Konfederacja barska - Wszyscyśmy Sarmatami - wywiad
Archiwum
Życie
z dnia 2001-02-24
Sarmaci to
my
Sarmatami jesteśmy czy tego chcemy, czy nie, bo każdy jakoś się
odnosi do swojej przeszłości i z niej wyrasta
- mówi Jacek Kowalski, historyk sztuki, autor i wykonawca
piosenek inspirowanych kulturą staropolską. Rozmowę prowadzi Łukasz
Warzecha.
Czym jest Sarmacja?
Sarmacja to coś, co
w nas tkwi, co odkrywam w moich przyjaciołach i znajomych, i dookoła mnie
w Polsce. Myślę, że to nieuświadomione dziedzictwo. Mało kto sobie
uświadamia, że to coś niezwykle żywego i pięknego w swojej różnorodności,
choć czasem, dodajmy, także szkaradnego. Nas stworzyła Sarmacja. To to, co
powstało, gdy ukonstytuowała się Rzeczpospolita Obojga Narodów, ten kolos,
ta potęga mocarstwa, które było demokratyczne i być może właśnie dlatego
przegrało. To również dzisiejsza Polska.
Czyli - wszyscy jesteśmy
Sarmatami?
Oczywiście. Nie było zresztą jednej Sarmacji. Co innego
rozumiał przez Sarmację Długosz, kiedy ona dopiero powstawała, gdy za
Jagiellonów budowała się potęga Rzeczypospolitej; co innego Sarmacja
znaczyła w czasach Kochanowskiego; co innego, gdy pojawiła się w
literaturze i historiografii jako synonim Rzeczypospolitej Obojga Narodów;
co innego w czasach Potopu, co innego przed Potopem, w owym "srebrnym
wieku" Rzeczypospolitej - jak to pięknie powiedział Jasienica; co innego w
czasach saskich, a jeszcze co innego w czasach oświecenia. Ale myśmy
właśnie to oświeceniowe widzenie odziedziczyli - obarczone negatywnymi
stereotypami z czasów upadku.
Czy Sarmatami są także ci, którzy
właśnie te stereotypy podkreślają i odżegnują się od sarmatyzmu -
dzisiejsi oświeceni?
Sarmatami jesteśmy czy tego chcemy, czy nie,
bo każdy jakoś się odnosi do swojej przeszłości i z niej wyrasta. Jesteśmy
Sarmatami biologicznie. Choć bardziej od sarmackiego dostrzegamy, czujemy
dziedzictwo romantyczne. Być może walki o niepodległość, wszystkie nasze
straszne klęski, Katyń - to wszystko zadusiło w nas poczucie Sarmacji.
Odwołujemy się do Słowackiego i Mickiewicza, romantyczne idee tkwią w nas
silnie. A przecież czym się fascynowali Słowacki i Mickiewicz? O czym
pisali? Od "Pana Tadeusza" przez "Beniowskiego", po "Księdza Marka" i
"Złotą Czaszkę" sławili Sarmację, nawet ją krytykując. Po prostu nie mogli
się od niej oderwać.
Różnorodność Sarmacji, o której Pan mówi, to
chyba także przyczyna ambiwalentnego do niej stosunku. Czasem trzeba ją
podziwiać, a czasem potępić. W "Przepowiedni", jednej z pierwszych
Pańskich piosenek na płycie "Konfederacja barska po Kowalsku", pojawiają
się słowa, że gdy przyjdzie czas, Polak "da dowody i ochoty, i
głupoty".
W konfederacji barskiej jak w soczewce skupia się
wszystko, co pozytywne i negatywne w epoce, będącej karykaturą
trzystuletnich dziejów Sarmacji. A jednak trudno mi się było od niej
odcinać.
O konfederacji barskiej zbyt wiele się dziś nie mówi.
Dlaczego?
Myślę, że dla wielu jest okresem wstydliwym. Kiedy
zgłębia się jej historię, staje się jasne, że to jednak była
kompromitacja. Warunkowały ją absolutna niemoc polityczna i militarna.
A może także dlatego, że był to tyleż patriotyczny zryw szlachty,
co walka w obronie złotej wolności, a faktycznie możliwości robienia, co
się chciało, jak za czasów saskich?
A może dlatego, że konfederacja
barska to jeden z momentów, których nie da się ocenić jednoznacznie, ale
jednocześnie przed oceną którego nie da się uciec? Bezpośrednią przyczyną
konfederacji faktycznie była niby obrona tego, co można by nazwać złotą
wolnością. To wypisano na sztandarach. A z początku w gruncie rzeczy
chodziło o sprzeciw wobec wyboru króla Stanisława Augusta, co zdenerwowało
jedno ze stronnictw magnackich, które postanowiło usunąć go z tronu.
Zwykła walka koterii, które, tak jedna jak i druga, dbały o "interes
partyjny", powołując się na dobro kraju. Jedna i druga wzywały na pomoc
obce wojska. Stronnictwo, które wywołało burzę barską, nie było lepsze od
innych, a jego przywódcy, naciskani przez Rosjan, w końcu złamali się i
poszli na ugodę. Tyle że wcześniej pociągnęli za sobą masę szlachty, nad
którą nie udało się już zapanować, a która przecież nie była zorientowana
w zakulisowych rozgrywkach. I ludzie zdali sobie nagle sprawę, że to już
nie jest kłótnia między partiami, że Rosjanie nie pomagają już tylko
jakiemuś stronnictwu w wielkiej Rzeczypospolitej, tylko że rosyjski
ambasador w Warszawie Repnin po prostu kopie polskich przywódców w tyłek.
Całkiem dosłownie - miał ponoć kopnąć Józefa Pułaskiego (ojca Kazimierza),
gdy ten protestował przeciwko rosyjskiej przemocy. Do szlachty dotarło, że
majestat Rzeczypospolitej nie tylko leży w gruzach, ale nie ma go kto
reprezentować. I tu nastąpił przełom. Odczuto potrzebę, żeby "coś zrobić".
Kto walczył w konfederacji?
Przede wszystkim szlachta, z
rzadka magnaci, oni angażowali się raczej politycznie. W Wielkopolsce
walczyła przeważnie średnia, uboższa szlachta, także mieszczaństwo, poza
tym mniej zamożni, wolni ludzie, którzy byli szeregowcami w kawalerii i
piechocie konfederackiej. Nie było to takie pospolite ruszenie jak w XVII
wieku. Konfederaci utworzyli regularną armię, z huzarami, dragonami, jazdą
zaciągu towarzyskiego. Byli to jednak prawie wszystko ludzie z zerowym
doświadczeniem militarnym. Kitowicz pisze złośliwie, że "rozkazywanie
absolutne nad obywatelami, uniżoność od panów największych, rozpusta i
debosz nęciły do siebie na potęgę wszystkich golców, wieśniaków krnąbrnych
albo pracy nie lubiących", że "za jednę lub dwie godziny strachu w
potyczce i ucieczce wytrzymanego dosyć było nagrody bujać wygodnie po
kraju w ozdobie obrońcy wiary i wolności, i do tego być dobrze płatnym".
Panował oczywiście ogromny chaos, przede wszystkim w kierownictwie. Byli
tam ci, którzy rozpoczęli konfederację, byli ci, którzy chcieli się do
niej dołączyć. Trwały zakulisowe rozgrywki, kto ma być hetmanem, kto
generalnym regimentarzem, czy hetman litewski, dołączywszy do walczących,
ma mieć z mocy urzędu zwierzchność nad litewską armią konfederacką, której
to armii zresztą de facto nie było itp. A organizujący się partyzanci sami
wybierali zdolnych dowódców swoich oddziałów, co oczywiście było nie w
smak przywódcom arystokratycznym.
Czy w tej sytuacji była w ogóle
mowa o centralnej koordynacji działań?
Powstał rząd centralny, ale
wyglądało to w istocie żałośnie. Z wojskiem najlepiej radzili sobie drobni
dowódcy, którzy gwizdali na centralne kierownictwo, a ono nie miało żadnej
siły, żeby ich zmusić do posłuszeństwa.
Mam coraz silniejsze
wrażenie, jakbym słuchał historii polskiej prawicy z ostatnich dziesięciu
lat.
Świetnym przykładem tego stanu rzeczy może być przypadek
księcia Jerzego Marcina Lubomirskiego. Zanim jeszcze zaczęła się
konfederacja, jego tatuś - Jerzy Marcin miał wówczas lat osiemnaście -
kupił mu rangę generała w wojsku koronnym. Młody, zamiast spokojnie
siedzieć na swoim stanowisku, porwał dwórkę z dworu swojej mamusi, zabrał
iluś tam ludzi z garnizonu swojego ojca - po prostu ukradł ich - i
pojechał na Śląsk, żeby udzielać się w walce między Niemcami a Rosjanami -
toczyła się wtedy wojna prusko-rosyjska.
Niestety, Prusacy nie traktowali go jako prawdziwego generała, więc
obraził się, zrezygnował ze współpracy z nimi i umówił się z Rosjanami, że
będzie napadać na pruskie transporty i odsyłać je Rosjanom. To się jednak
szybko skończyło, bo tatuś się zdenerwował - jego syn kompromitował jeden
z najważniejszych rodów w Rzeczypospolitej - i wysłał wojsko polskie,
które nakryło go, kochankę odstawiło do klasztoru, Jerzego Marcina
Lubomirskiego zaś do Kamieńca Podolskiego. Kuzyna, również Lubomirskiego,
powołano na sędziego, a ten skazał Jerzego Marcina na dożywocie w
twierdzy. Na prośbę taty skrócono karę do piętnastu lat, a syna na wszelki
wypadek wysłano na Węgry, do twierdzy Munkacz, żeby rodowa kompromitacja
odbywała się odtąd już poza granicami Rzeczypospolitej. Ale Lubomirski
rozkochał w sobie córkę komendanta twierdzy, a ponieważ był dziedzicem
wielkiej fortuny, więc komendant w zamian za obietnicę małżeństwa wyjednał
mu u cesarza przedterminowe zwolnienie. Jerzy Marcin wrócił do kraju w
chwili, gdy zaczynała się konfederacja barska. Znów zorganizował sobie
oddział i samorzutnie ogłosił się "feldmarszałkiem" i regimentarzem
województw małopolskich. W Krakowie sprawy wyglądały kiepsko, wielcy
panowie intrygowali, ale oficjalnie nikt z nich nie chciał w konfederacji
brać udziału. Szlachta, która potrzebowała przywódcy, namówiła wreszcie
niejakiego Dembińskiego. Ale gdy ten się zorientował, że to oznacza bunt
przeciwko królowi oraz zagarnięcie kasy i władzy na tym terenie, to zwiał
spod kościoła, gdzie mieli go ogłosić przywódcą. Potrzebny był ktokolwiek,
więc szlachta upiła ponoć niejakiego Silnickiego i obrała go marszałkiem.
Wkrótce rozpoczęła się obrona Krakowa przed Moskalami.Ale wcześniej
wkroczył do miasta właśnie Jerzy Marcin Lubomirski, który pił regularnie
ze szlachetkami, czym wzbudzał wielką euforię. Po czym wyjechał poza
Kraków tuż przed oblężeniem, więc natychmiast oskarżono go o zdradę. W
pierwszej potyczce dał się całkowicie rozbić, uratował tylko kasę, zatem
doszło oskarżenie o zagarnięcie funduszy. Ukrył się w górach i ponoć przez
kilka miesięcy trudnił się drobnym łupiestwem. Na wiosnę następnego roku
znów ogłosił się marszałkiem konfederacji krakowskiej i oświęcimskiej.
Wkrótce konkurencyjny zjazd konfederatów złożył go z funkcji szefa,
powołując na jego miejsce Joachima Potockiego. Ponieważ Lubomirski nie
zrezygnował ani z tytułu, ani z prowadzenia walk z Rosjanami, stał się
podwójnie "nielegalny" - bo i dla konfederatów, i dla Rosjan. Więc władze
konfederackie wydały na niego wyrok śmierci, a on przez jakiś czas równo
bił i Rosjan, i konfederatów. Po dwóch latach wyrok śmierci anulowano, a
zamiast tego wydano mu dyplom zasług dla konfederacji i przyjęto go do jej
kierownictwa. A to nie koniec, bo ten sam Jerzy Marcin Lubomirski brał
niedługo potem udział w sejmie rozbiorowym i ponoć własnoręcznie usuwał
Rejtana z progu. Później wsławił się mecenatem polskiego teatru
narodowego, aż wreszcie z hukiem zbankrutował i skończył jako dzierżawca
jednego małego domku, pisząc poemat "Mitra goła chleba woła". To przykład
ekstremalny, ale dobrze pokazuje rozmiary anarchii.
Czy to znaczy,
że szlachta się biła, ale nie bardzo wiedziała, o co?
Myślę, że
jednak wiedziała. Badacze konfederacji twierdzą, że było to przebudzenie z
marazmu czasów saskich. Najlepiej znowu przywołać tu Kitowicza, który
pisze: "Polacy, przez długi czas z nikim nie będąc w wojnie, zależeli
pole, zgnuśnieli, zakochali się nadto w spokojnym życiu, dlatego takowe
afronta - mowa o afrontach rosyjskich - cierpliwie znosili. Aż nareszcie
brakło im cierpliwości i porwali się do oręża, uformowawszy konfederacją
barską bitną". I to jest to - skończyła się cierpliwość, wyzwoliły się
siły społeczne, o których mówi się zazwyczaj, że wyrośli z nich
targowiczanie. Ale to nieprawda, bo znacznie więcej było barzan, którzy
potem, za czasów Sejmu Czteroletniego, parali się reformami. Bito się o
niepodległość i naprawę Rzeczypospolitej - kłopot był w szczegółach tej
naprawy, a w szczegółach zawsze siedzi diabeł.
Ale konfederaci nie
mieli mentalności rewolucjonistów, jak jakobini we Francji trzydzieści lat
później?
W przeciwieństwie do jakobinów konfederaci byli
konserwatystami i katolikami na wskroś, choć, przyznajmy - w odróżnieniu
od "arcykatolików" w państwach rządzonych absolutnie - nie mieli aż tak
wielkiej atencji dla władzy monarszej. W przekonaniu szlachty Duch Święty
działał nie tyle przez quasi-sakrament koronacji, co przez "głosy
zgromadzonego rycerstwa" na wolnej elekcji. Te głosy mogły króla i
powołać, i odwołać. A jednak konfederacja skończyła się właśnie wraz z
aktem detronizacji i nieudanym porwaniem króla. Gdy doszło do ogłoszenia
detronizacji, opinia publiczna podzieliła się i po części od konfederacji
odsunęła. No, a próba porwania pomazańca rzuciła na konfederację poważne
odium i była gwoździem do jej trumny, choć tego szaleńczego czynu wyparły
się natychmiast wszystkie ośrodki konfederackie. Niewiele im to pomogło.
Zamach na króla był moralnie wątpliwy - i w Europie, i u nas. A poza tym
po upadku konfederacji i po pierwszym rozbiorze, gdy nastąpiła głęboka
frustracja, jedyną jako tako pozytywną osobą, jaka się ostała na scenie
politycznej, był jednak król.
Ale Pan chyba nie przepada za królem
Stasiem. W Pana piosenkach jest zniewieściały, tchórzliwy, na kolanach
przed carycą albo u carycy. Jak to z królem Stasiem było?
Nie wiem.
Nikt w Polsce tego nie wie. Bitwa o niego jest nie rozstrzygnięta. Był
parweniuszem na tronie, ale to rzecz drugorzędna. Na pewno nie był
odważny. Wiele razy zachował się bardzo nieładnie. Jednocześnie traktuje
się go z sentymentem, bo jakże inaczej? Sławna tabakiera Podkomorzego w
"Panu Tadeuszu" nosiła jego wizerunek: "z brylantów oprawa, / A w środku
niej był portret króla Stanisława". Tak jakby król uosabiał to wszystko,
co najlepsze w ostatnich latach Rzeczypospolitej. A z drugiej strony w pamiętniku Franciszka Karpińskiego jest opis Sejmu grodzieńskiego, który
zatwierdził drugi rozbiór. Zdrajcy Miączyński i Podhorski wnoszą do laski
marszałkowskiej projekt oddania Prusakom całej Wielkopolski. Chodzi o
czczą formalność, bo Prusacy już i tak wzięli, co chcieli. Głośno
protestuje nie tylko obóz patriotyczny, ale cała izba. "Zdrajca-marszałek
chciał podać pióro i kałamarz kolegom swoim zdrajcom, do podpisania się,
ale poczciwi posłowie kałamarz i pióra pochowali"... No i co robi w tym
momencie król? Pisze Karpiński: "Król, na tronie siedzący, w oczach narodu
zgromadzonego (na co i ja patrzyłem, a potem - dla wstydu - spuściłem oczy
na dół) dobył z kieszeni ołówek i Miączyńskiemu z Podhorskim oddał, ażeby
się na projekcie podpisali". Mógł chociaż zachować twarz! Nic mu osobiście
nie groziło, oprócz nieco mniejszej renty po
abdykacji...
Konfederaci mieli chyba pewne problemy, mówiąc
delikatnie, z taktyką wojenną. Na Pana płycie pojawia się kilka takich
autentycznych epizodów. Na przykład "Ignacego Skarbka Malczewskiego
wyprawa na Warszawę" (która zresztą mogłaby być hymnem polskiej prawicy)
albo "Kwiaty byczyńskie", gdzie książę Franciszek Sułkowski co prawda
wyprawia się na Moskali z własną milicją dworską, ale ta się rozpierzcha
jeszcze przed bitwą.
Nic dziwnego - była złożona z dysydentów i
Niemców. Jak ci się dowiedzieli, że idą walczyć w imię wiary katolickiej z
Rosjanami, to po prostu poszli do domów. A książę musiał uciekać na
Śląsk.
To wszystko była jakaś kompletna
amatorszczyzna!
Niezupełnie. W sensie taktyki pola walki - no,
przeważnie tak. Ale nie w sensie organizacji. Muszę się pochwalić, że
konfederacja w Wielkopolsce...
... a jest Pan z Poznania...
Tak
jest. Otóż konfederacja w Wielkopolsce grzeszyła wręcz nadorganizacją.
Zresztą myślenie "prawnicze" to było wówczas zjawisko ogólnopolskie. W
relacjach Francuza Dumourieza, który w ramach francuskiej pomocy
uczestniczył w obradach Generalności, czyli utworzonego na terenie Austrii
rządu konfederackiego, przebija przerażenie, że ci ludzie cały czas coś
piszą, tworzą jakieś ramy prawne, bo wszystko ma być jak najbardziej
legalne, i myślą, że coś wskórają samymi papierami. A ja myślę, że to jest
po prostu prawne dziedzictwo Rzeczypospolitej. Sama konfederacja nie była
zapisana w żadnych ustawach, ale precyzyjnie określały ją zwyczaje,
których starano się bardzo ściśle przestrzegać. Walkę partyzancką w
Poznańskiem zaczął niejaki Jakub Ulejski, zwany Hektorem Wielkopolskim. To
był bardzo biedny szlachcic, który widząc, co się wokół dzieje, postanowił
wystąpić przeciwko Rosjanom, dochowując jednak wierności królowi. Zebrał
więc kilkunastu kolegów ziemian, pojechali do miasta i spisali dokument,
bardzo kwiecisty, że oni protestują przeciwko temu, co się dzieje, że będą
walczyć i tak dalej, po czym oblatowali go, czyli zarejestrowali w
urzędzie. Na drugi dzień Moskale zrobili oczywiście zajazd na dom
Ulejskiego, szlachcic zdołał uciec - nie miał praktycznie żadnych sił.
Zabili mu córkę, żonę skatowali, spalili budynki. A on dopiero wtedy
poszedł do lasu i zorganizował własny oddział. Zwracam uwagę na kolejność
działań. To wynikało z przekonania konfederatów, że są wolnymi
obywatelami, działają w wolnym kraju, w ramach od dawna istniejących
struktur. Wielkopolska powołała własny rząd, tak zwaną Izbę
Konsyliarską, jeszcze zanim powstał rząd ogólnokonfederacki. Na Wzgórzu
Przemysła w Poznaniu odbył się regionalny zjazd szlachty, który wybrał
swoich przedstawicieli, a wcześniej wojsko wyszło demonstracyjnie poza
mury miejskie, żeby nie zakłócać obrad cywilnych. W projekcie powołania
piechoty konfederackiej wszystkie miasta wielkopolskie obarczono
obowiązkiem dostarczenia bądź opłacenia pieszego rekruta - w tym miasta
dysydenckie. Co więcej, dysydenci musieli posyłać do Prus po proch i kule
dla konfederatów, bo taki obowiązek nałożyła na nich Izba. I nawet to
robili - takie było prawo - tyle że król pruski po drodze rekwirował
większość dostaw. A wielkopolska piechota ruszyła w bój i nawet nieźle się
sprawdzała.
Jest na Pana płycie piękna "Ballada
szlachecko-rzeźnicka o Morawskim". Morawski ma to do siebie, że jak sobie
morowo popije, to każdego pobije. Morawski to postać autentyczna i
faktycznie lubił popić. Ilu było takich Morawskich, którzy bez butelki nie
byli w stanie stanąć do walki?
Myślę, że konfederaci faktycznie za
kołnierz nie wylewali. Morawski był przy tym tak barwną postacią, że aż
dziwne, że o nim albo o Jerzym Marcinie Lubomirskim dotąd nie nakręcono
filmu.
Bogusław Linda jako Morawski? Olaf Lubaszenko jako
Lubomirski?
Dlaczego nie?
Konfederacja nie miała chyba
dobrej opinii zaraz po zakończeniu.
Nie. Nie było się czym chwalić.
Zakończyła się przecież kompromitacją - nie tylko ze względu na próbę
porwania monarchy, ale także dlatego, że Austria, z którą łączono pewne
nadzieje, rzekomy sojusznik - stała się ostatecznie jednym z zaborców.
Natomiast w okresie Sejmu Wielkiego następuje ciekawe zjawisko:
stronnictwo patriotyczne, które chodziło dotąd w strojach skrojonych na
francuską modłę, przywdziewa kontusze i odgrzewa konfederację barską. Król
wcale się temu nie sprzeciwia. Co więcej, Sejmowi przewodniczył główny
szef konfederacji barskiej, biskup Adam Krasiński, którego specjalnie
sprowadzono z emigracji. Tak więc sami "oświeceni" odwoływali się do niej
jako do przykładu poświęcenia obywatelskiego, bohaterskiej walki z
Rosjanami.
Czy ktoś oprócz Pana przejmuje się jeszcze tym epizodem
naszej historii?
Naukowo zajmuje się wielu, ale chyba nikt nie
"szerzy" konfederacji na sposób popularny. W latach osiemdziesiątych
odbywał się coroczny rajd pieszy szlakiem konfederatów po Małopolsce.
Teraz jeden z moich przyjaciół organizuje konną wędrówkę szlakiem
konfederacji w Wielkopolsce, w "długi weekend", na początku maja.
Ochotników pieszych będziemy wozić na wozach taborowych.
A będą
"dobrze płatni", tak jak wtedy?
Wręcz przeciwnie. Gratis damy może
bigos, stodołę i parking dla konia, a za owies trzeba będzie zapłacić.
Jacek Kowalski, historyk
sztuki, mediewista, poeta, tłumacz i pieśniarz. Z zespołem "Monogramista
JK" wykonuje swoje piosenki. Jest autorem płyt "Śpiewniczek
Sarmacki", "Konfederacja barska po Kowalsku", "Pieśń
o bitwie pod Grunwaldem", broszury "Konfederacya. Krótka
wiadomość o konfederacji barskiej".
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
Konfederacja Spytka z MelsztynaAnonim Traktat pochwalajÄ
cy konfederacjÄ ziemi pruskiejPolska Konfederacja SportuKonfederacja Warszawska73konfederacja tyszowiecka01 piesn konfederatow?rskich loch?melot tKonfederacja generalna warszawskaAkt zaĹoĹźenia konfederacji targowickie1Akt konfederacji88konfederacja targowickaKonfederacja Tyszowiecka dokumentwiÄcej podobnych podstron