plik


ÿþ AGNIESZKA HAAAS OSTATNI RAZ Pierwodruk:  Science Fiction nr 38/2004 Wydawnictwo RW2010 PoznaD 2012 Redakcja techniczna: zespóB RW2010 Copyright © Agnieszka HaBas 2012 OkBadka Copyright © Agnieszka HaBas 2012 Aby powstaBa ta ksi|ka, nie wycito ani jednego drzewa. DziaB handlowy: marketing@rw2010.pl Zapraszamy do naszego serwisu: www.rw2010.pl Utwór bezpBatny, z prawem do kopiowania i powielania, w niezmienionej formie i tre[ci, bez zgody na czerpanie korzy[ci majtkowych z jego udostpniania. Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 He s seen in iron environments with plastic sweat out of chiselled slits for eyes... (Bauhaus) Brudny, brzydki pokoik. Liszaje na [cianach, [mieci walajce si po ktach. Przez szpary w okiennicach dolatuj z zewntrz znajome odgBosy przedmie[cia  skrzypienie wozów, szczekanie psów, pokrzykiwania dzieci... A mo|e nie, mo|e to wszystko zBudzenie, mo|e to tylko krew bole[nie dudni pod sklepieniem czaszki. Zimno rozpeBzajce si po wszystkich zakamarkach ciaBa. Kontury sprztów zasnuwaj si mgB. Ju| wiesz, |e nie zostaBo ci du|o czasu. Minuta, mo|e dwie... Nigdy nie przypuszczaBe[, |e tak si wszystko skoDczy. Na ka|dy z mo|liwych sposobów, owszem. Ale nie tak. * * * PachoBkowie bali si jej, to pewne. Ilekro kierowaBa wzrok na którego[ z nich, widziaBa niemal, jak z wntrza porów wypeBza na skór lepki miazmat strachu. Cuchnli tym strachem obydwaj, do ich liberii przylgnBa  jak [niedz  kwa[na, nie[wie|a woD. Marislei te| si baBa, ale robiBa wszystko, |eby to ukry. Nigdy nie uda ci si pokona strachu, powtarzali niegdy[ jej nauczyciele na Wyspie Skorpionów, kiedy jeszcze byBa Marislei ar Shiath  przyszB wojowniczk Elity i sBu|k srebrnej magii. Nigdy go w sobie caBkowicie nie zabijesz... ale mo|esz go kieBzna, trzyma pod kontrol. Kryj gBboko swój strach, dzieci Zmroczy. Nigdy nie pozwól, by inni dostrzegli u ciebie sBabo[. Gdy prowadzono j  ze zwizanymi rkoma i zasBonitymi oczami  przez niekoDczcy si labirynt korytarzy, nie opieraBa si. Dopiero gdy zdarto z jej gBowy czarn szmat, a j sam wepchnito do maleDkiego, pozbawionego okien 3 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 pomieszczenia, w którym pachniaBo pi|mem i czym[ nieuchwytnie owadzim, zaczBa dr|e. Kiedy zobaczyBa, kto spoczywa w[ród stosu poduszek na wy[cieBanej otomanie pod przeciwlegB [cian. Kiedy napotkaBa znajome spojrzenie trzech par |óBtych oczu.  Witaj  powiedziaB Król Pajk.  Dawno nie go[ciBa[ w mych skromnych progach. Pot|na bryBa jego cielska majaczyBa w póBmroku; czBekoksztaBtny tuBów, osiem odnó|y, rozdty czarny odwBok. Na poczwarnym obliczu, tym straszniejszym, |e zaskakujco podobnym do ludzkiego, malowaB si wyraz gBbokiego zadowolenia. PopijaB wino, zagryzajc serem ple[niowym i chrupicym ciemnym chlebem. Na maBym stoliku bByszczaBy talerze, karafki, srebrne sztuce. PopoBudniowa przekska. Dwie niewolnice przykucnBy w nogach otomany, czekajc na rozkazy.  Daruj sobie uprzejmostki, Splatajcy Sieci  warknBa Marislei. Ilekro spogldaBa w jego stron, przeszywaB j dreszcz, ale postanowiBa udawa hard, przynajmniej z pocztku. Niech nie sdzi, |e podporzdkowaBa si bez reszty jak tylu innych.  Czego tym razem oczekujesz?  Niecierpliwa, jak zawsze.  Odmieniec cmoknB z dezaprobat.  To wada. Walcz z ni. Potrafi przysporzy kBopotów. Ju| je mam, pomy[laBa.  Moi sBudzy donosz mi, |e szykowaBa[ si do ucieczki  cignB spokojnie, niemal|e ojcowskim tonem.  A twoje zobowizanie nie zostaBo jeszcze wypeBnione. ZBamaBa[ nasz umow, Marislei. Wiesz, co za to grozi?  Nie ukarzesz mnie, Splatajcy Sieci.  ZmusiBa si, by nada gBosowi pewno[, której wcale nie czuBa.  Nie zd|yBam wyruszy. Nie wiecie, dokd zamierzaBam jecha. Nic na mnie tak naprawd nie macie, pomówienia i pogBoski to za maBo.  Oby to byBa prawda, modliBa si w duchu.  Nigdy dotd ci nie 4 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 zawiodBam, panie. Próbujesz mnie nastraszy, bo znów jestem ci potrzebna i chcesz mie pewno[, |e dam z siebie wszystko, byle uBagodzi twój gniew... Mam racj? Cios spadB bez ostrze|enia; gruba na trzy palce, lepka ni wyprysnBa z póBmroku, wijc si jak |ywa. Marislei nie zd|yBa si uchyli i ból uksiB drapie|nie, szarpnB ka|dym nerwem. Nie krzyknBa. Ostro|nie pomacaBa nabrzmiewajc na policzku prg.  MógBbym ci zadusi jak much  zasyczaB, pochylajc si Król Pajk.  MógBbym kaza, by powieszono ci gBow w dóB na dziedziDcu i biczowano, póki nie wyzioniesz ducha. Albo zamkn w klatce z tuzinem harpii. Albo tu i teraz wyssa z ciebie krew. ChciaBa[ uciec, to oczywiste, a ja nie toleruj samowoli u moich sBug. Zwietnie o tym wiesz. Jedna z niewolnic dolaBa mu wina. UpiB Byk i mówiB dalej.  Ju| prawie dwana[cie miesicy minBo, odkd zacignBa[ u mnie dBug |ycia, [licznotko. Kiedy go spBacisz, pozwol ci odej[, zgodnie z umow. Na razie nale|ysz do mnie, trwasz przy mnie i wykonujesz moje rozkazy. Nie odzywaBa si, czekaBa cierpliwie, a| herszt przestpców znudzi si i przejdzie do sedna sprawy. DoczekaBa si.  Istotnie, mam dla ciebie zadanie. To wa|na sprawa, zbyt wa|na, bym ryzykowaB powierzenie jej komu[ nieodpowiedniemu. SBu|y mi wielu, ale tylko jedna osoba terminowaBa pod okiem mistrzów z Wyspy Skorpionów.  KoDcem odnó|a pogBadziB tatua| na jej szyi. Zmru|yB [lepia i krpujce j sznury rozplotBy si same, opadBy na posadzk.  Nikt nie jest bardziej odpowiedni od ciebie. Marislei zacisnBa usta. ZaczynaBa domy[la si, o co chodzi. Ze wszystkich siB pragnBa, |eby podejrzenia okazaBy si bBdne.  Co to za zadanie?  Zadasz [mier.  Nie! Ja... Pod wpBywem jego wzroku sBowa uwizBy w gardle. 5 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010  Wydaj ci rozkaz, Marislei. Spisz si dobrze, a zapomn o twoim... drobnym wykroczeniu. Rozumiesz? To szansa. Nie zmarnuj jej, dziewczyno. Drugiej nie otrzymasz.  Kto?  spytaBa bez tchu. Zamiast odpowiedzie, Król Pajk skinB na niewolnic.  Laylo, przynie[ ZwierciadBo N hel. Po chwili trzymaB okrgBe lusterko z biaBego metalu. Jego powierzchnia, cho idealnie gBadka, byBa mtna, jakby wewntrz osiadBa warstewka mgBy. Na rczce wyryto dziwaczne znaki. OdprawiB gestem obie niewolnice. Gdy wyszBy, zaczB mamrota pod nosem formuBy w jzyku magów.  N hel, duchu o bystrym spojrzeniu, poka| mi mego wroga!  za|daB w koDcu. Tafla zwierciadeBka zamigotaBa i mgBa rozwiaBa si. Smugi pastelowych barw falowaBy przez chwil, nim uBo|yBy si w obraz. Posta. Marislei wzdrygnBa si. M|czyzna, kimkolwiek byB, zostaB upiornie okaleczony. Nie miaB nosa, a wiksz cz[ jego twarzy pokrywaBy pomarszczone, sine blizny. Przykurcze sprawiBy, |e wargi wywijaBy si na zewntrz, nadajc mu wygld potwornego gargulca. Prawe oko byBo [lepe, zbielaBe. Po[rodku czoBa wypalono pitno w ksztaBcie, jak|eby inaczej, pajczyny.  Z Wyspy Skorpionów, tak jak ty  powiedziaB beznamitnie Król Pajk.  Odrzucony przez srebrnych magów przed koDcem szkolenia, tak jak ty. SBu|yB mi kiedy[. Na swoje nieszcz[cie o[mieliB si dziaBa na moj szkod. UkaraBem go tak, jak widzisz, i wygnaBem z miasta. Prze|yB, ale pózniej przez dBugie lata ukrywaB si gdzie[, z dala od ludzi. ZnikB z oczu moim szpiegom i byBem pewien, |e nigdy wicej o nim nie usBysz. MyliBem si. Kilka dni temu doniesiono mi, |e pojawiB si tu, w Othlonie. Nosi mask z symbiontów, ale moi ludzie rozpoznali go pomimo to. Ich zdaniem powróciB, by dokona zemsty. Bardzo melodramatyczne... i bardzo gBupie.  PoruszyB lusterkiem i zmasakrowane oblicze zniknBo, a jego miejsce na mgnienie 6 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 oka zajBa szczerzca zby trupia czaszka. Potem metal zmtniaB na powrót.  Jeszcze dzisiaj dowiesz si, gdzie przebywa i którdy chadza. Reszta nale|y do ciebie. Masz siedem dni, ani wicej, ani mniej.  W jego gBosie ponownie zadzwiczaBy ostrzegawcze nutki.  Nie zawiedz! Znów powtarza si schemat, jknBo co[ w jej w my[lach. On  twój pan, i ty  marionetka w jego rkach, taDczca tak, jak ci zagra... Dlatego |e rok temu pozwoliBa[, by jego ludzie wyratowali ci z opresji, a on za|daB zapBaty... Dopiero pózniej zorientowaBa[ si, |e wszystko byBo ukartowane z góry, |e to on wynajB zbirów, którzy na ciebie napadli. Bo potrzebowaB jeszcze jednego ogara w psiarni, jeszcze jednego ostrza w zbrojowni... RozsnuB sie, a ty wpadBa[ w ni; i wykonujesz bez sprzeciwu jego polecenia... stwora, który wBada czarn stron tego miasta, przed którym korzy si tu ka|dy rzezimieszek i ka|da dziwka... I teraz zabijesz dla niego. Zrobisz to, bo nie masz wyboru. Bo chcesz |y. Do diabBa z tym wszystkim! Wróci jak najszybciej na kwater, odszuka w skrzyni torebk z |óBtym proszkiem, wart tyle, co sztylet z najlepszej nedgvarskiej stali. Podwójna dawka od razu, jak najprdzej, byle zagBuszy ten przeklty skowyt w mózgu... Król Pajk przypatrywaB si jej uwa|nie.  Podejdz tu  rzuciB. Marislei nie zareagowaBa. PochwyciB j i przycignB do siebie. Jego oddech zalatywaB winem i gnijcym misem. Zacisnwszy powieki, bez powodzenia usiBowaBa odwróci gBow.  Potrzebuj ci wiernej, nie wtpicej  wymamrotaB. Co[ wilgotnego dotknBo jej twarzy; zimna kleisto[ jadu, bByskawicznie wnikajcego w skór. CiaBo nagle staBo si wiotkie, jakby z mi[ni uciekBa caBa siBa. My[li ogarnB chaos, policzki paliBy, w ustach gstniaB gorzki, przykry smak... I znienacka napBynBo uniesienie, tak pot|ne, jakby zBoty pBomieD rozlaB si po wszystkich zakamarkach umysBu. Marislei odetchnBa gBboko. Ju| wiedziaBa. PrzypomniaBa sobie. 7 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 SBu|y z wBasnej woli najlepszemu panu, jakiego mogBaby mie. Pot|ny, sprawiedliwy, nigdy nie pozwoli, by spotkaBa j krzywda. SpeBnianie jego poleceD to zaszczyt. U[miechnBa si przez Bzy i Król Pajk u[miechnB si równie|.  Zrobisz to dla mnie, maleDka. Zadasz [mier.  Tak, Splatajcy Sieci  szepnBa.  Zrobi to dla ciebie. * * * Miasto jak zawsze wydawaBo mu si ohydne. Zbyt haBa[liwe, zbyt peBne kontrastów. TrupiobiaBe fasady domów, bazary peBne zgieBku i brudu, kapicy od przepychu paBac namiestnika... a ponad tym wszystkim skwar, od którego zamiewaBy si my[li, i niezno[nie sBodki zapach ró|. Psowe ró|e tir-tavei kwitBy o tej porze roku we wszystkich ogrodach Othlonu. Valdey nienawidziB ich woni. Idc przed siebie rozpra|onymi sBoDcem ulicami, nie zwracaB uwagi na turkot powozów i krzyki przekupek, na nagabywania |ebraków, czepiajcych si jego odzie|y. W tak gorcy dzieD ci|ki skórzany pBaszcz i nasunity nisko kaptur przycigaBy wiele ciekawskich spojrzeD, ale o to te| nie dbaB. OsBonity czuB si pewniej. SiBa przyzwyczajenia. Dziewczyna wynurzyBa si znienacka z tBumu kBbicego si wokóB straganów na targowisku i pocignBa go bezczelnie za rkaw. W pierwszym odruchu chciaB j odepchn, nie zrobiB tego jednak.  Chcesz wody zapomnienia?  Jej u[miech byB wywiczony, sztuczny jak u manekina; rozcignicie warg i nic poza tym.  A mo|e nieco utalhixtal albo królewskiego grzyba? U mnie s tanie jak piach.  Nie.  A mo|e jednak?  Nie. 8 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 WzruszyBa ramionami; znudzone [lepka bez ustanku przeczesywaBy ci|b w poszukiwaniu nastpnych potencjalnych klientów. Valdey przyjrzaB si jej bez zainteresowania. Chuda i spalona sBoDcem na brz, wygldaBa na jakie[ szesna[cie, siedemna[cie lat. MiaBa na sobie opoDcz z czarnej weBny, znoszon i pokryt kurzem. Spod niedbale zawizanej chustki wymykaBy si kosmyki pozlepianych wBosów. Pospólstwo.  NieBadnie tak kogo[ zbywa, przyjacielu.  U[miechnBa si znowu, nie bardziej szczerze ni| za pierwszym razem.  Powiedz, próbowaBe[ ju| kiedy[ podobnych frykasów? Królewski grzyb, by o|ywi szaro[ ulic, utalhixtal na miBe sny...  Nie.  StrzsnB wreszcie jej dBoD, jednak o wiele delikatniej ni| zamierzaB.  Daj mi przej[! ZachichotaBa pogardliwie, ale odstpiBa i tBum rozdzieliB ich w okamgnieniu; czarna opoDcza zniknBa w rojowisku barwnych szat i rozkrzyczanych gBów. Valdey odchrzknB i splunB. Kurz dra|niB mu gardBo. Nie pozbyB si jej na dBugo. Gdy tylko opu[ciB targowisko, wyrosBa przed nim jak spod ziemi.  Kilka ziaren lome-lome?  Bez powodzenia usiBowaBa wcisn mu w rk niewielki skórzany woreczek.  Po dwie drachmy uncja. Przedni proch, mówi ci. Czy[ciutki jak niemowl. Tak mocny, |e nie sposób go wciga do nosa ani bra do ust, zanadto piecze. Sama tego u|ywam. Valdey dopiero teraz zwróciB uwag na jej przedramiona i nadgarstki, pokreskowane dziesitkami wskich blizn. Niektóre wygldaBy na [wie|o zagojone. WzdrygnB si.  Lome-lome, kotku! Kupujesz? StaBa tak blisko, |e czuB zapach jej potu. Pod kapturem i mask jego wBasna zaogniona od upaBu skóra zaczBa paskudnie swdzie. Niespodziewanie dla siebie samego Valdey poczuB zBo[. 9 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010  Nie rozumiesz po ludzku, dziecino? Odczep si ode mnie!  Ju| widz, czego ci potrzeba  stwierdziBa powa|nie, cofajc si o krok.  Chcesz wiedzie? Nie czekajc na odpowiedz, uniosBa obie rce, rozcapierzyBa palce i wolno, wolniutko przesunBa nimi wzdBu| twarzy. Valdey zamarB.  No?  rzuciBa z triumfem.  Mam racj? ZgrzytnB zbami. Zauwa|yBa, na wszystkie demony OtchBani! Zauwa|yBa... ZmusiB si, |eby mówi spokojnie, bez [ladu emocji.  Owszem  potwierdziB krótko.  ZgadBa[. A teraz mów prawd. To rzuca si w oczy?  Oczywi[cie  odparBa natychmiast.  A co my[laBe[? Jedno spojrzenie na ten pBaszcz i kaptur i ka|dy gBupi widzi, |e co[ jest z tob nie tak. Chocia| je[li chodzi akurat o twarz...  ZastanowiBa si, lustrujc go krytycznie.  Nie. Niespecjalnie. ZwykBy przechodzieD niczego by si nie domy[liB. Ale wprawne oko zaBapie, zwBaszcza z bliska. Nie zgadza si mimika, odcieD cery...  WspiBa si na palce i nim zd|yB zaprotestowa, pogBaskaBa go po policzku; symbiotyczna powBoka zapulsowaBa nieznacznie pod jej palcami, swdzenie w tym miejscu nasiliBo si, a potem znikBo.  Oj. To, co nosisz, nie jest ju| nowe, prawda? Tak my[laBam. Stare maski Batwiej zauwa|y...  ZamilkBa, jakby co[ rozwa|ajc.  Je[li chcesz, |eby ludzie nadal niczego si nie domy[lali, powiniene[ j jak najszybciej wymieni.  Ej|e... Czy ja dobrze zrozumiaBem?  Valdey rozejrzaB si odruchowo, ale uliczka byBa pusta, okiennice w domach pozamykane. Z oddali dolatywaB stBumiony harmider targu; w pobli|u cisz mciBo tylko bzyczenie much.  To miaBa by propozycja? W Othlonie za handel kradzionymi twarzami grozi stos!  Wiem.  Teraz mówiBa chBodno, rzeczowo; |adnego bBaznowania.  SBuchaj, jak si schodzi od targu warzywnego w dóB ku Wschodniej Bramie, zaraz po lewej stronie stoi taki stary dom, czynszowa kamienica. Bd tam czeka dzisiaj o zachodzie sBoDca. Pokój na poddaszu. {adnych [wiadków. Przyjdziesz? 10 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 ZawahaB si, potem skinB gBow. * * * WyznaczyBa spotkanie na przedmie[ciu, gdzie zabudowa byBa najbardziej chaotyczna, i Valdey solidnie si naszukaB, zanim trafiB we wBa[ciwe miejsce. Na podwórku wyndzniaBa kobieta rozwieszaBa wypran odzie|, a wBa[ciwie  szmaty. Obok kilku urwisów graBo w kamyki. Na widok wysokiej postaci w skórzanym pBaszczu pierzchli niby wróble. Na dworze cienie zaczynaBy si ju| wydBu|a, ale pokoik na poddaszu okazaB si istnym piecem; nagrzany w cigu dnia dach oddawaB teraz ciepBo. ZmierdziaBo pluskwami. Na domiar zBego mBoda handlarka zamknBa jedyne okno i szczelnie zasBoniBa je pBacht.  Za du|o w okolicy ciekawskich  wyja[niBa. Ju| bez opoDczy, ubrana tylko w koszul i spódnic, siedziaBa pod [cian i delikatnie, niemal pieszczotliwie nacieraBa cielisty przedmiot biaB mazi z glinianego sBoiczka. Co jaki[ czas zwil|aBa palce w naczynku z wod.  Ta mogBaby by dla ciebie  rzuciBa, gdy Valdey podszedB bli|ej. PodniosBa to, co trzymaBa w rkach. Twarz mBodego m|czyzny; wysokie, znamionujce inteligencj czoBo, regularne rysy. Mleczne krople spBywaBy po napitej skórze.  Albo która[ z tamtych.  WskazaBa stojcy w kcie kufer z uchylonym wiekiem. Valdey zajrzaB do [rodka. SpoczywaBy ka|da w oddzielnej przegródce, poukBadane starannie niczym kapelusze; wszystkie jednakowo cieliste i gBadkie, poByskujce w póBmroku warstewk wilgoci.  Ile kosztuj?  Siedemdziesit drachm sztuka. To niewiele, wierz mi. W Othlonie i tak nie ma na nie popytu. Zakaz namiestnika robi swoje. To nie miasta nad Zatok Snów, gdzie panujcy s kukieBkami w rkach srebrnych magów, a ci pozwalaj ludowi na 11 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 wszystko, co nie zagra|a Zmroczy... Tam przez okrgBy rok trwa karnawaB, ludzie wol na co dzieD maski od swych prawdziwych obliczy.  ByBa[ kiedy[ nad Zatok Snów?  spytaB ot tak, by podtrzyma rozmow.  Owszem. UrodziBam si w Shan Vaola.  Nawet nie spojrzaBa na niego; z uwag wygBadzaBa drobne, niemal niedostrzegalne nierówno[ci na symbiotycznej powBoce.  I co, podobaBo ci si tam?  Niewiele pamitam.  Ostro|nie oderwaBa jaki[ odstajcy strzpek.  Ojciec zmarB i wyjechali[my, kiedy byBam ot, taka... Ale maski zapamitaBam. Na pite urodziny dostaBam papierow, tak malowan. WydawaBo mi si, |e jest |ywa, baBam si spa z ni w jednym pokoju, prosiBam, |eby j chowali do skrzyni...  Za[miaBa si ochryple, w nieco sztuczny sposób. Oczy jej bByszczaBy. Valdey doszedB do wniosku, |e dzierlatka rzeczywi[cie nie |aBuje sobie specyfików, które mu zachwalaBa na ulicy.  Ale co tam papier, jedwab, porcelana, wszystko to pestka w porównaniu z symbiontami, co? ZwBaszcza z tymi modelowanymi na zwBokach, ich nic nie przebija! PrzyjrzaBe[ si kiedy[ swojej, tak z bliska? S brwi, rzsy, rumieDce, wszystko. Wiesz, opowiadaj, |e zakaz zakazem, ale sam namiestnik posiada pono mask, jedn jedyn, która jest podobizn jakiej[ jego dawnej kochanki...  Powa|nie? I co, nosi j?  Valdey u[miechnB si mimo woli. Nie miaB pojcia, jak wyglda namiestnik, ale odruchowo wyobraziB sobie starszego, otyBego dostojnika, jak usiBuje ukry fizjonomi pod twarz mBodej kobiety.  No co ty? Nie nosi, tylko przechowuje w sBoju z pBynem i wpatruje si w ni po nocach. Król Pajk mu j sprowadziB na specjalne zlecenie, bo nie wiedziaB dla kogo to, wiesz, kontaktowali si przez tuzin po[redników, jak to w takich razach bywa...  Jak powiedziaBa[? Kto?  Co kto?  nie zrozumiaBa.  Kto sprowadziB mask namiestnikowi? 12 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010  Król Pajk  powtórzyBa z odrobin zdziwienia.  Nie sByszaBe[ o nim? To miejscowa szycha. Odmieniec. DorobiB si na przemycie... Teraz rzdzi gildiami przestpczymi std a| po wybrze|e. Wic teraz dzier|ysz w swym rku tak|e handel maskami. Kto by pomy[laB. Interesy si krc, co? PrzeBknB [lin. Blizny paliBy jak pBomieD.  Znasz Króla Pajka?  {artujesz? No chyba |e ze sByszenia, ze sByszenia zna go tu ka|dy dzieciak i ka|dy dziadyga. Mówi, |e ma swoje oczy i uszy w ka|dym zaktku. Z tym |e rzadko miesza si w |ycie prostych ludzi. Odwrotnie ni| namiestnik i jego urzdasy, cho poBowa z nich i tak siedzi w kieszeni Króla Pajka. Ale ciebie pewnie nie interesuje polityka, skoro nie jeste[ std.  ZawinBa twarz w kawaBek pBótna, odBo|yBa ostro|nie na bok i wziBa z kufra nastpn.  To co, zdecydowaBe[ ju|, któr wezmiesz? Nie zamierzam tu siedzie do wieczora. Mam ci pomóc wybra?  Nie trzeba. Daj mi pierwsz z brzegu.  Powa|nie?  zdziwiBa si.  Jak to? Wszystko ci jedno?  Tak. Daj byle któr.  Czemu? ZupeBnie ci nie obchodzi, jak bdziesz wyglda?  PopatrzyBa na niego przenikliwie i nagle spowa|niaBa.  Aha... czekaj, chyba rozumiem... Oj. O cholera.  Co rozumiesz, moja panno?  Ty ich nie nosisz dla kaprysu, ty musisz... prawda? I wszystko jedno jaka, byle... normalna? Byle kryBa? Tak? SkinB gBow.  Mo|na spyta, co ci si staBo?  spytaBa po chwili milczenia.  MiaBem...  zawahaB si  ...wypadek. ByBem ranny...  Tak? I co?  Nic. Prze|yBem.  PodrapaB si w podbródek.  Tyle tylko |e nie chciaBaby[ zobaczy, jak naprawd wygldam. 13 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010  Przeciwnie, chciaBabym zobaczy. A nawet musz. Aatwiej mi bdzie dobra mask, wiedzc, co ma kry.  Nie musisz wiedzie. Wybierz co[ na wyczucie, nie musi idealnie pasowa.  Ej|e, co ty?  Znowu zaniosBa si tym znarkotyzowanym chichotem.  {e zemdlej, |e si porzygam, czy jak? ChBopie, to moja praca! Nie masz pojcia, jakie ja ju| rzeczy ogldaBam!  Nie ma mowy  powtórzyB stanowczo.  Dobra, jak nie chcesz, to nie, bez Baski.  DBonie handlarki wznowiBy monotonny cykl nacierania i zwil|ania.  Szkoda, |e nie dbaBe[ o star mask lepiej, posBu|yBaby ci dBu|ej. O nie trzeba si troszczy, wiesz? My ostro|nie, natBuszcza oliw, masowa, |eby si nie kurczyBy. Nie zdejmowa bez potrzeby. Najlepiej wcale nie zdejmowa. Maski to wra|liwe istoty. Przywizuj si do wBa[ciciela.  KoszaBki-opaBki. Symbionty to micho, nic wicej.  Nie chcesz, nie wierz, twoja sprawa.  WzruszyBa ramionami.  A raczej twoja strata.  O maskach wiesz sporo, trzeba przyzna.  Valdey popatrzyB na ni bystro.  A mo|e ty te|...  Wygldam na to? MusiaB przyzna, |e nie. Jej okolony szarawymi kosmykami pyszczek byB naturalny a| do bólu.  Nie musisz si tak we mnie wpatrywa  dorzuciBa, krzywic usta. Valdey znów si zirytowaB.  A bo co? Boisz si, |e ci ubdzie urody od mojego wzroku? Dziewczyna zignorowaBa go. WytarBa rce w koszul, wstaBa.  No nic. MiBo si rozmawiaBo, ale czas ucieka.  SchyliBa si nad kufrem.  Co powiesz na t tutaj? Valdey pochyliB si równie|  i nagle zdrtwiaB. ZobaczyB. Tatua| na jej szyi. 14 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 Skorpion. Srebrzysty skorpion... ZasBonity iluzj, ale nieudolnie. A| nadto znajomy znak. MaBa wyczuBa, |e si zorientowaB. Nie odezwaB si, nie wykonaB najmniejszego ruchu, a mimo to odgadBa, |e koniec z kamufla|em. WiedziaB. Nie zamierzaBa ucieka. Upu[ciwszy trzyman mask, wycofaBa si tylko w kt, przywarBa plecami do [ciany. Valdey te| si cofnB i [ledziB j czujnym wzrokiem.  Tak sobie wBa[nie my[laBem, |e co[ tu nie gra  rzuciB.  Za gBadko si wyra|aBa[ jak na dziecko ulic, moja panno. O wiele za gBadko. MilczaBa.  To nie magowie Elity ci przysBali. Oni wol wysBugiwa si golemami ni| |ywymi ludzmi. A zreszt nigdy nie miaBem z nimi zatargów. Dla kogo pracujesz?  Spodziewasz si, |e ci powiem?  ZachichotaBa znowu, tak beztrosko, jakby uwa|aBa caB sytuacj za [wietny |art. Valdeya bardzo ciekawiBo, co i w jakiej ilo[ci za|yBa, bo nie wierzyB, by mogBa by a| tak dobr aktork. A mo|e?  Nie  odpowiedziaB spokojnie, grajc na zwBok.  Ale i tak si domy[lam. Król Pajk, prawda? Na pewno on. W tym mie[cie nie mam innych wrogów. SzukaBem go, ale widz, |e znalazB mnie pierwszy... Powiedz, co ci kazano zrobi? Szpiegowa mnie? Zabi? Nie odpowiedziaBa. PrzesunB si o krok, blokujc wyj[cie.  No i co teraz? Bdziemy walczy? Znam wszystkie sztuczki, jakich mogBaby[ u|y. Nosimy taki sam tatua|, wiesz?  DotknB szyi.  Ta sama szkoBa, dziewczynko z targowiska.  Wiem.  StaBa tam z dziwn, na wpóB nieobecn min.  Jestem Marislei.  Co?  Na imi mi Marislei.  Marislei, w takim razie. Co powinienem z tob zrobi, Marislei?  W ukrytej pod pBaszczem lewej rce trzymaB ju| sztylet. Ona miaBa dBonie na widoku i puste. WiedziaB, |e zd|y spostrzec ka|dy podejrzany ruch.  CaBy kBopot w tym, |e 15 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 zaczynaBem ci lubi. A tu taka niespodzianka...  Wyraz jej twarzy mógB oznacza wszystko.  Wiesz, Splatajcy Sieci nie jest najlepszym z panów. Du|o wymaga i niewiele daje w zamian. Mo|e dasz sobie z nim spokój i przyBczysz si do mnie? Ból spadB znienacka jak piorun; zaczB si gdzie[ z tyBu gBowy i w cigu sekundy opanowaB caBe ciaBo. Kompletnie zaskoczony Valdey z jkiem zgiB si wpóB. Przed oczami gstniaB mu czerwony opar. Nie dotknBa go. W ogóle si nie poruszyBa. MógBby przysic, |e tak byBo. To on nagle stwierdziB, |e osuwa si na ziemi. WyczuB raczej, ni| zobaczyB, jak Marislei podchodzi, jak klka obok.  Ja te| zaczynaBam ci lubi, Valdey  szepnBa. Przez chwil zdawaBo mu si, |e sByszy w jej gBosie |al. Ale nie byB pewien.  Niestety. Rozkaz to rozkaz. WymacaBa za uchem krawdz maski i szarpnBa wprawnie. Symbiotyczna powBoka zBuszczyBa si Batwo. Marislei beznamitnie popatrzyBa na to, co znajdowaBo si pod spodem.  Przepraszam. MusiaBam si upewni... Z roztargnieniem zmiBa mask w dBoniach i odrzuciBa j. WypowiedziaBa [piewnie kilka sBów w jzyku magów i Valdey znów poczuB, jak jego ciaBo przeszywa zimny prd, zatruty lód. Szum w uszach. Narastajcy bezwBad... Dziewczyna za[miaBa si.  Nazywaj to dBawieniem duszy... Widzisz, odkd opu[ciBe[ Wysp Skorpionów, sporo si tam zmieniBo. Mnie nikt nigdy nie uczyB walczy |elazem, lepsza byBam w innych... sztuczkach. Takich, jakie za twoich czasów byBy zarezerwowane dla mo|nych magów.  OdgarnBa pasmo wBosów za ucho. Drobny, zwyczajny ruch... WydawaB si trwa caBe wieki.  Uznali, |e nie jestem do[ zdolna, by ukoDczy szkolenie... odeszBam stamtd w pitnastym roku |ycia... ale co[ nieco[ jeszcze pamitam. Jak widzisz. Zimno. Jej gBos dobiegajcy z góry i z daleka, jak dzwonice sople.  Có| mog powiedzie... Przykro mi. Naprawd. 16 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 Spazm minB równie nagle, jak si zaczB. Valdey na moment odzyskaB zdolno[ mówienia.  Idiotko...  wykrztusiB.  Sdzisz, |e warto sBu|y Splatajcemu Sieci? A wiesz, jak dBugo ja dla niego pracowaBem? Dziesi lat! Jak pies, byBem na ka|de skinienie! I co? Jeden jedyny raz zdarzyBo mi si nie dopeBni rozkazu, a co na to mój pan? Piknie mnie wynagrodziB za wiern sBu|b, nie sdzisz? Z tob bdzie tak samo. Zobaczysz...  Zamknij si!  krzyknBa.  Milcz, do diabBa! Jej oczy zwziBy si nieBadnie. WyszeptaBa co[, czynic taki gest, jakby przerywaBa ni. Tym razem nie bolaBo, ani troch. Valdey ujrzaB tylko, jak otaczajcy go póBmrok gstnieje w aksamitn, nieprzebit ciemno[. * * * Marislei podniosBa si chwiejnie. Natychmiast zakrciBo jej si w gBowie, musiaBa chwyci si framugi, |eby nie upa[. DBawienie dusz wyczerpywaBo j niczym upuszczanie krwi. Jej wzrok padB na maski w kufrze. WBasnorcznie nasmarowaBa ka|d z nich ma[ci z utalhixtal w ilo[ci, która powaliBaby konia. WystarczyBo, |eby któr[ zaBo|yB... Przy odrobinie szcz[cia zabiBby si sam i oszczdziB jej kBopotu. Na ni utalhixtal ju| w ogóle nie dziaBaBo. Zd|yBa si uodporni. Na t i wiele innych trucizn. ZacisnBa zby, walczc z fal mdBo[ci. Ju| nie wiedziaBa, co jest gorsze: fizyczne skutki dBawienia duszy czy sBowa, przy ka|dym ruchu odzywajce si w gBowie... SBowa, z których ka|de rozszczepiaBo si momentalnie na nieskoDczon ilo[ ech. Gniewne sBowa, peBne wyrzutu. ZawiodBa[. ZawiodBa[. ZawiodBa[! 17 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010  Nie!  krzyknBa. Gwar rósB, pot|niaB... Po policzkach pociekBy Bzy.  Przecie| wykonaBam rozkaz! Uciszcie si! Zostawcie mnie! Ale gBosy za nic nie chciaBy ucichn. Teraz dolatywaBy ze wszystkich stron, osaczaBy j. SkuliBa si jak kociak. Przeklty maBy tchórzu!  dudniBo i szumiaBo wokóB.  Czemu si podporzdkowaBa[? Tak bardzo zale|y ci na |yciu? {e zrobisz wszystko, byle ocali swoj parszyw skór? Jak mogBa[, Marislei? Jak mogBa[? Jak mogBa[ jak mogBa[ jak mogBa[ jak mogBa[...  SBu|! SpBacam dBug |ycia... PrzestaDcie mnie drczy! Zostawcie! Ich zwielokrotniony chichot  jak zgrzyt |elaza po szkle... UderzyBa si pi[ci w twarz, raz, drugi, trzeci. Ból nieco j otrzezwiB. Dr|cymi palcami wymacaBa w kieszeni woreczek z lome-lome. W powietrzu rozszedB si znajomy zapach lukrecji. Nastpne ruchy wykonywaBa jak w transie, którego nawet gBosy nie byBy w stanie przerwa. Brzytwa owinita w kawaBek natBuszczonej skóry; wyj z kieszeni, rozwin; pBytkie nacicie po wewntrznej stronie przedramienia; wetrze w rank nieco |óBtego proszku... Narkotyk nie miaB tej siBy co jad Króla Pajka; aby zadziaBa, musiaB dosta si bezpo[rednio do krwi. Ale dziaBaB skutecznie. W chwil po za|yciu [wiat wypeBniB si jasno[ci, barwy staBy si niewiarygodnie jaskrawe, a gBosy odpBywaBy, zamazywaBy si w niewyrazny beBkot... I tylko Bzy nie chciaBy przesta pByn, ich smak uporczywie przypominaB o tym, co tak bardzo pragnBa wyrzuci z pamici.  To byB ostatni raz, Valdey  wymamrotaBa w pewnej chwili.  Ju| nigdy nie bd narzdziem w cudzym rku. Nigdy wicej, |eby to szlag. Ostatni raz, przysigam. Kiedy dziaBanie narkotyku zaczBo mija, zmusiBa si do wstania. OdszukaBa na podBodze porzucon mask. Pozbawione po|ywienia symbionty zaczynaBy ju| 18 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 sBabn, powBoka przybraBa niezdrowy, siny odcieD; ale ksztaBt byB w porzdku, a tylko o to chodziBo. PrzykryBa mask pokiereszowane oblicze trupa i wyszeptaBa formuB, której kilka lat wcze[niej nauczono jej na Wyspie Skorpionów. Zaklcie sprawiajce, |e obumierajce symbionty zapuszczaj korzenie gBboko, gBboko w ciaBo, a umarBy i jego maska ostatecznie staj si jednym. Ponownie usiadBa pod [cian. GBuchy chór w gBowie przybieraB na sile. PodcignBa wy|ej rkaw. Kolejne nacicia  do[ gBbokie, by zabole. Nieco krwi spBynBo do wntrza dBoni. Pieczenie, gdy |óBty proszek zetknB si z uszkodzon skór. Zaciskajc zby, wtarBa go wicej. Potem jeszcze wicej. O[lepn. Zdusi w sobie wszystko. Nie czu. Nie czu... RozbByski przed oczami; pczkujcy [wietlisty wzór, rosncy w gór i w gór niby spiralnie skrcona drabina; my[li i doznania zacieraj si, gin w[ród rozrastajcej si mozaiki z lustrzanych odbi, we wszechogarniajcym zapachu lukrecji... A jednak zapomnienie nie byBo zupeBne. Nie mogBo by zapomnienia. Nawet gdy staBa si tylko bezimiennym strzpkiem cienia, dryfujcym na o[lep przez amfilady nieistniejcych komnat  nawet wówczas ból towarzyszyB jej nadal. * * * Tym razem przyjB j w najwikszej z sal. Pochodnie migotaBy czerwono na tle [nie|nych marmurowych [cian. W okrgBych wazach pyszniBy si [wie|o rozkwitBe tir-tavei. Pajkopodobny ksztaBt spoczywaB po[rodku podwy|szenia strze|onego przez póB tuzina uzbrojonych niewolników. Gdy podeszBa, trzy pary |óBtych oczu obrzuciBy j spojrzeniem peBnym uznania.  A wic udaBo ci si. No, no. Piknie, maleDka. Jestem z ciebie dumny. SkBoniBa si bez sBowa.  Przyjmij moje gratulacje. Dzi[ mija rok i jeden dzieD, odkd zacignBa[ u mnie dBug |ycia. WBa[nie skoDczyBa[ go spBaca. Mo|esz odej[, je[li chcesz. UniosBa gBow, odwzajemniajc jego spojrzenie. 19 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010  A zatem odchodz.  Je[li chcesz  powtórzyB.  Mam dla ciebie propozycj, Marislei. By mo|e ci zainteresuje.  Nie sdz.  ZostaD.  Mikki, aksamitny ton.  Co ty na to? Uczyni ci moim oficerem. Moj przyboczn. Zastanów si dobrze, wychowanko Wyspy Skorpionów. Nie skBadam takich propozycji byle komu.  Nie  odparBa spokojnie.  Nic z tego. Chc odzyska wolno[, Splatajcy Sieci.  W porzdku. Czy jej si zdawaBo, czy w gBosie Króla Pajka wyczuBa cieD rozczarowania? Nie dbaBa o to. SkBoniBa si ponownie i zamierzaBa odej[.  Marislei? ZatrzymaBa si i w tym momencie stra|nicy, do tej pory nieruchomi jak posgi, o|yli. Dwóch chwyciBo j za ramiona, trzeci za wBosy, odcigajc gBow daleko do tyBu. Zimna stal na gardle... GBupia, gBupia, gBupia, koBataBo jej w gBowie.  Znowu okazaBa[ si nielojalna, Marislei.  {óBte [lepia pBonBy, przewiercaBy j na wylot.  Moi szpiedzy sByszeli twoj ostatni rozmow z Valdeyem. SByszeli te|, co mówiBa[ pózniej... i widzieli, co zrobiBa[ ze zwBokami, zanim opu[ciBa[ pokój. Przyznam, |e z pocztku nie wierzyBem wBasnym uszom. Ty, ostrze w moim rku, cierpica na wyrzuty sumienia? Marnujca czas na jakie[ absurdalne rytuaBy miBosierdzia? MilczaBa.  MiaBem ci za silniejsz. Czy mo|e za sBabsz... sam nie wiem.  Król Pajk signB do najbli|szej wazy, wybraB najBadniejsz ró| i przez chwil wdychaB jej woD. Potem dmuchnB midzy psowe pBatki i ró|a zaczBa widn w oczach.  ZdawaBo mi si, |e mam na ciebie wikszy wpByw. A tymczasem po raz kolejny 20 Agnieszka HaBas: Ostatni raz RW2010 okazuje si, |e wystarczy dzieD rozBki, |eby[ zapomniaBa, komu masz by wierna... Szkoda, szkoda...  To ty Bamiesz sBowo  szepnBa Marislei. KrciBo jej si w gBowie.  Co z nasz umow? Król Pajk poruszaB ró| tam i z powrotem jak batut. Kwiat od góry do doBu pokryB si |óBtawym nalotem, niczym chora skóra.  Umowa-[mowa! Gdyby[ zostaBa, znów mógBbym ci kontrolowa. Kiedy jeste[ blisko mnie, nie uciekasz. Zauwa|yBem to ju| dawno.  Za[miaB si cicho.  Codziennie odrobina jadu, a wtedy sBu|ysz mi najwierniej, najlepiej jak potrafisz... Jednak ty nie chcesz zosta. A ja wiem, |e gdy si ode mnie oddalisz, zyskam jeszcze jednego wroga. Nie mog na to pozwoli.  PBatki ró|y skrcaBy si i czerniaBy. Jeden opadB, rozsypujc si w popióB jeszcze przed zetkniciem z posadzk.  Oczywi[cie, |e pamitam o naszej umowie. Nie zBami jej. Zwróc ci wolno[. Tyle tylko |e wcze[niej zadbam, by[ nigdy nie staBa si dla mnie zagro|eniem, Marislei. ZaszamotaBa si po raz ostatni, ale niewolnicy trzymali mocno. U[miechali si. SzykowaBa si rozrywka. Król Pajk odrzuciB kwiat i powoli speBzB z podwy|szenia. Autorka zaprasza na blog: http://halas-agn.blogspot.com. Znajdziecie tam miniartykuBy z dziedziny magii, alchemii i historii medycyny, zdjcia przyrody i zabytków, wiersze oraz inne ciekawe rzeczy. 21

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Hałas Agnieszka Ostatni raz
Ostatni raz Ci zaśpiewam Virgin
NASZ PIERWSZY RAZ, OSTATNI RAZ Ich Troje
OSTATNI RAZ
Ostatni raz (2)
Ostatni raz Reni Jusis
77 Ostatni raz
OSTATNI RAZ ZATAŃCZYSZ ZE MNĄ
Agnieszka Hałas W zamian
bmw E46 halas sprezarki

więcej podobnych podstron