ZAMACH NA PAPIEŻA - 2
EUGENIUSZ GUZ
ZAMACH NA PAPIEŻA - 2
2006
(...)
CIA PRZYZNAJE, ŻE ZMYŚLIŁA WINĘ MOSKWY
Gdy ślad bułgarski zaczął coraz bardziej blednąc, Amerykanie podjęli próbę
wmówienia opinii publicznej, że oni sami trzymali się właściwie z dala od
posądzania Bułgarów o udział w zamachu. Pole działania zapełniły tu włoskie
służby specjalne i włoski aparat śledczy. Amerykanie zaś kupili bez zastrzeżeń
wyniki ich dochodzeń i interpretację kulis zamachu. Opinię taką lansuje w
swej książce "From the shadows (the ultimate insider's story of five
presidents and how they won the Cold War)" niewątpliwie kompetentny Robert
Gates - ówczesny zastępca szefa CIA i późniejszy dyrektor tych służb. "W
pierwszych latach - pisze on - wystrzegaliśmy się ingerowania w prowadzone
przez sędziów włoskich śledztwo i wchodzenia im w paradę. Obawiałem się
popełnienia jakiejś niezręczności, która popsułaby całkowicie nasze
stosunki z Włochami. Wszyscy, od Caseya (szef CIA) w dół, byliśmy zdania, że
w tej sprawie trzeba zachować wielką ostrożność. Gdybyśmy sami zaczęli węszyć,
moglibyśmy namieszać im w śledztwie".
Wywody Gatesa nie trafiają do przekonania, nawet mogą wywołać zdumienie.
Przecież sędzia Martella, główny śledczy w sprawie kulis zamachu, nie podróżował
do Waszyngtonu w celach turystycznych. Zanim w listopadzie 1982 r. wydał nakaz aresztowania
Antonowa i zaczął przesłuchiwać Agcę pod kątem jego powiązań z Bułgarami,
bawił tam ponoć aż trzykrotnie, spotykając się m.in. z szefem amerykańskich
służb wywiadowczych. Zapoznał się też z opublikowanym we wrześniowym
numerze "Reader's Digest" artykułem Claire Sterling, w którym stwierdza
ona w sposób pewny i jednoznaczny, iż za zamachem kryją się bułgarskie
tajne służby i KGB.
Jeszcze wcześniej, bo już w maju 1981 r. w mediolańskim "II Giornale
Nuovo" - magazynie finansowanym przez USA - zamieszczono tekst obciążający KGB. Podobną opinię wyraził kilka miesięcy później, 7 października 1981
r., nowojorski "Wall Street Journal", pisząc, że sprawców zamachu należy
szukać w Moskwie. W artykule zamieszczonym w amerykańskim czasopiśmie "Atlantic
Community" w listopadzie 1981 r. Paul Henze - kadrowy oficer CIA, m.in.
szef wywiadu amerykańskiego w Turcji - szkicuje już sylwetkę Agcy nie w powiązaniu
ze skrajnie prawicowymi, neofaszystowskimi "Szarymi Wilkami", lecz jako
komunistycznego agenta. 20 września 1982 r. sieć telewizyjna NBC wyemitowała
program zatytułowany "Kulisy zamachu na papieża", narzucający tezę,
jakoby ręką Agcy kierowały służby specjalne Bułgarii i ZSRR. Konsultantami
i jej uczestnikami byli Claire Sterling, Paul Henze, Michael Leeden i Robert
Moss, wszyscy ściśle powiązani z CIA. Wszystko to dowodzi, iż w chwili
podejmowania śledztwa w sprawie zakulisowych sprawców, Włosi mieli już
wystarczająco dużo sygnałów, w jakim kierunku je prowadzić.
O śladzie bułgarskim po raz pierwszy mówiono w amerykańskim Kongresie, ściślej
w podkomisji ds. bezpieczeństwa i terroryzmu już 26 czerwca 1981 r., a więc
jeszcze zanim Agca stanął przed sądem włoskim.
Dziennik "Berliner Zeitung" z 7.6.1996 r. przypomniał po latach, że
"sąd rzymski nie rozpatrzył także dokumentów świadczących o udziale
pracowników CIA oraz innych służb amerykańskich w »odkrywaniu« powiązań bułgarskich. Tymczasem dokumenty takie
znaleziono w biurkach włoskich służb specjalnych. Ujawnienie powiązań tych
służb z CIA spowodowało w Rzymie aferę państwową".
Jak zatem w świetle przytoczonych tu faktów można utrzymywać, że początkowo
CIA przyjęła postawę dystansu i pełniła jedynie rolę obserwatora włoskich
poszukiwań? Minister spraw zagranicznych Włoch Emilio Colombo dopiero po
spotkaniu z przybyłym do Rzymu amerykańskim sekretarzem Stanu George'em
Shultzem ogłosił 13 grudnia 1982 r., że "dowody zaangażowania bułgarskich
agentów w zamach na Papieża rosną w sposób alarmujący".
Tak więc Amerykanie, skrywając się za plecami Włochów, usiłowali
najpierw dyskretnie zrzucić z siebie współodpowiedzialność za sfingowanie
oskarżenia przeciwko Bułgarom. Po 10 latach od zamachu Amerykanie
wypowiedzieli głośno mea culpa, przyznając, iż uczestniczyli w preparowaniu
śladu bułgarskiego, chociaż nie dysponowali żadnymi dowodami, a nawet
poszlakami. Także angielski historyk Christopher Andrew stwierdza, iż na
amerykańskich szczytach władzy kierowano się jedynie "przekonaniem",
"logicznym wnioskowaniem", pozorując tylko, iż ma się w zanadrzu
jeszcze coś więcej.
Wiele szczegółów na ten temat ujawnia opublikowana w "Gazecie
Wyborczej" 3.10.1991 r. obszerna korespondencja nieżyjącego już, świetnego
dziennikarza Jacka Kalabińskiego pt. "Fatalne raporty CIA", którą
przedrukowuję tu prawie w całości:
"Wszystko wskazuje na to, iż wywiad radziecki nie był wplątany w zamach
na Papieża w roku 1981, a Centralna Agencja Wywiadowcza sporządziła cztery
lata później świadomie tendencyjny raport wiążący zamachowca Alego Agcę z
KGB.
Na polecenie ówczesnego szefa CIA Williama Caseya raport został
spreparowany przez ówczesnego wicedyrektora CIA do spraw analiz wywiadowczych
Roberta Gatesa. Materiał przedstawiono prezydentowi Reaganowi i ówczesnemu
wiceprezydentowi George'owi Bushowi. Następnie »przeciekł« on do prasy amerykańskiej i był
jedną z podstaw budowy oskarżenia przeciw wywiadowi bułgarskiemu.
Podczas przesłuchań trwających od dwóch tygodni w komisji Senatu USA do
spraw wywiadu, których celem jest zatwierdzenie lub odrzucenie wysuniętej
przez Busha kandydatury Gatesa na dyrektora CIA, były jego współpracownik i
bezpośredni podwładny Melvin Goodman zeznał, że Gates w roku 1985 osobiście
zamówił u trzech analityków raport, którego wstępnym założeniem było
udowodnienie, że radziecki wywiad był wplątany w sprawę zamachu na Papieża.
Gates usunął z raportu notatkę, w której analitycy ostrzegali, że raport
nie zawiera żadnych kontrargumentów, przemawiających przeciwko winie Kremla i
przedłożył go prezydentowi Reaganowi i jego najbliższym współpracownikom
jako całkowicie obiektywny.
Z zeznań złożonych przez Goodmana w zeszłym tygodniu na zamkniętym
posiedzeniu komisji, a we wtorek na posiedzeniu publicznym, wynika że Ali Agca
dokonał zamachu na Jana Pawła II w okresie, gdy CIA szukała dowodów na powiązanie
radzieckiego wywiadu z międzynarodowym terroryzmem. Jednakże, ku konsternacji
ówczesnego dyrektora CIA Williama Caseya, wywiad amerykański nie był w stanie
dostarczyć przekonywających dowodów, że takie powiązania istnieją. Casey
polecił kontynuować prace nad ewentualnym udziałem tajnych służb ZSRR w
spisku przeciw Papieżowi. Według zeznań Goodmana, który był w Agencji głównym
specjalistą od stosunków Moskwy z Trzecim Światem, w roku 1983 jeden z czołowych
analityków CIA napisał notatkę służbową do Caseya, w której stwierdził,
że nie ma solidnych dowodów na to, iż Rosjanie lub Bułgarzy brali udział w
spisku.
Jednakże w roku 1985 Dyrektoriat Operacyjny CIA przekazał Caseyowi raport
wywiadowczy stwierdzający, iż Ali Agca miał powiązania z KGB. »Raport ten
był słaby - zeznał teraz Goodman - rozmawiałem z ludźmi z Dyrektoriatu
Operacyjnego i powiedzieli mi, że nie chcieli przekazywać tego raportu, ponieważ źródło było
złe. Ale że sprawą tak bardzo interesował się Casey, zdecydowali się przesłać
go wyżej«. Goodman zaproponował senatorom, że szczegóły może im wyjaśnić
na zamkniętej sesji komisji do spraw wywiadu. Na publicznej sesji Goodman
powiedział, że »większość informacji oparta była na tym, co podczas swego
publicznego procesu we Włoszech zeznał Agca, znany jako kłamca i obłudnik«.
Kiedy raport operacyjny trafił do Caseya, ten polecił Gatesowi sporządzenie
raportu dowodzącego, iż radziecki wywiad był wplątany w zamach. Gates
wyznaczył do tego zadania trzech analityków z SOVA (Biura Analiz Radzieckich).
Miał im powiedzieć, aby raz jeszcze dokładnie przyjrzeli się sprawie i spróbowali
zebrać dowody, iż KGB było w zamach wplątane. Analitycy mieli nie zwracać
uwagi na fakty świadczące przeciw tej tezie. Według Goodmana, mimo tych wskazówek
nie zdołali oni zgromadzić przekonujących dowodów na poparcie tezy, której
udowodnienia chciał Gates.
Na niejawnym posiedzeniu Goodman zeznał, że Gates po otrzymaniu raportu
zatytułowanego »Zamach Agcy na Papieża - teza o udziale radzieckim« - dokonał
w nim zmian, aby wzmocnić argumenty, iż Rosjanie rzeczywiście byli w sprawę
zamieszani. Następnie notatkę autorów raportu, ostrzegającą, iż nie uwzględniono
kontrargumentów, zastąpił swoim wstępem, w którym stwierdził, że jest to
najpełniejsze i najbardziej wyważone opracowanie, jakie CIA sporządziła w
sprawie zamachu na Papieża.
Sprawa raportu dotyczącego zamachu jest dla krytyków Gatesa koronnym
dowodem na to, że podobnie jak Casey, który nie żyje już od czterech lat,
Gates przykrawał raporty i kierował się względami politycznymi, zaostrzał
je wszędzie tam, gdzie sprawa dotyczyła ZSRR.
Przesłuchania przerodziły się w »wielkie pranie« CIA, której zarzuca się,
że zamiast obiektywnych analiz dostarcza prezydentowi i jego otoczeniu opracowań
sporządzonych pod z góry ustaloną a wygodną politycznie tezę." Tyle
Jacek Kalabiński.
Do tej sensacyjnej korespondencji, podważającej całkowicie dotychczasowe
zapewnienia o posiadaniu dowodów przeciwko Bułgarom, redakcja już później
nie wróciła ani w serwisie informacyjnym, ani w komentarzach. Co więcej,
relacja Jacka Kalabińskiego była jedyną w polskiej prasie informacją o
aktach ujawnionych podczas przesłuchań w komisji senackiej. Pozostali
korespondenci tematu w ogóle nie dostrzegli. Rzeczą beznadziejną byłoby
dociekać, czy stało się to celowo, czy przez przypadek. Tak czy inaczej,
zamieszczona w jednym numerze jednej tylko gazety sensacja pozostała prawie
niezauważona przez polską opinię publiczną.
Relacja Kalabińskiego zyskała wkrótce potwierdzenie w wywiadzie
wspomnianego już oficera CIA Melvina Goodmana dla włoskiego katolickiego miesięcznika
"Trenta Giorni". Streszczając ten tekst, Polska Agencja Prasowa
depeszowała 16.12.1992 r.: "Melvin Goodman, były wysoki rangą oficer
Centralnej Agencji Wywiadowczej, oskarżył amerykańskie tajne służby o
manipulowanie posiadanymi informacjami dotyczącymi zamachu na papieża Jana Pawła
II, w celu obciążenia winą ZSRR. Melvin Goodman w latach 1976-1986 był
szefem wydziału radzieckiego w CIA. Jego zdaniem ówczesny dyrektor CIA Bill
Casey - przekonany od początku, kim był najwyższy zleceniodawca zamachu na
Papieża - skierował śledztwo na trop, który miał wykazać odpowiedzialność
ówczesnego kierownictwa radzieckiego. Podobnego zdania w tej sprawie jest również
obecny szef CIA Robert Gates". Ale i to doniesienie także nie zrobiło
kariery w naszej prasie, pozostając w annałach PAP-owskich archiwów.
Wagę zeznań Goodmana dostrzegł natomiast w cytowanej już wcześniej książce
Andreas von Bullow. "Podczas przesłuchań w komisji Senatu w związku z
nominacją Roberta Michaela Gatesa na dyrektora CIA - pisze on - były współpracownik
CIA Melvin Goodman (za kadencji Gatesa jego zastępca) oświadczył, że to CIA
dla potrzeb propagandowych puściła w obieg wersję o śladzie bułgarskim
(Louis Wolf, Congressional Oversight in Action. The Confirmation of Robert Gates)."
Jeszcze bardziej miarodajne potwierdzenie znalazła później relacja Kalabińskiego
we wspomnianej książce samego szefa CIA Roberta M. Gatesa. "W istocie rzeczy
- pisze on - w latach 1981 - 1982 niewiele wiedzieliśmy na temat kulis zamachu
poza tym, co zdołaliśmy wyciągnąć od Włochów. Ich zaś informacje miały
więcej dziur niż szwajcarski ser. Kierując się respektem wobec Rosjan,
powiedziałem Caseyowi we wrześniu 1982 roku, iż nasi analitycy i oficerowie
operacyjni uważają, że jeżeli Moskwa miała zamiar zabić Papieża, to Agca
byłby dla niej narzędziem zbyt ryzykownym. Casey przekazał podsumowujący
raport 20 grudnia 1982 r. Shultzowi, Weinbergerowi i Clarkowi (doradcy
prezydenta Reagana - E.G.) nie pociągnęło to jednak za sobą żadnych skutków."
Michael Gates, wówczas zastępca dyrektora CIA, przyznał, że kierownictwo nie
było zadowolone z wniosków, do jakich doszli fachowcy CIA. Sam poprawiał więc
te raporty, by odpowiadały oczekiwaniom politycznym.
W książce "Papież Jan Paweł II. Biografia" Tad Szulc przypomina,
że "pod koniec 1992 r., jedenaście lat po całym wydarzeniu, CIA przyznała,
że śledztwo zakończyło się fiaskiem. CIA przyznała się również do poważnych
kontrowersji na temat uzyskanych »dowodów«". Słowo "dowody"
autor ujmuje wprawdzie w cudzysłów, lecz nie wyjaśnia bliżej związanych z
nimi "kontrowersji". Stwierdza tylko, że "agencje wywiadowcze
zachowywały się w sposób osobliwy". Tymczasem Gates mówi wyraźnie, iż
owe "kontrowersje" polegały na ignorowaniu ocen fachowców i poprawianiu
ich raportów przez wmontowywanie do nich zdań sugerujących udział Rosjan w
spisku. W swej późniejszej książce "Zabić Papieża" Tad Szulc nie
jest już tak powściągliwy w relacjonowaniu wewnętrznych sporów w CIA i
cytuje następującą wypowiedź dyrektora Agencji na forum komisji senackiej:
"Sowieci nie są na tyle szaleni, aby zorganizować spisek na życie Papieża,
wiedząc doskonale, że takie zabójstwo z całą pewnością doprowadziłoby do
niemożliwego do opanowania wybuchu społecznego na całym obszarze Europy
Wschodniej, zwłaszcza w Polsce, i zniweczyłoby ich stosunki z nami i z każdym innym państwem. Poza tym nie mogli
ryzykować, że zostaną schwytani na gorącym uczynku".
Oskarżenia o manipulację zaczęli formułować wobec CIA także autorzy
spoza kręgów amerykańskiego wywiadu, nie mający w dodatku żadnych
politycznych ani ideologicznych związków z lewicą. A oto wypowiedzi kilku z
nich:
Jonathan Vankin: "Aczkolwiek zimnowojenni konserwatyści w CIA forsowali
teorię czerwonego spisku, to grupa analityków Agencji, którzy sprawdzili
wszystkie dane, argumentowała, że było mało wiarygodnych dowodów udziału
ZSRR w tej sprawie, jeżeli w ogóle takowe były. Późniejszy dyrektor CIA
Robert Gates znalazł się w opałach, gdy podczas przesłuchań w Senacie
ujawniono, że chcąc demonizować Imperium Zła, nieprawidłowo przedstawił
raport analityków" ("Największe spiski ostatniego stulecia").
Hans Peter Schwarz: "Dotychczas nie jest całkiem pewne, czy skazany Agca
rzeczywiście wykonywał zlecenie bułgarskiego wywiadu, czy też mamy do
czynienia z szaleńczym czynem prawicowego tureckiego ekstremisty. Późniejszy
szef CIA Robert M. Gates, który w swej książce ocenia istniejące poszlaki, w
końcu przyznaje: »Tak naprawdę o zakulisowych sprawcach nie wiedzieliśmy nic«".
("Das Gesicht des Jahrhunderts: Monster, Retter und Mediokritaten").
Guido Knopp: "Po zniknięciu żelaznej kurtyny coraz bardziej wychodziło
na światło dzienne manipulowanie zamachem na Papieża przez różne wywiady.
Dzisiaj uważa się już za pewne, że istniejące sygnały, podejrzenia w
sprawie zamachu, wykorzystywała amerykańska CIA, by podjąć ukierunkowaną
kampanię przeciwko swemu wschodniemu kontrpartnerowi. Były szef CIA William
Casey, osobiście przekonany o winie Wschodu, nie dysponując jednak żadnymi
przekonującymi dowodami, rozpowszechniał za pośrednictwem związanej z nim
dziennikarki Claire Sterling spreparowaną na użytek publiczny mieszankę
informacji i spekulacji, co raczej zwiększało jeszcze zamieszanie wokół sprawy, zamiast przyczynić się do jej wyjaśnienia" ("Vatikan. Die Macht
der Papste").
Wewnętrzne spory w CIA odnośnie do śladu bułgarskiego potwierdzone przez
kierownictwo Agencji jesienią 1991 roku podczas zeznań przed komisją senacką,
ujawnił już 27.12.1982 r. "New York Times", lecz mało kto zwrócił wówczas
uwagę na wymowę tej informacji. Dziennik pisał, że "z raportów sporządzanych
po spotkaniach różnych przedstawicieli CIA wynika, iż nie podziela się tam
wniosków włoskiego śledztwa, wskazującego na udział KGB. Tymczasem
pracownicy CIA niższej rangi, w rozmowach z dziennikarzami zarówno
Waszyngtonu, jak i innych stolic, snują opowieści o decydującej roli KGB".
Niedługo potem także amerykańska stacja telewizyjna ABC doszła do
wniosku, że ślad bułgarski został zmyślony. "Odpowiedzialność za to fałszerstwo
- głosił jej komentarz z 12.5.1983 r. - ponosi oczywiście CIA i inni amerykańscy
agenci rządowi, a także przedstawiciele włoskich kół rządowych i wielu
dostojników w Watykanie".
W kontekście tych zarzutów warto przytoczyć opinię, jaką wyraził Giulio
Andreotti. "Zdaniem Andreottiego - pisał »Frankfurter Allgemeine Zeitung«
z 1.12.1992 r. - ślad bułgarski zawsze był konstrukcją kruchą. Watykan
nigdy tej konstrukcji nie popierał. Andreotti nie chciał powiedzieć, kto -
jego zdaniem - był zleceniodawcą zamachu. Uważa za możliwe, że mieliśmy do
czynienia ze splotem wrogiego Papieżowi, antyreligijnego fanatyzmu z działaniami
handlarzy narkotyków. Nie dysponuje wszakże na to żadnymi dowodami. Jest
jednak pewien, że zamach wykorzystano, by zakłócić stosunki między ZSRR i
USA [...]. Andreotti nie mówi wprost, kto wykorzystywał zamach w ten sposób,
lecz z jego wypowiedzi można wnioskować, iż ma na myśli Amerykę".
Christopher Andrew, prof. historii nowożytnej i współczesnej uniwersytetu
Cambridge, autor kilku książek o wywiadach, charakteryzując okres
prezydentury Reagana, pisze o jego "obsesyjnym przekonaniu", że ZSRR
jest źródłem wszelkiego zła w stosunkach międzynarodowych i że "prezydenta cechowała jednocześnie wiara
w CIA, jako jedyną organizację zdolną przeciwstawić się sowieckiemu
ekspansjonizmowi" (A. Christopher, "Tylko dla oczu prezydenta...").
Identycznie rozumował William J. Casey, który w "odróżnieniu od większości
swych analityków był przeświadczony, że w strzelaninę była zamieszana KGB,
i to prawdopodobnie on naprowadził Reagana na tę samą myśl".
Punktem wyjścia prowadzonego przez CIA śledztwa w sprawie zamachu nie były
dowody, poszlaki, lecz "przekonanie" kierownictwa, do którego musieli
dopasowywać swe wnioski pracownicy Agencji, otrzymujący wręcz polecenie
znalezienia radzieckiej winy. Kiedy z zadania wywiązali się nieprzekonująco,
Gates sam zaczął - jak teraz ujawnia - poprawiać ich raport, byle tylko
usatysfakcjonować Reagana. Dopuścił się więc ewidentnego fałszerstwa,
przedstawiając własne opinie jako rzekome wnioski podległych mu analityków.
Z czymś w rodzaju "przekonania" mieliśmy do czynienia ostatnio u niektórych
decydentów Białego Domu. Dlatego w centrali CIA skonstruowano oskarżenia
Husajna o posiadanie broni masowego rażenia, mimo licznych wiarygodnych
informacji, że nie jest to prawdą. Jak podała na początku stycznia 2006 roku
prasa, dziennikarz "New Jork Timesa" James Risen w wydanej właśnie książce
udowadnia, że CIA zignorowała nawet pochodzące od jej agentów w Iraku
informacje o braku nawet śladów broni masowego rażenia. Taki już jest los
wywiadów, że gdy czują zapotrzebowanie władz politycznych, nawet zmyślają.
Znacznie ostrzejszą wersję wymuszania na pracownikach CIA oskarżeń
przeciwko KGB prezentuje w swej książce Nigel West. Przypomina on, że szef
CIA "miał poważne problemy z przekonaniem analityków CIA, aby zechcieli
zinterpretować fakty w sposób wspierający opisaną tezę". (Papież
zagraża wschodowi, więc trzeba go zlikwidować - E.G.) Zastępca dyrektora
wywiadu John McMahon wspomina, że "Casey naciskał nas do granic możliwości.
Zlecał tę samą robotę różnym zespołom: analitykom, superanalitykom, insiderom, outsiderom. Niektórzy nie robili nic innego
tylko przesiewali najmniejsze nawet dowody".
Podczas gdy szefowie CIA pod naporem miażdżących faktów uderzyli się w
końcu w piersi, były doradca prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa, bardzo
znany i cytowany w Polsce Zbigniew Brzeziński jeszcze dzisiaj ignoruje
samokrytykę CIA (niemożliwe przecież, by te wypowiedzi uszły jego uwadze).
Wypowiadając się w amerykańskim filmie dokumentalnym "Świadek
nadziei" (TV1 14.10.2001 r.), Brzeziński oświadczył: "Ja nadal
podejrzewam, że za zamachem stało KGB. Grało ono o najwyższą stawkę".
Opinie dotyczące działalności CIA uzyskały wsparcie ze strony nie mniej
kompetentnego badacza historii tych służb, Niemca Andreasa von Bullowa - byłego
sekretarza stanu w bońskim ministerstwie obrony i członka komisji kontrolnej
parlamentu ds. wywiadów. W swej 600-stronicowej książce "Im Namen des
Staates. CIA, BND und Kriminelle Machenschaften der Geheimdienste"
zgromadził on olbrzymi materiał dokumentacyjny o CIA. Jest to pierwsza taka
praca w Europie. Recenzent "Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisał o
niej 12.7.1999 r.: "Według powszechnego mniemania zadaniem służb
informacyjnych jest gromadzenie informacji i ich wykorzystywanie. Książka von
Bullowa rysuje inny obraz: służby informacyjne - w pierwszym rzędzie amerykańska
CIA - działając za granicą, zajmują się przede wszystkim handlem
narkotykami i bronią, praniem brudnych pieniędzy, zamachami na życie
niewygodnych polityków, terroryzmem i prowokowaniem powstań oraz buntów.
Wszystko to CIA czyni pod przykrywką obrony wolności przed komunizmem".
Rozważania o roli CIA von Bullow zamyka bardzo odważną konkluzją, a
mianowicie, że dla wzmożenia propagandowej aktywności na światową skalę,
tajne wywiady, poprzez manipulację, nie tylko sfałszowały kulisy zamachu na
Papieża, ale najprawdopodobniej same zainscenizowały próbę zamachu. Autor
przyznaje wprawdzie, że tak daleko idąca konkluzja brzmi może dość
"dziwacznie, osobliwie", zauważa jednak, iż ma podstawy do takich sformułowań z uwagi na związane ze sprawą skandale, w jakie były
zamieszane włoskie służby specjalne oraz CIA. Nie widzę podstaw do
wysnuwania tak skrajnych wniosków jak von Bullow, choć wiadomo, że możliwości
wywiadów - w tym także amerykańskiego - są nieograniczone. Nie wykluczałbym
natomiast, iż rządowi zwolennicy twardego kursu i jastrzębie z CIA kierowali
się następującym rozumowaniem: jeżeli wskutek udanego zamachu na Papieża
zakotłuje się w Polsce, osłabi to nie tylko ZSRR, lecz wpłynie również
destabilizująco na cały blok komunistyczny, na czym Zachód tylko zyska.
Postanowiono więc nie przejmować się zbytnio sygnałami o przygotowaniach do
zamachu, dzięki czemu Agca mógł sobie spokojnie wojażować po Europie, nawet
nie zabezpieczając się operacją plastyczną. Podobnie jak w Moskwie czy w
Polsce, gdzie siły reformatorskie ścierały się z partyjnym betonem, tak i na
amerykańskiej scenie politycznej dochodziło do starcia przeciwstawnych
tendencji. Również w CIA krzyżowały się drogi zwolenników twardego i
bardziej elastycznego kursu wobec ZSRR. Po nieudanej próbie zabójstwa Papieża
ci pierwsi, bezwzględnie przekonani o inspirowaniu przez Moskwę międzynarodowego
terroryzmu, z łatwością ulegali sugestii, że również za zamachem stać
musi KGB. Mimo braku dowodów rozkręcili kampanię propagandową, zakładając,
że z czasem uda się dowody znaleźć.
Specjalizujący się w sprawach wywiadu historyk Nigel West, który otrzymał
(ograniczoną oczywiście) kartę wstępu do archiwów CIA, miał okazję
buszować nieco w jej zakamarkach. Potwierdza on, że kierownictwo centrali
wywiadowczej nie dysponowało najmniejszą poszlaką, która obciążałaby KGB
lub Bułgarów. Kierowano się jedynie rozumowaniem, że KGB mogło być
zainteresowane zamachem na Jana Pawła II. Tylko na takich przypuszczeniach
zbudowano wersję o winie Moskwy. Rozumowania tego nie podzielało jednak wielu
kompetentnych agentów CIA, argumentując, że wręcz przeciwnie zamach nie leżał
w interesie Moskwy, bo przyniósłby ZSRR więcej szkody niż pożytku. Samo zakładanie, że coś mogło lub nie mogło leżeć w czyimś interesie, nie
upoważnia jednak do budowania spiskowych teorii, a zmuszanie pracowników - co
także ilustruje Nigel West - do naginania zmyślonych w dodatku faktów, to już
rzecz wysoce naganna.
Kierowane przeciwko Wschodowi zarzuty można by równie dobrze zwrócić w stronę
CIA, która mając sygnały o przygotowywanym zamachu, czekała biernie na rozwój
wydarzeń. Przecież poprzez swą turecką rezydenturę wywiad amerykański był
najlepiej spośród innych wywiadów zorientowany w poczynaniach tamtejszych
fundamentalistów islamskich. Ale czy z faktu, że CIA ma na sumieniu niejeden
dokonany bądź planowany akt terrorystyczny, wolno
wnosić, iż także za zamachem na Papieża kryje się jej dłoń? To oczywisty
absurd. Za taki sam absurd uznać wszakże trzeba oskarżanie Moskwy o zamach
tylko dlatego, że ZSRR miał na sumieniu cały szereg innych aktów
terrorystycznych. Tymczasem jastrzębie z CIA takiego rozumowania nie
akceptowali, hołdując zasadzie Quot licet Jovi, non licet bovi (Co
wolno Jowiszowi, nie wolno wołowi).
Informacyjnie tylko odnotowuję, bo do wierzenia nie podaję, że były szef
KGB Kriuczkow oskarżył CIA o zainspirowanie kampanii propagandowej przeciwko
ZSRR. Po przełomie ustrojowym w Bułgarii również tamtejsi przywódcy i
wysocy funkcjonariusze rządowi zaczęli spoglądać na CIA podejrzliwie, zwłaszcza
po przejrzeniu trzymanych dotąd pod kluczem dokumentów bułgarskiej bezpieki.
Były prezydent Bułgarii, zmarły w 2000 r. Petar Mladenow, który dokonał
puczu przeciwko komunistycznemu reżimowi, stwierdził w rozmowie z "Corriere
delia Sera" w 1992 r., że CIA uczyniła wszystko, by wina za zamach spadła
na Andropowa. W swej wypowiedzi Mladenow powoływał się także na opinię
Papieża. Podczas audiencji w Watykanie w 1988 r. prosił on Ojca Świętego, by
wyjawił mu, co wie na ten temat. Odpowiedź otrzymał trzy lata później,
kiedy to nowo mianowany nuncjusz papieski w Sofii oświadczył publicznie w
swoim pierwszym wystąpieniu, iż jest przekonany, że Bułgaria nie miała ze
spiskiem nic wspólnego.
Również Valeska von Roques, autorka książki o zamachu, dochodzi do
wniosku, że zamysł wykorzystania zamachu przeciwko światu komunistycznemu
narodził się w USA. Uznano tam, że oto nadarza się doskonała okazja, by
przedstawić światowej opinii publicznej ZSRR jako "Imperium zła" (określenie
prezydenta Reagana), jednocześnie zahamować pogłębiający się proces światowego
odprężenia, a przy okazji także spotęgować narastający wówczas konflikt
polityczny między władzą a "Solidarnością". Zaczęto więc
konstruować sztuczny scenariusz kulis zamachu.
Kończąc te rozważania, chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej intrygującej
sprawie, a mianowicie o odkryciu przez amerykańską Narodową Agencję Ochrony
(NSA) tajemniczej korespondencji wywiadowczej na linii Rzym-Sofia w okresie
poprzedzającym próbę zabójstwa Papieża. Odkrycie to stanowi właściwie
jedyną cienką nitkę, na której CIA mogłaby ewentualnie zawiesić ślad bułgarski.
Pisze o nim, jako jedyny spośród autorów dociekających kulis zamachu, Tad
Szulc w książce "Papież Jan Paweł II. Biografia". Zacytujmy ów
fragment w całości:
"Amerykańskie agencje wywiadowcze zareagowały mocno opieszale na
wydarzenie z 13 maja. Narodowej Agencji Ochrony (NSA) co najmniej cztery dni zajęło
powiązanie zamachu na Jana Pawła II z niebywałym wzmożeniem w marcu i
kwietniu korespondencji kablowej między ambasadą bułgarską w Rzymie a kwaterą
główną Drżawnej Sigurnosti w Sofii.
Zadaniem NSA jest przechwytywanie otwartych i kodowanych transmisji
radiowych, rozmów telefonicznych oraz teleksów zarówno sprzymierzeńców, jak
i wrogów na całym świecie. Działalność ta nosi nazwę SIGINT (skrót od
Signal Intelligence - Wywiad Sygnałowy). Na tym etapie dochodzenia nasłuchiwane
były rutynowo wszystkie kanały wywiadowcze na linii Rzym-Sofia. NSA,
wyspecjalizowana w łamaniu kodów, starała się przechwycić całą komunikację
między ambasadami państw komunistycznych w Rzymie i ich macierzystymi krajami.
W normalnych warunkach podsłuch prowadzony jest automatycznie, lecz gdy NSA
uświadomiła sobie w końcu, iż mogą istnieć pewne związki między zamachem
na Papieża a wzmożoną korespondencją kablową ambasady bułgarskiej w
Rzymie, wszczęto zakrojoną na wielką skalę operację odzyskiwania danych
komputerowych. Po przestudiowaniu odkodowanych transmisji kablowych NSA natrafiła
na wzmianki o »zespołach«, »bezpiecznym domu«, »punktach wyjazdowych«,
paszportach i innych dokumentach podróżnych, kanałach przekazywania pieniędzy
oraz na informację o samochodzie »odległym o dziesięć minut drogi«.
Odkryto też, iż owa ożywiona korespondencja bułgarska znacznie osłabła w
pierwszych dwóch tygodniach maja, bezpośrednio poprzedzających sam zamach. Po
zamachu kabel z Sofii nakazał »wycofanie zespołu«.
Nie wiadomo, co zrobiła NSA (której kwatera główna mieści się w Fort
Meade w stanie Maryland, w bezpośrednim sąsiedztwie Waszyngtonu) z tymi
pogmatwanymi informacjami. Nie wiemy też, czy podzieliła się nimi z CIA i
pozostałymi agencjami rządowymi. Nie istnieją żadne dokumenty i dowody na
to, iż przechwycona przez NSA korespondencja Bułgarów została
ujawniona".
Tyle Szulc, który jedynie relacjonuje, nie komentując i nie wartościując
wymowy ujawnionego faktu. A przecież sprawa ta aż się prosi o komentarz. Nie
wiemy bowiem, czy w kontaktach radiowych Rzymu z Sofią częściej zdarzało się
takie gwałtowne nasilenie korespondencji, po którym następował okres
milczenia. Jeżeli były to rzadkie przypadki, podejrzliwość wobec Bułgarów
może stać się uzasadniona. Inna wątpliwość: dlaczego korespondencja nasiliła
się wówczas, gdy wokół zamachu nic się nie działo, osłabła natomiast,
gdy rzeczywiście rozpoczęto przygotowania? Logicznie rozumując, powinno być
odwrotnie. Wątpliwy jest również związek z zamachem pojedynczych słów
odszyfrowanych przez NSA, czego dowodzi zwłaszcza fakt, że nie wykonano
polecenia "wycofania zespołu". Antonow pozostał jeszcze w Rzymie przeszło rok, aż do aresztowania. Wasilew opuścił Włochy dopiero 27
sierpnia 1982 r. w ramach normalnej rotacji, po przybyciu jego zmiennika, który
w Rzymie zjawił się 7 sierpnia i z którym pozostał jeszcze ponad dwa
tygodnie. Gdyby należał do "zespołu", czmychnąłby następnego dnia.
Ajwazow wrócił do Sofii dopiero 5 listopada 1982 r., gdy o bułgarskim śladzie
było już głośno. Widocznie więc chodziło tu o jakiś "inny zespół",
o inną akcję wywiadowczą czy terrorystyczną. Zresztą, gdyby odkodowane
przez NSA informacje przedstawiały dla CIA jakąś wartość, niewątpliwie
wykorzystano by je przeciwko Bułgarom, a nie złożono w archiwum.
Okazuje się, że nawet cenieni badacze pontyfikatu Jana Pawła II popełniają
elementarne błędy bądź przemilczają fakt, gdy podejmują wątek zamachowy.
Tak Szulc pisze np.: "W maju 1982 r. Agca, mimo że początkowo upierał się,
że działał samotnie, zaczął mówić, wymieniając z imienia i nazwiska
swoich tureckich i bułgarskich współtowarzyszy. Poinformował też Włochów
o spisku na życie Lecha Wałęsy". Kto jak kto, ale Szulc powinien chyba
wiedzieć, iż w maju Agca wyraził tylko ogólnie gotowość złożenia zeznań
przed Martellą. Nazwiska natomiast wymienił dopiero w listopadzie 1982 r., po
wizycie sędziego w Waszyngtonie, po wizytach w jego celi przedstawicieli włoskiego
wywiadu (co Szulc przemilcza) i po artykule dziennikarki amerykańskiej Claire
Sterling w "Reader's Digest". Wycofał także swoje zeznanie o rzekomych
planach zamachu na Wałęsę, których prawdziwość podważył zresztą już
wcześniej sam sędzia Martellą.
ZEMSTA MAFII NA WATYKANIE?
Przez 25 lat, jakie upłynęły od zbrodniczego czynu Alego Agcy, namnożyło
się tyle rozmaitych wersji o zakulisowych sprawcach zamachu, że wciągnięcie
w spiskową czeluść także pewnych osób z kręgów watykańskich, i to w powiązaniu
z mafią, nie powinno nikogo dziwić. Najgłośniejszym chyba przykładem takich
właśnie spekulacji jest książka włoskiego pisarza Lucio Attinellego
"Upadek krogulca" - powieść z kluczem, wydana w 1997 r. w Paryżu, która
nabrała rozgłosu dopiero po włoskim przekładzie. Książkę znam z kilku
zagranicznych recenzji, które tu streszczam.
Otóż zdaniem Attinellego to nie KGB - jak dotychczas, przy słabnącym
przekonaniu, zakładano - lecz włoska, ściślej sycylijska mafia podjęła próbę
likwidacji Jana Pawła II. Powód, motyw? Chęć zemsty za zlekceważenie żądania
zwrotu 400 mln dolarów długu zaciągniętego przez Watykan. Aczkolwiek
dramatycznemu scenariuszowi akcji autor nadał kształt powieści, skrywając w
dodatku niektóre postacie za pseudonimami, to jednak zapewnia on czytelnika, że
całość jest rezultatem jego kilkuletnich studiów dotyczących sycylijskich
kręgów podziemnej władzy, a także owocem poszukiwań mafijnych śladów
spiskowych w USA, Europie oraz w byłym ZSRR.
Trudno nie odnieść się z rezerwą do głównej tezy tej książki, choć
jednocześnie nie należy jej całkowicie lekceważyć. W mafijnym podziemiu
autor nie błądzi po omacku. "Upadek krogulca", napisany przez
63-letniego wówczas Attinellego, to ostatnia z czterech powieści, których
fundamentem są ojczyste, sycylijskie strony pisarza, dziś mieszkającego (jeżeli
jeszcze żyje) w Hiszpanii i Nowym Jorku.
Jest drugi powód, by potraktować go poważnie. Otóż Attinelli był w Paryżu
szefem departamentu informacji i promocji przy UNESCO, którą to funkcję
powierza się raczej ludziom dojrzałym i odpowiedzialnym.
Zapewniając o prawdziwości zebranych przez siebie faktów, opisuje on powiązania
mafijnych bossów z mocno podejrzanymi (jak się później okazało) postaciami
zza Spiżowej Bramy, trzymającymi w swoich rękach finanse Watykanu. To, że
powiązania takie rzeczywiście istniały, udokumentowali zresztą już wcześniej
inni autorzy, natomiast nowością w książce Attinellego jest twierdzenie, iż
zakończyły się one próbą zamachu na Jana Pawła II. Z ciemnych machinacji
finansowych nie musi wszakże automatycznie wynikać, że ich sprawcy szukali
ratunku w spisku na życie Papieża. Dopuszczalne jest również rozumowanie, że
plany zamachowe Agcy nie wykluczają gotowanych równolegle planów zamachowych
mafii.
Utworzony w 1942 r. Bank Watykański pod oficjalną nazwą Istituto per le
Opere di Religione (IOR) kierowany był przez amerykańskiego kardynała Paula
Marcinkusa. Status watykańskiego państwa zwalniał klientelę banku z
wszelkich zobowiązań podatkowych, a sam bank nie miał zwyczaju publikować
sprawozdań o swej kondycji finansowej, jak to czynią inne banki.
Pod koniec lat siedemdziesiątych krytyczny od dawna stan watykańskiej kasy
doprowadził do alarmującej sytuacji Paul Marcinkus, znany ze słabości do
golfa, whisky, kubańskich cygar i czerwonego ferrari. Jego ciemne interesy z
mediolańskim Banco Ambrosiano, współpracującym z Watykanem, są już dzisiaj
faktem bezdyskusyjnym. Na czele tego drugiego banku stał wówczas powiązany z
mafią Roberto Calvi. Poszukiwany przez włoską policję pod zarzutem prania
brudnych pieniędzy, wymknął się do Londynu, gdzie w lutym 1982 r. znaleziono
go martwego w pozycji wiszącej na rusztowaniu pod jednym z mostów. W
wypchanych kamieniami kieszeniach miał ponoć - jak pisały niektóre gazety -
także 40 tys. marek. Kamienie to znak "pozdrowienia" od mafii, piętnującej
w ten sposób zdrajców. Do Calviego przykleił się przydomek "bankier
Boga". Prezesując Banco Ambrosiano, największemu prywatnemu bankowi włoskiemu,
dopuścił się przestępczych transakcji finansowych, wykorzystując do tego
powiązania, poprzez Marcinkusa, z Bankiem Watykańskim.
Banco Ambrosiano związany był z Kościołem katolickim od początku XX
wieku. Ów związek podkreślał także fakt, iż każdy, kto chciał otworzyć
w nim konto, zobowiązany był do okazania świadectwa chrztu. Przepis ten został
zniesiony dopiero w 1940 r. Interesom Banco Ambrosiano z Bankiem Watykańskim
zaczął po raz pierwszy przyglądać się podejrzliwie sędzia Allesandrini, który
zarzucił Calviemu przestępstwa dewizowe. Wkrótce jednak padł martwy od strzałów
Czerwonych Brygad. Kilka lat później, w kwietniu 1982 r. zastępca przewodniczącego
zarządu Banco Ambrosiano przysłał do Watykanu list ze skargą na Calviego.
Roberto Rosone, bo tak nazywał się ów "skarżypyta", został wkrótce
ciężko ranny przed jedną z filii banku. Niedługo potem popełniła samobójstwo,
skacząc z okna czwartego piętra, sekretarka CaMego. Pozostawiła list pożegnalny
pełen oskarżeń pod adresem swego szefa, którego kilka dni później
znaleziono martwego w Londynie. Wraz z nim zniknęło, jak obliczono, 1,3 mld
dolarów, z których część pożyczył od Marcinkusa.
Aczkolwiek okoliczności śmierci bankowego mafiosa nie zostały do dziś
oficjalnie wyjaśnione, dominuje podejrzenie, że 62-letni Calvi padł 18.6.1982
r. ofiarą mafijnych porachunków. Pod zarzutem uśmiercenia Calviego sąd rzymski
skazał na dożywocie dwóch włoskich mafiosów, Flavia Carboniego i Pippa Calo.
6 października 2005 r. wznowiono we Włoszech proces, który w ocenie
optymistów powinien rozsupłać w końcu zagadkę tajemniczej śmierci Roberta
Calviego. Prowadzący bowiem w 1992 r. śledztwo Anglicy zawyrokowali, że
chodziło o samobójstwo, mimo że w gronie angielskiej palestry wyrażano co do
tego wątpliwości. Banco Ambrosiano prał brudne pieniądze dostarczane przez
mafię, a jego szef Roberto Calvi był także członkiem loży masońskiej P-2.
Co się zaś tyczy Marcinkusa, to udało mu się wyjść z całej sprawy
obronną ręką. Ścigany przez prokuratora, schronił się za murami Watykanu,
którego władze odmówiły wydania go w ręce włoskiego wymiaru sprawiedliwości,
odwołując się do regulujących również i takie sprawy traktatów laterańskich.
W 1990 r. wyekspediowano go po cichu za granicę - według jednych źródeł
wyjechał do USA na emerytalny odpoczynek (znalazł tam sobie ponoć funkcję
duszpasterza milionerów), według innych skazany został na banicję i w
pokutniczych szatach zwykłego proboszcza wylądował w zapadłej dziurze w
Ameryce Łacińskiej. Okazało się, że arcybiskup, który zdementował celność
kierowanych przeciwko niemu zarzutów, zamieszkał w Arizonie. Zmarł tam w
lutym 2006 r. w wieku 84 lat, zabierając do grobu towarzyszący mu długie lata
przydomek "Bankier Pana Boga".
Nie wszyscy wszakże uważali Marcinkusa za przestępcę, jak choćby Giulio
Andreotti, który stwierdził: "Arcybiskupowi Marcinkusowi nie powierzyłbym
żadnego banku. Nie dlatego, że nie zasługuje na zaufanie, lecz z powodu braku
fachowego przygotowania. Niektórzy sądzili, że skoro jest Amerykaninem, to
musi znać się na finansach. Podobnie myśli się, że każdy Włoch to dobry
śpiewak, a tymczasem są Włosi nie umiejący w ogóle śpiewać".
W aferę finansową Marcinkus - Calvi, którą tak dotkliwie odczuła Stolica
Apostolska, zamieszany był również Michele Sindona, doradca bankowy mafii,
skazany później przez sąd włoski na dożywocie. Za murami ściśle ponoć
strzeżonego więzienia został otruty - podano mu kawę z trucizną.
Aby finanse Watykanu wyprowadzić z kryzysowej sytuacji na prostą, Marcinkus
i spółka (tj. Calvi, Sindona oraz kardynał Jean Villot) zaciągnęli - według
Attinellego - w mafijnym źródle 400 mln dolarów kredytu. Niektóre dzienniki
mówiły nawet o 4 mld dolarów, co ilustruje, z jaką łatwością można dla
większego efektu dopisywać zera. Zarówno jedna, jak i druga suma nie obciążyły
jednak zbytnio mafijnych zasobów, które Attinelli szacuje (nie wyjaśniając,
skąd ma takie dane) na 600 mld dolarów.
Kiedy minął termin obiecanej spłaty długu, a kredytobiorca nie reagował
na monity, na mafijnym szczycie doszło do sporu co do taktyki, jaką należy
przyjąć wobec dłużnika - Watykanu. Sporowi towarzyszyły jednocześnie
zmagania dwóch rywali - Lo Licaty z Palermo i Toto Rosy z sąsiedniego Corleone
- o to, kto jest tu primus inter pares. Licata opowiadał się za bezterminową
spłatą długu, argumentując, że mafia zaskarbi sobie w ten sposób dyskretne
względy i tolerancję Watykanu wobec swoich przestępczych działań,
skierowanych na totalne opanowanie światowego handlu narkotykami, bronią, a
także dochodów z prostytucji i procederu prania brudnych pieniędzy. Drugi
mafijny boss forsował taktykę bezwzględnego żądania zwrotu długu. Ponieważ
Papież na żądanie nie zareagował, zaplanowano zamach.
Jeden z recenzentów "Die Welt" (26.2.1997 r.) zauważył ironicznie,
że "książka Attinellego zawiera rzeczywiście »śmiałe
konstatacje« Brak jej tylko jednego - dowodów na poparcie tych twierdzeń".
Inna prasowa wersja zamachu ociera się już o science fiction. Zaprezentował
ją bułgarski tygodnik "Strogo Sekretno" ("Ściśle tajne") w
lutym 1995 r. Zdaniem anonimowego autora (nie miał odwagi się podpisać?) na
początku kwietnia 1981 roku Jan Paweł II zapowiedział reformy w Banku Watykańskim,
co w środowisku Marcinkusa i jego spółki wywołało panikę. Wówczas włoska
i amerykańska mafia zaczęły przemyśliwać nad likwidacją Papieża. Na
wykonawcę zbrodniczego czynu wybrano Agcę, bo można było z nim kojarzyć
motyw fanatyzmu religijnego. W tym celu nawiązano kontakt z mafią turecką, która oddała terrorystę do
dyspozycji. Ponieważ Turcy utrzymywali kontakty z bułgarskimi służbami
specjalnymi, powstała - zdaniem autora publikacji - możliwość dodatkowego
zagmatwania sprawy, tak by "już nikt nic nie rozumiał".
Jakie to wszystko łatwe i proste: na wieść o zapowiedzianych przez Papieża
reformach w Banku Watykańskim włoscy i amerykańscy mafiozi błyskawicznie
chwytają za telefon i kontaktują się z kolegami z Turcji, a ci równie błyskawicznie
załatwiają dostawę Agcy do Rzymu, by zdążył na 13 maja. Cała sprawa
zostaje załatwiona w ciągu jednego miesiąca.
Aczkolwiek sensacyjna hipoteza o finansowym podłożu zamachowych przymiarek
dotychczas nigdzie i nigdy nie została wsparta najmniejszym chociażby dowodem,
to jednak motyw ten od dłuższego czasu prześladuje Watykan. Zwraca nań uwagę
angielski pisarz Robert A. Wilson, autor bestsellera "Illuminatus". Także
David Yallop, autor głośnej książki "W imieniu Boga?", upatruje w
aferze finansowej Marcinkusa przyczynę tajemniczej, nie wyjaśnionej do dziś
śmierci poprzednika polskiego Papieża, Jana Pawła I. Nie służy jednak żadnym
dowodem na to, że Papież ów w 33 dniu swego pontyfikatu, 29.9.1978 r. został
otruty przez spółkę Marcinkus, Calvi, Sindona oraz Villot. W spisek
zamieszany miał być również szef tajnej Loży P-2 Licio Gelli.
Zdaniem Yallopa Jan Paweł I musiał zginąć, ponieważ chciał oczyścić
Watykan ze skorumpowanych urzędników. Jest to bardzo śmiałe twierdzenie,
lecz nie poparte dowodami. Yallop oferuje czytelnikowi tylko kilka poszlak, a to
trochę za mało, by hipotezę przekształcić w tezę. Można przede wszystkim
wątpić, czy akurat Jan Paweł I - wyraźny antytalent w kwestiach finansowych
- zabrał się za porządki w Banku Watykańskim, i to już w pierwszych
tygodniach swego pontyfikatu.
Na pościeli zmarłego znaleziono wprawdzie jakieś kartki z zapiskami, ale
to tylko Yallop twierdzi - nie wyjaśniając wszakże, skąd ma tę pewność -
iż zawierały one informacje o zamiarze usunięcia ze stanowisk arcybiskupa Marcinkusa, kardynała Villota i innych.
Pierwsza odkryła śmierć Jana Pawła I siostra Vincenza Taffarel, która
przyniosła mu wczesnym rankiem o 5.30 kawę. Zastała go w łóżku w pozycji
siedzącej, z okularami na nosie, trzymającego w ręku luźne kartki. Obok leżały
jego pantofle. Widząc to, podniosła alarm i obudziła sekretarza osobistego
Papieża. Co działo się dalej - nie wiadomo. W każdym razie z pokoju zmarłego
zniknęły okulary, pantofle, a także wspomniane wyżej papiery. Jeśli idzie o
te ostatnie, to kardynał Villot przyznał się, że usunął je i włożył w dłonie
Ojca Świętego książkę "Następca Chrystusa". Uznał bowiem, że
zrobi to na wiernych lepsze wrażenie. Okularów i pantofli nie odnaleziono. Czy
jednak ich brak mógł dowodzić otrucia Jana Pawła I? Nie nasuwa się tu żaden
związek. Niemniej pierwsze oszustwo - wsunięcie denatowi książki do rąk -
popełniono. W komunikacie radia watykańskiego nadanym o godz. 7.30
przemilczano, że zgon odkryła siostra Vincenza. Podano, że uczynił to
osobisty sekretarz Papieża Don Diego di Lorenzi, który wszedł około godziny
5.30 do jego sypialni i zastał go przy zapalonym świetle, siedzącego martwo w
łóżku z książką "Następca Chrystusa". Uważny słuchacz musiał
zadać sobie pytanie, dlaczego ów sekretarz, bez najmniejszej konieczności,
udał się tam o tak wczesnej porze. Więcej niż dziwne. To kolejne nieudolne kłamstwo
wymyślono zapewne po to, by ukryć, że zgon stwierdziła siostra. Przecież
nie wypada, by do sypialni Ojca Świętego wchodziła kobieta.
W całej tej sprawie były także inne niezgodności, dla których nie ma już
w ogóle wyjaśnienia. Podzielone są na przykład opinie na temat stanu zdrowia
Jana Pawła I. Oficjalny komunikat mówi o ostrym ataku serca, jako głównej
przyczynie nagłego zgonu. Siostrzenica Papieża twierdzi natomiast, iż jej wuj
miał wprawdzie problemy z krążeniem, ale nie brał żadnych leków.
Brazylijski kardynał Aloisio Lorscheider, który znał Jana Pawła I bardzo
dobrze, zaprzeczył, by cierpiał on na serce. Kardynał Jean Villot powiedział
zaś: "Kiedy spotkałem się tego wieczoru z jego Świątobliwością, cieszył się jak najlepszym zdrowiem". Według oficjalnej
wersji zgon nastąpił około godz. 23.00. Pracownicy zakładu pogrzebowego, których
wezwano wczesnym rankiem (dlaczego taki pośpiech?), by zabalsamowali zwłoki,
zeznali, że ciało było jeszcze ciepłe. Czyżby od północy nie ostygło? Po
zabalsamowaniu nie sposób już ustalić, czy nastąpiło otrucie.
Watykan natychmiast zdementował pogłoski o domniemanym morderstwie. Ponieważ
jednak spekulacje na ten temat nie ustawały, powołano "nieoficjalną"
komisję pod przewodnictwem kardynała Silvia Oddiego, która po zbadaniu
zagadkowych okoliczności zgonu wydała lakoniczny komunikat stwierdzający, że
Papież zmarł śmiercią naturalną. Diego Lorenzi, sekretarz osobisty zmarłego,
nie wytrzymał jednak psychicznie ciągłych podejrzeń oraz związanych z nimi
nagabywań dziennikarzy i poprosił o przeniesienie na Filipiny, gdzie pracował
jako katecheta.
Włoski wymiar sprawiedliwości dwukrotnie - najpierw w 1978 r., a później
w 1997 r. - podejmował śledztwo w sprawie nagłej śmierci Jana Pawła I.
Prokuraturę interesowały jednak głównie podejrzenia o przekręty finansowe
na tym tle, nie zaś same okoliczności zgonu. Wyszło jednak na jaw, że na dwa
dni przed śmiercią Papież udzielił audiencji arcybiskupowi Marcinkusowi.
Jaki był przebieg tej rozmowy, nie wiadomo.
Wyobraźnia Yallopa każe Marcinkusowi bądź kardynałowi Villot, albo też
obu jednocześnie, podać Papieżowi tego wieczoru lekarstwo o nazwie digitalis,
wzmacniające mięsień sercowy, które jednak w zwiększonej dawce może
spowodować śmierć. Podejrzenie Yallopa mogłaby potwierdzić względnie
wykluczyć sekcja zwłok, ale watykańscy decydenci nie wyrazili na nią zgody.
"Papieża się nie kroi" - stwierdził Villot. I trudno taką rację
odrzucić.
Nienaturalne zgony papieży zdarzały się już przecież w Watykanie. Jan
VIII został otruty w 882 r. przez swe najbliższe otoczenie. Zabójczy napój
podano także Aleksandrowi VI w 1503 r. Odnośnie do zgonu 81-letniego Piusa XI
w 1939 r. krążyły pogłoski, iż otruł go jego osobisty lekarz, ojciec kochanki Benito
Mussoliniego, Claretty Petacci. Chciano ponoć w ten sposób zapobiec ogłoszeniu
przez Papieża gotowej już encykliki, wymierzonej przeciwko faszyzmowi.
Wszystko to Yallop wyszperał z historii papiestwa, lecz z faktów tych jeszcze
nie wynika, że również Jan Paweł I został otruty.
Pisząc swą książkę, Yallop kierował się zasadą: "Nie ma dymu bez
ognia". Ale ujawnione przezeń pewne niejasności bądź drobne kłamstwa,
usprawiedliwiane przez watykańskich stróżów "wyższą racją", to
jednak za mało, by móc sugerować morderstwo. W tej 500-stronicowej pracy,
nazwanej przez Knoppa "wspaniałą powieścią kryminalną", nie
dostarczył żadnych dowodów, a jedynie nasycił tekst sugestiami. Jego
hipoteza, że w sprawę zamieszana jest loża masońska oraz bankierzy, którzy
poczuli się zagrożeni rzekomym zamiarem dokonania przez Jana Pawła I głębokich
reform w Kurii Rzymskiej, pozostaje tylko spekulacją. Z drugiej strony nie ma
jednak powodu, by całkowicie dyskwalifikować książkę Yallopa, odwołującą
się przecież do licznych świadków, mających coś do powiedzenia na temat
watykańskich układów. O jej wartości świadczy zresztą rekordowy nakład,
jaki uzyskała - 6 mln egzemplarzy w 40 językach! Wydana wkrótce potem przez
szwajcarskiego dziennikarza Victora Williego polemiczna praca pt. "W imieniu
diabła?" przeszła jakoś bez echa.
Tropem Yallopa poszedł Guido Knopp, który w swojej książce "Vatikan.
Die Macht der Papste" docieka przyczyn zagadkowego zgonu Jana Pawła I.
Dochodzi on jednak do wniosku, że jego śmierć była naturalna. Najciekawsze w
jego pracy, a czytelnikowi polskiemu zapewne mało znane lub nieznane wcale, są
prorocze opinie zmarłego Papieża o swoim następcy Karolu Wojtyle. Po tajnym
jak zawsze konklawe pojawiło się szereg spekulacji i domysłów, kto wysunął
kandydaturę Karola Wojtyły, jaka frakcja kardynalska ją popierała itp.
Tymczasem Knopp twierdzi, iż to sam Luciani, jeszcze zanim został Janem Pawłem
I, przewidywał już ten wybór. "Brzemię najwyższego Urzędu - pisze on -
ciążyło bardzo wrażliwemu Albino Lucianiemu. W kręgu
zaufanych ciągle podkreślał, że miejsce, które zajmuje, należy się właściwie
innemu: »obcokrajowcowi« z Krakowa, który podczas konklawe siedział
naprzeciwko niego". Również siostrzenica Jana Pawła I Pia przypomina
sobie, że wujek wypowiadał się z dużym szacunkiem o kardynale Wojtyle: "Już
podczas choroby Pawła VI ciągle powtarzał, że dojrzał czas, by wybrać
zagranicznego papieża. Był o tym głęboko przekonany. Bardzo cenił Wojtyłę,
uważał, że to zdolny umysł". "Jaka szkoda - mówił - że nie poznaliście
arcybiskupa z Krakowa". Kardynał Jean Villot cytuje następującą
wypowiedź Jana Pawła I: "Wybrać należało innego, lepszego człowieka niż
ja. Paweł VI wytypował już swego następcę. Siedział on w Kaplicy Sykstyńskiej
bezpośrednio naprzeciwko mnie. Był nim Karol Wojtyła. On przyjdzie, gdy ja
odejdę".
MANIPULACJA STULECIA: CIA - KGB - STASI
Ślad bułgarski to dla prasoznawców wdzięczy materiał poglądowy przy
omawianiu z adeptami sztuki dziennikarskiej terminu "manipulacja". Chyba
żadne wydarzenie w nabrzmiałym kontrowersjami XX wieku nie zostało tak
upolitycznione i poddane tak tendencyjnej obróbce propagandowej, jak sprawa
zamachu na Jana Pawła II. Śmiało można mówić o manipulacji stulecia,
dokonanej przez obie zwalczające się i konkurujące jednocześnie strony -
Wschód i Zachód, które poprzez mass media sterowały światową opinią
publiczną, utrwalając w niej określone przekonania. W ten sposób zaciemniły
tylko obraz sprawy, choć to przecież od nich właśnie należało oczekiwać,
że pomogą go rozjaśnić.
W jakiej mierze była to ze strony mass mediów manipulacja świadoma, w
jakiej zaś mimowolna, bo sprowadzająca się do konsumowania "pasztetu"
przyrządzonego przez zachodnie i wschodnie służby specjalne - postaram się
wyjaśnić w tym rozdziale.
Po zamachu na Papieża na zachodnich szczytach władzy nie szczędzono
wypowiedzi oskarżających Moskwę. Ówczesny premier Włoch Bettino Craxi mówił
o "terroryzmie pochodzącym ze Wschodu", zaś włoski minister obrony
Lellio Lagorio nazwał bułgarski spisek "prawdziwym aktem wojennym w czasach
pokoju".
Tego rodzaju stwierdzenia nie były niczym nowym. Już bowiem w styczniu 1981
r. sekretarz stanu USA Alexander Haig na swej pierwszej po objęciu stanowiska
konferencji prasowej oświadczył: "Jeżeli państwo przyjrzą się sprawie
dokładniej, to zauważą, że Związek Radziecki ponosi dzisiaj główną
odpowiedzialność za szerzenie się terroryzmu i za związany z tym rozlew
krwi". 6 lutego 1981 r. dziennik "II Giornale Nuovo" opublikował
jego kolejne oświadczenie, brzmiące następująco: "Twierdzę, że szczytowy
rozwój międzynarodowego terroryzmu i związane z tym przypadki bezprawnej
ingerencji w tzw. narodowe wojny wyzwoleńcze, które prowadzi Związek
Radziecki, względnie jego poplecznicy, są dla wolnych krajów największym
niebezpieczeństwem i największym źródłem troski".
Podobnych wypowiedzi przedstawicieli waszyngtońskiej administracji było
przed zamachem na Papieża znacznie więcej. Amerykańscy politycy ukierunkowali
wówczas całe swoje myślenie na stawianie niemal znaku równości między
terroryzmem a Związkiem Radzieckim. Na siedemnaście dni przed zamachem Senat
USA powołał specjalną podkomisję do spraw bezpieczeństwa, która zajęła
się problemami terroryzmu. W jej skład weszli: Arnaud de Borchgrave, Michael
Ledeen, były szef CIA William Colby oraz dziennikarka Claire Sterling.
Ta ostatnia przysłużyła się szczególnie wspieraniu opinii Haiga, który
na konferencji prasowej w marcu 1981 r. wymachiwał egzemplarzem jej najświeższej
publikacji pt. "Międzynarodowa sieć terroru", wołając: "Książka
ta wyjaśnia panom wszystko". Gdy korespondentka francuskiego "L'
Express" (5 maja 1981 r.) w rozmowie z autorką zwróciła uwagę, że jej
książka jest bardzo uboga w fakty, Sterling tłumaczyła: "Naturalnie, cała
sprawa nie jest taka prosta. Nikt nie widział, że Związek Radziecki w tym czy
innym kraju szkoli grupy terrorystyczne lub je kontroluje, a tym bardziej, że
nadzoruje na bieżąco ich działanie. W praktyce Rosjanie starają się unikać
bezpośredniej ingerencji."
Uderzające pewnością siebie wypowiedzi polityków robiły na
dziennikarzach duże wrażenie, nie przypuszczali bowiem, że są one równie buńczuczne,
co gołosłowne. Słysząc, w jak wysokie tony uderzali lepiej poinformowani rządzący,
dopasowywali swe artykuły i komentarze do tej tonacji.
Rozszyfrowywanie zakulisowych sprawców metodą manipulacji dostrzegł już w
grudniu 1983 r. miesięcznik włoskiej policji zawodowej "Nuova Polizia",
pisząc w artykule pt. "Tragiczna farsa - rola błazna przypadła Włochom":
"Z łatwością można było przewidzieć, że tzw. ślad bułgarski okaże się
drogowskazem fałszywym, ustawionym przez kogoś, komu chodziło o wciągnięcie
krajów wschodnich w sprawę zamachu na Papieża".
Dystans wobec wersji rozpowszechnianej przez wywiady wyraził np. 29.9.1985
r. dziennik "L' Espresso": "Coraz bardziej przekonywające stają się
podejrzenia, iż ślad bułgarski mógł być wymysłem pewnych grup amerykańskich
służb wywiadowczych. Te z kolei posłużyły się ludźmi z byłego SISMI,
swego wiernego współpracownika, by namówili i przekupili Agcę oraz
odpowiednio go ukierunkowali". Jednakże takie głosy trafiały się wówczas
w mediach rzadko.
Krzywdzącym uproszczeniem byłoby oczywiście sądzić, że hołubiący ślad
bułgarski dziennikarze powodowani byli złą wolą. Podobnie jak to czynili
politycy, również mass media zakładały, że za zbrodniczym czynem mogła stać
tylko Moskwa. Zapracowała sobie zresztą na to, by posądzano ją o najgorsze.
W konsekwencji najmniejszą nawet poszlakę czy pseudoposzlakę wskazującą na
jej związek z działaniami terrorystycznymi przyjmowano za dowód. Zamach na
Ojca Świętego zbiegł się w czasie z falą terroryzmu, jaka pod koniec lat
siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych przetoczyła się przez
Europę. Głównym inspiratorem owych aktów przemocy - jak oświadczono w 1979
r. na specjalnej konferencji międzynarodowej w Kairze, poświeconej
terroryzmowi - miał być ZSRR, usiłujący w ten sposób osłabić Zachód.
Wszystko to sprzyjało kojarzeniu zamachu z KGB.
W Polsce na dość powszechne przekonanie, że wszelkie zło pochodzi z
komunistycznej Rosji, nałożyły się jeszcze inne czynniki, takie jak
rozczarowanie rodzimym socjalizmem, stan wojenny, prześladowanie "Solidarności",
narodowy ruch na rzecz wyzwolenia się spod kurateli Moskwy itp. Okoliczności
te tworzyły w latach osiemdziesiątych klimat szczególnie sprzyjający oskarżaniu
Rosjan także o dokonanie zamachu. Nie było wówczas możliwości, by spojrzeć
na całą sprawę chłodnym okiem. Zachodnie źródła cieszyły się zresztą
pełnią zaufania, do czego walnie przyczyniała się polityka Biura Prasy KC
PZPR.
Mass media posiłkujące się materiałami tajnych służb manipulowały
sprawą kulis zamachu, nie zdając sobie przeważnie z tego sprawy. Obwiniać
Moskwę było rzeczą dziecinnie łatwą, bo wystarczyło posłużyć się
przekonującym argumentem w postaci pytania qui bono? Takiego kompasu nie miał
Wschód. Kto by zresztą uwierzył, że CIA chciała zamordować Papieża?
Takimi oskarżeniami można się było tylko ośmieszyć.
Dziennikarskimi wywodami o inspiratorach zamachu zasugerowali się także
wydawcy książek. Szczególnie uwidoczniło się to w Polsce, która przeżyła
zamach w gorącej atmosferze politycznej. Nasi wydawcy byli bardzo otwarci wobec
publikacji Claire Sterling i Paula Henzego, przesądzających z góry o bułgarsko-sowieckim
spisku. Niektóre z tych pozycji wydano nawet dwukrotnie. Ani Włosi, ani Niemcy
nie byli tak życzliwi Claire Sterling, jak Polacy. W RFN po nie najlepszych doświadczeniach
wydawniczych z książką "Międzynarodowa sieć terroru", nie znalazł
się już wydawca skłonny zaryzykować rzucenie na rynek jej drugiej publikacji
- "Czas morderców". W Polsce natomiast ukazały się wszystkie jej
prace, przy czym żaden wydawca nie zamieścił, tak przecież istotnej dla
czytelnika, informacji o wieloletnich powiązaniach dziennikarki z CIA.
Do dziś natomiast nikt nie odważył się u nas wydać głośnej książki
profesora uniwersytetu w Pensylwanii F. Hermanna oraz amerykańskiego historyka
i dziennikarza F. Brodheada - "The Rise and Fali of the Bulgarian Connection" ("Wzlot i upadek śladu bułgarskiego"),
będącej miażdżącą rozprawą z amerykańskimi mass mediami w kontekście
zamachu na Jana Pawła II. Pozycja ta uzyskała bardzo wysoką ocenę niewątpliwych
autorytetów w tej dziedzinie. I tak np. Sean MacBride - dyplomata, laureat
pokojowej Nagrody Nobla - pisał o niej: "»Wzlot i upadek śladu bułgarskiego«
to poważna i realistyczna praca, ukazująca stosowanie przez prasę zachodnią
chwytów propagandowych i dokumentująca, jak nieliczna grupa powiązanych z CIA
dziennikarzy sterowała publikatorami w przyjmowaniu zmyślonej historii za
prawdę. Stanowi ona pozbawione emocji oskarżenie naszej tzw. »wolnej«
prasy, która nadużywa wolności przez przemilczenia i półprawdy, działając
jednocześnie podburzająco na rzecz podtrzymywania klimatu »zimnej wojny«".
A oto głos znanego na zachodzie autora, prof. Noama Chomsky'ego: "Książka
ta obnaża mechanizmy zachodniego systemu dezinformacji, ukazując przy tym jej
znaczący wpływ na kontrolę opinii publicznej, i to w skali światowej".
Zdaniem komentatora pisma "The Nation" Alexandra Cockburna "sprawa
domniemanego spisku KGB i Bułgarów przeciwko Papieżowi jawi się tu jako
jeden z najbardziej ponurych, a zarazem niepoważnych rozdziałów w historii
zachodniej propagandy".
Wydawnictwo zamieściło od siebie na obwolucie następujący tekst:
"Teoria o bułgarskim spisku, pozbawiona jakichkolwiek dowodów, szybko została
wsparta więziennymi zeznaniami Agcy, które to zeznania, zdaniem autorów książki,
podyktowały mu służby specjalne. Starannie wypracowana w następnych latach
teoria spiskowa w postaci śladu bułgarskiego, była przez zachodnie mas media
bezustannie nagłaśniana. Jak mogło dojść do sytuacji, w której tę śmieszną
teorię podawano do wierzenia opinii publicznej, choć przecież każdy widział,
iż wszystko to jest szyte grubymi nićmi? Prezentowana publikacja to nie tylko
studium mechanizmu funkcjonowania służb specjalnych, studium łamańców
stosowanych przez konserwatywne dziennikarstwo, lecz także studium łatwowierności. Dla opinii publicznej to zarazem ostrzeżenie,
że prasa zachodnia nie jest ani niezależna, ani bezstronna. Praca ta stanowi
klasyczną ilustrację zachodniej dezinformacji."
Autorzy książek o zamachu są dla czytelnika o wiele bardziej przekonujący
niż dziennikarze czy publicyści, ponieważ siłą rzeczy głębiej wnikają w
tajemnice zamachu. Zobaczmy zatem, jak Andreas von Bullow - antykomunista, były
sekretarz stanu w bońskim ministerstwie obrony, człowiek profesjonalnie
ocierający się przez całe lata o materię służb specjalnych - ukazuje
medialne źródła narodzin tzw. śladu bułgarskiego: "Henze - w pewnym
okresie także współpracownik Zbigniewa Brzezińskiego, doradcy ds. bezpieczeństwa
prezydenta Cartera - otrzymał od »Reader's Digest« zlecenie, by gruntownie
zbadać »prawdziwe« kulisy działalności Szarych Wilków i zamachowca Agcy.
Dokonane przez niego »rozpoznanie« znalazło następnie odbicie w artykule
Claire Sterling, zamieszczonym w »Reader's Digest«. On sam z kolei sprzedał
wyniki swych dochodzeń śledczych stacjom telewizyjnym i czasopismu »Newsweek«.
Odtąd - pomijając nieliczne wyjątki - historia niedoszłego mordu na Papieżu
sprzedawana była jako produkt spisku bułgarsko-radzieckich tajnych wywiadów.
Teksty Henzego podchwycił »New York Times«, a dalej rozpowszechnił je »New
York Herald Tribune«. Krótko mówiąc - szum, jaki powstał w prasie amerykańskiej
i światowej wokół nowej wersji zamachu, zapisać trzeba w ostatecznym
rachunku na konto Henzego. Wszelkie wątpliwości co do faktów, jakie odważyli
się wypowiedzieć eksperci służb specjalnych, naukowcy i politycy,
interpretowano i potępiano jako słabość, mazgajstwo, uległe milczenie wobec
działających z ukrycia na skałę światową Rosjan i ich popleczników, jak
Kaddafi czy międzynarodowe ugrupowania terrorystyczne.
Balon spekulacji o KGB-owskich inspiracjach zamachu na Papieża, utrzymujący
się w niektórych gazetach jeszcze do dziś, nie dałby się nadmuchać, gdyby
również strona włoska nie zaangażowała się poważnie w teorię spisku. Tymczasem znalazł się sędzia,
który pozwolił funkcjonariuszom włoskiego i amerykańskiego wywiadu odwiedzać
swobodnie więźnia Agcę. Sędzia ten udał się osobiście do USA, by wysłuchać
tam opowieści dziennikarza Arnauda de Borchgrave (również agenta CIA), wedle
której szef wywiadu francuskiego był wcześniej poinformowany o zamachu i
uprzedził o tym Watykan".
Wyjątkowo surowo obszedł się z mass mediami Jonathan Vankin w swojej książce
"Największe spiski ostatniego stulecia". "...W rzeczywistości - pisze
on - skoordynowane wysiłki dziennikarzy i badaczy szczujących na »czerwonych«,
dążące do obciążenia winą Sowietów, stwarzają wrażenie, że mieliśmy
do czynienia z operacją propagandową, ukierunkowaną na rozbudzenie nastrojów
antykomunistycznych na całym świecie, zwłaszcza w Polsce, gdzie oddolny ruch »Solidarności« został stłumiony przez rząd". W innym miejscu Vankin używa
określenia "dezinformacyjna intryga", której głównymi reżyserami
byli, według niego, Claire Sterling i Paul Henze.
Książki Hermanna, Vankina, von Bullowa czynią zbędnym szersze
dokumentowanie medialnych przekrętów dotyczących kulis zamachu. Autorom tym
nikt nie zarzucił, że rozmijają się z prawdą. Również zaatakowani przez
nich dziennikarze przełknęli dyskretnie gorzką pigułkę.
Pozostaje jednak problem manipulacji zamierzonej, świadomej. Wśród
wymienionych w tym rozdziale autorów są też tacy dziennikarze i publicyści,
których pierwszym bądź drugim zajęciem były usługi świadczone dla CIA.
Przypominam nazwiska czołówki:
CLAIRE STERLING - zmarła przed kilku
laty dziennikarka amerykańska mieszkająca stale we Włoszech. W latach pięćdziesiątych
zaczęła karierę w kontrolowanym przez Stany Zjednoczone rzymskim "Daily
American". Później była korespondentką "Washington Post", a z końcem
1978 r. nawiązała stałą współpracę także z "Reader's Digest".
Uczestniczyła w wielu konferencjach podejmujących problem międzynarodowego terroryzmu, któremu poświęciła
kilka swoich książek. Nie wypierała się swych powiązań z CIA.
MICHAEL LEDEEN - związany z CIA
politolog, specjalizujący się w problematyce włoskiej, były doradca
sekretarza stanu Haiga, współpracownik Ośrodka Badań Strategicznych i Międzynarodowych
przy Uniwersytecie Georgetown, pierwszy łącznik Waszyngtonu z SUPER-SISMI i Lożą
P-2. Należał do zespołu amerykańskich ekspertów ds. międzynarodowego
terroryzmu.
ROBERT MOSS - dziennikarz angielski,
jeden z głównych ideologów wojny psychologicznej przeciwko ZSRR. Współpracował
z londyńskim Instytutem Analiz Sytuacji Konfliktowych. Uczestniczył we
wspomnianym jerozolimskim sympozjum dotyczącym terroryzmu, gdzie wygłosił
referat na temat powiązań terrorystów z ZSRR.
PAUL HENZE - nieżyjący już oficer
kadrowy CIA, który przeszedł w stan spoczynku w randze generała. Dwukrotnie
pełnił służbę w Turcji (w latach 1958-1959 i 1974-1977), przy czym za
drugim razem stał na czele tureckiej rezydentury CIA. Był także delegatem ds.
propagandy w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego za rządów prezydenta Cartera
oraz dyrektorem politycznym Radia Wolna Europa. Jan Nowak-Jeziorański, w
wydanych w Londynie w 1985 r. wspomnieniach "Wojna w eterze", pisze, że
sekcja polska miała codzienne odprawy instruktażowe z Amerykanami, prowadzone
przez Williama Griffitha lub jego zastępcę ... Paula Henzego. W 2002 r.
uczestniczył on w spotkaniu z okazji 50-lecia powstania Radia Wolna Europa w
Warszawie.
W książce "Spisek na życie papieża" Henze tropi agenturalne kroki
KGB, lecz ani słowem nie wspomina o kluczowym dla całej sprawy fakcie, jakim
były wizyty włoskich służb specjalnych w celi Agcy, zanim ten zdecydował się
obciążyć Bułgarów. Podtrzymuje też, wraz z Claire Sterling, twierdzenie o
rzekomej próbie zamachu na Wałęsę, mimo oświadczenia sędziego Martelli, iż
takowej nie było. W tej sytuacji mamy już do czynienia z manipulacją świadomą.
Henze w swoim dziele dyskredytuje jako "agenta KGB" reportera "Literaturnoj
Gaziety" Iona Andronowa, autora licznych publikacji dowodzących niewinności
Bułgarów, lecz jednocześnie - jak twierdzi - wielkiego manipulatora.
Przemilcza jednak, że sam jest kadrowym oficerem wywiadu CIA. W przedmowie
pozwala sobie nawet na uwagę, że "CIA nie ma z niniejszą książką nic wspólnego".
Jeszcze w drugim wydaniu z 1985 r. pisze: "Brak jakichkolwiek danych
(podkreślenie - E.G.), które mogłyby potwierdzić teorię, uwalniającą Bułgarię
i Kreml od odpowiedzialności za zbrodnię".
Późniejszy szef CIA Robert Gates ujawnił, iż analitycy CIA odnosili się
do publikacji Sterling lekceważąco. Tylko politycznie stanęła ona na wysokości
zadania, co bardzo odpowiadało ówczesnemu szefowi CIA Cassey'owi. Kiedy spotkał
się z nią w 1984 r. w Nowym Jorku, narzekał, że jego pracownicy "nie kwapią
się wykorzystać jej wniosków oraz informacji uzyskanych od włoskich prokuratorów".
Najbardziej skompromitowaną i oszukaną poczuła się w tej sytuacji sama
Sterling. I nic dziwnego, opierała się przecież na materiałach CIA, z których
wywiad amerykański teraz się wycofał. Chcąc zachować
twarz, na samokrytykę CIA nieoczekiwanie zareagowała ona karkołomnym tekstem
w "Wall Street Journal" (5.11.1991), wytykając wywiadowi... nieudolność
w rozpracowywaniu śladu bułgarskiego. Sterling polemizuje w nim z zarzutami
niektórych senatorów amerykańskich, iż w 1985 r. CIA w raporcie dla rządu
naciągała poszlaki, aby tylko móc ukazać udział KGB w zamachu jako bardzo
prawdopodobny. Według jej opinii mija się to z prawdą. Wywiad amerykański
działał bowiem po amatorsku i "nie przejawiał zainteresowania sprawą".
Dziennikarka zarzuca analitykom Centralnej Agencji Wywiadowczej "niezdolność
zrozumienia, dlaczego Rosjanie mogliby chcieć śmierci Papieża".
Henze i Sterlig próbowali swych sił również jako cenzorzy. 25.1.1983 r.
amerykańska stacja telewizyjna NBC zamierzała wyemitować przygotowany przez siebie film o zamachu. Zaprezentowano w nim
także tureckiego publicystę Orsama Oyema, który dowodził, że Agcę
inspirowała zza kulis organizacja "Szare Wilki". Przed emisją film
pokazano Claire Sterling i Paulowi Henzemu, pełniącym rolę doradców. Ci
polecili usunąć sekwencję z Oyemem i w to miejsce wprowadzili następujący
fragment: "Jak donoszą źródła watykańskie, amerykańskie, a także
pochodzące z państw zachodnioeuropejskich, organizatorami zamachu byli
najprawdopodobniej Bułgarzy, działający według planu KGB, z którym ściśle
współpracują". I choć Watykan zaprzeczył, by wyraził taką opinię,
jego dementi do telewidzów już nie dotarło.
Na ewentualny zarzut czytelnika, że argumenty Henzego czy Sterling, mające
przemawiać za śladem bułgarskim, zostały przedstawione przeze mnie bardzo
skrótowo, odpowiadam: gdybym do pisania mojej książki siadał 10 lat temu,
zarzut ów byłby uzasadniony. Dzisiaj jednak, kiedy publikacje obojga autorów
zostały zweryfikowane zdecydowanie negatywie przez ich własnego pracodawcę,
CIA, szersze odwoływanie się do nich straciło sens.
Włoskie służby specjalne, aczkolwiek także zaangażowane w preparowanie
śladu bułgarskiego, takiego zespołu dziennikarskiego jak CIA nie miały. Do
Europy przenoszono więc amerykańskie argumenty, przekładano w pierwszych
latach po zamachu książki amerykańskich autorów. Oryginalny wkład
europejski był tu raczej ubogi. Ton nadawali Amerykanie. Oddziaływali oni także
na włoskich sędziów prowadzących śledztwo, czego dowodem są zarówno częste
wizyty Sterling u Martelli, jak i spotkanie tego ostatniego w Waszyngtonie z
Arnaudem de Borchgrave.
W ten sposób jednak CIA odniosła wielki triumf międzynarodowy, bo przecież
nawet jeszcze dzisiaj każdy przeciętny zjadacz chleba na wszystkich
kontynentach, zapytany o zakulisowych sprawców zamachu, z większym czy
mniejszym wahaniem wskaże na Moskwę lub na Bułgarów - co na jedno wychodzi.
Zwycięzcami w sztucznym nadmuchiwaniu balonu propagandowego moskiewskiej
winy okazały się w ostatecznym rachunku zachodnie służby specjalne, przede
wszystkim CIA. Zdołały one zakodować światowej opinii publicznej bułgarski
ślad tak skutecznie, że oparł się on wszelkim dementi. Co więcej - oparł
się nawet wojnie psychologicznej, jaką w związku z zamachem podjął
przeciwko Zachodowi blok radziecki.
Skromną ilustracją tych wschodnich działań dezinformacyjnych mogą być
zabiegi i pomysły, jakie zrodziły się w "kuchni" Stasi, do której Bułgarzy
zwrócili się o pomoc w odpieraniu zarzutów przeciwko Antonowowi. Już 24 maja
1981 r. I Sekretarz Bułgarskiej Partii Komunistycznej Todor Żiwkow wystosował
do władz NRD depeszę z prośbą o podjęcie kroków przeciwdziałających
oskarżaniu Bułgarii o zamach na Jana Pawła II. O pomoc taką władze bułgarskie
apelowały zapewne także (lub przede wszystkim) do Moskwy, ale dowodów na to
nie mamy. Na razie dysponujemy tylko zeznaniami funkcjonariuszy Stasi. Do
polskiego MSW Bułgarzy się nie zwracali, co stanowi kolejny dowód, że
polskie służby specjalne pozostawały na marginesie gry prowadzonej w kontekście
kulis zamachu. Wschód fabrykował różne zarzuty, byle tylko oskarżenia
zachodnie o zamach uczynić niewiarygodnymi. 5 czerwca 1997 r. przed
prokuratorem berlińskiego sądu i w obecności włoskich sędziów śledczych,
były pułkownik Stasi Gunter Bohnsack zeznał jako świadek: "Z Sofii
otrzymaliśmy pismo, zarówno od wywiadu, jak i od szefa partii Żiwkowa osobiście.
Była w nim mowa o tym, że oczekuje się od nas wsparcia wobec zachodniej
kampanii sprzysiężenia przeciwko Bułgarii i KGB. Nasze zadanie miało polegać
na podjęciu ataku odciążającego i skierowaniu uwagi na ślady prowadzące do
CIA, dokumentując to pogłoskami i innymi środkami". Bohnsack nie mógł
sobie przypomnieć, kiedy dokładnie pismo nadeszło, ale - jak twierdził -
nastąpiło to "stosunkowo szybko". Wiadomo mu jest tylko, że Bułgarzy
nie zwrócili się do NRD zaraz po zamachu, "lecz dopiero gdy ze strony
trzeciej padło na nich podejrzenie".
Na dodatkowe pytanie prokuratora, jakie konkretnie podjęto działania, by
przyjść Bułgarom z pomocą, pułkownik odparł, że m.in. "postanowiono
rozpuszczać w świat poprzez mass media pogłoski o udziale CIA w zamachu na
Papieża". Fałszowano także treść różnych dokumentów bądź całkowicie
je fabrykowano. Preparowano np. pochodzące rzekomo od "Szarych Wilków"
listy z pogróżkami do rządu federalnego, w których Turcy zapowiadali zamachy
terrorystyczne w Niemczech, jeśli Bonn nie podejmie kroków wobec władz włoskich,
by te potraktowały Agcę łagodnie. Listy pisano łamaną niemczyzną i wysyłano
z różnych miejscowości RFN. "Rozpowszechnialiśmy również plotki - zeznał
Bohnsack. - Nasi ludzie rozpuszczali je wśród polityków tureckich, greckich.
Wysyłaliśmy także przygotowane przez nas petycje do prezydenta Włoch czy
Papieża, jako tzw. głos ulicy, opinii publicznej".
Kampania dezinformacyjna Stasi, prowadzona pod kryptonimem "Bałkany"
lub "Operacja papież", polegała na fabrykowaniu dowodów o powiązaniach
Agcy z "Szarymi Wilkami". Policji włoskiej podrzucano np. rzekome listy
zamachowca do przywódców tureckiej prawicy. Spreparowano nawet list szefa
bawarskiej partii CSU, głośnego polityka prawicowego Franza Josefa Straussa do
generała Turkesha. Proszony przez prokuratora o dokładniejsze wyjaśnienie
sprawy, Bohnsack stwierdził: "Rzekomy list Straussa do szefa »Szarych Wilków«,
Turkesha przekazaliśmy mediom. Z jego treści wynikało, że Strauss był już
uprzedzony o planie zamachu na Papieża podczas jego wizyty w Turcji. W ten sposób
skonstruowaliśmy nić powiązań między Straussem i Turkeshem. List powstał w
naszym wydziale, który dysponował oryginalnym podpisem Straussa".
Preparując tego rodzaju dokument, świadczący o poufnym sprzymierzeniu
niemieckiego polityka z przywódcą tureckich terrorystów, Stasi usiłowała
zasugerować opinii publicznej, że za zamachem kryją się "Szare
Wilki". Poufne pismo szefa CSU do przewodniczącego Partii Ruchu Narodowego
nosiło datę "czerwiec 1980" i zawierało przypisane Straussowi, poniżające Papieża zwroty. Z tekstu miało wynikać, że
Strauss w następstwie kontaktów z Turkeshem orientował się, że Agca już w
listopadzie 1979 r. otrzymał polecenie zabicia Papieża w trakcie jego
pielgrzymki do Turcji. Kopie listu przekazano pod koniec 1982 r. prasie włoskiej,
brytyjskiej i tureckiej. Przydarzyła się tu jednak Stasi przekomiczna wpadka.
Otóż zanim owa fałszywa korespondencja dotarła do adresatów, Bułgarzy już
dopytywali się ich telefonicznie, czy taka przesyłka nadeszła.
Pierwsze dezorientujące działania Stasi podjęła jeszcze przed zamachem,
tuż po wyborze Karola Wojtyły na papieża. Akcję tę - której nadano
kryptonim "Cytryna II" - pułkownik Bohnsack opisał w swojej książce -
"Befehl - Aufgabe Ihrefuhren", w rozdziale "Stasi i papież". Gdy
16 października 1978 r. funkcjonariusze Stasi komentowali w gronie kolegów
wynik konklawe, z ust jednego z oficerów padł kąśliwy komentarz, że "rząd
Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przeniósł swą stolicę do Rzymu". Od
tej pory do pracowników wydziału zwanego "kościelnym" zaczęto zwracać
się "Wasza Świątobliwość". Wtedy także narodził się pomysł
przygotowania takiego materiału o Watykanie, który stwarzałby wrażenie, że
powstał w rzymskiej rezydenturze zachodnioniemieckiego wywiadu - BND. Tekst
wystukano na angielskiej maszynie do pisania, wykorzystując do tego amerykański
papier, po czym włożono go do aktówki wyprodukowanej we Włoszech. Dla większego
uprawdopodobnienia autentyczności dokumentów dołożono do nich jeszcze mało
czytelne notatki oraz kartki z kilkoma numerami telefonów amerykańskich i
zachodnioniemieckich agentów działających w Rzymie. Służby watykańskie,
którym zamierzano teczkę podrzucić, miały odnieść wrażenie, że BND i CIA
prowadzą ponurą grę wymierzoną przeciwko nowemu zwierzchnikowi Kościoła
katolickiego.
Wśród podrobionych materiałów szpiegowskich znajdowała się również
wstępna ocena wyboru Karola Wojtyły na tron Piotrowy. Rzekomy agent BND dawał
w swym raporcie do zrozumienia, że będzie podejmował działania mające skonfliktować nowego Papieża z siłami
konserwatywnymi Kościoła. Sfingowany tekst głosił min., iż nowy Papież
"potrafi giętko rokować z władzami komunistycznymi, by utrzymać w ten sposób
i wzmacniać pozycję Kościoła w Polsce". Aby zwiększyć szanse kupienia
"Cytryny II" przez funkcjonariuszy Watykanu, do papierów dołączono
jeszcze schemat organizacyjny watykańskiego sekretariatu stanu, chcąc w ten
sposób upozorować, że terenem operacyjnym agenta jest Stolica Apostolska.
Teczkę ze sfałszowanymi dokumentami pozostawiono wczesnym rankiem w pobliżu ołtarza
Kaplicy Sykstyńskiej, tak by musiał się o nią potknąć któryś z
duchownych, nie zaś przypadkowy wierny.
Skąd się wziął kryptonim "Cytryna"? Otóż przed 10 laty Stasi
przeprowadziła inną akcję pod kryptonimem "Cytryna I". Polegała ona
na zainstalowaniu w Mediolanie NRD-owskiego agenta, który formalnie był
agentem BND.
Gdy zaś idzie o Bułgarów, to unikali oni angażowania się w działania
dezinformacyjne w obawie, że jeśli dojdzie do wpadki, zmaleją ich szanse
procesowe. Dlatego skoncentrowali się na samej obronie Antonowa, a zwłaszcza
na wykazywaniu sprzeczności śledczo-procesowych. Organizowali w tym celu międzynarodowe
konferencje prasowe w Sofii bądź w ambasadzie w Rzymie. Szef całej akcji,
Bahan Trajkow, dyrektor generalny Bułgarskiej Agencji Prasowej, skwapliwie
odpierał zarzuty wobec Bułgarii w wywiadach prasowych. Odbicie tych wysiłków
w mediach zachodnich było jednak blade. Mając do wyboru, czy uwierzyć Bułgarom,
czy włoskim sędziom śledczym, dziennikarze wybierali raczej tych drugich.
Moskwa była równie operatywna jak jej konkurenci w konstruowaniu śladu
kulis zamachu, wskazującego oczywiście na Zachód. Pierwszą znaczącą reakcją
Rosjan na strzały z 13 maja był komunikat agencji prasowej TASS z 17 maja 1981
r. Powołując się ogólnikowo na "źródła zachodnie", głosił on, że
Papież "padł ofiarą szerokiego międzynarodowego spisku o charakterze
neofaszystowskim", którą to opinię podzielała również TASS.
Oddziaływająca przede wszystkim na zagranicę agencja "Nowosti"
opublikowała 28 maja 1981 r. obszerny artykuł, w którym już wyraźniej
wskazywano na Amerykanów jako zakulisowych inspiratorów zamachu. Trzeba było
dopiero oficjalnego protestu zarówno Waszyngtonu, jak i rządu włoskiego, by
Rosjanie - poprzez oświadczenie radzieckiej ambasady w Rzymie - zdystansowali się
wobec tego tekstu, zaznaczając, iż "nie ma on oficjalnego charakteru".
Nie przeszkadzało to wszakże Moskwie w kolejnej relacji z 31 maja 1981 r.
nadal wskazywać dyskretnie palcem na Zachód. Aktywność radzieckich środków
masowego przekazu w systematycznym kierowaniu podejrzeń na USA, a przede
wszystkim na CIA, dokumentuje obszernie we wspomnianej wcześniej książce Paul Henze. Równocześnie odsądzano od czci i wiary sam Watykan, przedstawiając Kościół
katolicki jako źródło wstecznictwa i obłudy. Ten propagandowy atak
pozostawiano jednak - jak zauważa Henze - raczej peryferyjnym i terenowym
pismom, unikając takich argumentów w prasie uchodzącej za oficjalną. Echa
prowincji nie docierały już na Zachód.
Oczekiwania intelektualne zaspokajała - o czym pisze Deschner w "Polityce
papieskiej XX wieku" - "Literaturnaja Gazieta", która w 1982 r.
"piętnowała polskiego papieża jako sługusa amerykańskiego imperializmu,
fałszywego apostoła pokoju, zdrajcę watykańskiej polityki wschodniej.
Ostrzegała przed czynnym wtrącaniem się Kościoła w sprawy polskie i zwracała
uwagę, że rozruchy uliczne w Gdańsku, Wrocławiu, Nowej Hucie wybuchły zaraz
po nabożeństwach". Polskim mass mediom styl argumentacji radzieckiej był
całkowicie obcy.
W atmosferze rosnącego zaniepokojenia aktywnością Jana Pawła II oraz
zagrożenia interesów Moskwy narodziła się słynna instrukcja KGB, zalecająca
określone działania wobec zwierzchnika Kościoła katolickiego. Wybór Polaka
na papieża stworzył bowiem zupełnie nową sytuację w stosunkach między
blokiem socjalistycznym i Watykanem. Pielgrzymka Ojca Świętego do ojczyzny w
czerwcu 1979 r. stała się pierwszym tego sygnałem.
Można, co prawda, zgodzić się z Szulcem, że na polski sierpień większy
wpływ miała działająca już od 1976 r. opozycja, szczególnie zaś KOR, aniżeli
papieska wizyta. W Moskwie trafnie jednak zauważono, iż pontyfikat Jana Pawła
II zapowiada generalnie nowe wiatry w watykańskiej polityce wschodniej, bardzo
dla Moskwy niebezpieczne.
Zdecydowane stanowisko wobec tych nowych prądów nadciągających z Watykanu
zajął niemal błyskawicznie, bo już 6 września 1979 r., Sekretariat KC KPZR,
zdopingowany zapewne skutkami papieskiej pielgrzymki do Polski. Niedługo potem
kierownictwo partii przekazało zainteresowanym agendom, przede wszystkim KGB,
uchwałę z 13 listopada 1979 r. zobowiązującą do określonych działań.
Sekretariat KC KPZR polecał podjęcie "kampanii dezinformacji i zniesławiania"
nowego Papieża oraz przygotowanie innych, podobnych kroków. Dokument zawierał
także wskazówki, jak przeciwdziałać politycznym skutkom papieskich wystąpień.
Ostrzegał przed aktywnością Kościoła katolickiego oraz przed "nową linią
strategiczną Watykanu". Przewidywał, że dotychczasowa polityka tzw.
"małych kroków", uprawiana przez kardynała Casarolego, zostanie zastąpiona
dużymi krokami. Pierwszą zachodnią gazetą, która upubliczniła te partyjne
polecenia, przedrukowując w korespondencji z Moskwy obszerne ich fragmenty, był
mediolański dziennik "Corriere delia Sera". Dokument został podpisany aż
przez dziewięciu czołowych funkcjonariuszy KPZR z Susłowem na czele. Brakowało
tylko podpisu Breżniewa, prawdopodobnie ze względu na bardzo krytyczny już wówczas
stan jego zdrowia.
Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", omawiając 5.11.1999 r.
tekst owej instrukcji, pisał m.in.: "Ponieważ większość dokumentów nie
została opinii publicznej dotychczas udostępniona, pozostaje sprawą otwartą,
co Sekretariat KC KPZR miał na myśli, zapowiadając w swojej instrukcji »dalsze
akcje«. Dziewięć podpisów pod tym poleceniem pozwala sądzić, że przywiązywano do niego największą wagę. Być może pod sformułowaniem
»dalsze
akcje« kryła się także »fizyczna likwidacja« Papieża. Dlatego teraz
zaczyna się poszukiwanie ewentualnych załączników do tego dokumentu, o ile
takowe w ogóle istnieją" -dotychczas jednak niczego w tym rodzaju nie
znaleziono.
Zarówno dziennikarze, jak i autorzy książek mylą się, pisząc o
"instrukcji Andropowa z 13 listopada 1979 r.", ponieważ tę datę nosi
wyjściowy dokument Sekretariatu KC KPZR. W oparciu o zawarte w nim zalecenia ówczesny
szef KGB sformułował instrukcję, której rozgłos nadał swym niefortunnym
wystąpieniem szyfrant Szejmow. W instrukcji tej jest wszystko, nie ma tylko
jednego - wzmianki o fizycznej likwidacji Papieża. W oparciu o ten tekst również
Andropow, obok innych agend rządowych, przekazał swym zagranicznym rezydentom
instrukcję, jak "ustawić" się wobec papieża-Polaka.
Z propagandowej kampanii rozpętanej wokół kulis zamachu przez obie
zwalczające się strony, zwycięsko wyszedł Zachód, ponieważ potrafił umiejętnie
zasugerować światowej opinii publicznej bułgarsko-moskiewski ślad i utrwalić
go w jej pamięci. O tym zwycięstwie nie zadecydowały bardziej inteligentne niż
moskiewskie działania dezinformacyjne (choć teza ta jest dyskusyjna), lecz
okoliczność, iż zamach, z wiadomych względów, bardziej kojarzył się
ludziom z KGB aniżeli z CIA.
ŚLAD TURECKI - ŚLAD PRAWDZIWY...
"Chociaż doradcy mówią o tym niechętnie, kto wie, czy Jan Paweł II nie
żywi głębokich podejrzeń, że za zamachem na niego stoją muzułmańscy
ekstremiści, a przynajmniej, że Agca działał w imię Islamu."
C. Bernstein, M. Politi - "Jego Świątobliwość Jan Paweł II i nieznana historia naszych czasów"
Przed wielu laty w mojej drugiej książce o zamachu, w rozdziale zatytułowanym
"Zlekceważony ślad turecki" pisałem min.: "Trop turecki od początku
nie cieszył się takim zainteresowaniem, na jakie zasłużył. Znalazł się na
bocznym torze dochodzeniowym. W liczącym 1243 strony raporcie sędziego śledczego
Martelli, zamykającym dwuletni rozdział poszukiwania wspólników zamachu, a
przekazanym sądowi 26 października 1984 r., Martella całkowicie zapomniał o
analizie śladu tureckiego. Także prasa nie zdradzała ochoty drążenia tego
śladu, chociażby pytaniami pod adresem Martelli. Aczkolwiek ślad turecki nie
został dokładnie zbadany, już pobieżna ocena zeznań nasuwa nieodparty
wniosek, że zamach był dziełem zbiorowym tureckiej prawicy." - Minione 25 lat pozwala mi na wzbogacenie tamtej hipotezy. Jej stopień prawdopodobieństwa
jest dziś w świetle zgromadzonego tu materiału - jak sądzę - niepodważalny.
Mamy nie tylko hipotezę, lecz prawdopodobną poszlakę, że wszystkie drogi
mocodawców prowadzą do Turcji.
Ślad turecki interesował włoskich śledczych tylko jako ewentualne
wsparcie oskarżenia przeciwko Bułgarom. Każde inne spojrzenie nań było im
nie na rękę. Po to, by wsparcie takie uzyskać, prokurator Marini zjeździł
latem 1985 r., w przerwie drugiego procesu, niemal pół Europy, przesłuchując
Turków odsiadujących w różnych krajach kary więzienia za przestępstwa
kryminalne. Jego nadzieje wszakże nie spełniły się, bo żaden z przesłuchiwanych,
podobnie jak żaden z oskarżonych, nie obciążał ani Moskwy, ani Sofii,
chociaż nic by ich to przecież nie kosztowało. Jedynym, który coś o tym
napomknął podczas pierwszego przesłuchania, i to tylko na zasadzie relata
refero był Yalcin Ozbey. "Ktoś" w rozmowie telefonicznej powiedział
mu, że za zamachem stoją "bułgarskie służby specjalne". Później
jednak Ozbey wycofał to zeznanie.
W programie telewizji zachodnioniemieckiej "Monitor" oraz w wywiadzie
dla tureckiej gazety "Hurriyet" oświadczył on m.in: "Bułgarzy nie
mają nic wspólnego z zamachem. Scenariusz Mehmeta Alego Agcy i sędziego
Martelli wprowadza w błąd światową opinię publiczną". Tego samego
zdania był też inny turecki świadek - Abdullah Catli. "Podobnie jak ściągnięty
przed nim z RFN do Włoch Turek Yalcin Ózbey, również Catli nie potwierdził
teorii, że wywiad bułgarski zlecił »Szarym Wilkom« zamordowanie papieża
Jana Pawła II" - donosiła zachodnioniemiecka agencja DPA.
Włoscy sędziowie śledczy zjeździli całą Europę w poszukiwaniu kulis
zamachu, lecz do Ankary jakoś trafić nie mogli. Jakby uciekali przed śladem
tureckim. Wolno było również oczekiwać, że po ułaskawieniu Agcy i
deportowaniu go do Turcji, zagadkowy wątek: Agca i zakulisowi sprawcy, zostanie
podjęty chociażby w mass mediach, lecz i tu odpowiedzią była cisza.
To, że ślad turecki był zaniedbany, traktowany marginalnie, nie dziwi.
Dezawuował on bowiem ślad bułgarski i nie dawał żadnej korzyści
politycznej. A przecież, w przeciwieństwie do chwiejnej hipotezy o winie Bułgarów,
wspartej jedynie na zeznaniach krętacza Agcy, turecki ślad opiera się na
licznych poszlakach.
W drugim procesie rzymskim na ławę oskarżonych trafiło pięciu Turków,
mających powiązania z Agcą. W lutym 1987 r. prokurator Antonio Marini wydał
nakaz aresztowania kolejnych dwunastu obywateli tureckich, których nazwiska
przewijały się podczas procesu. Wszyscy oni - jak się okazało - byli członkami
organizacji "Szare Wilki". Śledztwo przeciwko nim zostało jednak z
braku dowodów winy umorzone 5.4.1998 r. Ogłaszając decyzję sądu, sędzia
Rosario Priore nie omieszkał zauważyć, iż Papież jest nadal zagrożony
"przez skrajny, wywrotowy odłam muzułmański".
Turków i fanatyków islamskich napotykamy kilkakrotnie w kolejnych próbach
zamachu na Jana Pawła II. Również terroryści, którzy
porwali Emanuelę Orlandi, powoływali się na swe tureckie korzenie, żądając
uwolnienia Agcy. Z kolei w czerwcu 1996 r. dwóch młodych Turków dokonało
porwania samolotu lecącego do Istambułu. Wymusili oni lot do Kolonii, gdzie
bez oporu oddali się w ręce policji, nie zgłaszając żadnych żądań.
Stwierdzili tylko, iż chcieli w ten sposób przekazać Agcy sygnał, że o nim
nie zapomniano.
Pytając o zakulisowych sprawców, pamiętajmy, że pierwszej, na szczęście
niespełnionej próby zamachu na Papieża Agca dokonał w Turcji. A przecież to
nie KGB zlecił mu ten zamach tylko siły związane z wywiadem tureckim,
finansujące Agcę, co bynajmniej nie oznacza, że cały wywiad turecki najwyższego
szczebla musiał być w to zamieszany. Te same siły ułatwiły potem Agcy
ucieczkę z tureckiego więzienia i pilotowały finansowo jego drogę aż na
plac św. Piotra. Z plejadą tureckich nazwisk ludzi z półświatka spotykamy
się również podczas wojażowania Agcy po Europie. Wyłącznie Turcy krzątają
się wokół niego. Pośrednim dowodem trafności tureckiego tropu może być to, że mimo upływu ćwierćwiecza od
zamachu, zainteresowane służby nie wykryły innych śladów niż prowadzące
do Turcji. Również opisując ślad niemiecki, francuski czy jakikolwiek inny,
dosłownie wszędzie napotykamy tam Turków i to przeważnie powiązanych
aktywnością z Agcą. Turecki dziennikarz Ugur Mumcu, autor książki o
zamachu, przesłuchiwany także w Rzymie podczas procesu Agcy, został
zamordowany przez fundamentalistów tureckich. Książka obwiniała ich
odpowiedzialnością. Autor dwóch książek o zamachu na Papieża, w których
tropi w środowisku tureckim zakulisowych mocodawców, pada kilka lat później
24 stycznia 1993 r. ofiarą bomby podłożonej pod jego auto. Sprawców nie
schwytano do dziś. Mumcu spotkał się z Agcą we włoskim więzieniu Rebibbia.
Włosi sądzili zapewne, że owoce podsłuchanej rozmowy przydadzą się prowadzącym
śledztwo. Według Mumcu, Agca miał uznać jego konkluzje za trafne. Silne powiązania
Alego Agcy z tureckim światem prawicowym, nacjonalistycznym, przestępczym, a
także z wywiadem, dokumentuje turecki publicysta Erbil Tusalp w książce
"Szare Wilki".
Terrorystów, współsprawców zamachu tropiono przecież wszędzie, lecz
zawsze znajdowano tylko podejrzanych Turków. Nikogo innej narodowości czy
innego wyznania. Również Turcy podejrzani o współdziałanie z Agcą obwiniają
się tylko wzajemnie, nie wskazując na nikogo spoza tego kręgu. Są to oczywiście
poszlaki, lecz takich poszlak mamy przecież multum. W książce znajdziemy
kilkakrotnie wzmianki o powiązaniach Agcy z wywiadem tureckim. Wywiad nie
zaprzeczał, niczego nie dementował. Liczne wpłaty na konto Agcy nie pochodziły przecież od Bułgarów czy z innego źródła, lecz docierały doń kanałami
tureckimi. Terroryzm opanowany został przez świat islamski. Dla świata
islamskiego chrześcijaństwo to obraz wroga.
Wróćmy jednak do głównych postaci ze środowiska tureckiego, powiązanych
z Agcą i przypatrzmy się przestępczym biografom każdej z nich.
ORAL CELIK - najważniejszy obok Agcy współuczestnik zamachu, sądzony
zaocznie. Podobnie jak jego ziomek, zdradzający skłonność do krętactwa, kłamstw
i sensacyjnych oświadczeń. Zdaniem sędziego Martelli odegrał on w spisku rolę
pierwszoplanową, czego dowiodło słynne zdjęcie wykonane w kilka sekund po
strzałach do Papieża przez amerykańskiego turystę, na którym widoczny jest
odwrócony plecami, młody człowiek, usiłujący zbiec z placu św. Piotra.
Fotograf amator nie widział jego twarzy, zdążył jednak zauważyć, że
uciekający miał w ręku pistolet. Ali Agca twierdził początkowo, iż
fotografia przedstawia pracownika ambasady bułgarskiej w Rzymie Todora Ajwazowa.
Kiedy jednak Ajwazow pokazał się dziennikarzom na konferencji prasowej, kłamstwo
Agcy stało się oczywiste. Uciekający absolutnie nie przypominał Ajwazowa. Wówczas
zamachowiec przyznał, że na zdjęciu widoczny jest jego stary przyjaciel Oral
Celik, jeden z przywódców "Szarych Wilków". Z zeznań Agcy wynikało,
że Celik wraz z nim strzelał do Jana Pawła II i on właśnie zranił Papieża
w palec wskazujący lewej ręki. To, że strzelały dwie osoby, potwierdziła również
ekspertyza balistyczna.
Celika sądzono zaocznie, ponieważ spośród wszystkich Turków oskarżonych
o udział w zamachu, tylko na jego trop nie udało się jakoś trafić. Dziennik
"L' Humanite" twierdził, iż ukrywał się we Francji, co później
okazało się prawdą. "Jest coś dziwnego w tym - pisała francuska gazeta -
że Celika niemal bez przerwy widuje się w Europie, a jednak nie został
dotychczas aresztowany".
Prokurator Antonio Marini wystawił terroryście następującą notę: "Orala
Celika uważaliśmy za prawą rękę Agcy, za tego, który pomógł mu w
ucieczce z więzienia w Turcji i w przedostaniu się do Bułgarii".
Natomiast sędzia Ferdinando Imposimato oświadczył w wywiadzie dla "Corriere
delia Sera" w maju 1997 r., że "Oral Celik, który w Turcji porusza się
swobodnie i korzysta nawet ze służbowego paszportu, strzelał do Papieża,
raniąc go w palec."
Celik, wydany w 1994 r. przez Francuzów Włochom i przez nich przesłuchiwany,
udzielił 4.7.1994 r. wywiadu "Corriere della Sera", w którym określił jako mylne zarzuty wobec KGB czy Bułgarów.
Głównych inspiratorów zamachu należy szukać, jego zdaniem, na Bliskim
Wschodzie, ale kryją się też za tym "wysoko postawione osobistości włoskie".
Miesiąc później, w sierpniu, konserwatywny dziennik mediolański "La Voce"
wydrukował rzekomo autentyczny protokół z przesłuchania Celika przez sędziów
Priore i Mariniego. Terrorysta twierdził tam coś zupełnie innego, a
mianowicie, że "zleceniodawcy Agcy mieszkają w Watykanie". Adwokat
Celika natychmiast zdementował tę informację, oświadczając, iż z ust jego
klienta wcale nie padło takie stwierdzenie. Powiedział on tylko, że "we Włoszech
istnieją siły zainteresowane ukryciem prawdy o zamachu".
Celik raz potwierdzał swoją obecność u boku Agcy, innym razem zaprzeczał.
Ponieważ Agca odwołał poprzednie zeznania i oświadczył, że na placu św.
Piotra był sam, sędziowie śledczy musieli uwolnić Celika, który w
rezultacie wylądował w Turcji. Dopiero kiedy znalazł się w bezpiecznej
przystani, wyznał na początku 1997 roku, że jednak tam był. "Stałem na
placu i strzelałem, lecz nie trafiłem" - powiedział. Celik oferował różnym
tygodnikom (oczywiście za niebagatelną sumę) sprzedanie sensacyjnych
informacji o zamachu, jednakże zamęt spowodowany jego wynurzeniami sprawił, iż
zainteresowanie mediów wyznaniami terrorysty wyraźnie zmalało. W końcu w
2004 r. wydał jednak książkę o zamachu na Papieża, którą reklamował jako
"pierwszą w 100 procentach prawdziwą historię zamachu". Zakulisowych
mocodawców zamachu szuka w... Watykanie i we włoskim wywiadzie. Kilka lat wcześniej
Celik zadowalał się tylko Watykanem, teraz zmyślił jeszcze wywiad włoski.
Kiedy zaczęto montować ślad bułgarski, w obieg medialny puszczono wersję,
jakoby Celik po opuszczeniu placu św. Piotra został wywieziony czekającą w
pobliżu ciężarówką do Bułgarii. Wkrótce jednak odkryto jego ślady w
Szwajcarii, dokąd po zamachu udało mu się zbiec. Nawet Paul Henze prognozował
w swojej książce "Spisek na życie Papieża", że "Celik może okazać się kluczową figurą, głównym ogniwem między Agcą a jego
mocodawcami". Gdyby jednak Agca był narzędziem Bułgarów, musiałby nim
być także Celik, którego jednak przez całe śledztwo nikt nigdy z nimi nie
kojarzył. Jest to więc kolejna niedoróbka w sfingowanym śladzie bułgarskim.
Sam Celik zdecydowanie zaprzeczał, by za zamachem stali Bułgarzy, dodając
nawet, że jako "zawzięty antykomunista" dementuje ten zarzut ze
"szczerą przykrością".
Zdaniem tureckiego dziennikarza Ugura Mumcu to właśnie Celik opracował
plan zamachu na redaktora naczelnego dziennika "Milliyet". On również
miał podyktować Agcy list z pogróżkami przeciwko Papieżowi, wysłany przezeń
po ucieczce z więzienia do wspomnianej wyżej gazety.
MUSA CEDAR CELEBI - trzydziestopięcioletni wówczas inżynier, zeznawał na
procesie jako oskarżony. Podczas przesłuchania wyparł się jakiegokolwiek związku
z planami zamordowania Papieża. Zaprzeczył, by kierował w RFN Federacją
Tureckich Idealistów (pod którą to oficjalną nazwą działała na Zachodzie
zdelegalizowana w 1976 r. organizacja "Szare Wilki"), zrzeszającą wówczas
około 50 tys. członków. Przewodniczący sądu zdołał jednak w końcu wydobyć
z niego, iż wiedział o przygotowaniach do zamachu na Papieża, ale świadomie
nie ujawnił tego przed policją ani nie zgłosił się do niej po tragicznym
zajściu.
Celebi przyznał, że rzeczywiście widział się z Agcą w Mediolanie w
grudniu 1980 r., a także w marcu 1981 r. w Zurychu, ale były to spotkania
przypadkowe, podczas których nie wspominano o zamachu. Twierdził, iż jego
pobyt we Włoszech wiązał się tylko z interesami handlowymi, nie potrafił
jednak przedstawić przekonujących dowodów. Tymczasem - jak utrzymywał Agca -
to właśnie w trakcie jednego z tych spotkań otrzymał od niego zaliczkę a
conto zamachu oraz instrukcje dotyczące całej akcji. W odpowiedzi Celebi
przyznał, iż istotnie przekazał Agcy pewną sumę, lecz nie wiedział, że ma
do czynienia z terrorystą. Podczas konfrontacji obaj domniemani wspólnicy
zarzucali sobie wzajemnie kłamstwo.
Poszukiwany włoskim listem gończym Celebi został aresztowany 11 listopada
1982 r., czyli nawet wcześniej niż Antonow. Policja RFN znalazła w jego
samochodzie dwa paszporty bez zdjęć. Bardzo zagadkowe było też zachowanie
owego terrorysty tuż po zamachu. Już 14 maja wysłał on do Jana Pawła II
depeszę wyrażającą nadzieję na jego szybki powrót do zdrowia. Biorąc pod
uwagę powszechnie znany, bardzo niechętny stosunek sfanatyzowanego środowiska
tureckiego do Papieża, pośpiech ten był co najmniej dziwny. Czyżby Celebi
chciał w ten sposób niejako z góry odwrócić uwagę śledztwa od tureckiej
prawicy? W tydzień później, 21 maja, zwołał on konferencję prasową, na której
zapewniał, że jego środowisko nie ma z zamachem nic wspólnego i że z Alim
Agcą nie wiążą go żadne interesy.
OMER BAGCI - członek "Szarych Wilków", aresztowany w październiku
1981 r. w Szwajcarii i wydany władzom włoskim. Na procesie zeznał, że 9 maja
1981 r. przekazał Agcy w Mediolanie pistolet, z którego ten oddał strzały do
Papieża, ale nie wiedział wówczas, do jakich celów broń ta ma być użyta.
Potwierdził też, że wracając z urlopu w Turcji, przekroczył 31 sierpnia
1980 r. granicę bułgarsko-turecką. Tego samego dnia na tejże granicy
zamachowiec otrzymał fałszywy paszport, z którym zjeździł potem pół
Europy i Afrykę Północną. Bagci zaprzeczył natomiast, by na konto Celebiego
przekazywał pieniądze, które tamten wręczył później Agcy. Początkowo
Bagci usiłował pomniejszyć swą rolę w organizowaniu spisku na życie Jana
Pawła II i występować w charakterze nieświadomej niczego ofiary. Dopiero po
poważnym ostrzeżeniu przez przewodniczącego sądu, że za składanie fałszywych
zeznań ukarany zostanie jeszcze bardziej surowo, podał nazwiska wspólników i
opisał okoliczności przygotowań do zamachu. O jego znaczącym udziale w całej
tej akcji świadczyły zresztą częste rozmowy telefoniczne, które prowadził
z Agcą przed 13 maja 1981 r. Uparcie zaprzeczał jednak, jakoby był przywódcą
"Szarych Wilków" w Szwajcarii, twierdząc, iż do czasu aresztowania pełnił
funkcję kasjera kółka kulturalnego, skupiającego emigrantów tureckich w tym kraju. Sąd oczywiście nie uwierzył w te
brednie, czego przykładem może być następujący fragment stenogramu
rozprawy:
"- Czy oskarżony wiedział, że Agca jest terrorystą skazanym na śmierć
za morderstwo popełnione w Turcji?
- Wtedy już wiedziałem.
- To dlaczego tak porządny człowiek jak kasjer kółka kulturalnego
emigrantów tureckich dostarczył Agcy pistolet? Czy tak trudno domyślić się,
po co terroryście potrzebny jest rewolwer?"
BEKIR CELENK - obywatel turecki będący oficjalnie właścicielem kilku firm
w Europie i USA, w rzeczywistości zaś zajmujący się międzynarodowym handlem
bronią i narkotykami. W drugim procesie rzymskim był sądzony zaocznie; zmarł
w Turcji, zanim zapadł wyrok na Agcę. Wokół Bekira Celenka powstał szczególny
klimat podejrzliwości i dwuznaczności, zapewne ze względu na przetrzymywanie
go przez Bułgarów. Dlatego też warto zatrzymać się nieco dłużej nad tą
postacią.
Agca wskazał nań jako na pośredniego zleceniodawcę zamachu, gdyż to on właśnie
miał zaoferować mu w imieniu Bułgarów 3 mln marek za oddanie śmiertelnego
strzału, a ponadto skontaktować go z wywiadem bułgarskim. Celenk natomiast
zaprzeczał, by spotkał kiedykolwiek Agcę, choć ten ostatni twierdził, iż
rozmawiał z nim w Sofii między 10 lipca a 31 sierpnia 1980 r. Z paszportu
Celenka wynika, że rzeczywiście przebywał on w Bułgarii od 11 do 15 lipca
1980 r.
Po puczu tureckich generałów, którego dokonano 12 września 1980 r.,
Celenk poczuł się widocznie mniej pewnie na ojczystym bruku, bo postanowił
uciec do Bułgarii, a stamtąd miał się udać dalej na Zachód, gdzie czekały
go interesy. Po wyjściu z samolotu został jednak przez Bułgarów aresztowany
(9 grudnia 1982 r.), ponieważ w prasie pojawiły się już doniesienia o jego
rzekomym współudziale w zamachu na Papieża i o powiązaniach Agcy z wywiadem
bułgarskim. Władze sofijskie, które kilkakrotnie przesłuchiwały Celenka,
wnikliwie zbadały wszelkie obciążające go okoliczności przedstawione przez zamachowca. Jednak prokuratura umorzyła w końcu
postępowanie dowodowe przeciwko niemu, bo okazało się, że zarzuty Agcy nie
znalazły potwierdzenia.
Bułgarzy zaoferowali Włochom przesłuchanie Celenka, co też sędzia
Martella uczynił, choć do Sofii pofatygował się dopiero w lipcu 1983 r.,
mimo że w jego koncepcji poszlakowej oskarżony ów odgrywał jedną z
kluczowych ról. Po trzech dniach przesłuchań sędzia udał się z powrotem do
Rzymu, zabierając ze sobą nie tylko protokoły zeznań, lecz i taśmę filmową
z zarejestrowaną całą rozmową. Zrezygnował natomiast z protokołów przesłuchań
Celenka przez Bułgarów, argumentując, że wystarczy mu to, co sam usłyszał.
Postawa Martelli wydaje się tu dość arogancka i nierozsądna, bo przecież
porównanie obu zeznań mogłoby ujawnić sprzeczności i wzbogacić śledztwo o
nowe elementy.
6 lipca 1985 r. Celenk został wydany władzom tureckim, na ich zresztą
wniosek, lecz także w zgodzie z własnym życzeniem. Wydając go Turkom, Bułgarzy
pokazali światu, że wcale nie obawiają się jego zeznań składanych poza ich
terytorium. Mogliby go przecież przetrzymywać pod różnymi pretekstami
znacznie dłużej, praktycznie aż do zakończenia procesu. Zachodnioberliński
"Der Tagesspiegel" (9.7.1985 r.) skomentował decyzję władz bułgarskich
jako "genialne posunięcie szachowe, dokonane w celu zdjęcia zarzutów z własnych
obwinionych obywateli". Podczas przesłuchań w Turcji oskarżony nie
powiedział nic ponad to, co zeznał w Bułgarii. "Oczekiwanych sensacji
zabrakło. Celenk ani słowem nie obciążył konta bułgarskiego, bo nie miał
w tej sprawie nic do zakomunikowania" - pisał dziennik "Suddeutsche
Zeitung" 11 lipca 1985 r.
Bardzo szybko, bo już 8 lipca 1985 r. Włosi zwrócili się do Ankary o
ekstradycję Celenka, lecz władze tureckie nie wyraziły na to zgody. Kolejnego
przesłuchania oskarżonego dokonał więc w Turcji prokurator Antonio Marini 13
lipca 1985 r., a jego zeznania odczytano na sali sądowej 26 listopada 1985 r.
Celenk kategorycznie zaprzeczył w nim oskarżeniom zamachowca, oświadczając,
że "wszystko, co mówi Agca, jest nieprawdą".
Dlaczego Bułgarzy nie wydali go Turkom wcześniej i dlaczego nie wydali go Włochom?
Strona bułgarska wyjaśnia to następująco: kiedy 28 listopada 1983 r. Włosi
wystosowali notę do wydziału konsularnego bułgarskiego MSZ o ekstradycję
Celenka, powiedziano im, że Bułgaria formalnie wniosku nie odrzuca, ale nie może
go rozpatrzyć, ponieważ między obu państwami brak umowy o pomocy prawnej. Władze
włoskie zadowoliły się wówczas taką odpowiedzią i nie ponawiały żądania.
Bułgarzy zwracali ponadto uwagę, że strona domagająca się ekstradycji
powinna ją odpowiednio uzasadnić, co pozwoliłoby prokuraturze ustosunkować
się do tego wniosku. Tymczasem Włosi nie przedłożyli żadnego dowodu winy
Celenka. Gołosłowne oświadczenie Agcy, który jako świadek pobił wszelkie
rekordy kłamstw, nie mogło być uznane za wystarczające. Ekstradycja zdarza
się w praktyce międzypaństwowej rzadko i musi być rzetelnie umotywowana.
Ponieważ władze Bułgarii nie dysponowały żadnymi dowodami przeciwko
Celenkowi, nawet co do jego kryminalnej przeszłości, pozostawał on tam tylko
"pod kontrolą", musiał stawiać się na każde żądanie i nie mógł
opuścić granic kraju. Nie odmawiano jednak włoskim sędziom zgody na wyjazd
Celenka do Rzymu w celu złożenia zeznań na procesie, pod warunkiem
zapewnienia mu możliwości powrotu. Gotowość wyjazdu na takich warunkach
deklarował również sam oskarżony.
Jeśli zaś idzie o Turków, to zwrócili się oni o ekstradycję już wiosną
1983 r., ale - jak wyjaśniają Bułgarzy - w tym okresie w Sofii trwało
jeszcze śledztwo przeciwko Celenkowi. Ich wniosek, w przeciwieństwie do włoskiego,
mógł być rozpatrzony, i to w pierwszej kolejności, ponieważ od wielu lat Bułgaria
miała z Turcją umowę o pomocy prawnej. Ponadto był odpowiednio uzasadniony
zarzutami wobec Celenka, dotyczącymi jego udziału w aferach przemytniczych
itp. W efekcie więc trafił on do Turcji. Kiedy w trakcie przesłuchania
zapytano go, czy handlował bronią, odparł że jest mu to całkowicie obce.
"Nie wiem - powie-dział - skąd wzięły się bajki o moich rzekomych
transakcjach związanych z handlem bronią. Pisano o tym bez konkretów". Zaprzeczył
też twierdzeniu zamachowca, jakoby miał przekazać mu 3 mln marek od Bułgarów.
"Ponadto - zauważył - nie nosi się takich pieniędzy w aktówce, lecz
podejmuje z banku. Gdzie są czeki bankowe na taką kwotę? Nie ma śladu takich
dowodów". Celenk argumentował, że w samym tylko 1982 r. był we Włoszech
co najmniej 20 razy w interesach. Gdyby rzeczywiście go podejrzewano, zostałby
już dawno aresztowany. Zresztą nie pchałby się przecież w paszczę lwa, mając
coś wspólnego z zamachem. To włoscy sędziowie - twierdził - uczynili go współoskarżonym.
14 października 1985 r. nadeszła z Ankary wiadomość, że Celenk zmarł w więzieniu
na atak serca. Czy była to śmierć naturalna, czy może ktoś ją przyspieszył?
- takie wątpliwości wyrażali niektórzy, ale były to głosy nieliczne.
Faktem jest, iż Celenk chorował na serce, prowadził bardzo niehigieniczny
tryb życia, miał dużą nadwagę. Zresztą po jego zgonie dokonano sekcji zwłok
w obecności rodziny i stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że zmarł on
śmiercią naturalną.
YALCIN OZBEY - świadek, którego zeznania stanowią kolejne potwierdzenie śladu
tureckiego. Agca oświadczył, iż jednym z ubezpieczających go Turków na
placu św. Piotra, a więc bezpośrednich uczestników zamachu, był oprócz
Orala Celika także Ozbey, pochodzący z tej samej co on miejscowości. W
chwili, kiedy padło to oskarżenie, Turek ów odsiadywał w RFN karę więzienia
za fałszowanie paszportów i przemyt narkotyków. Na wniosek sądu włoskiego o
czasową ekstradycję przewieziono go z Bochum do Rzymu. Podczas przesłuchania,
które odbyło się 18 września 1985 r. w obecności Agcy, zaprzeczył
stawianym mu zarzutom i nie przyznał się do udziału w zamachu. Świadek
turecki Abdullah Catli, ściągnięty do Rzymu z francuskiego więzienia, gdzie
odsiadywał wyrok za handel narkotykami, zeznał 21 września 1985 r., że przed
dwoma laty właśnie Ozbey przekazał telefonicznie jemu i Celikowi propozycję
od niejakiego Steinera - wysokiego urzędnika Federalnego Urzędu Kryminalnego
RFN.
Urzędnik ten namawiał ich, by bezzwłocznie opuścili Francję (Catli wówczas
nie był jeszcze aresztowany), bo i tak nie są tam bezpieczni. Policja wcześniej
czy później znajdzie ich kryjówkę i "zmusi do mówienia prawdy o zamachu
na Papieża". Niech więc przyjadą do RFN, potwierdzą tam na piśmie
oskarżenie pod adresem Bułgarów, a w zamian otrzymają 200 tys. dolarów,
bezpieczne schronienie w Niemczech Zachodnich, a nawet możliwość dyskretnego
wyjazdu z tego kraju w dowolnym kierunku, co pozwoliłoby im uniknąć kary za
przestępstwa, za które poszukuje ich Interpol.
Mimo że Yalcin Ozbey został wskazany przez Agcę jako bezpośredni
uczestnik zamachu, był on zaledwie raz przesłuchiwany przez sędziów
rzymskich, po czym odesłano go z powrotem do RFN, gdzie po odsiedzeniu wyroku
za fałszowanie dokumentów wyszedł na wolność. Według jego zeznań, na
placu Św. Piotra było czterech Turków: dwóch bezpośrednich zamachowców -
Agca i Celik oraz dwóch ubezpieczających - niejaki Akif, zidentyfikowany jako
lewacki ekstremista Sedat Sirri Kadem i drugi, którego nazwiska Ózbey nie
potrafił wymienić. On sam - jak twierdził - w spisku nie uczestniczył.
Zdementował też oskarżenia swego ziomka pod adresem Bułgarów. Agca jednak
uparcie obstawał przy swoim, zapewniając, iż Ozbey wydatnie pomógł mu na
placu św. Piotra, wysyłając tam jeszcze jednego terrorystę, a mianowicie
Omera Aya. Ponadto był on jego wspólnikiem w zamachu na tureckiego
dziennikarza, po której to akcji zbiegł do RFN. Te poważne zarzuty nie zrobiły
wszakże na sędziach większego wrażenia. Nie indagowali też więcej Ozbeya,
sędzia śledczy uznał bowiem, że jego zeznania "nie zasługują na
zaufanie".
ABDULLAH CATLI - dwudziestodziewięcioletni Turek, jeden z przywódców
"Szarych Wilków", występujący na procesie w charakterze świadka.
Prokurator Marini odszukał go i przesłuchał we Francji, wiele sobie po tym
obiecując.
Nie uzyskał jednak oczekiwanych zeznań, Catli bowiem kategorycznie odrzucił
zarzuty Agcy przeciw Bułgarom. Przesłuchiwany następnie w Rzymie zaprzeczył, by wśród zamachowców na placu św.
Piotra znajdował się Celik, który akurat tego dnia przebywał w jego
mieszkaniu w Wiedniu. Agca ripostował, że usiłuje on w ten sposób bronić
swego przyjaciela. Według Catliego to właśnie Celik pomógł Agcy ukryć się
po ucieczce z tureckiego więzienia w 1979 r. i załatwił mu fałszywy paszport
na nazwisko Faruk Ozgun. Catli zeznał również, iż przez pewien czas mieszkał
w Wiedniu z obydwoma terrorystami, którzy w jego obecności snuli plany zamachu
na Jana Pawła II, na patriarchę Cerkwi ormiańskiej i na ambasadora Związku
Radzieckiego w Austrii. Nie było jednak wówczas mowy o kontaktach z Bułgarami.
Catli - czołowa postać mafii narkotykowej, powiązana z tureckim wywiadem i
CIA - podejrzany był również o udział w kilku morderstwach. Podczas
aresztowania znaleziono przy nim kilkanaście dowodów osobistych, paszportów i
praw jazdy na różne nazwiska, a także oznakę tureckiego wywiadu oraz
pozwolenie na broń. W 1996 r. zginął w podejrzanych okolicznościach w
wypadku samochodowym. Przy jednej z czterech śmiertelnych ofiar tego wypadku
znaleziono legitymację na nazwisko Mehmet Ozbay wystawioną przez turecki
wywiad MIT. Okazało się jednak, że posiadaczem tej legitymacji był
poszukiwany przez Interpol zbrodniarz Abdullah Catli. Po śmierci Catliego ukazało
się wiele artykułów, które potwierdzały oczywiste powiązania tego
terrorysty z MIT i z Agcą. Według Mumcu śladu wywiadów można zawsze szukać
tam, gdzie występuje nazwisko Catli lub Agca.
Poza zeznaniami wymienionych tu Turków, zarówno oskarżonych, jak i świadków,
za tureckimi korzeniami zamachu przemawiają także spostrzeżenia, reakcje i
opinie osób trzecich, w ślad turecki nie zamieszanych. Oto kilka przykładów:
Abdullah Oclan - przywódca walczących o niezależność Kurdów - sugerował
w liście do Papieża, że inspiratorów zamachu należy szukać wśród
tureckich nacjonalistów i wojskowych. Zdaniem Oclana Agca uciekł z więzienia
Kartal-Maltepe dzięki pomocy generała Nurettina Ersina, jednego z uczestników puczu w 1980 r.
Generał ten zapowiadał buńczucznie, że "zniszczy chrześcijaństwo".
Według dziennika "Die Welt" z 14.1.1999 r. Oclan powiedział w
listopadzie 1998 r., kiedy ukrywał się jeszcze we Włoszech, iż wiele do
powiedzenia na temat kulis zamachu miałaby niewątpliwie grupa skupiona wokół
Haluka Kirici, powiązanego z Celikiem i Agcą. Kirici, skazany w 1981 r. aż
sześciokrotnie na dożywocie, musiał mieć duże oparcie we wpływowym środowisku
tureckim, skoro już w 1991 r. znalazł się znów na wolności. Aresztowany
ponownie w 1994 r. za udział w zamachach w Azerbejdżanie, znów umknął
sprawiedliwości, ratując się ucieczką. Sędzia Guletkin Turan, który skazał
Agcę na śmierć za zabójstwo redaktora naczelnego "Milliyet", nazwał
nawet Kirici jednym z liderów "Szarych Wilków".
Sugestie Oclana znajdują też potwierdzenie w fakcie, że wyrok śmierci
wydany zaocznie na Agcę w Turcji 28.4.1980 r. został po kilku latach
zamieniony na 10 lat więzienia, co wymagało niebywałej ekwilibrystyki
prawniczej. Jak widać, tureccy mocodawcy zamachowca nie zapomnieli o swym
agencie i killerze. On również pamiętał o nich. Kiedy po ułaskawieniu latem
2000 r. przybył do Stambułu, natychmiast zaczął rozpytywać o Alaattina
Cakici, jednego z ojców chrzestnych prawicowej mafii, z którym miał kontakt w
latach siedemdziesiątych. Cakici, wydany przez władze francuskie, znajdował
się w tym samym więzieniu co Agca.
Całe to środowisko ujawniło swój wrogi stosunek do Papieża już w 1979
r., czego dowodzi seria artykułów drukowanych tuż przed wizytą Ojca Świętego
w Turcji na łamach gazety wydawanej przez nacjonalistyczną Partię Ruchu
Narodowego. Były to artykuły obraźliwe, w których wyraźnie grożono gościowi
możliwością zorganizowania zamachu.
Bardzo znaczące są w tym kontekście także publiczne oświadczenia Andana
Agcy, brata zamachowca. Jedno z nich - złożone tygodnikowi "Newsweek" 25 maja 1985 r. - cytuje hinduski pisarz Sadhan
Mukherje w swojej książce "Terrorism and Antonow Case", wydanej w New
Delhi w 1985 r. "Brat mój - powiedział Andan - chciał zabić Papieża,
ponieważ jest przekonany, że chrześcijanie mają imperialistyczne zamiary
wobec muzułmanów i dopuszczają się czynów niesprawiedliwych wobec krajów
islamskich". Podobną jego wypowiedź zarejestrowała włoska telewizja:
"Zamach był czymś naturalnym. Papież to przecież największy wróg muzułmanów".
Również na łamach jednego z pism tureckich powiedział on: "Brat miał
nadzieję, że zyska światową sławę i stanie się przywódcą muzułmanów.
Wszyscy nazywają go mordercą. Być może mają rację, lecz z pewnością nie
jest on zwykłym kryminalistą". Za dużo tych wypowiedzi, by miały być
wszystkie zmyślone.
Eskortowany z placu Św. Piotra do aresztu Agca wykrzykiwał obelgi pod
adresem Papieża, nazywając go "przywódcą krucjaty skierowanej przeciwko
jego religii". Tak zachowuje się fanatyk religijny bądź ktoś wykreowany
na takiego fanatyka.
Daleki jestem od brania tych wszystkich relacji i reakcji za dobrą monetę.
Z pewnością niektóre z nich są tylko w części prawdziwe bądź przybliżone
do prawdy. To bardziej ilustracyjne niż kompletne zestawienie ukazuje jednak,
że poza sztucznie doczepionymi trzema Bułgarami, wszędzie mamy do czynienia z
obywatelami tureckimi. Ponadto wszędzie spotykamy się ze skrajną turecką
prawicą. W otoczeniu Agcy przeważają kryminaliści, szczególnie podatni na
przynęty mafii lub służb specjalnych.
Jeśli zaś idzie o rolę tych ostatnich, warto tu przytoczyć oświadczenie
pracownika tureckiej służby bezpieczeństwa Hidżabiego Koczigita, złożone
na procesie generała Turkesha i opublikowane już w grudniu 1982 r. przez
dziennik "Milliyet". "Mehmed Ali Agca - stwierdził on - był w
rzeczywistości agentem tureckiego wywiadu krajowego". Zeznał także, iż
osobiście przekazał mu w imieniu tych służb 600 tys. lirów w ankarskiej
dzielnicy Czankaja, na kwaterze będącej w dyspozycji wywiadu krajowego.
Z kolei inna turecka gazeta "Dżumhuriyet" poinformowała 11 maja 1982
r., iż ambasada USA w Ankarze wykazywała żywe zainteresowanie działalnością
młodzieżowych organizacji istniejących u boku Partii Ruchu Narodowego, których
wychowankiem i działaczem był Ali Agca. Sprowadzeni przez ambasadora amerykańscy
lektorzy wygłaszali dla nich odczyty.
W relacjach tych musiało być trochę prawdy, skoro kilka lat później znów
napotykamy na tureckie służby specjalne w kontekście Agcy. 15.5.2000 r.
korespondent "Gazety Wyborczej" pisał z Rzymu: "W Turcji nikt nie
wierzy, że Agca, powiązany z ultranacjonalistyczną i terrorystyczną
organizacją »Szare Wilki«, działał sam. Znane są nazwiska dwóch agentów
tureckiego wywiadu, na których zlecenie pracowała grupa Agcy. Od lat turecka
prasa ujawnia powiązania służb specjalnych z mafią, wykorzystywaną do
eliminowania przeciwników politycznych. - Wszyscy wiemy, że Agca nie ujawni
swoich powiązań - uważa jeden z tureckich dziennikarzy".
Wszystko to jest zgodne z zeznaniem zamachowca złożonym 6 maja 1982 r.
przed sędzią śledczym Martellą (przypomniał je na procesie sędzia
Santiapichi), iż oddawał on usługi tureckiemu wywiadowi, który ułatwił mu
ucieczkę z więzienia Kartal-Maltepe. Takie samo oświadczenie złożył też
we włoskiej telewizji. Dziennik "Milliyet" sugerował to już wcześniej,
pisząc 19 sierpnia 1981 r., że "siły, które uwolniły Agcę z więzienia
tureckiego, prawdopodobnie nawiązały z nim wcześniej kontakt, uzyskując jego
gotowość zabicia Papieża".
Podobną opinię wyraził też były wiceminister spraw wewnętrznych Bułgarii,
gen. Stojan Sawow, kierujący w 1981 r. bułgarskim wywiadem. W liście pożegnalnym
napisanym przed dokonaniem samobójstwa, opatrzonym datą 5 stycznia 1992 r.,
twierdził on, że organizatorem zamachu był wywiad turecki MIT, który wcześniej
także ułatwił Agcy ucieczkę z więzienia. Sawow powołał się tu na materiały
zgromadzone przez bułgarski wywiad, lecz nie dołączył do listu żadnego
dokumentu.
Aczkolwiek każdy z przesłuchiwanych Turków bronił własnej skóry i jak mógł,
odżegnywał się od znajomości z Agcą czy też bliższych kontaktów z nim
lub wspólnych działań, to jednak wzajemnych powiązań nie dało się ukryć.
Sam Agca natomiast najwyraźniej starał się chronić na procesie swych
tureckich kompanów, wymieniając tylko znane już nazwiska. Oczywiście nie obyło
się tu bez starć i prób przerzucenia winy na innych. Niemniej można było również
dostrzec pewną solidarność, czego nie omieszkał zauważyć przewodniczący sądu,
kierując pod adresem Agcy ironiczną uwagę: "O Turkach nie mówi pan nic
konkretnego, natomiast pamięta pan wszelkie szczegóły związane z Antonowem,
nawet kwiaty w jego samochodzie".
Terroryzm w wydaniu tureckim to zjawisko niezwykle złożone. Stanowi on
bowiem mieszaninę wszelkich odcieni ekstremizmu. W aktach przemocy
odzwierciedlają się tu zadawnione antagonizmy, powstałe na podłożu
narodowym i religijnym. W pierwszym przypadku chodzi o działalność
organizacji kurdyjskich i ormiańskich, w drugim zaś - o konflikt między
dominującymi liczebnie sunnitami a wyznawcami szyityzmu. Nigdzie na świecie
eskalacja terroru nie była tak gwałtowna jak w Turcji pod koniec lat
siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych, a więc w okresie
przestępczej aktywności Agcy. Podczas gdy w 1976 r. w wyniku akcji
terrorystycznych poniosły tu śmierć 82 osoby, to już w 1980 r. ginęło
przeciętnie 20 ludzi dziennie. Na ulicach walczyli ze sobą bojówkarze różnych
ugrupowań, atakowano niższych rangą policjantów i funkcjonariuszy władz
lokalnych, a także dziennikarzy, przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości,
reprezentantów najwyższych władz.
W latach osiemdziesiątych istniało w Turcji około 50 organizacji
terrorystycznych, z czego połowę stanowiły grupy skrajnie lewicowe. Druga połowa
to grupy prawicowe, skłaniające się wyraźnie ku faszyzującej partii Ruchu
Narodowego i działającej u jej boku młodzieżowej organizacji "Szare
Wilki". Turgut Tuleman, ówczesny ambasador Turcji w Warszawie, w
telewizyjnym wystąpieniu podał, że w ciągu dwóch lat, które upłynęły od zamachu
na Jana Pawła II, w wyniku akcji terrorystycznych zginęło w Turcji 5 tys.
ludzi, a 15 tys. zostało rannych.
Na ślad islamski, chociaż nie na turecki, jak ja to czynię od dawna, lecz
na irański wskazuje Gordon Thomas w swej książce o wywiadzie izraelskim.
Informuje, że Mossad uznawany powszechnie za wywiad skuteczny zdobył takie
rozpoznanie i podzielił się nim z Papieżem. Irańscy fanatycy islamscy mieli
upolować Agcę jako swe narzędzie. Poza szczegółowymi opisami tropienia
inspiratorów zamachu autor nie podaje jednak żadnego źródła swej sensacji.
Może dlatego wersja ta nie zrobiła kariery w poszukiwaniu mocodawców.
Konkluzja tego rozdziału książki nasuwa mi się następująca: W kontekście
kulis zamachu spotykamy wyłącznie Turków. Są to w większości ludzie z półświatka,
kryminaliści i terroryści, powiązani ze sobą mafijnymi nićmi bądź
fanatyzmem religijnym. Często również powiązani z wywiadem tureckim MIT, co
bynajmniej nie oznacza, że cały aparat wywiadowczy maczał w tym palce.
Wszyscy oni znajdują się w bliższym lub dalszym otoczeniu Agcy. Prawie
wszyscy należą przy tym do "Szarych Wilków". Dlatego sądzę, że ze
wszystkich poszlak dotyczących kulis zamachu najbardziej ugruntowany jest
wniosek, iż zamachowcem kierowała funda-mentalistyczna skrajna prawica
turecka, powodowana bardziej motywami religijnymi niż politycznymi. Raczej
religijnymi. Dłoń, która popchnęła Agcę do zabójstwa tureckiego
dziennikarza i ułatwiła mu później ucieczkę z więzienia, która mu wskazała
jako cel zamach na Papieża w Turcji, ta sama dłoń prowadziła go dalej do
Europy, aż na plac św. Piotra. Czy dowiemy się kiedyś, czyja to była dłoń?
Trudno tu cokolwiek przesądzać, lecz pojawiły się nawet wątpliwości, czy
sam Agca byłby w stanie ciekawość tę zaspokoić. Nawet gdyby chciał.
Przecież w przeważającej części zamachów zleceniodawcy pozostają
niezidentyfikowani imiennie.
OBJAŚNIENIA NAZW I SKRÓTÓW
BND -
Bundesnachrichtendienst - federalna służba wywiadowcza Republiki Federalnej
Niemiec.
CIA - Central Inteligence Agency - Centralna Agencja Wywiadowcza Stanów Zjednoczonych, powołana do życia
w 1947 r. jako główne centrum wywiadowcze. Głośna z wielu akcji wywrotowych
i zamachów za granicą, zmierzających do utrzymania starych, względnie
pozyskania nowych pozycji amerykańskich.
KGB - Komitiet
Gosudarstwiennoj Biezopasnosti - Komitet Bezpieczeństwa Państwowego przy
Radzie Ministrów ZSRR (radziecka bezpieka).
Loża P-2 - faszyzująca,
tajna organizacja masońska, tworząca wewnątrz włoskiego aparatu władzy coś
w rodzaju paralelnej struktury państwowej, podejrzana o związki z prawicowymi
terrorystami i światem przestępczym oraz o działania przeciwko ustrojowi
konstytucyjnemu Włoch. Na jej czele stał Licio Gelli, który jeszcze przed
rozwiązaniem loży uciekł z więzienia szwajcarskiego i do dziś nie wiadomo,
gdzie przebywa. W skład Loży P-2 wchodzili wybitni politycy, biznesmeni,
wysokiej rangi wojskowi oraz szefowie tajnych służb. Skandal wokół P-2
wybuchł wkrótce po nieudanym zamachu na Papieża. Ujawnienie działalności loży
doprowadziło do ustąpienia rządu włoskiego.
Nowa Camorra Zorganizowana - w skrócie Camorra, neapolitańska
odmiana sycylijskiej mafii, na której czele stał Raffaele Cutolo. Jej członkowie
(ok. 120 osób) zostali skazani w trzech wielkich procesach w 1985 r.
Partia Ruchu Narodowego (MHP) -
tureckie faszystowskie ugrupowanie powstałe w 1965 r., na czele którego stał
płk Alpaslan Turkesh. MHP miała za granicą ponad 100 filii, które
koordynowano z Frankfurtu nad Menem. Po puczu generałów tureckich w 1980 r.
została zdelegalizowana.
Stasi - skrótowe określenie
służb bezpieczeństwa NRD.
"Szare Wilki" - Młodzieżowa
komórka Partii Ruchu Narodowego. W 1980 r., na krótko przed delegalizacją,
działało w Turcji 1700 sekcji "Szarych Wilków", skupiających 200 tys.
członków. Już w 1976 r. wyrokiem sądowym uznano działalność tej
organizacji za granicą za sprzeczną z prawem, co spowodowało przekształcenie
się tam "Szarych Wilków" w Federację Towarzystw Tureckich Idealistów.
SISMI - Służba Informacji
i Bezpieczeństwa przy włoskim ministerstwie obrony.
SISDE - Służba Informacji
i Bezpieczeństwa przy włoskim ministerstwie spraw wewnętrznych.
SUPER-SISMI - powołana do
życia wewnątrz włoskiego wywiadu wojskowego (SISMI), z polecenia P-2, tajna
grupa, którą kierowali Santovito, Musumeci i Pazienza. W sierpniu 1981 r., po
ujawnieniu listu członków loży masońskiej P-2, nastąpiło rozwiązanie
SUPER-SISMI, a grupa wojskowych została postawiona przed sądem.
EUGENIUSZ GUZ - ZAMACH NA PAPIEŻA - 1
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
guz zamach na papieza 1Labo Zamach na PapieĹźaZamach na Arcybiskupa06 Naciski na papieĹźaZamach na Hitlera KLCW 2009 03 07Watts ZrĂłwnowaĹźony rozwĂłj â zamach na ekonomiÄARTYKUĹY ZAMACH NA ZIOĹAZAMACH NA WTC 11 WRZEĹNIA 2001 NIEOFICJALNIENieudany zamach na ambasadora USA (13 07 2009)Prawda o zamachu na PolskÄ , mordzie w Katyniu i bestialstwie w SwiÄcej podobnych podstron