plik


ÿþHEZJOD TARCZA EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL MAIL TO: HISTORIAN@Z.PL MMIII© ...Albo jak ta, co paBac i ziemi ojczyst rzuciwszy, przyszBa do Teb, zam|na za dzielnym Amfitryjonem, córka m|ów przywódcy, Elektryjona, Alkmena; ona to rod przewy|szaBa niewie[ci - wszystkie kobiety  piknem oraz postaw. Z [miertelnych, co z [miertelnymi Bo|e dziel, i rodz, rozumem jej |adna nie równa. Jej spod brwi ciemnobBkitnych takim blaskiem oczy paBaBy, jakim tylko rozbByska zBocista Afrodyta. Jednak|e w sercu swoim tak czciBa swego maB|onka, jak |adna z kobiet-niewiast nie czciBa nigdy swojego. M| czcigodnego jej ojca pokonaB i zamordowaB w sporze o stada bydBa; porzuciB ziemi ojczyst, ruszyB, bBagalnik, do Teb, do zbrojnych w tarcze Kadmejów. Tu zamieszkaB w paBacu wraz ze sw czyst maB|onk bez upragnionej miBo[ci, bowiem nie wolno mu byBo pierwej do Bo|a wstpi dziewczyny o piknych kostkach, zanim [mierci nie pom[ciB braci wspaniaBych swej |ony oraz ogniem gwaBtownym nie spaliB do szcztu siedzib m|ów dzielnych na Tafos, a tak|e Telebojczyków. Na to bowiem sam przystaB - bogowie byli [wiadkami; baB si ich gniewu i staraB, by jak najprdzej dokona czynu tego wielkiego, a czyn ten Dzeus mu nakazaB. Za nim poszli spragnieni wojny i wrzawy bitewnej, gnajc konie, Beoci, dyszcy spoza swych tarczy, z bliska walczcy Lokrowie, wielcy odwa|ni Fokeje. WiódB ich wszystkich do boju pot|ny syn Alkajosa, dumny z swych wojowników. Lecz Ojciec bogów i ludzi inn my[l snuB w swym sercu, bo chciaB dla bogów i ludzi zatroskanych spBodzi obroDc przed zagro|eniem. RuszyB ze szczytu Olimpu, podstp kryjcy w swym sercu, po|dajc miBo[ci kobiety z pikn przepask, noc Niebawem przybyB do Tyfaonion - std zaraz szczyt Fikionu osignB Dzeus o umy[le gBbokim. SiadB tu, w sercu obmy[laB dzieBa zaiste przedziwne, by ju| tej samej nocy zBczy miBo[nie si w Bo|u z pikn Elektryjonid, i speBniB swoje |yczenie. Nocy tej samej Amfitrion, wódz i bohater przesBawny, dzieBa sBawnego dokonaB i wróciB do swego paBacu; nie chciaB nawiedza sBug ani pasterzy na polach, zanim wejdzie do Bo|a maB|onki swej - taka |dza opanowaBa serce pasterza wojowników. Jak gdy czBowiek z rado[ci umknie wBa[nie nieszcz[cia, ci|kiej choroby albo wizów mu naBo|onych - tak wtedy Amfitryjon, trud swój przywiódBszy do kresu, mile rozradowany wracaB do swego paBacu. CaB noc le|aB u boku swojej czcigodnej maB|onki, mógB si nacieszy darami zBocistej Afrodyty. Ujarzmiona przez boga i m|a najdzielniejszego, w Tebach o siedmiu bramach zrodziBa synów-blizniaków, niejednakowych jednak, bo chocia| byli rodzeni, jeden z nich byB gorszy, drugi za[ du|o lepszy, silny oraz pot|ny - siBa Heraklesowa; jego powiBa podlegBa ciemnochmuremu Kronidzie, a Amfitryjon wBócznik byB ojcem Ifiklesa (bardzo ró|ne potomstwo - jednego ze [miertelnikiem, a drugiego z Kronid, co rzdzi wszystkimi bogami). On to zabiB Kyknosa, dzielnego syna Aresa. SpotkaB go w [witym gaju Apolla, co godzi z daleka, byB z nim za[ ojciec, Ares nigdy niesyty wojny. Zbroje obu bByszczaBy jak blask pBoncego ognia, stali na wozie; ziemi deptaBy szybkie ich konie, grzmic kopytami, wkoBo |arzyB si obBok kurzawy wci| wzbijanej przez wóz pleciony i koDskie kopyta; rydwan piknie zrobiony, okrgBe okucia dzwiczaBy z pdu koni. RadowaB si Kyknos, [wietny bohater  my[laB, |e syna Dzeusa dzielnego oraz woznic spi|em zabije, zedrze z nich wielce sBawny rynsztunek. Lecz nie wysBuchaB jego modlitwy Fojbos Apollon, przecie| to on nad niego wyniósB moc Heraklesa. CaBy za[ gaj i oBtarz pagasajskiego Apolla bByszczaB od zbroi strasznego boga i jego postaci; z oczu jego biB ogieD. I któ|by wtedy si wa|yB, bdc [miertelnikiem, wystpi przeciwko niemu prócz Heraklesa oraz sBawnego Ijolaosa? Wielka byBa ich siBa i rce niezwyci|one, z bark sterczce nad ciaB przepot|nymi czBonkami. Tak wtedy rzekB do woznicy, dzielnego Ijolaosa:  Ijolaju herosie, najmilszy mi spo[ród ludzi! Nie[miertelnych szcz[liwych, Olimp zamieszkujcych, Amfitryjon obraziB, gdy przybyB do Teb wieDczonych, kiedy opu[ciB Tiryns, gród piknie wybudowany, zabiB Elektryjona w sporze o woBy rogate. Do Kreona za[ przybyB, Heniochy w peplos powiewnym; oni go dobrze przyjli i obdarzyli, czym pragnB, jak si godzi proszcym - czcili go z serca caBego. {yB tedy sobie pysznie z cór Elektryjona, pikn swoj maB|onk; a my, gdy lata mijaBy szybko, na [wiat przyszli[my, ró|ni postaw i my[l: ojciec twój oraz ja. Dzeus jemu rozum odebraB, bo porzuciwszy swój dom i swoich rzuciwszy rodziców, ruszyB, a|eby uczci Eurysteja godnego pogardy, ndzny. Ile| to pózniej wyjcze miaB pod ci|arem losu swego? Lecz tego odwróci nie byBo ju| mo|na. Mnie za[ bóstwo zsyBaBo wci| trudy nowe i ci|kie. Drogi mój, prdko rkoma chwy lejce purpurowe koni twych szybkonogich; a w sercu niech ro[nie odwaga, by[ wóz szybki prowadziB i rcze i mocne konie i nie lkaB si zgieBku Aresa, m|ów zabójcy, który teraz, szalony, wrzaskiem wypeBnia gaj [wity Feba Apollona, wBadcy, co godzi z oddali; i cho taki jest mocny, teraz nasyci si wojn". Jemu tak odpowiedziaB bohater bez skazy, Ijolaj:  Druhu, prawdziwie czci Ojciec i ludzi, i bogów gBow twoj, z nim razem i byczy Ziemiotrz[ca, co ma koron murów Teb i osBania to miasto, |e tego [miertelnika, co jest i silny, i wielki, w twoje rce podaj, by[ sBaw zdobyB szlachetn. Przywdziej szybko rynsztunek, a|eby[my jak najprdzej starli si na rydwanach z bliska Aresa i naszym, i walczyli, bo jemu niestraszny jest syn Dzeusowy ani Ifiklesowy - albowiem on to raczej bdzie ucieka przed dwoma synami [wietnymi Alkidy, którzy s tutaj, blisko, pBoncy |dz walki, wrzawy wojennej, co dla nich o wiele milsza od uczty". Tak rzekB. U[miechnB si na to pot|ny Herakles, serce ucieszyB, bo rzekB, co jemu si podobaBo, i w odpowiedzi takie wygBosiB sBowa skrzydlate:  Ijolaju, herosie, przez Dzeusa chowany! Ju| blisko walka ta ostra, a ty[ od dawna byB ju| w tym biegBy  tak i teraz pokieruj Ariona z grzyw bBkitn, konia wielkiego, i mnie dopomagaj, ile w twej mocy". RzekB tak. Nagolenniki z oreichalku bByszczce, [wietne dary Hefajsta, na Bydki swoje naBo|yB. Potem znowu pancerz przywdziaB dokoBa piersi, pikny, zBocisty, kunsztowny, który mu darowaBa Pallas Atena, córa Dzeusowa, gdy pierwszy raz miaB wyruszy i podj wysiBki bolesne. Na ramiona naBo|yB |elazo, ochron przed zgub, m| pot|ny. Przez piersi koBczan gBboki przerzuciB i przesunB go w tyB, a strzaBy byBy w nim liczne  straszne dawczynie [mierci, która bezgBo[nie przybywa; z przodu [mier one niosBy i Bez rzsiste potoki, w [rodku gBadkie, podBu|ne, a zasi przy samym koDcu okrywaBy je pióra ze skrzydeB czarnego spa. WziB tak|e mocny oszczep, z ostrzem z pBowego spi|u. Na sw mocarn gBow heBm wBo|yB wielce kunsztowny, wykonany ze stali, przylegajcy do skroni  ten to ochraniaB gBow boskiego Heraklesa. W rce za[ wziB bByszczc tarcz; tej tarczy nikt nigdy grotem nie przebiB, ani nie zBamaB - cud spojrze. CaBa mieniBa si w krg emali, ko[ci sBoniow, elektronem ja[niejc, a tak|e zBotem bByszczcym [wiecc, dzieliBy za[ j wstgi bBkitnej emalii. W [rodku byB smok tak straszny, |e wypowiedzie si nie da, ogniem pBoncymi oczyma wkoBo spogldaB, paszcz miaB wypeBnion rzdami biaBych zbów, strasznych, groznych, na czole za[ trwog budzcym polatywaBa straszna Wa[D i m|ów judziBa, ndzna, co zawsze umysBy i serca gwaBtownie porusza ludzi, co chc si w walce zmierzy z synem Dzeusowym  dusze ich zeszBy pod ziemi, w czelu[cie Hadesu, ko[ci, gdy na nich ciaBo wygniBo pod |arem Syriusza palcego, le| i gnij na ziemi czarnej. ByBy tu przedstawione Natarcia i Przeciwnatarcia, byB ZgieBk bitewny i Strach i byBa Rzez gorejca, Wa[D szalaBa i Zamt; tu Kera tak|e, zBowroga |ywym, trzymaBa [wie|o rannego, innego bez rany, znów innego, martwego, wlokBa za nogi w[ród starcia, pBaszcz za[ miaBa na barkach od m|ów krwi purpurowy, spogldaBa straszliwie, zgrzytaBa w[ciekle zbami. Wida tu byBo dwana[cie gBów w|ów, |e strach powiedzie, które raziBy popBochem ludzkie plemiona na ziemi  tych, co si o[mielili wojowa z synem Dzeusowym. SBycha byBo tych zbów zgrzytanie, gdy syn Amfitriona walczyB, dzieBo cudowne tak|e rozbByskiwaBo. Na tych smokach potwornych te| pojawiaBy si plamy  na ich grzbietach bBkitne, a szczki ich byBy czarne. ByBy tam tak|e dwa stada: lwów i odyDców, które mierzyBy si wzrokiem, w[ciekBe i rozjuszone. MiaBy si zetrze ze sob w walce i jedne, i drugie i nie dr|aBy ze strachu, lecz sier[ je|yBy na karkach. ZginB ju| spo[ród nich wielki lew, a obok dwa dziki |ycie straciBy - wokoBo ziemi zlewaBa krew czarna one z karkami zgitymi le|aBy ju|, nieruchome lwów straszliwych ofiary rozcignite na ziemi; inne za[ jeszcze bardziej rwaBy si z |dzy walki, jedne i drugie: dziki i lwy z pBoncymi oczyma. ByBa te| tam walka zbrojnych we wBócznie Lapitów, wokóB wBadcy Kajneusa, Dryasa i Pejrithoosa, i Hopleusa, Eksadiosa, Falerosa i Prolochosa, Mopsa Titaresczyka, Ampykidy, szczepu Aresa, Tezeusza Ajgejdy, który byB bogom podobny  z srebra byli, na sobie za[ mieli zbroje ze zBota. Z drugiej strony, naprzeciw, Centaury si zgromadziBy wkoBo wielkiego Petraja i wieszcza z ptaków, Asbola, Arkta i Urejosa, Mimasa z czarnymi wBosami oraz dwu synów Peukeusa: Perimedesa, Dryala  wszyscy ze srebra, w dBoniach dzier|yli oszczepy zBociste. Z równym zapaBem parli do walki, jak gdyby |ywi, uzbrojeni we wBócznie dBugie, a tak|e oszczepy. ByBy tam szybkonogie konie strasznego Aresa, zBote, tak|e i sam morderczy Ares, Bupie|ca; wBóczni w dBoniach dzier|c, dowodziB ci|kozbrojnymi, purpurowy od krwi, jak gdyby |ywych zabijaB z swego rydwanu, a przy nim staBy i Trwoga, i PopBoch, pragnc usilnie, aby pogr|y si w m|ów zmaganiach. ByBa, zbierajc Bupy, córa Dzeusa, Tritogeneja; wygldaBo, |e ona pragnie górowa w walce, w rku trzymaBa wBóczni, na gBowie miaBa heBm zBoty, a na ramionach egid - kr|yBa w walki zamcie. ByB nie[miertelnych chór [wity, a w chóru samego po[rodku wdzicznie graB na kitarze Dzeusowy syn i Latony, na formindze zBotej; byB Olimp, bogów siedziba [wita i miejsce zebraD, a przepych wieDczyB niezmierny zbiór nie[miertelnych, boginie za[ rozpoczBy [piewanie  Muzy z Pierii podobne do sBodko muzykujcych. ByB tam i port dogodny nad morzem nieposkromionym, w krg wyrobiony z cyny stopionej w ogniu dokBadnie, jakby smagany faBami. A w [rodku liczne delfiny kr| tam i napowrót, [cigajc i Bowic ryby, jakby pBywaBy; a dwa delfiny, by oddech chwyci, wyskakiwaBy, tropice ryby bezgBose  ryby ze spi|u przed nimi uciekaBy. Zasi na brzegu chyba rybak przykucnB i trzymaB w dBoniach sie wielk  wygldaBo, |e zaraz chce j zarzuci na ryby. ByB tam te| piknowBosej Danae syn, jezdziec Perseusz, nie dotykaB stopami tarczy, cho byBa tak blisko  dziw ogromny powiedzie - na niczym si nie opieraB, tak go dBoDmi swoimi wykonaB sBynny Kulawiec, z zBota; miaB za[ na nogach piórami skrzydlate sandaBy, przez ramiona przewiesiB miecz z czarn rkoje[ci na spi|owym pasie, a leciaB jak my[l - tak szybko. Plecy mu caBe osBania gBowa strasznego potwora Gorgo; wór j zakrywaB - cud to prawdziwy zobaczy  z srebra, frdzle bByszczce zwisaBy i powiewaBy, zBote. Zasi na skroniach pana spoczywa straszna czapka Hadesa, co w sobie kryje ciemno[ci nocy. Sam jak gdyby si [pieszyB i jakby przed czym[ uciekaB Danaida Perseus - pdziB, a za nim Gorgony wci| niesyte, straszliwe, |e wyrzec si nie da, pdziBy, pragnc go chwyci; gdy biegBy po stali bladozielonej, rozbrzmiewaBa tarcza niesamowitym haBasem, ostrym i dzwicznym. Na pasach Gorgon dwa smoki gBowy unosiBy, z paszcz jzyk wystrzelaB, zgrzytaBy zbami srogo spogldajce, a na potwornych twarzach Gorgon przestrach ogromny widniaB. Pod nimi ni|ej walk toczyli m|owie w peBnym wojennym rynsztunku: jedni za wBasne miasto oraz za wBasnych rodziców, pragnc odwróci zgub; drudzy za[ z |dzy niszczenia. Wielu ju| padBo, inni, jeszcze liczniejsi, wci| walcz, a za[ kobiety stojce na piknych wie|ach ze spi|u jki ostre zawiodBy, darBy rkami policzki - |ywym caBkiem podobne, dzieBa sBynnego Hefajsta. Starsi zasi m|owie, których zgnbiBa ju| staro[, przed bramami zebrani rce wznosili do bogów zawsze szcz[liwych w modBach o ocalenie swych dzieci, dr|cy, ci dalej walczyli. A z tyBu za nimi sine Kery, szczkajc swymi biaBymi zbami, straszne, okrutne, krwawe i przerazliwe, krwio|ercze,  miaBy staranie" o padBych - zaraz rzucaBy si wszystkie pi czarn krew, a kogo tylko pierwszego dopadBy, czy na ziemi, czy kiedy padaB raniony, to w niego szpony wbijaBy ogromne, a dusza schodziBa do Hadu, do mroznego Tartaru; one za[, cigle niesyte ludzkiej krwi, jednego trupa rzucaBy, wracaBy znowu i swój szaB syciBy w zgieBku bitewnym. Klotho oraz Lachesis przewodziBy im, a najmniejsza Atropos, cho si nie zdaje wielk bogini, a jednak jest znaczniejsza od tamtych, a tak|e w[ród nich najstarsza. Wszystkie nad jednym m|em zajadB bitw toczyBy i okropne na siebie rzucaBy wzajemnie spojrzenia, pazurami, rkami dzielnymi zaczBy si mierzy. Blisko stanBa Ciemno[ [mierci, |aBosna i straszna, blada, wyschnita i z gBodu wycieDczona zupeBnie, miaBa opuchnite kolana, na dBoniach ogromne pazury, z nozdrzy pBynBa jej ropa, a zasi z policzków krew si sczyBa na ziemi; potwornie si wyszczerzyBa, staBa, ramiona jej kryBa warstwa obfita kurzawy, byBa mokra od Bez. A obok miasto warowne: zamykaBo je siedem bram zBotych, nad nimi nadpro|a; ludzie, co tu mieszkali, na [witach i korowodach mile spdzali czas: jedni z wozu o piknych koBach wiedli m|owi |on - rozlegaB si [piew weselny, [wiatBo pBoncych pochodni trzymanych przez sBu|ebnice rozbByskaBo daleko. Dziewczta kwitnce, w [wito, postpowaBy przodem, za nimi szBy chóry radosne - jedne przy dzwiku syring dobywaBy swe pie[ni z ust delikatnych, wokoBo nich rozlegaBo si echo, inne znów przy formingach intonowaBy pie[D tskn, z drugiej za[ strony mBodzieDcy szli przy muzyce aulosu; oni, tak|e si bawic taDcami oraz [piewaniem - ka|dy [miaB si i cieszyB przy wtórze grajka aulosu - postpowali naprzód, a miasto uczty i chóry wypeBniaBy, i taDce. Inni za[ znowu przed miastem gnali na koDskich grzbietach. Tam znowu tak|e oracze bosk ziemi krajali w podkasanych do góry chitonach. {niwo byBo bogate - jedni [cinali ostrymi narzdziami kBosy ugite pod ziarna ci|arem, jakby samej Demetry dojrzewajce |niwo, inni wizali je w snopy i kBadli je na klepisku, inni z sierpami w rkach ki[cie winogron zbierali, inni znowu do koszy znosili od winobraDców grona biaBe i czarne, owoce winnic rozlegBych obci|one listowiem i srebrzystymi wiciami, jeszcze inni do koszy znosili. I obok winnica byBa zBota, cud-dzieBo arcymdrego Hefajsta - ci si cieszyli, ka|dy przy wtórze grajka aulosu - szele[ciBy tu li[cie i srebrne paliki-podpórki obci|one gronami, a one ju| pociemniaBy. Jedni deptali owoce, a drudzy sok wyciskali. Inni walczyli na pi[ci lub w zapasach. Znów inni, Bowcy, [cigali zajce o szybkich nogach; przed nimi dwa ostrozbe psy gnaBy - chcc chwyci, zajce - chcc uciec. Obok nich si trudzili jezdzcy, a|eby nagrody zdoby z wysiBkiem; stojc na piknie splecionym rydwanie, cugle swym szybkim koniom puszczali woznice - leciaBy z hukiem spojone wozy, a piasty kóB gBo[no skrzypiaBy. Oni si nieustannie trudzili, jednak zwycistwo nie [witaBo |adnemu, wy[cig byB nierozstrzygnity, staB za[ u jego kresu wielki trójnóg - dla nich nagroda, zBoty, dzieBo cudowne arcymdrego Hefajsta. WokóB okrgu tarczy pBynB Okean wezbrany, caB kunsztown j objB; nad nim wysokolotne krzyk wydawaBy Babdzie gBo[ny i licznie si unosiBy na wodzie, a obok si uwijaBy ryby - cud to zobaczy nawet grzmicemu Dzeusowi, z woli którego Hefajst tarcz tak wielk i mocn zdziaBaB dBoDmi swoimi. Ni dzielny Dzeusowy potomek bez wysiBku wywijaB, i skoczyB na rydwan dwukonny, do bByskawicy podobny ojca Dzeusa, egidodzierzcy, lekk stop, a za nim dzielny woznica Ijolaj, wskakujcy na wóz, kierowaB krzywym rydwanem. Blisko do nich podeszBa bogini modra, Atena, i aby ich zachci skrzydlate sBowa wyrzekBa:  Szczepie sBynnego Lynkeusa, bdzcie mi przywitani! Teraz Dzeus, wBadca szczsnych, daje wam siB, aby[cie Kykna zgBadzili, zBupili jego przesBawny rynsztunek. Ale co[ jeszcze ci powiem, o naj[wietniejszy z m|ów: kiedy pozbawisz Kyknosa jego sBodkiego |ywota, zostaw tu jego ciaBo i jego caBy rynsztunek, sam za[ zaczekaj na atak zgubnego [miertelnym Aresa; kiedy na wBasne oczy zobaczysz, |e gdzie[ si odsBoni spoza kunsztownej tarczy - tam uderz ostrzem spi|owym, potem za[ si cofnij, nie jest ci bowiem sdzone ani wzi jego konie, ani ten sBawny rynsztunek". RzekBa tak. Na wóz wstpiBa boska w[ród bogiD, która w swych nie[miertelnych dBoniach zwycistwo i sBaw dzier|y trwale. A wtedy potomek Dzeusa, Ijolaj, wrzasnB strasznie na konie, one za[ na ten okrzyk szybko wóz niosBy, [migajc przez kurzem okryt równin. PobudziBa ich galop bogini modra, Atena, potrzsnwszy egid; a ziemia wokoBo jczaBa. Z drugiej strony za[ gnali, podobni do ognia i burzy, Kyknos, pogromca koni, i Ares walki niesyty. Konie ich, gdy si starBy, pdzc naprzeciw siebie, r|aBy ostro i echo dokoBa si rozchodziBo. Pierwszy przemówiB do Kykna bohater, moc Heraklesa:  Kyknie drogi, czemu na nas gnasz szybkie twe konie, na nas, m|ów, co trudów, a tak|e i nieszcz[ zaznali? Zbocz twym gBadkim rydwanem na stron drogi i drug daj nam przejecha, ja bowiem wyprawiam si do Trachiny, do jej wBadcy Keyksa; potg on i znaczeniem nad Trachin góruje. Ty sam wiesz przecie| to dobrze  córk Themistonoe o oczach bBkitnych ty[ pojB. Drogi mój, nawet Ares od [mierci ci nie uchroni, je[li si my obaj zewrzemy w starciu wojennym. Mówi ci: on ju| niegdy[ raz popróbowaB mej wBóczni, kiedy o Pylos piaszczyste walczc, naprzeciw mi stanB, nieprzepart |dz walki szalenie paBajc. Trzykro m wBóczni trafiony ju| si rozBo|yB na ziemi, gdym go ugodziB w tarcz, w udo go pchnBem raz czwarty, z caBej siBy naD godzc, i mocno przebiBem mu ciaBo  runB na twarz, na ziemi, w pyB od rozmachu mej wBóczni. Zród nie[miertelnych si spotkaB podówczas z ostr przygan, gdy| zostawiB w mych rkach swój zakrwawiony rynsztunek". Tak rzekB. A Kyknos o wBóczni z jesionu nie zechciaB ani go sBucha, ani wstrzyma cigncych wóz koni. Tak wic z wyplecionych wozów skoczyli na ziemi: syn wielkiego Dzeusa i syn pana Enyaliosa; ich woznice bli|ej piknogrzywe konie przygnali. CaBa szeroka ziemia jczaBa pod ich stopami, jak gdy z góry olbrzymiej wysokiego szczytu spadaj. SkaBy oderwane i jedne padaj na drugie; mnóstwo dbów li[ciastych i jodBy równie| liczne, i topole o tgich korzeniach si wal pod nimi, nagle spadajcymi, a| gdy osign równin  tak ci runli na siebie i krzyk ogromny podnie[li. CaBy kraj Myrmidonów i caBy sBawny Jaolkos, Arne oraz Helike, zielona od trawy Antheja gBosem ich obydwu rozdzwiczaBy - z krzykiem bojowym starli si niezmiernym. I zagrzmiaB Dzeus roztropny, spu[ciB tak|e z niebios krwawy deszcz-ulew, znak do walki dajc swemu dzielnemu synowi. Jak za[ w górskich kotlinach rozjuszony, gdy go zobacz, dzik, nastawiajc kBy, gotuje si, aby walczy z my[liwymi, i ostrzy swoje biaBe szable, nastawia, piana mu [cieka po pysku, kiedy tak szczerzy swe zby, oczy si jarz podobnie jak ogieD rozbByskajcy, je|y sier[ swojej grzywy, a tak|e dokoBa karku  jemu podobny syn Dzeusa zeskoczyB z swego rydwanu. Wtedy gdy dzwiczny piewik o ciemnych skrzydeBkach, siedzcy na gaBzce, zaczyna [piewa dla ludzi pie[D lata - jadBem dlaD i napitkiem sama jest tylko rosa - przez dzieD caBy od [witu wylewa swoj melodi w najokropniejszy upaB, gdy Syriusz wysusza skór; wtedy kiedy na prosie, które wysiano latem, dojrzewaj ju| kBosy; gdy zabarwiaj si grona, które Dionizos daB ludziom na rado[ ich i na mk - w tym to czasie walczyli i haBas rozlegaB si wielki. Jak gdy dwa lwy przy Bani upolowanej na siebie w[ciekle si porywaj do walki wielce zacitej, straszny haBas powstaje, a tak|e zgrzytanie zbów; jak gdy dwa spy o krzywych szponach i dziobie zagitym, kraczc rozgBo[nie, walcz o Bup na skale wysokiej - koz w górach pasion albo te| Bani dzik, tBust, któr ustrzeliB jaki[ mBodzieDczy my[liwy strzaB ze swego Buku, a sam powdrowaB gdzie[ indziej, gdy| nie wiedziaB, gdzie padBa, a one j wypatrzyBy szybko i wnet rzuciBy si do zawzitej walki - tak oni z krzykiem rozgBo[nym rzucili si obaj na siebie. Wtedy to Kyknos, pragnc zabi przepot|nego syna Dzeusa, ugodziB oszczepem w tarcz ze spi|u; grot jej wcale nie przebiB - Herakla dar boski ocaliB. Syn Amfitriona zasi, potga Heraklesowa, midzy szyszak i tarcz sw dBug wBóczni ugodziB - w odsBonit szyj, szybko, poni|ej podbródka, z caBej siBy; i wBócznia rozdarBa [cigna obydwa, zabijajc, bo m| w cios wBo|yB caB sw siB. Kyknos runB jak db albo jak skaBa wyniosBa, w któr uderza silnie Dzeus swym dymicym piorunem - tak runB, a zachrz[ciB na nim brzowy rynsztunek. Lecz go zostawiB potem o sercu wytrwaBym syn Dzeusa, bo si spodziewaB nadej[cia Aresa, klski [miertelnych. Strasznie spogldaB wokoBo, jak lew, co strze|e zdobyczy, chciwie mocnymi szponami rwie skór, by szybko wyrwa ofierze |ycie, które ma sBodycz miodow, czarne za[ jego serce jest wypeBnione w[ciekBo[ci, oczy mu blaskiem zielonym okropnie bByszcz, a boki tudzie| barki smaga ogonem, ziemi Bapami grzebie, i nikt mu nie [mie zaj[ drogi ani z nim walczy  tak Amfitryoniada, walk nienasycony, stanB naprzeciw Aresa i w sercu swoim odwag wzmagaB. Ares podchodziB doD rozw[cieczony. Obaj, okrzyk wydajc, runli na siebie nawzajem. Jak gdy si urwie kamieD ze szczytu wielkiego przyldka, toczy si, podskakujc, z hukiem ogromnym i w[ciekBym, a| na drodze mu stanie, zatrzyma skaBa wysoka; kiedy o ni uderzy, zatrzyma si zaraz na miejscu  z takim ogromnym wrzaskiem Ares, co Bamie rydwany, krzyczc, zgubny, gnaB. A tamten atak wytrzymaB. Jednak Atena, córa Dzeusa, co dzier|y egid, przed Aresem stanBa, niosc sw ciemn egid; strasznie patrzc spode Bba, wyrzekBa sBowa skrzydlate:  Wstrzymaj sw moc, Aresie, i rce niezwyci|one, bo nie godzi si tobie zedrze sBynnego rynsztunku, syna Dzeusa zabiwszy, Heraklesa o sercu odwa|nym. Walki zaraz zaprzestaD i mnie si nie przeciwstawiaj!". RzekBa. Lecz nie powstrzymaB Ares zapaBu w swym sercu; z wielkim krzykiem, wstrzsajc or|em do ognia podobnym, rzuciB si gwaBtownie na siB Heraklesow, chcc go zabi - i cisnB zaraz sw wBóczni spi|ow, nagle, a|eby pom[ci trupa swojego syna, w wielk tarcz. Tymczasem za[ modrooka Atena wBóczni lot odwróciBa, z wozu chwyciwszy j rk. Gorzki ból przejB Aresa. Dobywszy ostrego miecza, runB na Heraklesa o mocnym sercu. Lecz atak odparB syn Amfitriona, niesyty walki straszliwej, i w odsBonite udo spod tarczy kunsztownie zdobionej pchnB z caB siB. WymierzyB dokBadnie i ciaBo rozdarB oszczepem, i Ares przewróciB si zaraz na ziemi. Wnet mu te| Strach i PopBoch wóz o koBach piknie toczonych oraz konie przywiodBy, z ziemi o drogach szerokich wniosBy na wóz kunsztowny, a potem zaraz w po[piechu konie pognaBy batami - przybyBy na wielki Olimp. Syn za[ Alkmeny, a z nim te| przesBawny Ijolaos z bark Kyknosa [cignli zdobycz, pikny rynsztunek, i ruszyli - niebawem przybyli do miasta Trachiny koDmi o szybkich nogach. A modrooka Atena pod|yBa na Olimp wielki do ojca paBacu. Keyks i tBum ogromny pogrzeb sprawili Kyknosa ci co mieszkali w pobli|u, w miastach sBawnego króla: Anthe i Myrmidonów mie[cie - i sBynnym Jaolku, Arne oraz Helike. I zebraB si tBum ogromny, aby uczci Kyknosa miBego bogom szcz[liwym. Jego pomnik i grób zabraB i zniszczyB Anauros deszczem zimowym wezbrany, tak bowiem nakazaB syn Latony, Apollon, bo niegdy[ na hekatomby, które pdzono do Pytho, Kyknos napadaB i BupiB.

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
045 hezjod tarcza
hezjod teogonia, dokument elektroniczny
mes tarcza
mes tarcza 1
hezjod prace i dnie

więcej podobnych podstron