ciekawie. Słychać lu rzecz jasna odniesienia do dokonań Black Sabbath, Candlemass. Pentagram czy Saint Vitus; nie od rzecz)' będzie też pewnie wymienić Pagan Altar, skoro gitarzysta tej grupy Alan Jones gra gościnnie solo w "Isolated". To surowy, dynamiczny numer z przyspieszeniami i aż dwiema solówkami, a monumentalny "Liring Heli" czy zróżnicowany rytmicznie utwór tytułowy też nader dobitnie potwierdzają, że warto kibicować Early Moods. bo stać ich naprawdę na wiele. (5)
Wojciech Chamryk
Elder - Omens
2020 Armaęctldon La hel
Elder już na drugim albumie "Dead Roots Stirring" wykształcił ostatecznie swój styl, oparty na długich, rozbudowanych kompozycjach, łączących psychodelicznego rocka z mocniejszymi partiami doom/stoner metalowymi. Z każdą kolejną płytą propozycje Amerykanów stają się jednak coraz bardziej nieoczywiste, tak jakby tylko mocne, rockowe granie już ich nie interesowało. Na "Omens" też mamy mnóstwo dowodów na potwierdzenie tej tezy, l>o to już właściwie nie jest metal, tylko rock w nieoczywistym ujęciu. Czasem faktycznie mocniejszy, porażający' mocą siarczystego riffu z arsenału Tony’ego I. ("One Night Retreating"), ale generalnie jednak bardziej klimatyczny, progresywno-psychodelicz-ny. Warunki ku takiemu graniu są też sprzyjające o tyle, że "Omens" to raptem pięć utworów, trwających zwykle 10-13 minut, tak więc w tak rozbudowanych formach musi dziać się coś więcej. 1 tak faktycznie jest, szczególnie kiedy old-schoolowe brzmienie amerykańskiego kwartetu w kompozycji tytułowej czy "Halycon" wzbogacone zostaje pianem Rhodesa czy licznymi syntezatorami Fabio Cu-omo. Z kolei "Embers" jest jeszcze bardziej psychodeliczny, a "In Pro-cession" najmocniejszy w tradycji heavy/doom, chociaż też do czasu, kiedy przeradza się w art rocka z syntezatorowym pasażem. Warto więc przyglądać się i kibicować Elder. bo z tego co słyszę na "Omens" na pewno nie powiedzieli ostatniego słowa. (5)
Wojciech Chamryk Entropy - Force Convergence
2020 ScU-Rdcastd
Powstali w roku 1989, kiedy w thrashu wszystkie karty były już
dawno rozdane, a ostatni debiutanci. jak choćby Annihilator, załapywali się na resztki, wielkiego niegdyś, tortu. Entropy nie mieli na to szans, bo kiedy w 1992 wydali pierwszy, udany i zaawansowany technicznie album "Ashen Existence" thrash był już zapomniany i niemodny, chyba, że w ówczesnym, bardziej mainstreamo-wym wydaniu Metalliki bądź Me-gadeth. albo ultrasiarczystym Panter)'. Potem był jeszcze "Tran-scendence" z 1995, którego nie słyszałem i zespół na kilkanaście lat dał sobie spokój z graniem. Wrócił 10 lat temu, a "Force Con-vergence" jest jego czwartym, długogrającymi materiałem, gdzie liderów' sprzed lat, gitarzystę Dana Lauzona i wokalistę Gera Schre-nerta. wspiera sekcja rytmiczna z zaciągu 2013-17. To krótka (niecałe 30 minut muzyki), zwarta i dopracowana płyta, surowy, urozmaicony thrash metal na modłę dokonań Death Angel. Heathen czy Exodus. Trochę szkoda, że po odliczeniu kosmicznego intro "Everything Falls" i krótkiej kompozycji instrumentalnej "Transmi-gration" pozostaje tylko pięć właściwych utworów', bo "Force Con-vergence" trzyma wyrównany, solidny poziom, szczególnie wściekły "Ripzone" i mroczniejszy "Weapo-nized Storni System" - nie miałbym nic przeciwko, gdyby na kolejnej płycie zespół poszedł właśnie w takim kierunku. (4)
Wojciech Chamryk
Evanse(ist - Ad Mortem Festina-mus
2020 Ninę
"Ad mortem festinamus, peccare desistamus", to słowa średniowiecznej pieśni, które w w'olnym tłumaczeniu brzmią "Pędzimy ku śmierci (Niech zakończy grzeszność)". Jej tytuł posłużył za nazwę nowej EP Evangelist. 1 wydaje się, że panowie faktycznie, niczym biblijny "głos wołającego na pustyni" wylewają tu swój żal i tęsknotę za obumierającymi resztkami porządku cywilizacji chrześcijańskiej. Kto zna Evangelist, ten z pewnością wie czego się spodziewać. Po pierwsze jakości, to jasne.
Zespół przyzwyczaił nas już, że poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Ale i stylistycznie cłiłopaki trzymają się konsekwentnie tradycyjnego. doomowego grania z epickim sznytem, o nastroju melancholijnym, posępnym i podniosłym. Tak jest i na "Ad Mortem Festinamus". Mamy tu do czynienia z trzema numerami pochodzącymi jeszcze z sesji nagraniowej do "Deus Vult" i trzema z przełomu 2019/2020 roku. Co do samej muzyki - jak zwykle słychać tu bardzo dużo Candlemass czy Solitude Aeturnus, tym razem trochę mniej Manow'ar niż na ostatnim "Deus Vułt". Poszczególne kompozycje są dosyć zróżnicowane wewnętrznie, ale zapamiętywalne. a hymniczne, proste refreny pozostają w głowie na długo, jak "Anubis (On the Onyx Throne of Death)" czy "Pale Lady of Meny". Sporo tu fajnych riffów, momentów z charakterystyczną dla zespołu orientalną melo-dyjnością. są też spokojniejsze, akustyczne wstawki. Ogólnie rzecz biorąc Evangelist utrzymuje dobrą formę kompozytorską - chłopaki dbają żeby trochę się w tych numerach działo, ale nie przekombi-nowują ich. Za to wielki plus. Nastrojem jest tu chyba najbliżej do "Doominicanes". czyli bodaj najmroczniejszej płyty w dyskografii Ewangelistów. Tematyka liryków obraca się w przeważającej części w’okół motywów' w stylu memento mori. Ponadto trudno na tym krążku o "pozytywniejsze" odpowiedniki hitów w' rodzaju "Children of Doom" czy "Gods Wills It". Być może celować w takowy miał otwierający"PercivaP, ale w porównaniu z wyżej wspomnianymi wypada troszkę słabiej. Szczerze mówiąc zastanawia mnie jego wybór na utwór promując)', bo nie licząc fajnego, marszowego riffu otwierającego, jest wg mnie najmniej za-pamiętywalny na płycie. Zamykacz to hołd dla Marka Scheltona - co-ver legendarnego "Mystification". Z ballady power-thrashowej panowie zrobili balladę akustyczną. Oryginalny pomysł, ciekawy aranż i natchnione wokale sprawdzają się tu naprawdę dobrze. Evangelist jaki jest każdy widzi. Myślę, że po "Ad Mortem Festinamus" można spokojnie tak powiedzieć. Zespół podąża szklakiem wyznaczonym na "Deus Vult" i słychać to tutaj właściwie we wszystkich utworach. A że każdy kolejny ich krążek to co najwyżej delikatna ewolucja brzmienia i progres jakościowy, chyba nie ma się co spodziewać zmian w tej materii. Album może nie najlepszy w dyskografii, ale na pewno bardzo równy, solidny i nie odstając)' od reszty. Kto lubił poprzednie, ten i nim zawiedziony nie będzie. Kto nie lubił, może sobie odpuścić, ale jest jakiś dziwny. (4,5)
Piotr Jakóbczyk
Evildead - United States Of Anarchy
2020 Seamhammcr/Sl’V
Przyznam się bez bicia, że gdyby ktoś jeszcze pięć lat temu mi powiedział, że Eviłdead jeszcze kiedyś uraczy nas nowym, całkowicie premierowym pełnym albumem, prawdopodobnie poklepałbym takowego delikwenta po ramieniu. Tymczasem zgodnie ze znaną z filmu "Forest Gump" maksymą mówiącą, że "życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz co Ci się trafi" i chłopaki (czy raczej już panowie) po latach przerw i średnio udanych reaktywacji powracają z albumem o znamiennym tytule "United States Of Anarchy". Co wrarto nadmienić. Evil-dead jKJWTÓcił w niemalże klasycznym składzie. Mainowicie na w-okalu Phil Flores, wiosła obsługują Juan Garcia i Albert Gonza-les. bas obsługuje Karlos Medina a za perkusją zasiadł Rob Alaniz. Niby wszystko ładnie pięknie, tylko zapewne niejednemu z Was może pojawić się w głowie pytanie, czy zespół po dwudziestu dziewięciu latach przerwy będzie w stanie w pełni odtworzyć klimat z dawnych lat. A może wręcz przeciwnie, wyskoczy z zupełnie nową jakością. Cóż, zobaczmy (a raczej posłuchajmy). Rozpoczynający całość znany z wydanego wcześnie z singla "The Descending" zdecydowanie bardziej wskazuje na tą pierwszą opcję. Oczywiście z drobnym "ale". Otóż brzmienie jest tutaj nieco nowrocześniejsze niż dajmy na to na takim "Annihilation Of Ci-vilization". ale to zrozumiałe patrząc na czas, jaki między tymi albumami upłynął. Druga sprawra to jest tu położony wriększy nacisk jednak na elementy thrashowe niż te, które są zaczerpnięte z HC punka. Pod tym względem "United States Of Anarchy" bliżej jest do albumu 'The Underworld" niż do debiutu. Nie znaczy oczywiście, że nie uświadczymy tu elementów hardcore'u. Właściwie bez nich sobie trudno wyobrazić twórczość Amerykanów. Dobra, kończmy ten słowotok, sprawdźmy co dalej Amerykanie mają do zaoferowania na swrej trzeciej płycie. "Words Of God" to taki bardzo oldschoolowy thrash. Bardzo poprawnie zagrany. W sumie mogę powiedzieć o nim tylko tyle i aż tyle. Nieco ciekaw iej robi się w' "Napoleon Complcx". Utwór ten posiada dość charakte-rystycznie skonstruowane riffy i mocny tekst, który jest co prawda skierowany w stronę Donalda Trumpa (chociaż przewijają się
RECENZJE