biuletyiK j/
pssyap
Trening autogenny narodził się prawie wiek temu w Niemczech. Za jego autora uważa się niejakiego Johannesa Heinricha Schultza, który opierając się na podstawach jogi, medytacji zen bez ich religijnego wydźwięku opracował system ćwiczeń, które miały na celu zrelaksować, nawet na poziomie neuro--mięśniowym, nasze ciało. Autor argumentował zbawienne skutki swojej metody swoim własnym przykładem - Schulz był od początku swojego życia słabego zdrowia i codziennie praktykując, dożył 86 lat.
Właściwie każdy adept sztuki psychologicznej na zajęciach doświadcza choć szczątkowych informacji o owym treningu, gdzie dzięki sugestii teoretycznie można wyleczyć znerwicowane ciało. Każdy przyszły psycholog dowiaduje się również, jak cienkimi nićmi szyta jest ta terapeutyczna praktyka. W przeciągu lat dowiadujemy się, że techniki relaksacyjne niewiele dodają do inwentarza terapeutycznego, co skutecznie oddala nas od choćby spróbowania na sobie samym, z czym treningi te tak naprawdę się „je".
Miałam to szczęście, że w treningu mogłam zarówno uczestniczyć, jak i go obserwować. Brałam w nim udział na oddziałach psychiatrycznych wraz z pacjentami z depresją, manią, nerwicami, psychozami. Spotkałam się z tym, że na oddziałach korzysta się z niego niemal codziennie. Na sali zwykle rozłożone są materace, koce i poduszki, na których każdy z nas miał położyć się możliwie wygodnie. Dalej dostaliśmy przykaz zamknięcia oczu i wyciszenia się. Zaczęła grać muzyka, która już po pierwszych dźwiękach wzbudziła we mnie myśli, że nie jest przypadkowa (jak później dowiedziałam się, osoba przeprowadzająca trening korzystała z twórczości Galińskiej). Dałam się ponieść słowom, które powoli przekazywała mi osoba prowadząca. Moja prawa ręka stawała się cięższa, moja druga ręka tak samo, nogi powoli zdawały się być wbite w materac. Całe ciało, pod wpływem słów było ciężkie, bezczynne i cudownie odprężone, jak wtedy, gdy po ciężkim dniu kładziemy się do łóżka. Było tak przyjemnie, że trudno było w tej sytuacji nie zasnąć (co jednak uskuteczniło kilku pacjentów). Następnym wyzwaniem było wzbudzenie w sobie poczucia, że kończyny stają się ciepłe, tak samo jak korpus. Z większą trudnością niż poczucie ciężaru, ale udało mi się wywołać w sobie te uczucia. Momentem najtrudniejszym było dla mnie poczucie chłodu czoła i mimo kilkakrotnego podchodzenia do tej czynności nie udało mi się tego dokonać. Starałam się jak mogłam wyobrażając sobie kostki lodu na mojej głowie, lekką morską bryzę owiewającą mi twarz, ale uczucie to było jak dla mnie zbyt trudne do wzbudzenia. Jak się później w rozmowie z pacjentami i prowadzącymi dowiedziałam, poczucie chłodu czoła wydaje się najbardziej trudne dla większości osób i wymaga wielu ćwiczeń. Jak czułam się po treningu? Zaskakująco. Sądziłam, że po 30-minutowym leżakowaniu i odpoczywaniu pójdę po kawę, żeby dalej móc prowadzić zajęcia. Zdziwiłam się tym, że czułam się odprężona - dokładnie tak, jak po drzemce w ciągu dnia czy optymalnej do pobudzenia dawce kofeiny.
Z rozmów z pacjentami, szczególnie nerwicowymi, zrozumiałam, że trening jest dla nich codziennym rytuałem. Z wielką chęcią na niego przychodzą. Dla wielu z nich jest to moment wyciszenia, zebrania myśli i odpoczynku. Jak już wspomniałam, wielu z nich w trakcie takiego seansu zasypia, co w przypadku takich pacjentów wydaje się przemawiać na korzyść treningu (pacjenci z tym problemem mają z wiele powodów wyjątkowe trudności ze snem), choć jest to oczywiście błąd w jego doświadczaniu. Często na samym końcu wykorzystywane są przez prowadzących jeszcze elementy biblioterapii, co daje ciekawą kompilację - w czasie jednych zajęć wykorzystywany jest trening autogenny Schulza, muzykoterapia i bibłioterapia, co wpływa na wyciszenie. Po tym treningu, uczestnicząc w chwilach biblioterapeutycznych, miałam wrażenie takiego odprężenia, że słowa dosłownie trafiały prosto do serca tak, że cały tekst odczuwałam wyjątkowo emocjonalnie. Czy było to wina większego otworzenia się na doświadczenia czy usprawnienia kanału świadomości? Nie wiem do teraz.
Możliwość uczestniczenia w treningu spowodowała we mnie chęć zgłębienia wiedzy o nim. W końcu ja również byłam bardzo sceptycznie do niego nastawiona. I tak trening autogenny powstał we Wrocławiu, gdy Schulz pracował w tamtejszym Instytucie Hipnozy. Właśnie tam autor zaobserwował główne odczucia (ciężkości, ciepła) pacjentów w czasie seansu hipnotycznego i stwierdził, że jest to tak zwany początek „przełączenia" w wegetatywnym systemie nerwowym. Schulz wraz z innymi badaczami uważał, że stan ten związany jest tylko i wyłącznie z aktywnością samego pacjenta. Było to podstawą do napisania pracy „Trening autogenny - samo odprężenie przez koncentrację."
Nazwa „autogenny" pochodzi od greckich słów „autos" czyli sam oraz „genom", co oznacza początek, pochodzenie, ród. Oznacza to, że trening autogenny to nic innego jak ćwiczenie własnego ego. Co ważne, pomiędzy treningiem autogennym a seansem hipnotycznym istnieje różnica. Po pierwsze w hipnozie jesteśmy pod wpływem osoby hipnotyzera, natomiast w autogenii jesteśmy pod wpływem siebie samego. Dodatkowo w praktyce mówi się o tym, że trening autogenny jest preludium do uczestnictwa w hipnozie - bez wyuczonej możliwości autosugestii nie będziemy mogli czerpać z hipnozy w pełni. Generalnie trening Schulza jest szeroko rozpowszechniony mimo jego krytyki dotyczącej przede wszystkim krótkotrwałości efektów, braku podstaw naukowych. Trening autogenny nie jest ponadto formą terapii jak uważają niektórzy - jest tylko elementem, techniką i jako ona świetnie sprawdza się przy problemach związanych ze stresem, traumatycznymi doświadczeniami, zaburzeniami z pogranicza nerwicy. Na stronach internetowych spotkałam się również z informacjami, według których trening autogenny miał mieć zastosowanie w zaburzeniach psychosomatycznych, dolegliwościach hormonalnych, w zaburzeniach neurologicznych, foniatrycznych, położnictwie, stomatologii i przy drobnych zabiegach chirurgicznych. Elementy treningu autogennego są również w wykorzystywane w pracy z dziećmi nadpobudliwymi psychoruchowo w przedszkolach. Czy to rzeczywiście jest skuteczne? Nie wiem. Poznałam jednak pewną panią psycholog, która była przekonana, że dzięki treningowi i hipnozie udało jej się w bardzo szybkim tempie wyleczyć głębokie obrażenia związane z poważnym wypadkiem samochodowym.
Sama metoda treningu autogennego polega na tym, jak już opisywałam to wyżej, by w pewnej sekwencji, dzięki autosugestii, wywoływać zgodnie z procedurą pewne doznania fizyczne. Na początku następuje skupienie się na poszczególnych częściach naszego ciała (dłoniach, nogach, głowie) z sugestią odczuwania w nich ciężaru. Kolejno te same fragmenty mają odczuwać ciepło. Następnie następuje wsłuchanie się w spokojną pracę swojego serca, oddechu. Po kilku minutach dostaje się komunikat odczuwania ciepła całego ciała oraz chłodu czoła. Według teorii ćwiczenia podstawowe trwają 20 minut, a później czas ten się wydłuża dla większej intensywności odczuć w czasie treningu. Poza tym trening powodować może bardzo głęboką relaksację obejmującą nie tylko rozluźnienie mięśni, spowolnienie pracy serca, czy wyrównanie oddechu. Ma on mieć dodatkowo wpływ na skupienie się na doznaniach wewnętrznych zamiast na dystraktorach z zewnątrz, co wydaje się całkiem osiągalne. Co więcej, trening ma przy poprawnym wykonywaniu i dłuższym ćwiczeniu sprawiać nawet zmniejszenie aktywności gruczołów potowych, czy spowolnienie prądów czynnościowych kory mózgowej. Trening autogenny za podstawę przyjmuje założenie, że myśli oraz ich treść kształtują nas w różny sposób. Jednak to my jesteśmy odpowiedzialni za kształt tych myśli i tym samym sterując nimi, bierzemy odpowiedzialność za nasze życie. Mowa tu jest tylko o świadomych myślach, choć te nieświadome w świetle tego treningu też mogą podlegać naszej kontroli jeśli tylko zaczniemy to ćwiczyć (właśnie poprzez trening relaksacyjny) zgodnie z dewizą „chcesz świadomie żyć, stań się bardziej świadomy swoich myśli i na przykład nauczyć się wyciszać je na chwilę."
10