Ferney-Voltaire (Ain) Francja 21 lutego 1970
Albańczycy!
Niemcy z Niemiec Federalnych i z Niemiec Wschodnich!
Austriacy!
Bałtowie z Estonii, Łotwy i Litwy!
Belgowie!
Bułgarzy!
Cypryjczycy!
Duńczycy!
Hiszpanie!
Finowie!
Francuzi!
Anglicy!
Grecy!
Holendrzy!
Węgrzy!
Irlanczycy!
Włosi!
Luksemburczycy!
MaTtańczycy!
Norwegowie!
Turcy!
Polacy!
Portugalczycy!
Rumuni!
Szwedzi!
Szwajcarzy z dwudziestu dwóch kantonó1
Czechosłowacy!
Jugosłowianie!
Wy wszyscy, do których zwracam się, wymieniając pokrótce, będziecie musieli wybaczyć mi, że upraszczam sprawy, zwłaszcza następnym razem, kiedy będę musiał wzywać was, albo też tylko prosić was o uwagę. Nigdy bowiem nie uda nam się niczego razem dokonać, jeżeli za każdym razem będziemy zaczynać od sporządzania listy w porządku alfabetycznym, co wymaga ponad dwudziestu czterech słów powitania, zanim cokolwiek zostanie powiedziane, a i tak daje tylko nikłe wyobrażenie o komplikacjach, przeszkodach, stracie czasu i energii, wynikających z istnienia naszych Państw Narodowych, w perspektywie jakiejkolwiek między nami współpracy. Pozwólcie więc, że zwrócę się do was po prostu:
EUROPEJKI, EUROPEJCZYCY,
ponieważ musimy wiele zdziałać razem, i to bezzwłocznie. (Generał de Gaulle nigdy by nie jnógł zostać pierwszym prezydentem Europy, po prostu dlatego, że nigdy by się nie zgodził zacząć swojego przemówienia inaczej jak: „Albanki i Albańczycy", i tak dalej. Był i jest nadal przekonany, że jedyną liczącą się rzeczywistością jest narodowość.)
* * *
Słyszę jednak twierdzenie, że wy w ogóle nie istniejecie!
Słyszę, że w Europie istnieją tylko Francuzi, Anglicy, Niemcy, Szwajcarzy, Albańczycy itd., a „Europejczycy" są tylko tworem umysłu. W ten sposób nie istnieją Szwajcarzy, tylko mieszkańcy dwudziestu dwóch suwerennych państw zwanych kantonami; nie ma także Francuzów, a tylko Bretończycy, Baskowie, Alzatczycy, Katalończycy, Korsykanie, mieszkańcy Okcytanii, Nicei, Franche-Comte, Poitou, Bourbonnais, Bearn, Sabaudii, Lotaryngii, i tak dalej. Francja, Szwajcaria i inne Państwa Narodowe nie są tymczasem zwykłymi tworami umysłu, ale pewną rzeczywistością wyraźnie oznaczoną na mapach i wyposażoną w zapory celne. A przecież są tworem bardziej przejściowym niż Bretania, Kastylia, Szkocja czy Berno, które istniały dużo wcześniej niż to Państwo Narodowe, w które dziś są włączone, i to one będą żyły dłużej. Problem wygląda więc następująco:
— albo jesteście przede wszystkim i na wiek wieków Francuzami/Czechami czy Szwajcarami i jesteście zdania, że z tego powodu nie można się godzić na jedność Europy. Ale pewnego dnia odkryjecie — albo odkryją to wasze dzieci — że nie jesteście już faktycznie Francuzami, Czechami czy Szwajcarami, że jest to tylko pewien tytuł honorowy, że jesteście nimi przez uprzejmość, albo zwykłą rutynę administracyjną, trwającą, jak to się zdarza, już wbrew rzeczywistym warunkom. Będziecie bowiem, zmuszeni koniecznością ekonomiczną, społeczną albo ideologiczną, Amerykanami lub obywatelami Kraju Rad;— albo też opowiadacie się za zjednoczeniem Europy i jedyną władzą zdolną ocalić wasz byt narodowy oraz regionalny, wasze sposoby różnienia się, wasze prawo pozostania sobą. mówiąc inaczej: jeżeli nie istniejecie jako Europejczycy, przestaniecie istnieć, prędzej lub później, jako Francuzi, Czesi czy Szwajcarzy. Jedni po drugich ulegniecie kolonizacji, a dolar lub wasze własne partie komunistyczne doprowadzą do takiego wynaturzenia, jakiemu nie tak dawno ulegliście pod presją narodowego socjalizmu.
Przestaniecie istnieć, nie zrozumiawszy, że wasze istnienie zależy tylko od was — ponieważ już tu jesteście, jesteście tu wszyscy od wieków, i chodzi tylko o to, żeby to uznać! Ci, którzy mówią, że nie istniejecie, będą mieli rację o tyle, o ile uda im się utrzymać między wami podziały. Bo istnieć możecie tylko wszyscy razem.
Ale wtedy będziecie czymś większym i wartościowszym, a nie równym tej Wielkiej Dwójce, która dziś was przytłacza, rozprawia o losach świata ponad waszymi głowami i gotowa jest przegrać was w karty. Zaraz to udowodnię.
Przyjrzyjcie się uważnie rysunkowi z następnej strony.
Zauważcie, że prostokąt środkowy, o takiej samej jak dwa pozostałe podstawie, jest wyższy niż dwa pozostałe razem wzięte.
Pytanie: Co wyobraża ów środkowy prostokąt?
Odpowiedź: Europę „zmiażdżoną" pomiędzy dwiema Wielkimi Potęgami.
Ostatnie spisy ludności wykazały, że Stany Zjednoczone liczą nieco ponad 200 milionów mieszkańców, Związek Radziecki — nieco ponad 230 milionów, natomiast trzydzieści krajów europejskich razem wziętych — 480 milionów (z tego 360 milionów na Zachodzie i 120 na Wschodzie).
Jasne, że te dane demograficzne mówią tylko część prawdy o historii: zalety europejskiego robotnika, filozofa i artysty — poczucie ciągłości i tradycji i idąca z nią ściśle w parze pasja innowacji — sprawiają, że duża gęstość zaludnienia, która gdzie indziej, w Indiach czy Chinach, stanowi poważne obciążenie, u nas jest poważnym atutem.
Przyznajcie, że jest to co najmniej ciekawe, dlaczego Europa czuje się przytłoczona obecnością po obu swoich stronach tych kolosów mniejszych od niej, które nie osiągnęłyby jej rozmiarów, nawet gdyby jeden stanął na drugim, a które do tego ani myślą połączyć przeciwko nam swojej siły. Są to potęgi rywalizujące ze sobą, przy czym jedna z nich jest naszym sojusznikiem, natomiast druga sprawuje despotyczną władzę, której wciąż jest jeszcze poddana jedna czwarta naszych krajów. Wasz pesymizm i niepokój tłumaczą się jednak — i, paradoksalnie, znajdują w tym „usprawiedliwienie" — tym, co jest ich przyczyną, a przy czym obstajecie: podziałem Europy na jakieś trzydzieści Państw Narodowych, z których każde dąży do pełnej suwerenności. Nie czujecie się zatem obywatelami przyszłego, pięćsetmilionowego narodu, posiadającego przewagę nad dwiema Wielkimi Potęgami razem wziętymi, a tylko obywatelami jakiegoś małego państewka, które nie ma większego znaczenia i nie mieści się w skali nowego świata. Rzecz w tym, że zjednoczenie Europy jeszcze się nie dokonało i że koniecznie trzeba do niego doprowadzić, aby mogły się zrealizować nasze wspólne możliwości, nie tylko w statystykach, ale w świadomości ludzi, nie tylko ze względu na świat, który ostatecznie da sobie bez nas radę, ale ze względu na nasze własne powołanie, i nie tyle dla stworzenia pewnej wspólnej potęgi, ile po to, abyśmy żyli ciesząc się naszą wolnością. Nie jest, a w każdym razie już nie jest to kwestia życia i śmierci: można całkiem dobrze żyć po amerykańsku, można, choć już gorzej, żyć na sposób partii komunistycznej, ale czy trzeba za to umierać? Bet ter red than deadl (Lepiej czerwoni niż martwi!) mówił Bertrand Russel w 1961 roku.
Chodzi tu tylko o sens naszego życia...
* *
Mówi wam się o tym od dawna, a także o tym, że nie macie uszu do słuchania.
Wszystko zaczyna się w 1308 roku, kiedy Pierre Dubois, jurysta Filipa Pięknego, kieruje do wszystkich książąt Europy list otwarty, w którym wzywa ich do zjednoczenia swych sił przeciw Turkom. Było to w rzeczywistości ostrzeżenie ludów europejskich przed anarchią rodzących się właśnie suwerennych państw. Oba te zagrożenia, jedno wymienione, drugie faktyczne, występują ponownie w następnym stuleciu w wypowiedzi Jerzego z Podiebradu, króla czeskiego, i jego przeciwnika papieża Piusa II, bezpośrednio po upadku Bizancjum. W obu tych wypadkach propozycja mówi o wspólnej armii, europejskim parlamencie, podnadnarodowym trybunale rozjemczym, czemu miałyby towarzyszyć sankcje ekonomiczne i przenoszenie stolicy co pięć lat.
W XVII i XVIII wieku powstaje sześć wielkich programów zjednoczenia Europy: Nouveau Cynee Emeryka Cruce, paryskiego zakonnika, w 1623 roku; Wielki Plan diuka de Sully, hugenockiego ministra Henryka IV, w 1638; Powszechne przebudzenie Amosa Komeniusza, biskupa Moraw, w 1645; Rozprawa o dzisiejszym i przyszłym pokoju Europy Williama Penna, angielskiego kwakra i założyciela wielkiego państwa amerykańskiego, w 1692; a dodać tu trzeba jeszcze dwa Projekty wieczystego pokoju: księdza de Saint-Pierre z 1712 i Emmanuela Kanta z 1795.
Każdy z tych autorów odwołuje się przynajmniej do jednego z wcześniejszych programów, ale tak jak gdyby tylko on jeden o nim słyszał, z wyjątkiem Wielkiego Planu, który wszyscy cytują, ale którego nikt nie mógł przeczytać z całkiem oczywistych powodów. Wszyscy oni wzywają do zjednoczenia przeciw wojnie, tak jak gdyby wojna nie była ulubioną rozrywką książąt, zanim nie stanie się z kolei ulubioną rozrywką ludów, a to dzięki zdobyczom rewolucji francuskiej.
Wtedy ulegają zmianie powody przemawiające za zjednoczeniem. W 1815 roku Henryk de Saint-Simon ogłasza projekt, któremu nadaje tytuł: O reorganizacji europejskiej społeczności, czyli o konieczności połączenia ludów Europy w jeden organizm polityczny, przy zachowaniu niepodległości narodowej każdego z nich. Zrywając z tradycją wielkich samotników, którzy zwracali się wyłącznie do książąt, proponuje ludom wybieranie europejskiego parlamentu „stojącego ponad wszystkimi rządami narodowymi". Francuzom i Anglikom proponuje wspólną politykę obu krajów. Sprawę zaś całą ukazuje w perspektywie „wspólnych interesów i trwałych zobowiązań". To przecie już Wspólny Rynek Jean Monneta! „Każde spotkanie ludów, podobnie jak każde spotkanie ludzi, wymaga wspólnych instytucji, pewnych form organizacji: bez tego o wszystkim będzie rozstrzygała siła." Jednakże nie wynikało z tych teorii zjednoczenie Europy, ale Fourierowskie falanstery oraz wielkie inicjatywy kapitalistyczne Kanału Sueskiego i Pa-namskiego.
Ludzi odpowiedzialnych za nasze losy nie zdołał przekonać ani argument wspólnej walki przeciw wspólnemu wrogowi albo tyranom, ani pragnienie pokoju, ani nawet dążenie do zamożności. Od zjednoczenia — a jest to jedyny środek osiągnięcia tych celów — woleli na ogół biorąc wojnę międzynarodową albo domową, a także niekończące się serie tyrańskich rządów i rodzących się z każdej wojny kryzysów. Jak inaczej byłaby możliwa polityka, w takim jak ich rozumieniu? Nie ośmielając się powiedzieć jasno, że wojna jest im potrzebna, przedstawiają ją jako nieuchronną rzeczywistość i dla potwierdzenia tego, rozpętują wojnę światową.
Od 1922 Coudenhove-Kalergi da początek ruchowi paneuropejskiemu, wymierzając jego ostrze właśnie przeciw umacniającemu się nacjonalizmowi. Ten pierwszy zryw walki o Europę przyniesie tylko jeden wynik: piękny tekst memorandum napisany przez Alexis Legera, a przedstawiony przez Aristide Brianda na posiedzeniu Ligi Narodów we wrześniu 1930. Oszołomiona pierwszym wyborczym triumfem Hitlera, ogłoszona w kilka dni później, Liga Narodów zapomni go nawet anulować.
Natomiast od początku lat 30-tych rodzą się ruchy młodych, nawiązujące kontakty ponad granicami państw, we Francji, Szwajcarii, Wielkiej Brytanii oraz Belgii, ale również w niemal już hitlerowskich Niemczech, i nawet w faszystowskich Włoszech. Ta obywająca się bez oficjalnej nazwy Międzynarodówka głosi, że jest zarazem antykapitalistyczna, antyfaszystowska i antykomunistyczna. Poddanej atomizacji jednostce przeciwstawia osobę, narzucanemu siłą kolektywowi — wspólnotę, a panującemu państwowemu nacjonalizmowi — federalizm. Nacjonalizm święci już wtedy triumfy w krajach totalitarnych, zawistnie krytykowany przez „demokracje", które nie wyciągnęły ostatecznych wniosków z własnego nacjonalizmu i kultu państw, i' — jak to przewidział Freud — popadają w kompleksy.
Wybucha wojna i wszystko ulega przyśpieszeniu. Polityczna, ekonomiczna i kulturalna działalność rodzi się w Europie i z myślą o Europie. Ożywiają zamysł przekształcenia wojny Państw Narodowych, w której przegrywają wszyscy, w konkretną rzeczywistość federalizmu oraz bezkompromisowa wola wspólnego całej Europie oporu.
Minął już czas programów zawieszonych w powietrzu. Odtąd kolejne wydarzenia wynikają jedne z drugich i pociągają za sobą realne skutki: każdy kolejny krok staje się niezbędny po to, żeby utrwalić poprzedni. A oto tok wydarzeń.
Wiosną 1944 roku w pewnej genewskiej willi zbierają się potajemnie (i to czterokrotnie: 31 marca, 29 kwietnia, 20 maja i 7 lipca) przedstawiciele ruchu oporu dziewięciu krajów europejskich. Opracowują wspólną deklarację, głosząc w niej solidarność łączącą ludy, które walczą przeciw nazistowskiemu uciskowi. Określają etyczne, społeczne, ekonomiczne i polityczne cele zjednoczenia swych krajów i oświadczają:
„Celów tych nie da się osiągnąć inaczej jak tylko pod warunkiem, że poszczególne kraje świata zgodzą się odstąpić od dogmatu absolutnej suwerenności państwa i połączą się w jedną organizację o charakterze federacji.
Pokój w Europie jest kluczem do pokoju światowego. Istotnie, w ciągu jednego pokolenia Europa stała się epicentrum dwóch konfliktów o charakterze światowym, których genezą było przede wszystkim istnienie na tym kontynencie trzydziestu suwerennych państw. Chodzi o to, aby tej anarchii zaradzić poprzez stworzenie federalnej unii ludów europejskich".
W tych sformułowaniach rozpoznamy łatwo podstawowe cele cytowanych przeze mnie europejskich programów. Nic nowego zatem, poza tym jednym: nie są to już teraz odosobnione głosy wołające na puszczy i dotyczące przyszłości, ale grupy bojowników stojących aktualnie w ogniu walki. A ponadto nie są to życzenia, ale wyraz zdecydowanej woli.
Te myśli i ta zdecydowana wola przemienia się w czyn natychmiast po zakończeniu wojny. We wszystkich naszych krajach rodzi się z nich obfitość niewielkich grup, stowarzyszeń, ruchów i związków federalistycznych. Ich przywódcy, zebrani w Montreux jesienią 1947, postanawiają zwołać na następną wiosnę stany generalne Europy. Churchill wygłosił wtedy w Zurychu swoją słynną mowę wzywającą wszystkie narody kontynentu (poza Anglikami) do zjednoczenia. Zaproponowano mu stanowisko prezesa.
W ten sposób z połączenia kilkunastu ruchów zwolenników federacji bądź unii, kilku wielkich polityków oraz ponad ośmiuset deputowanych, przywódców związkowych, intelektualistów i ekonomistów (połączenie to niezwykle trudne i na pozór niemożliwe, a jednak w parę miesięcy dokonane przez wyjątkowego organizatora, Polaka, Józefa Retingęra) powstał Kongres Europejski, który zebrał się na obrady w Hadze w maju 1948. ^
Wszystko się tak właśnie zaczęło i nigdy dość o tym przypominać. Albowiem Kongres z Hagi stał się żywą syntezą wielkich celów zjednoczenia, którym odpowiadały trzy komisje Kongresu: polityczna, ekonomiczna i kulturalna. Były to:
— pokój osiągany poprzez federację, hamującą anarchię suwerennych państw.
— zamożność osiągana poprzez gospodarkę zarazem wolną i organizowaną.
— wspólnota duchowa osiągana poprzez skupienie żywych energii kultury, przekraczających granice państw i nacjonalizmów.
Wszystko zaczęło się w Hadze — powtarzam. Z każdego bowiem z tych trzech celów wysuniętych i sformułowanych przez Kongres, z każdej zatem ze składających się nań komisji, powstaną w przeciągu paru lat trzy typy wielkich instytucji, dziś już okrzepłych na swoich pozycjach, a zatem trzy zapowiedzi sukcesu', natomiast z tego celu, jakim była obronność, nie uwzględnianego w Hadze, nie wynikło nic poza głośną klęską.
(Gdyby prawdą było, że prawdziwą siłą napędową naszego zjednoczenia był strach przed Stalinem, to — logicznie biorąc — pierwszą zaakceptowaną instytucją europejską byłaby C.E.D. (Communaute Europeene de Defense, Europejska Wspólnota Obronna). W rzeczywistości ją jedną odrzucono.)
A oto co zostało zrealizowane:
Komisja polityczna z Hagi wysunęła postulat utworzenia Rady Europy, przy której istniałby Trybunał Praw Człowieka, oraz Parlamentu Europejskiego. W dziewięć miesięcy później stworzono Radę Europy wraz z Trybunałem. Potem zaczai działać w Strasburgu Parlament (niestety o funkcjach tylko doradczych).
Komisja ekonomiczna wysunęła postulat stworzenia wspólnych instytucji, które by pozwoliły na globalne traktowanie istotnych interesów naszych narodów: produkcji przemysłowej, ustawodawstwa społecznego, opłat celnych, swobody wymiany. W dwa lata później Robert Schuman i Jean Monnet wysunęli propozycję utworzenia C.E.C.A., czyli Communaute Europeenne du Charbon et d'Acier (Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali) i doprowadzili do jej powstania; od 1957 dołączyły do niej Euratom i Wspólny Rynek, dziś przeżywające pełnię rozwoju.
Na koniec komisja kulturalna wysunęła postulat stworzenia Europejskiego Centrum Kultury. Powstało ono w Genewie w 1949. Dokoła niego od dwudziestu już lat, często dzięki niemu, czasem bez jego udziału, a niekiedy nawet wbrew niemu — ale zgodnie z europejskim pluralizmem, prawdziwym fundamentem naszej jedności — narodziła się bodaj setka instytutów, zrzeszeń, europejskich ośrodków
i fundacji. Wszystkie one stawiają sobie za cel budzić i podtrzymywać poczucie naszej wspólnej przynależności do owej przygody duchowej, jaką stanowi Europa.
* * *
Idea federalizmu natomiast, poczynając od owego spotkania w Hadze, niosącego ze sobą zapowiedź wielorakich rozwiązań, ulega wciąż stopnoniowemu przygasaniu.
Przede wszystkim niech nikt nie odwołuje się przy tej okazji do stereotypu „zwykłego losu ideałów w zetknięciu z rzeczywistością"! Pełnym nieufności rządom przedstawiono bowiem nie naszą ideę federalizmu, ale zupełnie odmienny od niej model zjednoczenia, „integracji" — zaniedbując przy tym wszelką działalność uświadamiającą masy społeczne.
Tak oto w przeciągu ćwierćwiecza od Europy ruchów oporu przeszliśmy do Europy przetargów i od szlachetnych aspiracji setki tysięcy bojowników — do opornych ekspertów reprezentujących interesy państw.
Chcieliśmy federacji na skalę kontynentu, politycznej, kulturalnej, społecznej, ekonomicznej, to znaczy Europy „otwartej na całej swojej przestrzeni na swobodny przepływ ludzi, idei i dóbr materialnych". Mamy tymczasem związek wolnocłowy, który nie wyeliminował celników ani nawet tych malowanych czerwono i biało szlabanów, podnoszących się zawsze tak niechętnie. Mamy pewną liczbę ustaleń cząstkowych i zarys — jeśli to słowo nie jest tu zbyt wiele mówiące — wspólnej polityki w zakresie przemysłu, rolnictwa i transportu, ale wszystko to dotyczy zaledwie sześciu krajów spośród trzydziestu przeze mnie wymienionych.
Ogólna idea unii, desakralizacja pojęcia granic państwa, świadomość wspólnego losu całego naszego kontynentu, umocniły się w umysłach (zwłaszcza ludzi młodych). Wydaje mi się to niezaprzeczalne, choć bardzo trudno jest ten proces wymierzyć, a bardzo łatwo cynicznie zanegować, póki nie znajdzie on potwierdzenia w jakimś powszechnym referendum, jedynym bezspornym sondażu opinii publicznej; byłby to faktycznie strzał w sedno po wszystkich tych strzałach na oślep, których wyniki bezkarnie się ogłasza.
Jeśli zaś chodzi o unię polityczną... Trzeba stwierdzić, że w tym zakresie nie posunęliśmy się ani o metr do przodu, może nawet cofnęliśmy się. Jak to się stało?
Czy to wyzwanie było mniej od pozostałych naglące, a argumenty przemawiające za zjednoczeniem niewystarczające lub słabsze niż poprzednio? Przyznajmy, że sytuacja jest może nie tak napięta jak bezpośrednio po wojnie. Ryzyko zbrojnego konfliktu pomiędzy krajami Europy jest dziś niewielkie albo żadne, a to dzięki wspólnym uzgodnieniom ekonomicznym, rządowym albo prywatnym, przede wszystkim jednak na skutek naszej własnej słabości wobec dwu imperiów, które nas pilnują i które w nas inwestują: to słowo odnosi się zarówno do armii, jak i do kapitału. Ruin po bombardowaniu już dziś nie widać nigdzie poza kościołem Pamięci w Berlinie. I wreszcie, przestały istnieć kolonie, a wraz z nimi zniknęła przyczyna odwiecznych konfliktów. Natomiast ledwie rozwiązano te podstawowe problemy, a już zrodziły się z nich nowe zagrażające sytuacje i nowe powody przemawiające za zjednoczeniem.
Uprzemysłowienie doprowadziło do powstania wielkich skupisk ludności, w których życie traci swój sens; zatruło powietrze i wodę oraz zarodki życia trzech królestw przyrody.
Problemy osad ludzkich, miast i klimatu wymagają gruntownych badań i planów, gdzie nie liczą się nasze granice, podobnie jak nigdy nie liczyły się z granicami wiatry i przeloty ptaków, a dziś fale radiowe i włóczęgows-kie upodobania naszej noszącej dżinsy młodzieży.
Dekolonizacja zrodziła Trzeci Świat, który z kolei zrodził nierozstrzygalny splot wymagań i wszelkiego typu sytuacji bez wyjścia. I choć niegdyś jakiś jeden spośród naszych narodów, Duńczycy, Holendrzy czy Portugalczycy, potrafił zbudować imperium kolonialne, dziś cała zjednoczona Europa nie potrafiłaby chyba znaleźć rozwiązania takich zagadnień jak głód, sposoby wymiany handlowej, wojny plemienne, odtrącanie techniki oraz „międzynarodowe imperializmy": amerykański, rosyjski i chiński, między którymi w dawnych koloniach dochodzi do starć.
Gwarancją stabilizacji w Europie Wschodniej była wyłącznie stosowana w polityce i gospodarce zasada państw--satelitów, którą narzuciła, a potem, w latach 1945, 1956, 1968, utwierdziła Armia Czerwona. W demokracjach Europy Zachodniej jedyną gwarancją stabilizacji jest amerykańskie uzbrojenie i inwestycje. Przeciw tej podwójnej pokusie nieskuteczny wydaje się jakikolwiek opór na szczeblu czy to totalnym, czy narodowym. A jednak...
Taka stabilizacja i takie gwarancje znaczą tyle samo co kolonizacja, ale nie zjednoczenie. A co więcej: kolonizacja właśnie na skutek braku zjednoczenia! Powtarzam to już od dwudziestu lat. Na banderoli zebranych tekstów, które opublikowałem na początku lata 1948, widniały słowa:
ZJEDNOCZONA ALBO SKOLONIZOWANA
(Skolonizowana przez armię czy przez pieniądze, to było w oczywistym podtekście).
Dziedzina obronności i uzbrojenia, techniki czy zagospodarowania, badań naukowych, równowagi społecznej czy ekologicznej, transportu czy informacji — żadnej z nich nie da się sensownie rozpatrywać na płaszczyźnie Państwa Narodowego. I przeciwnie: już którakolwiek, każda z nich, zmusza nas do przekraczania ram Państwa Narodowego. A przecież jasne jest, że wszystkie one oddziałują na siebie wzajemnie. Jeśli nie dojdzie do ich zgrania w skali całego kontynentu, nastąpi jakaś — postępująca niby zakaźna choroba — wzajemna blokada; i przeciwnie: jeśli dojdzie do ich zgrania, otworzy się przed nami szansa odbudowania roli Europy jako motoru historii światowej.
Pomiędzy tym zaczątkowym działaniem, którego jesteśmy świadkami, a wyzwaniem, jakim jest dla nas obecność dwu Wielkich Potęg, a także Chin, a także Trzeciego Świata, oraz problemów zbliżającego się XXI wieku, otwiera się już nie szczelina, ale coraz szersza przepaść. W miarę jak kroczymy dotychczasową drogą, okazuje się ona coraz bardziej fatalna.
Wszystkie możliwe racje, zarówno negatywne, jak pozytywne, każą nam dążyć do zjednoczenia Europy, ale pozostaje faktem, że do tej pory, w całościowej skali europejskiej, nie osiągnięto nic, albo prawie nic. Od dwudziestu pięciu lat, poczynając od przemówienia Churchilla w Zurychu, mnożą się gorące apele, mówiące o tym, jak żywotna i jak nagląca jest ta sprawa. Faktyczny zaś postęp na tym polu streszcza humorysta: „Porwanie Europy przez ślimaka"... Przyjmuję jako punkt wyjścia to stwierdzenie, tę skandaliczną sytuację. Trzeba wszystko zaczynać od punktu zerowego.
W oryg. lista ta zachowuje porządek alfabetyczny i podaje dwie formy mówiące o narodowości: żeńską i męską
1 Nie mogę tu bowiem wymieniać narodów, które już, albo jeszcze, nie posiadają własnego państwa: Basków i Katalończyków, Bretończyków i Alzatczyków, Prowansalczyków, Korsykan, Sardyńczyków, Sycylijczyków, mieszkańców Besarabii, Sudetów, Luzytanii oraz Szlezwik-Holsztynu, do Rusinów, Bawarczyków, Fryzów, Szkotów i Walijczyków — nie mówiąc już o mieszkańcach berneńskiej Jury, Tyrolu i Triestu, obywatelach Monako, Liechtensteinu, Andory, San Marino, o ich żonach i córkach oraz o setce innych wspólnot, miast, regionów, nacji, diecezji, klubów, zakonów i stowarzyszeń publicznych albo tajemnych. Ale rozumie się samo przez się, że wszystkie te związki są moim wyliczeniem objęte i w jakimś sensie możemy się do nich odwoływać: jesteśmy gotowi recytować je tym samym tonem, jakim hipisi w Stanach Zjednoczonych występują — w momentach stosownych i mniej stosownych — w roli poległych w wojnie o Wietnam. Byłaby to rola regionów przyłączonych przemocą albo podstępem do wielkich Potęg, które nazywają to „scalaniem".
Ów „plan" zjednoczenia, dzieło o wątpliwej spójności, został sporządzony przez komentatorów na podstawie jakichś trzydziestu fragmentów, rozsianych w Memoires des sages et royales oeconomies (Zapiski o mądrych i królewskich systemach ekonomii) Sully'ego, który — wiedziony niezawodnym zmysłem reklamy — wstępny zarys dzieła przypisuje Henrykowi IV
Myślę tu przede wszystkim o Esprit i L'Ordre Nouveau we Francji, Szwajcarii i Belgii, o Gegner i Schwarze Front w Niemczech, o New Europę w Londynie i o tych środowiskach, które w dziesięć lat później utworzą Ruch Oporu, a mianowicie w Yentotene (wyspy Lipari) i w obozie zakładników w St Michel Gesteels na terenie Holandii.
Bezpośrednio po wojnie w konstytucjach Włoch i Francji została wprowadzona klauzula zezwalająca na scedowanie pewnych praw wynikających z suwerenności na rzecz przyszłej władzy europejskiej i przewidująca taką sytuację. Aktualna konstytucja francuska klauzulę tę usunęła na skutek zręcznych starań jurystów gaullistowskich, przypominających swoich poprzedników z epoki Filipa Pięknego, którzy na rachunek swego władcy stwierdzali, że „król Francji jest cesarzem w swoim królestwie" i nie uznaje „żadnego władcy nad sobą na całej ziemi".