plik


C. J. Cherryh        Ludzie z Gwiazdy Pella Księga V     . 4 .        NORWEGIA GODZ. 0045 DG; 1245 DP     Wyhamowywali. Australia zawracała, Pacyfik i Atlantyk zgubiły trop. Signy słuchała westchnienia ulgi, jakie rozeszło się po mostku, gdy kanały komunikatora, zamiast zwiastować katastrofę depczącą im po piętach, nadały dobre wieści. "Zachować czujność", warknęła. "Służby remontowe, do roboty". Mostek falował jej przed oczyma. Może to alkohol, chociaż wątpiła. W ostatnich kilku minutach wykonali wystarczająco dużo manewrów, aby wytrzeźwiała.     Norwegia była w większości nietknięta. Graff nadal, na wszelki wypadek, nie zdejmował hełmu, ale przekazał na chwilę dowodzenie Terschadowi ze zmiany przestępnodniowej, żeby zerknąć na wskazania aparatury telemetrycznej. Twarz miał mokrą od potu, zastygłą w długo utrzymującym się na niej grymasie koncentracji. Synchronizator bojowy przestał sterować przyśpieszeniem i ciężar stał się wyraźnie określony, pokrzepiająco stabilny.     Signy wstała i wsłuchując się w meldunki ze skanera dalekiego zasięgu sprawdzała swoje odruchy. Stała dosyć pewnie. Rozejrzała się dookoła. Oczy zerkające ukradkiem w jej stronę odwróciły się szybko i zajęły swoimi sprawami. Odchrząknęła i nacisnęła klawisz kanału ogólnego.     - Mówi Mallory. Wygląda na to, że Australia też na razie daje za wygraną. Wycofają się wszyscy do bazy i udzielą pomocy Mazianowi. Rozwalą Pell na kawałki. Taki był ich plan. Potem skierują się na Stację Sol i na Ziemię; i to było w tym planie. Przyniosą tam wojnę. Ale beze mnie. Tak się sprawy mają. Możecie wybierać. Możecie wybierać. Jeśli zdecydujecie się pozostać pod moimi rozkazami, odlatujemy stąd w swoją stronę, wracamy do tego, co zawsze robiliśmy. Jeśli wolicie iść za Mazianem, to jestem pewna, że wydając mu mnie, zapewnicie sobie drogę powrotu z fasonem. W tej chwili nie ma już miejsca na neutralność. Jeśli większość z was tego pragnie, idźcie do Maziana. Ale co do mnie... Nikt oprócz mnie nie będzie dowodził Norwegiq dopóty, dopóki sama nie wyrażę na to zgody.     Z komunikatora rozległ się pomruk. Wszystkie kanały były otwarte. Pomruk ten przyjął wyraźny... rytm. - Signy... Signy... Sig-ny... Sig-ny... Dotarł aż na mostek: - Sig-ny! - Załoga wstała ze swych miejsc. Rozejrzała się wokół zaciskając szczęki, zdecydowana zachować kamienny spokój. Ci ludzie byli jej ludźmi. Jej była Norwegia.     - Siadać! - krzyknęła na nich. - Myślicie, że to jakieś święto?     Groziło im niebezpieczeństwo. Australia mogła jeszcze zawrócić. Rozwijali teraz zbyt dużą szybkość, aby uzyskać rzetelne dane ze skanera, w związku z czym pozycje Atlantyku i Pacyfiku były tylko domniemane: z zamazanych komputerowych projekcji danych ze skanera dalekiego zasięgu mogło jeszcze wyniknąć wszystko, a poza tym w pobliżu znajdowały się wysłane z nosicieli rajdery.     - Przygotować się do skoku - powiedziała. - Nastawić głębokość 58. Zejdziemy na chwilę z oczu.     Ich własne rajdery znajdowały się nadal przy Pell. Przy odrobinie szczęścia mogły wymykać się dostatecznie długo. Mazian będzie zbyt zajęty, aby zawracać sobie nimi głowę. Jeśli wykażą choć trochę rozsądku, zaufają jej, przyczają się i będą siedzieć cicho wierząc, że jeśli tylko będzie mogła, wróci po nich. Zamierzała to zrobić. Musiała. Rajdery osłony były im bardzo potrzebne. Jeśli zachowały przytomność umysłu, to zorientowawszy się, że Norwegia uciekła, rozproszyły się we wszystkie strony. Jeszcze nigdy ich nie zawiodła. I Mazian to wiedział.     Przestała to roztrząsać i połączyła się z ambulatorium.     - Co z Di?     - Di czuje się świetnie - odpowiedział za siebie znajomy głos. - Daj mi wejść tam na górę.     - Nie waż się, bo zabiję. - Rozłączyła się z nim i wywołała strażnika. - Czy naszym więźniom nie popękały kości?     - Obaj cali i zdrowi.     - Dać ich tu na górę.     Opadła na poduszki fotela i rozparłszy się w nim wygodnie, obserwowała rozwój wypadków odwzorowując w pamięci ich pozycję względem płaszczyzny Układu Pell. Oddalali się z połową szybkości światła, żeby wejść bezpiecznie w skok. Zgłosiły się służby remontowe - jeden rozhermetyzowany przedział, trochę flaków Norwegii posianych w zimnej pustce kosmosu, ale żadnych szkód w sekcji załogowej... nic poważnego, nic, co umniejszyłoby ich zdolność do skoku. Ani jednej ofiary śmiertelnej. Ani jednego rannego. Odetchnęła.     Czas się zmywać. Od blisko godziny sygnały informujące o tym, co się dzieje na Pell, mkną do statków, które przekazują je dalej, aż w końcu dotrą do strefy kontrolowanej przez skanery Unii. Gdzieś tutaj zaczynał się już niezdrowy dla kibiców rejon.     Na jej pulpicie zapaliła się lampka. Obróciła się razem z fotelem i spojrzała na więźniów, którzy wchodzili właśnie na mostek drzwiami od strony rufy. Ręce mieli skute na plecach - rozsądny środek ostrożności w ciasnych przejściach mostka. Nikt nie wchodził na mostek Norwegii; nikt obcy... ci dwaj byli pierwsi. Przypadki specjalne... Josh Talley i Konstantin.     - Zawieszenie wyroku - powiedziała. - Myślę, że obaj ciekawi jesteście, co się stało.     Może się zrozumieli. Spojrzenia, jakimi ją obrzucili, pełne były złych przeczuć.     - Wystąpiliśmy z Floty. Kierujemy się na dobre w otwarty kosmos. Będzie pan żył, Konstantin.     - Nie zrobiła pani tego dla mnie.     Zachichotała.     - Raczej nie. Ale pan na tym korzysta.     - Co się stało z Pell?     - Głośniki mieliście włączone. Słyszeliście, co mówiłam. To właśnie dzieje się z Pell i Unia ma teraz wybór, prawda? Albo ratować Pell, albo ścigać Maziana, póki trop jeszcze ciepły. A my wynosimy się stąd, żeby jeszcze bardziej nie gmatwać sytuacji.     - Pomóżcie im - powiedział Konstantin. - Na miłość boską, zaczekajcie. Zaczekajcie i pomóżcie im.     Po raz drugi roześmiała się i spojrzała gorzko w przejętą twarz Konstantina.     - A jak moglibyśmy im pomóc, Konstantin? Norwegia nie zabiera na pokład uchodźców. Nie może. Wysadzić tam was? Nie zrobię tego pod nosem Maziana ani Unii. Starliby nas na proch, kiedy tylko...     Ale to było przecież wykonalne... kiedy wracając po swoje rajdery będą przechodzili koło Pell.     - Mallory - odezwał się Josh podchodząc bliżej, tak blisko, jak pozwolili mu na to strażnicy. Wzdrygnął się powstrzymany ich rękami, ale Signy dała im znak i puścili go. - Mallory... jest jeszcze jedno wyjście. Przejść na drugą stronę. Jest tu taki statek, słyszysz? Nazywa się Młot, Mogłabyś się z nim skontaktować. Mogłabyś to powstrzymać... i uzyskać amnestię.     Konstantina coś tknęło; jego oczy zwróciły się na Josha, przesunęły na nią; rodziło się w nich podejrzenie.     - On wie? - spytała Josha.     - Nie. Mallory, posłuchaj mnie. Pomyśl, do czego to teraz doprowadzi? Jak daleko i jak długo?     - Graff - powiedziała powoli. - Graff, wracamy po nasze rajdery. Utrzymuj gotowość do skoku. Kiedy Mazian opuści układ, przemkniemy się w poprzek i może wyrzucimy gdzieś po drodze tego kumpla Konstantina gdzieś, gdzie będzie mógł spróbować swoich szans z Unią; może go wyłowi jakiś frachtowiec.     Konstantin przełknął ślinę z wyraźnym trudem; usta miał zaciśnięte w cienką linię.     - Wie pan, że pański przyjaciel jest Uniowcem - powiedziała. - Jest, nie był, rozumie pan? Jest. To agent Unii. Służby specjalne. Prawdopodobnie jest w posiadaniu wielu takich informacji, które mogą nam się przydać w naszej obecnej sytuacji. Wie, jakich miejsc unikać, które z punktów przejściowych są znane przeciwnikowi...     - Mallory - przerwał jej Josh błagalnym głosem.     Zamknęła oczy.     - Graff - powiedziała. - Ten Uniowiec trafia mi do przekonania. Czy ja jestem pijana, czy on mówi z sensem?     - Zabiją nas - odparł Graff.     - Mazian też - przypomniała mu. - Ten konflikt rozprzestrzeni się. Dotrze do Sol. Do miejsca, gdzie Mazian może znaleźć nowe łupy, zregenerować siły. To już nie jest Flota. Oni węszą za zdobyczą, za tym, co pozwoli im egzystować. Tak samo my. A wszystkie punkty przejściowe, które znamy, znają też oni. To niewygodne, Graff.     - Tak - przyznał Graff - to niewygodne.     Spojrzała na Josha, przyniosła wzrok z powrotem na Konstantina, na napiętej twarzy którego malowała się nadzieja, rozpaczliwa nadzieja. Parsknęła z pogardą i spojrzała na Graffa, na jego hełm.     - Ten obserwator Unii. Weź na niego kurs. Skoczą poza zasięg skanera, skoro tylko zorientują się, że idziemy na nich. Nawiąż z nimi kontakt. Wynajmiemy się flocie Unii.     - Wpadniemy prosto na nich, jeśli będziemy się tak tutaj miotać między jednymi a drugimi - mruknął Graff; i miał rację. Kosmos był szeroki, ale im bardziej zbliżali się do konkretnego wektora wyjściowego z Pell polegając tylko na dwóch przecinających się kursach wyznaczanych przez skaner dalekiego zasięgu, tym bardziej zwiększało się niebezpieczeństwo kolizji.     - Zaryzykujemy - powiedziała. - Krzycz, że lecimy. Spojrzała na Josha Talleya, na Konstantina i uśmiechnęła się z całą goryczą, jaką czuła.     - A więc wchodzę do twojej gry - zwróciła się do Josha. Po swojemu. Znasz ich kody wywoławcze?     - W mojej pamięci - odezwał się Josh - jest pełno dziur. - Przypomnij sobie choć jeden.     - Wykorzystajcie moje imię - poradził jej Josh. - I imię Gabriela.     Wydała taki rozkaz i patrzyła długo w zadumie na tych dwóch.     - Puście ich - poleciła w końcu żołnierzom, którzy ich pilnowali. - Są wolni.     Zastosowali się do rozkazu. Obróciła się z fotelem o pół obrotu, zerknęła na ekrany i spojrzała na nich znowu; obecność Uniowca i stacjonera na jej pokładzie, wolnych, była do niedawna nie do pomyślenia.     - Znajdźcie sobie bezpieczne miejsce - powiedziała. - Za chwilę wchodzimy w skręt... a potem będzie może jeszcze gorzej.     PELL: SEKTOR NIEBIESKI JEDEN, NUMER 0475; GODZ. 0100 DG.; 1300 DP.     Od czasu do czasu czuli się tak, jakby latali. Tulili się do siebie, a część hisa, tej na zewnątrz, w korytarzu, pojękiwała ze strachu, ale nie ci czuwający przy Słońce-Jej-Przyjacielem. Ci przetrzymywali ją, żeby nie spadła, żeby przynajmniej ona była bezpieczna. Nawet wielkie Słońce drżało i zataczało się na swej drodze. Trzęsły się gwiazdy w ciemnościach otaczających białe łoże i Marzycielkę.     - Nie bać się - szeptała Lily gładząc czoło Marzycielki. Nie bać się. Śnić my bezpieczni, bezpieczni.     - Włącz dźwięk, Lily - szepnęła Marzycielka; jej oczy były spokojne, jak zawsze. - Gdzie jest Satyna?     - Ja tutaj - odezwała się Satyna przeciskając się przez innych, żeby zająć miejsce Lily. Dźwięk przybrał na sile - ludzkie głosy wrzeszczące i wyjące przez komunikator, starające się wykrzykiwać instrukcje.     - To centrala - powiedziała Marzycielka. - Satyno, Satyno i wy wszyscy, słuchajcie. Oni zabili Jona... uszkodzili centralę. Oni tu idą...to ludzie Unii, ludzie-z-karabinami, rozumiecie.     - Nie przyjść tutaj - zapewniała ją żarliwie Lily podchodząc znowu do łóżka.     - Satyno - powiedziała Marzycielka wpatrując się w podrygujące gwiazdy. - powiem wam, jak iść... powiem o każdym zakręcie, o każdym kroku; a wy musicie to zapamiętać... potraficie zapamiętać tyle rzeczy na raz?     - Ja Gawędziarka - przypomniała jej. - Ja dobrze pamiętać, Słońce-Jej-Przyjacielem.     Marzycielka opisała jej całą drogę, krok po kroku; i to przerażało ją, ale jej umysł był nastawiony na zapamiętywanie każdego ruchu, każdego zakrętu, każdej, najdrobniejszej instrukcji.     - Idźcie - poleciła jej Marzycielka.     Wstała i szybko zawołała Niebieskozębego, zawołała innych, wszystkich hisa znajdujących się w zasięgu jej głosu.     NORWEGIA; GODZ. 0130 DG.; 1330 DP.     Komunikator zachłysnął się trzaskami; ekran drzemiącego dotąd skanera dalekiego zasięgu rozbłysnął nagle wyraźnymi, migoczącymi punktami. Norwegia zacieśniała wykonywany właśnie skręt. Signy przytrzymała się konsoli i fotela czując w ustach smak krwi. Rozbłysły czerwone lampki ostrzegawcze, zabrzęczały alarmy przeciążeniowe. Josh i Konstantin czepiali się kurczowo uchwytu w połowie przejścia; nie utrzymali się i zaczęli zsuwać po podłodze.     - Tu Norwegia, mówi Norwegia. Uniowcy. Wstrzymajcie ogień. Wstrzymajcie ogień. Jeśli chcecie wejść w układ, idźcie za mną.     Nastąpiła normalna w takich wypadkach chwila milczenia, w czasie której komunikat pokonywał odległość dzielącą nadawcę od adresata.     - Mów dalej.     Słowa, nie strzały.     - Tu Mallory z Norwegii. Przechodzę na waszą stronę, słyszycie? Lećcie za mną, to was wprowadzę. Mazian jest w trakcie rozwalania Pell i odwrotu w stronę Sol. To się już zaczęło. Mam na pokładzie waszego agenta Joshuę Talleya i młodszego Konstantina. Jeśli będziecie się za długo zastanawiać, stracicie stację. Jeśli mnie nie posłuchacie, wdacie się w wojnę z Ziemią.     Nastąpiła chwila martwej ciszy z tamtej strony. Pulpit komputera bojowego błyskał lampkami i śledził ruchy przeciwnika.     - Tu Azov z Jedności. Norwegia, co proponujesz? I jakie mamy gwarancje, jeśli ci zaufamy?     - Odłączyliśmy się; odebraliście ten sygnał. Wprowadzę was tam z powrotem. Idźcie jako moja straż tylna, Jedność, całą kupą. Mazian nie podejmie walki ani tutaj, ani nigdzie w pobliżu. Nie jest w stanie stawić czoła, rozumiecie?     Cisza trwała tym razem dłużej.     - Wchodzą nam na ogon - poinformował ją skaner.     - Do dechy, panie Graff.     Norwegia ślizgała się na krawędzi katastrofy, czerwone lampki zamrugały z szaloną częstotliwością, sygnalizując przeciążenie, przeciwko któremu protestowało ciało, protestowały walące serca; ręce drżały zaciskając się na dźwigniach i pokrętłach; doświadczona załoga wytrzymywała tę długotrwałą męczarnię narzucaną przez synchronizm bojowy i siłę bezwładności. Spokojni i opanowani, trzymali się wszyscy podczas tego długiego, bardzo długiego skrętu, utrzymując szybkość, jakiej nabrali, kierując się na Pell... Straż tylną mieli na pewno - Unia gnała tuż za nimi na pełnym ciągu... tak samo gotowa ich rozwalić, jak oni gotowi byli rozwalić Maziana.     - Jeszcze trochę - mruknęła do Graffa - tak trzymaj, nie popuszczaj. Wyciskaj, co się da.     - Ostrzeżenie skanera - poinformował ją i Graffa spokojny głos. Ekran skanera dalekiego zasięgu migotał rozmytą zielenią i złotem... Przeszkody na ich kursie, wciąż przechowywane w pamięci i pokazywane dokładnie tam, gdzie zapamiętał je komputer, plus minus droga pokonywana przez powolny frachtowiec. Holowniki krótkodystansowe. Odbierali teraz bezpośrednio ich szwargotanie, skowyt rozmów i przerażenia pogłębiającego się w miarę, jak się do nich zbliżali.     Graff nie stracił zimnej krwi. Norwegia śmignęła między nimi nie zbaczając z prostoliniowego kursu wytyczonego przez komputer i uwzględniającego odstępy między statkami, i przy nie przestających ani na chwilę migotać czerwonych lampkach kierowała się dalej na Pell. Uniowcy przemknęli tuż za nimi, unikając o włos zdarzeń, w pędzie zapierającym dech w piersiach ludziom z powolnych jak żółwie frachtowców. Głęboki jęk przerażenia dogonił ich i ścichł.     - Norwegia... Norwegia... Norwegia... - nadawał jak oszalały komputer pokładowy i jeśli ich rajdery przetrwały, na pewno przybędą na to wezwanie.     Przed nimi zamigotały wyraźne, czerwone punkciki, zbyt szybkie, jak na frachtowce. Komputer zawył ostrzeżeniami. Mazian odszedł od stacji. Europa, Indie, Atlantyk, Afryka, Pacyfik.     - Gdzie Australia? - warknęła do Graffa. Jej kod rozpoznawczy nie nadszedł wraz z innymi. - Uważaj na nich!     Graff musiał ją słyszeć. Nie było czasu na pogawędki. Flota szła w zwartym szyku kursem na zderzenie. Wszystkie rajdery zamocowane w gotowości do skoku do jednostek macierzystych - dobre i to.     - Mallory - usłyszała głos Maziana dobywający się z komunikatora.     Graff też go usłyszał i wprowadził statek w przyprawiający o mdłości manewr, który komputer przekazał do systemów celowniczych komputera bojowego; plunęli salwą w kierunku Europy i odpowiedziano im ogniem; kadłub zajęczał. Zryw przeciążenia zniósł siłę przeciwną co do kierunku i nagle błysnęła salwa zza ich rufy. Nie bacząc na ich bezpieczeństwo, nie rozumiejąc sygnałów ich komputera, do walki wchodziła Unia żądna celów. "W bok!" wydała rozkaz za pośrednictwem hełmu i Norwegia położyła się w zwrot pod najostrzejszym z możliwych kątów, nie widząc dla siebie żadnych szans w tym boju. Zawyły syreny alarmowe. Przed nimi leżały Pell i Podspodzie odległe o minuty przy szybkości bliskiej c, którą teraz rozwijali.     Utrzymując statek w ciasnym skręcie, komputer obliczał i przeliczał tę skrajną krzywiznę.     Na ekranie eksplodował świetlny punkt mknącego na nich od spodu nosiciela. Norwegia trzymała swój jedyny z możliwych kurs; pulpity płonęły czerwienią, wyły syreny, groziło zderzenie z planetę, a szybkość, z jaką pruli, była zbyt wielka, aby zdążyli ją na czas wytracić.     I nagle ekran zamigotał innymi punktami, małymi i zbliżającymi się do nich pierścieniem od strony dziobu.     - Norwegia... Norwegia... Norwegia... - nadawał bez przerwy komputer.     To ich rajdery.     - Tak trzymać! - wrzasnęła do Graffa przekrzykując radosną wrzawę, jaka rozpętała się na mostku.     Komputer wprowadził statek w najciaśniejszy skręt, do jakiego zdolna była Norwegia, manewr, który rozdzierał ludzkie ciała i trwał koszmarne sześć sekund. Zaczęli gwałtownie wytracać szybkość, a Australia szła prosto na nich prześlizgując się przez igielne ucho rajderów, sama, bez rajderów, albo zaniedbawszy ich wysłania.     - Ogień zaporowy - powiedziała przełykając smak krwi. Ekrany zamigotały przerażeniem; groziło zderzenie od dziobu i od rufy, na rufę pikował niemal z szybkością światła statek tak samo jak oni zablokowany w łuku ucieczki od Pell. Teraz w górę, w dół czy prosto? Każdy z tych manewrów dawał im pięćdziesiąt procent szans na uniknięcie zderzenia.     Graff podjął decyzję; salwa w górę i Australia przemknęła nad nimi wprawiając w chaos przyrządy. Kadłub zajęczał i wstrząs przeszedł przez cały statek.     Manewr trwał nadal; nagle przestały napływać dane ze skanera, po ich kadłubie zazgrzytał pył. "Gdzie oni są" zawył Graff do technika obsługującego skaner. Signy zamrugała oczyma ssąc krew z przegryzionej wargi. Australia mogła zrzucić śmieci; mogła się rozerwać; dalej wytracali szybkość, nie zmieniła rozkazu.     - ... wyminęli Pell - głos z rajdera relacjonował im to, co dopiero teraz zaczynał pokazywać skaner, bo sami byli już bezpieczni. - I stracili brzechwę... Edger stracił chyba brzechwę.     Nie mogli tego zobaczyć; Australię śledził już tylko skaner dalekiego zasięgu: to były te śmieci.     - Formować się - rozkazała swoim rajderom czując się bezpieczniej, kiedy otaczały Norwegię jak cztery dodatkowe ramiona. Edger, pozbawiony brzechwy, nie mógł teraz ryzykować dalszych uszkodzeń; nie zaryzykuje odwetu.     - Szykują się do skoku - usłyszała. To był głos Unii, głos, którego nie znała, jakiś obcy akcent. Poczuła nagle w sobie ogromny chłód, dotarło do niej, że nie ma już odwrotu.     Idź zawsze na całość, uczył ją Maziana to on nauczył ją większości tego, co umiała. Żadnych półśrodków.     Odchyliła się na oparcie fotela. Na całej Norwegii zaległa cisza.     PELL: SEKTOR NIEBIESKI JEDEN, NUMER 0475     Została tylko Lily. Alicja Lukas-Konstantan przesunęła oczyma po ścianach i zatrzymała wzrok na małym module tworzącym całość z białym łóżkiem: dwie lampki - jedna zapalona, druga zgaszona, jedna zielona, druga czerwona. Teraz świeciła czerwona. Włączyły się obwody awaryjne. Groził zanik zasilania. Lily może tego nie wiedziała; potrafiła posługiwać się maszynami, ale to, co wprawiało je w ruch, wciąż pozostawało dla niej tajemnicą. A więc oczy samicy Dołowca były nadal spokojne; jej ręka delikatnie gładziła ją po włosach zapewniając nieprzerwany kontakt ze światem żywym.     Otaczające ją wyposażenie, podarunki Angela, okazały się tak samo uparte, jak jej mózg. Obrazy na ekranach dalej się zmieniały, maszyny nadal pompowały przez jej żyły życie, a Lily wciąż była przy niej.     Był tam też wyłącznik. Gdyby poprosiła o to Lily, ta, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, nacisnęłaby go. Ale to byłoby okrutne dla istoty, która w nią wierzyła.     Nie poprosiła jej.     NORWEGIA     Damon ostrożnie opuścił swoje miejsce i zataczając się z lekka, ruszył między rzędami aparatury i techników w stronę Mallory. Cały był obolały; wywichnięte ramię, ból w kręgach szyjnych. Na Norwegii nie było nikogo, kto nie cierpiałby podobnie jak on, nawet technicy i sama Mallory odczuwali skutki niedawnych manewrów. Skierowała na niego ponure oczy ze swojego miejsca za pulpitami głównymi, odwróciła się razem z fotelem twarzą do niego i skinęła lekko głową.     - A więc ma pan, czego chciał - odezwała się. - Unia jest w układzie. Nie muszę już tropić Maziana. Wiedzą na pewno, dokąd odleciał. Założę się, że baza na Pell będzie dla nich cenna; nie ulega teraz wątpliwości, że uratują pańską stację, panie Konstantin. A co do nas, to najwyższy czas, żebyśmy się stąd wynieśli.     - Powiedziała pani - przypomniał jej spokojnie - że mnie pani wysadzi.     Oczy jej pociemniały.     - Niech pan nie przeciąga struny. Wtedy może przerzucę pana i pańskiego przyjaciela Uniowca na jakiegoś kupca, kiedy mi to będzie pasowało. Jeśli mi to będzie pasowało. Tylko wtedy.     - To mój dom - powiedział. Zbierał w myślach argumenty; ale głos mu drżał niszcząc logikę. - Moja stacja... tam jest moje miejsce.     - Teraz nigdzie nie ma pańskiego miejsca, panie Konstantan.     - Niech mi pani pozwoli z nimi porozmawiać. Jeśli uda mi się wytargować u Unii zawieszenie broni, żeby podejść tam jak najbliżej... Znam systemy. Potrafię obsługiwać centralę; technicy.. mogli polec. Zginęli, prawda?     Odwróciła głowę, odwróciła fotel, wróciła do swoich zajęć. Uświadomił sobie niebezpieczeństwo, pochylił się i oparł dłoń na poręczy fotela, żeby nie mogła go zignorować; żołnierz drgnął, ale zawahał się oczekując rozkazów.     - Kapitanie. Tak daleko już się pani posunęła. Proszę pani... jest pani oficerem Kompanii. Była nim pani. Ten ostatni raz... ostatni raz, kapitanie. Proszę mnie wysadzić na Pell. Wstawię się za panią, żeby was puścili wolno. Przysięgam, że się wstawię.     Siedziała nieruchomo bardzo długą chwilę.     - Chce pani uciekać stąd pobita? - spytał jej. - A może lepiej odlecieć z własnego wyboru?     Odwróciła się do niego i to, co zobaczył w jej oczach nie wróżyło niczego dobrego.     - Chce się pan koniecznie przespacerować?     - Niech mnie pani odstawi na stację - powiedział. - Teraz. Kiedy to ma znaczenie. Albo nigdy. Bo później nie będzie już po co. Nie będę mógł nic zrobić i szybko umrę.     Zacisnęła usta. Na kilka chwil zastygła w bezruchu i wpatrywała się weń.     - Zrobię, co będę mogła. Do pewnych granic. Jeśli zgodzę się na rozejm, co jak myślę... - Opuściła rękę na wyściełaną poręcz fotela. - To wszystko moje. Cały ten statek. Rozumie pan? Ci ludzie... służyłam Kompanii. Wszyscy jej służyliśmy. I Unia nie ma zamiaru puścić mnie wolno. Prosi pan o coś, co może się przerodzić w bitwę na śmierć i życie tuż pod bokiem pańskiej cennej stacji. Unia chce mieć Norwegię. Bardzo chce nas mieć... bo wie, co zrobimy. Nie ma już dla mnie życia, stacjonerze, bo nie istnieje port, do którego śmiałbym zawinąć. Nie wejdę już do żadnego. Nigdy nie wejdę. Żadne z nas tego nie zrobi. Graff. Skieruj się spokojnie na Pell.     Damon cofnął się dochodząc do wniosku; że w tym momencie jest to najwłaściwszy ruch. Słuchał jednej strony dialogu prowadzonego przez komunikator, bo tylko tyle mógł słyszeć; Norwegia powiadamiała flotę Unii, że podchodzi. Mieli chyba jakieś obiekcje. Norwegia podjęła dyskusję.     Czyjaś ręka dotknęła jego ramienia. Obejrzał się i stwierdził, że to Josh. "Przepraszam", powiedział Josh. Damon skinął głową nie żywiąc do niego żadnej urazy. Josh... miał do wyboru kilka możliwości.     - Zgadza się, jest pan im potrzebny - zwróciła się do niego Mallory. - Chcą, żeby im pana przekazać.     - Pójdę.     - Nie wie pan, co robi - wyrzuciła z siebie Mallory. Wymażą panu umysł. Zdaje pan sobie z tego sprawę?     Zastanowił się. Przypomniał sobie Josha siedzącego przed nim po drugiej stronie biurka i proszącego o dokumenty, o dokończenie zabiegu, który zapoczątkowano na Russellu. Ludzie z tego wychodzili. Josh wyszedł.     - Pójdę - powtórzył.     Mallory patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi.     - To pański umysł - odezwała się w końcu. - Przynajmniej dopóki nie wezmą pana w obroty. - I odwracając się do komunikatora rzuciła: - Tu Mallory. Trzymamy się na dystans, kapitanie. Nie podobają mi się pańskie warunki.     Nastąpiła długa zwłoka. Druga strona milczała.     Na ekranie skanera pojawiła się Pell, wokół której, niczym sępy nad padliną, krążyły statki Unii. Jeden stał chyba w doku. Dalej, przy kopalniach, skaner dalekiego zasięgu rejestrował rozsianą, pocentkowaną czerwonymi punkcikami złotą mgiełkę; to holowniki krótkodystansowe i jeszcze jeden samotny statek reprezentowany przez plamkę światła mrugającą na skraju ekranu - poza zasięgiem skanera, ale przechowywany w pamięci komputera. Nie poruszało się nic oprócz czterech świetlnych punkcików w pobliżu Norwegii, zbijających się w bardziej zwartą formację.     Zatrzymali się względem stacji, dryfując tylko w czasie wraz ze wszystkim, co znajdowało się w układzie.     - Tu Azov z Jedności - dotarł do nich głos. - Kapitanie Mallory, ma pani pozwolenie na wejście do doku celem wysadzenia swojego pasażera. Wyrażamy zgodę na podejście do Pell i składamy jednocześnie na pani ręce podziękowania od społeczeństwa Unii za pani nieocenioną pomoc. Jesteśmy gotowi przyjąć panią bezwarunkowo w szeregi Floty Unii z całym uzbrojeniem i z obecną załogą. Over.     - Tu Mallory. Jakie gwarancje ma mój pasażer?     Graff nachylił się do niej podnosząc w górę kciuk. Po Norwegii rozeszło się echo szczęku czegoś uderzającego od zewnątrz w kadłub, zaskoczył rygiel. Damon spojrzał z niepokojem na ekran skanera.     - To przycumował myśliwiec - wyjaśnił mu stojący za nim Josh. - Zabierają swoje rajdery. Może przygotowują się do skoku...     - Kapitanie Mallory - rozległ się znowu głos Azova mam na pokładzie przedstawiciela Kompanii, który wyda pani rozkaz przyjęcia mojej propozycji...     - Ayres może się wypchać - powiedziała. - Powiem panu, czego żądam za to, co mam. Przywileju dokowania w portach Unii i czystych dokumentów. Inaczej puszczam do was mojego cennego pasażera na piechotę.     - Te sprawy możemy omówić później. Mamy na Pell kryzysową sytuację. Zagrożone jest życie przebywających tu ludzi. - Macie przecież ekspertów od techniki komputerowej. Czy to możliwe, abyście nie potrafili rozgryźć tego systemu?     Znowu zaległa cisza.     - Kapitanie. Dostanie pani, czego chce. Jeśli tak zależy pani na tych papierach, prosimy z łaski swojej wejść do doku; gwarantujemy pani bezpieczeństwo. Na tej stacji panuje sytuacja mająca związek z miejscowymi robotnikami. Domagają się skontaktowania z Konstantinem.     - Dołowcy - szepnął Damon. Przed oczami stanęła mu nagle straszna wizja Dołowców stawiających czoła żołnierzom Unii.     - Niech pan każe swym statkom odejść od stacji, kapitanie Azov. Jedność może zostać w doku. Podejdę z przeciwnej strony, a pan dopilnuje, aby pańskie statki nie wypadły z synchronizmu względem pana pozycji. Do wszystkiego, co przejdzie mi za ogonem, będę strzelała bez ostrzeżenia.     - Zgoda - odparł Azov.     - To szaleństwo - powiedział Graff. - A gdzie nasza zapłata? Nie przejdą na drugą stronę stacji, żeby wręczyć nam te dokumenty.     Mallory nie odpowiedziała. następny    

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
10 36
5 10 36
36) TSiP 10 ćw12
WSM 10 52 pl(1)
scan 36
VA US Top 40 Singles Chart 2015 10 10 Debuts Top 100

więcej podobnych podstron