W Angoli.
głości dwóch mil od brzegu, zbiegłem do kajuty po hełm i za chwilę, z grupą innych pasażerów, mknąłem motorówką do przystani San Paolo de Loanda.
Rozdział II.
Pierwszem uczuciem, jakiego doznałem, stanąwszy na stałym gruncie po dwutygodniowem huśtaniu na falach oceanu, było przekonanie, że ziemia rusza się pod mojemi nogami. Doznaje tego wrażenia każdy po dłuższej podróży morskiej, i jest to zupełnie zrozumiałe.
Drugie, silniejsze wrażenie wywarła na mnie wielka ilość murzynów, zebranych w przystani i na sąsiednim placu miejskim. Wiedziałem, że jadę do kraju murzynów, wiedziałem, że w Angoli na stu pięćdziesięciu „czarnych” przypada jeden „biały” człowiek, lecz widok wielkiego czarnego tłumu półnagich obywateli, błyskających białkami oczu i śnieżno białemi zębami, nie przeszedł przed memi oczyma bez wrażenia.
Gdy minąłem plac i zagłębiłem się w najbliższą wąską uliczkę, doznałem trzeciego silnego wrażenia: było piekielne gorąco, prawdziwy „upał afrykański”. Zdawało się, że udusić się można, idąc po piekących stopy kamieniach chodnika, w uliczce niedostępnej dla chłodnych rzeźwiących podmuchów wietrzyka morskiego i wśród rozpalonych przez słońce kamienic.
i