słowa, mój ciekawski chłopczyku. Do spełnienia niektórych marzeń wystarczš słowa. Sęk w tym, że nie
zawsze wiadomo, komu co się spełni.
Widzšc zdezorientowanš minę młodzieńca wyjaniał dalej:
- Ludzie znajš swoje marzenia, tylko nie wiedzš, jak je zrealizować, prawda?
Jonatan machinalnie przytaknšł.
- No włanie, starczy więc zapłacić, przekręcić kluczyk i ta stara skrzyneczka odegra który tam raz z rzędu jakš
mšdrš wskazóweczkę. Przesłanie pouczeń nigdy się nie zmienia i zawsze znajdš się marzyciele, którzy
z przyjemnociš ich posłuchajš.
- a jakie to przesłanie? - zapytał Jonatan.
- Bardzo prociutkie. Fabryka Marzeń mówi, żeby najpierw pomyleć, na co miałoby się ochotę, a potem - tu
mężczyzna przezornie rozejrzał się dookoła - potem tłumaczy marzycielom, co majš zrobić. Zapewniam cię, że
nasza Fabryczka jest bardzo przekonujšca.
- To znaczy, że ich hipnotyzuje? - zapytał Jonatan, otwierajšc szeroko oczy.
- Ależ skšd, nie, nigdy w życiu, nic z tego! - zaprotestował tamten. - Powtarza im po prostu, że sš poczciwymi ludmi
i że ich życzenia sš dobre i słuszne. Zatem powinni zaczšć domagać się ich spełnienia!
- i to wszystko? - zapytał zdjęty grozš Jonatan.
- Wszyciutko! - odparł człowiek w kapeluszu i pochylił się, by naoliwić koła wewnštrz machiny.
- a czego żšdajš owi marzyciele? - odezwał się Jonatan po chwili milczenia.
- No, to zależy od tego, gdzie się zatrzymam. Często przystaję przed takimi jak ten zakładami pracy - wskazał
palcem przysadzistš, dwupiętrowš budowlę po drugiej stronie ulicy. - Kiedy indziej znów rozkładam się przed
ratuszem. W tych okolicach ludzie zawsze potrzebujš więcej pienišżków. Przydałoby się ich więcej, bo ceny
nieustannie idš w górę.
- Już gdzie to słyszałem - powiedział ostrożnie Jonatan - i co, dostajš te pienišdze?
- Niektórzy, ot tak, na zawołanie! - tu mężczyzna wytarł rękę szmatš i pstryknšł palcami. - Marzyciele natarli na Radę
Lordów i zażšdali uchwalenia praw, które zmuszałyby włacicieli fabryk do dania im trzykrotnej podwyżki. Domagali
się też różnych dodatkowych wiadczeń.
- Jakich wiadczeń?
- Ubezpieczeń. Wiesz, zawsze lepiej dmuchać na zimne. Więc marzyciele zażšdali praw, które by zmuszały
pracodawców do wykupywania dla nich ubezpieczeń. Zdrowotnych, albo na wypadek bezrobocia. Nawet na
wypadek mierci.
- Wymienicie! - zawołał Jonatan. - Ci marzyciele z pewnociš sš najszczęliwszymi ludmi na wiecie. - Odwrócił
się w stronę zakładu i zauważył, że jako dziwnie niewiele się tam działo. Pomalowany wyblakłš farbš budynek
wyglšdał na opustoszały a w brudnych, zabitych deskami oknach nie paliły się żadne wiatła.
Obrotny przedsiębiorca skończył czycić maszynę. Podokręcał z powrotem ruby, po czym poszedł sprawdzić
uprzšż. Jonatan nie odstępował go ani na krok, powtarzajšc pytanie:
- Mówiłem, że na pewno byli bardzo szczęliwi i bardzo wdzięczni za te podwyżki i wiadczenia. Czy jako się panu
odwzajemnili?
- Nic z tych rzeczy - burknšł mężczyzna. - O mało co mnie nie zlinczowali. Wczoraj w nocy niewiele brakowało
a zniszczyliby Fabrykę Marzeń. Obrzucili jš cegłami, kamieniami i wszystkim co tam mieli pod rękš. Widzisz, wczoraj
zamknięto im zakład pracy, więc doszli do wniosku, że moja Fabryczka ma z tym jaki zwišzek.
- a dlaczego zamknięto ten zakład?
- Zdaje się, że nie starczało pienišżków na podwyżki i wszystkie ostatnio wywalczone wiadczonka.
- Ale to znaczy - powiedział Jonatan - że marzenia nie do końca się jednak spełniły. Skoro zamknięto im fabrykę, to
nie otrzymujš teraz wypłat. Ani ubezpieczeń. Więc właciwie nikt na tym nie skorzystał. Pan jest zwyczajnym
oszustem, nie żadnym Wujaszkiem! Mówił pan, że Fabryka Marzeń...
- Chwileczkę, braciszku! Przecież ich marzenia się spełniły, a ja zastrzegłem, że nigdy nie wiadomo, kto na tym
skorzysta. Tak się jako składa, że na likwidacji każdej fabryki na Korrumpo najlepiej wychodzš ludzie zza morza.
Otwierajš jaki zakład pracy, dajmy na to, na wysepce Emo, położonej o dzień drogi stšd. Teraz z kolei tam jest
mnóstwo miejsc pracy i wiadczeń. A do mnie płynie rzeczka pienišżków z maszynki - i to niezależnie od przebiegu
wypadków.
- a gdzie leży ta wyspa Emo? - spytał Jonatan, któremu przyszło do głowy, że dobrze byłoby przeprawić się na jaki
inny lšd, gdzie ludziom wiedzie się lepiej.
- Na wschodzie, za horyzontem. Majš tam zakład odzieżowy. Kiedy tutaj wzrastajš koszty produkcji, oni otrzymujš o
wiele więcej zamówień. Pojmujš, że ruch w interesie to klucz do sukcesu, włšcznie z podwyżkami i ubezpieczeniami.
Nie sposób przecież "wymagać" zamówień.
Mężczyzna obwišzał urzšdzenie pasami i zachichotał:
- Tutejsi marzyciele chcieli się obłowić i złapali się na przynętę, a tamci z Emo dostali to, czego pragnęli ci tutaj.
Zapłacił Jonatanowi za pomoc, wskoczył na kozioł i potrzšsnšł lejcami. Młodzieniec spojrzał na pienišdze i nagle
przestraszył się, że mogš być bezwartociowe. Taki sam papierek pokazywała mu para przed Urzędowym Biurem
Kreacji Pienišdza.
- Proszę pana! Panie Wujaszku!
- Tak?
- Czy mógłby mi pan zapłacić jakimi innymi pieniędzmi? Takimi, które nie tracš na wartoci?
- To jest legalna waluta, koleżko. Chyba nie sšdzisz, że posługiwałbym się tymi pieniędzmi, gdybym miał jaki inny
wybór. Musisz tylko je jak najszybciej wydać! - Mężczyzna krzyknšł na konia i ruszył swojš drogš.
- a dokšd pan teraz jedzie? - zawołał za nim Jonatan.
- Tam, gdzie można się obłowić!
[ Pytania do rozdziału IX ] [ Rozdział X ] [ Spis treci ]
Rozdział X
Targowisko władzy
Gdy Jonatan stał mylšc, gdzie by tu się teraz udać, podeszła do niego jaka krzepka, wesoła jejmoć i z miejsca
złapała go za prawš dłoń ciskajšc jš mocno.
- Jak się masz? Ładnš mamy dzisiaj pogodę, nieprawdaż? - wyterkotała. - Nazywam się Elżbieta de Flanelle i jestem
twojš najlepszš i najwierniejszš przedstawicielkš w Radzie Lordów. Byłabym niezwykle wdzięczna, gdyby udzielił
mi poparcia w przyszłych wyborach, bo, jak wiesz, sprawa jest bardzo naglšca.
- Naprawdę? - zapytał Jonatan, nie bardzo wiedzšc, co odpowiedzieć. Szybkoć jej przemówienia zbiła go
z pantałyku. Nigdy w życiu nie widział nikogo, kto jednym tchem potrafiłby wyrzucił z siebie takš iloć słów.
- Oczywicie - cišgnęła pani de Flanelle, właciwie nie zwracajšc uwagi na jego słowa. - Oczywicie jestem gotowa
zapłacić, a jakże, i to szczodrze. To wymarzona okazja. Co na to powiesz?
- Zapłacić za poparcie w wyborach? - powtórzył Jonatan, ze zdumieniem unoszšc brwi do góry.
- Rzecz jasna nie mogę dać ci gotówki, bo to byłoby nielegalne, to się nawet nazywa łapówkš. - To mówišc, pani de
Flanelle mrugnęła doń znaczšco i po przyjacielsku wymierzyła lekkiego kuksańca. - Ale mogę dać ci co, co jest
warte znacznie więcej od mojej gotówki i twojego poparcia. A więc co ty na to?
- Byłoby miło - odparł Jonatan, który zauważył, że kobieta i tak go nie słucha.
- a czym się trudnisz? Bo jak by chciał, to mogę ci załatwić w rzšdzie pomoc w postaci licencji, subsydiów,
pożyczek czy ulg podatkowych. Jeli sobie życzysz, to doprowadzę do bankructwa twojš konkurencję przy pomocy
przepisów prawnych, inspekcji i opłat, aż wreszcie przekonasz się, że najlepszš inwestycjš na wiecie jest dobrze
ustosunkowany polityk. A może chciałby, żeby gdzie koło ciebie zbudować drogę, park, albo jaki duży budynek,
albo...
- Zaraz! - krzyknšł Jonatan, chcšc powstrzymać potok słów. - Jakim cudem może dać mi pani więcej, niż ja dam
pani? Czy jest pani aż tak hojna i bogata?
- Ja i bogactwo? Ratujcież mnie wszyscy więci! Nigdy w życiu! - odparła pani de Flanelle. - Nie, nie jestem
zamożna, przynajmniej jak dotšd. A hojna? Można by to tak ujšć, choć rzecz jasna nie zamierzam płacić z własnej
kieszeni. Tak się bowiem składa, że jestem rzšdowym skarbnikiem. Rozumiesz, sprawuję pieczę nad pieniędzmi,
które pochodzš z podatków. I mogę z nich czerpać do woli - oczywicie dla dobra odpowiednich ludzi.
- Ale jeżeli chce pani kupić moje wsparcie i głos, czy nie jest to jednak, jakby to powiedzieć, łapówka? - spytał
młodzieniec, wcišż niepewny, czy dobrze zrozumiał kobietę.
Na twarzy pani de Flanelle pojawił się wyniosły umiech.
- Będę z tobš szczera mój drogi - objęła go ramieniem i przycišgnęła do siebie. - Jest to, co prawda, łapówka, ale
nazywa się inaczej, kiedy polityk płaci nie ze swoich pieniędzy. Poza tym prawo zabrania płacić mi za konkretne
posunięcia polityczne, chyba że nazywa się to rodkami na kampanię wyborczš. W takim wypadku wszystko jest
w najlepszym porzšdku. Ale skoro czujesz się niezręcznie, możesz poprosić krewnych, znajomych czy wspólników,
żeby w twoim imieniu przekazali na rzecz mojš lub mojej rodziny gotówkę, akcje albo dary w naturze, teraz lub
póniej, wszystko jedno.
Błyskawicznie zaczerpnęła tchu:
- Teraz wszystko jasne?
- Cišgle nie dostrzegam żadnej różnicy - potrzšsnšł głowš Jonatan. - Przekupywanie ludzi pieniędzmi czy
przywilejami to jednak łapówka, nieważne, co to za ludzie i czyje to pienišdze. Jak zwał tak zwał, a występek
pozostaje występkiem.
Pani de Flanelle umiechnęła się pobłażliwie.
- Mój drogi, musisz się nauczyć pewnej elastycznoci - zaczęła przymilnie. - Nazwa decyduje o wszystkim. Jak się
nazywasz? Czy kto ci kiedy powiedział, że masz ładny profil? Gdyby nabył nieco elastycznoci, mógłby zrobić
wspaniałš karierę politycznš. Z pewnociš po wyborach znalazłaby się w moim biurze jaka ciepła posadka. Na
pewno czego ci potrzeba.
- Co chce pani osišgnšć za pienišdze podatników? - nie ustępował Jonatan. - Czy wolno pani zatrzymywać rodki na
kampanię?
- a tak, przydajš się na pokrycie bieżšcych wydatków. Poza tym - na wypadek ewentualnego odejcia ze sceny
politycznej mam obiecanš pokanš emeryturkę, ale przede wszystkim w ten sposób zdobywam sławę, zaufanie,
popularnoć, miłoć, podziw i miejsce w podręcznikach historii - a na dodatek jeszcze więcej głosów! Głosy
oznaczajš władzę, a największš rozkosz sprawia mi wpływanie na życie, wolnoć i własnoć wszystkich obywateli tej
wyspy. Masz pojęcie, ilu ludzi przychodzi do mnie z probš o załatwienie różnych, mniejszych i większych spraw?
a każdy nowy podatek i ustawa stwarza szansę na znalezienie jakiej luki, zrobienie jakiego wyjštku. Rozwišzanie
każdego problemu zwiększa moje wpływy. Mogę fundować wszystko wszystkim, komu mi się tylko żywnie podoba.
Od dziecka marzyłam o czym takim. Ty też możesz spróbować!
Jonatan wił się w jej ucisku. Udało mu się wyswobodzić, ale pani de Flanelle wcišż nie puszczała jego ręki.
- z całš pewnociš - powiedział - z całš pewnociš bardzo opłaca się to pani i pani znajomym, ale czy ludzi nie
oburza fakt, że ich pienišdze wykorzystuje się do kupowania głosów, przywilejów i władzy?
- Ależ naturalnie, że oburza! - z dumš uniosła swój pulchny podbródek. - Dlatego też stałam się orędowniczkš
reform.
Pani de Flanelle wypuciła nareszcie dłoń młodzieńca i uniosła w powietrze zaciniętš pięć ozdobionš mnóstwem
piercieni.
- Od lat zajmuję się układaniem przepisów, których celem jest rozdział pieniędzy od polityki. Zawsze powtarzam, że
mamy do czynienia z poważnym kryzysem... I obietnicami poprawy sytuacji zdobywam sobie sporš liczbę głosów.
Umiechnęła się kpišco i podjęła:
- Na szczęcie zawsze wiem, jak obejć własne przepisy i w ten sposób zarabiam na rozwišzywaniu cudzych
problemów.
Otaksowała uważnym spojrzeniem łachmany Jonatana:
- Tobie nikt nie płaci ani grosza za rozwišzywanie problemów, bo jak dotšd nie masz nic do zaoferowania. Na tym
włanie to polega. Ale przy twoim niewinnym wyglšdzie, który można poprawić nowym ubraniem i modnš fryzurš,
i dzięki odpowiedniemu poparciu z mojej strony, mógłby uzyskać ogromnš, jak na poczštkujšcego polityka, iloć
głosów. Po dziesięciu, dwudziestu latach pilnej nauki cały wiat stanie przed tobš otworem! Przyjd do mnie do
Pałacu Lordów, to zobaczę co się da zrobić!
Po tej uwadze pani de Flanelle spostrzegła grupę przygnębionych robotników, którzy smętnie patrzyli na zabitš
deskami fabrykę po drugiej stronie ulicy. Od razu przestał jš obchodzić Jonatan i zainteresowała się nowš ofiarš.
- Nie podoba mi się wydawanie cudzych pieniędzy - wymamrotał po cichu Jonatan.
Wyczulone na wszelkie drgania powietrza ucho pani de Flanelle wychwyciło jednak tę uwagę. Kobieta odwróciła się
i powiedziała ze miechem:
- Nie podoba ci się, mówisz? Ha! To równie łatwe, jak odebranie dziecku cukierka. Czego ludzie nie oddadzš mi
z obowišzku, to muszš mi pożyczyć. Pozostanš po mnie dobre wspomnienia, podczas gdy ich dzieciom przyjdzie
spłacać procenty.
[ Pytania do rozdziału X ] [ Rozdział XI ] [ Spis treci ]
Rozdział XI
mierć nielegalnym fryzjerom!
Na sšsiedniej ulicy Jonatan zobaczył policjanta, który siedział na krawężniku i czytał gazetę. Był niższy i niewiele
starszy od samego Jonatana. Na widok charakterystycznego, czarnego munduru i wypolerowanej broni młodzieniec,
któremu wpojono szacunek do stróżów porzšdku, poczuł otuchę. Może dowie się, jak dojć do portu. Policjant nie
mógł oderwać się od lektury, więc nasz bohater zajrzał mu przez ramię i zobaczył wielkie nagłówki: "LORDOWIE
ZATWIERDZAJĽ KARĘ MIERCI DLA NIELEGALNYCH FRYZJERÓW"!
- Kara mierci dla fryzjerów? - wykrzyknšł zdumiony Jonatan.
Policjant uniósł wzrok.
- Bardzo przepraszam - sumitował się Jonatan - nie chciałem panu przeszkodzić, ale ten nagłówek od razu rzucił mi
się w oczy. Czy to jaki błšd w druku?
- Zaraz się przekonamy - odparł tamten i zaczšł czytać na głos:
- "Rada Lordów uchwaliła karę mierci dla wszystkich, których przyłapie się na obcinaniu włosów bez zezwolenia".
Cóż w tym takiego dziwnego?
- Czy to nie zbyt surowa kara za tak drobne wykroczenie? - zaczšł ostrożnie Jonatan.
- Nie za bardzo. Kara mierci to podstawowe zagrożenie we wszystkich przewidzianych prawem przypadkach.
Ciężar przestępstwa nie ma tu nic do rzeczy.
- Nie chce pan chyba powiedzieć, że umierciłby kogo za to, że obcina włosy bez zezwolenia? - wytrzeszczył oczy
Jonatan.
- Jak najbardziej - odparł policjant i stanowczym ruchem poklepał pistolet. - Do takich sytuacji dochodzi jednak
bardzo rzadko.
- Dlaczego?
- Na wstępie zakłada się, że następuje eskalacja każdego przestępstwa, czyli że kara winna wzrastać w miarę coraz
silniejszego oporu przestępcy. I tak na przykład, jeżeli kto strzyże kogo bez zezwolenia, skazuje się go na
grzywnę. Jeżeli nie zapłaci i dalej będzie uprawiał swój proceder, zostanie wsadzony do więzienia. A jeżeli - cišgnšł
coraz poważniejszym tonem - stawi opór, narazi się na coraz surowsze kary i - tu policjant ponuro zmarszczył brwi -
może się nawet zdarzyć, że zostanie zastrzelony. Im większy opór, tym większej siły trzeba użyć, by go złamać.
- Czyli praktycznie za każde wykroczenie grozi w końcu mierć? - wywód policjanta wprawił Jonatana
w przygnębienie. - Ale przecież kara mierci zarezerwowana jest na zbrodnie najbardziej brutalne, takie jak
morderstwa i napady! - odważył się dodać głosem pełnym nadziei.
- Niekoniecznie - odparł funkcjonariusz. - Prawo reguluje wiele sfer życia prywatnego i gospodarczego. Setki gildii
zawodowych chroni swoich członków za pomocš zezwoleń tego typu. Stolarze, lekarze, hydraulicy, księgowi,
murarze i prawnicy - do wyboru, do koloru, a wszyscy nienawidzš nielegalnej konkurencji.
- w jaki sposób chroniš ich te zezwolenia?
- Ich liczba jest ograniczona, a wstšpienie do gildii poprzedza drobiazgowy rytuał. W ten sposób eliminuje się
nieuczciwš konkurencję z zewnštrz, nowe, dziwaczne pomysły, zbytni zapał do pracy, nieludzkš wdajnoć
i zaniżanie cen. Tacy konkurenci bez sumienia zagrażajš tradycjom zawodowym najbardziej szacownych
i fachowych gildii.
- a czy udzielanie zezwoleń chroni klientów? - Jonatan chciał otrzymać jasnš odpowied.
- No, tak przynajmniej jest napisane w tym artykule - odparł policjant, przenoszšc wzrok na gazetę.
- "Zezwolenia oddajš monopol w ręce gildii, które mogš uchronić klientów przed koniecznociš dokonywania zbyt
wielu decyzji i wyborów. Oznacza to, że członkowie gildii sš z pewnociš dobrymi fachowcami, nie ma więc potrzeby
niczego wybierać."
Mundurowy z dumš poklepał się po torsie:
- i to ja pilnuję monopoli.
- Czy i one sš pożyteczne? - dopytywał się młodzieniec
- a bo ja wiem? - policjant znów opucił gazetę. - Ja tu tylko wykonuję rozkazy. Jak trzeba to je chronię, jak trzeba -
likwiduję.
- To co jest słuszne - monopol czy konkurencja?
- a to już nie moja rzecz - wzruszył ramionami tamten. - Już tam Rada Lordów wie, kto jest posłuszny, a kto nie. Jak
każš mi w kogo wycelować broń to...
Widzšc przygnębienie na twarzy Jonatana, policjant dorzucił:
- Tak bardzo się nie przejmuj, karę mierci wykonujemy naprawdę rzadko. Ludzie bojš się o tym nawet pomyleć.
Naprawdę nieliczni stawiajš opór, jako że skutecznie uczymy posłuszeństwa wobec władzy.
- Czy użył pan kiedykolwiek tego pistoletu? - zapytał młodzieniec, nerwowo spoglšdajšc na kaburę.
- Na przestępcę? - policjant wyćwiczonym ruchem wyjšł pistolet i pogładził go po lnišcej lufie. - Tylko raz. - Otworzył
komorę, spojrzał na bębenek a zamykajšc, obrzucił broń wzrokiem pełnym podziwu. - Cud tutejszej techniki. Rada
dokłada wszelkich starań, żeby wyposażyć nas we wszystko, co najlepsze, w celu spełnienia naszej szlachetnej
misji. Tak, tak, ja i ten pistolet przysięgalimy chronić życia, wolnoci i własnoci każdego człowieka na tej wyspie.
Z drugiej strony opiekujemy się również sobš nawzajem.
- Kiedy go pan użył? - zapytał Jonatan
- Że też tak ci na tym zależy - funkcjonariusz zmarszczył brwi. - Jestem na służbie od ponad roku, a broni użyłem
dopiero dzisiaj rano. Jaka kobieta zwariowała i chciała się rzucić na brygadę robotników, którzy burzyli jej dom.
Mówiła co o odebraniu swojego "własnego" domu. Cóż za samolubna cholera!
Serce zamarło Jonatanowi. Czyżby to ta sama kobieta, którš dzisiaj spotkał? Policjant nie zwrócił uwagi na jego
przerażonš twarz i cišgnšł dalej:
- z poczštku to chciałem to jako załagodzić. Dokumenty się zgadzały: dom miał zostać zburzony, gdyż w tym
miejscu ma stanšć Park Ludowy Pani de Flanelle.
- i co się stało? - wykrztusił młodzieniec.
- Usiłowałem przemówić jej do rozsšdku. Przekonywałem, że na pewno skończy się na jakim niewielkim wyroku,
gdyby tylko zechciała spokojnie pójć ze mnš. Ale kiedy nie chciała usłuchać i kazała wynosić się z jej ziemi, było
jasne jak słońce, że stawia opór funkcjonariuszowi. Bezczelna jędza!
- O, tak - westchnšł Jonatan - bezczelna.
Zapadła cisza. Policjant czytał gazetę, za nasz bohater stał zamylony i tršcał nogš kamień.
- Czy w miecie można kupić taki pistolet? - zapytał wreszcie Jonatan.
- Co to, to nie - odparł policjant, przewracajšc stronę. - Mógłby zrobić komu krzywdę.
[ Pytania do rozdziału XI ] [ Rozdział XII ] [ Spis treci ]
Rozdział XII
Bój o bibliotekę
Im bliżej było centrum miasta, tym więcej kręciło się ludzi. Pochłonięci własnymi sprawami, eleganccy mężczyni
szybkim krokiem przemierzali ulice, aby dojć do im tylko wiadomych celów. Gdy Jonatan przechodził przez rozległy
plac, ujrzał starca kłócšcego się zażarcie z młodš kobietš. Przeklinali, przekrzykujšc się nawzajem, wymachiwali
rękami, a od czasu do czasu podskakiwali z niepohamowanej wciekłoci. Młodzieniec, ciekawy powodu awantury,
przyłšczył się do małej grupy widzów otaczajšcych parę. Gdy zjawiła się policja, Jonatan zagadnšł stojšcš obok
wštłš staruszkę.
- O co im poszło?
- Już od paru lat wykłócajš się o ksišżki z Biblioteki Rady. On zawsze powtarza, że pełno w nich pornografii
i niemoralnych scen. Chciałby, żeby wszystkie te ksišżki spalono. Kobieta wyzywa go od nadętych purytanów.
- Więc chciałaby przeczytać te ksišżki?
- Niezupełnie - wtršcił się kolejny wiadek kłótni, wysoki mężczyzna, który trzymał za rękę małš dziewczynkę. - Jej
też nie podobajš się te ksišżki, tyle że twierdzi, iż roi się w nich od rasistowskich uprzedzeń i seksizmu.
- Tatusiu, co to jest "seksizm"? - zapytała dziewczynka, cišgnšc mężczyznę za nogawkę spodni.
- Chwileczkę, kochanie. - wiadek kłótni znowu zwrócił się do Jonatana - Kobieta domaga się wyrzucenia z biblioteki
owych seksistowsko-rasistowskich utworów i zakupienia dzieł z listy, którš sama sporzšdziła.
Policjanci zdšżyli już zakuć obydwoje awanturników w kajdany i teraz wlekli ich ulicš.
- Ale zostali chyba zatrzymani za zakłócanie porzšdku? - westchnšł Jonatan kręcšc głowš.
- Ależ skšd! - zamiała się staruszka. - Aresztowano ich za to, że nie płacili podatku bibliotecznego. Zgodnie
z prawem, każdy musi płacić za wszystkie ksišżki, bez względu na to, czy mu się podobajš, czy nie.
- Naprawdę? - zdziwił się Jonatan. - a dlaczego policja nie pozwala ludziom utrzymywać tylko tych bibliotek, które im
się podobajš? Płaciliby wtedy tylko za to, co przypadłoby im do gustu.
- Ale w takim wypadku mojej córki nie byłoby stać na korzystanie z biblioteki - wyjanił mężczyzna, podajšc córce
czerwono-białego batonika.
- Chwileczkę, mój panie - staruszka obrzuciła batonik pełnym dezaprobaty spojrzeniem. - Czy pokarm dla umysłu
córki nie jest równie ważny jak pokarm dla jej ciała?
- O co pani chodzi? - spytał mężczyzna, z lekkim niepokojem patrzšc na swojš pociechę. Dziewczynka zdšżyła już
pobrudzić czekoladš całš sukienkę.
- Dawno temu istniało mnóstwo bibliotek subskrypcyjnych - zaczęła z zadumš staruszka. - Ludzie wybierali którš
z nich i łożyli tylko na jej utrzymanie. Co roku uiszczali symboliczne opłaty. Biblioteki wręcz zabiegały o czytelników,
starajšc się mieć jak najlepszy księgozbiór i personel, możliwie najdogodniejsze miejsca i godziny otwarcia. Niektóre
organizowały nawet obwone wypożyczalnie. Gdy płaciło się za to, co się chciało, członkostwo w takiej bibliotece
było cenione wysoko. Wyżej niż słodycze! - dodała z wyrzutem. - Potem Rada Lordów uznała, że biblioteki sš bardzo
ważne dla rozwoju społeczeństwa i że ludzie nie powinni za nie płacić. W ten sposób stworzono ogromnš, darmowš
bibliotekę. Trzech dobrze opłacanych bibliotekarzy wykonywało pracę, z którš uprzednio dawał sobie radę zaledwie
jeden. Biblioteka była czynna w sztywno ustalonych godzinach, ale jako darmowa i tak cieszyła się powodzeniem.
Niebawem biblioteki subskrypcyjne utraciły klientelę i poupadały.
- Lordowie stworzyli bezpłatnš bibliotekę? - powtórzył Jonatan. - Ale pani wspominała chyba co o podatku
bibliotecznym?
- To prawda. Ale pomimo przymusu płacenia utarł się zwyczaj, że instytucje Rady okrela się mianem bezpłatnych.
To brzmi tak kulturalnie - dodała ironicznie.
- Biblioteki subskrypcyjne? Też co! - obruszył się wysoki mężczyzna. - Nigdy o czym takim nie słyszałem!
- Bo i skšd? - odpaliła kobieta. - Biblioteka Rady działa już od tak dawna, że trudno panu wyobrazić sobie cokolwiek
innego.
- Zaraz, zaraz! - zawołał tamten. - Czy to znaczy, że jest pani przeciwna podatkowi bibliotecznemu? Skoro Lordowie
majš wiadczyć nam cennš usługę, to należy zmusić wszystkich do płacenia.
- Jeżeli stosuje się przymus, to ta usługa nie może być znów taka cenna.
- Nie wszyscy sš w stanie pojšć, co jest dla nich dobre. Inni wiedzš ale nie mogš sobie na to pozwolić - owiadczył
mężczyzna. - Ludzie inteligentni rozumiejš, że swobodny dostęp do ksišżek służy budowaniu wolnego
społeczeństwa. A dzięki podatkom ciężar finansowy rozłożony jest równo i sprawiedliwie. W przeciwnym wypadku
handlarze wysysaliby z nas wszystko jak pijawki!
- Teraz pijawek namnożyło się jeszcze więcej - odparowała kobieta. - Krew wysysajš z nas użytkownicy biblioteki
i wszyscy, którzy korzystajš z ulg podatkowych. Gdzie tu równoć i sprawiedliwoć? Bo proszę tylko pomyleć, kto
może mieć większe wpływy w Radzie Lordów: ich zamożny znajomy czy biedak, którego nie stać na odpłatne
wypożyczenie ksišżki?
- To o jakiej alternatywie pani marzy? - mężczyzna odsunšł córkę na bok. - Wolałaby pani bibliotekę subskrypcyjnš,
która będzie dyskryminować jakš grupę społecznš?
- Dyskryminacji nie da się uniknšć! - wrzasnęła staruszka, nachylajšc się w jego stronę. - O co kłócili się tamci
dwoje? Chciałby pan, żeby te pajace z Rady narzucały nam swoje poglšdy?
- Że jak? Pajace? - powtórzył mężczyzna, napierajšc na staruszkę. - Jak się pani nie podoba, to proszę sobie stšd
wyjechać!
- Bezczelny smarkacz!
Po czym zaczęli się na siebie wydzierać, dziewczynka się rozpłakała, a kto pobiegł wezwać policję. Jonatan usunšł
się na bok i postanowił poszukać spokoju i ciszy w pobliskiej bibliotece.
[ Pytania do rozdziału XII ] [ Rozdział XIII ] [ Spis treci ]
Rozdział XIII
Nic takiego
Otaczajšce bibliotekę budowle wznosiły swe imponujšce, kamienne fasady na dwa piętra w górę. Wokół wejcia do
biblioteki zebrała się gromadka ubranych z przesadnš elegancjš ludzi, którzy stali cierpliwie, starajšc się nie zwracać
uwagi na narastajšcy za ich plecami rozgardiasz. Jonatan podszedł w ich stronę, zadarł głowę i odczytał wielki napis
z bršzu wykuty tuż nad wejciem: "BIBLIOTEKA LUDOWA PANI DE FLANELLE".
Stojšcy nieco z tyłu stawali na palcach, próbujšc dojrzeć to, co znajdowało się w rodku. Po każdej udanej próbie
głono okazywali swoje zdumienie.
- Cudowne - szeptali jedni.
- Niesamowite - dorzucali inni.
Szczupły i zwinny Jonatan przeliznšł się pomiędzy gapiami i zauważył siedzšcego za biurkiem bibliotekarza.
- Co według nich jest takie cudowne i niesamowite? - zapytał.
- Ciii! - upomniał go surowo mężczyzna. - Proszę nie podnosić głosu. To urzędnicy Rady, zasiadajšcy w Komitecie
Sztuk Pięknych. - Ułożył przed sobš w staranny stos kartki papieru i przyklepał ich rogi po czym spojrzał na chłopca
znad okularów. - Włanie zainaugurowali wystawę najnowszego dzieła, które powiększyło nasze zbiory.
- Bardzo ciekawe - wyszeptał Jonatan. Wytężał wzrok, ale nie mógł niczego dojrzeć. - Lubię sztukę na wysokim
poziomie, ale gdzie jest to dzieło? Zapewne jest bardzo małe.
- To zależy od punktu widzenia - sapnšł bibliotekarz. - Niektórzy uważajš, że jest niezmiernie duże. Na tym zresztš
polega jego istota. Nosi tytuł "Lot nicoci".
- Ale ja nic nie widzę - powtórzył Jonatan, wpijajšc wzrok w białš cianę nad wejciem.
- i o to włanie chodzi. Robi wrażenie, prawda? - bibliotekarz zanurzył w przestrzeni bezmylne, rozmarzone
spojrzenie. - Nic nie jest w stanie wyrazić tego ducha człowieczych starań o osišgnięcie pełnego egzaltacji stanu
wiadomoci, jaki odczuwa się tylko poprzez zestawienie emanujšcych ciepłem, subtelnych odcieni barw,
z namacalnš istotš naszej natury. Nic tak nie pozwala w pełni dowiadczyć najbardziej wyrafinowanych tworów
naszej imaginacji.
- Czyli to naprawdę ? Jakim cudem Ťnicť może stać się sztukš? - zapytał zdezorientowany i poirytowany Jonatan,
kręcšc głowš.
- Mamy oto do czynienia z najbardziej egalitarnym wyrazem sztuki. Komitet Sztuk Pięknych urzšdza eleganckš
loterię, podczas której dokonuje się wyboru dzieł.
- Loterię... żeby wybierać dzieła sztuki? - zawołał zdumiony Jonatan. - Czemu akurat loterię?
- Swego czasu wyboru dokonywał pochodzšcy z nominacji Zarzšd Sztuk Pięknych - tłumaczył bibliotekarz. -
z poczštku zarzucano mu, że selekcja jest odzwierciedleniem preferencji ludzi wchodzšcych w skład Zarzšdu, albo
ich znajomych. Następnie oskarżono ich o cenzurowanie utworów, do których mieli awersję. A jako że za sympatie
i antypatie Zarzšdu płacili w podatkach wszyscy obywatele, ludzie sprzeciwili się takim elitarnym praktykom.
- Czemu nie został wybrany nowy Zarzšd? - przytomnie zapytał Jonatan.
- Uciekalimy się do tej metody wielokrotnie. Ale ludzie spoza Zarzšdu nigdy nie zgadzali się z jego członkami.
W zwišzku z tym postanowiono zrezygnować z instytucji Zarzšdu. Doszlimy do konkluzji, że jedynym
intersubiektywnym i obiektywnym sposobem będzie urzšdzanie loterii. Każdy mógł stanšć do rywalizacji - i prawie
wszyscy korzystali z okazji! Każda propozycja była dopuszczana do konkursu a Rada Lordów ufundowała pokanš
nagrodę za zwycięstwo. Dzisiaj rano wylosowano włanie "Lot Nicoci".
- Ale dlaczego nie można pozwolić na to, żeby wszyscy płacili za takie dzieła sztuki, jakie przypadnš im do gustu,
zamiast obowišzkowych podatków na loterię? - nie wytrzymał Jonatan. - Każdy mógłby sobie wybrać, co mu się
żywnie podoba.
- Co?! - wykrzyknšł bibliotekarz. - Na pewno zaraz znalazłyby się jakie egoistyczne indywidua, które nie
kupowałyby niczego, jeszcze inni kupowaliby kierujšc się własnym, w dodatku złym smakiem. Przecież Lordowie
muszš udowodnić, że wspierajš rozwój sztuki! - Bibliotekarz z powrotem przeniósł wzrok na "Lot Nicoci" i w jego
oczach znowu zagocił wyraz rozmarzenia.
- Trafny wybór, prawda? Pustka ma to do siebie, że nie tarasuje wejcia do biblioteki, a zarazem nie zanieczyszcza
rodowiska. Ponadto - cišgnšł coraz bardziej podekscytowany - nie sposób chyba zakwestionować poziomu
artystycznego lub estetycznego tego arcydzieła. Nie można tym nikogo urazić, prawda?
[ Pytania do rozdziału XIII ] [ Rozdział XIV ] [ Spis treci ]
Rozdział XIV
Pawilon zysków nadzwyczajnych
Zmierzchało, gdy Jonatan stanšł na stopniach biblioteki i ogarnšł wzrokiem główny rynek miasta, na którym
gromadziło się coraz więcej ludzi. Coraz większe tłumy zbierały się pod wspaniałym, cyrkowym namiotem,
ustawionym za bibliotekš. Przez chwilę młodzieniec zapomniał nawet o tęsknocie za domem. Oszołomiony
mnóstwem obrazów, wiateł i dwięków szedł przed siebie, aż dotarł do ogromnego namiotu. Barwny napis nad
wejciem głosił: "KARNAWAŁ - PAWILON ZYSKÓW NADZWYCZAJNYCH".
Z tłumu wyskoczyła kobieta w rajstopach w czerwono-czarne pasy, krzyczšc:
- Hej, ludzie, co w nudzie! Hej, ludzie, co w nudzie! Zajdcie do Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych, a przeżyjecie
najniezwyklejszš przygodę swego życia!
Dostrzegła wytrzeszczajšcego oczy Jonatana, złapała go za ramię i zawołała:
- Dzisiaj wszyscy wygrywajš, młody człowieku.
- a za ile?
- Wystarczy 10 kainów, a zdobędziesz fantastycznš nagrodę!
Kobieta obróciła się na pięcie i przesadnie gestykulujšc przemówiła do tłumu:
- Hej, ludzie, co w nudzie! Hej, ludzie, co w nudzie! Dzięki Pawilonowi Zysków Nadzwyczajnych staniecie się bogaci!
Majšc za mało pieniędzy Jonatan odczekał, aż kobieta zajmie się innymi, po czym przekradł się na tył namiotu
i uniósł dół płótna, aby zajrzeć do rodka. Odwierni prowadzili chętnych do ustawionych w dużym kręgu krzeseł.
Było tam już dziesięć osób zastygłych w oczekiwaniu. Przygasły wiatła, rozległo się bicie werbla i fanfary
z niewidocznych tršb. W jasnym blasku reflektorów stanšł przystojny mężczyzna w czarnym garniturze i wysokim
cylindrze. Skłonił się nisko w stronę kręgu widzów i powiedział:
- Dobry wieczór! Jestem Mistrzem Polityki! Dzi los sprawił, że stalicie się szczęliwymi zwycięzcami. Każdy z was
co wygra i opuci ten namiot bardziej zadowolony niż w chwili, gdy tu wchodził! Proszę usišć - tu Mistrz Polityki
wykonał rękš zamaszysty gest i podszedł do kręgu widzów, by pobrać od każdego po jednym kainie. Wszyscy dali
mu pienišdze bez wahania. Wtedy przystojniak umiechnšł się szeroko i obwiecił:
- a oto i wygrana! - ni stšd, ni zowšd rzucił pięć kainów pod nogi jednego z uczestników, który aż podskoczył
i krzyknšł z radoci.
- Innych również czekajš nagrody - ogłosił Mistrz.
Tak też się stało. Mężczyzna dziesięć razy obszedł kršg uczestników, za każdym razem dostajšc po jednym kainie.
Po każdej rundzie rzucał pięć monet pod nogi jednego z nich. Szczęliwiec reagował niezmiennie wybuchem
szalonej radoci. Gdy po zakończeniu zabawy uczestnicy zaczęli wychodzić, Jonatan pobiegł czym prędzej do
wyjcia, chcšc się przekonać, czy wszyscy naprawdę sš zadowoleni. Kobieta w czerwono-czarnych rajstopach stała
przy wejciu do namiotu.
- Czy dobrze się pan bawił?
- Jasne! - odparł zapytany umiechajšc się od ucha do ucha. - Wspaniale!
- Zaraz o wszystkim opowiem znajomym - dorzucił inny. - Może zresztš sam jeszcze tu się zjawię.
- Tak, tak, wszyscy wygrali po pięć kainów - dodał kolejny rozochocony uczestnik gry.
Jonatan w zamyleniu obserwował rozchodzšcš się grupkę. Kobieta w rajstopach odwróciła się do Mistrza Polityki,
który machał wszystkim na pożegnanie i szepnęła:
- Tak, nam się naprawdę poszczęciło. Zarobilimy 50 kainów, a ci durnie jeszcze się z tego cieszš! Chyba warto
byłoby zwrócić się do Rady Lordów z probš o ustanowienie prawa nakazujšcego wszystkim udział w tej zabawie.
W tej chwili jaki kocisty odwierny zaszedł Jonatana od tyłu i złapał go za kołnierz.
- Tu cię mam, hultaju! Widziałem, jak zaglšdasz od tyłu. Pewnie mylałe, że uda ci się obejrzeć wszystko za darmo.
Co?!
- Przepraszam - wydusił młodzieniec, usiłujšc uwolnić się z uchwytu stróża. - Nie wiedziałem, że za oglšdanie trzeba
zapłacić. A ta miła pani tak bardzo zainteresowała mnie spektaklem, a że nie miałem dosyć pieniędzy, to...
Kobieta w rajstopach odwróciła się w stronę Jonatana:
- Nie miałe pieniędzy? - skrzywiła się. Po czym niespodziewanie na jej twarzy pojawił się łagodny umiech. - Puć
go. To taki miły chłopczyk. No i co, podobało ci się przedstawienie?
- Jeszcze jak! - potwierdził, kiwajšc z przekonaniem głowš.
- To może miałby ochotę zarobić trochę pieniędzy? Bo jak nie - dodała gronie - to oddam cię karnawałowej straży.
- Bardzo chciałbym - odparł niepewnie Jonatan. - a co mam zrobić?
- To niezmiernie proste - rozpromieniła się znowu. - Przejd się dzi tylko po miecie i rozdaj ludziom te ulotki,
przekonujšc, że w Pawilonie majš zapewnionš wietnš zabawę. Masz tu teraz kaina, a zarobisz po jednym za
każdego uczestnika, który przyjdzie do nas z tš ulotkš. No, to bierz się teraz do roboty!
Gdy Jonatan zarzucił na ramię torbę z ulotkami, dodała:
- Nie wolno ci zapominać, że po dzisiejszym przedstawieniu będę musiała sporzšdzić sprawozdanie o twoich
zarobkach, a jutro z samego rana pójdziesz do Pałacu i oddasz połowę tego co zarobiłe jako podatek.
- Podatek? - powtórzył młodzieniec. - Za co?
- Lordowie zabierajš ci częć wypłaty.
- Gdyby pani nie wspominała im o moich zarobkach, to z pewnociš pracowałbym znacznie pilniej - owiadczył
Jonatan z nadziejš w głosie.
- Lordowie aż za dobrze zdajš sobie sprawę, że ludzie ukrywajš wysokoć swoich zarobków, więc porozstawiali
wszędzie szpiegów, którzy majš na nas pilne baczenie - odpowiedziała kobieta w rajstopach. - Mielibymy poważne
kłopoty, a może nawet kazaliby nam zlikwidować interes. Wszyscy musimy płacić za swoje grzechy.
- Grzechy? - powtórzył Jonatan.
- Pewnie. Podatki sš karš na grzeszników. Akcyza na tytoń to kara dla palaczy, na alkohol - dla pijaków, a podatek
dochodowy karze nas za to, że pracujemy. Końskie zdrowie i bezczynnoć - dokończyła ze miechem wymierzajšc
kuksańca bileterowi - oto ideał, do którego dšżymy. No, ale teraz zabieraj się już do roboty!
[ Pytania do rozdziału XIV ] [ Rozdział XV ] [ Spis treci ]
Rozdział XV
Wujek Fiskus
Miasto zapadało powoli w sen. Kobieta w rajstopach zapłaciła Jonatanowi ponad pięćdziesišt kainów. Była bardzo
zadowolona z tego, że tak sumiennie wykonał powierzonš mu pracę, więc zaprosiła go również na następny
wieczór. Jonatan po zapewnieniu, iż jutro znowu się u niej zjawi, ruszył na poszukiwanie jakiego w miarę
wygodnego noclegu. Nie miał żadnych konkretnych zamiarów, więc po prostu wałęsał się bez celu po ulicach
miasta. Gdy stał w nikłym blasku latarni, na ganek pobliskiego domu wyszedł nieznajomy starzec w nocnej koszuli.
Mrużšc oczy obserwował dachy okolicznych budynków.
- Na co pan patrzy? - spytał zaintrygowany Jonatan.
- Na dach tamtego domu - szepnšł staruszek, wskazujšc rękš co zatopionego w ciemnoci. - Widzisz tego grubasa
w trójkolorowym stroju? Im więcej mieszkań odwiedzi, tym bardziej pękaty stanie się jego worek.
Jonatan powędrował wzrokiem za ruchem ręki i dostrzegł niewyrany zarys postaci, która wspinała się po
dachówkach jednego z domostw.
- Teraz widzę - zawołał. - Dlaczego nie zaalarmuje pan innych mieszkańców?
- O nie - wzdrygnšł się starzec. - Wujek Fiskus surowo rozprawia się ze wszystkimi, którzy stanš mu na drodze.
- To pan go zna? - zdumiał się Jonatan. - Ale przecież...
- Ciii, nie tak głono - syknšł mężczyzna, przykładajšc palec do ust. - Wujek Fiskus lubi odwiedzać tych, co robiš za
dużo hałasu. Ludzie udajš, że piš tej okropnej nocy, choć przecież nie sposób wytrzymać, gdy kto włazi ci
z butami do łóżka.
- Nie rozumiem - Jonatan nachylił się do ucha starca, starajšc się mówić jak najciszej. - Czemu wszyscy przymykajš
oczy na rabunek?
- Podczas tej kwietniowej nocy wszyscy zachowujš się wyjštkowo cicho - wyjanił starzec - w zamian za co Wujek
Fiskus pojawia się w Wigilię i obdarowuje każdy dom różnymi zabawkami i drobiazgami.
- Aha - westchnšł z ulgš Jonatan - czyli Wujek Fiskus wszystko oddaje?
- a gdzie tam! Ale ludzie lubiš tak to sobie tłumaczyć. Ja staram się nie zasnšć, żeby porachować, ile zabierze, a ile
potem zwróci. To jest takie moje, że tak powiem, prywatne hobby. Z moich obliczeń wynika, iż Wujaszek większoć
dóbr zachowuje dla siebie, swoich najemników i kilku wybranych rodzin w miecie. Ale - tu mężczyzna zacisnšł
dłonie w pięci - stara się każdego po trosze obdarować, żeby wszyscy czuli się zadowoleni. Dzięki temu za rok
w kwietniu ludzie znowu będš spali, a on przyjdzie i zabierze, to co mu się spodoba.
- Czego tu nie rozumiem - powiedział Jonatan. - Dlaczego ludzie nie czuwajš, by przyłapać złodzieja na goršcym
uczynku? Dlaczego nie pilnujš własnego majštku? Mogliby wtedy nakupić prezentów i obdarować nimi, kogo
zechcš.
Starzec zachichotał rozbawiony naiwnociš Jonatana i potrzšsnšł głowš:
- Wujek Fiskus, to postać z dziecięcych marzeń. Rodzice zawsze powtarzali swoim pociechom, że przynosi zabawki
prosto z nieba i że to nic nikogo nie kosztuje.
Widzšc zmęczenie na twarzy Jonatana, staruszek zaproponował:
- Widać, że masz za sobš ciężki dzień. Chod do mnie i ogrzej się, mój młody przyjacielu. Masz gdzie przenocować?
Jonatan z wdzięcznociš przyjšł zaproszenie. Starzec przedstawił go żonie, która natychmiast przyniosła filiżankę
goršcej czekolady i talerzyk pełen wieżych drożdżówek. Po kolacji młodzieniec położył się na specjalnie dla niego
zacielonej kanapie. Staruszek zapalił długš fajkę i rozparł się wygodnie na bujanym fotelu.
- Skšd wzięła się ta tradycja? - zapytał Jonatan, ułożywszy się wygodnie na posłaniu.
- Kiedy obchodzilimy więto zwane Bożym Narodzeniem. Było to więto religijne, czas radoci i prezentów.
Wszystkim tak się to podobało, iż Rada Lordów uznała, że tak ważnych uroczystoci nie wolno celebrować
spontanicznie i baz ustalonego z góry porzšdku. Zaczęli więc urzšdzać je "tak, jak należy" - staruszek mówił
z wyranš dezaprobatš. - Na poczštek trzeba było pozbyć się niewłaciwych symboli religijnych. Urzędowa nazwa
uroczystoci brzmiała odtšd "więta", za bajkowego darczyńcę nazwano "Wujkiem Fiskusem", tak że poborca
podatków mógł odtšd przywdziać jego kostium.
Starzec urwał, kilka razy energiczniej pykajšc z fajki i wytrzšsajšc z niej popiół.
- Obecnie w Biurze Dobrej Woli składa się wišteczne zeznania podatkowe w trzech egzemplarzach. Biuro, na
podstawie formularzy ułożonych przez Radę Lordów, oblicza stopień hojnoci każdego podatnika. Byłe przed
chwilš wiadkiem corocznego, kwietniowego zbierania podatków.
- Następna instytucja to Biuro Kija i Marchewki. Pod pieczš Księgowego Moralnoci ludzie wypełniajš formularze ze
szczegółowym opisem swojego dobrego i złego zachowania w cišgu całego roku. Biuro Kija i Marchewki zatrudnia
wielkš armię urzędników i detektywów, którzy decydujš, czy ludzie składajšcy podania o grudniowe prezenty
naprawdę sobie na nie zasłużyli.
- Wreszcie, Komisja Dobrego Smaku okrela dozwolone rozmiary, kolory i modele zestawów prezentowych,
podpisujšc monopolistyczne umowy z uprzednio dobranymi firmami, które miały odpowiednie układy polityczne.
Wszyscy bez wyjštku otrzymujš identyczne ozdoby wišteczne. Na Wigilię powołuje się specjalnš milicję, która
odpiewuje właciwe pieni wišteczne.
Znużony poszukiwacz przygód spał już jednak jak kamień. Starzec nakrył go kocem i wraz z żonš szepnšł
Jonatanowi do ucha:
- Wesołych wišt!
[ Pytania do rozdziału XV ] [ Rozdział XVI ] [ Spis treci ] [ Podatki STOP - pikieta ]
Rozdział XVI
Żółw i zajšc
Jonatanowi przyniła się kobieta z Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych. To dawała mu pienišdze, to za chwilę
wyrywała mu je z ręki, po czym scena powtarzała się od poczštku. W końcu obudził się gwałtownie, przypominajšc
sobie, że musi zgłosić poborcom podatkowym swoje zarobki.
Starzec kroił na niadanie grube kromki chleba i smarował je dżemem, gdy do pokoju weszła drobna dziewczynka.
Jonatan dowiedział się od staruszka, że to jego wnuczka Luiza, która przyjechała do nich na parę dni. Podczas gdy
młodzieniec jadł niadanie, dziewczynka skakała po pokoju, usiłujšc poprawić skarpetki nie do pary.
- Babciu, przeczytaj mi jeszcze tę bajkę - prosiła.
- Którš, skarbie?
- Mojš ulubionš, o żółwiu i zajšcu. Tam sš takie ładne obrazki - rozpromieniła się Luiza.
- No, dobrze - odparła babcia, wyjmujšc z kuchennej szafki ksišżkę, która najwidoczniej miała leżeć zawsze pod
rękš. Usiadła przy Luizie i zaczęła:
- Pewnego razu...
- Nie, babciu, nie tak! "Dawno, dawno temu..." - przerwała jej wnuczka. Kobieta rozemiała się i podjęła:
- Dawno, dawno temu żył sobie żółw imieniem Franco i zajšc, który nazywał się Lizander. Obydwaj trudnili się
roznoszeniem listów w niewielkiej wiosce zwierzšt. Pewnego razu Franco, który uszy miał znacznie lepsze od nóg,
podsłuchał jak sšsiedzi chwalš Lizandra za szybkoć w roznoszeniu listów. Robił w cišgu kilku godzin to, co innym
zajmowało całe dni. Urażony Franco podpełzł bliżej i wtršcił się do rozmowy.
- Zajšcu - Franco mówił równie wolno, jak chodził - założę się, że w cišgu paru dni zdobędę więcej klientów niż ty.
Rzucam na szalę swoje dobre imię.
Wyzwanie zdumiało Lizandra.
- Dobre imię? Przecież nie można zakładać się o co, czego się nie ma! - zawołał butny zajšc. - Zresztš nieważne,
przyjmuję zakład!
Sšsiedzi pokpiwali sobie ze lamazarnego żółwia, który, ich zdaniem, nie miał nawet cienia szansy. Ustalono, że
zwycięzca zostanie wyłoniony za tydzień dokładnie w tym samym miejscu. Lizander pognał do siebie, by zajšć się
przygotowaniami, za Franco po prostu siedział przez pewien czas w bezruchu, wreszcie odwrócił się i oddalił
w swojš stronę.
Lizander porozlepiał ogłoszenia, że obniża cenę swoich usług jeszcze bardziej niż dotychczas - w sumie żšdał
przeszło o połowę mniej niż Franco. Miał zamiar roznosić przesyłki dwa razy dziennie, także w niedziele i więta.
Przemierzał wioskę dzwonišc do kolejnych domów, a mieszkańcy dawali mu listy, kupowali znaczki na zapas, nawet
na miejscu pakowali i ważyli paczki. Za drobnš, dodatkowš opłatš obiecywał, że będzie roznosił listy nawet nocš. Do
wszystkiego dorzucał za darmo serdeczny i szczery umiech. Lista klientów pomysłowego, sprawnego i miłego
zajšca wydłużała się w błyskawicznym tempie.
Za to żółw nie dawał znaku życia. Pod koniec tygodnia pewny swego Lizander popędził na umówione miejsce. Ku
swemu zdumieniu zobaczył, że żółw już tam na niego czeka.
- Tak mi przykro, zajšcu - wycedził lodowatym głosem Franco - ty ganiałe od domu do domu jak kot z pęcherzem
z całymi stosami korespondencji, a ja mam tylko to jedno pismo - to mówišc podał Lizandrowi jaki dokument i pióro,
dorzucajšc:
- Podpisz się na tej wykropkowanej linii.
- Co to takiego? - zapytał zajšc.
- Nasz król mianował mnie, żółwia, Generalnym Zarzšdcš Poczty i upoważnił mnie do roznoszenia przesyłek
w całym kraju. Przykro mi, zajšcu, ale musisz porzucić swój proceder.
- Ale tak nie wolno! - krzyknšł Lizander, z wciekłociš tupišc łapami. - To niesprawiedliwe!
- więte słowa! Król też mówił, że nie można dopucić do tego, żeby niektórzy obywatele obsługiwani byli szybciej
niż inni. Dlatego powierzył mi wyłšczny monopol, tak bym zapewnił identycznš jakoć usług dla wszystkich.
- Jak go do tego skłoniłe? Co będzie z tego miał? - dopytywał się Lizander. Żółwiom trudno się umiechać, lecz
Franco zdołał zmarszczyć łuskę w okolicach ust.
- Przyrzekłem królowi, że będzie mógł wysyłać całš swojš korespondencję za darmo. Poza tym przypomniałem mu,
że kiedy wszystkie listy w królestwie będš przechodzić przez ręce lojalnego obywatela, łatwiej będzie roztoczyć
nadzór nad co bardziej buntowniczymi poddanymi. Komu chciałoby się narzekać, gdybym zgubił jeden czy drugi list?
- Ale ty przecież zawsze gubiłe roznoszone pienišdze! - stwierdził zdenerwowany zajšc. - Kto za to zapłaci?
- Już król ustali takie opłaty, że zyski będš pewne. A jeli ludzie przestanš wysyłać listy pocztš, moje straty zostanš
pokryte z podatków. Za jaki czas wszyscy zapomnš, że kiedykolwiek istniała jaka konkurencja.
Babcia uniosła wzrok i dodała: - Koniec.
- z tej opowieci płynie morał - czytała - że w razie kłopotów, powiniene zwracać się z nimi do władz.
- Zawsze można zwrócić się do władz, gdy ma się jakie kłopoty - powtórzyła Luiza. - Zapamiętam to sobie.
- Nie, kochanie, tak jest tylko napisane w ksišżce. Lepiej będzie, jeżeli sama znajdziesz morał tej bajki.
- Babciu?
- Tak, skarbie?
- Czy zwierzęta umiejš mówić?
- Nie w naszym języku. To tylko bajka.
Jonatan skończył jeć i goršco podziękował staruszkom za gocinę.
- w razie potrzeby zwracaj się do nas jak do babci i dziadka - owiadczył staruszek, odprowadzajšc Jonatana do
drzwi, po czym wszyscy domownicy wyszli na ganek, by się z nim pożegnać.
[ Pytania do rozdziału XVI ] [ Rozdział XVII ] [ Spis treci ]
Rozdział XVII
Ministerstwo Trawienia
Zastanawiajšc się nad historiš żółwia i zajšca, Jonatan zapytał o drogę do pałacu. Staruszka położyła mu rękę na
ramieniu i ostrzegła:
- Proszę, nie mów nikomu, że dawalimy ci jeć. Nie mamy pozwolenia.
- Co? - zdziwił się młodzieniec. - Musicie mieć pozwolenie, żeby kogo nakarmić?
- w miecie tak. A jeli władze dowiedzš się, że dalimy ci jeć bez zezwolenia, możemy mieć poważne kłopoty.
- a po co jest to zezwolenie?
- Ma ono zagwarantować wszystkim okrelony standard wyżywienia. Przed laty mieszkańcy miasta jadali
w ulicznych budkach, narożnych kawiarniach lub eleganckich restauracjach albo kupowali jedzenie w sklepach
spożywczych, by gotować je sobie w domu. Rada Lordów doszła do wniosku, że nie powinno być tak, iż jedni jedzš
lepiej od innych. Dlatego ustanowili przepisy nakazujšce jedzenie w państwowych stołówkach, gdzie podajš za
darmo standardowe posiłki.
- Oczywicie, nie sš tak do końca darmowe - wtršcił się Dziadek, wyjmujšc portfel i machajšc nim przed oczami
Jonatana. - Jedzenie jest o wiele droższe niż przedtem, tyle że nikt nie płaci na miejscu. Wujek Fiskus opłaca posiłki
z naszych podatków. A ponieważ państwowe stołówki sš opłacane z góry, ludzie przestali zaglšdać do prywatnych
restauracji, gdzie musieliby zapłacić za jedzenie po raz drugi. Prywaciarze musieli zatem podnieć ceny. Niektóre
prywatne lokale utrzymały się dzięki garstce zamożniejszych klientów lub ludziom przestrzegajšcym specjalnych,
nakazanych przez religię diet, lecz większoć została zamknięta.
- Po co płacić za jedzenie, skoro można zjeć za darmo w stołówce? - zapytał Jonatan.
- Bo stołówki stały się okropne - rozemiała się Babcia. - Wszystko podupadło: kucharze, jedzenie, atmosfera.
W takiej stołówce nigdy nie zwalnia się złego kucharza. Ich gildia ma za dobre układy. Za to naprawdę dobrzy
kucharze nie dostajš żadnych premii, żeby ci gorsi im nie zazdrocili. Morale jest niskie, jedzenie marne, a kartę dań
układa Ministerstwo Trawienia.
- i to jest najgorsze - zawołał Dziadek. - Starajš się przypodobać znajomym i nikt nigdy nie jest zadowolony. Starczy
popatrzeć na spory o chleb i kartofle. Dzień w dzień chleb na zmianę z ziemniakami. Wtedy lobby makaroniarzy
zorganizowało kampanię na rzecz poparcia dla klusek i ryżu. Pamiętasz? - zwrócił się do żony. - Gdy lobby
przepchnęło swoich ludzi do Ministerstwa Trawienia, po chlebie i kartoflach zaginšł wszelki słuch.
- Oj, Babciu, jak ja nie znoszę klusek! - zapiszczała ze wstrętem Luiza wychylajšc się zza babcinej spódnicy.
- Lepiej łykaj bez słowa, bo przyczepi się do ciebie Komisarz Żywnociowy.
- Komisarz Żywnociowy? - powtórzył pytajšco Jonatan.
- Ciii - syknšł Dziadek i przyłożył palec do ust, rozglšdajšc się, czy nikt nie nadchodzi ulicš. - Ludzie, którym
państwowe jedzenie nie przypada do gustu, wpadajš w łapy Komisarza Żywnociowego. Dzieci wołajš na tych
funkcjonariuszy Komyż. Komyże sprawdzajš listę obecnoci podczas posiłków i cigajš wszystkich, którzy nie
przychodzš. Delikwentów zabiera się na przymusowe dokarmianie do specjalnych, stołówkowych aresztów.
- a nie moglibymy jeć tak zwyczajnie, w domu? - wzdrygnęła się Luiza. - Babcia gotuje najlepiej na wiecie.
- Nie wolno, kochanie - odparła babcia, głaszczšc dziewczynkę po głowie. - Niektórzy majš specjalne zezwolenia,
ale ja i Dziadek nie przeszlimy odpowiedniego szkolenia. Nie możemy sobie też pozwolić na różne, skomplikowane
urzšdzenia do gotowania, jakich wymagajš władze. Widzisz, Luizo, politycy uznali, że zadbajš o ciebie lepiej, niż my.
- Poza tym - włšczył się Dziadek - musimy chodzić do pracy, żeby zapłacić na to wszystko podatki.
Zaczšł chodzić po ganku, mruczšc co pod nosem na wpół do siebie, na wpół do Jonatana i Luizy.
- Wmawiajš nam, że stosunek liczby trawišcych do liczby kucharzy nigdy w dziejach nie był taki korzystny, chociaż
połowa ludnoci jest stale niedożywiona. Punktem wyjcia była idea nakarmienia wszystkich nędzarzy, a skończyło
się na karmieniu wszystkich nędznym jadłem. Sš i tacy, co nie chcš jeć w państwowych stołówkach i mierć
głodowa już zaczyna zaglšdać im w oczy. Co gorsza, w stołówkach roi się od wandali i złodziei, więc nikt nie czuje
się tam bezpiecznie.
- Dosyć Dziadku! - wykrzyknęła Babcia, widzšc strach malujšcy się na twarzy Jonatana. - Bo za nic w wiecie nie
będzie chciał przestšpić progu państwowej stołówki! Starczy, że będziesz miał przy sobie dowód osobisty,
a wszystko jako się ułoży - wyjaniła młodzieńcowi.
- Dziękuję za radę, Babciu - powiedział Jonatan, zachodzšc w głowę, jak wyglšda dowód osobisty i jak uda mu się
bez niego zdobyć co do zjedzenia.
- A tak nawiasem mówišc, mógłbym dostać na drogę jeszcze kilka kromek chleba?
- Oczywicie, ile tylko dusza zapragnie.
Poszła do kuchni i zawinęła mu w serwetkę kilka kromek. Rozejrzała się ukradkiem, czy nie podglšda ich który
z sšsiadów, po czym dumnie wycišgnęła rękę i podała chleb Jonatanowi.
- Tylko uważaj, żeby nie zgubił. Słyszelimy, że naszego piekarza aresztowała niedawno Policja Żywnociowa.
Nikomu go nie pokazuj, dobrze?
- Jasne! i dziękuję za wszystko!
Żegnany przez całš trójkę młodzieniec wyszedł na ulicę. Było mu lżej na sercu, bo znalazł jaki normalny dom na tej
dziwnej wyspie.
[ Pytania do rozdziału XVII ] [ Rozdział XVIII ] [ Spis treci ]
Rozdział XVIII
"Przeszłoć albo przyszłoć!"
Pałac położony był gdzie w pobliżu rynku. Jonatan postanowił ić na skróty bocznš ulicš zawalonš pustymi
pudłami i stertami mieci. Szedł żwawo ciemnym zaułkiem, starajšc się nie zwracać uwagi na niepokój, jaki
odczuwał po opuszczeniu zaludnionej i jasno owietlonej częci miasta. Wtem poczuł, jak jaka ręka ciska go za
gardło, a między żebra wbija się chłodny metal lufy pistoletu.
- Przeszłoć albo przyszłoć! - warknšł wciekle napastnik.
- Co? - spytał trzęsšc się Jonatan. - O co chodzi?
- To, co słyszysz: pienišdze albo życie! - powtórzył rabu, przyciskajšc mocniej broń do boku młodzieńca.
Jonatanowi nie trzeba było lepszej zachęty - szybko sięgnšł do kieszeni po swoje ciężko zapracowane pienišdze.
- Mam tylko tyle, a połowa ma pójć na podatki - błagał bandytę, starannie ukrywajšc kilka kromek chleba,
otrzymanych od Babci. - Proszę zostawić mi chociaż tę połowę.
Napastnik rozlunił uchwyt. Zza szalika i nasuniętego na czoło kapelusza ledwie widać było rysy jego twarzy.
Bandyta był kobietš.
- Skoro i tak musisz oddać pienišdze - zamiała się chrapliwie - to lepiej na tym wyjdziesz, dajšc je mnie, a nie
jakiemu tam poborcy podatków.
- Dlaczego? - zapytał, kładšc pienišdze na jej twardej, zręcznej dłoni.
- Jeżeli oddasz je mnie - tłumaczyła, wpychajšc banknoty do skórzanego mieszka u pasa - to daruję ci życie
i puszczę wolno. Natomiast poborca nie opuci cię już do mierci i będzie odbierał pienišdze, owoc twej przeszłoci,
tak by móc zawładnšć całym twoim przyszłym życiem. W cišgu roku zmarnuje więcej twoich zarobków niż przez całe
życie zdšżš zabrać ci wszyscy niezależni złodzieje.
- a czy przypadkiem Rada Lordów nie obraca wszystkich zebranych pieniędzy na pożyteczne cele? - zapytał
niepewnie Jonatan.
- Ależ jak najbardziej - odparła sucho. - Niektórzy się dzięki temu wzbogacš. Ale skoro podatki sš tak wspaniałe, to
dlaczego poborca nie spróbuje przekonać ludzi do ich zalet i pozwolić na to, by uiszczali je dobrowolnie?
- Bo może przekonywanie wymagałoby zbyt dużo czasu i wysiłku? - odrzekł po namyle Jonatan.
- O, włanie - podchwyciła rozemiana od ucha do ucha złodziejka. - To także mój kłopot. Dlatego obydwoje
zaoszczędzamy czas i energię wykorzystujšc broń!
Jednš rękš obróciła Jonatana, skrępowała mu ręce cienkim sznurkiem, pchnęłš na ziemię i zakneblowała jego
własnš chusteczkš do nosa.
- Obawiam się, że na razie będziesz musiał odłożyć wyprawę do poborcy. Ale wiesz, przyszło mi co do głowy.
Usiadła przy obezwładnionym Jonatanie, który bezskutecznie usiłował się poruszyć.
- Polityka jest swego rodzaju rytuałem. Obrzędem oczyszczenia! Większoć ludzi uważa, że pożšdanie, kłamstwa,
kradzieże czy zabójstwa to występki. Po prostu nie wypada robić tego swojemu bliniemu. Dlatego znajdujš sobie
polityka, który zajmuje się za nich brudnš robotš. Tak, tak, polityka pozwala dosłownie wszystkim, nawet najlepszym,
na folgowanie żšdzom, na kłamanie, na kradzieże, a od czasu do czasu nawet na zabijanie. I mimo wszystko
politycy nie muszš odczuwać z tego powodu wyrzutów sumienia.
Mina kobiety zdradzała, że wpadła ona na jaki mšdry pomysł.
- Mnie też przyda się odrobina oczyszczenia z poczucia winy i lęku przed niebezpieczeństwem.
Zmarszczyła czoło: - Mam zamiar wpać z wizytš do pani de Flanelle. - Zerwała się na równe nogi i ruszyła przed
siebie. Jonatan patrzył, jak znika za rogiem.
W zaułku zapanowała cisza. Zastanawiajšc się nad tym, co powiedziała bandytka, Jonatan próbował oswobodzić się
z więzów. Bez pomocy nie miał szans się uwolnić.
"ŤPrzeszłoć albo przyszłoćť. Co ona chciała przez to powiedzieć? Już wiem - mylał, nie ustajšc
w bezskutecznych wysiłkach uwolnienia się. - Pienišdze, własnoć, oto moja przeszłoć - to znaczy wytwór mego
dotychczasowego życia. Zabierajšc mi pienišdze, zmusza się mnie do pracy, żebym mógł je zarobić na nowo.
Gdyby mnie zabiła, to odbierajšc mi życie, odebrałaby mi zarazem przyszłoć. Zwišzała mnie, pozbawiajšc na razie
wolnoci!"
Zdenerwowany przypomniał sobie spotkanego wczoraj, młodego policjanta. "Gdzie on się podziewa, kiedy potrzeba
go naprawdę!"
Rozwcieczyła go myl, że będzie musiał wrócić do Pawilonu Zysków Nadzwyczajnych i jeszcze raz zarabiać
pienišdze. Uderzajšc piętami o bruk mylał, że gdyby teraz zarobił tyle samo, musiałby wszystko oddać poborcy
podatkowemu! "A zatem życie, wolnoć i własnoć, to częci mojej osoby - tyle że w różnych czasach:
w przeszłoci, w teraniejszoci, albo w przyszłoci. Bandytka zagroziła częci, która jest mi najdroższa, by zabrać
tę, z której może najłatwiej skorzystać."
Nagle jeden ze sznurków pękł.
- Auu! Boli!
Jonatan przestał na chwilę szarpać i mylšc o swoim położeniu doszedł do wniosku: "Do tej pory nawet nie
zdawałem sobie sprawy, jak cennš rzeczš jest wolnoć!"
[ Pytania do rozdziału XVIII ] [ Rozdział XIX ] [ Spis treci ]
Rozdział XIX
Jarmark rzšdowy
Jonatana opuciła już wszelka nadzieja, gdy na końcu ulicy rozległ się cichy dwięk. Duża, bršzowa krowa zbliżała
się do niego, węszšc poród walajšcych się wszędzie mieci. Zamuczała głono. Delikatnie zabrzęczał zawieszony
na jej szyi dzwonek. Wtedy w zaułku pojawiła się następna krowa, popędzana przez ogorzałego starca z kijem.
- Nu, głupia - mruczał pastuch.
Jonatan wytężył siły i potršcił ramieniem leżšce obok pudło.
- Kto tam? - mężczyzna nachylił się w jego stronę, próbujšc przebić wzrokiem ciemnoć.
Widzšc zwišzanego młodzieńca, wycišgnšł mu z ust knebel.
- Okradziono mnie! Niech pan pomoże mi się uwolnić! - wychrypiał z ulgš Jonatan.
Starzec wyjšł z kieszeni nóż, żeby przecišć więzy.
- Dziękuję panu - zawołał młodzieniec, rozcierajšc energicznie zdrętwiałe nadgarstki. Natychmiast opowiedział
mężczynie o całym zdarzeniu.
- Tak, tak - potrzšsnšł głowš starzec - w dzisiejszych czasach trzeba na siebie bardzo uważać. Nigdy w życiu nie
wybrałbym się do miasta, gdybym nie chciał uzyskać pomocy od rzšdu.
- a czy rzšd pomoże mi odzyskać zrabowane pienišdze?
- Wštpię, ale zawsze możesz spróbować. Może lepiej ode mnie poszczęci ci się na Rzšdowym Jarmarku - odparł
pasterz. Nosił proste ubranie i buty z niewyprawionej skóry, a twarz miał pomarszczonš bardziej niż suszona liwka.
Jego spokój i szczeroć dodały Jonatanowi otuchy.
- Co to takiego ten Rzšdowy Jarmark? Czy sprzedaje się tam bydło? - zapytał młodzieniec. Starzec zmarszczył brwi
i obrzucił wzrokiem swoje krowy.
- Też byłem ciekaw. Wyglšda to wszystko na teatrzyk rewiowy. Sam budynek jest nowoczeniejszy niż bank i wielki,
jak nie wiem co. W rodku można spotkać ludzi handlujšcych najrozmaitszymi rodzajami rzšdów.
- Na przykład jakimi? - zaciekawił się Jonatan.
- Był tam taki jeden, co mówił o sobie, że jest "socjalistš" - pasterz podrapał się po spalonym słońcem karku. - Gadał,
że zabierze mi jednš krowę jako opłatę za to, że da innš za darmo memu sšsiadowi. Niewarte zachodu, bo przecież
jak będzie trzeba, to sam, bez niczyjej pomocy, oddam sšsiadowi, co będę chciał.
- Zaraz koło tamtego rozłożył swój stragan "komunista". Szeroko się umiechał, mocno ciskał rękę, że niby taki
dobry i powtarzał, że bardzo mnie lubi i strasznie mu na mnie zależy. Wszystko było w porzšdku, dopóki nie
powiedział, że jego rzšd zabierze mi obydwie krowy. "Tak będzie sprawiedliwie - powiada - wszyscy powinni mieć
krów po równo, a potem - mówi - jak uznamy to za słuszne, możemy dać ci trochę mleka". Potem chciał, żebym
zapiewał jakš partyjnš pień.
- To musi być nie byle jaka piosenka! - zawołał Jonatan.
- Niewiele byłoby z niego pożytku, bo pewnie i tak wszystko, co najlepsze, zabrałby dla siebie.
- Potem natknšłem się na "faszystę". - Starzec urwał, żeby odgonić jednš z krów od sterty cuchnšcych odpadków. -
Ten faszysta też znał dużo słodkich słówek i potrafił opowiadać o różnych miałych pomysłach, toczka w toczkę jak
inni handlarze. Mówił, że odbierze mi krowy i sprzeda mi częć ich mleka. Ja mu na to: "Że co? Mam płacić za
własne mleko?". Wtedy zagroził, że jak nie zasalutuję przed jego flagš, to zaraz na miejscu mnie zastrzeli.
- Co takiego! - krzyknšł Jonatan. - Pewnie zaraz pan stamtšd zwiał!
- Nie zdšżyłem się ruszyć, gdy przydreptał ten, jak mu tam, "biurokrata" i powiedział, że jego rzšd zabierze mi obie
krowy, zastrzeli jednš, żeby zmniejszyć podaż, a drugš wydoi i wyleje trochę mleka do kanału. Miał mnie chyba za
durnia!
- Bardzo to wszystko dziwne - zgodził się Jonatan. - i co, wybrał pan który z tych rzšdów?
- Nigdy w życiu, synku - obruszył się pasterz. - Bo i po co? Postanowiłem, żę nie będę oddawał swoich spraw w ręce
rzšdu, tylko pójdę na targ, sprzedam jednš krowę i kupię sobie byka.
[ Pytania do rozdziału XIX ] [ Rozdział XX ] [ Spis treci ]
Rozdział XX
Najstarszy zawód wiata
Opowieć starego pasterza niezmiernie zdumiała Jonatana. Co to za wyspa? Rzšdowy Jarmark tak go
zaintrygował, że postanowił udać się tam i poszukać kogo, kto pomógłby mu wrócić do domu. Miał nadzieję, że
może przynajmniej odzyska zrabowane pienišdze. Skierował się zatem ku ratuszowi.
- Na pewno trafisz - mówił starzec, odprowadzajšc krowy. - To największa budowla na całym placu.
Ulica sama zaprowadziła Jonatana na rynek. Na jego przeciwległym krańcu dostrzegł majestatyczny pałac. Nad
olbrzymimi wrotami widniały wyryte w kamieniu słowa: "PAŁAC LORDÓW".
Młodzieniec przemierzył szerokie schody i wszedł do rodka, gdzie musiał przystanšć, aby jego wzrok przyzwyczaił
się do przyćmionego wiatła. Przed nim rozcišgała się ogromna sala tak niebotycznych rozmiarów, że lampy nie były
w stanie owietlić całego wnętrza. Zgodnie z opisem pasterza stało tu kilka straganów obwieszonych transparentami
i choršgwiami, przed którymi widać było jakich ludzi, którzy zatrzymywali przechodniów, by rozdać im ulotki.
W przeciwległej cianie znajdowały się masywne drzwi z bršzu; po obu bokach stały marmurowe posšgi,
podpierajšce rzebione kolumny. Jonatan ruszył przed siebie, liczšc, że uda mu się przemknšć między kramami
niezauważonym przez handlarzy rzšdami. Nie uszedł nawet kroku, gdy zaczepiła go starsza kobieta z wielkimi
kolczykami w uszach i złotymi obręczami na nadgarstkach.
- Czy młody pan chciałby poznać swš przyszłoć? - zagadnęła, przysuwajšc się do niego. Jonatan szybko włożył
ręce do kieszeni i spojrzał spode łba na kobietę, obwieszonš ciężkš biżuteriš i różnobarwnymi szalami. - Umiem
przepowiadać przyszłoć. Może chciałby przestać lękać się przyszłoci i poznać dzień jutrzejszy?
- Naprawdę potrafi pani przewidywać przyszłoć? - zapytał, cofajšc się jak najdalej, nie urażajšc jej przy tym.
Wzbudzała w nim ogromnš podejrzliwoć.
- No cóż - odparła, a w jej oczach błysnęła przebiegłoć i pewnoć siebie - potrafię dostrzec pewne znaki,
a następnie orzekam, owiadczam i oznajmiam to, co jest prawdš. Tak, tak, param się z pewnociš najstarszym
zawodem wiata.
- Niesamowite!- krzyknšł Jonatan. - Czy używa pani kryształowej kuli, fusów, a może...
- Na Jowisza, skšdże! - krzyknęła z odrazš. - Mam obecnie do dyspozycji znacznie bardziej skomplikowane metody.
Posługuję się licznymi wykresami i obliczeniami. - Tu skłoniła się nisko. - Ekonomistka, do pańskich usług.
- To wspaniałe! E-ko-no-mist-ka - przesylabizował długie słowo. - Tak się jednak nieszczęliwie składa, że zostałem
okradziony i nie mógłbym pani zapłacić.
Kobieta z miejsca się obraziła i rozpoczęła poszukiwania kolejnych ewentualnych klientów.
- Ale może mogłaby pani powiedzieć mi jednš rzecz? - poprosił Jonatan.
- Jakš? - zapytała z wyranym rozdrażnieniem.
- O jakie rady ludzie zwykle się do pani zwracajš?
Rozejrzała się dookoła, po czym, jakby zamierzajšc mu powierzyć jakš strasznš tajemnicę, wyszeptała:
- Ponieważ nie masz przy sobie pieniędzy, mogę zdradzić ci pewien mały sekret. Przychodzš do mnie wtedy, kiedy
potrzebujš otuchy na przyszłoć. Nieważne, czy prognozy sš dobre, czy przygnębiajšce - a zazwyczaj sš złe - ludzie
wolš zdać się na czyje przepowiednie niż żyć w niepewnoci.
- a kto prosi o wróżbę najczęciej?
- Rada Lordów to moi najlepsi klienci. Dobrze mi płacš - rzecz jasna cudzymi pieniędzmi. Potem wykorzystujš moje
prognozy w swoich przemówieniach, usprawiedliwiajšc coraz wyższe podatki przygotowaniami do niewesołej
przyszłoci. Obydwie strony sš w pełni zadowolone.
- No, no! - zawołał Jonatan ze zdumieniem tršc policzek. - Bierze pani na siebie ogromnš odpowiedzialnoć. Czy
przewidywania się sprawdzajš?
- Prawie nikt mnie o to nie pyta - zachichotała ekonomistka. Zawahała się i spojrzała mu uważnie w oczy. - Szczerze
mówišc, prognozy robione za pomocš rzutu monetš byłyby trafniejsze. Ale rzut monetš to pestka, każdy może go
wykonać, więc takie sposoby nikogo nie uspokajajš. Nie ukoisz lęku strachliwych, ja na tym nie zarobię, a władza
Lordów nijak od tego nie wzronie. Widzisz więc, że muszę wymylać imponujšce i skomplikowane prognozy, bo
inaczej znajdš sobie do tego celu kogo innego.
[ Pytania do rozdziału XX ] [ Rozdział XXI ] [ Spis treci ]
Rozdział XXI
Jak się robi buty
"To musi być siedziba rzšdu - pomylał Jonatan na widok wspaniałych, marmurowych kolumn i posšgów. - Taka
budowla musiała kosztować majštek!"
Jedna para drzwi z bršzu stała otworem, ukazujšc pełen ludzi amfiteatr. Wliznšwszy się dyskretnie do rodka,
młodzieniec zobaczył podium na samym rodku pomieszczenia. Grupa rozczochranych i rozwrzeszczanych kobiet
i mężczyzn otoczyła podium i machała rękami w kierunku dystyngowanego mężczyzny w nienagannie skrojonym
garniturze, który od czasu do czasu wypuszczał dym z grubego cygara. Tymże cygarem wskazał na jednego
z kłębišcych się przed nim ludzi.
Jonatan podszedł bliżej. Jaki człowiek z piórem w jednej i notesem w drugiej ręce usiłował przekrzyczeć innych:
- Wasza ekscelencjo, najczcigodniejszy lordzie Ponzi, czy prawdš jest, że niedawno złożył pan podpis pod ustawš
zakazujšca szewcom produkcji butów?
- A, tak, jak najbardziej - odparł lord Ponzi, kiwajšc łaskawie głowš. Cedził słowa tak wolno, iż wyglšdał na człowieka
zbudzonego z głębokiego snu.
- Czy nie uznałby pan tego za pewien precedens? - pytał człowiek z piórem, bez przerwy zapisujšc co w notesie.
- A, tak, to z pewnociš jest precedens... - pokiwał z namaszczeniem głowš Jego Ekscelencja.
- Czy po raz pierwszy w dziejach Korrumpo szewcy otrzymajš zapłatę za niewyrabianie butów? - przerwała mu
kobieta stojšca na prawo od człowieka z piórem.
- Tak - odrzekł lord Ponzi - sšdzę, że tak włanie będzie.
- Czy zgadza się pan z twierdzeniem, że taki przepis spowoduje podwyżkę cen pantofli, kozaków, sandałów i innego
rodzaju obuwia? - krzyknšł kto z tyłu.
- Hm, aaa, czy mógłbym prosić o powtórzenie pytania?
- Czy zwiększy to ceny butów?
- Tak, podwyższy to dochody szewców - odparł z godnociš lord, mechanicznie kiwajšc głowš. - Dołożymy wszelkich
starań, aby pomóc szewcom.
Jonatanowi przypomniała się kobieta, którš wraz z dziećmi wyrzucono z domu. - "O ile ciężej będzie jej teraz kupić
buty" - pomylał ze smutkiem.
- Czy mógłby pan opisać swoje plany na najbliższy rok? - krzyknšł kto, kogo zasłaniał tłum przed podwyższeniem.
- Mhm, hmm, co proszę? - wymamrotał Ponzi.
- Jakie sš pańskie plany na najbliższy czas? - powtórzył wyranie już zdenerwowany głos.
- Ach tak, no włanie, hmm - wybełkotał lord i pyknšł z cygara. - Chciałbym skorzystać z okazji i tu oto, na tej
konferencji prasowej, obwiecić, że w roku przyszłym zamierzamy na naszej pięknej wyspie Korrumpo, płacić
wszystkim, żeby niczego nie wytwarzali.
Przez tłum przebiegł jęk zdumienia. "Wszystkim?" "Serio?" "To dopiero będzie dużo kosztować." "Ale czy to co
pomoże?"
- Pomoże? - powtórzył lord Ponzi, otrzšsajšc się z odrętwienia.
- Czy ludzie zaprzestanš produkcji?
- Ależ oczywicie. Od wielu lat prowadzimy w naszej instytucji program pilotażowy. - i dodał z dumš w głosie: - Nigdy
niczego nie wyprodukowalimy.
W tejże chwili jaki człowiek stanšł u boku lorda i ogłosił, że konferencja jest zakończona. Grupa dziennikarzy
zmieszała się z wypełniajšcym amfiteatr tłumem. Jonatan zmrużył wzrok, widzšc, jak Ponziemu opadajš głowa
i ramiona, zupełnie jakby kto nagle przestał pocišgać za podtrzymujšcy go od góry sznurek. Przygasły wiatła
i lorda sprowadzono ze sceny.
[ Pytania do rozdziału XXI ] [ Rozdział XXII ] [ Spis treci ]
Rozdział XXII
Oklaskometr
Na podium ukazał się kršg wiatła a wród publicznoci narastał pomruk zniecierpliwienia. Kto zaczšł miarowo
klaskać i wkrótce przyłšczył się doń cały amfiteatr. Zapanowała goršca atmosfera. Wreszcie na podwyższenie
wkroczył siwowłosy człowiek w lnišcym płaszczu. Mężczyzna umiechał się szeroko i był to najgłupszy umiech
sporód wszystkich widzianych w życiu przez Jonatana. Człowiek w lnišcym płaszczu, bardzo podniecony, chodził
po podium w tę i z powrotem, pozdrawiajšc zgromadzone tłumy.
- Witam, witam, witam! Jestem Felipe don Conferansyerre i bardzo się cieszę, że widzę tu tylu cudownych ludzi.
Czeka was prawdziwa uczta duchowa, tak, tak, wielkie przedstawienie, czyli rozmowa z Kandydatem.
Skšpo odziane kobiety, stojšce po bokach sceny, zaczęły żywiołowo wymachiwać rękami i na sali zerwały się
huraganowe oklaski.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję bardzo. Najpierw czeka was co bardzo, ale to bardzo specjalnego. Zaprosiłem tu
dzisiaj samš Przewodniczšcš Krajowej Komisji Wyborczej we własnej osobie. Wtajemniczy nas ona w szczegóły
przepisów nowej, rewolucyjnej ordynacji, o której tyle się ostatnio mówiło. - Tu prowadzšcy program odwrócił się
i ryknšł: - Serdecznie wszyscy witamy doktor Julię Pawłowš!
Kobiety ze sceny i widownia znów zaczęli bić brawo i pokrzykiwać z podniecenia. Felipe don Conferansyerre
przywitał się z doktor Pawłowš i dał tłumom znak, żeby się uciszyły.
- Tak, tak, szanowna pani doktor, wszystko wskazuje na to, że przez lata pracy zdobyła sobie pani grono
zagorzałych zwolenników.
- Dziękuję, ci Feli - doktor Pawłowa miała grube okulary, urzędowy, szary żakiet i wyraz spokojnej pewnoci siebie
na kwadratowej twarzy. - Entuzjazm wynosi około 5,3 stopnia.
- Hej! Tomasz, skšd ty to masz! - zawołał prowadzšcy. Panienki pokazały odpowiedniš instrukcję i widzowie
wybuchnęli miechem. - Co to znaczy, że entuzjazm wynosi 5,3 stopnia? - zapytał don Conferansyerre.
- No, cóż - powiedziała doktor Pawłowa - zawsze noszę przy sobie urzędowy oklaskometr, który pokazuje skalę
entuzjazmu tłumów.
- Niewiarygodne, prawda? - Na dany znak publicznoć zaczęła ponownie klaskać. Gdy tylko wrzawa przycichła,
doktor Pawłowa stwierdziła:
- To było mniej więcej 2,6 stopnia.
- Niesamowite! - wykrzyknšł Felipe. - Do czego chcesz wykorzystać ten oklaskometr? Czy przyda się jako podczas
zbliżajšcych się wyborów?
- Jak najbardziej, Feli. Nasza Komisja Wyborcza uznała, że liczenie głosów nie wystarczy. Nie same liczby winny
decydować o wyborze ludzi, którzy będš ustanawiać standardy etyczne, prawne, podział władzy i majštku.
Doszlimy do wniosku, że entuzjazm publicznoci jest równie istotny.
- Nieprawdopodobne! - zawołał prowadzšcy. Ludzie znowu zaczęli klaskać.
- 4,3 stopnia - orzekła beznamiętnie doktor Pawłowa.
- Jak sobie to wyobrażasz?
- w tym roku podczas wyborów na naszej wyspie po raz pierwszy zastosujemy oklaskometry.
Uniosła brwi, a na jej srogiej twarzy po raz pierwszy pojawił się cień umiechu.
- Wyborcy nie będš wypełniać kart, lecz zgromadzš się w budkach wyborczych i wyrażš swoje poparcie oklaskami,
gdy zobaczš wiatełko przy nazwisku swojego kandydata.
- Co o tej nowej ordynacji sšdzš sami kandydaci? - pytał Felipe.
- w pełni jš popierajš. Wszystko wskazuje na to, że zdšżyli już przygotować swoich zwolenników do tej zmiany.
Przez długie godziny obiecywali, że dla dobra swoich wyborców będš wydawać pienišdze innych i zawsze spotykało
się to z entuzjastycznym przyjęciem.
- Dziękuję, że zechciała do nas dzisiaj przybyć i przedstawić nam wizję lepszego jutra. Mam też nadzieję, że
jeszcze kiedy zaszczycisz nas swojš obecnociš. A teraz, panie i panowie, okażmy swoje poparcie dla doktor Julii
Pawłowej!
Gdy oklaski nareszcie ucichły, prowadzšcy raz jeszcze odwrócił się w stronę kulis:
- Oto nadchodzi chwila, na którš wszyscy czekalicie. Tak, tak, prosto z wyczerpujšcej trasy kampanii
przedwyborczej - Józef Posłowicki! Słuchamy!
Józef Posłowicki bez trudu wskoczył na scenę i unoszšc ręce w górę umiechnšł się promiennie do publicznoci.
Jonatan pomylał, że u nikogo jeszcze nie widział tak białych zębów.
- Dziękuję ci, Feli. To wielka chwila w moim życiu, być tutaj razem z wami, najwspanialszymi ludmi na wiecie.
- a więc, Józiu, uchyl nam ršbka wielkiej tajemnicy. Zaskoczyłe nas, kiedy na pierwszych stronach wszystkich gazet
na wyspie pojawiły się sensacyjne wieci. O co zatem chodzi?
- Przechodzimy od razu do sedna, no nie, Feli? To mi się włanie podoba w twoim programie! Widzisz, od pewnego
już czasu niepokoiły mnie rosnšce koszty kampanii wyborczych. Jestem więcie przekonany, że wyborcom na
naszej wyspie należy się o wiele więcej za o wiele uczciwszš cenę. Więc postanowiłem założyć Partię Uniwersalnš.
- Partię Uniwersalnš! Wspaniały pomysł! Na dodatek zmieniłe nazwisko.
- Zgadza się Feli. Jako Eliasz Korzeniewicz nie miałbym szans na to, aby stać się kandydatem wszystkich
Korrumpian. Trzeba było ukryć swoje korzenie... - wszyscy, włšcznie z don Conferansyerre i Posłowickim,
wybuchnęli miechem.
- Ale postawmy sprawę otwarcie - podjšł. - Jeli chce się zdobyć popularnoć, trzeba wyjć do ludzi.
- a jak upowszechniasz swoje idee?
- Niedługo we wszystkich sklepach będzie można kupić nasze czarno-białe ulotki, nalepki i plakaty. Dzięki temu
chcemy zmniejszyć koszty kampanii o połowę.
- a czy zajmujecie jakie stanowisko w kwestiach zasadniczych? - przerwał mu Felipe.
- Oczywicie, tak jak i wszystkie inne partie.
Posłowicki wyjšł z kieszeni marynarki plik kartek papieru:
- Oto zarys programu dotyczšcego przestępczoci, a tu mam zarys programu na temat walki z ubóstwem.
- Ale na tych zarysach nie ma ani słowa - wydukał zdezorientowany Felipe. Zarysy programów wyglšdały jak zwykłe,
czyste kartki papieru.
- i o to włanie chodzi, drogi Feli. Po co tracić czas na próżne obietnice? Niech wyborcy sami napiszš swój program.
Przyrzeczenia i ich realizacja się nie zmieniš, a my przy okazji zaoszczędzimy na kosztach druku.
- Niesłychane! Wszyscy kandydaci mówiš o obniżeniu kosztów kampanii, a ty z miejsca zabrałe się do dzieła. Ale
czas już kończyć. Czy mógłby na koniec w dwóch słowach strecić założenia swojej partii?
- Nie ma sprawy. Nasze pomysły zdobywajš już sobie popularnoć na całej wyspie. Nasze hasło brzmi: "Wierzymy
w to, w co wy wierzycie".
- Wielkie dzięki, Józek. Wielkie dzięki. Panie i panowie, proszę o prawdziwš burzę oklasków, zawrotne 5,5 stopnia
dla naszego geniusza kampanii wyborczej - Józefa Posłowickiego!
[ Pytania do rozdziału XXII ] [ Rozdział XXIII ] [ Spis treci ]
Rozdział XXIII
Każdemu według potrzeb
Tłum wreszcie umilkł, słyszšc donone dwięki tršb i werbli. Felipe don Conferansyerre wycišgnšł ręce w stronę
widowni.
- Wszyscy obecni tu rodzice nie mogli się z pewnociš doczekać wielkiego finału. Dwunastoletnia podróż dziecka
dobiega końca. Czas na Turniej Maturalny!
Salę wypełniła muzyka organowa, z boków pootwierały się niewidoczne do tej pory drzwi, przez które wmaszerowali
uczniowie w biretach i długich, czarnych togach. Tłum zgotował im kolejnš owację, od czasu do czasu przerywanš
gwizdami i okrzykami.
- Co to jest Turniej Maturalny? - szepnšł Jonatan do stojšcej obok kobiety.
- To zawody dla młodzieży kończšcej państwowe szkoły - urwała, przez chwilę wysłuchujšc kolejnych ogłoszeń, po
czym mówiła dalej, starajšc się przekrzyczeć rozgardiasz. - To ukoronowanie wieloletniej nauki. Jak dotšd, celem
edukacji było wykazanie, jak ważna jest ciężka praca i pilnoć w zdobywaniu wiedzy. Dzisiaj wyróżniajšcy się
uczniowie otrzymajš nagrody za swoje osišgnięcia. Główna nagroda, która nie zostala jeszcze przyznana, to
Trofeum Pożegnalne, przypadajšce zwycięzcy Turnieju.
- Kim jest ta pani, witajšca się z uczniami? - Jonatan zmrużył oczy, bo zdawało mu się, że zobaczył na scenie jakš
znajomš postać.
- To oczywicie pani Elżbieta de Flanelle. Nie znasz jej z gazet? To przewodniczšca Turnieju, a jako członkini Rady
Lordów i królowa wród polityków, jest naszym gociem honorowym. Zresztš bardzo lubi pokazywać się na
uroczystociach państwowych. Mieszkańcy wyspy majš jš i jej zawód zarówno w najwyższym poważaniu, jak
i w najgłębszej pogardzie, stšd też jak nikt inny nadaje się na Turniej Maturalny.
- Jakie sš reguły gry?
- Pani de Flanelle wygłasza jedno ze swoich przemówień, a uczniowie majš zadanie wynotować zeń wszystkie
zwroty i wyrażenia, które jawnie zaprzeczajš wszystkiemu, czego ich do tej pory uczono - tłumaczyła kobieta,
nachylajšc się do ucha młodzieńca. - Ten, kto odnajdzie najwięcej sprzecznoci, zdobędzie Trofeum Pożegnalne.
Ale sza, pani de Flanelle już rozpoczęła.
-...i w ten sposób poznalimy cnotę wolnoci - dudniła pani de Flanelle. - Wiadomo, że wolna wola
i odpowiedzialnoć osobista prowadzš do dojrzałoci. Ludzie w przecišgu minionych wieków zawsze pragnęli
wolnoci. Jakim więc cudownym zjawiskiem jest fakt, że mieszkamy na wolnej wyspie...
- Patrz, jak błyskawicznie piszš - kobieta pokazała Jonatanowi uczniów, siedzšcych za paniš de Flanelle. - Majš
szanse na zdobycie takiej iloci punktów!
- Czy pani de Flanelle zaprzeczyła czemu, czego uczyli ich w szkole? - zapytał Jonatan.
- Wolna wola? - zamiała się kobieta. - Bzdura. Szkoła jest przymusowa. Dzieci muszš do niej chodzić, a wszyscy za
to płacš. Ale cicho sza!
-...możemy również mówić o szczęciu, że mamy najlepsze szkoły jakie można sobie wyobrazić, zwłaszcza
w obliczu ciężkich czasów, które zapowiadajš nasi czołowi ekonomici. Nauczyciele stajš się wzorcami osobowymi
dla uczniów, pochodniš prawdy i wiedzy owietlajšcš cieżkę ku powszechnemu dostatkowi i demokracji...
- Moja córka siedzi trzecia od prawej w drugim rzędzie - kobieta pisnęła i chwyciła Jonatana za rękaw. - Spójrz, jak
notuje, na pewno zdobywa wszystkie możliwe punkty.
- Nie rozumiem - odezwał się Jonatan. - Jakie punkty?
- Najlepsze szkoły? Przy braku wyboru nie sposób niczego porównywać. Sama pani de Flanelle posyłała swoje
dzieci na wie na prywatne lekcje. Przykładni nauczyciele? Przez dwanacie lat uczniowie majš siedzieć cicho
i wykonywać polecenia, a w zamian otrzymujš tylko stopnie i papierowe gwiazdki. Gdyby nauczyciele zamiast pensji
dostawali gwiazdki, nazwaliby to niewolnictwem! "Pochodnia owietlajšca cieżkę ku demokracji"? Niby jakš
cieżkę? w szkole panuje autokracja.
Pani de Flanelle skłoniła się uniżenie:
-...a teraz dotarlicie do punktu zwrotnego w swoim życiu. Zdajemy sobie wszyscy sprawę, że mamy do dyspozycji
zaledwie mały głos w wielkim chórze ludzkoci. Wiemy, że dzisiaj nie może być mowy o dzikiej konkurencji
i bezlitosnym wspinaniu się na szczyt kariery. Dla nas najszlachetniejszš cnotš jest powięcenie. Powięcenie się
dla potrzeb blinich, dla milionów, do których los umiechnšł się mniej łaskawie...
- Tylko spójrz na nich! - wrzasnęła zachwycona kobieta. - Takie pokłady sprzecznoci. "Wielki chór ludzkoci"!
"Powięcenie"! Cały czas uczono ich, że majš być najlepsi, że muszš się stale doskonalić. Sama de Flanelle też nie
próżnowała. Krzyczy najgłoniej, domaga się najwięcej i ma najmniej skrupułów. Nie cofnęła się przed niczym
w drodze do politycznej kariery. Te dzieci aż za dobrze wiedzš, że nie znalazły się na tej scenie dlatego, że
powięcały się dla słabszych i mniej zdolnych.
- Czyli w szkole mówi im się, że majš dšżyć do doskonałoci i sukcesu, a po jej skończeniu pani de Flanelle wmawia
im, że szczytem doskonałoci jest powięcenie się dla innych? - Jonatan coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał.
- Zgadza się - odpowiedziała tamta. - Pani Elżbieta maluje im wizję nowego wiata. Od każdego wedle jego
zdolnoci, każdemu wedle potrzeb. Taka czeka nas przyszłoć.
- Czy nie mogliby być konsekwentni i nauczać tego samego w szkole, co po jej ukończeniu?
- Władze cały czas nad tym pracujš. Szkoły działajš w myl przestarzałej zasady, iż najlepsze stopnie otrzymujš
najlepsi uczniowie. Za rok skala ocen ma zostać odwrócona do góry nogami. Będš chcieli zachęcić uczniów poprzez
system nagród. Stopnie będš stawiane wedle potrzeb, a nie osišgnięć. Najlepsi dostanš jedynki, najgorsi - szóstki.
W sumie najsłabszym bardziej potrzebne sš dobre stopnie chociażby jako forma zachęty do pracy.
- Najgorsi będš dostawać szóstki, a najwybitniejsi jedynki? - powtórzył Jonatan chcšc się upewnić czy dobrze
usłyszał. Wcišż nie mógł tego pojšć.
- Owszem - przytaknęła.
- Ale co się stanie z poziomem nauki? Czy wszyscy nie będš chcieli być mniej zdolni i przez to bardziej
potrzebujšcy?
- Według de Flanelle najważniejsze, że jest to humanitarny akt dobrej woli. Najlepsi uczniowie nauczš się doceniać
cnotę powięcenia, za najgorsi nabędš pewnoci siebie. Takie same zasady majš obowišzywać przy zatrudnianiu
nauczycieli.
- i co oni na to?
- Niektórym się to podoba, innym nie. Córka opowiadała, że najlepsi nauczyciele zagrozili odejciem z pracy.
W odróżnieniu bowiem od uczniów majš, póki co, luksus wyboru.
[ Pytania do rozdziału XXIII ] [ Rozdział XXIV ] [ Spis treci ]
Rozdział XXIV
Jak się płaci za grzechy
Jonatan wyszedł z rozbrzmiewajšcego oklaskami amfiteatru i pomaszerował długim korytarzem. Na jego końcu
zauważył rzšd siedzšcych na ławce ludzi, skutych kajdanami i łańcuchami. Czyżby czekali tu na rozprawę sšdowš?
Jonatan pomylał, że może jacy urzędnicy pomogš mu w odzyskaniu skradzionych pieniędzy.
Na lewo od ławki znajdowały się drzwi z napisem "Biuro ciężkich robót". Koło ławki stali strażnicy w mundurach,
którzy o czym po cichu rozmawiali, zupełnie nie zwracajšc uwagi na pogršżonych w apatii więniów. Grube
łańcuchy z góry przekrelały wszelkie szanse ucieczki.
Jonatan zbliżył się do pierwszego z brzegu skazańca, na oko dziesięcioletniego chłopca, który jako nie wyglšdał na
przestępcę.
- Za co się tu znalazłe? - spytał niewinnie.
- Pracowałem - odparł chłopiec, zerkajšc ukradkiem na strażników.
- Za jakš pracę idzie się tu do więzienia? - oczy Jonatana wyrażały bezbrzeżne zdumienie.
- Układałem towary na półkach w Domach Towarowych Jacka - chłopiec zawahał się, jakby miał zamiar powiedzieć
co jeszcze, lecz spojrzał tylko na siedzšcego obok, siwowłosego mężczyznę.
- To ja go zatrudniłem - włšczył się Jack, barczysty mężczyzna w rednim wieku, o niskim, tubalnym głosie. Kupiec
miał jeszcze na sobie poplamiony fartuch, w jakim chodził w sklepie - i łańcuch, którym był przykuty do nogi chłopca.
- Ten dzieciak mówił mi, że chce dorosnšć i być taki jak ojciec, który jest kierownikiem magazynu w pewnej fabryce.
Niby nic w tym dziwnego. Ale fabrykę zlikwidowano i jego ojciec nie mógł znaleć pracy, więc pomylałem, że
zatrudniajšc chłopaka pomogę całej rodzinie. Przyznaję, ja też na tym skorzystałem. Wielkie sklepy wpędzały mnie
w bankructwo i potrzebowałem tanich pracowników. Teraz jest już po wszystkim. - Na jego twarzy pojawił się wyraz
rezygnacji.
- w szkole nie płacš nikomu za czytanie i rachowanie - powiedział płaczliwie chłopiec. - Jack mi płacił. Prowadziłem
mu księgi rachunkowe i obiecywał, że z czasem, jeli będę się dobrze sprawować, pozwoli mi składać zamówienia.
Zaczšłem czytać ogłoszenia i gazety handlowe. Obracałem się wród rozmaitych ludzi, nie tylko szkolnych
dzieciaków. Dostałem awans i dokładałem się tacie do czynszu, uskładałem sobie nawet na rower. Teraz jestem
skończony - mówił łamišcym się głosem, po czym wbił wzrok w podłogę - i będę musiał znowu zajšć się naukš
w szkole.
- w porównaniu z innymi możliwociami nauka w szkole nie jest taka znowu najgorsza, mój chłopcze - owiadczył
zwalisty, jowialny mężczyzna z koszem pełnym zwiędłych, żółtych róż. Siedział przykuty do drugiej nogi chłopca.
- Ciężko jest zarobić na życie. Nigdy nie miałem ochoty pracować na cudzy rachunek. W końcu kupiłem sobie
stragan z kwiatami. Sprzedawałem róże na głównych ulicach miasta i koło rynku, nawet niele na tym wychodziłem.
Ludziom - to znaczy klientom - podobały się moje kwiaty. Co innego sklepikarze. Przekonali Radę Lordów, żeby
zabroniła "spekulacji". Zostałem spekulantem! Tak mnie nazwali, bo nie mogę pozwolić sobie na sklep.
W przeciwnym wypadku byłbym "sklepikarzem" albo "kupcem". Nie bierz tego do siebie, Jack, ale tacy jak ja
handlowali tu, jeszcze kiedy o sklepach nawet wróble nie ćwierkały. W każdym razie orzeczono, że jestem włóczęgš
psujšcym wizerunek miasta, po prostu wyjętym spod prawa! Jakim cudem mogłem zostać potraktowany w ten
sposób? Przynajmniej nie siedziałem na garnuszku organizacji charytatywnych.
- Ale sprzedawałe na chodnikach - odparował Jack - a one powinny pozostać dla klientów.
- Żeby łatwiej było wejć do twojego sklepu? Czy masz klientów na własnoć? Wiem, wiem, to tereny państwowe,
czyli że majš należeć do wszystkich, ale przecież to bzdura, Jack. Tak naprawdę obszary te sš własnociš ludzi,
którzy majš układy w Radzie Lordów.
Jonatan przypomniał sobie bardzo podobne słowa rybaka.
- Ale ty nie płacisz tych wszystkich morderczych podatków tak jak my! - wybuchnšł Jack.
- a z czyjej winy płacisz podatki? Chyba nie z mojej! - odgryzł się poirytowany kwiaciarz.
- Czyli aresztowali pana ot tak, po prostu? - zapytał Jonatan, chcšc rozładować napiętš atmosferę.
- No, wczeniej mnie ostrzegali, ale nie miałem zamiaru tańczyć, jak mi zagrajš. Za kogo oni się uważajš? Za moich
panów? Chciałem pracować dla siebie, a nie dla jakiego wcibskiego szefa. Z drugiej strony więzienie mi nie
przeszkadza. Żyję tu sobie na rachunek sklepikarzy.
- Może zmuszš cię po prostu do robót publicznych - mruknšł Jack.
- a czy to co robiłem na wolnoci nie było publicznš robotš?
- Czy mnie też wsadzš do więzienia? - zajęczał chłopiec.
- Nie przejmuj się, mały - pocieszał go kwiaciarz. - Jak się tam dostaniesz, to przynajmniej nauczysz się czego
praktycznego - i bynajmniej nie tego, co chciałby ci wbić do głowy dozorca.
- Za co tu jestecie? - Jonatan zwrócił się do siedzšcych obok kobiet w roboczych ubraniach.
- Mamy niewielkš łódkę rybackš. Jaki urzędnik przyuważył, jak dwigam w porcie ciężkš skrzynię - zaczęła
kocista, żylasta kobieta o przenikliwych, niebieskich oczach. - Owiadczył, że niby naruszam przepisy
bezpieczeństwa.
Ruchem ręki wskazała na towarzyszki i podjęła:
- Przepisy majš chronić nas przed wyzyskiem w miejscu pracy. Zamknęli nas dwukrotnie, ale dwa razy żemy się
wymknęły do portu, żeby wyrychtować łódkę przed zbliżajšcym się sezonem. Znowu nas dopadli i tym razem chcš
ochronić raz a dobrze - za kratkami. Co zrobiš z moim synkiem? - zastanawiała się na głos. - Ma dopiero trzy latka!
Co najdziwniejsze, waży więcej niż te skrzynie, a nosiłam go cały czas ze sobš. I nikogo to nie obchodziło.
- Mylisz, że to dziwne? - odezwał się mężczyzna ze starannie przystrzyżonš brodš, okalajšcš młodzieńczš twarz.
Tršcił łokciem siedzšcego obok kompana. - George pracował dla mnie przez dwie ostatnie zimy jako kto w rodzaju
czeladnika. Sprzštał w moim zakładzie fryzjerskim i przygotowywał klientów. W końcu władze stwierdziły, że będę
miał kłopoty, bo nie płacę mu wystarczajšcej stawki za przepracowane przez niego godziny. On z kolei znalazł się
w opałach, bo chciał pracować, nie należšc do gildii sprzštaczy zakładów fryzjerskich. - Uniósł ręce w górę i dodał
w bezsilnej złoci: - Gdybym miał mu płacić tyle, ile chcš, nigdy w życiu bym go nie zatrudnił!
- w takim tempie, a na dodatek z wyrokiem sšdowym na koncie, nigdy w życiu nie zdobędę licencji fryzjera - zaczšł
lamentować George.
- Uważacie się za pokrzywdzonych? - zapytała wyniosła kobieta, której wyranie nie było w smak, że znalazła się
w tym samym położeniu co reszta. Otarła oczy białš, jedwabnš chusteczkš i dorzuciła:
- Gdy dziennikarze dowiedzš się, że ja, Madame Ins, znalazłam się w więzieniu, kariera mego męża legnie
w gruzach. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że robię co złego.
Przytuliła się do siedzšcej obok młodej pary i kontynuowała:
- Przed laty miałam duży dom i troje dzieci uczšcych się w najlepszych szkołach. Chciałam na nowo podjšć pracę.
Wypytywałam sšsiadów, gdzie mam szukać kogo do pomocy w domu. Wilhelm i Hilda mieli wietne referencje,
więc przyjęłam ich bez mrugnięcia okiem. Hilda doskonale daje sobie radę z meblami i ogrodem. Zawsze można na
niš liczyć. Wilhelm to po prostu mój wybawca. Jest taki dobry dla dzieci. Właciwie jest na każde skinienie ręki.
Strzyże włosy, gotuje i sprzšta o niebo lepiej niż ja. Moi chłopcy uwielbiajš jego ciastka. Po powrocie do domu mogę
porozmawiać sobie spokojnie z mężem i pobawić się z dziećmi.
- O takiej pomocy można tylko pomarzyć - orzekł Jonatan. - Ale co się stało?
- z poczštku wszystko było w jak najlepszym porzšdku. Póniej mšż został kierownikiem Biura Dobrej Woli. Wtedy
jego przeciwnicy zajęli się naszymi finansami i odkryli, że nigdy nie zapłacilimy podatków od zatrudnienia Wilhelma
i Hildy.
- Dlaczego?
- Nie było nas na to stać. W tym czasie zarabiałam niedużo, a podatki były ogromne, więc gdybymy chcieli je płacić,
nie moglibymy sobie pozwolić na żadnš pomoc.
- Byłby to wielki kłopot - odezwał się Wilhelm. Żona kopnęła go w kostkę i upomniała:
- Sied cicho, Will. Wiesz, co nam grozi.
- Krótko mówišc, proszę pani - nie ustępował Wilhelm - ocaliła nam pani życie, kiedy ucieklimy ze swojej wyspy,
gdzie szalał głód i okrutna wojna domowa. Nie mielimy żadnego wyboru - uciekać, umrzeć z głosu albo dać się
zastrzelić. W ten sposób znalelimy się na Korrumpo. Gdyby nie Madame Ins, odesłaliby nas z powrotem na pewnš
mierć.
- Zgadza się - dodała łagodnym głosem Hilda - zawdzięczamy pani życie i tak nam przykro, że z naszego powodu
jest pani w takich tarapatach.
Madame Ins westchnęła głęboko i powiedziała:
- Mój mšż straci awans do Biura Dobrej Woli, a może i poprzedniš pracę. Był przewodniczšcym Pierwszej Komisji
Korrumpo zajmujšcej się rozbudzaniem dumy narodowej. Wrogowie zarzucš mu hipokryzję.
- Hipokryzję? - zdziwił się Jonatan.
- Tak. Pierwsza Komisja odstręcza nowych nowoprzybyłych.
- Nowych nowoprzybyłych? - powtórzył młodzieniec. - a sš jacy starzy nowoprzybyli?
Starzy nowoprzybyli? To my wszyscy - odrzekła Mdame Ins. - Przed laty nasi przodkowe przybyli na tę wyspę,
uciekajšc przed uciskiem i chcšc stworzyć tu lepsze życie. Ale nowi nowoprzybyli zjawili się tu całkiem niedawno.
Przyjazdu zabrania im Ustawa o Wcišganiu Drabiny.
Jonatan z trudem przełknšł linę. Aż strach pomyleć, co by się stało, gdyby urzędnicy odkryli, że on też jest nowym
nowoprzybyłym.
- Dlaczego przeszkadzajš im nowi nowoprzybyli? - zapytał silšc się na obojętny ton.
- Lordy obawiajš się konkurencji - wtršciła się rybaczka. - Nowi nowoprzybyli mogš pracować ciężej, dłużej, za
niższe wynagrodzenie i z większym narażeniem zdrowia. Mogš odwalać czarnš robotę, z którš my nie chcemy mieć
nic wspólnego.
- Chwileczkę - odezwał się Jack. - Istnieje wiele słusznych zarzutów wobec nowych nowoprzybyłych. Nie zawsze
znajš język, kulturę i obyczaje naszej wyspy. Podziwiam ich miałoć. Majš odwagę pojawiać się u nas jako
cudzoziemcy. A nauczenie się wszystkiego, co trzeba, zajmuje trochę czasu, a tu cišgle ubywa miejsca. Sytuacja
znacznie skomplikowała się od czasów, gdy nasi przodkowie tutaj uciekali.
Jonatan przypomniał sobie puste, niezagospodarowane połacie ziemi, jakie widział na wsi.
- Mój mšż przedstawił identyczne argumenty przeciwko nowym nowoprzybyłym - owiadczyła z dumš Madame Ins. -
Zawsze powtarza, że nowi nowoprzybyli muszš najpierw nauczyć się języka i obyczajów i dopiero wtedy pozwolimy
im tu się osiedlić. Powinni też mieć pienišdze, mieć wysokie kwalifikacje, być niezależni i nie mogš zajmować dużo
miejsca. Sporzšdził włanie projekt nowej ustawy o wykrywaniu i deportacji nowych nowoprzybyłych, tyle że pojawiły
się trudnoci. Prawny opis nowych nowoprzybyłych odpowiadał bardziej charakterystyce naszych dzieci niż ludzi
pokroju Wilhelma i Hildy.
W tej chwili do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn w sztywnych garniturach, niosšcych wypchane dyplomatki.
Podeszli do Madame Ins, która skuliła się ze strachu. Jeden z mężczyzn dał strażnikowi znak, żeby jš rozkuł.
- Nie potrafimy nawet wyrazić, jak bardzo jest nam przykro z powodu tej pomyłki, Madame Ins. Możemy paniš tylko
zapewnić, że sprawš tš zajmujš się już odpowiednie czynniki najwyższego szczebla.
Kobieta z wyrana ulgš wstała i pomaszerowała korytarzem w ich towarzystwie, ani się oglšdajšc na Wilhelma
i Hildę. Pozostali na miejscu odprowadzili jš wzrokiem w grobowej ciszy, przerywanej tylko brzękiem
niezmordowanych łańcuchów. Gdy Madame Ins zniknęła z oczu, strażnicy brutalnie odczepili Wilhelma i Hildę od
reszty więniów i popchnęli ich w przeciwnš stronę.
- Zabierać się stšd, mieciarze. Wracać tam, skšd przyszlicie.
- Ale my nie zrobilimy nic złego - protestowali oboje. - Zginiemy.
- To nie moja sprawa - warknšł strażnik.
- Twoja, twoja - mruknęła pod nosem rybaczka, gdy tylko zeszli na schody i zatrzasnęły się za nimi drzwi.
- Czyli wszyscy więniowie znaleli się w tym położeniu tylko dlatego, że nie wolno im było pracować? - zapytał
Jonatan rybaczkę, wolšc nie myleć o tym, co czeka tamtych dwoje, a może wkrótce i jego.
- z nim jest insza sprawa - odparła kobieta, pokazujšc mu młodzieńca z głowš zanurzonš w dłoniach. - Władze
chcieli, żeby zacišgnšł się do armii. Odmówił, to przypięli go do tego samego łańcucha co nas.
- Dlaczego władze chciały siłš wcielić go do wojska? - spytał Jonatan, nie bardzo pojmujšc, po co komu taki młody
żołnierz.
- Mówiš, że to jedyny sposób na ochronienie naszego wolnego społeczeństwa - odpowiedziała rybaczka. Jej słowa
wraz z metalicznym brzękiem łańcuchów tłukły się Jonatanowi w głowie.
- Przed kim majš chronić społeczeństwo? - zapytał.
- Przed tymi, które by chcieli zakuć nas w łańcuchy - zamiała się szyderczo.
[ Pytania do rozdziału XXIV ] [ Rozdział XXV ] [ Spis treci ]
Rozdział XXV
Jak dać kosza emerytom
Jarmark Rzšdowy ilociš pomieszczeń i korytarzy przypominał labirynt. Gdy Jonatan szedł sobie jednym z nich,
dobiegła go rozkoszna woń kawy i wieżego chleba. Kierujšc się zapachem, dotarł do przestronnej sali, w której
kilkoro starszych kobiet i mężczyzn zawzięcie spierało się ze sobš. Jeszcze inni płakali, trzymajšc się za ręce.
- Co się tu dzieje? - zapytał Jonatan, patrzšc na duży kosz, który stał na samym rodku sali i sięgał niemal do sufitu.
- O co się kłócicie?
Większoć starców nie zwróciła na niego uwagi, nadal kłócšc się zawzięcie. Za to podszedł do niego jeden
poważnie wyglšdajšcy jegomoć.
- Ten utrapiony Lord! - powiedział z wyranym niezadowoleniem w głosie. - Znowu nas nabrał!
- Jak to?
- Przed laty - zaczšł mężczyzna, ze smutkiem kręcšc głowš - Carlo Ponzi przedstawił nam plan, dzięki któremu nikt
w starszym wieku nie zazna już nigdy głodu. Pierwszorzędny pomysł, prawda?
Jonatan pokiwał skwapliwie głowš.
- z poczštku też tak mylelimy - parsknšł ze złociš. - Pod grobš kary mierci wszyscy, z wyjštkiem
Najczcigodniejszego Lorda Ponziego i jego urzędasów, musieli codziennie wkładać do tego olbrzymiego rzšdowego
kosza bochenek chleba. Ci, którzy skończyli 65 lat i odeszli na emeryturę, mogli zaczšć brać chleb z kosza.
- i składali się wszyscy za wyjštkiem Lorda Ponziego i jego urzędników? - powtórzył Jonatan.
- Oni byli traktowani na specjalnych zasadach. Musielimy jeszcze dodawać chleba do osobnego kosza, tylko dla
nich. Teraz już wiadomo, czemu ich kosz musiał stać osobno.
- Na pewno dobrze jest mieć co jeć na staroć.
- z pewnociš! Też tak mylelimy. Dzięki takiemu wietnemu pomysłowi starszym ludziom miało nigdy nie
zabraknšć chleba. Wszyscy liczyli na kosz rzšdowy i przestali w ogóle odkładać na przyszłoć dla siebie samych -
staruszek był cały zgarbiony od trudów i trosk. Obrzucił wzrokiem grupę pomarszczonych współtowarzyszy, po czym
wskazał na jednego dżentelmena w starszym wieku, siedzšcego na ławce:
- Kiedy Alan, mój przyjaciel, którego tam widzisz, pilnował rzšdowego kosza i wyliczył, że niedługo zabraknie w nim
chleba. Zajmował się księgowociš i doszedł do wniosku, że ludzie więcej chleba wyjmujš niż wkładajš. Bardzo nas
wtedy nastraszył.
Alan zaczšł kiwać trzęsšcš się głowš:
- Wspięlimy się na sam szczyt kosza. Trochę czasu nam to zajęło, ale nie jestemy aż tacy słabi i lepi, za jakich
chyba nas biorš Lordowie. Zajrzelimy do rodka i przekonalimy się, że kosz jest niemal zupełnie pusty. Na tę
wieć wszyscy podnieli wielkie larum. Od razu powiedzielimy temu Ponziemu, że musi co zaraz wykombinować,
bo przy następnych wyborach dobierzemy mu się do skóry!
- Na pewno go wystraszylicie - powiedział Jonatan.
- i to jeszcze jak! Nigdy nie widziałem kogo tak roztrzęsionego. Ponzi zdaje sobie doskonale sprawę, że jeżeli się
nas zdenerwuje, to potrafimy uruchomić ogromne wpływy. Najpierw stwierdził, że ludziom starym należy się jeszcze
więcej chleba i że zacznš dostawać go tuż przed wyborami. Potem, po wyborach, zabierze się więcej chleba
młodszym i pracujšcym. Ale tamci domylili się, co knuje Lord i też się wciekli. Sprytne młodziaki zażšdały chleba
od zaraz. Nie mieli zamiaru czekać tyle lat, aż będzie im się należał, tym bardziej że w przyszłoci wszystko jeszcze
może się zdarzyć i plany mogš się w zwišzku z tym zmienić. Nie chcieli powierzyć swoich losów politykom.
- a co na to Lord?
- Ten Ponzi jest bardzo pomysłowy. Zaproponował, żeby ludzie zaczęli wybierać chleb z kosza dopiero w wieku lat
siedemdziesięciu. To rozdrażniło tych, którzy dochodzili już do emerytury i spodziewali się, że teraz zacznš
dostawać obiecany chleb. Wtedy Ponzi wpadł na jeszcze jeden, błyskotliwy pomysł.
- w sam raz! - zawołał młodzieniec.
- w sam raz na wybory! Wszystko wszystkim obiecał! Da więcej starcom i zabierze mniej młodym! Doskonale!
Wszyscy sš szczęliwi, starczy tylko przyrzec więcej mniejszym kosztem - mężczyzna urwał, by sprawdzić, czy
Jonatan nadšża za jego tokiem mylenia. - Sęk w tym, że bochenki będš z każdym rokiem coraz mniejsze.
Zmniejszš się do tego stopnia, że człowiek nie naje się nawet ich setkš.
- Zasrani kanciarze! - zaskrzeczał Alan. - Pewnie jak skończy się i ten chleb, to zacznš drukować obrazki
z bochenkami!
[ Pytania do rozdziału XXV ] [ Rozdział XXVI ] [ Spis treci ]
Rozdział XXVI
Kto wpadł na ten genialny pomysł?
- Hura! Hura! - zawołał, ile sił w płucach, jaki człowiek. Wystraszeni emeryci ze zdumieniem spojrzeli na
nieoczekiwanego gocia. Intruz był bardzo wytwornie ubrany i, jak na dżentelmena przystało, nosił starannie
przystrzyżone wšsiki. Towarzyszyło mu kilku mężczyzn w ciemnych garniturach, którzy płaszczyli się przed nim,
jakby był panem ich życia i mierci. Wyelegantowany dżentelmen podszedł do stołu, by wzišć filiżankę kawy, ruchem
ręki opędzajšc się od reszty, niczym od natrętnych much. Mężczyni w garniturach, potulni jak owieczki, ustawili się
w kšcie i zamarli w cierpliwym wyczekiwaniu.
- Gratulacje - odezwał się Jonatan - gratuluję, chociaż nie wiem jeszcze czego.
Czuł się w obowišzku nalać temu elegantowi kawy, przyglšdajšc się jednoczenie wzorowo wyprasowanym kantom
spodni mężczyzny.
- Zechciałby pan powiadomić mnie, co stało się przyczynš takiej radoci?
- Mogę to uczynić - odparł z dumš tamten. - Dziękuję za kawę. Oj, ależ tu upał - dżentelmen odstawił filiżankę
i wycišgnšł dłoń do Jonatana. - Nazywam się Artur Hatch. A ty?
- Jonatan. Jonatan Poczciwy. Bardzo mi miło.
- Jonatanie, od dzi mam pewnoć, że będę opływał w dostatek - mężczyzna ucisnšł mocno dłoń młodzieńca. -
Wygrałem głosowanie w sprawie swojego wynalazku, w sprawie ostrometalokija.
- Jakie głosowanie?
- Otóż sšd minimalnš większociš głosów przyznał mi list patentowy.
- a co to jest list patentowy? - zapytał Jonatan.
- To najbardziej wartociowa kartka papieru na tej wyspie - napuszył się Artur. - To list od Rady Lordów, przyznajšcy
mi wyłšcznoć na wykorzystywanie rewolucyjnej metody cinania drzewa. Nikomu nie wolno używać ostrometalokija
bez mojego pozwolenia. Będę nieprzyzwoicie bogaty!
- Kiedy pan go wynalazł? - Jonatan przypomniał sobie nagle kobietę, którš spotkał tuż po przybyciu na Korrumpo.
- Ach, pomysł nie jest mój. Wpadł nań ten biedny dureń Charlie, po czym złożył potrzebne dokumenty w Biurze
Nadzoru Idei. Zapłaciłem mu symbolicznš sumę za prawa do jego pomysłu i sadzę, że inwestycja wkrótce zwróci się
z nawišzkš! Charliego nigdy w życiu nie byłoby stać na wynajęcie takiej zgrai prawników - Artur skinšł głowš
w kierunku swoich towarzyszy.
- a kto przegrał w tym sporze?
- No faktycznie, spór był nielichy. Setki innych goci utrzymywało, że wpadli na ten sam pomysł jeszcze przede
mnš... to jest przed Charliem. Niektórzy twierdzili, że jest to po prostu kolejny, logiczny krok po wynalezieniu
kamieniokija. Ba, nawet babka Charliego zgłosiła swoje pretensje, argumentujšc, iż to dzięki niej wnuczek stał się
tym, kim jest dzisiaj. Do żłobu chciał się jeszcze dopchać jaki pisarz, twierdzšc, że Charlie ukradł mu pomysł.
Tu Artur Hatch pocišgnšł łyk kawy i mówił dalej:
- Ale ostatnie głosowanie szło najciężej. Powódka powiedziała, że ona już dawno nałożyła kawałek metalu na
kawałek drewna. Nawet nie pamiętam, jak się nazywała. Zresztš nieważne. Powołała ponad czterdziestu wiadków.
Mówiła, że kierowała niš ciekawoć, że chciała sobie ulżyć w pracy. Usiłowała wywołać litoć u sędziów twierdzšc, iż
jest zwykłš drwalkš, która nigdy w życiu nie mogłaby sobie pozwolić na opłaty patentowe. Życie jest ciężkie.
- Ciężkie? - powtórzył Jonatan.
- Sšdzę, że chciała przejć do historii, a teraz przepadnie w otchłani zapomnienia.
Artur wsparł się o cianę i zaczšł przyglšdać się swoim wypielęgnowanym paznokciom prawej dłoni, najwyraniej
smakujšc niedawne chwile tryumfu.
- Każda ze spraw miała w sobie co szczególnego - podjšł. - Niektórzy z moich rywali twierdzili, że nie sposób
zawładnšć mylš. Lecz sšd rozstrzygnšł, że to ja niš zawładnšłem! Na całe siedemnacie lat. Uczciwie na to
zapracowałem.
- Na siedemnacie lat? Czemu akurat siedemnacie?
- Skšd ja mam wiedzieć? - zachichotał. - Może to jaka magiczna liczba.
- Ale skoro jest pan włacicielem pomysłu, to dlaczego tylko na siedemnacie lat? Czy po tym okresie traci pan też
prawo do reszty swojej własnoci?
- Hmm - Artur zamilkł, wzišł filiżankę i zaczšł nerwowo mieszać kawę. - No to zabiłe mi ćwieka. Z reguły prawa
własnoci nie sš ograniczone czasowo, chyba że Rada odbiera komu majštek z uwagi na wyższe względy
społeczne. Chwileczkę! - uniósł rękę i z miejsca podbiegł do niego jeden ze stojšcych w rogu ludzi, który biegał
wokół Artura jak merdajšcy ogonem piesek.
- Czym mogę służyć?
- Paul, wytłumacz proszę temu młodemu człowiekowi, czemu nie mogę być posiadaczem listu patentowego dłużej
niż siedemnacie lat.
- Tak jest proszę pana. A więc w dawnych czasach listem patentowym król dzielił się swoimi regaliami z przyjaciółmi
i zausznikami. Z kolei dzi celem takich listów - cišgnšł Paul monotonnym głosem rasowego prawnika - jest
zachęcenie wynalazców do nie ustawania w wysiłkach. W minionym wieku pewien przesšdny wynalazca zdołał
przekonać Radę Lordów, że w cišgu siedemnastu lat można się wystarczajšco wzbogacić.
- Proszę mnie poprawić, jeżeli co pokręciłem - powiedział Jonatan, ze wszystkich sił starajšc się pojšć istotę
problemu. - Czy to znaczy, że wynalazcom tak zależy na listach patentowych, bo chcš się dorobić, nie dopuszczajšc
innych do wykorzystywania swoich pomysłów?
- a mogš być jakie inne powody? - Paul i Artur spojrzeli na siebie osłupiałym ze zdziwienia wzrokiem.
- Czyli każdy producent ostrometalokijów musi wam zapłacić? - Jonatana przygnębiał brak wyobrani tych ludzi.
- Hmm - chrzšknšł Paul, zerkajšc z ukosa na Artura - to zależy od pana Hatcha. Może będzie chciał wyrabiać je
sam... jak nakazuje ostrożnoć. Z kolei jest również możliwe, że drwale przedstawiš mu tak lukratywnš propozycję,
iż przez te siedemnacie lat powstrzyma się od produkcji narzędzi. - Paul spojrzał Arturowi prosto w oczy i dodał:
- Nasi ludzie już się nad tym głowiš, proszę pana. Jak pan pamięta, najpierw musimy co zrobić z tš ucišżliwš Kartš
Drwala. Na dzień dzisiejszy mamy w planach kolejne spotkanie z paniš de Flanelle. Ona jest w stanie załatwić nam
jakie ulgi i zwolnienia.
Zwrócił się ponownie do młodzieńca:
- Drwale hołdujš dziwnemu, ale prastaremu przekonaniu, iż ich metoda cinania drzew zwykłymi kijami winna być
chroniona przed napływem nowych pomysłów.
- Ta Karta Drwala hamuje postęp - odezwał się Artur z zadumš. - Mam nadzieję, Paul, że mogę na ciebie liczyć. Ty
zawsze potrafisz co wykombinować.
- a co by pan zrobił - zapytał Jonatan - gdyby przegrał pan sprawę w sšdzie?
Artur oparł ręce na ramionach Jonatana i Paula, obracajšc ich w stronę drzwi i zaczšł prowadzić ku wyjciu, jakby na
znak, że rozmowa dobiegła końca.
- Możesz być pewien, młody człowieku, że gdyby głosowanie nie było dla mnie pomylne, nie traciłbym teraz czasu
na pogawędki z tobš. Najpierw musiałbym nakłonić paniš de Flanelle do zniesienia Karty Drwala, a zaraz potem
wróciłbym do fabryki i zaczšł wyrabiać ostrometalokije, żeby nie dać się dogonić konkurencji. A mój przyjaciel Paul
musiałby znaleć sobie inne zajęcie. Dobrze mówię, Paul? Może zajšłby się produkcjš, marketingiem, a może
badaniami naukowymi? Każdy nowy ostrometalokij musiałby być ulepszonš wersjš poprzedniego, żeby zdšżyć
przed rywalami depczšcymi nam po piętach.
- Przerażajšca wizja! - zamiał się drwišco Paul.
Na widok zmierzajšcego ku drzwiom Artura reszta mężczyzn w kšcie wzięła dyplomatki, zabierajšc się do wyjcia.
- Słuchaj, Paul - kontynuował Artur - wytłumacz mi proszę raz jeszcze tę kwestię odpowiedzialnoci.
Szli korytarzem, przy czym Artur cały czas trzymał ręce na ramionach Paula i Jonatana.
- Bo widzi pan - zaczšł Paul - kawałek metalu może się oderwać od kija i uderzyć jakiego niewinnego gapia.
Dlatego trzeba chronić pana i pozostałych inwestorów.
- Chronić mnie na wypadek, gdyby kawałek metalu uderzył kogo innego? Jak to? - dopytywał się Artur, uprzedzajšc
ciekawoć Jonatana.
- Osoba, która odniosłaby obrażenia, mogłaby pozwać pana do sšdu i zmusić do zapłacenia odszkodowania - za
koszty leczenia, stracone dochody, przeżyty wstrzšs i koszta procesowe.
Mężczyni z dyplomatkami przypieszyli kroku, żeby nadšżyć za Arturem.
- Taki proces mógłby mnie zrujnować! - zawołał z udanym przestrachem Artur, kštem oka obserwujšc reakcję
Jonatana. Paul mówił dalej, niewiadom intencji Artura:
- Dlatego też Rada Lordów wymyliła genialny sposób uwolnienia pana od odpowiedzialnoci za szkody poniesione
przez osoby trzecie.
- Kolejny pomysł? - zapytał naiwnie Jonatan. - a kto jest włacicielem listu patentowego w tym wypadku? - Paul zbył
wštpliwoci młodzieńca milczeniem.
- Składamy te druki, a obok nazwy firmy stawiamy litery "z o.o.o." - Paul starał się otworzyć teczkę i wycišgnšć z niej
plik papierów, nie zwalniajšc przy tym kroku. - Proszę podpisać tutaj na dole, na wykropkowanej linii, panie Hatch.
- Co to jest "z o.o.o."? - spytał zafascynowany prawniczym żargonem Jonatan, z trudem dotrzymujšc kroku tamtym.
- "Z o.o.o." oznacza "z ograniczonš odpowiedzialnociš osobistš". Jeżeli pan Hatch zarejestruje teraz swojš firmę,
może utracić co najwyżej nakłady, które w niš zainwestował; reszta jego majštku pozostaje nietknięta. To swego
rodzaju ubezpieczenie, jakie Rada oferuje w zamian za dodatkowy podatek. Ponieważ Rada ogranicza potencjalnš
możliwoć strat finansowych, większa liczba ludzi zainwestuje w firmę, a przecież mało będš ich obchodziły nasze
poczynania.
- w najgorszym wypadku - dorzucił Artur - możemy zlikwidować firmę i odejć w sinš dal, by założyć innš pod nowš
nazwš. Sprytnie wykombinowane, prawda?
W tej chwili Artur dostrzegł młodš, niezwykle atrakcyjnš kobietę, która szła korytarzem. Obrócił wzrok w jej stronę
i nie zauważył małej wyrwy w podłodze. Potknšł się i poleciał na łeb na szyję, wbijajšc wypielęgnowane paznokcie
w cianę.
- Cholera! - krzyknšł z bólu i rozłożył się jak długi na parkiecie. Próbował sam się podnieć, narzekajšc na ból w ręce
i krzyżu. W mgnieniu oka dokoła zebrał się tłum prawników, z ożywieniem komentujšc upadek swego mocodawcy.
Kilku pozbierało rzeczy, które wypadły Arturowi z kieszeni, inni skrupulatnie notowali przebieg wydarzenia i rysowali
jego wykresy. Kilku zatrzymało kobietę, by spisać jej nazwisko i adres.
- Pozwę do sšdu - wołał Artur, owijajšc skaleczone palce chusteczkš - tego partacza, który odpowiada tu za stan
podłogi! a z paniš też się porachuję za to, że odwróciła pani mojš uwagę!
- Ze mnš? Nigdy w życiu... czy wie pan, kto ja jestem? - młodš damę zdumiała ta pogróżka.
- Nieważne! - ryknšł Artur. - Im większa szycha, tym lepiej! Pozwę paniš do sšdu! - Kobieta zadygotała, widać było,
że zbiera jej się na płacz.
- Nie wolno panu! Mój narzeczony, Carlo, mówi, że z mojej urody wszyscy wynoszš co cennego dla siebie - że
jestem dobrem publicznym. Tak powiedział... wczoraj w nocy! - Odruchowo wyjęła z torebki lusterko i przejrzała się.
Makijaż wokół oczu zaczynał się wyranie rozmazywać.
- i co pan zrobił z dobrem publicznym? Pożałuje pan! Carlo mówi, że za dobra publiczne powinni płacić wszyscy.
Zawsze wcišga moje kosmetyki w koszty firmy. Jeszcze będzie pan płakać, jak obłożš pana większymi podatkami.
Włożyła lusterko z powrotem do torebki i oddaliła się, szukajšc toalety.
- Naprawdę ma pan zamiar pozwać jš do sšdu? Czy ona jest czemukolwiek winna? - spytał Jonatan, który zaczšł
współczuć kobiecie.
Artur, nie zwracajšc na nic uwagi, czołgał się po podłodze i szukał przyczyny całego zamieszania. W końcu
nienaruszone palce odnalazły szczerbę w kamiennej posadzce.
- Oto powód wszystkiego! Paul, masz mi znaleć winnego! Zwolnię go z pracy i zabiorę cały majštek! a jak nazywa
się ta kobieta?
- Spokojnie, panie Hatch - uspokoił go Paul. - To dziewczyna Ponziego. Jak chce pan znieć Kartę Drwala, to proszę
nawet nie myleć o tym procesie. Ponadto ten budynek to teren rzšdowy i musielibymy prosić o pozwolenie na
wytoczenie sprawy.
- w takim razie przedstawimy wszystko de Flanellowej! - zawołał Artur w błysku geniuszu. - Lordom będzie wszystko
jedno, bo i tak nie wysupłajš ani grosza ze swoich kieszeni. Zresztš im też powinno co skapnšć z tej kombinacji -
tutaj pan Hatch umilkł i zamylił się nad wysokociš datków na kampanię, jakie wycygani od niego pani de Flanelle.
Grymas bólu wykrzywił mu twarz:
- Dorwałem się do największego koryta, ale jeszcze muszę się trochę od niego odsunšć, żeby dopucić Flanellówę.
Ta baba macza palce we wszystkich sprawkach na tej wyspie.
- Poprosi pan paniš de Flanelle o odszkodowanie za pańskie obrażenia? - zapytał Jonatan.
- Nie, kretynie - oparł Artur. - Ona pomoże nam dobrać się do kieszeni podatników. Mam nadzieję, że już rozliczyłe
się z poborcami, mój mały. Szykuje się wielka uczta!
[ Pytania do rozdziału XXVI ] [ Rozdział XXVII ] [ Spis treci ]
Rozdział XXVII
Jagody dla przygody
Jonatan pomógł doprowadzić Artura do w miarę przyzwoitego stanu i pożegnał się z całym towarzystwem.
Zaczynało do niego docierać, że na Jarmarku Rzšdowym winien spodziewać się zamieszania a nie pomocy.
Wychodzšc z pałacu, czuł się coraz bardziej rozgoryczony. Coraz bardziej tęsknił też za portem i statkiem, który
zabierze go do domu.
Na rogu ulicy za Jarmarkiem ujrzał tęgš, niedbale ubranš kobietę. Miała przetłuszczone włosy i cuchnęło od niej jak
od gnijšcego trzęsawiska.
- Chłopcze! Czy chciałby poczuć się dobrze? - szepnęła do niego. Rozejrzała się niepewnie i powtórzyła pełnym
napięcia głosem: - Chciałby się poczuć dobrze?
Prawdopodobieństwo, że ta kobieta stara się mu zaoferować usługi seksualne, było naprawdę znikome. Dlatego,
jako uczciwy i rozsšdny młodzieniec, Jonatan odparł:
- Chyba tak jak wszyscy.
- To chod ze mnš - chwyciła go mocno za ramię i poprowadziła jakim zaułkiem do obskurnych, odrapanych drzwi.
Jonatanowi od razu przypomniał się napad i próbował się wycofać, wstrzymujšc przy tym oddech, żeby nie poczuć
smrodu bijšcego z wnętrza pomieszczenia. Nim się obejrzał, kobieta zamknęła drzwi na klucz. Dała mu znak, żeby
usiadł przy stole, po czym wyjęła papierosa z torebki i zapaliła go. Paliła długo i w milczeniu.
- Czego pani chce? - zapytał Jonatan, wiercšc się niespokojnie na krzele.
- Chcesz jagody dla przygody? - wypuciła znienacka kłšb dymu.
- a co to takiego?
- Nie wiesz, co to sš jagody dla przygody? - jej oczy zmieniły się w pełne podejrzenia szparki.
- Nie - odparł Jonatan, szykujšc się do wyjcia - i raczej mnie to nie interesuje.
Kazała mu siadać z powrotem i, chcšc nie chcšc, musiał jej posłuchać. Zlustrowała go uważnym spojrzeniem
i stwierdziła:
- Ty chyba nietutejszy, co?
- Raczej nie - wyjškał. Bał się, że kobieta doniesie na policję, że jest tu obcy czy nowo nowoprzybyły, jak kto woli.
- Fałszywy alarm! Wyła, Doobie! - ryknęła nagle kobieta.
Za wysokim lustrem otworzyły się raptem ukryte drzwi, z których wypadł policjant w pełnym umundurowaniu.
- Jak się masz - zagadnšł, kładšc dłoń na karku młodzieńca. - Jestem Doobie, a to moja współpracowniczka, Mary
Jane. Przepraszamy za zamieszanie, ale jestemy tajnymi agentami, których zadaniem jest wytępienie handlu
jagodami dla przygody.
- Zjadłbym konia z kopytami - zwrócił się do Mary Jane. - W nagrodę poczęstujmy czym tego młodego człowieka.
Oboje zaczęli wyjmować z szafki pudełka, paczki i słoiki rozmaitych rozmiarów i kształtów. Po rozłożeniu
wszystkiego na stole, zaczęli ochoczo pałaszować. Jonatan nareszcie westchnšł z ulgš, na widok tej uczty ciekła mu
już linka. Przygotowali sobie wieży chleb, masło, dżem, sery, czekoladę, ciastka i inne pysznoci. Doobie wzišł
sobie kawałek sucharka i brudnymi paluchami nałożył na niego masła i dżemu.
- Wiosłuj bracie - powiedział do Jonatana z ustami pełnymi jedzenia i machnšł rękš w stronę stołu. - Co za odmiana
po państwowej stołówce, gdzie trzeba załatwiać sprawy służbowe, no nie, Mary Jane?
Kobieta zachichotała i o mało co nie udławiła się cukierkiem, który dopiero co wpakowała sobie do ust.
Jonatan wzišł kromkę chleba z dżemem i zaczšł zaspokajać swój wilczy apetyt.
- Co to sš jagody dla przygody? - zapytał dla podtrzymania rozmowy.
Mary Jane nalała sobie filiżankę kawy, do której wsypała trzy czubate łyżeczki cukru. Następnie dolała trochę gęstej
mietanki i powiedziała:
- Jagody dla przygody to owoce, których uprawa i spożywanie sš na Korrumpo zabronione. Gdyby chciał kupić je
ode mnie, wylšdowałby w więzieniu na co najmniej dziesięć lat.
Mary Jane i Doobie spojrzeli na siebie i jak na komendę wybuchnęli miechem. Jonatan mało się nie udławił: o włos
uniknšł skończenia za kratkami.
- Ale co takiego złego jest w jagodach dla przygody? Czy po ich zjedzeniu ludzie chorujš? Zachowujš się
agresywnie?
- Jeszcze gorzej - odparł Doobie, wycierajšc rękawem z policzka smugę dżemu i masła. - Po jagodach dla przygody
ludzie czujš się dobrze. Siedzš sobie spokojnie i marzš.
- Obrzydliwoć - wtršciła Mary Jane, podajšc Doobiemu grube cygaro. Posmarowała sucharka pokanš warstwš
twarogu i mruknęła: - To ucieczka od rzeczywistoci.
- O taak - wybełkotał Doobie, połykajšc kolejny kęs kanapki i poprawiajšc kaburę. Jonatan nigdy w życiu nie widział,
żeby kto w takim tempie napychał się jedzeniem. - Dzisiejsza młodzież po prostu nie bierze odpowiedzialnoci za
swoje czyny. A kiedy chcš uciec od wiata dzięki jagodom dla przygody, sprowadzamy ich z powrotem na ziemię.
Aresztujemy i wsadzamy za kratki.
- Czy lepiej na tym wychodzš? - spytał młodzieniec, dyskretnie rozglšdajšc się za jakš serwetkš.
- Jasne - odpowiedziała Mary Jane. - Masz ochotę na jednego głębszego, Doobie? - Doobie umiechnšł się od ucha
do ucha i popchnšł w jej stronę zatłuszczony kieliszek, który napełniła bršzowym płynem z jakiego dzbanka.
Wróciła do pytania Jonatana i odezwała się:
- Bo widzisz, jagody dla przygody uzależniajš ludzi.
- To znaczy?
- To znaczy, że cišgle chce się więcej. Zdaje się człowiekowi, że bez tego nie można żyć.
- Tak jak bez jedzenia? - spytał po chwili namysłu Jonatan, a jego słowa zostały niamalże zagłuszone przez donone
beknięcie Doobiego. Człowiek w mundurze policjanta cmoknšł z ukontentowaniem, dopił drugi kieliszek whisky
i zakosztował dymu z cygara.
- Ależ skšd, jagody dla przygody nie majš wartoci odżywczych, mogš być wręcz niezdrowe. Podsuń mi z łaski
swojej popielniczkę, Mary Jane.
- a ponieważ sš niezdrowe - podjęła Mary Jane, popijajšc kawš kawałek czekolady - będziemy musieli łożyć na
leczenie tych ludzkich wraków, którzy padli ich ofiarš. Bo Rada Lordów w swoim miłosierdziu zobowišzała nas do
utrzymywania przy życiu każdego cierpišcego człowieka, niezależnie od tego, jakie sš przyczyny jego dolegliwoci.
W ten sposób osobnicy, którzy bez opamiętania zajadajš się jagodami, stanš się kiedy ciężarem dla nas
wszystkich.
- Skoro ludzie sami sobie szkodzš, to czemu wszyscy majš płacić za ich głupotę? - wypsnęło się Jonatanowi.
- Bo to po ludzku - odparł już nieco podcięty Doobie. - Zawsze okładało się ludzi podatkami, żeby rozwišzać jakie
problemy. Lordowie muszš płacić za całš masę rzeczy, na przykład za nasze pensje i za wielkie więzienia. Nie
wolno też zapominać, że w zeszłym roku Rada musiała dopomóc hodowcom tytoniu, cukrownikom i mleczarzom, bo
był nieurodzaj na te uprawy. Ludzie chcš przecież mieć co włożyć do garnka. Dzięki podatkom bierze się też pod
opiekę chorych. Tego wymaga uczciwoć człowieka cywilizowanego. Polej jeszcze, Mary Jane.
Kobieta podała mu dzbanek z whisky i pokiwała głowš na znak, że się z nim zgadza. Kolejnego papierosa odpaliła
od resztek poprzedniego. Doobie wyranie się rozkręcał:
- Jest mus, żeby wszystkim pomagać, a więc trzeba mieć oko na każdego obywatela naszej wyspy.
- Mus? - zawtórował Jonatan.
- Ep! - beknšł Doobie. - Przepraszam!
Wyjšł z kieszeni koszuli buteleczkę z jakimi tabletkami.
- Nie chcę przez to powiedzieć, że ty czy ja osobicie co musimy. To przywódcy polityczni ustalajš normy
postępowania i rozstrzygajš, kto ma zapłacić za odstępstwa od nich. Dobrze mówię, Mary Jane? No, wszystko
jedno. Tak czy inaczej, w przeciwieństwie do nas Lordowie nie mogš pozwolić sobie na żadne pomyłki - Doobie
urwał i zażył kilka niewielkich, czerwonych pigułek. Zaczynał mu się plštać język.
- Ale to dziwne, że mówišc o nich używam zawsze słowa "my". Mary Jane, chcesz parę tabletek na nerwy?
- Nie, dziękuję - odparła z wdziękiem, podsuwajšc mu zgrabne, metalowe puzderko. - Moje milutkie, różowiótkie
rodki uspokajajšce działajš o wiele szybciej. One i kawa stawiajš mnie co dzień z rana na nogi. Sam spróbuj.
- Czy politykom starcza mšdroci, aby wskazywać ludziom drogi właciwego postępowania? - Jonatanowi
przypomnieli się politycy, których spotkał do tej pory.
- Oczywista! - wrzasnšł Doobie, chwiejšc się na krzele. Popił różowe pigułki łykiem whisky i spojrzał gronie na
młodzieńca. - a jak nie chcš zachowywać się tak, jak trzeba, to my już ich nauczymy odpowiedzialnoci.
- w pudle! - dodał i zaczšł prosić Jonatana, żeby ten wypił z nim następnš kolejkę.
- Nie, dziękuję - wykręcał się Jonatan. - O jakš odpowiedzialnoć chodzi?
- Sama nie wiem, jak to by... no, może ty, Doobie, wytłumaczysz to naszemu młodemu kompanowi - Mary Jane
dodała sobie do kawy trochę whisky, cukru i mietanki.
- Hmm. Chwileczkę, muszę się skupić.
Doobie przechylił krzesło do tyłu, wypuszczajšc z cygara kłęby dymu. W tej chwili wyglšdałby nawet jak prawdziwy
mędrzec, gdyby nie to, że o mało co nie stracił równowagi. Gdy jš odzyskał, powiedział:
- Odpowiedzialnoć to... to godzenie się z konsekwencjami własnych czynów. Tak jest, dokładnie tak! Tylko w ten
sposób można dorosnšć i czego się nauczyć.
Głowa Doobiego znikała poród kłębów dymu, w miarę jak policjant coraz częciej kosztował cygara i starał się
coraz intensywniej rozmylać o problemie odpowiedzialnoci.
- Ależ nie - przerwała mu Mary Jane. - To byłoby zbyt samolubne. Odpowiedzialnoć polega na kontrolowaniu
innych. Wiesz - gdy nie pozwalamy, żeby działa im się krzywda, gdy chronimy ich przed samymi sobš.
- Co jest samolubne? Zajmowanie się swoimi sprawami, czy narzucanie swojej opieki innym? - zapytał Jonatan.
- Istnieje tylko jeden sposób, żeby się tego dowiedzieć - owiadczył Doobie, zrywajšc się na równe nogi
i przewracajšc krzesło. - Zabierzemy go do Wielkiego Inkwizytora. Kto jak kto, ale on na pewno wyjani mu sens
słowa odpowiedzialnoć!
[ Pytania do rozdziału XXVII ] [ Rozdział XXVIII ] [ Spis treci ]
Rozdział XXVIII
Wielki Inkwizytor
Cienie na ziemi znacznie się wydłużyły; było póne popołudnie. Jonatan i jego dwoje towarzyszy, Mary Jane
i Doobie, znów wyszli na ulice miasta i spacerkiem dotarli do pełnego zieleni parku. Na jego rodku, wokół pagórka,
gromadzili się ludzie.
- Dobrze, że przyszlimy doć wczenie - stwierdziła Mary Jane - bo wkrótce będzie tu pełno ludzi, którzy będš
chcieli usłyszeć prawdę z ust Wielkiego Inkwizytora. Odpowie na wszystkie pytania.
Usiedli na trawie. Doobie, zmęczony nadmiarem jedzenia i whisky, zasnšł. Mary Jane umilkła. Wszędzie dookoła
ludzie wyszukiwali sobie jakie miejsca do siedzenia i pełni nadziei czekali.
Wkrótce wród tłumów pojawiła się wysoka, chuda postać w czerni. Powoli omiotła spojrzeniem wpatrzone weń
twarze. Ucichły pomruki, słychać było tylko cykanie kilku wierszczy.
- Wojna to pokój! Mšdroć to niewiedza! Wolnoć to niewola! - surowy głos mężczyzny zdawał się dobywać gdzie
z głębi ziemi i przenikać Jonatana na wylot. Ludzi w zdjętym trwogš tłumie w ogóle nie dziwiły słowa Wielkiego
Inkwizytora.
- Dlaczego pan powiedział, że wolnoć to niewola? - wykrztusił odruchowo Jonatan.
- Powiedziałam ci wprawdzie, że odpowie na wszystkie pytania, ale nie wolno ci ich zadawać - upomniała go
szeptem Mary Jane, osłupiała na widok jego zuchwalstwa.
Wielki Inkwizytor utkwił w młodzieńcu swe przenikliwe spojrzenie. Któż miał przerwać mu wykład? Wszyscy
pozostali w bezruchu wiedzšc, że jeszcze nikt nigdy nie odważył się zakwestionować jego słów. Słychać było tylko
delikatny szum wiatru w liciach drzew.
- Albowiem wolnoć - warknšł Wielki Inkwizytor, zwracajšc się ni to do Jonatana, ni to do wszystkich zgromadzonych
- wolnoć, to najcięższe brzemię, jakie mogło spać na barki ludzkoci.
Człowiek w czerni skrzyżował ręce wysoko nad głowš i zagrzmiał:
- Wolnoć to najcięższe okowy.
- Czemu wolnoć ma być brzemieniem? Co się panu w niej nie podoba? - nie ustępował Jonatan. Musiał się
koniecznie dowiedzieć, o co chodzi temu człowiekowi.
- Wolnoć jest tytanicznym ciężarem dla wszystkich kobiet i mężczyzn, gdyż wymaga ona, a właciwie za sobš
pocišga, wykorzystanie rozumu i woli. - Inkwizytor posunšł się o dwa kroki w stronę młodzieńca i wydał z siebie ryk
pomieszanego z bólem przerażenia, po czym przestrzegł:
- Wolna wola obarcza was pełnš odpowiedzialnociš za wszystkie czyny!
Ludzie aż wzdrygnęli się na dwięk tych słów, a niektórzy wręcz zatkali sobie uszy.
- Co pan rozumie przez pełnš odpowiedzialnoć? - zapytał niepewnie Jonatan, koniec końców włanie po odpowied
na to pytanie przybył tutaj z Mary Jane i Doobiem.
Inkwizytor rozzłoszczony takš bezczelnociš postanowił uciec się do innego sposobu. Udał, że się wycofuje
i przybierajšc łagodny wyraz twarzy zerwał rosnšcy u swoich stóp kwiatek.
- Być może niektórzy z was, drodzy bracia i siostry, nie uwiadamiajš sobie zagrożeń, o których mówię. Zamknijcie
oczy i wyobracie sobie rolinkę, którš trzymam w ręku - jego uroczysty ton przemawiał do wyobrani
zgromadzonych.
Wszyscy z wyjštkiem Jonatana w skupieniu zamknęli oczy a Wielki Inkwizytor niczym hipnotyzer zaczšł malować
taki obraz:
- Ta rolinka to maleńki krzew, zakorzeniony w tej Ziemi. Nie odpowiada za swoje czyny, albowiem zostały one
ustalone z góry. Cóż za rozkosz być takim krzewem! a teraz wyobracie sobie zwierzę. Milutkš, żywiutkš myszkę,
która szuka strawy poród tych wszystkich korzeni. To włochate stworzonko nie odpowiada za swoje czyny,
albowiem wszystkie jego kroki sš zdeterminowane przez naturę. Szczęliwe zwierzę! Żadna rolina, żadne zwierzę
nie musi dwigać ciężaru wolnej woli, gdyż nie ma do czynienia z wartociami moralnymi i nie dokonuje wyborów.
Nigdy nie może się pomylić!
- O tak, Wielki Inkwizytorze, tak, tak jest w istocie - zamruczało kilku sporód zgromadzonej rzeszy.
Charyzmatyczny przywódca wyprostował się i cišgnšł dalej:
- Otwórzcie oczy i rozejrzyjcie się! Istota ludzka, stale narażona na dokonywanie wyborów, na szafowanie
wartociami - może się mylić! Niewłaciwy wybór, fałszywe wartoci - szkodzš wam i waszym blinim. Nawet
wiadomoć możliwoci wyrzšdzenia komu krzywdy przynosi cierpienie. To włanie ono nazywa się
odpowiedzialnociš!
Ludzie zadrżeli i zbili się w ciasnš gromadkę. Jaki siedzšcy koło Jonatana młodzieniec krzyknšł:
- Mistrzu, jak można uniknšć takiego losu? Poucz nas, jak mamy pozbyć się tego straszliwego brzemienia.
- Potrzeba ciężkiej pracy, ale wspólnymi siłami uda nam się jako zażegnać niebezpieczeństwo.
Tutaj Wielki Inkwizytor zniżył głos do szeptu, tak że Jonatan musiał się nachylić, żeby go usłyszeć:
- Zaufajcie mi. Ja będę podejmował decyzje za was. Uwolnicie się od cierpień, od wyrzutów sumienia, zwišzanych
z wolnociš. Wezmę na siebie krzyż waszej męki.
Wielki Inkwizytor rozłożył szeroko ramiona i zawołał:
- Teraz wyjdcie na ulice, zapukajcie do wszystkich drzwi i namawiajcie wszystkich do głosowania, zgodnie z tym,
jak was nauczałem! Albowiem moje zwycięstwo jest bliskie, będę podejmował za was decyzje w Radzie Lordów!
Na te słowa wszyscy, jak jeden mšż, zerwali się z miejsc i rozproszyli we wszystkich kierunkach, przepychajšc się
nawzajem, by jako pierwsi znaleć się na ulicach miasta.
Na miejscu zostali tylko Jonatan i Wielki Inkwizytor - oraz Doobie, który ucišł sobie na trawie małš drzemkę. Jonatan
siedział i nie wierzył własnym uszom. Patrzył, jak ludzka ciżba runęła w stronę miasta, by przenieć w końcu wzrok
na człowieka w czerni. Wielki Inkwizytor miał wzrok utkwiony w jakim niewidzialnym punkcie, gdzie daleko stšd.
Po dłuższej chwili Jonatan przerwał niezręcznš ciszę, zadajšc ostatnie pytanie:
- Jakš cnotę się pielęgnuje, przekazujšc panu podejmowanie decyzji?
- Żadnš - odparł mężczyzna z pogardliwym umiechem - bo o cnotach może być mowa dopiero pod warunkiem, że
istnieje wolna wola. A moi zwolennicy, stadko moich owieczek nad cnotę przedkłada więty spokój. A ty, co wolisz,
mój mały ciekawski przyjacielu? Pomóż mi przy wyborach, a ja pomogę ci póniej. Zacznę podejmować za ciebie
decyzje i wtedy twoje pytania nie będš miały już sensu.
Jonatana zatkało. Obrócił się na pięcie i czym prędzej wzišł nogi za pas. cigał go miech Wielkiego Inkwizytora.
[ Pytania do rozdziału XXVIII ] [ Rozdział XXIX ] [ Spis treci ]
Rozdział XXIX
Prawo przegranego
Biegł tak bez celu, póki nie usłyszał miarowego bicia dzwonu. Roznosiło się echem po ulicach i młodzieniec starał
się zorientować, skšd dochodzi. Skręcił w bocznš ulicę i zauważył kolejny plac, wypełniony rozwrzeszczanym
tłumem. Mylšc, że stało się co ważnego, Jonatan zaczšł przepychać się ku ustawionemu w rodku podwyższeniu
i ze zdumieniem stwierdził, że wszyscy noszš na plecach szerokie pasy albo szarfy. Zrobiło mu się głupio, że jako
jedyny nie ma na sobie niczego podobnego.
Rozglšdał się zaciekawiony. Na wysokim na trzy stopy podium stał człowiek i wrzeszczał ile sił w płucach:
- w tym narożniku... 256 funtów żywej wagi... od pięciu miesięcy niepokonany w Międzynarodowym Turnieju
Robotniczym... sam Krwiożerczy Tygrys... Carl Marlow zwany Rzenikiem!
Tłum zareagował burzš szaleńczych okrzyków, gwizdów i oklasków.
Z boku przy karcianym stoliku siedział mężczyzna z bliznš na policzku, zręcznie przekładajšc pliki najróżniejszych
papierów i sterty banknotów.
- Przepraszam bardzo... - zagadnšł Jonatan.
- Na kogo stawiasz, synu? Do rozpoczęcia następnej rundy zostało zaledwie kilka sekund.
Nagle młodzieniec został odepchnięty przez jakš starszš kobietę, która zdecydowanym ruchem rzuciła na stolik
garć banknotów:
- Pięćdziesišt na mistrza, ale już! - zażšdała.
- Już się robi - mężczyzna zapisał co w zeszycie, po czym wyrwał z niego kartkę. - Oto kwit zakładu.
Tymczasem człowiek na podwyższeniu kontynuował swojš kwestię:
- w przeciwległym narożniku mamy pretendenta do tytułu mistrzowskiego, 270 funtów czystych mięni, portowego
łamignata...
- Co tu się dzieje? Czy oni będš się bić? - zwrócił się Jonatan do mężczyzny przy stole.
- Bić się będš, ale dziać, to tu się nic nie dzieje - odparł mężczyzna umiechajšc się szeroko. - Ot po prostu interes
kręci się jak nigdy. Taka walka to istny dar niebios.
Rozległ się gong i człowiek z bliznš zawołał:
- Koniec zakładów!
Rozpoczęła się walka i obaj przeciwnicy zaczęli wymierzać sobie ciosy i robić uniki.
Nawet nie unoszšc wzroku znad stolika z papierami, człowiek z bliznš zauważył, że Jonatana martwi taka eksplozja
przemocy.
- Nie przejmuj się synu. Zarówno zwycięzca, jak i przegrany odjadš do domu z wypchanymi portfelami. Wiedzš, w co
wdepnęli i również za to dostajš nagrodę.
Jeden z walczšcych mężczyzn padł znienacka na ziemię, powalony solidnym ciosem przeciwnika. Widzowie zaczęli
ryczeć z podniecenia, za przyjmujšcy zakłady mężczyzna zaczšł wkładać pienišdze do żelaznej szkatułki.
- Obydwaj co dostanš? - zapytał Jonatan.
- Pewno, że tak. Jest to najpopularniejszy sport walki na wyspie, ponieważ zdarza się tak, że przegrywajšcy zbiera
więcej pieniędzy od wygranego.
- Czy w ogóle można co zarobić ponoszšc porażkę? - wytrzeszczył oczy młodzieniec.
- Nie wszyscy się nadajš.
Bukmacher obrzucił Jonatana badawczym spojrzeniem:
- Czy masz jakie zyskowne zajęcie, które mógłby stracić? Dopiero jeli masz naprawdę dobrš robotę, możesz
stanšć do walki z mistrzem.
- w tej chwili akurat nie mam żadnej pracy - popieszył z odpowiedziš zdumiony Jonatan. - Ale czego tu nie
rozumiem. Dlaczego jaki, dajmy na to robotnik, miałby wyzywać do walki mistrza?
Gong obwiecił zakończenie rundy. Wrzawa na widowni nieco ucichła i nie musieli już się przekrzykiwać.
- O to włanie chodzi. Nigdy nie słyszałe o Prawie Przegranego? Co ty, z choinki że się urwał? Nie wszystkim
starcza odwagi na taki numer w ringu, ale niektórzy to uwielbiajš. Wierzš nawet, że mogš zostać nowymi mistrzami.
A Prawo Przegranego eliminuje dużš częć ryzyka. Przegrywajšcy nie musi troszczyć się o wypłatę ani o koszty
leczenia.
- Dlaczego?
- Bo Prawo Przegranego stanowi, że za wszystko ma zapłacić pracodawca. Przy dobrych układach przegrywajšcy
zarobi więcej, niż gdyby pracował normalnie. Do chwili ustanowienia tego Prawa walki były o wiele mniej
interesujšce.
Jonatan podniósł głowę i zauważył, jak jeden z zawodników siedzi skulony w narożniku, a pomocnik ociera mu twarz
gšbkš.
- a czy pracodawca nie powinien płacić odszkodowania tylko za urazy doznane w czasie pracy? Co on ma
wspólnego z takš walkš?
- Prawdę mówišc, nic. Ale robotnik mówi, że jest kontuzjowany i nie może wracać do pracy, kapewu?
- No... tak - odpowiedział Jonatan.
- a jeżeli twierdzi, że wypadek nastšpił w pracy, to pracodawca musi udowodnić mu, że kłamie, co jest praktycznie
niewykonalne.
- Czyli kontuzjowany robotnik może skłamać, żeby uzyskać te pienišdze?
- Bywa i tak - umiechnšł się człowiek z bliznš. - Tylko nie zrozum mnie le, tak naprawdę większoć robotników nie
kłamie. Ale Prawo Przegranego nagradza oszukańców. A w miarę wzrostu ubezpieczeń i podatków upada coraz
więcej firm i wtedy robotnicy i tak na tym tracš. Dlatego z dnia na dzień przybywa nam zawodników. I tak ci, którym
oszustwo wczeniej nie przeszłoby przez gardło, w końcu stajš do kilku rund z Rzenikiem.
- a dlaczego pracodawcy nie mogš udowodnić kłamstwa?
- Łupie mi w krzyżu, synu. Możesz mi dowieć, że kłamię? - bukmacher wskazał rękš na ludzkš ciżbę. - Wszystkich
nam tu łupie jak cholera i będziemy wiadczyć, że zaczęło się to w pracy. Ostatnim razem udowodnili komu
kłamstwo czterdzieci lat temu.
- Czy Rada Lordów przeciwdziała jako tej fali oszustw? - zapytał Jonatan, który nareszcie zrozumiał, w jakim celu
wszyscy noszš pasy i szarfy.
- Najlepszš nauczycielkš jest Elżbieta de Flanelle! - cmoknšł z lubociš bukmacher - popiera nas w każdym sporze,
a my odwdzięczamy się jej przy wyborach. I wilk jest syty i owca cała.
- Policja! - zawołał kto z tłumu. Człowiek z bliznš zatrzasnšł szkatułkę z gotówka, złożył stolik, po czym udał, że po
prostu stoi sobie przy ringu i oglšda walkę. Zaczšł nawet pogwizdywać.
- O co chodzi? Czy walka jest nielegalna? - pytał Jonatan, szukajšc wzrokiem policyjnych mundurów.
- Ależ skšd. Policja też lubi sobie popatrzeć. To niezależne organizowanie zakładów jest wbrew prawu. Rada Lordów
orzekła, iż hazard jest niemoralny. Wyborcom podoba się Rada, która stoi na straży dobrych obyczajów. Z kolei
de Flanelle uważa, że zakłady powinno się robić wyłšcznie w okresie wyborów.
Wtedy ponownie rozległ się gong i widzowie zaczęli klaskać.
[ Pytania do rozdziału XXIX ] [ Rozdział XXX ] [ Spis treci ]
Rozdział XXX
Zamiesz(k)anie
W miarę jak Jonatan oddalał się od ringu, zapadała coraz większa cisza. Zachodziło słońce i mieszkańcy miasta
przeważnie zdšżyli już wrócić do domów. Młodzieniec mocniej otulił się wytartš kamizelkš, mozolnie mijajšc
następny, długi rzšd domów. Nagle dostrzegł grupę ubogo ubranych ludzi, zgromadzonych przed trzema wysokimi
budowlami, oznaczonymi literami "A, B i C".
Budynek "A" był pusty i znajdował się w opłakanym stanie - odpadały tynki, okna były powybijane, ostatnie ocalałe
szyby pokryte brudem. Obok, przy wejciu do budynku "B", stała ciasno zbita gromadka ludzi. Jonatan słyszał
dobiegajšce ze rodka krzyki i odgłosy krzštaniny dochodzšce z parteru i dwóch pięter. Z każdego okna i balkonu
wystawały obskurne kije, na których zawieszono pranie. Dom wprost pękał w szwach od mieszkańców.
Jeszcze dalej stał budynek "C" - doskonale utrzymany, nieskazitelnie czysty i podobnie jak "A" - pusty. Wypucowane
na glanc okna skrzyły się w promieniach zachodzšcego słońca, a tynk był gładki i wprost lnił czystociš.
- Wiesz może o jakim mieszkaniu do wynajęcia? - jaka młoda kobieta dotknęła niespodziewanie ramienia
Jonatana.
- Przykro mi, ale nie jestem stšd. Dlaczego nie poszuka pani czego w tych dwóch pustych budynkach?
- Po co? - odparła łagodnie. Była długowłosš, jasnš szatynkš o bardzo miłym głosie. Ubranie leżało na niej
nieszczególnie, ale i tak była bardzo ładna. Sprawiała wrażenie osoby inteligentnej i pewnej siebie, choć ostatnimi
czasy wyranie się jej nie szczęciło. Jonatan bardzo chciał jej jako pomóc.
- Co z nimi nie tak? - zdziwił się. - Wyglšdajš na puste...
- Zgadza się. Mieszkałam z rodzinš w bloku "A", dopóki pani de Flanelle nie nakłoniła Rady Lordów do przekazania
jej kontroli nad czynszem.
- Co to takiego?
- Czynsze nie mogš już ić w górę.
- Dlaczego? - chciał wiedzieć Jonatan.
- Oj, to długa i niezbyt mšdra historia. Jaki czas temu, gdy w naszej okolicy pojawiła się Fabryka Marzeń, tata
i sšsiedzi zaczęli skarżyć się na nieustanne podwyżki czynszów. To prawda, że koszty utrzymania rosły, a ludzie
i tak zjeżdżali do nas z innych częci wyspy, ale tata doszedł do wniosku, że nie należy już płacić wyższego
czynszu. Zebrał więc innych... czy raczej byłych lokatorów i zażšdali, żeby Rada Lordów zabroniła włacicielom
budynków podnoszenia czynszów. Rada usłuchała. Następnie zatrudniła całe hordy inspektorów i sędziów, którzy
mieli dopilnować, by właciciele przestrzegali nowego przepisu.
- Czyli lokatorzy powinni się z tego tylko cieszyć - stwierdził Jonatan.
- z poczštku tak było. Tata już nie musiał martwić się o czynsz. Ale wszystko zaczęło się psuć, kiedy właciciele
zaprzestali budowy nowych mieszkań i zalegali z naprawami.
- Cóż się stało?
- Mówili, że rosnš ceny wszystkiego - remontów, dozorców, urzšdzeń gospodarczych, podatków i tak dalej - a im nie
wolno podnosić czynszów, więc oszczędzajš, na czym tylko mogš. Po co mieliby stawiać nowe mieszkania, na
których by i tak stracili?
- Podatki też rosły?
- Oczywicie - trzeba było zapłacić inspektorom, sędziom i utrzymać Pałac Lordów. Musiały wzrosnšć kadry
urzędnicze i co za tym idzie budżety. Zgodzili się na kontrolowanie czynszów, ale nawet nie przyszło im do głowy, by
zahamować wzrost podatków! No i po pewnym czasie właciciele mieszkań byli powszechnie znienawidzeni.
- a przedtem tak nie było?
- Tata powtarzał, że nie lubi płacić im czynszów, ale z drugiej strony, dopóki mieszkania czekały na lokatorów,
właciciele musieli się starać o klientów. Byli serdeczni wobec lokatorów i ciężko pracowali, żeby utrzymać jak
najlepszy porzšdek. O niemiłych włacicielach wszyscy się prędzej czy póniej dowiadywali i unikali ich. U dobrych
włacicieli zostawali stali lokatorzy, za zmorš niemiłych były ich wiecšce pustkš lokale.
- Po wprowadzeniu kontroli czynszów właciciele jak jeden mšż zmienili się na gorsze - cišgnęła zdesperowana.
Usiadła na krawężniku, a Jonatan przycupnšł obok.
- Koszty stale rosły, za czynsze stały w miejscu jak wmurowane. Właciciele mieszkań musieli ograniczać koszty
własne, czyli dokonywali coraz mniej remontów. Lokatorzy się wciekli i naskarżyli do inspektorów, którzy wymierzyli
grzywny włacicielom - przynajmniej tym, co nie dali im łapówek. Poniósłszy ogromne straty, właciciele pozostawili
budynek "A" swojemu losowi. Malała liczba mieszkań, a lista czekajšcych się wydłużała. Nigdy jeszcze nie było tak
mało mieszkań. Gburowaci właciciele z budynku "B" nie musieli się już przejmować pustostanami. Wszystko
wskazywało na to, że lista zrozpaczonych poszukiwaczy mieszkań nie ma końca. Niemili właciciele wymuszali od
lokatorów mnóstwo pieniędzy i innych dóbr, więc w sumie wyszli na tym całkiem niele!
- Częć włacicieli tak po prostu zabrała się i poszła? - Jonatan nie potrafił uwierzyć, że kto może porzucić swojš
własnoć.
- Zgadza się. Nikt prócz Rady Lordów nie potrafi wyłożyć więcej niż wczeniej otrzymał. Rada rozważa możliwoć
przejęcia porzuconych mieszkań i kierowania nimi dzięki subsydiom finansowanym z podatków.
- a nie może się pani jako dostać do budynku "B", gdzie jest pełno ludzi? - zapytał młodzieniec, który chciał jej
w jaki sposób dopomóc.
- Jest wypełniony do oporu i nikt nawet nie myli o wyprowadzeniu się. Gdy zmarła pani Whitmore, rozpętało się
prawdziwe piekło: każdy chciał znaleć się na jak najwyższym miejscu na licie oczekujšcych. Koniec końców
mieszkanie przypadło synowi pani de Flanelle, mimo że jako nikt nie może sobie przypomnieć, żeby jego nazwisko
figurowało na jakiejkolwiek licie. Kiedy chcielimy zamieszkać wspólnie z innš rodzinš w jednym mieszkaniu, lecz
inspektorzy stwierdzili, że jest to niezgodne z prawem budowlanym.
- Co to takiego?
- Prawo budowlane okrela standardy wyglšdu i przeznaczenia budynku - mimo wyranego znużenia kobieta starała
się zaspokoić ciekawoć Jonatana. - Lordowie ustalajš, jaki tryb życia odpowiada mieszkańcom danej budowli.
Chodzi o takie sprawy jak liczba rodzin, zlewów, łazienek, przestrzeń przypadajšca na jednego członka rodziny.
Umilkła na chwilę, po czym dorzuciła z nutkš drwiny w głosie:
- Na koniec wylšdowalimy na ulicy, gdzie nic nie dzieje się zgodnie z tym prawem. Nie mamy zlewu, łazienki ani
swoich pokoi, za to mamy o wiele za dużo wolnej przestrzeni.
Myl o położeniu tej kobiety coraz bardziej przygnębiała młodzieńca. Wtem przypomniał sobie o trzecim, całkiem
nowym i pustym budynku. To przecież rozwišzanie nasuwajšce się samo przez się.
- To może by się tak wprowadzić do bloku "C"?
- Złamałabym przepisy strefowe - zamiała się z goryczš.
- Przepisy strefowe? - zawtórował Jonatan, podnoszšc się z krawężnika i potrzšsajšc z niedowierzaniem głowš.
- To przepisy dotyczšce usytuowania mieszkań.
Podniosła jaki patyk i zaczęła rysować na ziemi:
- Zaczyna się od tego, że Rada rysuje sobie na planie miasta linie. Z jednej strony takiej linii ludzie mogš spać, ale
pracować muszš już po stronie przeciwnej. W ten sposób budynek "B" znajduje się na stronie od spania, a "C" - od
pracy. "C" jest ładny i stoi w pobliżu "B" w drodze wyjštku od przepisów, jaki udało się uzyskać pani de Flanelle.
Zazwyczaj dzieje się jednak tak, że miejsca do spania i pracy położone sš w przeciwległych częciach miasta, tak by
pracownicy musieli co dzień, rano i wieczorem, przebywać długš drogę. Mówi się, że duże odległoci sprzyjajš
rozwojowi fizycznemu i pomagajš w sprzedaży wagonów.
Jonatan wpatrywał się zdumiony w przeludniony budynek, wcinięty pomiędzy dwa pustostany. "Co za bałagan",
pomylał.
- i cóż pani teraz pocznie? - zapytał ze współczuciem.
- Trzeba będzie żyć z dnia na dzień. Tata chce mnie wysłać na przyjęcie, jakie pani de Flanelle urzšdza jutro dla
wszystkich bezdomnych. Obiecuje masę rozrywek i darmowy obiad.
- Co za hojnoć! - zawołał młodzieniec z cieniem niedowierzania w głosie. - Może pozwoli pani zamieszkać u siebie,
póki nie znajdzie pani innego dachu nad głowš.
- Prawdę mówišc tata zdobył się kiedy na odwagę i zapytał jš o to - to w sumie jej sprawka, że wprowadzono tę
kontrolę czynszów. W odpowiedzi usłyszał: "To oznaczałoby, że mamy do czynienia z filantropiš! a filantropia jest
upokarzajšca!" Wytłumaczyła, że godzi się zażšdać mieszkania od podatników. Wezwała go do cierpliwoci,
zapowiadajšc, że namówi Lordów do przejęcia nadzoru zarówno nad czynszami, jak i nad nieruchomociami jako
takimi.
Kobieta umiechnęła się do Jonatana:
- a tak w ogóle to mam na imię Ania. Masz ochotę wybrać się jutro na darmowy obiad do pani Flanelle?
[ Pytania do rozdziału XXX ] [ Rozdział XXXI ] [ Spis treci ]
Rozdział XXXI
Banda Demokracja
Nagle kto na ulicy krzyknšł - Banda Demokracja! Banda Demokracja! Ratuj się, kto może!
- Uciekaj, uciekaj! - jakie dziecko upomniało siedzšcego na krawężniku Jonatana. Ania zerwała się na równe nogi,
na jej twarzy malowało się przerażenie.
- Musimy stšd zaraz zniknšć! - zawołała wystraszona.
Ludzie stojšcy przy bloku rozbiegli się na wszystkie strony. Mieszkańcy budynku "B" zbiegali po schodach z dziećmi
na rękach, zrzucajšc różne rzeczy czekajšcym na dole znajomym, którzy pozbierali wszystko z ulicy i czmychnęli.
W jednej chwili jakby wszystkich wymiotło. Tylko najbardziej opieszali, zazwyczaj obarczeni nadmiarem bagaży
i małych dzieci powoli oddalali się od ródła zamieszania. Budynek na końcu przecznicy stanšł nagle w płomieniach.
Siedzšcy w bezruchu Jonatan złapał Anię za rękę.
- Co się dzieje? - zapytał. - Dlaczego wszyscy sš tak bardzo przerażeni?
- To Banda Demokracja! Natychmiast stšd uciekaj! - Ania cišgnęła Jonatana za rękę, zmuszajšc go do podniesienia
się z krawężnika.
- Ale dlaczego?
- Teraz nie czas na pytania, chodmy! - krzyczała, ale Jonatan nie zwolnił ucisku ręki, zatrzymujšc jš przy sobie.
- Puć mnie, bo dopadnš nas oboje! - wrzasnęła miertelnie przerażona.
- Kto?
- Banda Demokracja! Otaczajš wszystkich, na których natrafiš i głosujš, co z nimi zrobić! Mogš zabrać ci pienišdze,
uwięzić, a nawet zmusić do wstšpienia do bandy. Nie sposób się im przeciwstawić!
- Czy prawo nie chroni ludzi przed takimi bandami? - Jonatanowi zakręciło się w głowie. Gdzież, u diabła, podziała
się wszechobecna policja?
- Teraz bierzmy nogi za pas, a pogadamy póniej! - zawołała Ania, wcišż próbujšc wyrwać się z ucisku młodzieńca.
- Mamy jeszcze czas. Mów szybko o co chodzi.
- Niech ci będzie - obejrzała się za siebie i przełknęła linę. - Tuż po powstaniu bandy policja postawiła ich przed
sšdem. Bandyci utrzymywali, że stosujš zasadę rzšdów większoci, stanowišcš podstawę działania władz
naczelnych i sšdów na Korrumpo. Twierdzili, że o wszystkim decyduje głosowanie - o etyce, prawie, w ogóle o
wszystkim.
- Czy sšd wymierzył im jakš karę?
Ulica zdšżyła już całkiem opustoszeć.
- a czy w takim wypadku musiałabym teraz przed nimi uciekać? Zostali uniewinnieni stosunkiem głosów trzy do
dwóch. Nazywajš to "Boskim Prawem Większoci". Odtšd napadajš na wszystkich, którzy ustępujš im liczebnociš.
- Jak tu w ogóle można żyć? Czy nie ma sposobu, żeby się obronić? - Jonatan miał już serdecznie doć
bezsensownych zasad życia na wyspie.
- Jedynym wyjciem jest wstšpienie do innej, większej bandy - odpowiedziała dziewczyna.
Słyszšc te słowa, Jonatan wzišł Anię za rękę i zaczęli biec ulicš, mijajšc kolejne domy i sklepy.
- Nie uciekałabym, gdyby mi było wolno kupić broń - wysapała Ania nie zwalniajšc tempa. Znała miasto jak własnš
kieszeń, następne aleje, bramy, zaułki i place - wszystko to zmieniało się jak w kalejdoskopie.
- a tak nawiasem mówišc - wykrztusił zdyszany młodzieniec - mam na imię Jonatan. Bardzo mi miło.
Biegli, dopóki starczyło im sił. Już dawno skończyły się ulice, teraz wspinali się na strome wzgórze, szukajšc
schronienia wysoko ponad miastem. Zachodziło słońce i Jonatan dostrzegł, że na dole coraz większa fala ognia
ogarnia miasto. Od czasu do czasu dobiegały ich nikłe odgłosy wystrzałów i wrzasków.
- Już dalej nie mogę - westchnęła Ania. Bršzowe włosy opadały jej w nieładzie na ramiona. Nie mogšc złapać tchu,
oparła się o drzewo a Jonatan usiadł pod skałš. Podczas ucieczki Ani podarła się sukienka i potargały długie, lekko
kręcone włosy.
- Nie wiem, co się stało z mojš rodzinš - szepnęła.
Słyszšc to Jonatan również zaczšł martwić się o parę staruszków, którzy tak troskliwie zaopiekowali się nim zeszłej
nocy, i o ich wnuczkę, Luizę. W tym dziwacznym wiecie pojedynczy człowiek zdawał się być zupełnie bezbronny.
- Takie cišgłe walki między sobš to tragedia. Straszne, że nie macie rzšdu, który potrafiłby zaprowadzić porzšdek.
- Wszystko ci się pomieszało - cišgle jeszcze zdyszana dziewczyna usiadła obok niego i wskazała rękš na zamieszki
w miecie. - Jak tylko sięgam pamięciš, ludzie zawsze wydzierali sobie wszystko za pomocš siły. Łatwo się chyba
domylić, kto ich tego nauczył.
- To znaczy, że kto ich nauczył, że zabieranie czego ludziom siłš jest słuszne? - Jonatan zmarszczył brwi.
- i to nie byle kto. Ludzie wzorowali się na przykładach, które dawano im dzień w dzień przez całe życie.
- a co z Radš Lordów? Rzšdy sš chyba włanie po to, żeby chronić obywateli przed przemocš?
- To Rada używa przemocy! - stwierdziła Ania z całš stanowczociš. - I to włanie takiej, przed którš winna nas
ochraniać. Mam prawo się bronić, mogę więc też poprosić innych, w tym także Radę, żeby dopomogła mi
w realizacji tego prawa. Ale nie należy napadać na innych, więc nie powinno się również zwracać do innych z probš
o pomoc w atakowaniu współobywateli...
- Jak chcesz co od kogo, to co robisz? - dodała lekko poirytowana, widzšc w oczach Jonatana pustkę i brak
jakiegokolwiek, choćby najmniejszego pomysłu na rozwišzanie tego problemu.
- Jeżeli nie mogę używać przy tym broni? - upewnił się Jonatan, wcišż czujšc nieprzyjemne swędzenie na karku po
pistolecie bandytki.
- Tak, bez używania broni.
- Cóż... Mógłbym spróbować go przekonać.
- Dobra. Albo...
- Albo, albo... zapłacić mu?
- Ale to też forma perswazji. Co jeszcze?
- Hmm... To może ić do Rady i zażšdać uchwalenia odpowiedniego prawa?
- Strzał w dziesištkę! Zwracajšc się do rzšdu, nie musisz nikogo przekonywać, ani nikomu płacić. Przestaje ci
zależeć na dobrej woli kogokolwiek. Jeżeli uda ci się przekabacić Radę, czy to przy pomocy głosów, czy
przekupstwa, to możesz nie oglšdać się na innych. Rzecz jasna może się zdarzyć, że kto zaproponuje Radzie
jeszcze więcej i wtedy zmusi cię do czego, na czym jemu z kolei zależy. A Lordowie i tak sš górš.
- Ale ja mylałem, że to włanie rzšdy sš siłš jednoczšcš społeczeństwo.
- Nic z tych rzeczy - odparła Ania. - Możliwoć używania przymusu niszczy wolę współdziałania. Każda większoć
może narzucić swoje ustalenia mniejszoci, a ta musi zacisnšć zęby i znosić to w milczeniu. Jest to zgodne
z prawem, ale mniejszoci nikt nawet nie usiłował przekonywać, więc ma ona to innym za złe. Cały system
protekcjonizmu i bieda, oto gorzkie owoce takich układów.
Jonatanowi przypomniało się dzieciństwo i bajki o szeryfie z Nottingham, który wykorzystywał swoje stanowisko,
żeby okradać zarówno biednych jak i bogatych poddanych i obdarowywać swoich popleczników. Pamiętał też, że aż
klaskał z radoci, gdy się dowiedział, że ofiary szeryfa w końcu się przeciw niemu zbuntowały.
- Spójrz na te rozruchy - Ania pokazała mu stojšce w płomieniach miasto. - Fundamenty społeczeństwa pękajš
w wyniku nieustajšcej walki o władzę. Na wyspie istniejš grupy, które teraz tracš wcišż zbyt dużo głosów, lecz
pewnego dnia nie wytrzymajš i wybuchnš. Niestety nie majš one zamiaru położyć kresu używaniu siły, chcš jš tylko
same wykorzystać.
- Zaraz pójdę poszukać taty - łzy pociekły jej po policzkach. - Wyznaczylimy sobie specjalne miejsce zbiórek na
takie sytuacje. Na pewno się o mnie martwi, ale poczekam jeszcze trochę, aż przygasnš pożary - urwała, by dodać
po chwili:
- Mówiš, że pożary sš korzystne dla drwali, bo zwiększajš popyt na drewno. Aż żal pomyleć, co ludzie mogliby
mieć, gdyby nie musieli cały czas wszystkiego odbudowywać.
Biedny Jonatan Poczciwy. Siedział teraz w bezruchu i usiłował przypomnieć sobie wszystkie przygody, jakie spotkały
go od czasu wielkiego sztormu. Parada koszmarnych postaci i wypadków. Dowiadczenia ostatnich dni sprawiły, że
zaczšł wštpić we wszystkie, bliskie mu do tej pory wartoci.
Zawsze był ufny. Przedstawicieli władzy uważał za uczciwych strażników prawa. Zakładał, że ludzkim
postępowaniem kierujš wzniosłe intencje, które przynoszš dobre skutki. Ale teraz utracił wszelkš pewnoć. Tak się
zamylił, że przestał zwracać uwagę na towarzyszkę, która zapadła w głęboki sen. Spojrzał na niš i pomylał: "Da
sobie radę. A ja muszę wracać do domu. Jutro rano wejdę na sam szczyt góry, może stamtšd dostrzegę jakie
okręty." Po czym ułożył się wygodnie i także zasnšł.
[ Pytania do rozdziału XXXI ] [ Rozdział XXXII ] [ Spis treci ] [ Demokracja - większoć ma rację ]
Rozdział XXXII
O sępach, żebrakach, oszustach i królach
Nazajutrz obudził się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Uznał, że lepiej będzie nie budzić Ani i sam podszedł
do stóp stromego zbocza. "Ludzie! - mylał rozgniewany - Bez przerwy depczš jedni drugich! Cišgle sobie
wygrażajš! Aresztujš się! Okradajš i krzywdzš się wzajemnie!"
Rozpoczšł mozolnš wspinaczkę ku górze, przytrzymujšc się niewielkich kępek krzaków. Dotarł do skalnego występu
tuż przed szczytem i spojrzał na miasto leżšce gdzie daleko w dole. Do szczytu zostało już niedużo, więc
przedzierał się dalej poród karłowatych i dziwacznie poskręcanych drzew. Z czasem drzewa ustšpiły miejsca
krzakom, aż wreszcie ujrzał stos ogromnych głazów. Tuż nad widnokręgiem widać było jeszcze księżyc w pełni.
Powietrze przyjemnie chłodziło twarz. W końcu doszedł do szczytu, gdzie rosło samotne, poskręcane drzewo. Na
jednym z pozbawionych listowia konarów siedział wielki, paskudny, czarny sęp.
- No nie - jęknšł Jonatan, który spodziewał się milszego widoku. - To się nazywa mieć szczęcie. Uciekam z doliny
sępów i oto, co mnie spotyka. Prawdziwy sęp!
- Prawdziwy sęp! - zawtórował chrapliwy głos.
Młodzieniec zastygł w bezruchu, lustrujšc wzrokiem każdy centymetr szczytu wzgórza. Wyranie słyszał
przyspieszone bicie swego serca.
- Kto to powiedział? - wyszeptał drżšcymi wargami.
- Kto to powiedział? - powtórzył ten sam głos co wczeniej. Dobiegał chyba od strony drzewa.
Jonatan utkwił wzrok w nieruchomym sępie. "Może to ptak, który gada, dajmy na to jak papuga? Oprócz niego
nikogo więcej tu nie ma. Ale przecież sępy nie potrafiš mówić!". Jednoczenie przyszło mu do głowy, że cała ta
wyspa jest tak osobliwa, iż równie dobrze mogš na niej żyć gadajšce ptaki.
Wyprostował się i nabierajšc powietrza w płuca, powoli podszedł do drzewa. Nie drgnęło ani jedno pióro na ciele
ptaka, chociaż Jonatan wyranie czuł, że jest obserwowany.
- To ty się do mnie odezwałe? - zapytał, usiłujšc opanować drżenie głosu.
- a któż by inny? - bezczelnie odpowiedział pytaniem na pytanie sęp. Pod młodzieńcem ugięły się nogi. Przykucnšł
i wsparł się o drzewo:
- To ty... Ty umiesz mówić? - wyjškał.
- Pewnie, że umiem mówić. Zresztš tak samo jak ty, chociaż paplasz, co ci lina na język przyniesie. - Ptak przechylił
nieco głowę i zapytał oskarżycielskim tonem: - Cóż to znaczy, że uciekłe z doliny sępów?
- Prze... Przepraszam, nie to miałem na myli - wystękał Jonatan. - Ale ci ludzie sš dla siebie tacy bezwzględni
i brutalni. To taka przenonia. Po prostu przypominajš mi, te... No, przypominajš mi...
- Sępy? - ptak nastroszył kołnierz z piór pod gołš szyjš. - Sęk w tym, mój młody przyjacielu - zaskrzeczał
i zatrzepotał wielkimi skrzydłami - że zbyt łatwo dajesz się nabrać na słowa. Liczš się czyny, a nie słowa.
- Nie bardzo rozumiem.
- Mieszkańcy tej ziemi wyglšdajš ci na sępy. Hmm! Gdyby tak było, wyspa byłaby o wiele milszym zakštkiem, niż jest
w istocie - ptak z dumš wygišł swš obrzydliwš, gołš szyję.
- Już więcej racji miałby mówišc, że znalazłe się na wyspie wielu różnych stworzeń: sępów, żebraków, oszustów
i królów na przykład. Nie odróżniasz jednak dobrych od złych, ponieważ dajesz się zwieć słowom i tytułom. Nabrali
cię w najstarszy znany sposób, tak aby miał o złu całkiem pochlebne zdanie.
- Nie ma tu mowy o żadnym nabieraniu - zaprotestował Jonatan. - Sępy, żebraków i tych innych łatwo zrozumieć.
Tam, skšd pochodzę, sępy żywiš się padlinš. To obrzydliwe! - Jonatan skrzywił się z odrazš. - Żebracy to proci
i niewinni niczemu ludzie. Oszuci sš sprytni i zabawni, to tacy, jakby to powiedzieć, figlarze. Co do monarchów... -
oczy młodzieńca rozbłysły podnieceniem - nigdy nie spotkałem żadnego z nich, ale czytałem, że zamieszkujš
wspaniałe pałace i noszš piękne szaty. Wszyscy by chcieli być tacy jak oni. Królowie razem ze swoimi ministrami
rzšdzš państwami i chroniš ich obywateli. Nie ma tu miejsca na nabieranie kogokolwiek.
- Nie ma? - zawtórował ptak. Jonatana zdumiała bruzda, która pojawiła się nad oczami sępa. - No to wemy na
przykład sępa. Z całej tej czwórki on jest stworzeniem najszlachetniejszym. Tylko on zajmuje się sprawami wartymi
zachodu.
Czarne ptaszysko raz jeszcze wycišgnęło długš szyję, obrzucajšc Jonatana surowym spojrzeniem.
- To ja uprzštam mysz, która zdechnie gdzie za stodołš, ja zabieram końskie cierwo, leżšce na polu. To ja
usuwam trupa nędzarza, który umrze gdzie w lenym gšszczu. Ja mam co jeć, ale korzystajš na tym wszyscy.
Nikt nigdy do niczego mnie nie zmusza, uciekajšc się do klatki czy broni. Czy kto mi za to podziękuje? Nie. Moja
praca uznawana jest za brudnš i ohydnš. W ten sposób "obrzydliwy" sęp musi pogodzić się z obelgami i czarnš
niewdzięcznociš.
- Dalej mamy żebraków - kontynuował sęp. - Niczego nie wytwarzajš, pożytek przynoszš tylko sobie samym.
Z drugiej strony, nikogo też nie krzywdzš. Starajš się, rzecz jasna, nie umrzeć z głodu gdzie w lenej głuszy. Można
by też rzec, że ich dobroczyńcy zyskujš dzięki nim poczucie własnej wartoci. Dlatego się ich toleruje.
- Oszuci sš najsprytniejsi, dlatego opiewajš ich poeci i bajarze. Oddajš się kłamstwu, łapišc wszystkich na lep
swych słówek. Oszuci nie wykonujš żadnej pożytecznej pracy. Uczš nas tylko nieufnoci, a także sztuki
szalbierstwa.
Sęp wyprostował się i zamachał skrzydłami. W porannym powietrzu unosił się odór padliny.
- Dochodzimy teraz do monarchów. Nie muszš oni żebrać ani oszukiwać, chociaż często oddajš się temu
procederowi. Podobnie jak rabusie kradnš rzeczy zrobione przez innych, używajšc w tym celu bezwzględnego
przymusu, który majš do dyspozycji. Niczego nie wytwarzajšc, panujš nad wszystkim. A ty, naiwny podróżniku,
odnosisz się z czciš do królów, a pogardzasz sępami? Na widok starożytnego pomnika powiedziałby zapewne, że
król był wspaniały, bowiem na szczycie monumentu wyryto jego imię. A nie pomylisz nawet o tych wszystkich
trupach, jakie musiałem uprzštnšć w czasie budowy pomnika.
- To prawda, królowie bywali niegdy łajdakami - odezwał się Jonatan. - Ale teraz wyborcy głosujš na członków Rady
Lordów. Lordowie sš inni, bo... No, bo sš wybierani w wolnych wyborach.
- Wybieralni Lordowie różniš się od tamtych? Ha, ha! - zaskrzeczał sęp. - Dzieci wychowuje się wcišż na bajeczkach
o królach i kiedy dorosnš, spodziewajš się wszędzie ujrzeć monarchów. Wybieralni Lordowie, to nikt inny, niż
panujšcy przez kilka lat królowie i ksišżęta. To tak, jakby wzišć i połšczyć w jednej osobie żebraka, oszusta i króla!
Żebrzš o datki lub głosy albo wydzierajš je podstępem. Przy każdej okazji podlizujš się i kłamiš. A na wyspie
uchodzš za rzšdzšcych. Im większy i bardziej skuteczny będzie ich wyzysk, tym mniej zostaje dla nas, którzy co
wytwarzamy i komu służymy.
Jonatan milczał, z zadumš patrzšc na dolinę i kiwajšc ponuro głowš.
- Chciałbym znaleć się tam, gdzie wszystko wyglšda inaczej - powiedział. - Czy istnieje takie miejsce?
Sęp rozłożył swe wielkie skrzydła, uniósł się w górę i z łoskotem opadł na ziemię tuż przy Jonatanie, który odskoczył,
przerażony ogromem ptaka. Stworzenie przewyższało go niemal dwukrotnie.
- Chciałby zobaczyć krainę wolnych ludzi? Gdzie wszystko, co się tylko może zdarzyć, dzieje się dlatego, że jest
słuszne, a siły używa się jedynie dla ochrony obywateli? Gdzie urzędnicy sš posłuszni tym samym zasadom, co
wszyscy inni obywatele?
- Och tak! - zawołał z zapałem Jonatan.
Sęp uważnie taksował młodzieńca wzrokiem i Jonatan widział z bardzo bliska olbrzymie oczy ptaka, które jakby
chciały przewiercić mu duszę na wylot, by odgadnšć czy mówi szczerze.
- Mylę, że to możliwe. Wsišd na mój grzbiet - sęp nieco się zniżył, żeby Jonatan mógł wspišć się na sztywne pióra
jego ogona.
Młodzieniec zawahał się jednak, przypominajšc sobie, że powinien ufać nie słowom, lecz czynom. Z jakiego powodu
miał powierzyć życie skrzydłom jakiego sępa. Z drugiej strony dotarł już tak daleko, że miał niewiele do stracenia.
Wiedziony ciekawociš, wdrapał się na grzbiet ptaka i usadowił się w zagłębieniu pomiędzy nasadami skrzydeł.
Ledwie zdšżył objšć złuszczonš szyję sępa, gdy całe ciało ptaka napięło się i stworzenie ruszyło, stawiajšc coraz to
większe kroki. Nagle sęp odbił się i oto unosili się już, niesieni podmuchami porannego wiatru.
Gdy tak szybowali ponad wyspš, a pęd powietrza smagał twarz Jonatana, młodzieniec poczuł, że znów jest silny
i rzeki. Złociste promienie słońca zapowiadały poczštek nowego dnia, gdzie w dole blakły wiatła miasta, a pod
nimi rozcišgał się ogromny, ciemny ocean. "Dokšd się wybieramy?"
[ Pytania do rozdziału XXXII ] [ Rozdział XXXIII ] [ Spis treci ]
Rozdział XXXIII
Terra Libertas
Ptak swobodnie unosił się nad wyspš razem z Jonatanem, ostrożnie trzymajšcym się piór jego grzbietu. Gdy sęp
zorientował się, dokšd powinien lecieć, skierował się w stronę wschodzšcego słońca. Napotkali lekki przeciwny
wiatr. Minuty zamieniały się w godziny, a miarowe bicie skrzydeł sępa sprowadziło na Jonatana niespokojny sen.
Oto uciekał jakš ulicš przed tajemniczymi postaciami. "Stój, nicponiu!" wrzeszczały, a on strasznie się ich bał i gnał
co tchu przed siebie. Na czoło cigajšcych go osób wysforowała się pani de Flanelle. Czuł na karku jej oddech, gdy
wycišgała w jego stronę grube paluchy.
- Co?! Gdzie ja jestem? - zawołał nagle zbudzony młodzieniec, łapišc się piór sępa.
- Wysadzę cię na tej plaży - oznajmił ptak. - Kieruj się na północ a za jaki czas powiniene zorientować się
w położeniu.
Jonatan jakby skšd znał ten brzeg. Na długich, złocistych wydmach rosły kępy kołysanej wiatrem trawy, rozbijajšcy
się o brzeg ocean był szary i zimny. Młodzieniec ostrożnie zszedł z grzbietu sępa.
- Jestem w domu! - wykrzyknšł, uwiadamiajšc sobie nagle, gdzie się znalazł. Zaczšł biec przez piaszczyste
wzniesienie plaży, ale wnet odwrócił się, by popatrzeć na ptaka.
- Mówiłe, że zabierzesz mnie w miejsce, gdzie wszystko, co się dzieje, odbywa się dlatego, że jest słuszne.
- i dotrzymałem obietnicy.
- Ale to przecież nieprawda.
- Jeszcze nie, ale w przyszłoci wszystko będzie zależeć od ciebie. Każdy kraj, nawet Korrumpo, może stać się
rajem na Ziemi, o ile jego mieszkańcy zdobędš pełnš wolnoć.
- Korrumpo? - jęknšł młodzieniec. - w sumie częć wyspiarzy, w szczególnoci ci, którzy nie sš jeszcze zakuci
w kajdany, jest więcie przekonana o swej wolnoci. Przekonuje ich o tym pani de Flanelle. Reszta boi się wolnoci
i ochoczo powierza swe losy Wielkiemu Inkwizytorowi.
- Liczš się czyny, nie słowa - upomniał go sęp. - Ludzie mogš sšdzić, że sš wolni, dopóki potulnie spełniajš
polecenia. Prawdziwy sprawdzian wolnoci odbywa się wtedy, gdy kto chce się czym wyróżnić. Oto chwila
prawdziwej nauki, oto chwila w której dostaje się szansę.
- To jak powinno wyglšdać życie? Zobaczyłem jak wyglšdajš kłopoty, ale gdzie szukać rozwišzania? - stropił się
Jonatan, wyrywajšc z piachu trzcinę.
Tymczasem sęp czycił pióra, pozwalajšc, by pytanie młodzieńca pozostało na chwilę bez odpowiedzi.
- Młody człowieku, czy to znaczy, że pragniesz poznać wizję przyszłoci?
- Chyba tak.
- To niedobrze. Rzšdzšcy zawsze majš wizje, które narzucajš poddanym.
- Ale czy nie powinienem wiedzieć, dokšd zmierzam?
- Ty tak, natomiast jeli chodzi o innych... - sęp obrócił się dziobem do Jonatana i wbił szpony w ziemię. - w wolnym
kraju ceni się cnotę i proces odkrywania prawdy. Tysišce stworzeń, które swoimi drogami dšżš do osišgnięcia
własnych celów, stworzy lepszy wiat, niż ten, jaki możesz sobie tylko wyobrazić. Najpierw zajmij się rodkami,
a szlachetne cele wyłoniš się same.
- Jeżeli ludzie będš wolni, sami znajdš niespodziewane rozwišzania? A jeżeli nie będš, natrafiš tylko na
nieoczekiwane trudnoci? Czy tak włanie to wyglšda? - w umyle Jonatana jakby nagle zapaliła się iskra
zrozumienia.
- Mšdry jest już ten, kto wie, do czego nie powinni brać się rzšdzšcy - odrzekł sęp. - Sam pomyl: jeżeli nie masz
prawa, by zrobić co samemu, to nie masz również prawa, by zwrócić się z tym do polityka.
- Chyba rozumiem, ale obawiam się, że nikt nie zechce mnie nawet wysłuchać - powiedział z powštpiewaniem
Jonatan.
- To nieważne, tobie i tak wyjdzie to na dobre. Ludzie, którzy uwierzš w twoje ideały, nabiorš otuchy.
Sęp odwrócił się w stronę morza i pomachał chłopcu na pożegnanie. Jonatan patrzył, jak wielki ptak unosi się
w górę, by po chwili zniknšć na zachmurzonym niebie. Wtedy zaczšł ić wzdłuż brzegu na północ.
Póniej pamiętał tylko tyle, że pod stopami chrzęcił mu piach, a ciało chłostał wiatr. Rozpoznał skalisty wšwóz,
którym dochodziło się do rodzinnego miasteczka. Wkrótce ujrzał sklep nad zatokš i stojšcy obok budynek - jego
własny dom.
"Wolnoć. Hm. Ileż to już lat ludzie walczš, czasami jednoczenie o niš i przeciwko niej. Tak, ludzie powinni mieć
prawo, by robić wszystko, co chcš, pod warunkiem, że na to samo pozwalajš innym - rozmylał Jonatan. - Mogę nie
lubić sšsiada i nie mieć z nim nic wspólnego, ale do sił prawa i porzšdku mogę zwracać się tylko wtedy, gdy
przyjdzie mi się przed nim bronić. To chyba praktyczne... Ludzkie. Tak, ludzkie, i uczciwe wyjcie. Może nie jest
idealne, ale zapewnia szacunek dla człowieka i jest o niebo lepsze od innych propozycji."
Szedł z powagš, głowišc się nad tym, czemu ludzie tak niechętnie pozostawiajš blinich samym sobie. "Wybór
zapewnia dojrzałoć i rozwój, a w końcu i powodzenie. Władza polityczna winna służyć ochronie, nie odbieraniu
wolnoci. Bo o cnocie mówić możemy dopiero wtedy, gdy zaistnieje wolnoć wyboru" - podsumował.
Wysoki i chudy ojciec młodzieńca zwijał linę na ganku. Na widok idšcego cieżkš syna wytrzeszczył oczy ze
zdumienia.
- Natan! - zawołał - Natan, chłopcze, gdzie ty się podziewał? Rita! - zawołał żonę, która sprzštała w rodku - Rita,
chod, zobacz, kto do nas wrócił!
- Co się dzieje? - spytała matka Jonatana, która jakby trochę zmizerniała od czasu, gdy widział jš po raz ostatni.
Wyszła na ganek i krzyknęła z radoci. Z miejsca wzięła Jonatana w objęcia, z których przez dłuższy czas nie
chciała go wypucić. Wreszcie odsunęła go tochę od siebie, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Rękawem otarła
ciekajšce po policzkach łzy.
- Gdzie ty bywał, młodziaku? Głodny jeste? - po czym zwróciła się do męża:
- Hubercie natychmiast napal w piecu i nastaw wodę w czajniku.
Radoci nie było końca. Gdy Jonatan przełknšł ostatni kęs ostatniej kromki wieżego, ciepłego jeszcze chleba,
głęboko westchnšł i rozparł się na krzele. Opowiedział rodzicom o przygodach na wyspie Korrumpo, przezornie
pomijajšc niezwykłš historię z sępem. Ogień rzucał blask na stary sklepik i pokoje z tyłu domu. Na przeciwległš
cianę padały ich wydłużone cienie.
- Znacznie zmężniałe, synu - stwierdził ojciec. - Masz zamiar niedługo znowu zniknšć? - zażartował spoglšdajšc
surowo na Jonatana.
- Nie, tato. Póki co, zostaję tutaj. Znajdzie się tu dla mnie trochę roboty.
[ Pytania do rozdziału XXXIII ] [ Spis treci ]
Epilog
Filozofia prezentowana w tej ksišżce opiera się na zasadzie własnoci indywidualnej. Tak więc, Drogi Czytelniku,
jeste panem swego życia. Musisz odrzucić fałszywe założenie, iż jakakolwiek inna osoba posiada do niego większe
prawo niż ty. Nie istnieje nikt, kto byłby panem twego życia, tak samo jak i ty nie jeste panem życia innych ludzi.
Żyjemy w czasie: mamy przeszłoć, teraniejszoć i przyszłoć. Możesz to wyranie dostrzec, bioršc jako przykład
własne życie i wolnoć oraz ich efekty. Jeżeli stracisz życie, stracisz przyszłoć. Jeli tracisz wolnoć, tracisz
teraniejszoć. Natomiast jeżeli stracisz owoce swego życia i wolnoci, stracisz zarazem czšstkę swej przeszłoci -
przeszłoci, której wszystko to zawdzięczasz.
Pochodnš twego życia i wolnoci jest twoja własnoć. Własnoć jest owocem twej pracy, rezultatem tego, jak
wykorzystujesz swój czas, energię oraz zdolnoci. Własnoć jest czym konkretnym, można by rzec, częciš natury,
która przynosi ci korzyci. Można również uzyskać własnoć od innych na drodze dobrowolnej wymiany i za
obopólnš zgodš. Dwie osoby, które dokonujš dobrowolnej wymiany, muszš skorzystać na tym w jednakowym
stopniu, gdyż w przeciwnym wypadku taka transakcja nie miałaby sensu. Tak więc tylko jej uczestnicy sš w stanie
ocenić, co jest dla nich dobre i co przyniesie im pożytek.
Czasami ludzie, aby zagarnšć czyjš własnoć, uciekajš się do oszustw i przemocy. Rzecz jasna nie może być
wtedy mowy o dobrowolnej wymianie ani o obopólnej zgodzie. Jeli wykorzystuje się przemoc, aby pozbawić kogo
życia, to wówczas mamy do czynienia z zabójstwem; pozbawienie kogo wolnoci prowadzi do niewolnictwa; za
zagarnięcie czyjej własnoci to nic innego, jak kradzież. Jest całkowicie obojętne, czy owych rzeczy dokonuje kto,
kto działa w pojedynkę, czy w szerszym gronie, czy te akty przemocy sš skierowane przeciw poszczególnym
jednostkom, czy też w grę wchodzi większa liczba pokrzywdzonych. Oczywicie rzšdzšcy także biorš w tym udział -
nawet ci, którzy sš uczciwi.
Masz prawo zarówno do obrony swego życia i wolnoci, jak i do ochrony swej własnoci przed ludzkš agresjš.
Możesz również zwrócić się do innych osób z probš o pomoc, gdy te wartoci sš zagrożone. Nie masz natomiast
prawa do zamachów na życie, wolnoć i własnoć innych. Nie masz więc również prawa wybierać ludzi, którzy
w twoim imieniu czynišc wyżej wymienione rzeczy działaliby na szkodę innych.
Możesz szukać przywódców dla siebie, ale w żadnym wypadku nie masz prawa narzucać ich woli innym. Nie ma
znaczenia, w jaki sposób wybiera się reprezentantów władzy - sš oni tylko ludmi i nie mogš rocić sobie większych
praw, niż pozostała częć społeczeństwa. Bez względu na ich efektowne slogany i chwytliwe hasła wyborcze, bez
względu na liczbę ludzi, którzy ich wspierajš, rzšdzšcy nie majš prawa zabijać, krać ani zniewalać innych. Nie
możesz, Drogi Czytelniku, dać im większych praw ponad te, które sam posiadasz.
Dopóki jeste panem swego życia, ponosisz za nie odpowiedzialnoć. Nie oddajesz wówczas swego życia do
dyspozycji tych, którzy wymagajš od ciebie posłuszeństwa. Nie jeste niewolnikiem ludzi, którzy żšdajš od ciebie
ofiar. Ty, i tylko ty, kierujšc się własnym rozeznaniem, okrelasz, jakie cele chcesz przed sobš postawić. Uczysz się
w równym stopniu na błędach jak i na sukcesach. Zarówno to, co robisz dla innych jak i to, co inni czyniš dla ciebie,
ma sens tylko wtedy, gdy obie strony odnoszš korzyci, kiedy jest to działanie dobrowolne i odbywa się za obopólnš
zgodš. Aby osišgnšć cnotę, trzeba mieć wolny wybór.
Oto fundament prawdziwie wolnego społeczeństwa. Taka podstawa dla ludzkich czynów jest nie tylko najbardziej
etyczna i humanitarna, ale również najbardziej praktyczna z punktu widzenia potrzeb człowieka.
Wszystkie problemy współczesnego wiata, u których ródła znajduje się władza ze swym aparatem przemocy,
można rozwišzać. Wystarczy tylko, żeby ludzie, którzy chcš w ten sposób załatwić swoje interesy, przestali kierować
do rzšdu petycje o uruchomienie wyżej wymienionego aparatu. Wbrew pozorom, zło nie jest wyłšcznie wynikiem
działania złych ludzi, ale może być także pochodnš czynów ludzi dobrych, którzy tolerujš przemoc, bo jest to dla nich
korzystne. Postępujšc w ten sposób dobrzy ludzie, na przestrzeni dziejów, legitymizowali złych ludzi.
Zachowujšc wiarę w wolne społeczeństwo należy się raczej skoncentrować na procesie odkrywania zalet wolnego
rynku, niż na tworzeniu pewnej narzuconej z góry wizji, czy też postawieniu sobie jakiego okrelonego celu.
Wykorzystywanie siły rzšdu do narzucania swych wizji innym ludziom prowadzi do intelektualnej zapaci, w efekcie
czego skutki takiego postępowania sš opłakane i w zasadniczy sposób odbiegajš od przewidywanych rezultatów. Do
osišgnięcia wolnego społeczeństwa potrzeba nieco odwagi - odwagi w tym co mówimy, mylimy, a nade wszystko
w tym, co czynimy, podczas gdy inni wolš nie robić nic.
[ Dalej ] [ Spis treci ]
Noty biograficzne
AUTOR KSIĽŻKI, Ken Schoolland, jest profesorem Katedry Ekonomii Politycznej i Nauk Politycznych na Hawaii
Pacific University. Przedtem kierował programem Japońskich Studiów Biznesu na Chaminade University w Honolulu
oraz był głównym twórcš Programu Handlowo-Ekonomicznego na Hawaii Loa College.
Po ukończeniu studiów na Georgtown University pracował jako ekonomista w Amerykańskiej Komisji Handlu
Zagranicznego, a także w Departamencie Handlu oraz jako doradca do spraw ekonomicznych w Białym Domu i w
Wydziale Specjalnego Przedstawicielstwa dla Negocjacji Handlowych.
Prof. Schoolland porzucił pracę w instytucjach rzšdowych, aby mieć pełnš swobodę działania na polu owiaty i uczyć
biznesu oraz ekonomii w Sheldon Jackson College na Alasce. Wykładał również na japońskim uniwersytecie
w Hakodate wydajšc ksišżkę Duch szoguna: O ciemnych stronach japońskiej owiaty.
Przygody Jonatana Poczciwego były pierwotnie seriš wykładów radiowych na Hawajach. Potem nadawano je
w audycjach radiowych na Alasce.
Wspomniany cykl wykładów został dwukrotnie uhonorowany przez Fundację Wolnoci w Valley Forge
odznaczeniem im. Jerzego Waszyngtona za osišgnięcia w dziedzinach komunikacji międzyludzkiej i edukacji
w sprawach ekonomii. Powstała na podstawie wykładów ksišżka została przetłumaczona na ponad dwadziecia
języków, m.in. na holenderski, rosyjski, norweski, litewski, rumuński, łotewski, serbski, macedoński, chorwacki,
japoński, hiszpański, niemiecki, szwedzki, węgierski, czeski i włoski.
AUTOR ILUSTRACJI, David Friedman, jest plastykiem, grafikiem i ilustratorem. Uczestniczył dwukrotnie
w Dorocznej Wystawie Akademii Sztuk Pięknych w Honolulu. Dzieła Friedmana sš wystawiane w wielu różnych
miejscach i nabywane przez kolekcjonerów z całego wiata.
W 1993 roku był on jednym ze współtwórców Elektrycznej Galerii - pierwszej w Honolulu wirtualnej wystawy sztuki
umieszczonej w cyberprzestrzeni i odbieranej za pomocš telewizji kablowej. Zasłynšł jako autor fresków i projektant
sal wystawowych, tworzšc jedyne w swoim rodzaju wnętrza dla Muzeów Dziecięcych w Honolulu i w Minneapolis.
Zaprojektował też wystawę SkyQuest dla Pacific Aeorospace Museum na Międzynarodowym Lotnisku w Honolulu.
David Friedman jest absolwentem Minneapolis School of Art (BFA), a także Maryland Institute College of Art
& Design (MFA) w Baltimore.
WYDAWCA oryginału angielskojęzycznego, Sam Slom, jest prezesem Small Business Hawaii (SBH) czyli
Stowarzyszenia Drobnych Przedsiębiorców Hawajskich, którego zadaniem jest stworzenie odpowiedniego klimatu
wokół hawajskiego handlu, a także promowanie, kształcenie i skuteczne reprezentowanie interesów drobnego
biznesu na Hawajach. SBH zostało założone w 1976 roku przez Lexa Bride'a jako powołane w celach
niezarobkowych stowarzyszenie niezależnych firm handlowych z całego stanu Hawaje. Na dzień dzisiejszy SBH
zrzesza ponad 3 tysišce przedsiębiorstw, nie korzystajšc przy tym z żadnej pomocy finansowej rzšdu. SBH jest
orędownikiem wolnego rynku.
Głównym celem stowarzyszenia jest edukacja. Organizacja zatrudnia wykładowców, udostępnia szkoły,
przygotowuje specjalne programy kształcenia młodzieży, pomaga w finansowaniu telewizyjnego program "Sparks",
a także przyznaje stypendia i inne indywidualne subwencje studentom i instytucjom owiatowym na Hawajach.
[ Dalej ] [ Spis treci ]
Zalecana lektura
Frédéric Bastiat, The Law, The Foundation of Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York) 1990*. Wyd
polskie: Prawo, Instytut Liberalno-Konserwatywny, Lublin 2000*.
Alan Burris, The Liberty Primer.
David Friedman, The Machinery of Freedom. Guide to a Radical Capitalism, Open Court, La Salle (Illinois) 1995*.
Milton i Rose Friedman, Wolny wybór, Wydawnictwo PANTA, Sosnowiec 1994.
Henry Hazlitt, Economics in One Lesson, Arlington House Publishers, New York 1979*. Wyd. polskie: Ekonomia
w jednej lekcji, Signum, Kraków 1993.
Ayn Rand, Atlas Shrugged, New American Library, New York*.
Murray N. Rothbard, For a New Liberty. The Libertarian Manifesto, Fox & Wilkes, San Francisco 1996*.
Mary J. Ruwart, Healing Our World. The Other Piece of the Puzzle, SunStar Press, Kalamazoo (Michigan) 1993.
Morris and Linda Tannehill, The Market for Liberty, Libertarian Review Foundation, New York 1984*.
Henry David Thoreau, On the Duty of Civil Disobedience, w: Henry David Thoreau, Walden or, Life in the Woods and
On the Duty of Civil Disobedience, New American Library, New York 1980.
Dodatkowa lektura proponowana przez wydawcę polskiego:
Frédéric Bastiat, Economic Harmonies, The Foundation for Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York)
1979.
Frédéric Bastiat, Economic Sophisms, The Foundation for Economic Education, Irvington-on-Hudson (New York)
1975.
Frédéric Bastiat, Selected Essays on Political Economy, The Foundation for Economic Education, Irvington-on-
Hudson (New York) 1975.
David Boaz, Libertarianism. A Primer, The Free Press, New York 1997.
David Boaz (Ed.), The Libertarian Reader. Classic and Contemporary Readings from Lao-tzu to Milton Friedman,
The Free Press, New York 1997.
David Friedman, Hidden Order. The Economics of Everyday Life, HarperBusiness, 1996.
Rose Wilder Lane, The Discovery of Freedom. Man's Struggle Against Authority, Laissez Faire Books, 1984*.
Jan Narveson, The Libertarian Idea, Temple University Press, Philadelphia 1988*.
Albert Jay Nock, Our Enemy, The State, Libertarian Review Foundation, New York 1989*. Wyd polskie: Państwo -
nasz wróg, Instytut Liberalno-Konserwatywny, Lublin 1995.
Ayn Rand, The Virtue of Selfishness. A New Concept of Egoism, New American Library, New York*. Wyd polskie:
Cnota egoizmu, Zysk i S-ka, Poznań 2000.
Murray N. Rothbard, The Ethics of Liberty, New York University Press, New York and London 1998.
Lysander Spooner, No Treason. The Constitution of No Authority, Libertarian Publishers, Novato (California).
* Ksišżka do nabycia w Księgarni Wysyłkowej Instytutu Liberalno-Konserwatywnego.
Zamówienia: ILK, ul. Judyma 8, 20-716 Lublin, tel.: (81) 526 72 44, fax: (81) 533 85 77, e-
mail: ilk@platon.man.lublin.pl.
[ Spis treci ]
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Testament Hitlera 29 kwiecieĹ 1945255 Dyrektywa Rady 19997 WE z dnia 29 kwietnia 1999 r w sprawie dokumentĂłw rejestracyjnych pojazdĂłw29 kwietnia 2003 rUCHWAĹA z dnia 29 kwietnia 2008 rIII CZP 0017Adolf Hitler Political testamentadolf hitler Nieznanyadolf hitler moja walkaMein Kampf Adolf HitlerADOLF HITLER biografiawiÄcej podobnych podstron