Może jestem staroświecki, ale, z całym należnym im szacunkiem, uważam, że się mylą. Według mnie, do uprawiania dziennikarstwa śledczego wystarczy notes i ołówek, czyli sprzęt, w który wyposażeni byli dziennikarze pięćdziesiąt, sto i sto pięćdziesiąt lat temu. Dlaczego? Bo tyle trzeba, żeby zanotować informację. A dziennikarz śledczy szuka informacji, zdobywa je, przetwarza, analizuje i syntetyzuje. Cały nowoczesny sprzęt, w który jesteśmy wyposażeni: szybkie samochody, laptopy, komórki, modemy i cyfrowe aparaty fotograficzne, pozwala nam tylko szybciej działać, szybciej komunikować się z instytucjami publicznymi, prędzej weryfikować informację. Jednak tak naprawdę wciąż chodzi o to samo.
Uważam, że tajne źródła, kontakty ze służbami specjalnymi czy politykami nie pomagają dziennikarzowi w pracy. Dziennikarz śledczy powinien traktować je jako pomoc w docieraniu do materiałów źródłowych, świadków i uczestników wydarzeń. Bo to świadkowie, zwykli ludzie w niezwykłych sytuacjach, są tym, co sprawia, że tekst staje się wybitny.
Zwykle temat znajduje dziennikarza sam. Wielu moich kolegów ma doskonałe kontakty z politykami czy prokuratorami, którzy podrzucają im ciekawe historie. Ja wolę sam wymyślać sobie tematy. To zdecydowanie trudniejsze i niesie ze sobą o wiele większe ryzyko, ale daje też o wiele większą satysfakcję, kiedy temat wychodzi.
A tematów jest masa, bo machina newsowa mieli jakąś sprawę najwyżej kilka dni, a potem toczy się dalej. W rezultacie ogromna część rzeczywistości, w której żyjemy, nie pojawia się w ogóle w mainstreamowych programach informacyjnych.
Dziennikarz śledczy ma więc ułatwione zadanie. Może się zainteresować tematem, którym przestali się interesować inni dziennikarze, i zacząć szukać odpowiedzi na pytania, które chociaż zadane, zawisły w powietrzu bez odpowiedzi.
Na początek przyjmijmy, że dziennikarza śledczego interesują zjawiska, które są co najmniej anomaliami - czy to polityki, biznesu, czy może życia społecznego. Przystępując do zbierania informacji, trzeba pamiętać, że każda anomalia dość poważnie odkształca rzeczywistość. To jest tak jak ze spokojną wodą w stawie, do której wpada kamień. Nagle wszystko się zmienia.
Zobaczmy to na przykładzie. Wyobraźmy sobie niezbyt dużą wioskę, w której żyje się spokojnie. Któregoś ranka obok drogi ktoś znajduje zwłoki. Przyjeżdża policja, zaczyna się śledztwo. Rzecznik policji oczywiście odmawia informacji. Kiedy jednak pojedziemy do wioski, odszukamy tam świadka, który pierwszy znalazł nieboszczyka, krewnych i znajomych ofiary, którzy znają relacje z drugiej ręki, człowieka, który zadzwonił po policję, sąsiada, który poprzedniego dnia spacerował z psem i widział jakichś nieznajomych, i tak dalej.
Praca śledczego nauczyła mnie, że wystarczy pochodzić i podrążyć, a zawsze znajdą się jacyś świadkowie. Tymczasem problem z wieloma dziennikarzami jest taki, że szybko prokuratura, służby specjalne czy policja stają się dla nich wyroczniami. Już mało kto chce rozmawiać ze świadkami, z uczestnikami wydarzeń. Obowiązującą
Z TERENU ► DZIENNIKARSTWO ŚLEDCZE