Przeważnie wszyscy szli razem, na godz. 08.00, na lekcje. Bohaterscy chłopcy pod przywództwem jednego z nich czasami dla żartu malowali jakiejś uczennicy atramentem to i owo pod spódnicą. Gdzie te dobre czasy, czy teraz można się tak bawić w gimbusach?
LICEUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCE W ZAMOŚCIU, 1952-1955 r.
Po ukończeniu Szkoły Podstawowej w Skierbieszowie w czerwcu 1952 r., pojechałem zdawać egzamin wstępny do Liceum Ogólnokształcącego w Zamościu.
Było to 60 lat temu. Pojechała z nami nauczycielka, aby się nami zaopiekować. Choć mieszkaliśmy 20 km od Zamościa, ale Zamościa zupełnie nie znaliśmy! Obecnie jest to trudne do uwierzenia, ale tak było. Komunikacja autobusowa między Skierbieszowem i Zamościem była uruchomiona od niedawna i nie było wielu połączeń dziennie.
A nawet gdyby były, to ucząc się od poniedziałku do soboty po 8 godzin dziennie, nie byłoby czasu najeżdżenie, jak jest obecnie, kiedy uczniowie chodząc do szkoły tylko 5 dni w tygodniu - są szalenie przemęczeni!
Na egzamin pojechało kilka osób, nie pamiętam kto. Liceum Ogólnokształcące było oddzielnie męskie i żeńskie. Był słoneczny dzień. Na egzaminie zapomniałem Jak się nazywa wynik dzielenia dwóch liczb”. Ale egzamin zdałem i zostałem przyjęty.
Po egzaminie pani nauczycielka miała nas zebrać razem i przywieźć autobusem do Skierbieszowa. Nie pamiętam dlaczego, ale nie miałem pieniędzy na autobus na powrót do domu, a nie miał mi kto pożyczyć. Był taki jeden z Sadów, który miał pieniądze, ale pożyczyć nie chciał, wredny naród, ci Sadowianie.
No i pani nauczycielka z grupą podopiecznych po południu odjechała autobusem do Skierbieszowa, a mnie samego, bez pieniędzy, bez jedzenia, zostawiła w Zamościu.
Miałem zamiar wracać piechotą te 20 km, miałem już 13 lat - bo i co mi pozostało? Gdyby jechał ktoś konnym wozem - ale zbliżał się wieczór, a w nocy mógłbym pobłądzić no i bałem się psów.
Trochę pałętałem się po Zamościu, dopóki się nie ściemniło a potem wlazłem do skrzyni z piachem (ppoż.) stojącej na placu naprzeciwko obecnego teatru, koło resztek murów i fosy obronnej, i przespałem do rana, do niedzieli.
Właściwie to niewiele spałem, bałem się, aby jaki bezdomny pies nie stanął przy skrzyni i nie zaczął szczekać.
W czerwcu noc jest krótka, gdy tylko zaczęło się rozwidniać, ok. 03.00, wylazłem ze skrzyni uważając, aby mnie nikt nie widział i ruszyłem w drogę. Pamiętałem, że muszę minąć koszary wojskowe i niedaleko za nimi, koło kościoła skręcić w prawo, a dalej już prosto szosą tylko 18 km. Wokół wszyscy spali, ruchu samochodowego nie było żadnego.
Gdy już dochodziłem do Skierbieszowa, na dole „szparowej góry” i skręcałem łączką w lewo za Opłotkami, mijał mnie autobus jadący do Zamościa. Była chyba godzina 08.00. Autobus zatrzymał się, wysiadła moja mama Adela, która jechała mnie szukać. Usiedliśmy na poboczu, zjadłem śniadanie i poszliśmy do domu.
Ze Skierbieszowa, z chłopców, tylko ja poszedłem, czy dostałem się do Ogólniaka do klasy z językiem francuskim. Dobrze pamiętam wielu kolegów ale nikogo ze Skierbieszowa tam nie było. Część poszła do innych szkół poza Zamościem, ale większość pozostała w domu kończąc swoją naukę na szkole podstawowej.
Liceum Ogólnokształcące mieściło się w budynku dawnej Akademii Zamojskiej, założonej przez Jana Zamoyskiego, istniejącej w latach 1594-1784.
W latach mojej nauki obok Liceum był ogród ZOO, przylegający do szkoły i kościoła. Po przeciwnej stronie ulicy, przy starej Bramie Lubelskiej, było boisko szkolne. Zresztą nie ma co wymieniać, gdyż stara zabudowa Zamościa zajmuje mały obszar i wszystko jest "obok". Pewnie w 4 minuty można przebiec z jednego końca starego miasta w drugi.