plik


ÿþRó\owa Magja Na zBocistej fajerce spal ró\ow ró\ czarne pióreczko kurze i jedno ludzkie serce. Nikogo nie otruj, nikogo nie zabij, Serce to jest niczyje jest ono tylko - moje. GoBbia nie zadusz, me czary s bezkrwawe w czarodziejsk potraw wrzuc ma wBasn dusz. Ja ByBo raz dziecko zabawne i tBuste. UmarBo. Nie ma go nigdzie. BiegaBo po domu, krzyczaBo. S jeszcze jego fotografie w salonie. A\ [mia si i istnie przestaBo, i nikt si nie zdziwiB tej krzywdzie, cho byBo tak kochane i rozpieszczone. Gdy z domu powoli znikaBo, obyBo si jako[ bez pBaczu i pisku. Zabawki, sukienki, niepotrzebne pamitki zalegaj poddasze. Mama nieraz i do póznej nocy czuwaBa nad jego koBysk, a jednak dzisiaj, gdy je wspomina - nie pBacze. NazywaBo si tak jak ja, wic wszyscy my[l, \e ja to ono, i nie usypali mu gróbka, choby takiego jak kopiec kreta. Tote\ pBacze nocami w kominie, \e je zapomniano, zgubiono, \e miejsce jego zajBa jaka[ niedobra kobieta... Kto chce, bym go kochaBa Kto chce, bym go kochaBa, nie mo\e by nigdy ponury i musi potrafi mnie unie[ na rku wysoko do góry. Kto chce, bym go kochaBa, musi umie siedzie na Bawce i przyglda si bacznie robakom i ka\dej najmniejszej trawce. I musi te\ umie ziewa, kiedy pogrzeb przechodzi ulic, gdy na procesjach tBumy pobo\ne id i krzycz. Lecz musi by za to wzruszony, gdy na przykBad kukuBka kuka lub gdy dzicioB kuje zawzicie w srebrzyst powlok buka. Musi umie pieska pogBaska i mnie musi umie pie[ci, i [mia si, i na dnie siebie \y sBodkim snem bez tre[ci, i nie wiedzie nic, jak ja nic nie wiem, i milcze w rozkosznej ciemno[ci, i by daleki od dobra i równie daleki od zBo[ci. MadrygaB Wdziczne oczy, zBote lampy, blasku jedyny  palcie mi si, [wiecie mi si dBugie godziny. Niechaj ksi\yc broczc w srebrze po niebie kroczy, niechaj sBoDce w wBasnem zBocie po niebie broczy   wy si palcie wdziczne lampy, do dna oliwy, po was noc mi gwiezdna nie cud, sBoDce nie dziwy. Niechaj ksi\yc w srebrnych kolcach rozbByska noc, niechaj sBoDca zBote kolce w oknie migoc   okiennice pozasuwam, zamkn na wieki, w waszym ogniu o[lepione zmru\ powieki. Niechaj ksi\yc cebrem leje potoki srebra niechaj sBoDce zBoto leje z jasnego cebra   dla mnie ciemno[, gdzie ci niema, blasku miBosny, nie ró\na mi noc ode dnia, zima od wiosny. Niechaj ksi\yc stroi ziemi w srebrzyst larw, niechaj sBoDce stroi ziemi w tczow barw  oczy moje, serce moje, zgasn nad ranem przepalone [wiatBem szcz[cia, [wiatu nieznanem. Pocóz jecha do Turcji Kule z puchu w[ród trawy bByskaj jak [wieczki, i ogród dr\y marzeniem od haszyszu chorem. Pocóz jecha do Turcji - Pachnie bez turecki, póBksi\yc blady wschodzi tak jak nad Bosforem. Za bram tramwaj dzwoni, kurzu peBno, huku, tu trawa niekoszona, puchowa, wysoka, pstry dywan i ust twoich sBodkie rachatBukum i szalik mój zielony, jak sztandar Proroka. Jak Bej z PerB haremu sami[my zostali... i pi mo\emy z naszych ócz peBnych zamtu, ja, pobladBa Leila i ty, Mechmed Ali, najpikniejsz, najsBodsz z tajemnic orientu! Orientu! *) Tureckiego Khediwa dym w kBbach si waha i zapachniaB do rymu ciemny kwiat nasturcji. Milczenie jest tureckie, obce  Na ABBacha! Pocóz jecha do Turcji ? Do dalekiej Turcji ? Bez turecki Rozwiane minarety, meczety, kopuBy, w liijowych jaszmakach drzemice kobiety, pachnce StambuBy... Trzydniowe seraje peBne mikkich poduszek, z których le\cy zapach powoli powstaje i gdy go wicher wiosenny koBysze krzyczy gBo[niej ni\eli krzyczcy Derwisze!... Dywan perski Kwadrat \óBty \aBo[nie staB na czarnej plamie, patrzc, jak krzy\e biaBe id w ramie w rami. A\ ozdoba [rodkowa, gwiazda barwy grochu WysBaBa w jego stron lito[ciwy pochód kwadracików niebieskich o spojrzeniu sBodkiem, które go otoczyBy \yczliwym opBotkiem. A wokoBo milczc ró\ne kr\yBy potwory: du\y dwukrzy\ zielony, dziurawy i chory, siekierkowe stworzyszcza i \óBte hakowce, rozbiegane po polu jak szalone owce. Z dala na to patrzyli trójktowie smutni, a z wybrze\y rozbrzmiewaB wrzask stubarwnej kBótni. Niebo a kapelusze Niebianki [piewajce w szcz[ciu niewesoBem! Nie macie parasolek ani kapeluszy! AnioB ma co najwy\ej gwiazdeczk nad czoBem, a duch chodzi w zawoju, jak przystaBo duszy. Gdzie wasze wst\ki, pióra, charmeusy, woale? SpadBy z drzewa wieczno[ci jak pBatki pachnce, i pró\no si pytacie o nowe \urnale modrej grozy, biegncej w cztery [wiata koDce. ArchanioB biaBy, obcy najsBodszej kobiecie, da wam czasem nimb zBoty zamiast kapelusza. - Porucznik marynarki jest te\ biaBy w lecie - pamitacie? Jest prostszy i Batwiej si wzrusza... Zamek na lodzie Pod zamkiem moim w sBoDcu popkaBy lody! Chwila, a runie wszystko, szamoczc si z losem! AnioB-Stró\ z dBug twarz, jak ministrant mBody, odmawia zdrowa[marie, pocigajc nosem. DiabeB zobaczyB, krzyknB: na ratunek goDmy! Lec, jak sadze czarni, haBa[liwie, butnie, podparli, ustawili, przyklepali dBoDmi - i roze[miali si do mnie - poczciwie - przesmutnie... Chinoiserie Nie po to chc jecha do Chin, by widzie pikne [witynie, wie\ jak[ Ming czy Tsin, lub pejzarz w Kao-linie. Przecie\ póki mam twarz biaB z ró\owym, bez kurzych Bapek na skroni, marzy o tym lub owym nikt mi nie wzbroni. Otó\: Chc jecha do chiDskiej miBo[ci, chc jecha do chiDskiej wi[ni, najBatwiej tam i najpro[ciej sen chiDski mi si wy[ni. Mo\e jaki[ szumicy dostojnik nieznany, \óBty i ciemny, w ramionach jedwabiem strojnych nauczy mnie chiDskich tajemnic? Jakich? Tajemnic laki, herbaty, pBaskich jak li[ kapeluszy, pagód i smoków rogatych, i mojej wBasnej duszy. Modelka Jak stos pereB [wieci w kcie modelka, w[ród gBów, sztalug, papierów, ja[niejca i wielka. W roztopionym owalu le\y na dywanie, z rk zwisajc jak ki[ ró\y. Wkrótce wstanie, koszul si zachmurzy, wBo\y czarne póB[lepe buciki zapinane na nieliczne guziki i zniknie za parawanem, i wyjdzie,niby sBoDce zamione sukni i kaftanem. Madame Butterfly Gdy Butterfly le\aBa na macie sBomianej, jak owoc przekrajana ciosem harakiri, kto[ nadbiegB, kto[ zapukaB w papierowe [ciany i rozbBysBy [miertelne odmty i wiry. UsByszaBa gBos jego. Zaklty! przeklty! wic poczBa si rzuca jak pstra gsienica, na Bokciach i na boku w stron drzwi zamknitych, spltana w sukni z nieba, brzoskwiD i ksi\yca. W po[piechu padBa nagle twarz do podBogi  i przeszBa po niej fala szeroka, znu\ona  jB szumie Wielki Wachlarz czarny i zBowrogi, rozwiaB [ciany i kwiaty, [wiat i Pinkertona... Fatamorgany Tskny TyDcu, srebrna skaBo Kmity, Druidyczne moje Bielany, Tatry w bBkicie, bystrym dostrzegalne okiem, I ty, grozny klasztorze o murach bez okien Na brzegu WisBy! Krakowskie fatamorgany, Co[cie trwaBy  pobladBy  i prysBy... Film amerykaDski Graj skrzypce, a w skrzypcowy amarant wje\d\a cowboy, wspaniaBy bandyta. Mustang rzuca si pod nim jak baran, Bczc w skok wszystkie cztery kopyta. On si [mieje biaBo spod sombrera i z wierzchowcem taDczy jak lajkonik! Dzi[ si \yje  jutro si umiera, ale \yje si: siB stu koni! Widma zwierzt! Widma ludzi MBodych, w krajobrazach czarno-biaBych i sinych! Migajce zadzierzyste pagody, sBodkie Indie, nie zaznane Chiny! Skrzypce nagle po[ród nut tysicy odnalazBy prawd [pic w[ród Bez:  Nerwy twoje, krew twoja mogBy wicej, qu'as-tu fait, gu'as-tu fait de ta jeunesse?" Co[ si w duszy [mieje, a co[- pBacze i tak mówi patrzc tsknie z ukrycia:  Drugi raz  od pocztku inaczej  mo\e uda si pikny film \ycia..." Telefon SBuchawka hebanowa na dBugim, zielonym sznurze, w której si terczc dziwny cud poczyna. Trzymam j w lewej rce, trzymam jak rozkwitB ró\, jak czark peBn najlepszego wina. Jak muszl pBask, w której sBodka my[l ciekawa dzwoni, jak maBe, ciemne, ciepBe wBasne sBoDce. MiBo mie cud na sznurku i zamkn go w lewej dBoni, by dzwiczaB z cicha, jak dukat w skarbonce, SBuchawko hebanowa, azylu u koDca drogi, któr my[l biegnie po zielonym sznurze, trbko peBna milczenia i szeptów w[ród sBodkiej trwogi, jak przy szeptaniu z swym anioBem stró\em, czy to wy cud tworzycie, przedmioty, ozible czynne, w których gBos miBy l[ni, jak r\nity diament, czy te\ on w sercu moim gra, a wy i wszystko inne to tylko \ycie i pretekst, i zamt? Olejne jabBka JabBko z modrym konturem, kwadratowo krzywe, pocignite zieleni, któr kraplak plami, ma na policzku biaBe [wiateBko, jak \ywe, i jest jabBkiem przy jabBku, w jabBkach, pod jabBkami. Talerz czarno-niebieski, a nad tym przepychem draperia wisi w faBdach z ciepBego kamienia. Za[ na obrus, gdzie biele cynkowe [ni ciche, toczy si - jeszcze jabBko - z modrym kr\kiem cienia Ptaszki japoDskie Ptaszki japoDskie malarza Hiroszige, o brzuchach puszystych, o skrzydBach zbatych, do góry nogami na gaBzce herbaty, krc si, plcz, przechylaj szyj. W tajemnic [wiata zagldaj od spodu, pod podszewk kwiatów, li[ci, zapachów, i wrzask, i [wir czyni ze szcz[cia i strachu, grozne ptaszki japoDskiego ogrodu. SBowik i [wit Gdy przed [witem sBowik [piewa, drzewa w cieniach sBuchaj. Pod rk po ogrodzie chodzi Pan Bóg z Maj. Srebro brzmi, z li[ci spBywa, drzewa si koBysz, kwiaty siwe sBuchaj, nieba siwe sBuchaj... Gdy przed [witem sBowik [piewa, Pan Bóg Maj przygarnia i caBuje j dr\c jak gasnca latarnia. A pocaBowanie Boga pachnie wieczn cisz, usta jego s jak brama otwarta i czarna... Maja z rk mu si wymyka, w [piew sBowika si przemienia, Bóg jej szuka po ogrodzie i mdleje z pragnienia... Bo pocaBowania Mai sBodkim \yciem dysz, a jej usta s jak [rodek zBotego pier[cienia. Ranny ptak Jaki[ ptaszek o [wicie oszalaB, zwariowaB, to si porwie z gaBzi, to o ziemi ci[nie, przelatuje z jabBoni na kwitnc wi[ni, jak maBa bByskawica siwa i ró\owa. Krzyczc, \e sBoDce wschodzi, leci ku kasztanom i terczy sBowo ,,sBoDce", gwi\d\e sBowo  wschodzi", koBysze si w gaBziach jak w zielonej Bodzi i kBuje rann cisz, deszczem haftowan. Wpatrzony w morelowy w[ród obBoków po\ar, spada prosto z kasztanu w krzak pod moje okno i krzyczy wielkim gBosem, z rado[ci okropn, \e sBoDce znowu wschodzi! [e go nikt nie po\arB! Lenartowicz ZBotniczeDku ty na niebie, chc pi \ycie, nie mam z czego. Zrób mi kubek, prosz ciebie, z szczerozBota gwiazdzistego! Zrób mi kubek! Zrób mi kubek! Ale, prosz, zrób mi Badnie, wyrzezb wszystko w nim co lubi: pieska, serce, gwiazdk na dnie. Zrób mi lekki i niedu\y, ale mocny zrób i trwaBy, niech mi caBa wieczno[ sBu\y! Chc pi z niego dla twej chwaBy. Otrzyj rce twe z pozBoty, któr zBocisz [wiat po ciemku, dla miBo[ci, dla tsknoty uczyD kubek, ZBotniczeDku. Ptaszek Ptaszek idiota, gBupszy, ni\ si zdaje, strojny barwn krajk, z gBow jak makówka, nieprzyjaciel kota, ojciec piciu jajek, z których ka\de jajko peBne jest póBgBówka, przyparty do drzewa pierzem rudosinem, toczy gBo[ne swary z innym znów kretynem, po czym [piewa, [piewa gBupstwa nie do wiary. Zmierzch Zmierzch z nocnym mrokiem zaplataj mat, mat szerok, póBciemn, póBjasn, na czarne pasmo kBad srebrne pasmo, na pasmo mikkie dwa pasma wBochate... Tkaj w ni ró\e biaBe, jakie[ iskry, ram pozBacanych mrcy u[miech ry\y, uparte [wiatBo krysztaBowej miski i niebieskawy blask okiennych krzy\y... Przez próg do parku id i wci\ plot, i dalej wi\ wBochate przdziwa - nietoperz, ksi\yc gonicy z tsknot, skrzydBem zamiata i splot im przerywa... Laura i Filon A jawor byB szumicy, ponury i siny, miaB du\o, du\o li[ci, Jak drzewo na sztychu.  Koszyk miBy pleciemy byB z cienkiej wikliny, maliny w nim ró\owe [miaBy si po cichu... Filon w zielonym fraczku byB jak pasikonik, Laura miaBa Bzy w oczach i przepask modr, w[ród ksi\kowej, po\óBkBej i francuskiej woni le\aBa, chud rk oparBszy o biodro. Przyszli w proch si rozsypa (pBascy jak kwiat w ksi\ce) pod umówionym, sinym, szumicym jaworem: smutny, zielony Filon, Laura w modrej wst\ce, w bladej sukni i w wielkiej kamei z amorem. Zpiew sBowika BiaBe trawy z wiatrem pByn, dachy l[ni grynszpanem, sBowik skryty w drzew obBokach wykwita pytaniem...  I pyta si srebrno-szklanie, nut sBodk, [migB, co Bagodnie w niebo wnika krysztaBow igB.. I jeszcze si pyta szklanic, cicho i nie[miaBo, a dzwik spada srebrn, sBabo wypuszczon strzaB... I znowu si pyta jasno, a ostatnie sBowo zatrzymuje si na niebie [wiecc diamentowo.. I znów jeszcze raz si pyta, a wyniosBo[ dzwiku jest jak sztylet samobójczy, podniesiony w rku... I znów pyta si uparcie, wstrzymuje Bzy ptasie, kryje oczy mgB zasnute w siwych piór atBasie... BiaBe trawy z wiatrem pByn, drzewa bByszcz [niedzi, - Bóg pytaniem urzeczony, zwleka z odpowiedzi...  Bóg pytaniem urzeczony, zwleka z odpowiedzi... Lunatyk Idzie miesic przez niebo, o chmury si potyka, mocno [wieci w czarnym bezdro\u - zaczepiB promieniem o twarz lunatyka [picego w srebrzystym Bo\u. Lunatyk w [nie si miota obok srebrnej \ony, zrzuca z siebie siwe atBasy i wstaje z Bo\a [picy, i patrzy stskniony oczyma z perBowej masy. DBugi promieD si zwinB wkoBo lunatyka, cignie go mocno pod Bokcie - on za[ z sennym u[miechem nie\ywego ChiDczyka zakrzywia srebrne paznokcie. Po czym lunatyk z cieniem, jak dwa koty zwinne, biaBy jeden, z czarny drugi, przez sypialni z balkonu przechodz na rynn trzymajc si srebrnej smugi. Tymczasem z okna spadBy ciche, biaBe kraty, a dziwadBa wypeBniBy pokój -- -- -- kto[ otuliB brokatem w ksi\ycowe kwiaty srebrn \on, le\c na boku... Amory NagBa my[l i mo\liwo[ buchajca pie[ni, o której sen ostrzegaB radosnym póBgBosem... Zamiast ust, które jeszcze caBowa si nie [mi  papieros, zapalony drugim papierosem. Zetknicie ramion w lo\y lub w gBbi karety, koncentrujce \ycie w pBoncym rkawie! SBodkie ognie bengalskie, rozkoszne rakiety, i oczy roze[miane w [miertelnej zabawie. Shake-hand za dBugi nieco, a chccy trwa wiecznie, i odpychanie ludzi: nie mówcie! nie radzcie! i sBowa, dr\ce, wdziczne, niepotrzebne, [mieszne, jak koronki i wst\ki na przecudnym akcie. Woda Szklanym Bukiem dr\ fontanny, zródBa skalane dzwicz, pluszcz krople: jedna, druga, trzecia, czwarta, pita, szósta... BiaBe nimfy le\ w muszlach malowanych tcz, zamykaj mrce oczy, otwieraj tskne usta... Mdlejc na jedwabnych blaskach, w zielonym pomroku, wycigaj srebrne rce nie wiadomo gdzie i czemu? Mo\e patrzy z góry, z doBu, mo\e stoi z boku dumny wBadca pluszczcego, tczowego wód haremu? ZadzwiczaBa dysonansem sBodkiej wody \aBo[ pusta... pluszcza krople: jedna, druga, trzecia, czwarta, pita, szósta... Morze Morze jest caBe w koBa oczu my lub sowy, caBe w dr\eniach jedwabi, biaBym szytych [ciegiem, - i jest podobne sukni pstrej, grodenaplowej, o falbankach [nie\ystych, musujcych brzegiem. FaBdy tocz si \ywe, w skaBy haftem stukn, tren jak sie zarzucaj daleko i pBasko i znów [cigaj mokr biel koronek z piasku, i znów peBzaj naprzód, \yw, zwinn sukni. Wejd w ni i rozleje si wkoBo mnie cudnie, zepn mi j dwie ryby srebrne na ramionach, potoczy si na zachód, na wschód i poBudnie fioletowozielona! Aokciem niezmierzona! Rozrzuc moj sukni a\ po [wiata koDce, a\ si splcz falbanki w wBasnym biaBym skrcie, i wznios w dzikczynieniu operlone rce po zBocisty kapelusz, który mi da sBoDce. Melodia amerykaDska Nad bBkitn morsk wod skacz gwiazdy zewszd, niebo modre te\ jest w gwiazdy i w czerwone pasy. Jedzie smug Okrt, peBen owoców i dziewczt, pByn za nim pogubione, zBote ananasy... CaBuje si fala z fal wzdBu\ pól oceanu, wycigaj si ramiona ku brzegom, ku brzegom, wiatr pomieszaB zapach brzoskwiD z tchnieniem origanu, a rekiny wkoBo taDcz walc brzucha srebrnego... Pitrz si krgBo[ci \óBte, gBadko[ci ró\owe, pomaraDcze tul twarze do twarzy dziewczcych, i na opak w dóB si sypi jak perBy tczowe, midzy ryby i skaczcych gwiazd setki tysicy... Na wybrze\ach ludzie stoj, w ramionach szerocy, patrz jczc na horyzont, klkaj pokorni i czekaj z utsknieniem od rana do nocy na pachncy Okrt biaBy, Okrt z Kalifornii... Polowanie Tuwim, wielki indyjski wódz czerwono-czarny, w piórach dr\cych najcudniej, l[nicych najogni[ciej, skrada si przez obBoki, wachlarze i li[cie, polujc na lwy zBote i czerwone sarny. Rozpatruje krzyk [wiata  barwy i przedmioty, orlim wzrokiem uderza i zby zacina. WygiB Buk, sam wygity jak zBocista trzcina: [wist  i padB wiersz krwawicy, wierzgajcy, zBoty. Poczciwcy Tak Bagodnie si ze mn obszedB Maj bladolicy i WrzesieD z kukurydzianym dBugim zBotym wBosem - - a Bóg mnie poczstowaB tak mocnym papierosem z gwiazdzistej, czarno-zBotej papiero[nicy! Dobrzy byli - i \yBam jakby w cigBej niedzieli, opiekowali si mn jak przydro\n ró\. A\ si boj dzikowa, by nie pomy[leli, \e mi dali o wiele, o wiele za du\o. Wiersz ukradziony Bór zastygB w ko[cióB z \elaza i rdzy - w kopule niebo bBkitne jak chabry niebie[ci blado sBupów mrok popielny... Po borze chodzi wiatr, stary ko[cielny, dmucha na srebrne buków kandelabry, i gasi li[cie: pBomienie i skry. Listopad i listonosz Jest listopad czarny, troch zBoty, mokre lustro trzyma w rku ziemia. W oknie domu pBacze \al tsknoty: Niema listów! Listonosza niema! Ju\ nie przyjdzie ni we dnie ni noc, zBote pBatki zawiaBy mu oczy, wiatr mu torb otworzyB przemoc, list za listem po drodze si toczy! Listonosza zasypaBy li[cie, serc i trbek zBocista ulewa! No i przepadB w zamcie i [wi[cie list, li[ biaBy z kochanego drzewa... SkazaDcy Spojrzenia, póBu[miechy, czary kilku minut, ruchy, bByski, wiosenno[ rozmarzonej ró\y, rumieniec amarantu, blado[ seledynu, wyraz, który si nigdy w [wiecie nie powtórzy, rado[ nie wion temu, co jest i co bdzie, zadumanie dziwice si [wiatu [miesznemu, modlitwy jak kwiat [lepe i gesty Babdzie, i serce niepodobne \adnemu innemu, wBosy pBowe, zBociste, od jedwabiu miksze, i my[li pracujce wBasn, szczer prac, usta mniejsze od oczu, oczy od ust wiksze, wszystko skazane na [mier! niewiadomo za co? Staro[ Leszczyna si stroi w fioletow mor, a lipa w atBas zielony najgBadszy... Ja si ju\ nie przebior, na mnie nikt nie popatrzy. Bywaj dziwacy, którzy z pokrzyw i mleczów skBadaj bukiety, lecz gdzie\ s tacy, którzy by caBowali wBosy starej kobiety- Jestem sama, Babcia mi na imi - czuj si jako czarna plama na tczowym [wiata kilimie... Dziadzio Dziadzio siedziaB w pracowni przed sztalug, paliB cygaro, braB pdzel do ust, namy[laB si dBugo, strzsaB jedwabny popióB w popielniczk star. RozrabiaB na palecie soki fijoBkowe, deszczówk pomieszan z zieleni wiosenn i mleko migdaBowe z sjenn. Zlad oBówka wycieraB kawaBkami chleba, a po kobalt przez okno sigaB a\ do nieba. MalowaB rozrzewnieniem i sBoDcem siwki, grzywki, kopytka taDczce i l[nice, oczy peBniejsze ognia od oczu Hiszpanek i zady roztczone jak baDki mydlane, jak grupy grzybków barwne miasteczka i chaty, i Bki, i dziedziców jak sumy wsatych. A za fotelem dziadzi kiwajc si staB mdry [ydek Immerglück albo Himmelblau, inni czyhali we drzwiach, a inni w ogrodzie, a\ sBodko [picy skoDczy swój sen o pogodzie. Babcia Za lat pidziesit sidzie przy fortepianie (bdzie miaBa wówczas wiosen siedemdziesit cztery) babcia, co nosiBa jumpery i prze\yBa wielk wojn nudn niesBychanie. Babcia, za której czasów jezdziBy tramwaje, samolot pierwszych kroków uczyB si po niebie, a ludzie przez telefon mówili do siebie, nie widzc si nawzajem. Babcia pamitajca Krakusa i Wand, a w ka\dym razie PiBsudskiego i Focha, która si upajaBa jazz-bandem i odbieraBa listy od listonosza, której mBodo[ zeszBa marnie, bez kikimobilu, biofonu, wirocyklu i astrodaktylu, wpatrzona w film swój zblakBy z u[miechem tsknoty, zagra na fortepianie staro[wieckie fokstroty. O Cioci co si otruBa Ciotki nie byBy pikne, nie miaBy nic z wró\ek. ByBy dzielne, szczawiowe, barchanowe \ony. Nie miaBy zBotych wBosów, ni jedwabnych nó\ek, ni oczu tajemniczych, ni rzs wykrconych. BraBy serjo swe dzieci, kwiaty i owoce, m\ów trzymaBy krótko, perfum nie lubiBy, zasypiaBy spokojnie w ksi\ycowe noce, peBne kurzej t\yzny i jaglanej siBy. Jedynie ciocia Lila, wiotka i pachnca, podobna byBa wró\ce i paryskiej lali. ChodziBa w piórkach ptasich i tiulach ze sBoDca, caBowaBa, unoszc nakrapianych woali. Wkrótce j jakie[ wichry \aBosne rozwiaBy w[ród wiosennych bByskawic i szumów ponurych. Zgrzebne ciotki pBakaBy  lecz nic nie wiedziaBy jaki byB smak miBo[ci i... trutki na szczury. Dwa sBoDca Kogut padB dzisiaj martwy piejc  kukuryku", jk si rozlegB na dachach, w oknach i na wie\ach Ziemia stanBa w kolcach krzyku skulona caBa na ksztaBt potwornego je\. Dwa wielkie, zBote sBoDca za[witaBy spoBem, \óBci strachu przestwór zalaBy, goniBy si po niebie w wy[cigu wesoBym, gdy na ziemi ponure procesje [piewaBy. Matki, zalane Bzami od blasku zBotemi, zawyBy z wichrem, morzem i lasem do wtóru, a sBoDca z grzywami do ziemi bByskaBy dalej w modrym odmcie lazurów. BydBo, gro\c rogami nie wiadomo komu, uciekBo na wszystkie strony  a umarli spod ziemi wyszli po kryjomu wszc jak [lepe krety w[ród trawy zielonej... Lecz w wyludnionych, miejskich, pachncych ogrodach dwoje jakich[ szaleDców siadBo obok siebie, i szeptaBo: jak cudna pogoda! Dwoje jest nas na ziemi, dwoje sBoDc na niebie. Heliotrop To, co si nie da powiedzie, co nigdy powiedziane nie bdzie, trzepotaBo si przez krótk chwil i spadBo po srebrzystej chwili na heliotrop kwitncy póBkolem, na heliotrop zadumany w grzdzie, pokropiony jak wst\ki liliowe woni sBoDca i woni wanilii. W li[ciach jeszcze zawisBo znu\one, w trawach jeszcze si l[ni i przechyla, znikBo, w ziemi zsunBo si cicho, zapltaBo w kwiat stBoczony ciasno i zd\yBo tyko zabi niechccy powietrznego przechodnia, motyla, który zadr\aB, i skrzydBa chciaB zBo\y do modlitwy nad siBy, i zgasnB.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Maria Pawlikowska Jasnorzewska Niebieskie migdaly
Pawlikowska Jasnorzewska Różowa magia
Pawlikowska Jasnorzewska Pocałunki
Poezja Le¶miana, Tuwima i Pawlikowskiej Jasnorzewskiej
Próba interpretacji wiersza Marii Jasnorzewskiej Pawlik~6FA
pawlikowski, fizyka, szczególna teoria względności
Maria Simma Moje przeżycia z duszami czysccowymi

więcej podobnych podstron