MAREK HENDRYKOWSKI
dobrze wiadomo, czym jest i czym powinien być filmowy dokument. W zdominowanym przez telewizję systemie świadomości filmowej końca ubiegłego stulecia nastąpiło usztywnienie form dokumentu, okrzepnięcie tak zwanego filmu faktów w podwójnym znaczeniu: jako rodzaju filmowego oraz jako repertuaru skrystalizowanych, wyraziście wykształconych konwencji gatunkowych. Rosnąca konwencjonalizacja i banalizacja filmu dokumentalnego doprowadziła z czasem do skostnienia jego form i środków wyrazu, będącego skutkiem zaniku urozmaiconych dawniej kanałów społecznego obiegu oraz presji niemal wszechobecnej rutyny posługiwania się nimi.
Droga wyjścia z tej kryzysowej dla twórczości dokumentalnej sytuacji zaprowadziła filmowców na tereny dotąd niewykorzystane. Należało odświeżyć dokument, czytaj: umiejętnie uruchomić mechanizm jego odrodzenia. Nie chodziło przy tym o samo użycie animacji w dokumencie. Rysowanie „od zawsze" służyło przecież dokumentowaniu. Konwencją rysunkową (pod hasłem „fotoreportera przy tym nie było") znakomicie operował reportaż prasowy w magazynach ilustrowanych. Tradycja tej dawno temu wytworzonej formy przekazu liczy sobie grubo ponad sto lat!
Nieco inaczej sprawy ułożyły się w filmie. Kinematografia bowiem już u swych najdawniejszych początków związała animowane rysunki z nibyświatem ekranowej fikcji. Dlatego odnosimy ciągle wrażenie, że animacja z natury swej skazana jest na mariaż z domeną fikcyjności i zmyślenia. Tak jednak wcale być nie musi i nieuchronność tego skojarzenia wydaje się dzisiaj tyleż umowna, co odwracalna.
Samo posłużenie się rysunkiem w filmie dokumentalnym nie załatwia jeszcze sprawy. Nie chodzi bowiem tylko o to, że obraz animowany uchodzi za coś obcego dokumentowi. Rzecz nie polega wcale na tym, aby całkowicie odrzucić takie czy inne konwencje kina dokumentalnego, lecz na tym, by je twórczo wykorzystać dla własnych celów. Z tym właśnie mamy do czynienia zarówno w Walcu z Baszirem, jak i w Drodze na drugą stronę. Okazało się, że można stworzyć pełnometrażowy film dokumentalny, posługując się nie zreprodukowanymi wyglądami widzialnego i słyszalnego świata, lecz rysowanymi obrazami ukazywanej rzeczywistości.
Brak filmowego materiału paradoksalnie stał się nie fatalnym ograniczeniem, lecz wielką siłą filmu Damian. Sytuacje i wydarzenia nigdy niesfilmowane można prze cięż narysować. Swą dokumentalną ekspresję dzieło to zawdzięcza szeroko pojętej sztuce animacji. Droga na drugą stronę czerpie swą oryginalność z wyobraźni autorki, która tworzy na naszych oczach własną wizję poruszanego tematu, bez udziału fonofotograficznej reprodukcji. Umowność każdego z tych ekranowych przedstawień przykuwa uwagę widza, zaskakując go co chwila pomysłowością i inwencją w grze z istniejącymi konwencjami zarówno filmu faktów, jak i filmu fikcji. Fantazja (czytaj umowność) serii rysunkowych przedstawień została tutaj wprzęgnięta w służbę animowanego dokumentu. Okazało się, że za pomocą animacji można wyrazić więcej.
Co takiego ma w sobie Droga na drugą stronę, czym się wyróżnia, że tak długo się ją pamięta? Nie chodzi przecież tylko o sam temat. Moim zdaniem, o wielkim wrażeniu, jakie wywiera na widzu ten film, decyduje kunsztowna struktura jego narracji.
KW_NR3.1ndb
176