Pawlikowska Jasnorzewska Różowa magia



Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
RÓŻOWA MAGJA ? 1924
RÓŻOWA MAGJA

Tak wyglądała okładka pierwszego wydania - drugiego tomiku poezji
Marii z Kossaków Pawlikowskiej. Tomik ten ukazał się nakładem Księgarni
H.Altenberga we Lwowie w 1924 roku.
Druk Tow. Wyd. "IGNIS" w Warszawie.
Wydanie pierwsze zawiera 39 utworów.


Różowa Magja
Na złocistej fajerce
spalę różową różę
czarne pióreczko kurze
i jedno ludzkie serce.

Nikogo nie otruję,
nikogo nie zabiję,
Serce to jest niczyje
jest ono tylko - moje.

Gołębia nie zaduszę,
me czary są bezkrwawe
w czarodziejską potrawę
wrzucę ma własną duszę.
Ja
Było raz dziecko zabawne i tłuste. Umarło. Nie ma go nigdzie.
Biegało po domu, krzyczało. Są jeszcze jego fotografie w salonie.
Aż śmiać się i istnieć przestało, i nikt się nie zdziwił tej krzywdzie,
choć było tak kochane i rozpieszczone.

Gdy z domu powoli znikało, obyło się jakoś bez płaczu i pisku.
Zabawki, sukienki, niepotrzebne pamiątki zalegają poddasze.
Mama nieraz i do późnej nocy czuwała nad jego kołyską,
a jednak dzisiaj, gdy je wspomina - nie płacze.

Nazywało się tak jak ja, więc wszyscy myślą, że ja to ono,
i nie usypali mu gróbka, choćby takiego jak kopiec kreta.
Toteż płacze nocami w kominie, że je zapomniano, zgubiono,
że miejsce jego zajęła jakaś niedobra kobieta...

Kto chce, bym go kochała
Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury
i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry.
Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce
i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce.

I musi też umieć ziewać, kiedy pogrzeb przechodzi ulicą,
gdy na procesjach tłumy pobożne idą i krzyczą.
Lecz musi być za to wzruszony, gdy na przykład kukułka
kuka lub gdy dzięcioł kuje zawzięcie w srebrzystą powlokę buka.

Musi umieć pieska pogłaskać i mnie musi umieć pieścić,
i śmiać się, i na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści,
i nie wiedzieć nic, jak ja nic nie wiem, i milczeć w rozkosznej ciemności,
i być daleki od dobra i równie daleki od złości.

Madrygał
Wdzięczne oczy, złote lampy, blasku jedyny
palcie mi się, świećcie mi się długie godziny.

Niechaj księżyc brocząc w srebrze po niebie kroczy,
niechaj słońce w własnem złocie po niebie broczy *)


wy się palcie wdzięczne lampy, do dna oliwy,
po was noc mi gwiezdna nie cud, słońce nie dziwy.

Niechaj księżyc w srebrnych kolcach rozbłyska nocą,
niechaj słońca złote kolce w oknie migocą

okiennice pozasuwam, zamknę na wieki,
w waszym ogniu oślepione zmrużę powieki.

Niechaj księżyc cebrem leje potoki srebra
niechaj słońce złoto leje z jasnego cebra

dla mnie ciemność, gdzie cię niema, blasku miłosny,
nie różna mi noc ode dnia, zima od wiosny.

Niechaj księżyc stroi ziemię w srebrzystą larwę,
niechaj słońce stroi ziemię w tęczową barwę

oczy moje, serce moje, zgasną nad ranem
przepalone światłem szczęścia, światu nieznanem.
własnym*)
Pocóź jechać do Turcji
Kule z puchu wśród trawy błyskają jak świeczki,
i ogród drży marzeniem od haszyszu chorem.
Pocóź jechać do Turcji - Pachnie bez turecki, po cóż
jechać*)
półksiężyc blady wschodzi tak jak nad Bosforem.

Za bramą tramwaj dzwoni, kurzu pełno, huku,
tu trawa niekoszona, puchowa, wysoka,
pstry dywan i ust twoich słodkie rachatłukum
i szalik mój zielony, jak sztandar Proroka.

Jak Bej z Perłą haremu samiśmy zostali...
i pić możemy z naszych ócz pełnych zamętu,
ja, pobladła Leila i ty, Mechmed Ali,
najpiękniejszą, najsłodszą z tajemnic orientu!
Orientu! *)

Tureckiego Khediwa dym w kłębach się waha
i zapachniał do rymu ciemny kwiat nasturcji.
Milczenie jest tureckie, obce Na Ałłacha!
Pocóź jechać do Turcji ? Do dalekiej Turcji ?
Bez turecki
Rozwiane minarety,
meczety, kopuły,
w liijowych jaszmakach drzemiące kobiety,
pachnące Stambuły...
Trzydniowe seraje
pełne miękkich poduszek,
z których leżący zapach powoli powstaje
i gdy go wicher wiosenny kołysze
krzyczy głośniej niżeli krzyczący Derwisze!...
.....derwisze *)
Dywan perski
Kwadrat żółty żałośnie stał na czarnej plamie,
patrząc, jak krzyże białe idą w ramie w ramię.

Aż ozdoba środkowa, gwiazda barwy grochu
Wysłała w jego stronę litościwy pochód

kwadracików niebieskich o spojrzeniu słodkiem,
które go otoczyły życzliwym opłotkiem.

A wokoło milcząc różne krążyły potwory:
duży dwukrzyż zielony, dziurawy i chory,

siekierkowe stworzyszcza i żółte hakowce,
rozbiegane po polu jak szalone owce.

Z dala na to patrzyli trójkątowie smutni,
a z wybrzeży rozbrzmiewał wrzask stubarwnej kłótni.

Niebo a kapelusze
Niebianki śpiewające w szczęściu niewesołem!
Nie macie parasolek ani kapeluszy!
Anioł ma co najwyżej gwiazdeczkę nad czołem,
a duch chodzi w zawoju, jak przystało duszy.

Gdzie wasze wstążki, pióra, charmeusy, woale?
Spadły z drzewa wieczności jak płatki pachnące,
i próżno się pytacie o nowe żurnale
modrej grozy, biegnącej w cztery świata końce.

Archanioł biały, obcy najsłodszej kobiecie,
da wam czasem nimb złoty zamiast kapelusza.
- Porucznik marynarki jest też biały w lecie -
pamiętacie? Jest prostszy i łatwiej się wzrusza...

Zamek na lodzie
Pod zamkiem moim w słońcu popękały lody!
Chwila, a runie wszystko, szamocząc się z losem!
Anioł-Stróż z długą twarzą, jak ministrant młody,
odmawia zdrowaśmarie, pociągając nosem.

Diabeł zobaczył, krzyknął: na ratunek gońmy!
Lecą, jak sadze czarni, hałaśliwie, butnie,
podparli, ustawili, przyklepali dłońmi -
i roześmiali się do mnie - poczciwie - przesmutnie...

Chinoiserie
Nie po to chcę jechać do Chin,
by widzieć piękne świątynie,
wieżę jakąś Ming czy Tsin,
lub pejzarz w Kao-linie.
Przecież
póki mam twarz białą z różowym,
bez kurzych łapek na skroni,
marzyć o tym lub owym
nikt mi nie wzbroni.
Otóż:
Chcę jechać do chińskiej miłości,
chcę jechać do chińskiej wiśni,
najłatwiej tam i najprościej
sen chiński mi się wyśni.
Może
jakiś szumiący dostojnik
nieznany, żółty i ciemny,
w ramionach jedwabiem strojnych
nauczy mnie chińskich tajemnic?
Jakich?
Tajemnic laki, herbaty,
płaskich jak liść kapeluszy,
pagód i smoków rogatych,
i mojej własnej duszy.
Modelka
Jak stos pereł świeci w kącie modelka,
wśród głów, sztalug, papierów, jaśniejąca i wielka.
W roztopionym owalu leży na dywanie,
z ręką zwisającą jak kiść róży.
Wkrótce wstanie, koszulą się zachmurzy,
włoży czarne półślepe buciki
zapinane na nieliczne guziki i zniknie za parawanem,
i wyjdzie,niby słońce zaćmione suknią i kaftanem.

Madame Butterfly
Gdy Butterfly leżała na macie słomianej,
jak owoc przekrajana ciosem harakiri,
ktoś nadbiegł, ktoś zapukał w papierowe ściany
i rozbłysły śmiertelne odmęty i wiry.

Usłyszała głos jego. Zaklęty! przeklęty!
więc poczęła się rzucać jak pstra gąsienica,
na łokciach i na boku w stronę drzwi zamkniętych,
splątana w suknię z nieba, brzoskwiń i księżyca.

W pośpiechu padła nagle twarzą do podłogi
i przeszła po niej fala szeroka, znużona
jął szumieć Wielki Wachlarz czarny i złowrogi,
rozwiał ściany i kwiaty, świat i Pinkertona...
Fatamorgany
Tęskny Tyńcu, srebrna skało Kmity,
Druidyczne moje Bielany,
Tatry w błękicie, bystrym dostrzegalne okiem,
I ty, groźny klasztorze o murach bez okien
Na brzegu Wisły!
Krakowskie fatamorgany,
Coście trwały pobladły i prysły...
Film amerykański
Grają skrzypce, a w skrzypcowy amarant
wjeżdża cowboy, wspaniały bandyta.
Mustang rzuca się pod nim jak baran,
łącząc w skok wszystkie cztery kopyta.

On się śmieje biało spod sombrera
i z wierzchowcem tańczy jak lajkonik!
Dziś się żyje jutro się umiera,
ale żyje się: siłą stu koni!

Widma zwierząt! Widma ludzi Młodych,
w krajobrazach czarno-białych i sinych!
Migające zadzierzyste pagody,
słodkie Indie, nie zaznane Chiny!

Skrzypce nagle pośród nut tysięcy
odnalazły prawdę śpiącą wśród łez:
Nerwy twoje, krew twoja mogły więcej,
qu'as-tu fait, gu'as-tu fait de ta jeunesse?"
Coś się w duszy śmieje, a coś- płacze
i tak mówi patrząc tęsknie z ukrycia:
Drugi raz od początku inaczej
może uda się piękny film życia..."
Telefon
Słuchawka hebanowa na długim, zielonym sznurze,
w której się tercząc dziwny cud poczyna.
Trzymam ją w lewej ręce, trzymam jak rozkwitłą różę,
jak czarkę pełną najlepszego wina.

Jak muszlę płaską, w której słodka myśl ciekawa dzwoni,
jak małe, ciemne, ciepłe własne słońce.
Miło mieć cud na sznurku i zamknąć go w lewej dłoni,
by dźwięczał z cicha, jak dukat w skarbonce,

Słuchawko hebanowa, azylu u końca drogi,
którą myśl biegnie po zielonym sznurze,
trąbko pełna milczenia i szeptów wśród słodkiej trwogi,
jak przy szeptaniu z swym aniołem stróżem,

czy to wy cud tworzycie, przedmioty, ozięble czynne,
w których głos miły lśni, jak rżnięty diament,
czy też on w sercu moim gra, a wy i wszystko inne
to tylko życie i pretekst, i zamęt?
Olejne jabłka
Jabłko z modrym konturem, kwadratowo krzywe,
pociągnięte zielenią, którą kraplak plami,
ma na policzku białe światełko, jak żywe,
i jest jabłkiem przy jabłku, w jabłkach, pod jabłkami.

Talerz czarno-niebieski, a nad tym przepychem
draperia wisi w fałdach z ciepłego kamienia.
Zaś na obrus, gdzie biele cynkowe śnią ciche,
toczy się - jeszcze jabłko - z modrym krążkiem cienia
Ptaszki japońskie
Ptaszki japońskie malarza Hiroszige,
o brzuchach puszystych, o skrzydłach zębatych,
do góry nogami na gałązce herbaty,
kręcą się, plączą, przechylają szyję.

W tajemnicę świata zaglądają od spodu,
pod podszewkę kwiatów, liści, zapachów,
i wrzask, i świr czynią ze szczęścia i strachu,
groźne ptaszki japońskiego ogrodu.

Słowik i świt
Gdy przed świtem słowik śpiewa, drzewa w cieniach słuchają.
Pod rękę po ogrodzie chodzi Pan Bóg z Mają.
Srebro brzmi, z liści spływa, drzewa się kołyszą,
kwiaty siwe słuchają, nieba siwe słuchają...

Gdy przed świtem słowik śpiewa, Pan Bóg Maję przygarnia
i całuje ją drżącą jak gasnąca latarnia.
A pocałowanie Boga pachnie wieczną ciszą,
usta jego są jak brama otwarta i czarna...

Maja z rąk mu się wymyka, w śpiew słowika się przemienia,
Bóg jej szuka po ogrodzie i mdleje z pragnienia...
Bo pocałowania Mai słodkim życiem dyszą,
a jej usta są jak środek złotego pierścienia.
Ranny ptak
Jakiś ptaszek o świcie oszalał, zwariował,
to się porwie z gałęzi, to o ziemię ciśnie,
przelatuje z jabłoni na kwitnącą wiśnię,
jak mała błyskawica siwa i różowa.

Krzycząc, że słońce wschodzi, leci ku kasztanom
i terczy słowo ,,słońce", gwiżdże słowo wschodzi",
kołysze się w gałęziach jak w zielonej łodzi
i kłuje ranną ciszę, deszczem haftowaną.

Wpatrzony w morelowy wśród obłoków pożar,
spada prosto z kasztanu w krzak pod moje okno
i krzyczy wielkim głosem, z radością okropną,
że słońce znowu wschodzi! Że go nikt nie pożarł!
Lenartowicz
Złotniczeńku ty na niebie,
chcę pić życie, nie mam z czego.
Zrób mi kubek, proszę ciebie,
z szczerozłota gwiaździstego!

Zrób mi kubek! Zrób mi kubek!
Ale, proszę, zrób mi ładnie,
wyrzeźb wszystko w nim co lubię:
pieska, serce, gwiazdkę na dnie.

Zrób mi lekki i nieduży,
ale mocny zrób i trwały,
niech mi cała wieczność służy!
Chcę pić z niego dla twej chwały.

Otrzyj ręce twe z pozłoty,
którą złocisz świat po ciemku,
dla miłości, dla tęsknoty
uczyń kubek, Złotniczeńku.

Ptaszek
Ptaszek idiota,
głupszy, niż się zdaje,
strojny barwną krajką,
z głową jak makówka,
nieprzyjaciel kota,
ojciec pięciu jajek,
z których każde jajko
pełne jest półgłówka,
przyparty do drzewa
pierzem rudosinem,
toczy głośne swary
z innym znów kretynem,
po czym śpiewa, śpiewa
głupstwa nie do wiary.
Zmierzch
Zmierzch z nocnym mrokiem zaplatają matę,
matę szeroką, półciemną, półjasną,
na czarne pasmo kładą srebrne pasmo,
na pasmo miękkie dwa pasma włochate...

Tkają w nią róże białe, jakieś iskry,
ram pozłacanych mrący uśmiech ryży,
uparte światło kryształowej miski
i niebieskawy blask okiennych krzyży...

Przez próg do parku idą i wciąż plotą,
i dalej wiążą włochate przędziwa -
nietoperz, księżyc goniący z tęsknotą,
skrzydłem zamiata i splot im przerywa...

Laura i Filon
A jawor był szumiący, ponury i siny,
miał dużo, dużo liści, Jak drzewo na sztychu.
Koszyk miły pleciemy był z cienkiej wikliny,
maliny w nim różowe śmiały się po cichu...

Filon w zielonym fraczku był jak pasikonik,
Laura miała łzy w oczach i przepaskę modrą,
wśród książkowej, pożółkłej i francuskiej woni
leżała, chudą rękę oparłszy o biodro.

Przyszli w proch się rozsypać (płascy jak kwiat w książce)
pod umówionym, sinym, szumiącym jaworem:
smutny, zielony Filon, Laura w modrej wstążce,
w bladej sukni i w wielkiej kamei z amorem.
Śpiew słowika
Białe trawy z wiatrem płyną, dachy lśnią grynszpanem,
słowik skryty w drzew obłokach wykwita pytaniem...

I pyta się srebrno-szklanie, nutą słodką, śmigłą,
co łagodnie w niebo wnika kryształową igłą..

I jeszcze się pyta szklanic, cicho i nieśmiało,
a dźwięk spada srebrną, słabo wypuszczoną strzałą...

I znowu się pyta jasno, a ostatnie słowo
zatrzymuje się na niebie świecąc diamentowo..

I znów jeszcze raz się pyta, a wyniosłość dźwięku
jest jak sztylet samobójczy, podniesiony w ręku...

I znów pyta się uparcie, wstrzymuje łzy ptasie,
kryje oczy mgłą zasnute w siwych piór atłasie...

Białe trawy z wiatrem płyną, drzewa błyszczą śniedzią,
- Bóg pytaniem urzeczony, zwleka z odpowiedzią...
Bóg pytaniem urzeczony, zwleka z odpowiedzią...


Lunatyk
Idzie miesiąc przez niebo, o chmury się potyka,
mocno świeci w czarnym bezdrożu -
zaczepił promieniem o twarz lunatyka
śpiącego w srebrzystym łożu.

Lunatyk w śnie się miota obok srebrnej żony,
zrzuca z siebie siwe atłasy
i wstaje z łoża śpiący, i patrzy stęskniony
oczyma z perłowej masy.

Długi promień się zwinął wkoło lunatyka,
ciągnie go mocno pod łokcie -
on zaś z sennym uśmiechem nieżywego Chińczyka
zakrzywia srebrne paznokcie.

Po czym lunatyk z cieniem, jak dwa koty zwinne,
biały jeden, z czarny drugi,
przez sypialnię z balkonu przechodzą na rynnę
trzymając się srebrnej smugi.

Tymczasem z okna spadły ciche, białe kraty,
a dziwadła wypełniły pokój -- -- --
ktoś otulił brokatem w księżycowe kwiaty
srebrną żonę, leżącą na boku...
Amory
Nagła myśl i możliwość buchająca pieśnią,
o której sen ostrzegał radosnym półgłosem...
Zamiast ust, które jeszcze całować się nie śmią
papieros, zapalony drugim papierosem.

Zetknięcie ramion w loży lub w głębi karety,
koncentrujące życie w płonącym rękawie!
Słodkie ognie bengalskie, rozkoszne rakiety,
i oczy roześmiane w śmiertelnej zabawie.

Shake-hand za długi nieco, a chcący trwać wiecznie,
i odpychanie ludzi: nie mówcie! nie radźcie!
i słowa, drżące, wdzięczne, niepotrzebne, śmieszne,
jak koronki i wstążki na przecudnym akcie.


Woda
Szklanym łukiem drżą fontanny, źródła skalane dźwięczą,
pluszczą krople: jedna, druga, trzecia, czwarta, piąta, szósta...
Białe nimfy leżą w muszlach malowanych tęczą,
zamykają mrące oczy, otwierają tęskne usta...

Mdlejąc na jedwabnych blaskach, w zielonym pomroku,
wyciągają srebrne ręce nie wiadomo gdzie i czemu?
Może patrzy z góry, z dołu, może stoi z boku
dumny władca pluszczącego, tęczowego wód haremu?

Zadźwięczała dysonansem słodkiej wody żałość pusta...
pluszcza krople: jedna, druga, trzecia, czwarta, piąta, szósta...
Morze
Morze jest całe w koła oczu ćmy lub sowy,
całe w drżeniach jedwabi, białym szytych ściegiem,
- i jest podobne sukni pstrej, grodenaplowej,
o falbankach śnieżystych, musujących brzegiem.

Fałdy toczą się żywe, w skały haftem stukną,
tren jak sieć zarzucają daleko i płasko
i znów ściągają mokrą biel koronek z piasku,
i znów pełzają naprzód, żywą, zwinną suknią.

Wejdę w nią i rozleje się wkoło mnie cudnie,
zepną mi ją dwie ryby srebrne na ramionach,
potoczy się na zachód, na wschód i południe
fioletowozielona! Łokciem niezmierzona!

Rozrzucę moją suknię aż po świata końce,
aż się splączą falbanki w własnym białym skręcie,
i wzniosę w dziękczynieniu operlone ręce
po złocisty kapelusz, który mi da słońce.


Melodia amerykańska
Nad błękitną morską wodę skaczą gwiazdy zewsząd,
niebo modre też jest w gwiazdy i w czerwone pasy.
Jedzie smugą Okręt, pełen owoców i dziewcząt,
płyną za nim pogubione, złote ananasy...

Całuje się fala z falą wzdłuż pól oceanu,
wyciągają się ramiona ku brzegom, ku brzegom,
wiatr pomieszał zapach brzoskwiń z tchnieniem origanu,
a rekiny wkoło tańczą walc brzucha srebrnego...

Piętrzą się krągłości żółte, gładkości różowe,
pomarańcze tulą twarze do twarzy dziewczęcych,
i na opak w dół się sypią jak perły tęczowe,
między ryby i skaczących gwiazd setki tysięcy...

Na wybrzeżach ludzie stoją, w ramionach szerocy,
patrzą jęcząc na horyzont, klękają pokorni
i czekają z utęsknieniem od rana do nocy
na pachnący Okręt biały, Okręt z Kalifornii...

Polowanie
Tuwim, wielki indyjski wódz czerwono-czarny,
w piórach drżących najcudniej, lśniących najogniściej,
skrada się przez obłoki, wachlarze i liście,
polując na lwy złote i czerwone sarny.

Rozpatruje krzyk świata barwy i przedmioty,
orlim wzrokiem uderza i zęby zacina.
Wygiął łuk, sam wygięty jak złocista trzcina:
świst i padł wiersz krwawiący, wierzgający, złoty.


Poczciwcy
Tak łagodnie się ze mną obszedł Maj bladolicy
i Wrzesień z kukurydzianym długim złotym włosem -
- a Bóg mnie poczęstował tak mocnym papierosem
z gwiaździstej, czarno-złotej papierośnicy!

Dobrzy byli - i żyłam jakby w ciągłej niedzieli,
opiekowali się mną jak przydrożną różą.
Aż się boję dziękować, by nie pomyśleli,
że mi dali o wiele, o wiele za dużo.

Wiersz ukradziony
Bór zastygł w kościół z żelaza i rdzy -
w kopule niebo b3ękitne jak chabry
niebieści blado słupów mrok popielny...

Po borze chodzi wiatr, stary kościelny,
dmucha na srebrne buków kandelabry,
i gasi liście: płomienie i skry.

Listopad i listonosz
Jest listopad czarny, trochę złoty,
mokre lustro trzyma w ręku ziemia.
W oknie domu płacze żal tęsknoty:
Niema listów! Listonosza niema!

Już nie przyjdzie ni we dnie ni nocą, *)
złote płatki zawiały mu oczy,
wiatr mu torbę otworzył przemocą,
list za listem po drodze się toczy!

Listonosza zasypały liście,
serc i trąbek złocista ulewa!
No i przepadł w zamęcie i świście
list, liść biały z kochanego drzewa...
*)Już nie przyjdzie ni we dnie, ni w nocy

Skazańcy
Spojrzenia, półuśmiechy, czary kilku minut,
ruchy, błyski, wiosenność rozmarzonej róży,
rumieniec amarantu, bladość seledynu,
wyraz, który się nigdy w świecie nie powtórzy,

radość nie wioną temu, co jest i co będzie,
zadumanie dziwiące się światu śmiesznemu,
modlitwy jak kwiat ślepe i gesty łabędzie,
i serce niepodobne żadnemu innemu,

włosy płowe, złociste, od jedwabiu miększe,
i myśli pracujące własną, szczerą pracą,
usta mniejsze od oczu, oczy od ust większe,
wszystko skazane na śmierć! niewiadomo za co?

Starość
Leszczyna się stroi w fioletową morę,
a lipa w atłas zielony najgładszy...
Ja się już nie przebiorę,
na mnie nikt nie popatrzy.

Bywają dziwacy,
którzy z pokrzyw i mleczów składają bukiety,
lecz gdzież są tacy,
którzy by całowali włosy starej kobiety-

Jestem sama,
Babcia mi na imię -
czuję się jako czarna plama
na tęczowym świata kilimie...


Dziadzio
Dziadzio siedział w pracowni przed sztalugą,
palił cygaro,
brał pędzel do ust, namyślał się długo,
strząsał jedwabny popiół w popielniczkę starą.
Rozrabiał na palecie soki fijołkowe,
deszczówkę pomieszaną z zielenią wiosenną
i mleko migdałowe z sjenną.
Ślad ołówka wycierał kawałkami chleba,
a po kobalt przez okno sięgał aż do nieba.
Malował rozrzewnieniem i słońcem
siwki, grzywki, kopytka tańczące i lśniące,
oczy pełniejsze ognia od oczu Hiszpanek
i zady roztęczone jak bańki mydlane,
jak grupy grzybków barwne miasteczka i chaty,
i łąki, i dziedziców jak sumy wąsatych.
A za fotelem dziadzi kiwając się stał
mądry Żydek Immerglck albo Himmelblau,
inni czyhali we drzwiach, a inni w ogrodzie,
aż słodko śpiący skończy swój sen o pogodzie.

Babcia
Za lat pięćdziesiąt siądzie przy fortepianie
(będzie miała wówczas wiosen siedemdziesiąt cztery)
babcia, co nosiła jumpery
i przeżyła wielką wojnę nudną niesłychanie.
Babcia, za której czasów jeździły tramwaje,
samolot pierwszych kroków uczył się po niebie,
a ludzie przez telefon mówili do siebie,
nie widząc się nawzajem.
Babcia pamiętająca Krakusa i Wandę,
a w każdym razie Piłsudskiego i Focha,
która się upajała jazz-bandem
i odbierała listy od listonosza,
której młodość zeszła marnie, bez kikimobilu,
biofonu, wirocyklu i astrodaktylu,
wpatrzona w film swój zblakły z uśmiechem tęsknoty,
zagra na fortepianie staroświeckie fokstroty.
O Cioci co się otruła
Ciotki nie były piękne, nie miały nic z wróżek.
Były dzielne, szczawiowe, barchanowe żony.
Nie miały złotych włosów, ni jedwabnych nóżek,
ni oczu tajemniczych, ni rzęs wykręconych.

Brały serjo swe dzieci, kwiaty i owoce,
mężów trzymały krótko, perfum nie lubiły,
zasypiały spokojnie w księżycowe noce,
pełne kurzej tężyzny i jaglanej siły.

Jedynie ciocia Lila, wiotka i pachnąca,
podobna była wróżce i paryskiej lali.
Chodziła w piórkach ptasich i tiulach ze słońca,
całowała, unosząc nakrapianych woali. *1)
Wkrótce ją jakieś wichry żałosne rozwiały
wśród wiosennych błyskawic i szumów ponurych.
Zgrzebne ciotki płakały lecz nic nie wiedziały
jaki był smak miłości i... trutki na szczury.

*1)Jedynie ciocia Jola wiotka i pachnąca
przypominała wróżkę i paryską lalkę
Chodziła w piórkach ptasich i tiulach ze słońca
całowała, podnosząc gwiaździstą woalkę...

Dwa słońca
Kogut padł dzisiaj martwy piejąc kukuryku",
jęk się rozległ na dachach, w oknach i na wieżach
Ziemia stanęła w kolcach krzyku
skulona cała na kształt potwornego jeżą.

Dwa wielkie, złote słońca zaświtały społem,
żółcią strachu przestwór zalały,
goniły się po niebie w wyścigu wesołym,
gdy na ziemi ponure procesje śpiewały.

Matki, zalane łzami od blasku złotemi,
zawyły z wichrem, morzem i lasem do wtóru,
a słońca z grzywami do ziemi
błyskały dalej w modrym odmęcie lazurów.

Bydło, grożąc rogami nie wiadomo komu,
uciekło na wszystkie strony
a umarli spod ziemi wyszli po kryjomu
węsząc jak ślepe krety wśród trawy zielonej...

Lecz w wyludnionych, miejskich, pachnących ogrodach
dwoje jakichś szaleńców siadło obok siebie,
i szeptało: jak cudna pogoda!
Dwoje jest nas na ziemi, dwoje słońc na niebie.

Heliotrop
To, co się nie da powiedzieć, co nigdy powiedziane nie będzie,
trzepotało się przez krótką chwilę i spadło po srebrzystej chwili
na heliotrop kwitnący półkolem, na heliotrop zadumany w grzędzie,
pokropiony jak wstążki liliowe wonią słońca i wonią wanilii.

W liściach jeszcze zawisło znużone, w trawach jeszcze się lśni i
przechyla,
znikło, w ziemię zsunęło się cicho, zaplątało w kwiat stłoczony ciasno
i zdążyło tyko zabić niechcący powietrznego przechodnia, motyla,
który zadrżał, i skrzydła chciał złożyć do modlitwy nad siły, i zgasnął.
*1) w wierszu "O cioci co się otruła" w wydaniu zbiorowym wyd. ALGO Toruń
1994 zmieniono tytuł na "Ciotki " i dokonano zmiany jak w cytowanym
fragmencie obok pierwowzoru. O ile dobrze pamiętam to w kolejnych
wydaniach zmiany wprowadzała sama autorka.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Maria Pawlikowska Jasnorzewska Różowa Magja
Pawlikowska Jasnorzewska Pocałunki
Poezja Le¶miana, Tuwima i Pawlikowskiej Jasnorzewskiej
Maria Pawlikowska Jasnorzewska Niebieskie migdaly
Próba interpretacji wiersza Marii Jasnorzewskiej Pawlik~6FA
pawlikowski, fizyka, szczególna teoria względności
Magia huny
Magia głębi ostrości Przemysław Oziemblewski
Magia Fehg Shui E book
Magia chaosu 1ROZDZIAL

więcej podobnych podstron