Black Sabbath - Paranoid
2020 BMC
Miałem trochę inne plany na tą odsłonę rubryki Żelazna Klasyka. No ale takie rocznice, jak ta, nie mogą pozostawić obojętnym. Z wielkim hukiem BMG świętuje klasykę nad klasyki, 50 lecie albumu ''Paranoid" Black Sabbath. Wydali z tego powodu bardzo interesujący, czterodyskowy boks, który z miejsca przykuł moją uwagę. Naturalnie przy okazji -parę zdań o samej płycie.
Uwielbiam Black Sabbath. To jedna z tych grup, której twórczość biorę bez zbędnych pytań. Każda płyta jest dla mnie przeszywająca, a fragment dyskografii z szalonym Ozzym Osbournem za mikrofonem to już w ogóle mistrzostwo świata i okolic. Riffy Tony Iommiego, posępne i uderzające w twarz niczym rękawica sprawnego boksera, tworzą akompaniament i stoją niejako w opozycji do gęstej sekcji rytmicznej. Tu z kolei niezmordowany Bill Ward na perkusji i dokładny Geezer Butler skupiają kolektyw niskich tonów, chyba jedynych takich w historii muzyki metalowej. Cenię sobie Black Sabbath za, mimo wszystko, poszukiwanie. Że każda ich płyta była tak naprawdę inna. Skupiając się już na okresie z Ozzym. mogę śmiało napisać, że z każdym następnym albumem przynosili niezwykły progres. Na pewno nie powtarzali się i sprawiali wrażenie bardzo twórczego zespołu. I w sumie tak było.
Album "Paranoid" dostałem na któreś święta wielkiej nocy. Przykicał zajączek i podrzucił za kanapą. Byłem wtedy młodym chłopakiem, gdzieś w okresie gimnazjalnym. Może wcześniej. Dokładnie nie pamiętam, jednak pamiętam doskonale, że album z miejsca wywarł na mnie potężne wrażenie. Dzięki sąsiadowi znałem już wcześniej grupę z Birmingham na wyrywki, ale o pełne płyty musiałem prosić rodziców'. Takim też sposobem właśnie drugi album Black Sabbath w oryginale stanął jako pierwszy na półce. Dziś wracam do niego trochę rzadziej. Nie jest też moim ulubionym krążkiem tej zasłużonej formacji. Bez wątpienia z klasycznego okresu jest nim "Master Of Reality". No ale "Paranoid" ma w sobie swoisty magnetyzm i nie na darmo ma miejsce w kanonie muzyki rockowej.
Już początek przynosi mocarny cios w postaci "War Pigs”. Utwór ten odnosi się wyraźnie do sytuacji w USA na początku lat 70. To komentarz do zasadności wrojen w kontekście konfliktu w Wietnamie. Rwany początek i szalona końcówka. Miałem szczęście słyszeć go na żywo i sw'oim ładunkiem powaliłby nosorożca. Kompozycja tytułowa -cóż, chyba jeden z najbardziej znanych i kojarzonych z bogatego dorobku Black Sabbath. Niecałe trzy minuty żwawego hard rocka. Z pozoru nic wielkiego, ale wszakże w prostocie tkwi największa siła. Potem chwila oddechu za sprawą onirycznego "Planet Caravan”. Można się zrelaksować i odpłynąć... Świetny utwór. Trochę niedoceniany, choć zupełnie nie wiem czemu nie poświęca się mu więcej miejsca. Zaraz po nim kolejny sztandarowy potwór. Utwór-gigant. Zmodulowany wokal już od razu zapowiada żelaznego człowieka. Charakterystyczny riff i zaczyna się opowieść o bardzo nieszczęśliwej personie. Tytułowy "Iron Man” w końcu przestaje nad sobą panować... Stronę B winylowej płyty rozpoczyna "Electric FuneraP. Razem z "Haiul Of Doom" tworzą świetny środek albumu. Black Sabbath leje tutaj swoją muzyczną smołę nie bacząc na nic. Zgrabnie przechodzą do instrumentalnego "Rat Salad". Krótki popis Billa Warda i jak najbardziej szczurza sałatka okazuje się bardzo smakowita. Sam finał albumu to świetny "Faires Wear Boots". To jeden z moich ulubionych kawałków' ekipy z Birmingham. Opowieść o tańczących elfach, wróżkach i krasnalach w połączeniu z kapitalnym riffem i pokombinowaną sekcją daje piorunując)' efekt.
Album "Paranoid" liczy sobie około czterdziestu dw’óch minut. Wartość idealna. Ma w sobie maksimum, zgrabnie stłoczone i podane w' ośmiu bardzo różnorodnych utwrorach. To nie tylko posępny hard rock. To tak napraw'dę tworzenie historii muzyki metalowej. Otwieranie kolejnych furtek dla tych, którzy pięćdziesiąt lat później, świadomie bądź nie, będą grali podobne riffy i korzystali z podobnych rozwiązań aranżacyjnych.
Boks jaki firma BMG postanowiła wydać na uczczenie okrągłej rocznic)' wydania płyty to godna temu rzecz. Co praw'da w zestawie mamy ten sam co w 2012 roku remaster, ale na trzech pozostałych dyskach dostajemy same pyszności. Kw'adrofoniczny mix przemilczę. Tylko ze względu na to, że nie jestem fanem takich rozwiązań. Na pewno ciekawe doświadczenie ale nawet nie miałbym jak tego sprawdzić, więc nie będę tutaj rozpisywać się bezsensu.
Na deser dwa koncerty. To oficjalne bootle-gi. W bardzo dobrej, ba. ŚWIETNEJ jakości. Z roku 1970!!! Pierwszy nagrany w Montreux, drugi z Brukseli. Materiał, jaki grało Black Sabbath to kanonada najlepszych fragmentów' debiutu oraz, naturalnie, promowanego "Paranoid". Miód na uszy! Całość rejestrowana ze szczegółami - np. zapowiedzi Ozzy’ego czy strojenie się muzyków. Mamy też pewne zmiany aranżacyjne w stosunku do studyjny cli pierwowzorów. Grupa, mogę powiedzieć, w formie. Suną jak prawdziwa, metalowa maszyna. Zważywszy, że to tak naprawdę początek karier)' zespołu, to Black Sabbath na tych taśmach jawią się jako bardzo doświadczeni i profesjonalni muzycy. Nie słychać żadnych znaczących błędów czy paraliżującej tremy. Pozostaje tylko żal, że nie człowiek nie mógł w takich sztukach uczestniczyć...
Ciężko z tak obszernej dyskografii wybrać jeden najbardziej znaczący album. Każdy kolejny będzie, mam nadzieję, miał swój piękny jubileusz w postaci takich boksów- jak ten. Black Sabbath to się po prostu należy.
Adam Wideł ka
ZELAZNA KLASYKA