plik


Carlyle Liz Pokusy nocy Prolog Dobry wieczór, Fortuno. Usmiechnij sie raz jeszcze, zakrec kolem. Londyn, luty roku 1830 Powiada sie, ze czlowieka mozna poznac po tym, w jakim towarzystwie sie obraca, a Tristan Talbot byl prawdopodobnie jedynym dzentelmenem w Londynie, który zabieral ze soba osobistego lokaja, gdy naszla go ochota, by pograc w kosci. Fakt, iz ów sluga pogardzal szulernia zwana Trzy Szufle, uwazajac bywanie tam za ponizej swej godnosci, rzucal jasne swiatlo na to, jak nisko zdarzalo sie upasc Tristanowi. A w Szuflach swiatlo wszelkiego rodzaju bylo bez watpienia pozadane, gdyz zazwyczaj panowal tam mrok niczym w zlodziejskiej melinie. Bo i tym wlasnie bylo to miejsce. Przybytkiem, gdzie bywali jedynie oszusci, lotry i streczyciele, a od czasu do czasu dzentelmeni, zlaknieni bardziej prymitywnych rozrywek. Z glebi baru o niskim suficie dobiegl Tristana ochryply smiech - jeden z szulerów oskubywal zapewne ofiare za pomoca zrecznych dloni i talii znaczonych kart. Roztargniony odsunal kufel i podal kosci siedzacemu naprzeciw typkowi. Drzwi po drugiej stronie sali otworzyly sie gwaltownie. Wysilil wzrok i poprzez kleby tytoniowego dymu dostrzegl kobiete. Wpadla do baru, zatrzaskujac za soba drzwi. Wydawala sie jedynie cieniem na progu, kiedy tak stala w kaluzy metnego swiatla, chwiejac sie na nogach... Nie zeby czul sie w prawie oceniac czyjas trzezwosc, a juz z pewnoscia nie w stanie w jakim sam sie znajdowal. Próbowal skupic uwage na rubasznej anegdocie opowiadanej przez gracza siedzacego dalej przy stole. Jednak cos nie dawalo mu spokoju, przedzierajac sie przez zaciemniajace umysl opary alkoholu. Wreszcie zdal sobie sprawe, co to takiego. Dziewczyna wyraznie sie bala. Stala w progu, rzucajac przez ramie niespokojne spojrzenia i otulajac sie szarym plaszczem, jakby mógl uczynic ja niewidzialna. Bóg jeden wie, ze dosc sie tego na-ogladal na polu bitwy. Gdyby mógl dostrzec jej twarz, z pewnoscia okazaloby sie, ze jest blada. Stezala ze strachu. Tylko dlaczego mialoby go to obchodzic? Wiekszosc kobiet, które odwazyly sie tu zagladac, dobrze wiedziala, co robi. Byly to ptaki nocy, szukajace cieplego kata i szklaneczki darmowego dzinu. Jednak dziewczyna nie starala sie wyeksponowac swoich wdzieków, przeciwnie: rozgladala sie po obskurnym pomieszczeniu, jakby byly to trzewia ziemi. Jaskinia potepienców. Trzewia Ziemi. Cóz za odpowiednia nazwa dla tego rodzaju przybytku, pomyslal. Zwlaszcza w tej dzielnicy. Naszla go chec, by kupic podobny - dla czystej przyjemnosci nadania mu nazwy. Wiedzial jednak, ze tak jak mne zamierzenia i to nie przetrwa do switu. Dopil piwo, przygladajac sie, jak dziewczyna podchodzi do baru. Wsparla dlonie na skraju 6 lady i z wahaniem pochylila sie ku barmanowi, przemawiajac tak cicho, ze mezczyzna tez musial mocno sie pochylic, by cokolwiek uslyszec. Potrzasnal glowa i sie odwrócil. Tristan skupil uwage na grze. Foresby odsunal kosci, zaczerwieniony od nadmiaru alkoholu i zlosci z powodu przegranej. Kowal z Clerkenwell - Tristan byl zbyt pijany, by przypomniec sobie choc jego imie - wprawnym ruchem rzucil kosci na stól z nieheblowanych desek. Tlum wzniósl okrzyk, Foresby ukryl twarz w dloniach, a kowal zgarnal stosik monet, pokazujac w usmiechu polamane zeby. Gra toczyla sie dalej. Tristan poczynil zaklad, lecz nie potrafil zatrzymac wzroku na stole. Prosil sie w ten sposób, by go oszukano i dobrze o tym wiedzial. Ale, na Boga, dziewczyna klócila sie teraz z barmanem. Tristanowi ciarki przebiegly po plecach. Foresby zaklal i odsunal krzeslo od stolu. - Do licha z takim szczesciem - powiedzial, zrywajac sie gwaltownie. Tristan spojrzal na kosci. Dwie pojedyncze kropki. Rzeczywiscie, Foresby nie mial dzis farta. - Przykro mi, stary - wykrztusil, poklepujac Fores-by'ego po plecach. - Hej ty, Clerkenwell, twoja kolej. Kowal chwycil znów kosci. Gra potoczyla sie dalej, a klótnia przy barze rozgorzala na dobre. Barman odszedl, sztywno wyprostowany. Foresby musial podejsc niepostrzezenie do dziewczyny, gdyz Tristan zobaczyl, ze chwyta ja za ramie. Dziewczyna skrzywila sie i odskoczyla, lecz Foresby nie ustepowal, próbujac przygwozdzic ja do baru. Tristan odsunal krzeslo, nie wiedzac nawet, co zamierza. 3 - Mam dosc - rzucil. - Grajcie dalej. Szesc dlugich kroków i juz byl przy barze. Foresby przysunal tymczasem twarz do twarzy dziewczyny i gapil sie na nia. - Zabierz lapy. - Glos dziewczyny drzal. - Natychmiast, albo... - Albo co...? - wyszeptal Foresby. Tristan wepchnal sie pomiedzy dziewczyne a kompana. - Twoja kolej rzucac, Foresby - powiedzial przyjaznie. - Zostaw dziewczyne i wracaj do gry. Foresby usmiechnal sie ponad ramieniem Tristana. - Och, chyba znalazlem sobie na dzis lepsza rozrywke - odparl. - Ta zuchwala dziewka ma niczego sobie usteczka. Tristan nie mógl widziec twarzy dziewczyny, czul jednak, ze jej strach rosnie. - Pusc ja - zaproponowal. - Chlopcy czekaja. - Pilnuj swego nosa - odparl Foresby. - Zostalo mi jeszcze co nieco w kieszeni i chetnie sie zabawie. Lokaj Tristana, Uglow, podniósl sie z krzesla i ruszyl ku drzwiom. Stanal przed nimi, zalozywszy na piersi ramiona, i masywnym cialem zablokowal wejscie. Tristan przesunal stope w przód i powiedzial, znizajac glos do szeptu: - Poprosilem, bys zostawil dziewczyne w spokoju. Naprawde chcesz sie ze mna bic? W tej norze? - Jestes pijany, Tris - burknal tamten. - Wracaj do gry. - Owszem, pijany jak bela - przytaknal Tristan, kladac Foresby'emu na ramieniu ciezka dlon. - Lecz nawet w takim stanie znacznie przewyz- 8 szam cie wzrostem i waga. To jak, wyjdziemy, czy dasz dziewczynie przejsc? Foresby poluzowal chwyt na tyle, by móc odepchnac Tristana. - Odczep sie, sir Galahadzie. - Oto - powiedzial Tristan - nieoczekiwane skutki ksztalcenia w Eton... - Zamilkl i wymierzyl Foresby'emu cios piescia w glowe tak silny, ze ten upadl, uderzajac glowa o bar. - Nadmiar wiedzy lacno moze sprawic, ze facet zapomni sie i powie 0 slowo za duzo. Foresby oparl sie niepewnie lokciem o lade 1 grzbietem dloni dotknal krwawiacej wargi. - Na Boga, wyznacz sekundanta, sir. Zadam satysfakcji. Tristan usmiechnal sie i machnal lekcewazaco dlonia. - Daj spokój, staruszku - zaproponowal. - Pojedynek o swicie to dla mnie o wiele za wczesnie. Foresby zastanawial sie przez chwile, a potem rzucil na Tristana, wymachujac bez ladu i skladu piesciami. Nie trwalo to dlugo. Choc zaden z nich nie byl trzezwy, Foresby nie dorównywal Tristanowi wzrostem, waga, a juz na pewno desperacja. Mimo to zdolal podbic przeciwnikowi oko i rozkwasic nos. Po chwili lezal juz jednak na podlodze, podtrzymujac zlamana szczeke i przeklinajac Tristana. Dziewczyna zniknela. Tristan rekawem otarl krwawiacy nos i poszukal jej wzrokiem. Zobaczyl, ze kuli sie w cieniu, z twarza na wpól odwrócona do sciany. Barman wrócil do swoich kufli. Uglow porzucil posterunek przy drzwiach. Pozostali wrócili do gry i picia, wzruszajac ramionami. 5 Foresby wstal i rzucil dziewczynie msciwe spojrzenie. - Dziwka - prychnal. Dziewczyna podskoczyla niczym przestraszony królik. Widzac, ze Uglow nie blokuje juz drzwi, odwrócila sie ku nim, gotowa uciec, lecz Tristan chwycil ja za ramie i przyciagnal do siebie. - Pójdziesz ze mna - powiedzial, nie dajac dziewczynie wyboru. Powlókl ja za soba przez plame bladozóltego swiatla i wyprowadzil na wilgotna, nieoswietlona alejke z tylu. W poblizu drzwi siedzial po turecku bosonogi chlopiec, ledwie widoczny we mgle. Tristan siegnal do kieszeni, dobyl monete i rzucil ja chlopcu. - To ty, Lem? Przyprowadz mojego konia, byle szybko. - Juz sie robi, szefie. - Chlopiec zerwal sie z chodnika i znikl we mgle. Tristan, któremu od nadmiaru alkoholu krecilo sie w glowie, oparl plecy o sciane i jal sie przygladac dziewczynie, choc nie mógl zobaczyc zbyt wiele. Nadal trzymal ja za reke, czul wiec, iz drzy cala ze strachu. - Nie bywasz czesto w tej czesci miasta, prawda, skarbie? Potrzasnela glowa. - Ja... musze juz isc - odparla dziwnie grubym glosem. Tristan przesunal po niej spojrzeniem. Cos tu bylo nie tak. Nie byl jednak wystarczajaco trzezwy, by poznac co. - Stój spokojnie - powiedzial cicho. - Zabiore cie do domu. - Nie! - Szarpnela sie i wyrwala. 10 Ruszyl za nia i szybko pochwycil, poruszajac sie zadziwiajaco sprawnie, choc byl pijany i otaczala ich gesta mgla. - Prrr! - wymamrotal. - Do twojego domu, skarbie. Foresby to jeden z milszych facetów, jakich moglabys spotkac w tej czesci miasta, jesli wiesz, co mam na mysli. Natychmiast przestala sie wyrywac. - Och. Dz... dz... dziekuje. Choc prawie nie widzial dziewczyny, zerknal z jawna aprobata na jej twarz. - Zastanawiam sie, co tez cie sklonilo, bys wpa-rowala do Szufli, jakby sam diabel nastepowal ci na piety? Uslyszal, ze glosno przelknela sline. - Bo tak i bylo - przyznala. - Ktos... ktos mnie sledzil. Slyszalam kroki we mgle - ...Zesztywniala na sama mysl o tym, co moglo sie wydarzyc. Och, jest Callidora. Wielkie czarne zwierze wynurzylo sie nagle z mgly. Stukot kopyt dobiegal stlumiony, jakby odlegly. Chlopak siegal klaczy ledwie do piersi. Tristan odsunal sie na tyle, by móc wskoczyc na siodlo. Gdy juz sie tam znalazl, pochylil sie i podal dziewczynie dlon. Spojrzala na nia, a potem, niepewnie, na twarz Tristana. - Och, sugeruje, bys ja przyjela - powiedzial lagodnie. - Jestem wprawdzie pijany, ale i tak mam w sobie sporo z dzentelmena. Lepszej oferty nie dostaniesz w okolicy. Dziewczyna skinela lekko glowa, a potem spuscila wzrok i pozwolila, by podniósl ja i posadzil przed soba. - Mialas w tej dzielnicy cos do zalatwienia? - spytal, sciskajac boki Callidory kolanami. 7 - Po prostu kogos szukalam. - Tak, i znalazlas, a jakze - zauwazyl. - Masz jakies imie? -Nie. - To zupelnie jak ja - odparl lekko. - Gdzie mam cie zsadzic? Zawahala sie na chwile. - W Haymarket - odparla wreszcie - jesli to dla pana nie za daleko. - Jade dokladnie w tamta strone - sklamal. Dziewczyna nie odezwala sie juz ani slowem. Siedziala przed nim sztywna i wyprostowana niczym ksiezna. Nie mogac sie oprzec, pochylil glowe i wciagnal w nozdrza jej zapach. Pachniala takze jak ksiezna - a wiedzial, o czym mówi, zdarzylo mu sie bowiem byc blisko z jedna czy dwiema. Nie czul potu ani kurzu, a wlosy dziewczyny wydzielaly delikatna won lawendy. Musiala wyczuc, ze sie przysunal, odwrócila sie bowiem i popatrzyla na niego z dezaprobata. Dobrze sie sklada, ze mrok skrywa moja twarz, pomyslal, bo musze wygladac dosc przerazajaco. Odsunal sie i przez reszte podrózy milczal, próbujac zatamowac krew. Dziewczyna siedziala jednak zbyt blisko, z kraglym tyleczkiem wcisnietym z koniecznosci miedzy jego uda i choc byl pijany, poczul wkrótce, ze Pan Nie- zawodny budzi sie do zycia, podsuwajac mu wizje tego, jak móglby spedzic wieczór. Nie zeby nie kochal Callidory, bo tak nie bylo. Lecz dziewka o kraglych ksztaltach, lezaca pod toba na puchowym materacu, to cos zupelnie innego niz wier- na szkapa, chocby i najpiekniejsza. W Haymarket zatrzymala go w poblizu szczególnie ciemnego zaulka. Zsiadl pierwszy, a potem 12 zsadzil ja z konia, chwyciwszy mocno w talii. Widac zle ocenil dystans, gdyz postawil dziewczyne zbyt blisko i bujne piersi musnely lekko jego surdut. O Boze... na Panu Niezawodnym rzeczywiscie mozna bylo polegac. - Dziekuje - powiedziala dziwnym, szorstkim glosem. - Cala przyjemnosc po mojej stronie. - A moglaby byc znacznie wieksza, podpowiedzial mu rozbudzony teraz czlonek. - Posluchaj, nie przypuszczam... Spojrzala na niego przez mrok. - Tak? - Cóz, nie przypuszczam, ze jestes az tak wdzieczna, by ogrzac dzis wieczorem moje lózko? Dziewczyna natychmiast sie odsunela. - Z pewnoscia nie. - Szkoda. - Wskoczyl znowu na siodlo. - Wiesz, w swietle dnia calkiem przystojny ze mnie diabel... zwlaszcza kiedy mam nos normalnych rozmiarów. - Przykro mi, ze pan oberwal - powiedziala niepewnie. - Obawiam sie, ze bedzie bolalo, kiedy pan juz wytrzezwieje. Czyzby uchwycil w jej glosie nutke wspólczucia? W rzadkich przypadkach, gdy jego urok zawodzil, udawalo mu sie namówic kobiete, by skapitulowala z litosci. - Jestes calkiem, ale to calkiem pewna? - zapytal, spogladajac w dól. - Bylem bardzo dzielny w tej szulerni. - Powiedzialam: nie - odparla, tym razem bardziej stanowczo. Przechylil w bok glowe i spojrzal na nia z zalem. - Cóz, warto bylo spróbowac. 9 - Zapewne. - Juz miala zniknac we mele odwrócila sie jednak i powiedziala: - Dziekuje panu bardzo, ze byl pan tak uprzejmy Usmiechnal sie i dotknal przesadnym gestem ronda kapelusza, nie spadajac przy tym z konia, co w jego stanie musialo byc nie lada wyczynem Dziewczyna odwrócila sie i podeszla blizej - Prosze mi powiedziec, czy zawsze pan to robi'? - spytala zaciekawiona. - Sklada nieprzystojne propozycje kazdej kobiecie, która pan spotka, gdy jest pijany? I te kobiety sie zgadzaja? Skinal glowa, trzymajac lekko wodze w dloni - Wiekszosc owszem. A jeszcze wiecej, gdy jestem trzezwy. Najwidoczniej nie byla w stanie tego zrozumiec. - Sa stare? Mlode? Brzydkie? Jakimi kryteriami sie pan kieruje? To, iz posluzyla sie slowem, którego nie uzylaby sluzaca, wzbudzilo czujnosc Tristana. - Proponuje wspólna noc tym, które mi sie podobaja - wyjasnil po chwili zastanowienia W koncu, pocieszyl sie w mysli, jesli nie ta, to inna wyrazi z pewnoscia zgode. Dziewczyna zdawala sie takze to wiedziec. Skinela glowa, a potem skierowala sie znow ku zaulkom Haymarket. Tak, cale mnóstwo innych. Tylko ze to taki smakowity kasek, pomyslal ponuro, spogladajac w slad za dziewczyna Bylo w mej cos dziwnego, nie potrafil jednak powiedziec co. Niestety - choc miala wspanialy tyleczek i sliczne piersi - i tak byl prawdopodobnie zbyt pi- jany, aby ja zapamietac. H Nagle dreszcz przebiegl mu po kregoslupie-dawno wyksztalcony instynkt, o którym sadzil ze juz go me posiada, niespodziewanie dal o sobie 14 znac. Powietrze dziwnie znieruchomialo, a z tylu dobiegl go gluchy odglos kroków. Obejrzal sie, ale nic nie zobaczyl. Bo pewnie nie bylo nic do zobaczenia. Lecz instynkt zolnierza podpowiadal, ze jest inaczej... - Panienko? - zawolal. Z powodu mgly wyczul raczej, anizeli zobaczyl, ze sie odwraca. Nie odezwala sie jednak. - Prosze na siebie uwazac - powiedzial. - Dobrze? Za cala odpowiedz musial mu wystarczyc cichnacy w oddali stukot jej obcasów. Rozdzial 1 To paskudna rzecz umierac, laskawy panie, Gdy czlek nie jest przygotowany i nie wyglada smierci. Londyn, kwiecien roku 1830 T ady Phaedra Northampton szla wzdluz Cha--LJnng Cross, stawiajac kroki z wyraznym poczuciem celu - jej matka powiedzialaby zapewne, ze chodzi jak mezczyzna - i torujac sobie droge wsród popoludniowego tlumu urzedników i sklepikarzy Wygladalo to tak, jakby wyprawili sie w poszukiwaniu posilku o tej samej porze, stajac jej na drodze i powstrzymujac marsz ku Westminsterowi Jednak ostre lokcie przechodniów stanowily najmniejsze z jej zmartwien. To desperacja - i nagly, niebaczny impuls - sprawily, ze pomimo chlodu wyszla z domu, nie wlozywszy kapelusza. Glupi pomysl. I jakze do niej niepodobny. Zerknela przez ramie, podnoszac wyzej kolnierz grubego, szarego plaszcza. Tuz za nia zdazala pokojówka, przyciskajac dlonia czepek aby me porwal go wiatr. Poza nimi nie bylo tam nikogo. Dlaczego wiec wlosy zjezyly sie jej na karku? Przycisnela mocniej portfolio i przyspieszyla kroku. - Prosze, panienko, zwolnij! - poskarzyla sie Agnes. - Chce znalezc Millie tak samo, jak pani ale od tego pospiechu zlapala mnie kolka' 16 Phaedra obejrzala sie, stwierdzajac z poczuciem winy, ze pokojówka podaza za nia truchtem, odkad wyszly z domu przy Brook Street. Zwolnila i zobaczyla katem oka znajomy czarno-zólty powozik, podjezdzajacy wlasnie do kraweznika. A niech to! Agnes tez go dostrzegla. - To musi byc lady Blaine, panienko - powiedziala z nutka ostrzezenia w glosie. Lady Blaine, akurat! Dla Phaedry byla nadal Eliza, dzierlatka z ich rodzinnej wioski. Niestety, spotkania nie dalo sie juz uniknac. - Jak panienka mysli, czy ona zna prawde o Priss? - Glos Agnes drzal. - Wie, ze Millie zniknela? - To malo prawdopodobne - odparla Phaedra z wiekszym przekonaniem, niz naprawde czula. - Phae! Och, Phae! - dobiegl ich zawodzacy glos. Eliza podbiegla z niestosownym pospiechem, ciagnac za soba potykajacego sie malzonka, obarczonego stosem pudel, siegajacych mu niemal do nosa. Dziewczyna miala na sobie zólta suknie z zielonymi lamówkami i zielony plaszcz, cokolwiek nieodpowiedni na te pogode. Kolnierz plaszcza sterczal zawadiacko, ozdobiony rzedem bialo--zóltych stokrotek. Phaedra uznala, ze plaszcz wyglada nie tylko ohydnie, ale i dosyc glupio. - Phae, co za szczescie, ze cie spotykam! - zawolala Eliza. - Kiedy wrócilas do Londynu? Czemu mi nie powiedzialas? - Dzien dobry, Elizo - odparla Phaedra serdecznie, acz odrobine zbyt pospiesznie. - Zjechalismy przed kilkoma tygodniami. - Och, jakiez to musi byc dla ciebie ekscytujace! - Eliza zatrzymala sie, otwierajac szeroko oczy. - Musialas sie czuc bardzo znudzona tym, ze utknelas w Hampshire na cala zime. 12 - Prawde mówiac, wole Hamp... - Ale Londyn, Phae! - przerwala jej Eliza. - I sezon! Prawie nie opuszczalam miasta, odkad wyszlam zeszlej jesieni za maz. - Zerknela z oddaniem na Blaine'a, pomniejszego baroneta, tak mlodego, ze mial na czole pryszcze. Phae omal nie zasugerowala, by podniósl wyzej pudla i je zaslonil. Jednak Eliza niemal drzala z podniecenia. - Posluchaj, Phae! Mam ci do przekazania wielka nowine. Zgadnij jaka! - Pewnie mi sie nie uda - odparla Phaedra. - Och, spróbuj chociaz! - Eliza prawie podskakiwala z podekscytowania. W takiej chwili kobieta oznajmia zwykle konspiracyjnym szeptem, ze jest przy nadziei. Phaedra przechodzila ten posezonowy rytual wiele razy. - Po prostu mi powiedz, Lizzie. - Zmusila sie do usmiechu. - Wiem, ze bardzo mnie ucieszy... - Wydajemy bal! - wypalila Eliza, obejmujac Phaedre i sciskajac serdecznie. - W ostatni czwartek kwietnia! - Odsunela sie nieznacznie. - Bedziesz musiala przyjsc, Phae! Powiedz, ze sie zgadzasz! - Wiesz, ze niewiele bywam, Lizzie - odparla Phaedra spokojnie. - Dziekuje za zaproszenie. Mama i Phoebe beda zachwycone, jestem tego pewna. Eliza wydela dolna warge. - Phae, nie jestes taka stara panna, jak ci sie wydaje! - powiedziala. - Jeszcze z ciebie nie zrezygnowano. Przekonywano mnie nawet, ze ten rok bedzie nalezal do ciebie. - Nie potrzebuje roku. - Phaedra sie usmiechnela. - Poza tym, to ma byc rok Phoebe. 18 - Nie wiem, po co zadajesz sobie trud i przyjezdzasz rok w rok do miasta, skoro uwazasz zycie towarzyskie za tak niemadre. - Mialabym puscic mame sama? - Slowa wymknely sie jej, zanim zdazyla je powstrzymac. - Nie bylaby sama. - Eliza zamrugala niewinnie. - Jest przeciez Phoebe. Bylyby razem. Owszem, pomyslala Phaedra ponuro, i razem pakowalyby sie w klopoty. Uznala, ze zachowuje sie niegrzecznie, uscisnela zatem Elize i powiedziala: - Wsiadaj do powozu. Ten plaszcz nie jest dosc cieply, by stac w nim na wietrze. Wpadnij w przyszlym tygodniu na herbate. Phee z rozkosza pokaze ci nowe stroje. Twarz Elizy pojasniala. - Chetnie przedstawie jej swój poglad na to, co powinno sie nosic w miescie - powiedziala, gladzac obleczonymi w rekawiczki palcami ozdobne stokrotki. - Jakze to dziecko musi byc podekscytowane! Pamietam mój pierwszy sezon, jakby to bylo wczoraj. - Bo bylo wczoraj - wymamrotala Agnes, chowajac sie za swoja pania. Lord Blaine usadowil zone wygodnie w powozi-ku, okrywajac jej kolana pledem. - To nadal ploche dziewcze w brzydkim plaszczu - stwierdzila Agnes, gdy powóz odjechal. - Ma jednak racje co do jednego. - Nie mam pojecia, cóz to takiego - odparla Phaedra, podejmujac marsz w kierunku Strandu. - To móglby byc twój rok, panienko. Phaedra rzucila jej przez ramie stanowcze spoj- rzenie. 14 - Nie badz smieszna, Agnes - powiedziala. - Kazdy rok jest moim rokiem. Nagle jej uwage przyciagnela postac w ciemnym plaszczu i dziwnym, obszytym futrem nakryciu glowy. Mezczyzna odepchnal sie od barierki, otaczajacej wystawe daleko po prawej. Odwrócil glowe zobaczyl Agnes i znieruchomial. Dokladnie w tej chwili od strony Charing Cross nadjechal czerwono-czarny dylizans. Wypoczete konie biegly ochoczo, unoszac wysoko kopyta, podczas gdy pasazerowie chwytali sie kurczowo, czego tylko mogli aby nie wypasc. Kiedy kurz opadl, a stukot podków sie oddalil, przed wystawa sklepu tytoniowego nie bylo juz nikogo. Nie widziala nawet twarzy mezczyzny. - Zauwazylas tego czlowieka? - spytala. - Jakiego czlowieka, panienko? - Wydawalo mi sie... - Phaedra potrzasnela glowa, próbujac pozbyc sie nieprzyjemnego uczucia. - Nie, to z pewnoscia nic waznego. Wielkie nieba, zaczyna folgowac wyobrazni zupelnie jak mama i Phoebe. Zmusila sie, by ruszyc dalej przez Strand. Minela ulubiona ksiegarnie - niewielki sklepik, gdzie sprzedawano zakurzone dziela z dziedziny historii i geografii. Za nim znajdowal sie sklep z wyrobami z mosiadzu, oferujacy swieczniki, pogrzebacze i przybory kominkowe Dalej sklad materialów pismiennych, wyrób trumien, a obok - cokolwiek niestosownie - paszte-ciarnia, której wystawa pustoszala w oczach. Phaedra skrecila w prawo i znalazla sie na progu sklepu z wykuszowa witryna. Przystanela na chwile, aby przeczytac napis na nierzucajacej sie w oczy mosieznej wywieszce: 20 PAN GEORGE JACOB KEMBLE DOSTAWCA ELEGANCKICH OSOBLIWOSCI I PIEKNYCH OZDÓB Agnes takze sie zawahala. - O tej porze pewnie je obiad - zauwazyla. - Jesli tak, bedziemy musialy po prostu zaczekac. - Phaedra ujela zimna mosiezna klamke i otwarla drzwi. - Nie poddawaj sie, Agnes. Byc moze pan Kemble bedzie w stanie nam pomóc. Odnajdziemy twoja siostre. Nad glowami kobiet rozlegl sie dyskretny dzwiek dzwonka. Stopy Phaedry zatonely w niespotykanie grubym tureckim dywanie. Wnetrze sklepu pachnialo lekko kamfora, pasta do polerowania i octem, których uzyto, by nadac polysk nie- zliczonym szafkom oraz witrynom. Phaedra przesunela spojrzeniem po rzedzie waz z Imari, zbiorze misnienskich figurynek i pólce zapelnionej flakonami na perfumy, z których kazdy inkrustowany byl klejnotami. Ze scian zwieszaly sie orientalne dywany, z sufitu zyrandole, w katach zas ustawiono rycerskie zbroje. - Litosci - powiedziala Agnes. - Wyglada to tak, jakby upchnieto tu polowe zawartosci palacu Blenheim. Aksamitna zaslona z tylu sklepu poruszyla sie i po chwili wylonil sie zza niej pan Kemble - smukly, elegancki mezczyzna w nieokreslonym wieku, o bystrych ciemnych oczach, spogladajacych tak badawczo, ze Phaedra zawsze czula sie przy nim nieswojo. Zasunal z wiekszym niz trzeba dramatyzmem kotare. Miedziane kólka zabrzeczaly donosnie. - Dzien dobry, panie Kemble. 16 Twarz mezczyzny przybrala wyraz zaskoczenia. - Lady Phaedra Northampton! - wykrzyknal. - W moim nedznym sklepie! - Chcialabym pomówic z panem przez chwile na osobnosci - rzekla, odkladajac portfolio na jedna z oszklonych szafek. - To sprawa osobista i bardzo pilna... Dzwonek nad drzwiami zabrzeczal ponownie. Odwrócili sie i spojrzeli na drobna, mloda kobiete o smaglej cerze i sciagnietych czarnych brwiach, odziana w suknie z zóltego muslinu w pasy i zamaszysty zielony plaszcz. Pokojówka klientki zostala na ulicy, czekajac tuz pod drzwiami. - Witaj, George - powiedziala kobieta, skinawszy glowa Phaedrze. - Panno Armstrong - odparl jedwabistym glosem Kemble, wychodzac pospiesznie zza lady. - Czemu zawdzieczam te przyjemnosc? - Potrzebuje jeszcze jednej glowy - oznajmila panna. Kemble zlozyl razem dlonie i sie usmiechnal. - Droga panno Armstrong, ma pani juz glowe - odparl. - Bóg wie, w jakie tarapaty moglaby pani sie wpakowac, gdyby miala pani jeszcze jedna. - Ojej, nie tego rodzaju glowy - powiedziala, nie czujac sie ani troche urazona. - Chodzi o te z bialej porcelany, taka, jaka papa wyrzucil w zeszlym roku przez okno. Przedstawiala któregos z Jerzych, nie pamietam jednak którego. - Ach, popiersie Chaffera, przedstawiajace Jerzego II - domyslil sie Kemble. - Drogie dziecko, nie sprzedaja ich na tuziny. Popiersia Chaffera to rzadkosc. Skoro markiz uznal za stosowne wyrzucic je w napadzie furii, bedziesz musiala po prostu pogodzic sie ze strata. 22 - Nie mozesz zdobyc dla nas kolejnego? - Dziewczyna sciagnela znów czarne brwi. - Na litosc boska, George. Sa jego urodziny. Droczyli sie tak przez chwile. Dziewczyna nalegala, sugerujac, by pan Kemble ukradl dla niej popiersie, jesli nie ma go akurat na skladzie, podczas gdy ten odpowiadal cierpko, ze markizowi Ranno-chowi przydaloby sie zamiast kolejnego dziela sztuki wiecej opanowania, a wszyscy by na tym skorzystali. Phaedra przysluchiwala sie pogawedce, rozbawiona, czyniac naraz kilka obserwacji. Po pierwsze, dziewczyna miala temperament - prawdopodobnie odziedziczyla go po ojcu, jesli byl w stanie wyrzucic przez okno takie dzielo sztuki jak popiersie Chaffera. Po drugie, Kemble zwracal sie do niej „panno", a skoro jej ojciec byl markizem, oznaczalo to, iz dziewczyna jest adoptowana lub pochodzi z nieprawego loza. Na koniec, panna ubrana byla podlug najnowszej paryskiej mody, to zas musialo kosztowac kogos fortune. Niestety, wytworny strój okrywal plaszcz ze stokrotkami, dokladnie taki, jak u Elizy. Na smaglym, eleganckim stworzeniu wygladal tak absurdalnie, ze Phaedra, i tak wytracona z równowagi, nie zdolala sie powstrzymac i parsknela smiechem. Przycisnela pospiesznie dlon do ust, bylo juz jednak za pózno. Dziewczyna i pan Kemble zaprzestali sprzeczki i spojrzeli na Phaedre. Na szczescie, zanim zdolali o cokolwiek zapytac, uslyszeli dzwonek. Tym razem dzwiek nie dobiegal od drzwi, lecz jakby z góry. Dzwonek reczny, domyslila sie Phaedra. - George...? - rozleglo sie nad ich glowami. - George? Co Jane zrobila z moja ksiazka? - Usly 18 szeli kilka stlumionych lupniec, a potem brzek rozbijanego szkla. - O Boze! - Zrozpaczony Kemble spojrzal na sufit. - Filizanka z sewrskiej porcelany. - Znowu ten Maurice - zauwazyla panna Armstrong zirytowana. - Przysiegam, George, ze nie widzialam dotad, by ktos az tak cackal sie ze zlamana kostka. Ciekawe, kim jest ten Maurice, pomyslala Phaedra. Kemble usmiechnal sie jednak tylko nieznacznie, sklonil i powiedzial: - Przepraszam, drogie panie. Gosposia ma dzisiaj wolne popoludnie, a Jean-Claude wyszedl na poczte. Potrwa to tylko chwilke i do was wróce. Przeszedl przez zielona kurtyne, tym razem zostawiajac ja rozsunieta. Po prawej widac bylo schody, na wprost tylne wejscie z oknami po bokach, a po lewej obszerne zaplecze z kilkoma stolami do pracy. Kobiety przygladaly sie, jak nogawki eleganckich spodni pana Kemble'a znikaja im z oczu. Panna Armstrong odwrócila sie do Phaedry i cieplo usmiechnela. Phaedra odpowiedziala tym samym, choc jej usmiech musial wydac sie cokolwiek wymuszony. Znala dziewczeta pokroju panny Armstrong. Ladne i zywotne. Modne i sklonne do flirtu. W towarzystwie roilo sie od tego rodzaju pieknosci, lub, jak w przypadku Elizy, prawie pieknosci bez jednej mysli w glowie, wartej wypowiedzenia. Nagle uswiadomila sobie, ze panna Armstrong sie trzesie. - Smiala sie pani ze mnie! - oznajmila oskarzy-cielsko. Phaedra oblala sie rumiencem. - Przepraszam bardzo? - Smiala sie pani - powtórzyla panna Armstrong. - Zapewne z mojego plaszcza. 19 - Alez... Ja... Nic podobnego - jakala sie z plonacymi policzkami Phaedra. - Klamczucha - odparla dziewczyna dziwnie zduszonym glosem. - Nie, prosze, ja... - Phaedra zorientowala sie, ze dziewczyna z trudem wstrzymuje smiech. Wreszcie panna Armstrong poddala sie i zachichotala. - Cóz, trudno mi pania winic: jest po prostu ohydny - przyznala z oczami blyszczacymi rozbawieniem. - Dostalam to paskudztwo od ciotki Winnie i ani razu nie wlozylam. Ciotka zorientowala sie, ze go nie nosze, pomyslalam zatem: Cóz, to tylko George, i nie zaszkodzi, jak troche sie po-smieje, prawda? - Och - odparla Phaedra slabo. - Zapewne. Lecz panna Armstrong nie dala sie zniechecic. Przygladala sie przez chwile Phaedrze, a potem spytala: - Czy my sie znamy? - Nie sadze - odparla Phaedra, wyciagajac, jak nakazuje dobre wychowanie, reke. - Lady Phaedra Northampton. Jak sie pani ma? Ku zaskoczeniu Phaedry panna Armstrong z zapalem uscisnela jej dlon. - Tak sie ciesze, ze moge pania poznac! - wykrzyknela. - Jestem Zoe. Zoe Armstrong... a jesli sie zastanowic, to pania znam. Matka pani mieszka naprzeciw ciotki Winnie, przy Brook Street. Czesto zatrzymuje sie u niej na sezon. - Tak, zatrzymujemy sie przy Brook, kiedy jestesmy w miescie - przyznala Phaedra. - Podobnie nasz brat, Anthony Hayden-Worth. - O, w rzeczy samej! - przytaknela Zoe radosnie. - Pani Hayden-Worth opuscila go i wyjecha 25 la do Ameryki, prawda? Co za szkoda. Zal patrzec, jak sie przystojny mezczyzna marnuje. Phaedra zamrugala, niepewna, co odpowiedziec. Dziewczyna byla porazajaco szczera, lecz wszystko, co mówila, bylo prawda - poza tym, ze Tony wcale sie nie marnowal. Byloby lepiej 'dla wszystkich, gdyby to wlasnie robil. Phaedra i Agnes nie sterczalyby wtedy tutaj, uprzatajac po mm balagan i szukajac igly w stogu siana. - Prawde mówiac, Tony takze wyjechal do Ameryki - odparla pospiesznie. - Jego zona zazadala chyba rozwodu. - Doprawdy? - Zoe nie wydawala sie ani troche zszokowana. - Zapewne latwiej przeprowadzic rozwód tam niz tutaj. Nagle uwage Phaedry przyciagnelo cos jakby cien, widoczny za oknem przy tylnym wejsciu. Zerknela w tamta strone, ale cien zniknal. Moze w ogóle go nie bylo. Tymczasem panna Armstrong mówila dalej: - Tak czy inaczej, widywalam, jak wychodzi pani co dzien na poranny spacer. Jak swiezo i rzesko pani wygladala! Ja o tej godzinie popijam w nocnym stroju czekolade. Wielce jednak podziwiam pani zapal. Phaedra nadal próbowala oszacowac Zoe Armstrong, kiedy u tylnych drzwi rozlegl sie slaby dzwiek - rodzaj skomlenia, a potem drapanie, jakby pies prosil, by go wpuszczono. Pewnie to jakis wlóczega, pomyslala, odwracajac sie na powrót ku pannie Armstrong. Zachowanie dziewczyny bardzo ja dziwilo. Dziewczeta o tak uderzajacej powierzchownosci rzadko zwracaly na nia uwage, uznajac za sawantke, stara panne, siejaca pod sciana pietruszke albo po prostu za beznadziejnie niemodna. 26 Phaedra przypuszczala, ze sie nie myla. Byla kazda z tych postaci, i to z wlasnej woli. Jednak panna Armstrong najwyrazniej uwazala ja za interesujaca. Opowiadala wlasnie, jak to jej ojciec wpadl w szal i wyrzucil przez okno Chaffera, dowiedziawszy sie, ze kuzynka Zoe, Frederica, zakochala sie w notorycznym uwodzicielu. Mimo gniewu markiza mlodzi jednak sie pobrali i wszystko wskazywalo na to, ze sa szczesliwi. Szczególy opowiesci umknely Phaedrze, nie sluchala bowiem zbyt uwaznie. - Teraz moja macocha jest znów przy nadziei - zakonczyla radosnie panna Armstrong - a ja zostaje u ciotki Winnie na sezon. Papa zywi rozpaczliwa nadzieje, ze tym razem znajde sobie narzeczonego, jest to bowiem mój drugi sezon... no cóz, wlasciwie, prawie trzeci. Mieszkam jednak w Londynie przez cale zycie i nic takiego sie nie wydarzylo, mysle wiec, ze sprawa jest beznadziejna. Zostalo to powiedziane z promiennym usmiechem, sugerujacym, ze brak matrymonialnych propozycji wcale jej nie martwi. Dziewczyna zyskala w oczach Phaedry kolejny punkt. Co sie tyczy oczu Zoe, blyszczalo w nich nie tylko ozywienie, lecz takze inteligencja, o która nigdy by jej nie posadzala. - Chyba moglabym wychodzic popoludniami - rzucila niespodziewanie. Panna Armstrong uniosla brwi. - Moglaby pani? Dokad? - Na spacer - odparla, czujac sie cokolwiek glupio. - Jesli potrzebuje pani zazyc troche ruchu, moglabym wychodzic po poludniu. Ja... i tak nie wychodze juz rano. Nie byla to cala prawda, nie zamierzala jednak rozwijac tematu. 22 Twarz panny Armstrong pojasniala. - To bardzo mile z pani strony. - I nie smialam sie z plaszcza - zapewnila pospiesznie Phaedra. - Chodzi jedynie o to, ze przyjaciólka mojej siostry, dosyc glupiutkie dziewcze, miala na sobie dokladnie taki sam, gdy ja spotkalam. . . Nie dalej, jak przed dziesiecioma minutami. - Nie...! - wykrzyknela panna Armstrong wzburzona. - Nie mówi pani chyba powaznie! - A jednak - odparla Phaedra, dostosowujac sie z lekka do dziewczecej maniery rozmówczyni. - A wy dwie róznicie sie jak noc i dzien. Twarz panny Armstrong pociemniala. - Niech diabli wezma madame Germaine! - zaklela. - Wiedzialam, ze stara czarownica oszukuje. Oryginalny wzór, rzeczywiscie! Doskonale wie, ze me wlozylabym na siebie niczego wiekszego od podwiazki, jesli ktos inny ma juz takie samo. - Bardzo mi przykro - powiedziala Phaedra skruszona. - Cóz, niepotrzebnie - zapewnila ja panna Armstrong. - Teraz mam przynajmniej pretekst, zeby me nosic tego glupiego plaszcza. Stokrotki, na milosc boska! Wlasnie w tej chwili stukanie do drzwi rozleglo sie ponownie. Kilka stukniec, niczym rytm powolnej piesni pogrzebowej. - Och, do licha - powiedziala Zoe, podchodzac do zielonej kurtyny i zerkajac w góre. - George...? George! Chyba dostarczono ci pod tylne drzwi towar. Phaedra ruszyla za nia, rozgladajac sie z ciekawoscia po pracowni. Agnes postepowala niepewnie za pania. Zoe wsparla dlon na biodrze, spogladajac z gniewem na schody. 28 - Och, do licha - powtórzyla, kiedy stukanie nie cichlo. - Po prostu otwórzmy. Lecz nim zdazyla podejsc, zamek nagle ustapil i drzwi otwarly sie szeroko. Zgieta wpól postac w ciemnym plaszczu, potykajac sie, weszla do srodka. Welniany szal zsunal sie na podloge, powalany krwia. Kolana ugiely sie pod rannym i mezczyzna w futrzanym kapeluszu upadl z wyciagnieta przed siebie reka. Cos wypadlo mu z dloni i potoczylo sie po podlodze. Agnes krzyknela, przyciskajac dlon do ust. Miedzy lopatkami mezczyzny sterczal wielki nóz z drewniana raczka. - Wielki Boze! - westchnela panna Armstrong, cofajac sie. A potem zawolala drzacym glosem: - George! Och, George! Lepiej tu zejdz! Phaedra uklekla obok mezczyzny, zaslaniajac dlonia usta. Mezczyzna przed sklepem tytoniowym. Kapelusz... i ta twarz... Och, Boze! Tlumiac rodzaca sie panike, sciagnela rekawiczke i przylozyla palce do szyi mezczyzny, tuz ponizej ucha. - Boze wszechmogacy! - wyszeptala Agnes. - Wyglada, jakby... Och, Jezu... - Cicho badz, Agnes - uciszyla pokojówke Phaedra. - Ale, panienko! - Agnes zalamala rece. - Czy on nie zyje? Phaedra spojrzala na zlowrózbna plame krwi, wyplywajacej spod lopatki mezczyzny. Zoe uklekla obok niej. - Dobry Boze - powtórzyla. - Biedaczysko. - Tak, obawiam sie, ze juz po nim - odparla Phaedra, cofajac dlon. 24 - Jak pani mysli, kim on jest? - wyszeptala Zoe, odwracajac glowe mezczyzny palcem, by móc spojrzec na jego twarz. Phaedra przelknela mocno. - Ja... nie jestem pewna. - Powinnysmy go przewrócic? - spytala Zoe. - Przejrzec mu kieszenie? Tak wlasnie robi sie w powiesciach. - Co tu sie, u licha, dzieje? - wyszeptala Phaedra niemal do siebie. Powodowana impulsem, siegnela po dlon panny Armstrong. - Mysle, ze powinnysmy zawolac znowu pana Kemble'a. Trzeba sprowadzic lekarza... a moze raczej konstabla. Jednak pan Kemble zbiegal wlasnie po schodach. - Wielkie nieba, panno Armstrong, co zrobila pani z... - Spostrzegl lezace na podlodze cialo i krzyknal, zaskoczony: - Boze, co sie stalo? - On po prostu wtoczyl sie do srodka, George! - Panna Armstrong wstala. - Nie mialam z tym nic wspólnego, przysiegam! - Nie wyczuwam pulsu. - Glos Phaedry brzmial zadziwiajaco spokojnie, zwazywszy, jak bardzo byla przerazona. - Zna pan tu w okolicy jakiegos lekarza, panie Kemble? - Tak, znam, mieszka tuz za rogiem. - Kemble wpatrywal sie w cialo. - Kto to jest, George? - spytala panna Armstrong ostro. Kemble potrzasnal z wolna glowa, przygladajac sie profilowi mezczyzny, bialemu na tle ciemnych desek podlogi. - Nikt, kogo bym znal - stwierdzil niemal z niedowierzaniem - a znam przeciez wszystkich. 30 - Wszystkie potencjalne ofiary, chciales powiedziec - dodala panna Armstrong. Kemble jakby jej nie slyszal. - Wybaczcie, drogie panie - powiedzial - musicie natychmiast udac sie na góre. - Pochwycil skraj plóciennej plachty, okrywajacej jedna ze zbroi, sciagnal ja i rzucil na cialo. Nastepne pól godziny minelo jakby w oszolomieniu. Pokojówke panny Armstrong, niewiaste wygladajaca na osobe o silnych nerwach, wyprawiono na Bow Street celem sprowadzenia sledczego. Pomimo protestów Kemble zaprowadzil dziewczeta na pietro, ulokowal w elegancko urzadzonym saloniku i polecil Agnes, by przygotowala dla nich herbate. Panna Armstrong przygladala sie z pochmurna mina, jak Kemble odchodzi. - Co za nonsens - stwierdzila pogardliwie, rzucajac plaszcz na skórzany fotel. - Herbata, tez mi cos! Jakbysmy mialy zaraz zemdlec! Nie jestesmy slabymi kobietkami, tracacymi z byle powodu zmysly! - Rzeczywiscie, to dosc niemadre - przyznala Phaedra, ssac z nieobecna mina kciuk i zastanawiajac sie goraczkowo. - Ominie nas to, co najciekawsze. - Panna Armstrong rzucila sie na krzeslo i skrzyzowala ramiona na piersi. - To znaczy, zaluje oczywiscie, ze ten czlowiek nie zyje, ale na dole sa juz zapewne kon-stable, a moze nawet sedzia. Nie powinnysmy zejsc i zlozyc zeznanie? Ten mezczyzna byl chyba dzentelmenem, nie sadzi pani, lady Phaedro? - Niezupelnie dzentelmenem. - Glos Phaedry nieco drzal. - Raczej wyzszej klasy sluzacym. - Albo... urzednikiem w banku! - dorzucila panna Armstrong. - Lub jednym z podejrzanych przy 26 jaciól George'a. Moze oklamal nas, mówiac, ze go nie zna. Phaedra podniosla wzrok i spojrzala na panne Armstrong. - Pan Kemble ma wielu takich przyjaciól? - Prosze mówic mi Zoe - powiedziala dziewczyna szybko. - Po tym, co tu przezylysmy, to zdecydowanie bardziej stosowne. O tak, wielu przyjaciól George'a to lotry. Phaedra usmiechnela sie niesmialo. - Znasz go od dawna? - Cale zycie! - odparla Zoe, machajac beztrosko dlonia. - Gdy bylam mala, George byl osobistym lokajem papy. - Doprawdy? - spytala Phaedra zaskoczona. - Cóz, ze strony George'a bylo to poswiecenie - odparla Zoe. - Szczerze mówiac, milady, papa nie ma za grosz gustu. - Prosze, mów mi: Phaedro - zaproponowala. - Albo po prostu Phae. Spojrzenie Zoe pojasnialo. - Jak myslisz, Phae, w jutrzejszym „Timesie" znajdzie sie na ten temat wzmianka? - spytala, zaciskajac dlonie na poreczy fotela. - Czyz nie byloby to ekscytujace? - Obawiam sie, ze twoja rodzina tak tego nie potraktuje - ostrzegla Phaedra. - Moja matka bedzie przerazona. Z pewnoscia nie zyczylaby sobie, bym rozmawiala z policjantem. Uznalaby, ze to ponizej naszej godnosci. Zoe usmiechnela sie beztrosko. - Pomysl tylko o skandalu! Nagle z dolu dobiegly ich odglosy gwaltownej sprzeczki. Zoe zerwala sie z fotela i wybiegla z saloniku, zamiatajac podloge skrajem muslinowej 27 sukni. Phaedra, zaciekawiona, podazyla za dziewczyna. U podnóza schodów stal mezczyzna - niski czlowieczek o czerwonej twarzy, w jaskrawozielonej kamizelce, opietej na wydatnym brzuchu tak bardzo, iz wydawalo sie, ze guziki zaraz odskocza. Próbowal odepchnac pana Kemble'a, który blokowal mu droge na pietro. Czerwonolicy uderzyl piescia w balustrade. - Tak, mam prawo rozmawiac ze swiadkami morderstwa - krzyknal. - Odsun sie, Kem i pozwól mi robic swoje! - One nie byly swiadkami morderstwa, idioto. - Kemble wysunal obuta w elegancki trzewik stope, jakby zamierzal podstawic mezczyznie noge. - Nóz tkwil juz w jego plecach! - To jeszcze gorzej! - ryknal mezczyzna, czerwieniejac niepokojaco. - Nie obchodzi mnie, ze to wytworne damy! Zamierzam z nimi porozmawiac i zrobie to teraz! - Nie w moim sklepie, Sisk - odpalil pan Kemble. - Podam ci nazwiska tych pan, jak wymaga prawo. Potem mozesz zajsc do nich do domu i zapytac rodzine o pozwolenie. - Tak, i na tym sprawa sie zakonczy - burknal sierzant. - Odesla mnie, bym nieco ochlonal i bede tak czekal do skonczenia swiata. - Domagasz sie wiec, bym pozwolil na cos, na co nie zezwolilyby ich rodziny? - spytal Kemble wladczo. - Predzej zgnijesz w piekle, sierzancie Sisk. Zoe z irytacja zacisnela usta i ruszyla w dól po stopniach. - Nie badz smieszny, George. Z przyjemnoscia... - Nie zejdziesz ani stopnia nizej, panno Armstrong - przerwal jej Kemble, na wpól odwrócony. 33 Jego wykrzywiona gniewem twarz ledwie dawala sie rozpoznac. - Wracaj do salonu, panienko, albo cie tam zawloke, a twój ojciec tylko mi za to podziekuje. Cos w wyrazie twarzy Kemble'a przekonalo Zoe, ze lepiej sie nie sprzeczac. Po raz pierwszy, odkad sie poznaly, skapitulowala, odwrócila sie i pomknela z powrotem do salonu, a Phaedra za nia. Rozdzial 2 Kobieta to uczta dla bogów, jesli nie szykuje jej diabel. Pomimo dawno przekroczonej czterdziestki i masy niesfornych rudych loków lady Swan-stead nadal uwazana byla za apetyczna. I jest, zwlaszcza z winogronem wetknietym w pepek, pomyslal Tristan Talbot. Nabrzmialy sokiem owoc o jedwabistej skórce, tuz zanim stanie sie przejrzaly, bywa szczególnie slodki. Jak sama lady. Wlasnie wtedy lady Swanstead zadrzala z rozkoszy, a metafora Tristana stracila aktualnosc. Mala zielona kulka stoczyla sie bowiem z jej brzucha, dotarla do pachwiny, potoczyla w dól i zniknela w miekkiej gestwinie pomiedzy udami, pobudzajac dame do smiechu. - Na Boga, madamel - powiedzial Tristan, unoszac glowe znad piersi, która wlasnie piescil. - Wiesz, jak sprowokowac mezczyzne znajacego sie na uprawie winorosli! - Co takiego...? - zaczela dama, a potem pisnela nagle, gdyz Tristan wydobywal wlasnie winogrono. Bez pomocy rak. Bylo to latwe zadanie, wymagalo tylko czasu. Poranne slonce oswietlalo delikatna skóre kochanki, materac byl miekki, nie widzial zatem po- 29 wodu, by sie spieszyc. Palce spoczywajace na jej udzie wydawaly sie ciemne na tle bladorózowej skóry. Obserwowala go, zahipnotyzowana przyjemnoscia, jak robila to niemal przez cala noc. Zaczela wlasnie czarujaco pojekiwac, gdy ktos zapukal delikatnie do drzwi. Tristan zawahal sie, podniósl glowe i spojrzal na kochanke. Lady Swanstead jeknela, przewrócila oczami i pchnela glowe Tristana z powrotem w dól. Podporzadkowal sie z ochota. W koncu sprawianie kobietom przyjemnosci stanowilo od jakiegos czasu jego glówne zajecie. Jedyny talent, który rozwijal i kultywowal. Rozpaczliwy szept, jaki dobiegl wkrótce zza drzwi, trudniej bylo zignorowac. -Milady - powiedzial cichy, kobiecy glos. - Dostarczono wiadomosc. - O, do licha! - zaklela lady Swanstead, przewracajac sie na brzuch i unoszac na lokciach. - Nie mówilam ci, Jane, bys nie zawracala mi dzis w nocy glowy? Nastapila pelna zazenowania pauza. - Lecz juz jest rano, madame - dobiegl ich kolejny szept. - I przybyl lord Hauxton... to znaczy, jego lokaje. Chcialam powiedziec, ze przyslal powóz. - Psiakrew! - zaklal Tristan, opuszczajac glowe na udo lady Swanstead. - Jak, u diabla, zdolal mnie wytropic? Lecz lady Swanstead myslala raczej o tym, jakie konsekwencje moze miec dla niej ten fakt. - Wielkie nieba: Hauxton? - Odepchnela bezceremonialnie kochanka, odsunela tace z owocami i usiadla pospiesznie na lózku. - On wie, ze tu jestes? Ze mna...? 30 Tristan zerknal na owoce. Zainteresowal go szczególnie jeden: rzadko spotykany, cieplarniany banan, którego ksztalt nasuwal pewne skojarzenia... Lecz kochanka wstala juz z lózka i szukala teraz goraczkowo szlafroka, który utknal gdzies pomiedzy przescieradlami. - Nie denerwuj sie, skarbie - powiedzial, próbujac ja uspokoic. - Moze ojciec dowiedzial sie, ze tu jestem, nie oznacza to jednak, iz wie, w jakim celu przyszedlem. Lady Swanstead rzucila mu zdesperowane spojrzenie. - Och, na milosc boska, Tristanie, nie badz glupi. - Wsunela przez glowe koszule z rózowej satyny, zakrywajac kremowe piersi. - Kiedy odwiedzasz dame z towarzystwa, wszyscy wiedza, w jakim celu to robisz. Tristan opuscil reke. - Nie chodzi wiec o to, iz tak cudownie sie ze mna rozmawia? - zapytal z pozorna uraza. - Jestem zdruzgotany. Lady Swanstead miala tyle przyzwoitosci, aby przynajmniej sie zaczerwienic. Tristan ziewnal, przewrócil sie na brzuch i spoczal, rozciagniety wygodnie na lózku. - Prosze pani... - dobiegl ich kolejny szept. - Co mam powiedziec ludziom jego lordowskiej mosci? Lady Swanstead zrezygnowala z udawania, iz jest w sypialni sama. - Och, doskonale, Jane! - odparla szorstko. Tristan zauwazyl jednak, ze nie odrywa spojrzenia od jego nagich posladków. Wzial z tacy kolejne winogrono, wrzucil je sobie do ust i z wolna przezul. - Ukochany syn lorda Hauxtona wkrótce zejdzie - dodala. - Musza tylko zaczekac. 37 Phaedra siedziala przy ogniu w swojej sypialni, otuliwszy kolana ulubionym welnianym pledem! Boze, alez tu zimno, pomyslala, odchylajac glowe na oparcie fotela. Chlód scinal krew w zylach, mimo iz polecila, by rozpalono w kominku juz o swicie. Poranny ruch - krzatanina dobrze wyszkolonej sluzby, krecacej sie wokól zwyklych zajec - zwykle podnosil ja na duchu. Zabijala czas, prowadzac dom, dogladajac sluzby i czerpiac nie lada satysfakcje z faktu, ze wszystko idzie jak nalezy, i to dzieki niej. W zyciu, filozofowala, trzeba szukac zadowolenia tam, gdzie mozna je znalezc, miast tracic czas na marzenia, które nie maja szansy sie urzeczywistnic. Z tylu, za nia, sluzacy przelewali wlasnie goraca wode z mosieznych stagwi do starej wanny o ksztalcie pantofla. Z ulicy dobiegal turkot wózka straganiarza, kierujacego sie ku tylnemu wejsciu, aby zostawic tam codzienna porcje warzyw. Wszystko bylo jak zwykle, a jednak nic nie wydawalo sie w porzadku. Wyprawa do sklepu pana Kemble'a tylko pogorszyla sprawe. - Phaedro, kochanie! - matka Phaedry, starsza lady Nash, wsunela glowe do pokoju, posykujac z dezaprobata. - Och, skarbie. Znowu masz pod oczami ciemne kregi. To przez te afere z morderstwem, jestem pewna. - Nie, mamo, czytalam w lózku do pózna. - Phaedra nieco sie wyprostowala. - Potrzebujesz czegos? Lady Nash sciagnela piekne brwi. - Tak, chcialam sie dowiedziec, czy nadal brakuje nam lokajów. - W jej glosie dalo sie slyszec roz 38 draznienie. - Wybieramy sie dzis na zakupy z ciotka Henslow. Bedziemy potrzebowaly pomocy przy dzwiganiu paczek. - Nie mozemy zatrudniac czterech lokajów, mamo. Nie teraz, gdy Tony przebywa poza domem. - Phaedra przesunela dlonia po gestych, brazowo-zlotych wlosach, siegajacych jej do pasa i nadal rozpuszczonych. - Musisz zadowolic sie jednym. Latem postaram sie znalezc nowego stangreta i przeniose Littena do pomocy w domu. Obiecuje. Jednak lady Nash wierzyla gleboko, iz status damy zalezy w duzej mierze od tego, ilu lokajów podaza za nia po Burlington Arcade. - Jesienia i tak wrócimy do Brierwood. Po co nam wtedy lokaj? Na litosc boska, Phae. Nie jestesmy przeciez biedni. - Przeciwnie, jestesmy calkiem bogaci. - Phaedra zmusila sie do usmiechu. - I przy pewnych ograniczeniach zdolamy tacy pozostac. Musisz myslec o wnukach, mamo, nie tylko o tym, by zaimponowac starszej siostrze. Matka skrzywila sie z irytacja. - Och, doskonale! - powiedziala w koncu. - Oszczedzaj pieniadze brata, skoro tak bardzo tego chcesz. - Dziekuje, mamo. Lady Nash wskazala córke palcem i powiedziala z nagana: - Powinnas chodzic wczesniej spac. Kto to widzial: czytac po nocach, a potem wygladac jak stara wiedzma! Moglibysmy najac trzech albo i czterech lokajów za pieniadze, które wydajesz na nafte i swiece! Kiedy drzwi zamknely sie za matka, opuscila znów glowe na oparcie. Chociaz nie miala jeszcze 33 dwudziestu dwóch lat, nagle poczula sie stara. Poprzedniego dnia widziala, jak umarl czlowiek. Co gorsza, nie mogla uciec przed swiadomoscia, iz byc moze stalo sie to, przynajmniej po czesci, z jej przyczyny. Och, chyba to jednak niemozliwe? Phaedra chciala jedynie naprawic grzech, wynikly z zadzy i ludzkiej slabosci. Nie chodzilo o nia, te rzeczy miala juz dawno za soba. Na swiecie bylo jednak dosyc grzeszników - a ten grzech mogla naprawic tylko ona. Jak do tej pory, zupelnie sie jej nie udawalo. - To pani rzeczy, panienko? - Pokojówka podeszla do Phaedry, trzymajac w dloniach stos odziezy. - Mam je odlozyc? Phaedra zerknela na brazowa suknie z diagona-lu i prosty plaszcz. Natychmiast pojela swój blad. - Nie, Helen - sklamala bez zmruzenia oka. - Szylysmy wczoraj z Agnes. Zostaw te rzeczy, ona sie nimi zajmie. Pokojówka dygnela. - Woda na kapiel gotowa, panienko. - Dziekuje, Helen. Za chwile. Otwarla lezace na kolanach portfolio. Zauwazyla, iz drza jej dlonie. Oczy zmarlego spojrzaly na nia z kartki, waskie i egzotyczne w wyrazie. Pan Gorsky musial miec w sobie odrobine mongolskiej krwi. Niestety, nic wiecej nie byla w stanie o nim powiedziec. Wyjela szkic weglem z teczki. Teraz nie odwazy sie nikomu go pokazac. Zerknela szybko za siebie, a potem zmiela szkic i cisnela w ogien. Czerwono-zlote plomienie liznely wpierw brzegi kartki, zwijajac je w czarne, spopielale spirale. Potem srodek 34 wybuchnal kolorem, rozpadl sie i bylo po wszystkim. Gorsky nie mógl juz pomóc Priss... ani nikomu innemu. * * * Dwadziescia minut po wyjsciu od lady Swan-stead - udalo mu sie namówic ja, by wrócila jeszcze na chwile do lózka, gdzie dokonczyl dziela i ocalil reputacje - siedzial w przepastnym, mrocznym wnetrzu ojcowskiego powozu, zawiazujac kra- wat, podczas gdy pojazd wyjezdzal spomiedzy eleganckich rezydencji Belgravii i toczyl sie w kierunku statecznych ulic Marylebone. Choc noc spedzona w lózku lady Swanstead dostarczyla mu sporo przyjemnosci, i tak byl w podlym nastroju. Nie lubil, by tropiono go niczym zwierze. Jednak wysoka pozycja lorda Hauxto-na w rzadzie - nie wspominajac o wielkim majatku oraz zelaznej woli - sprawiala, ze ojciec dysponowal wladza, pozwalajaca mu znalezc, kogo tylko chcial. W przeszlosci zelazna wola nie na wiele mu sie przydala, przynajmniej w kontaktach z synem. Lecz wszystko sie zmienia, pomyslal z zalem Tristan. Chlopcy dorastaja i staja sie mezczyznami, rekruci zolnierzami. A starcy umieraja. Jak glosi stare powiedzenie, na wszystko jest odpowiedni czas - nawet, byc moze, na to, by okazac ojcu posluszenstwo. Zamyslony wyjrzal przez okno na tonace w przymglonym sloncu ulice. Tak, teraz byl na uslugach Hauxtona, chociaz w przeszlosci odmawial ojcu najmniejszej chocby przyslugi, zazwyczaj z czystej zlosliwosci. 41 Nie napawalo go to duma, nie byl bowiem z natury malostkowy. Przeciwnie. Ojciec czesto mawial, iz najwieksza wada Tristana jest jego szczodra, pelna werwy natura - szokujaca joie de vivre odziedziczona po matce, jak zwykl ja nazywac. Kiepski dobór slów, zwazywszy, iz matka nie byla Francuzka, lecz pochodzila z rodziny wedrownych wiesniaków znad Morza Sródziemnego. Niestety, jej joie de vivre nie przetrwala w malzenstwie zbyt dlugo, a jedyne zaskoczenie - tak przynajmniej teraz to postrzegal - wynikalo z faktu, iz jego wyniosly ojciec znizyl sie do tego, by ja poslubic. Przy Cavendish Square rezydencja lorda Hauxto-na polyskiwala w sloncu biela, solidna i niewzruszona, jak niegdys jej wlasciciel. Fasada z portlandzkiego kamienia odbijala nie tylko swiatlo, ale i cieplo. Tristan zauwazyl to, gdy wysiadl z powozu. Dotarlszy do szerokich frontowych drzwi, odsunal na bok zadawnione pretensje i wszedl na stopnie. Pemberton, kamerdyner ojca, czekal na niego w pograzonym w ciszy frontowym holu. - Milordzie. - Sluga sklonil sie i ruszyl ku Tristanowi z wyrazem ulgi na twarzy. - Przyjechal pan. - Witajcie, Pemberton - odparl Tristan, zsuwajac z ramion plaszcz. - Jak sie dzis miewa ojciec? Kamerdyner pochwycil zgrabnym ruchem okrycie i podal je oczekujacemu lokajowi. - Prawie bez zmian, sir - odparl, wskazujac Tristanowi droge ku glównej klatce schodowej. Pantofle kamerdynera postukiwaly cicho na wypolerowanej marmurowej podlodze, zagluszane szybkim, dzwiecznym stukotem obcasów Tristana. - Doktor upuszczal choremu dzis rano krew - kontynuowal Pemberton. - Zostawil tez laudanum, by podawano mu je co godzine. 36 Tristan zerknal porozumiewawczo na sluzacego. - Lecz on nie zgadza sie go brac. Pemberton usmiechnal sie leciutko. - Jego lordowska mosc utrzymuje, ze to cialo go zawodzi - zauwazyl - i nie ma powodu, by zaciemniac sobie tez umysl. Sensowny wybór, pomyslal Tristan, wspinajac sie kretymi schodami. Bóg jeden wie, ze umysl ojca - blyskotliwy i podstepny, przenikliwy, chlodny i zdecydowanie makiaweliczny, warto byloby ocalic. To dzieki niemu lorda Hauxtona uwazano za jednego z najbardziej cenionych mezów stanu Królestwa. W sypialni ojca sekretarz i trzej jego pomocnicy pochylali sie nad lózkiem. Wszedzie widac bylo kalamarze, papiery i skoroszyty. Na dzwiek ciezkich kroków Tristana ojciec podniósl wzrok i spojrzal na drzwi. Choc jego spojrzenie nie stracilo ostrosci, twarz byla juz naznaczona smiercia, a oczy zapadniete. Gdy ich spojrzenia sie spotkaly, Tristan poczul przyplyw uczuc, których nie potrafil nazwac - prawdopodobnie byl to smutek, stlumiony jednak i niezbyt dokuczliwy. Hauxton przerwal kontakt wzrokowy i odwróci! sie do pozostalych. - Zostawcie nas - polecil, unoszac królewskim gestem dlon, spoczywajaca dotad na koldrze. Odziany na czarno personel zerwal sie i zatrzepotal niczym stado sploszonych nagle kruków. Pozbierali dokumenty oraz teczki i w pospiechu wyszli. Jeden zatrzymal sie obok Tristana. - Milordzie - powiedzial, klaniajac sie sztywno. - Ufam, iz dobrze sie pan miewa? - Calkiem niczego sobie, Nebbett - odparl Tristan. - A pan? 43 - Dziekuje, niezle - powiedzial urzednik, wciskajac pod ramie skoroszyt. W jego spojrzeniu nie bylo jednak odrobiny ciepla. Tristan przygladal mu sie przez chwile z leniwym usmiechem. - Przekaz, prosze, serdeczne pozdrowienia zonie - dodal, gdy Nebbett dotarl juz niemal do drzwi. - Nie widzialem jej od wieków. Nebbett spojrzal na niego i zacisnal na chwile usta. - Jest pan nader uprzejmy, milordzie. Gdy wyszedl, Pemberton zamknal drzwi, zostawiajac Tristana sam na sam z ojcem. - Nebbett cie nie lubi - zauwazyl chlodno ojciec. - Zastanawiam sie dlaczego. Tristan sie usmiechnal. - Nie mam pojecia. Hauxton rzucil mu karcace spojrzenie. - Bardzo cie prosze, nie antagonizuj mojego personelu, Tristanie - powiedzial. - Nebbett moze i jest pompatycznym pedantem z niedyskretna zona, ale jest tez moja prawa reka, a w obecnym stanie nie moge sobie pozwolic, by ja utracic. Tristan nie dal sie sprowokowac. Podszedl z wolna do masywnego lózka z baldachimem i ciezkimi zaslonami. - Domyslam sie, sir, ze Whitehall nie moze bez ciebie funkcjonowac - powiedzial lekko. - Wyglada na to, ze nie. - Ojciec zmierzyl go spojrzeniem. - Musieli przyslac tutaj polowe personelu, by cie zadreczal? - naciskal Tristan. - Potrzebujesz spokoju i wypoczynku, inaczej nie wyzdrowiejesz. - Bzdura! - powiedzial starszy mezczyzna, poruszajac sie niespokojnie. - Mówisz jak Pemberton. 44 Nie wyzdrowieje, Tristanie, i obaj doskonale o tym wiemy. Co gorsza, nie jestem w stanie dluzej tego ukrywac. Ojciec zawsze mówil prosto z mostu. Podobnie Tristan. - Zapewne nie - przytaknal. - Cóz, slucham uwaznie. Jak tam sprawy w ministerstwie? - Kiepsko, bardzo kiepsko. - Ojciec wygladal, jakby zaraz mial zsunac sie z wysoko ulozonych poduszek i nawet jego szlafmyca zdawala sie smetnie zwisac. - Niezadowolenie Belgów rosnie z kazdym dniem, a teraz zanosi sie jeszcze na klopoty w Polsce... Mówi sie nawet o rewolucji. Na razie to tylko pogloski, lecz wielce niepokojace. - Rewolucja? - powtórzyl Tristan. - Boze, kolejna? Czy na kontynencie zaden naród nie potrafi sie juz cieszyc tym, co ma? - Obawiam sie, ze Polacy uznali rosyjskie jarzmo za nazbyt ciezkie - odparl ojciec. - Maja szanse zwyciezyc? - Najmniejszej - odparl ojciec z odrobina goryczy w glosie. - Rosjanie skosza ich jak ozima pszenice. Tristan rozmyslal przez chwile nad tym, czego sie wlasnie dowiedzial. Kolejna wojna i cierpienia, jakie ze soba niesie. Och, powstanie to takie wzniosle slowo - czasami brzmi nawet szlachetnie - ale oznacza przeciez wojne. Krew niewinnych bedzie równie czerwona. Koncowy rezultat taki sam jak zawsze. Ale to nie jego sprawa. Juz nie. Odkaszlnal glosno. - Przykro mi, ze masz klopoty, sir - powiedzial. - Nie wiem jednak, co moglo byc az tak pilnego, by wyrywac mnie... 39 - ...z ramion lady Swanstead? - przerwal mu ojciec. - Sprawa o wiele powazniejsza, niz dostarczanie przyjemnosci kobiecie, Tristanie... To ostatnie móglbys, jesli laska, zostawic lordowi Swanstead, czyz nie? Usiadz, prosze. Tristan opadl na krzeslo przy lózku. Spojrzenie ojca przybralo na chwile nieobecny wyraz, jakby widzial nie luksusowo urzadzona sypialnie, lecz inne miejsce, w innym czasie. - Ministerstwo Spraw Wewnetrznych bada okolicznosci zbrodni, popelnionej wczoraj po poludniu na Strandzie. Pewien czlowiek zostal zadzga-ny - powiedzial glosem ochryplym ze zmeczenia. - Jego smierc wielce mnie zaniepokoila. - Wyrazy wspólczucia, sir. - Nie chodzi o to, by dotyczyla mnie osobiscie - prychnal ojciec. Potem przypomnial sobie widac, z kim rozmawia, zlagodzil bowiem ton i dodal: - Sprawa moze miec polityczne reperkusje. Tristan juz mial powiedziec, ze nie obchodzi go polityka - czyjakolwiek. Wczesnie nauczyl sie, jak zdradzieccy potrafia byc politycy i ich rzady. Twarz ojca byla jednak szara niczym popiól, a dlonie drzaly, choc próbowal ukryc to przed synem. - O kim mówimy? - zapytal wiec chlodno. - Ofiara to niejaki Gorsky - odparl ojciec. - Rosjanin. Lecz jego nazwisko utrzymywane jest na razie w tajemnicy. - Byl zwiazany z rosyjska ambasada? - zasugerowal Tristan. - Mam nadzieje, ze nie. - Hauxton przesunal dlonia po dlugiej, pociaglej twarzy. - Pozornie byl swego rodzaju agentem biznesowym. - Doprawdy? - Tristan staral sie wygladac tak, jakby naprawde go to interesowalo. - Czyim? 46 - Pracowal ponoc dla cieszacego sie zla slawa burdelu w Soho. Gorzki usmiech wykrzywil wargi Tristana. - To dlatego mnie wezwales? - zapytal. - Jako eksperta od burdeli? Zapewniam, ojcze, iz nader rzadko zmuszony jestem korzystac z tego rodzaju uslug. Lady Swanstead tego swiata sa az nazbyt chetne, by zaspokajac moje intymne pragnienia. Lord zacisnal z gniewem drzace dlonie. - Na Boga, Tristanie, nie trzeba mi teraz opowiesci o twoich zwyczajach. Tristan zamilkl na chwile. - Nigdy cie one nie interesowaly, prawda? - mruknal, przezwyciezajac pokuse, by wstac i wyjsc. Dosyc sie juz nasluchal. - Mów dalej - powiedzial jednak. - Ten martwy Rosjanin z burdelu... Jego smierc zaniepokoila cie, poniewaz...? Ojciec poruszyl sie niespokojnie. - Moze to fakt bez znaczenia, a moze wrecz przeciwnie - powiedzial w koncu, nie lagodzac tonu. - Do licha, nie moge zniesc tego, ze jestem przykuty do tego przekletego lózka! Choc wiedzial, ze lepiej byloby tego nie robic, Tristan ujal zimna, wychudla reke ojca. Przez chwile wpatrywal sie w dwie dlonie, zaskoczony kontrastem pomiedzy ciemnooliwkowa skóra swych palców a bladymi, jakby bezkrwistymi palcami ojca. Nie mogliby bardziej sie róznic, i nie chodzilo jedynie o koloryt. A jednak teraz, gdy ojciec zblizal sie juz do kresu drogi, zaczynal odczuwac wobec niego jakby cien pokrewienstwa. Nie przynaleznosci, tego nie bedzie czul nigdy, ale wewnetrzne przekonanie, iz wraz ze smiercia ojca i on utraci czastke siebie, a jego zycie na zawsze sie zmieni. Jakie to dziwne, odczuwac cos takiego 41 po wszystkich tych latach, kiedy uwazal, ze ojciec nic dla niego nie znaczy. - Przykro mi, ze jestes chory, sir - powiedzial w koncu, a potem zmienil taktownie temat. - Dlaczego Ministerstwo Spraw Zagranicznych interesuje sie zamordowanym mezczyzna? Ku zaskoczeniu Tristana ojciec nie cofnal dloni. - Czy znasz rosyjskiego meza stanu, Czartoryskiego? - Polskiego ksiecia? - upewnil sie Tristan. - Wiem o jego dzialalnosci podczas Kongresu Wiedenskiego, oczywiscie. Jestescie znajomymi, prawda? - Kiedys bylismy - odparl ojciec. - Gdy ksiaze jako mlody czlowiek mieszkal w Londynie. Poznal wówczas mlodziutka kurtyzane, niejaka Vostriko-va. Niektórzy sadzili, ze byla rosyjskim szpiegiem, pracujacym dla carycy, i miala za zadanie dbac o to, by ksiaze pozostal lojalny. - Nie ufala Czartoryskiemu? Ojciec usmiechnal sie chlodno. - Rosjanie nie ufaja nikomu - powiedzial. - Nawet wóz z garnkami nie moze opuscic granic Matki Rosji, zanim nie umieszcza posród nich szpiega. - I ma to cos wspólnego ze smiercia tego typka Gorsky'ego? F - Nie jestem pewien - przyznal z bólem Hau-xton. - Gdy ksiaze opuscil na dobre Londyn, jego kurtyzana zostala. Oczywiscie bylo to wiele lat temu. Z czasem znalazla sposób, by wyladowac w lózku wielu waznych czlonków rzadu, a gdy jej uroda zaczela blaknac, otworzyla w Soho burdel. - Patrzcie - Tristan uniósl brew - oto jak upadaja wielcy. Ojciec usmiechnal sie sarkastycznie. 48 - Och, to nie jest zwyczajny burdel - wyjasnil - lecz bardzo dyskretny przybytek, oferujacy rozrywki, jakie... cóz, jakie rzadko mozna kupic za pieniadze. I ogranicza klientele do najbardziej uprzywilejowanych i posiadajacych najwieksze wplywy. - Ach - wtracil Tristan cicho - to wyjasnia, dlaczego o nim nie slyszalem. Usmiech Hauxtona zbladl. - To prawda, mezczyzni tacy jak ty nie sa tam zapraszani. Mezczyzni pozbawieni wladzy i wplywów, to mial na mysli jego ojciec. Tristan nie poczul sie urazony. Sam wybral sposób zycia, i nie obchodzilo go, co sadzi o tym ojciec. Puscil dlon lorda i usiadl wygodniej na krzesle. - Nadal nie wiem, jak móglbym byc ci pomocny - powiedzial, rozkladajac rece. - Podejrzewasz najwidoczniej, ze ten Gorsky prowadzil jakas gre, ale, jak juz powiedzialem, ja go nie znalem. Ojciec utkwil wzrok w mrocznych glebiach pokoju. - Gorsky zostal zamordowany w bialy dzien - powiedzial w koncu. - Byli swiadkowie. Dwie mlode damy z dobrych rodzin. - A to pech - mruknal Tristan. - Widzialy twarz zabójcy? - Nie jestem pewien, co wlasciwie widzialy - przyznal ojciec. - I dlatego jestes mi potrzebny. Móglbys sie tego dowiedziec. Nagle Tristan zrozumial, dlaczego po niego poslano. - Nie - odparl stanowczo. - Przykro mi, ale nie. To zadanie dla tej nowej sluzby, policji, i dla sedziów. 43 - Phi! - parsknal lord z pogarda. - Wiekszosc z nich to durnie. - Zwykles mówic to samo o mnie, sir. Uslyszawszy to, lord zaczal skubac skraj nakrycia ze zlotego brokatu, szarpiac niemal nerwowo luzna nitke. - Nigdy nie uwazalem cie za glupca, Tristanie. Masz wspanialy umysl, problem jedynie w tym, bys chcial go uzywac. A twoje wyczyny w Grecji dowiodly takze, iz posiadasz swego rodzaju instynkt i talent do... cóz, nazwijmy to orientowaniem sie w sytuacji Tristan zerwal sie z krzesla. - Grecja udowodnila jedynie, jak bardzo bylem naiwny - odparowal. - Gdy sie o tym przekonalem, uznalem, ze pora, bym zajal sie swoimi sprawami. Czego ode mnie chcesz? - Jedynie tego, czego chcialem przez ostatnie trzy lata - powiedzial ojciec. - Bys przyjal stanowisko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Chce twojej pomocy. Ojciec zyczyl sobie, by zostal jednym z odzianych na czarno i zagrzebanych w papierach kru-czydel. Nie po raz pierwszy lord staral sie wywrzec na niego nacisk. Prawde mówiac, stalo sie to pomiedzy nimi prawdziwa koscia niezgody. - Predzej daloby sie zrobic jedwabna sakiewke z ucha swini - wymamrotal Tristan. - To nie wchodzi w gre, sir. Nie nadaje sie na polityka. Nie przekonasz mnie. - Dawno zrezygnowalem z prób, by do czegokolwiek cie przekonac. Obserwowal w milczeniu, jak Tristan przemierza sypialnie od okna do okna, a potem podchodzi do biblioteczki obok biurka, zapelnionej dzielami 50 na temat historii i polityki. Mlody mezczyzna czul sie w tym domu jak w pulapce, pozbawionej co prawda krat, przynajmniej tych z metalu. Ograniczaly go nie tyle sciany, co tesknoty dziecinstwa, ciezar niespelnionych oczekiwan ojca, rozpacz matki. Och, oczywiscie mógl wyjsc. Nic go tu nie trzymalo... Nic poza poczuciem obowiazku i kilkoma nowymi, niezbyt chetnie witanymi emocjami. Spojrzal w dól i zorientowal sie, ze podszedl do mahoniowej gotowalni* ojca, tej samej, która sluzyla wczesniej dwóm lub trzem pokoleniom Talbotów. Lezal na niej kieszonkowy zegarek ojca, pieczec i spinka do krawata, jakby dopiero co je zdjal, pozostawiajac na widoku, by móc rankiem szybko sie ubrac i wrócic do swego biura w White-hallu, do palacu lub do rozwiazywania nastepnego miedzynarodowego konfliktu, domagajacego sie jego uwagi. Ale lord Hauxton nie wróci juz do Whitehallu. A spinke wetknie w jego krawat nie osobisty lokaj, lecz przedsiebiorca pogrzebowy. Swiadomosc tego zasmucila Tristana bardziej, niz sie spodziewal. To ojciec pierwszy przerwal milczenie. - Moze porozmawialbys przynajmniej z rodzinami dziewczat - powiedzial znuzony - uzyskal zgode na to, by je przesluchac i wybadac, co wiedza? Jestes przystojny i czarujacy, nie beda sie wiec ciebie baly. Musze wiedziec, co uslyszaly. I co widzialy. A nawet, co sie im zdawalo. - Morderstwem powinno zajac sie Ministerstwo Spraw Wewnetrznych - odparl Tristan, nadal wpatrujac sie w rzeczy ojca. * Gotowalnia - tutaj: toaletka, mebel z umocowanym na stale lustrem i szufladkami - przyp. red. 45 - Rzeczywiscie, nawet kogos wyznaczyli - powiedzial lord. - Jednego z zauszników Peela, dosyc kompetentnego faceta nazwiskiem de Venden-heim. Lecz oni chca wiedziec jedynie, kto jest zabójca, aby postawic go jak najszybciej przed sadem i stracic. - Twój cel jest inny? - Calkowicie - odparl lord. - Ja chce sie dowiedziec dlaczego. I kto za tym stoi. - A jesli bylo to zwykle zabójstwo? - zasugerowal Tristan. - Atak szalu? Ktos chcial go ograbic i sprawy wymknely sie spod kontroli? Lord opadl z powrotem na pulchne poduszki. - Bardzo by mi ulzylo - przyznal. - Ale tak nie jest. Wiem, ze sie nie myle. Wyczuwam to kazda czastka mojej istoty. Tristan wzial do rak szpilke i jal obracac ja miedzy palcami. - Instynkt polityczny nigdy dotad cie nie zawiódl - powiedzial. - Zle wybrales jednak emisariusza. Obawiam sie, ze nie bede mógl pomóc. Lord zaklal cicho pod nosem. - Do licha, Tristanie, nie masz za grosz poczucia obowiazku? Pytanie zabolalo, zwlaszcza ze to poczucie obowiazku przywiodlo go dzis do domu ojca. - Dlaczego mialbym miec? - zapytal gwaltownie, odwracajac sie od gotowalni. Ojciec zdawal sie kurczyc pod spojrzeniem jego oczu. Zacisnal dlonie w gescie dziecinnej niemal bezradnosci i Tristan poczul, ze cos sciska go za serce. - Moze dlatego, ze jestem twoim ojcem i ze cie blagam? - odparl lord spokojnie. - Widzisz, powiedzialem to. Blagam. Jestes zadowolony? 52 Dziwne, lecz wcale sie tak nie czul. Uderzylo go tez, iz po raz pierwszy ojciec o cos go poprosil - nie zazadal, lecz wlasnie poprosil. Spojrzal znów na wyniszczonego mezczyzne, który w ciagu kilku ostatnich miesiecy zmienil sie w karykature samego siebie, i poczul przyplyw niepozadanej litosci. A moze lord po prostu nim manipulowal. Bezposrednie polecenie móglby odrzucic. Lecz prosbe starego, umierajacego ojca? Nigdy. - Dobrze wiec - rzekl w koncu. - Powiedz mi, co wiesz. * * * Markiz Nash nie byl zadowolony. Stal wyprostowany jak struna, z zalozonymi z tylu rekami, przed masywnym mahoniowym biurkiem w wylozonej drewnem bibliotece i próbowal sie powstrzymac, by nie przeklinac glosno w obecnosci dam, czyli swej plochej macochy Edwiny i dwóch przyrodnich sióstr. - Wielce niefortunna sprawa - powiedzial, przygladajac sie, jak macocha nalewa herbate. Wiesci o tym, co stalo sie poprzedniego dnia na Strandzie, dotarly do niego wczesnym rankiem. Poslal zaraz po macoche i siostry, wzywajac je do swego domu przy Park Lane, aby dowiedziec sie szczególów. Macocha odstawila srebrny imbryk. - Cóz, uwazam, ze to podle, dac sie zadzgac w miejscu publicznym - zacwierkala. - Przysiegam, o malo nie zemdlalam, kiedy sie dowiedzialam. Filizanka Phaedry zabrzeczala, kiedy dziewczyna podniosla ja do ust. - Blagam, mamo, nie zaczynaj znowu - wymamrotala. - Naprawde nie sadze, by ten dzentelmen 47 zamierzal uchybic etykiecie, padajac martwy w sklepie. J Markiza odwrócila sie na waskiej sofie. - Cóz, Phaedro, mogliby ograniczac tego rodzaju paskudne sprawki do East Endu, gdzie mozna by sie ich spodziewac - oznajmila. - Phoebe musiala przyniesc mi sole. Prawda, kochanie? - Tak, mamo - odparla Phoebe, spuszczajac z falszywa, byl tego pewien, skromnoscia wzrok -1 pomyslec, ze byla tam Phaedra! - paplala dalej macocha. -Taki skandal! A biedna Phoebe ma zadebiutowac wkrótce w towarzystwie! - Teraz nikt nie przyjdzie na mój bal - poskarzyla sie Phoebe, wydymajac dolna warge. - Phae wszystko zepsula. - Co za nonsens, Phee! - jeknela Phaedra Nash tez mial ochote jeknac. Smutna prawda wygladala bowiem tak, ze Phoebe i Edwina nie mialy za grosz rozumu. Od lat zrzucal opieke nad nimi na barki Phaedry, a wczesniej siostry Edwiny, lady Henslow. Gdyby nie one, kto wie, co mogloby sie stac. Macocha i Phoebe wpadlyby do studni, umarly z glodu lub zastawily rodzinne dobra, by kupic nowe wstazki. A Tony - mimo politycznego wyczucia - me byl wcale lepszy. Poza nim Phae byla jedyna rozsadna osoba w rodzinie i fakt, iz to wlasnie ona znalazla sie w niewlasciwym miejscu o niewlasciwej porze, stanowil jedyny jasny punkt calej sprawy. Taka przynajmniej mial nadzieje. - Nie dramatyzuj, Phoebe - powiedzial. - Ludzie uwielbiaja skandale. A teraz bedziemy mogli dostarczyc im wielce smakowitego tematu do plotek - Mimo to sytuacja jest trudna, Nash. - Macocha uwielbiala dramat. - Nazwisko Phaedry pojawi sie zapewne w gazetach. 54 - Nikt z tej rodziny - powiedzial markiz stanowczo - nie zostanie wymieniony w gazetach z nazwiska. Rozmawialem juz z lordem de Vendenheim z Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. Phaedra zwiesila glowe. - Dziekuje, Stefanie. Nash poczul przyplyw cieplych uczuc. - Nie ma za co, Phae. - Usmiechnal sie ponad filizanka. - Nic sie przeciez nie stalo, prawda? Cóz, nie mialem na mysli, oczywiscie, tego biedaka z nozem w plecach. Nawiasem mówiac, byl Rosjaninem. Z pewnoscia o tym nie wiedzialas. Twarz Phaedry przybrala na moment dziwny wyraz, który jednakze zaraz zniknal. Reszte czasu spedzili, gawedzac o balu Phoebe. Macocha przeskakiwala jak zwykle z tematu na temat - jedzenie, stroje, plotki - trajkoczac bez ladu i skladu. Byl to jednak znajomy rodzaj paplaniny, do którego przywykl i chyba nawet go lubil. - Cóz - stwierdzila lady Nash, gdy wyniesiono tace z zastawa do herbaty. - Phoebe ma dzis przymiarke sukni i ciotka Henslow pewnie juz na nas czeka. Nash spojrzal na Phaedre i spytal z cicha, skladajac palce w stozek: - A co z toba, moja droga? Sprawilas sobie cos nowego, by uhonorowac pierwszy bal Phoebe? Siostra potrzasnela glowa. - Nie wybieram sie w tym sezonie na zaden bal. - Z przyjemnoscia sprawilbym wam obu nowa garderobe, Phae - naciskal brat. - Pomysl o tym, prosze. Powiedzmy, ze bylby to dowód mojego oddania. - Dziekuje. - Phaedra odwrócila wzrok. - Juz zdecydowalam. 49 Lady Nash zacisnela usta. Poslala starszej córce mroczne, karcace spojrzenie, lecz sie nie odezwala. Nash usmiechnal sie z przymusem. - Wiec jesli nie masz dzis przymiarki, moze zostalabys ze mna dluzej? - zasugerowal, wskazujac gestem szachownice. - Od wieków nie mialem godnego przeciwnika. - Och, Nash! - Macocha poklepala go z uczuciem po ramieniu. - Z dzieckiem w domu i drugim w drodze nie masz chyba czasu na gre? - Rzeczywiscie, nie mam go zbyt wiele. - Nash wstal, nadal sie usmiechajac. - Zostaniesz, Pha-edro? - Oczywiscie. - Phaedra umiala rozpoznac polecenie, wydane przez glowe rodziny, nawet jesli maskowala je uprzejmosc. Lady Nash i jej mlodsza córka wkrótce ich opuscily, wywolujac mnóstwo zamieszania, zwiazanego z szukaniem torebek, nakladaniem kapeluszy i szali, cmokaniem w policzek. Gdy wreszcie wyszly, Phaedra z dusza na ramieniu ruszyla za bratem. Poprowadzil ja w glab biblioteki ku eleganckiemu intarsjowanemu stolikowi, przy którym czesto grywali. Ledwie byla w stanie o tym pomyslec, umysl miala bowiem otepialy ze zmartwienia i zalu. Kimkolwiek byl zamordowany, byl tez istota ludzka - o czym inni zdawali sie nie pamietac. - Czy na Strandzie wydarzylo sie cos jeszcze, o czym powinienem wiedziec? - zapytal Stefan spokojnie. - Cos, o czym wolalas nie wspominac w obecnosci Edwiny i Phoebe? Zawahala sie na chwile. Jak dobrze byloby zwierzyc sie bratu, zrzucic ciezar na jego barki. Nie smiala jednak tego zrobic. - Nie. Nic wiecej sie nie wydarzylo. 56 - Doskonale. - Blysnal wilczym usmiechem i Phoebe wiedziala juz, ze jest w tarapatach. Nash zalozyl znów dlonie za plecami i jal przechadzac sie wzdluz sciany zawieszonej obrazami. Phaedra zdawala sobie sprawe, ze to jemu przypadala zawsze rola osoby dyscyplinujacej krewnych. Wyciagal ich z klopotów i tuszowal skandale. Zapewnial dach nad glowa i placil pensje, a fakt, ze byl najstarszy, mial niewiele wspólnego z jego pozycja glowy rodziny. Chodzilo raczej o to, iz byl z natury silny i opanowany. Prawie wszyscy - nawet jej matka, Tony i Phoebe - traktowali go bardziej jak glowe rodu niz zwyklego czlowieka. Czy byla doprawdy w tarapatach? Czy Stefan planowal zlajac ja za to, co wydarzylo sie w sklepie pana Kemble'a? Nie sadzila, by taki mial wlasnie zamiar. Jej brat byl czlowiekiem sprawiedliwym. A przede wszystkim, mimo dzielacej ich róznicy wieku, doskonale ja rozumial. Nawet jej matka miala zwyczaj mawiac, ze z nich czworga - Stefana, Tony'ego, Pha-edry i Phoebe - tylko Phaedra i Stefan sa do siebie podobni. Phaedra wiedziala zazwyczaj, o czym mysli brat - czasami wczesniej niz on. Co wiecej, Stefan jej sie zwierzal. Ufal, iz pomoze mu chronic rodzine. Az do teraz nie mieli przed soba tajemnic. - Nie chodzi tylko o wczoraj, prawda? - spytala, skladajac na kolanach zacisniete dlonie. Nash sie zatrzymal. - Nie, prawde mówiac, chodzi o suknie. - Suknie? - Zmarszczyla, zdziwiona, brwi. - Suknie, której nie bedziesz dzisiaj mierzyla - wyjasnil. Slyszac to, podskoczyla na krzesle. - Prosze, Stefanie, jeszcze i ty! 51 Podszedl blyskawicznie i chwycil ja za ramiona. - Dlaczego nie, Phae? Ja... móglbym cos zalatwic. Moze lady Henslow moglaby pomóc? - Nie - zaprotestowala z gorycza. - Ciotka Henslow dosc nam juz pomogla, nie sadzisz? Zacisnal usta i nie zdejmujac dloni z jej ramion, potrzasnal glowa. - Bóg swiadkiem, ze winie siebie za to, co ci sie przydarzylo - powiedzial. - Phae, kochanie, nie masz jeszcze dwudziestu dwu lat. Cale zycie, normalne zycie, powinno byc dopiero przed toba. Malzenstwo. Moze rodzina. Wyrwala sie i podeszla raz jeszcze do okna, wychodzacego na Park Lane. - Teraz, kiedy masz Xanthie, twoje poglady na malzenstwo troche sie zmienily, prawda? - stwierdzila z gorycza, której nie byla w stanie ukryc. - Stales sie konwencjonalny. - Zabrzmialo to tak, jakbys mówila o paskudnej chorobie. Potrzasnela glowa. Gleboki, bezbrzezny smutek zdawal sie ja przytlaczac, kladac sie kamieniem na sercu i pozostawiajac pograzona w smutku i wstydzie. Instynktownie, jak czesto sie jej zdarzalo, polozyla dlon na brzuchu, jakby chciala zakryc mroczna pustke w swym lonie. Tak, latwiej bylo udawac. Udawac, ze to nie mialo znaczenia. Ukrywac sie za dowcipem i intelektem, poslugujac sie nimi jak tarcza i wmawiajac sobie, iz czuje sie szczesliwa, zyjac tak, jak zyje, i ze nie odebrano jej czastki siebie. Posmutniala jeszcze bardziej. - Nie moge juz na ciebie liczyc, Stefanie? - wyszeptala. - Odmówisz mi wsparcia teraz, po wszystkich tych latach, kiedy to stales przy mnie murem? 52 Wyraz twarzy Nasha gwaltownie sie zmienil, spojrzenie brazowych oczu zlagodnialo. Przyciagnal ja ku sobie i mocno przytulil. Nie oponowala. - Nigdy, króliczku - wymamrotal ponad jej glowa. - Chcialbym jednak, bys wiedziala, ze jesli zechcesz, i tylko w takim przypadku, zaaranzuje cos dla ciebie. Phaedra byla zadowolona, ze Stefan nie moze dostrzec lez, jakie naplynely jej nagle do oczu. - Zaaranzujesz: co? - wykrztusila, przywierajac do niego tak, jak nie czynila tego, odkad skonczyla pietnascie lat. - Malzenstwo, Phae - wymamrotal, zaciesniajac uscisk. - Znajde ci meza, dobrego i milego. Phaedra zasmiala sie przez lzy. - Zdesperowanego starego wdowca z osmiorgiem potomstwa? - Nie, kogos, komu moglabys urodzic dzieci. Potrzasnela glowa, zaczepiajac wlosami o zarost na jego brodzie. - To sie nie uda, Stefanie. - Malzenstwo mozna zaaranzowac, skarbie. Móglbym zrobic choc tyle. - Obiecales, Stefanie - wyszeptala. -1 dotrzymam obietnicy - odparl spokojnie. - Zyczysz sobie, bysmy wiecej o tym nie rozmawiali? - Wlasnie. Poczula, ze jego uscisk slabnie. - Doskonale. - Glos mial smutny. Zrezygnowany- Wiem, ze chciales dobrze - powiedziala, ocierajac grzbietem dloni policzki. Na Boga, nie zachowa sie jak slabe, placzliwe dziewczatko, nawet wobec Stefana. Brat uniósl jej brode. 59 - Kup sobie kilka nowych sukien, Phae - polecil stanowczo. - Cala garderobe, tym razem w troche zywszych kolorach, a juz przynajmniej suknie na bal Phoebe i druga, na gale Xanthii w czerwcu. Prosze, nie zawiedz mnie w tym wzgledzie. - Czy to rozkaz? Przesunal kciukiem po zalzawionej powiece Phae, zwazajac, by nie zabrudzic okularów. - Na milosc boska - powtórzyl - jesli nie bedziesz pokazywala sie od czasu do czasu z siostra na miescie, wywola to wiecej plotek, niz gdybys wychodzila codziennie. - Skoro nalegasz... - Owszem - przytaknal. - A teraz co, szachy? Phaedra potrzasnela glowa. - Jestes bardzo mily - powiedziala - w domu czeka jednak na mnie mnóstwo pracy. - Ach, bielizna do poskladania i gospodyni, której nalezy sie reprymenda. - Brat usmiechnal sie cieplo i napiecie w pokoju zelzalo. - A moze chodzi raczej 0 ksiazke. Pilna Phaedra, zaabsorbowana obowiazkami, z nosem w zakurzonych tomiszczach. - Dzis chodzi rzeczywiscie o ksiazke. - Twarz Phaedry pojasniala. - Czytam po raz kolejny Zywoty Plutarcha w przekladzie Langhorne'a. Czuje sie z tego powodu troche winna, jednak czytanie po angielsku idzie o tyle szybciej niz w oryginale... Wypowiedziane na glos, zabrzmialo to okropnie nudno. Pózniej, wspominajac rozmowe z bratem, uswiadomila sobie, ze cale jej zycie stalo sie nudne; uczynila je takim, znajdujac w przewidywalnosci pocieche i ukojenie. Nie wiedziala tylko - bo 1 me sposób bylo tego przewidziec - ze to spokojne zycie wkrótce calkowicie sie zmieni. Rozdzial 3 Zwaz jak cnota, niczym ukryte slonce, Przeblyskuje spod niegodnej szaty. Tymczasem przy Long Acre Tristan ubieral sie staranniej niz zwykle, powstrzymujac z trudem zniecierpliwienie. Musial wyprawic sie do statecznego, przyzwoitego Mayfair, miast powioslowac, jak zaplanowal, w góre rzeki z gromada wesolych zabijaków. Rozlozyliby koce na oslonietym od wiatru skrawku brzegu i spedzili popoludnie, plawiac sie w sloncu, poszturchujac i zakladajac sie, kto okaze sie tego dnia najsilniejszy. Z pobliskiej gospody przyniesiono by wielkie kufle zimnego piwa, a jedna lub dwie dziewki sluzebne przyszlyby zagrzewac mlodzienców do walki. Nic z tego jednak. Zamiast bryczesów i milej w dotyku, wygodnej koszuli bedzie musial odziac sie jak na dzentelmena przystalo. Nie ma co marzyc, by kragla dziewka usiadla mu dzis na kolanach, wiercac pulchnym zadkiem i obejmujac ramionami za szyje. Zamiast tego przyjdzie mu wstapic do domu starszej z dwóch dam, które mialy nieszczescie znalezc sie w sklepie na Strandzie w czasie, gdy popelniono tam morderstwo - sawantki w nieokreslonym wieku. Westchnal i wyciagnal reke po swie 55 za krawatke. Mial nadzieje, ze nie zakonczy dnia, uduszony wlasnym krawatem. Jak go ostrzezono, lady Phaedra Northampton byla mlodsza siostra markiza Nash, twardego i nieustepliwego gracza, którego znal z wyscigów. A lorda Nash, choc malzenstwo nieco zlagodzilo mu charakter, lepiej bylo nie denerwowac. Moze Tristanowi pisane bylo zostac jednak dyplomata, o czym od dawna marzyl jego ojciec. Skonczyl wiazac krawat i opuscil rece. - Szpilka, milordzie? Obejrzal sie i zobaczyl swego lokaja. Uglow stal, podajac mu grubymi palcami jakis przedmiot. - Dziekuje. Wzial szpilke, umiescil ja na wlasciwym miejscu i przyjrzal sie sobie w starym, cetkowanym lustrze, zawieszonym byle jak nad umywalnia. Nie zdobyl sie dotad, by kupic stojace lustro, ani jakiekolwiek inne, w którym móglby dokladnie sie przejrzec. Poza placeniem krawcowi rachunków i stanowcza odmowa wlozenia na siebie czegokolwiek rózowego nie zawracal sobie glowy garderoba. Nagle przyszlo mu do glowy, iz poleganie na cokolwiek watpliwej opinii Uglowa moze okazac sie dzis bledem. - Jak wygladam? - zapytal mimo to, pociagajac za mankiety koszuli. Uglow zmarszczyl mocniej krzaczaste brwi. - Jak spod igly, sir - uznal w koncu. - Prawdziwy dzis z pana dzentelmen. Tristan sie rozesmial. - Po raz pierwszy ktos tak o mnie powiedzial - zauwazyl. - Sprawdzmy wiec buty. Jak lustro, czyz nie? Dzisiaj, drogi chlopcze, lepiej zeby tak wlasnie wygladaly. 62 - Owszem, byle nie jak panskie lustro - zauwazyl Uglow z uraza. - Chyba zdazylem sie juz nauczyc, jak nadac wlasciwy polysk butom, sir. - Wybaczcie, Uglow - powiedzial Tristan skruszony. - Raczej nie jestem dzis soba. Uglow chrzaknal i podal chlebodawcy surdut. Tristan wlozyl go, a potem, niemal w ostatniej chwili, o czyms sobie przypomnial. Wrócil do goto-walni, wysunal górna szuflade, przez chwile czegos w niej szukal, a potem wyjal skórzana kasetke na bizuterie. Trójdzielny i upierzony herb - och, jakze szlachetnych - Talbotów mrugnal ku niemu, osadzony w solidnym zlocie. Wsunal sygnet na palec prawej dloni, dziwiac sie w duchu, iz nie potrafi sobie przypomniec, kiedy ostatni raz go nosil. Nie minelo dziesiec minut, a zbiegal juz waskimi schodami, prowadzacymi z jego mieszkania wprost na ulice. Callidora czekala w stajni w poblizu Co-vent Garden, osiodlana i gotowa. Co prawda do rezydencji Anthony'ego Hayden-Wortha, szwa- gra lorda Nash, u którego zatrzymala sie dama, bylo stad niedaleko, lecz Callidora, okryta czarna satyna, z wielkimi kopytami i rozdetymi, parskajacymi nozdrzami wywierala nie lada wrazenie. Jak na tak elegancka klacz, byla tez zadziwiajaco duza, miala szeroka piers i dlugie nogi. Callidora byla kiedys koniem kawaleryjskim. Wracajac z Grecji, Tristan zabral klacz ze soba, czesciowo dlatego, iz nie potrafi! jej zostawic. Byla na wpól arabem - stad czarna masc, na wpól andra-vida - stad imponujace rozmiary. I, podobnie jak w przypadku Tristana, jej wyglad bywa! mylacy. Pomimo groznej prezencji i dziarskiego zachowania, klacz nie byla juz mloda. Za to spokojna niczym rozpieszczony domowy kot i absolutnie posluszna. 57 Przynajmniej zazwyczaj. Co pokazuje, iz nie nalezy wierzyc istotom plci zenskiej. Na Brook Street, kiedy docieral juz niemal do Grosvenor Square, Callidora zaczela przeste-powac z nogi na noge, blyskajac przerazonym spojrzeniem w kierunku stojacych na rogu gazeciarzy. Nagle rozlegl sie krzyk. Gazety i piesci poszly w ruch. Jeden z gazeciarzy przyparl drugiego do wozu z warzywami i jal okladac bezlitosnie piesciami. Wiatr cisnal rozpostarta plachte gazety na jezdnie. Callidora zarzucila lbem i pomknela przez ulice, prosto na wóz z weglem, nadjezdzajacy od strony Duke Street. - Prrr! - krzyknal woznica, hamujac gwaltownie. Wóz przechylil sie i wegiel o objetosci mniej wiecej wiadra runal kaskada na ulice. Po drugiej stronie placu dama w eleganckiej szarej sukni zamarla w pól kroku, a potem cofnela sie na chodnik, przewracajac z irytacja oczami. Podczas gdy Tristan staral sie uspokoic wierzchowca, handlarz warzywami zeskoczyl z wozu i rzucil sie ku walczacym, próbujac ich rozdzielic. Byl juz jednak leciwy i pochylony ze starosci, zas jeden z walczacych - mlody i dosyc brutalny. Rzucil sie na interweniujacego i pchnal go na wóz. Kosz z rzepa przewrócil sie, gubiac zawartosc, która wysypala sie na jezdnie, a za nia kapusta. Tak wiec rzepa, kapusta i wegiel wymieszaly sie na drodze, ladujac wprost pod kopytami Callidory. Klacz cofnela sie gwaltownie, unoszac przednie nogi i omijajac o cale wóz. Na surducie starego pojawila sie krew. Tristan zeskoczyl natychmiast z siodla i ruszyl ku walczacym, zdejmujac po drodze rekawice. - Przytrzymaj ja - rozkazal, wciskajac wodze starcowi. 64 Dotarlszy do miejsca, gdzie toczyla sie bójka, bez trudu oderwal wiekszego gazeciarza od mniejszego. Brutal odwrócil sie i wymierzyl Tristanowi cios piescia w twarz. - Pilnuj swego nosa! Tristan potrzasnal obolala glowa i wyprowadzil cios lewa, trafiajac goscia w szczeke. - Na Boga, naucze cie, ze nie nalezy rzucac sie na mniejszego od siebie - powiedzial, usmiechajac sie szeroko. Osilek odpowiedzial usmiechem i rzucil sie na Tristana. Weglarz zeskoczyl z wozu, wygrazajac walczacym. Podczas gdy Tristan i jego przeciwnik okrazali sie nawzajem, wymierzajac ciosy, weglarz jal sie domagac, by ktos pozbieral jego towar. Callidora nadal stawala deba, rzac donosnie i toczac dookola dzikim spojrzeniem, z czarnymi nozdrzami wielkimi niczym rzepy, które rozgniatala kopytami. Wlasnie wtedy osilek uderzyl, gotujac sie do zadania decydujacego ciosu. Popelnil jednak blad. Tristan byl co prawda szczuplejszy, wysoki, jednak i silny - lepszy zapasnik niz bokser. Kilka trzepniec i opryszek lezal oto na ziemi, pokonany, o ile nie zalatwiony na dobre. - Hej, tam! - zabrzmial gdzies z tylu gleboki glos. - Co tu sie dzieje? Tristan siedzial wlasnie na osilku, próbujac zmusic go do poddania, podczas gdy mniejszy facet, zdobywszy sie na odwage, kopal napastnika po zebrach. - Auuu! - Osilek szarpnal sie, próbujac zrzucic Tristana. - Pusc mnie do tego kurdupla! Mniejszy facet kopnal jeszcze raz. 59 - Przestan, do licha! - rozkazal Tristan, zerkajac na mniejszego gazeciarza. - Przestan kopac... Byla to ostatnia swiadoma mysl, jaka zagoscila na jakis czas w jego glowie. Padl na bok, czujac, ze ogarnia go ciemnosc. Kiedy sie ocknal - kilka chwil, a moze dni pózniej - zobaczyl linie dachów Brook Street, kolyszaca sie nad glowa niczym gigantyczna ukladanka, poprzecinana slonecznymi promieniami, a takze dziwnie rozdwojona wizje damy w szarosciach. Spogladala na niego z oburzeniem. Jej usta poruszaly sie bezglosnie, niebieskie oczy polyskiwaly za szklami okularów w solidnych zlotych oprawkach. Uznal, ze najlepiej bedzie zamrugac. Moze wizja zniknie. Jezu, alez bolala go glowa! - Oj, panie Pimkins! - dobiegly go slowa wypowiedziane ulicznym slangiem. - Co z pana za kon-stabl! Zalatwil pan lepszego goscia! Tuz kolo ucha Tristana zaszelescily spódnice. - Cofnijcie sie, glupcy - powiedzial ostry, damski glos. - Mówie, cofnijcie sie. Panie weglarzu, prosze podniesc tego dzentelmena, jesli pan laskaw. Ktos - a moze kilku ktosi - ujelo Tristana za ramiona i pomoglo mu wstac. Dama w szarym stroju zniknela, podobnie jak jego kapelusz. Poczul z tylu glowy dotyk lekkich, chlodnych palców. - Cóz, nie wyglada to dobrze. - Kobieta o ostrym jezyku stala teraz za nim. - Bedzie wymagalo szycia. Tristan jeknal i spróbowal usiasc, lecz mu nie pozwolono. - Och, slodki Jezu! - Mezczyzna w niebieskim policyjnym mundurze przesunal sie przed oczami Tristana gladko, jakby plynal. Mial nos jak kartofel i przestraszone spojrzenie. Nadal trzymal 66 w dloni narzedzie, którym powalil Tristana - ciezka laske z metalowym okuciem. Królewski herb polyskiwal w sloncu popoludnia. - Boze, niechybnie mnie za to wyleja! - Przestan skamlec, Pimkins - powiedziala kobieta, obchodzac Tristana. Glos miala z lekka ochryply. Uwodzicielski, sypialniany rodzaj glosu. Tristan potrzasnal glowa, skupil spojrzenie i zobaczyl gazeciarzy, a po chwili takze kobiete. Tak, to byla dama w szarej sukni, która przewracala przed chwila oczami, próbujac przejsc przez ulice. Glos glosem, Tristan nie przepadal jednak za sta- nowczymi, nieprzyjaznie nastawionymi kobietami; wolal te radosne i chetne. Oparl sie o wózek z warzywami i zamrugal, próbujac pozbyc sie niewiasty z widoku. Jednak dama nie zamierzala zniknac, przeciwnie, najwidoczniej objela dowodzenie. - Zabierzcie tych ludzi z Brook Street, Pimkins - polecila, wskazujac karcaco palcem gazeciarzy. - Bijatyka na ulicy, tez mi cos! Jesli jeszcze raz was tu zobacze... - To mój róg! - przerwal jej wiekszy chlopak. - Nieprawda! - zaprotestowal drugi. - Jesli kiedykolwiek - kontynuowala jak gdyby nigdy nic kobieta - zobacze któregos z was po tej stronie Grosvenor Square, mój brat zaprowadzi was obu przed sedziego. Czy wyrazilam sie jasno? Mniejszy z dwójki zwiesil glowe. - Dalej, jazda stad! - Policjant wskazal laska w kierunku Duke Street. - Slyszeliscie, co powiedziala ta pani. Juz was tu nie ma. Opryszek obrzucil ich pelnym zlosci spojrzeniem i powlókl sie z wolna ulica, niosac paczke gazet zwiazana na krzyz sznurkami. 61 - Ale to naprawde mój róg, milady - poskarzyl sie mniejszy chlopak, szorujac stopa po jezdni. Nie mógl miec wiecej jak siedemnascie lat i byl nizszy od kobiety niemal o glowe. Mial na sobie znoszony brazowy plaszcz i buty o zdartych niemal do cna zelówkach. - Wie pani, ze to mój róg, bo widywala mnie tam pani codziennie. Tristan poniechal prób usuniecia kobiety ze swojego pola widzenia i przygladal sie jej zafascynowany. Bujne, kasztanowozlote wlosy miala spiete w prosty kok, lecz choc odziana byla skromnie, nigdy nie pomylilby jej ze sluzaca. Nie, byla dama w kazdym calu - dama, która przytupywala wlasnie stopa. Gniewny blysk w jej oku znacznie jednak zlagodnial. - Nie powinienes byl kopac tego mezczyzny, gdy lezal juz na ziemi - powiedziala w koncu. - Tak sie nie robi, prawda? Gdybys sprowadzil od razu Pim-kinsa, nie musielibysmy teraz radzic sobie z tym... tym znokautowanym dzentelmenem. - Tak, prosze pani - przytaknal chlopak ponuro. - Nie zostalem znokautowany - zaprotestowal Tristan. Spróbowal udowodnic to, otrzasajac sie i podnoszac z chodnika. Niewiasta zerknela na niego z pogarda. - Mozesz pójsc na reszte miesiaca na Oxford Street - powiedziala, nadal zwracajac sie do chlopca. - Tak, prosze pani, tylko ze kilku gosci obstawia juz Oxford Street - powiedzial. - To mój róg, a mam do nakarmienia chora matke i trzy glodujace siostry. Dama zmarszczyla gniewnie brwi. - Doprawdy? - spytala. - Nie klam, bo i tak dowiem sie prawdy. 62 - O, to na pewno - wymamrotal ponuro Tristan. - One zawsze sie dowiaduja. Dama obdarzyla go kolejnym, pelnym pogardy spojrzeniem, unoszac brew. - Co wiesz o koniach? - spytala, wracajac spojrzeniem do chlopca. - Cos tam wiem, prosze pani - odparl, szurajac znów stopa. Tak, potrafisz odróznic ucho od zadu, pomyslal Tristan, a i to niekoniecznie. Dama westchnela. - Cóz, mysle, ze poradzisz sobie z wyrzucaniem nawozu nie gorzej od innych - mruknela. - Zajdz do stajen za domem i spytaj o Feathersa, stangreta. Przyda nam sie stajenny. - Tak, prosze pani. - Oczy chlopaka rozszerzyly sie z zaskoczenia. Pociagnal za lok nad czolem. - Dziekuje. Niech Bóg pania blogoslawi. Pomknal ulica, jakby sie obawial, ze kobieta zmieni zdanie. Tristan przeciagnal dlonmi po wlosach. Pulsowanie w skroniach ustepowalo, zastapione tepym bólem z tylu glowy. Z pobliskiego domu wyszlo dwóch lokajów. Jeden pozbieral wegiel i warzywa, a drugi zajal sie wierzchowcem Tristana. Kobieta spojrzala na Callidore i jela przygladac sie klaczy - z ukosa i dziwnie szacujaco. - Wracaj do swojej budki, Pimkins - powiedziala z nieobecna mina. - Zajme sie glowa tego dzentelmena. - Tak, prosze pani. W koncu spojrzala znów na Tristana. Najwidoczniej zapomniala juz o tym, co tak zaintrygowalo ja w Callidorze. 69 - Moze pan isc? - spytala, odrobine jakby lagodniej. - Czy którys z lokajów ma panu pomóc? - Nic mi nie jest - wymamrotal. - Dziekuje. -Akurat. - Wsparla na biodrze mala piesc. - Krwawi pan. I pewnie doznal wstrzasnienia mózgu, o ile ma pan mózg w tej slicznej glowie. To ostatnie zdanie wymamrotane zostalo pod nosem. - Slyszalem - powiedzial Tristan, pocierajac skron czubkami palców. Kobieta zmruzyla oczy. - Prosze za mna - powiedziala bardziej wladczo. - Rane trzeba opatrzyc. Tristan rozejrzal sie ostroznie, próbujac odzyskac orientacje. - Dziekuje, lecz musze zlozyc w okolicy wizyte. - Doskonale, jak pan sobie zyczy - odparla, unoszac dlonie. - Najwidoczniej ma pan twarda glowe. Mam jednak nadzieje, iz zdaje pan sobie sprawe, ze z brudnymi dlonmi i kolanami oraz zakrwawionym kolnierzykiem wyglada pan dosc od- streczajace Tristan nie zdawal sobie sprawy, jak wyglada. Spojrzal w dól i przekonal sie, ze trud Uglowa poszedl na marne. Buty nie byly juz wypolerowane niczym lustro. Do diaska! Przez chwile zastanawial sie, czy nie pójsc wpierw do domu ojca, uznal jednak, ze lepiej skorzystac z oferty damy w szarym stroju. Ojciec móglby dostac apopleksji, a przy jego stanie zdrowia... - Gdybym mógl odrobine sie oczyscic...? - zasugerowal, spogladajac znów w bystre, niebieskie oczy damy. - Chyba powinienem zrezygnowac dzis z wizyty. Jej usta wygiely sie w sposób niemalze czarujacy. 70 - Zgadzam sie. - Uniosla dlon i jeden z lokajów natychmiast ku nim podbiegl. - Tak, lady Phaedro? - Badz tak dobry, Stabler, i pomóz temu dzentelmenowi dostac sie do domu - polecila. - A potem przynies miske z goraca woda i kilka reczników. Trzeba bedzie opatrzyc rane. Mysle, ze salonik z tylu domu bedzie w tym celu najodpowiedniejszy. Lecz Tristan ledwie uslyszal, co powiedziala. Lady Phaedro. Czyz nie tak brzmialo jej imie? A moze cios naprawde go otumanil? Przechylil na bok glowe. - Pani jest... - zaczal niepewnie. Spojrzala na niego i uniosla delikatna, ciemna brew. - Jestem...? - Byla pani wczoraj na Strandzie - powiedzial ze znacznie wieksza pewnoscia. - Kiedy... tak, kiedy zadzgano tam pewnego cudzoziemca. Dama zbladla nieco i wyraznie zesztywniala. - Rzeczywiscie - mruknela niskim, gardlowym glosem. - Czlowiek zaczyna sie zastanawiac, czy nie stal sie aby magnesem, przyciagajacym furiatów. Odwrócila sie gwaltownie. Spódnice zawirowaly, odslaniajac pare smuklych, zgrabnych kostek i skrawek obszytej koronka halki. Tristan, zaintrygowany, podazyl za kobieta, kierujac sie ku domowi, z którego wyszli przed chwila lokaje. Dama szla przed nim sztywna, jakby polknela kij. Weszla pierwsza na schody i Tristan przekonal sie, mile zaskoczony, ze szara spódnica opina sie na przyjemnie zaokraglonej, apetycznej pupie, 65 która wydawala sie cokolwiek nie na miejscu u osoby tak ubranej i o tak nieprzychylnym zachowaniu. Poza tym bylo w niej cos... cos mgliscie znajomego. Odwrócila sie, by podziekowac lokajowi, przytrzymujacemu drzwi i zaszokowany Tristan uswiadomil sobie, ze jest bardzo ladna, a jej nogi siegaja chyba nieba. Natychmiast zaczal rozwazac mozliwosci, jakby bylo to jego druga natura - bo i, prawde mówiac, bylo. A moze ozywil sie nie tyle jego umysl, co inna czesc anatomii. Uwazal, iz kazda kobieta ma w sobie potencjal. Ta zas, prawdopodobnie, miala go az nadto. Tak, pozbawiona ponurej sukni, z gestymi, kaszta-nowozlotymi wlosami, opadajacymi niemal do talii... Och, Boze! Glowa bolala go jak diabli, zadanie, którym obarczyl go ojciec, wisialo nad nim niczym miecz Damoklesa, a lady Phaedra Northampton byla mlodsza siostra lorda Nash. Niezamezna siostra, dodal. Doprawdy, dziewczyna nie miala zapewne wiecej niz dwadziescia piec lat, chociaz robila, co mogla, by sie postarzyc. Zaprowadzila go do saloniku. - Swiatlo bedzie tu lepsze - wyjasnila. Chociaz umeblowane luksusowo frontowe pokoje pelne byly marmurów i zlocen, w saloniku znajdowaly sie jedynie dosc juz sfatygowane fotele, antyczny stolik do gry, stosy ksiazek i magazynów. Podloge zascielal przyjemnie znoszony dywan w odcieniach zlota i ciemnej czerwieni. Kiedy znalezli sie w srodku, rozsadnie zostawila drzwi otwarte, po czym podeszla do okna i odsunela brokatowe kotary, wpuszczajac do pomieszczenia sloneczne promienie. Poruszala sie szybko i skladnie, w sposób swiadczacy o zdecydowaniu, 72 ale i mily dla oka. Ruchy kobiety, która ma wiele do zrobienia... i doswiadczenie w wykonywaniu tegoz. Powaznej kobiety. O wiele za powaznej. Potraktowal to jak wyzwanie. - Prosze zdjac, z laski swojej, surdut - powiedziala, podchodzac do starego kredensu z orzechowego drewna i otwierajac drzwiczki. Tristan posluchal, przygladajac sie jej szacujace Nie wygladalo na to, by czula sie zazenowana, proszac mezczyzne, by sie rozebral. I ani troche sie go nie bala. Moze jest zatem nadzieja... Nie. Nic podobnego. Nawet cienia nadziei. Przestan! Zlajal sie w mysli, nie zdolal sie jednak powstrzymac, by choc troche sie z nia nie podroczyc: - Lady Phaedro, to w najwyzszym stopniu ryzykowne. Odwrócila sie ku niemu, zamiatajac podloge warstwami spódnicy. - Slucham? - spytala sztywno. - Dzentelmen nie rozbiera sie w obecnosci kobiety, której nie zostal jak nalezy przedstawiony. - Blysnal najbardziej nieodpartym ze swoich usmiechów - tym, który nigdy nie zawodzil. Tym razem tez podzialalo. Dama z lekka poró-zowiala. - Jak widze, wie pan juz, jak sie nazywam - stwierdzila chlodno. - Moglabym poznac panskie nazwisko? Tristan zdjal wyimaginowany kapelusz i sklonil sie tak nisko, jak tylko byl w stanie. - Tristan - powiedzial. - Tristan Talbot, madame, do uslug. Dama zamarla. - Tristan? - wymamrotala. Potem, unoszac niemal niedostrzegalnie jedno ramie, wyjela z kre 67 densu koszyk z robótka i ruszyla ku niemu przez pokój - Prosze usiasc. Chcialabym obejrzec panska glowe. Wskazala krzeslo z niskim oparciem, stojace pod wykuszowym oknem. Tristan ledwie slyszal co mowi, jego uwage przyciagnela bowiem lezaca w koszyku zolta podwiazka, obszyta biala koronka z wiszaca na luznej nitce ozdobna rózyczka z je- dwabiu Zerknal na lady Phaedre, zobaczyl, ze zarumienila sie gwaltownie i odwrócil wzrok Zatem podwiazka nalezy do niej. Tak, choc wydawalo sie to nieprawdopodobne, rozkosznie kobieca czesc garderoby byla jej. To ci dopiero interesujace - Potrzebuje jedynie troche cieplej wody i odrobiny prywatnosci, bym mógl doprowadzic sie do porzadku - powiedzial bardziej serio - Nonsens - odparla. - Bedzie pan potrzebowal, by ktos wygolil delikatnie wlosy i zmyl krew Mysle tez, ze przyda sie panu chirurg. Rane trzeba zszyc by sie zamknela. - Dziekuje, lecz nie mam czasu - powiedzial - Poza tym przytrafialy mi sie juz gorsze rzeczy. - Otrzymal pan wiec liczne ciosy w glowe? - zauwazyla. - Dlaczego nie jestem tym zaskoczona1? - Owszem. Wielka, gruba czaszka, taka jak moja, czasem na cos sie przydaje - zauwazyl, usmiechajac sie kpiaco katem ust. - Jednak rane i tak trzeba zszyc. - Nie zawracalbym sobie tym glowy - powiedzial. - W koncu, jak pani zauwazyla, nie ma tam zbyt wiele rozumu. A miesnie uchronily czaszke przed skutkami ciosu. Przechylila glowe i spojrzala na niego niczym zirytowana guwernantka. 74 - No, panie Talbot - powiedziala - nie wolno byc takim tchórzem. Tristan sie rozesmial. - Nie jestem tchórzem. Po prostu sie spiesze. Dama zacisnela wargi. - Skoro tak - powiedziala - sama to zrobie. Tristana zatkalo. - Cóz, prosze bardzo - powiedzial w koncu. - Do dziela. Lady Phaedra zbladla i odstawila koszyk. Zorientowal sie, ze blefowala. - Zszywala pani juz kogos? - zapytal, tym razem lagodniej. - Nie - przyznala. Tristan wzruszyl ramionami. - A ja tak - powiedzial. - To nic wielkiego. Ma pani brandy? Twarz dziewczyny pojasniala. - Zeby zlagodzic ból, prawda? - Prawde mówiac, myslalem raczej o pani. - Spojrzal na nia i sie usmiechnal. Zacisnela znów usta, ale w jej bystrych niebieskich oczach zablysly iskierki rozbawienia. - Prosze siedziec spokojnie - powiedziala, jakby byl nieposlusznym kundlem. Cóz to zaszkodzi, jesli jej poslucha? W koncu, przyszedl przeciez po to, aby z nia porozmawiac. A ona byla uderzajaco ladna na swój klasyczny, cokolwiek sztywny sposób. Drzwi pozostawaly otwarte, a po korytarzu krecila sie sluzba. Najwidoczniej z powodu jej wieku - albo sposobu bycia - nikt nie wydawal sie zaalarmowany tym, iz przebywa sam na sam z mezczyzna. Przytupywala teraz stopa, spogladajac na niego z zaduma. 69 - Ciekawi mnie, panie Talbot - powiedziala - czy kiedys juz sie spotkalismy? - Nie bardzo wiem, jak byloby to mozliwe - odparl szczerze. Zapamietalby te cudowne oczy Lózkowy glos. ' Wlasnie w tej chwili wrócil lokaj, niosac miske mosiezna stagiew na wode i kilka malych bialych reczmczków, przewieszonych przez ramie. Drugi sluga podazal z tylu, niosac swiezo wyszczotkowa-ny kapelusz Tristana. Polozyl go na stoliku za drzwiami. Rekawiczki, które zerwal niecierpliwie z dloni, lezaly, zlozone starannie, na rondzie Wreszcie woda zostala przygotowana, a surdut instana zniknal - z pewnoscia zabrano go w celu wytrzepama i wyczyszczenia. Ktos doskonale wy- szkolil w tym domu sluzbe, pomyslal. - Panie Talbot? – spytala gospodyni naglaco. - Och, dlaczego nie? - odparl, gdy sludzy znikneli. - Czlowiek powinien najlepiej, jak tylko sie da, wykorzystac fakt, iz jest kontuzjowany. W koncu, przyjemnie jest byc opatrywanym przez tak ladne dziewcze. Jej twarz oblala sie rumiencem. Wskazala palcem krzeslo. r - Prosze usiasc plecami do okna. Tym razem Tristan posluchal, chociaz korcilo go, by dalej sie droczyc. Lady Phaedra Northampton pieknie sie bowiem rumienila - niewinny róz pojawial sie najpierw na kosciach policzkowych by splynac nastepnie w dól i sie poglebic. Damy które znal, me potrafily tak sie rumienic, chyba ze rumieniec pochodzilby z pudeleczka. To przypomnialo mu, ze lady Phaedra nie jest zamezna. 70 - Czy matka pani jest w domu, lady Phaedro? - zapytal delikatnie. - Moze powinna pani po nia poslac. Stala teraz za nim, nalewajac wody do miski. - Prosze rozwiazac krawat - powiedziala. - A potem pochylic ostroznie glowe w przód. Posluchal, a kiedy siegnela, aby rozwinac zamotana wokól szyi krawatke, ich dlonie przelotnie sie zetknely. Jej byly chlodne w dotyku, czul jednak za soba cieplo promieniejace z jej ciala. Przesunela sie w bok i jela skladac starannie recznik, zabrudzony mocno krwia. Polozyla szmatke na krzesle. Zauwazyl, ze palce ma dlugie i smukle, a paznokcie krótko obciete. - Matka pani...? - przypomnial. Zaczela znowu obmywac mu rane. - Matka wyszla, panie Talbot - powiedziala, wtykajac recznik za kolnierzyk. - Drzwi sa otwarte i wszedzie kreci sie sluzba. Mozemy wiec zostac tu we dwoje, i mimo ze jest pan tak szokujaco obnazony, chyba moge pana zapewnic, ze nie skonczy sie to przymusowym ozenkiem. -1 nawet nie udaje pani, ze jest jej z tego powodu przykro - zazartowal, przysluchujac sie, jak wyzyma recznik. - Czy zaden z dzentelmenów przy- chodzacych z wizyta nie wywiera na pani wrazenia? Zawahala sie, lecz tylko na chwile. - Próbuje sie pan ze mna droczyc, panie Talbot? - spytala w koncu, odrobine zdyszana. - Trudno uznac pana za dzentelmena, przybywajacego z wizyta... przynajmniej taka, jaka pan sugeruje. Doprawdy, to wrecz absurdalne. - Absurdalne? - odparowal, niepewny, dlaczego to robi. - Doprawdy, lady Phaedro, zranila pani moje uczucia. Auc! 77 Dotknela go delikatnie zwilzonym recznikiem. - Sam pan sie zranil, panie Talbot - odparla. - Wdal sie pan w uliczna bijatyke niczym pospolity opryszek. Ktos móglby powiedziec, ze dostal pan to, na co zasluzyl. - Cóz, moze jestem pospolitym opryszkiem - zasugerowal lekko. - Nie moglem jednak pozwolic, by ten wielki facet katowal mniejszego. Lady Phaedra nadal obmywala rane. Byl pewny, ze gdyby mógl ja zobaczyc, przekonalby sie, ze usta ma znów zacisniete w grymasie dezaprobaty. - Ciekawe tylko, dlaczego mi sie wydaje - powiedziala w koncu - iz nalezy pan do mezczyzn, którzy cenia dobra wymiane ciosów? - A dlaczego ja podejrzewam - odparowal - ze ma pani znacznie bardziej miekkie serce, niz to okazuje? W koncu ten pospolity opryszek siedzi teraz wygodnie w pani salonie – auc! - a trudno powiedziec, ze znamy sie od wieków, prawda? Znowu sie zawahala. - Rzeczywiscie. Potrafie jednak poznac sygnet z solidnego zlota, kiedy go widze. - Czul, ze przycina mu wlosy na karku, dotykala go jednak znacznie delikatniej. - A szczerze mówiac, rozpoznalam herb Talbotów, gdy lezal pan nieprzytomny. - Na Jowisza, doprawdy? - Wyjasnialo to zapewne, dlaczego pozwolila mu wejsc do domu. Talbotowie - poza jednym - stali wysoko w towarzyskiej hierarchii. Polozyla sprawne dlonie na skroniach Tristana, dotykajac czubkami smuklych palców jego policzków. Poczul, ze ogarnia go dziwny spokój. Zamknal oczy i poddal sie mu, a pulsowanie w tyle glowy natychmiast stalo sie mniej dokuczliwe. 78 - Prosze pochylic bardziej glowe - powiedziala, naciskajac delikatnie na szczeke Tristana. - A którym z Talbotów pan jest, jesli mozna wiedziec? Cofnela dlonie i Tristan otworzyl niechetnie oczy. - Ach, to dlatego sie tu znalazlem, przynajmniej po czesci. - Nie bardzo rozumiem. - Uslyszal, ze zanurza w cieplej wodzie skraj recznika i uzbroil sie wewnetrznie. - Dlaczego pan sie tu znalazl...? - Widzi pani, wizyta, o której wspomnialem... cóz, wybieralem sie do pani. Uslyszal, ze zamarla w pól ruchu. - Do mnie? - Jej glos nie byl juz kojacy, lecz ostry. - Ale ja pana nie znam, panie Talbot. - Przychodze w imieniu ojca - wyjasnil w koncu. - Wiem, ze to nietypowe zachowanie, sadzilem jednak, ze matka pani bedzie o tej godzinie w domu. To mój ojciec, lord Hauxton, przyslal mnie do pani. - Ja... wiem, kim jest Hauxton - powiedziala bez tchu i Tristan pozalowal po raz kolejny, iz nie moze zobaczyc jej twarzy. - Lecz on takze mnie nie zna, zapewniam. Poza tym Hauxton ma tylko jednego syna. - Owszem - odparl Tristan z niejakim smutkiem w glosie. - Mnie. Okrazyla krzeslo i stanela przed Tristanem z reka na biodrze. Wygladala na zirytowana. - Wiec pan jest... wicehrabia Avoncliffe? - spytala. - Czemu po prostu pan tego nie powiedzial? Avoncliffe, rzeczywiscie! Co za glupi tytul. Brzmial jak wziety z powiescidla, jakimi zaczytywaly sie damy, szepczac pózniej o nich po katach. Glupio. Romantycznie. Poza tym, nie byl przeciez zadnym wicehrabia. 73 - Reputacja mnie wyprzedza, czyz nie? - powiedzial lekko zaniepokojony. Tylko co tak go zdenerwowalo? Zasluzyl przeciez na zla opinie, i to z nawiazka. - To tytul honorowy, jak zapewne pani wie. Dla tych, którzy mnie znaja, jestem po prostu... Tristanem. - Alez to kompletny absurd. - Opuscila jednak piesc i stanela znów za nim. - Tak czy inaczej, czego moze zyczyc sobie ode mnie lord Hauxton? Tristan chrzaknal i skrzywil sie z bólu. Lady Phaedra zmywala mu znowu krew w wlosów. - Cóz, chodzi o to... - zaczal. - Mój ojciec zajmuje wysokie stanowisko w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i... - Panski ojciec uosabia ministerstwo - poprawila go. - Jest tez czlonkiem Rady Królewskiej i ma w mej decydujacy glos. Podobnie jak w kilku innych gremiach. Wszyscy o tym wiedza. - Cóz, zapewne - powiedzial Tristan chlodno. - Tak czy inaczej, bardzo zaniepokoilo go to wczorajsze zabójstwo na Strandzie. Nie potrafie wyjasnic dlaczego, lecz chodzi chyba o to, ze zabity byl Polakiem. - Polakiem? - odparla ostro. - Sadzilam, ze Gorsky byl Rosjaninem. - Tak, Rosjaninem - przytaknal Tristan gladko. - O ile stanowi to jakas róznice. - To wielka róznica - odparla lady Phaedra zirytowana. - Zwlaszcza gdy jest sie Rosjaninem lub Polakiem. A teraz prosze przez chwile sie nie ruszac. Zebralam sie juz w sobie i uznalam, ze sama zszyje panu rane. - Doprawdy? - Tak, zaczyna mi sie podobac mysl, iz moge sprawic panu troche bólu. 80 Uslyszal, ze szuka czegos w koszyku. - Przepraszam - powiedzial, nie starajac sie, aby zabrzmialo to przekonujaco. - To musialo byc okropne przezycie. Z pewnoscia wolalaby pani, i pani rodzina takze, wiecej do tego nie wracac. Prawde mówiac, lady Phaedra nie wygladala wcale na slabe, skore do placzu dziewczatko. Obejrzal sie i zobaczyl, ze nawleka igle czarna gruba nitka. Dlonie troche jej drzaly. Powodowany impulsem, odwrócil sie na krzesle i nakryl jej dlon swoja. - Przykro mi - powtórzyl, tym razem z wiekszym przekonaniem. - Mój ojciec... wolalbym, aby nie uznal tego za konieczne. Stalo sie jednak inaczej, a on jest chory i nie mógl przyjsc osobiscie. Tylko ze ja nie bardzo nadaje sie na wyslannika, zapewniam. Lady Phaedra westchnela i opuscila rece wzdluz boków. - W porzadku - powiedziala z nutka znuzenia w glosie. - Zaloze panu teraz trzy szwy, gdyz zdaje sobie sprawe, ze jesli tego nie zrobie, i tak nie pójdzie pan do lekarza. Miala racje, nic jednak nie powiedzial. - Kiedy skoncze, odpowiem na panskie pytania, panie Talbot, a potem wysle pana w swoja strone. Pod warunkiem, iz obieca pan, ze nie bedzie mnie juz niepokoil, wypytujac o te sprawe. Nagle wydalo mu sie, ze to nie taki zly interes. Odrobina dyskomfortu w zamian za kilka wiecej chwil w jej towarzystwie. Poza tym ból az tak mu nie przeszkadzal. Nauczyl sie go znosic. - W porzadku - powiedzial spokojnie. - Jesli uwaza pani, ze trzeba to zszyc. - Tak uwazam. - Spojrzala na niego i dostrzegl w jej oczach smutek. - Obawiam sie, ze rana jest 75 dosyc gleboka. Moze wolalby pan udac sie jednak do chirurga...? Tristan usmiechnal sie i odwrócil. - Ufam pani, lady Phaedro - powiedzial. - Na pewno sobie pani poradzi. Sam nie bardzo przejmuje sie takimi rzeczami. I rzeczywiscie, siedzial przez caly czas spokojnie, posykujac tylko od czasu do czasu przez zeby i krzywiac sie niemilosiernie. To zabawne, iz podczas bitwy mozna otrzymac cios bagnetem i ledwie to poczuc, a potem skomlec jak porzucone szczenie przy byle ukluciu. Robota zostala jednak szybko zakonczona, a igla i nozyczki powedrowaly z powrotem do koszyka. Przyniesiono wyczyszczony surdut Tristana i przewieszono ostroznie przez oparcie krzesla, z którego zostal zabrany. Potem lady Phaedra polecila podac herbate, aby, jak sie wyrazila, troche go wzmocnic. Tristan wolalby napic sie brandy, nic jednak nie powiedzial, a kiedy przyniesiono herbate, wypil ja, jakby byl to eliksir zycia. Wszystko, byle sprawic jej przyjemnosc. Nie usmiechala sie juz do niego, ale i nie spogladala z tak jawna dezaprobata. - Teraz - powiedziala, gdy odstawili filizanki - chcialabym zadac panu jedno pytanie, panie Talbot... Naprawde woli pan, by tak sie do pana zwracano? - Chetnie pozwole pani zwracac sie do mnie tak, jak tylko pani zechce - powiedzial, znizajac zmyslowo glos. Zirytowana guwernantka wrócila. - Doskonale - odparla cierpko. - Co lorda Haux-tona obchodzi smierc czlowieka, którego nie mógl prawdopodobnie znac? 82 - Zapewne bardzo niewiele. - Tristan machnal niedbale dlonia. - Chodzi o jakies dyplomatyczne perturbacje z Rosjanami, cos, co prawie na pewno nie ma zwiazku z zabitym. Ojciec woli sie jednak upewnic. Rosjanie moga pojawic sie w minister- stwie i zaczac zadawac pytania. W koncu, jeden z ich obywateli padl martwy na ulicy... Lady Phaedra zdawala sie przyjmowac jego odpowiedz za dobra monete. - Tak, rozumiem - odparla, wygladzajac dlonmi spódnice. - O co chcialby mnie zapytac? - Chcialby wiedziec po prostu, co pani widziala - odparl. - Prosze opisac, co sie dokladnie wydarzylo. Co gosc powiedzial, i takie tam. - Cóz, nic nie powiedzial - odparla. - Prawde mówiac, sadze, ze byl juz martwy, gdy wpadl przez drzwi. Zaczela opisywac wydarzenia, jak wydawalo sie Tristanowi, calkiem szczególowo. - Tak, tak, rozumiem - powiedzial, kiedy skonczyla. - A panna Armstrong... Bylyscie razem przez caly czas? - Owszem, lecz ona nie powie panu wiecej niz ja - odparla lady Phaedra. - Potem pan Kemble zakryl cialo i wyslal nas na góre, do saloniku. Pojawil sie policjant, jakis sierzant, lecz pan Kemble nie pozwolil nam z nim rozmawiac. Sadzilam, ze sierzant zjawi sie u nas pózniej, ale jak dotad nikt sie nie pokazal. - Sadze, ze sprawe przekazano Whitehallowi - odparl Tristan, pocierajac dlonia brode. - Moge zapytac, co robila pani na Strandzie o tej porze dnia? - Och, wybralam sie po prostu na zakupy - odparla szybko. - Czyz nie tak zwykly spedzac czas 77 damy? Pan Kemble ma sklep z róznego rodzaju ciekawostkami... Bardzo elegancki sklep, osmiele sie dodac. - Rozumiem. - Tristan nie pomyslalby, iz lady Phaedra nalezy do kobiet buszujacych dla rozrywki po sklepach. Wiekszosc dam, które ogrzewaly mu lózko, tym sie jednak glównie zajmowala. Dlaczego ona mialaby byc inna? - Ten pan Kemble to mily czlowiek? - Cóz, nie bardzo wiem, co odpowiedziec - stwierdzila lady Phaedra. - Na pewno bardzo stanowczy. I ma wplywy w Ministerstwie Spraw Wewnetrznych. Wiem, ze rozwiazanie tej sprawy powierzono jego przyjacielowi, który tam pracuje. Lordowi de Vendenheim. Tristan milczal przez chwile. Zastanawial sie, czy lady Phaedra stara sie chronic tego Kemble’a - czlowieka, który, jak powiedzial mu ojciec - posiada kontakty w wielu miejscach, w wiekszosci znacznie mniej nobliwych niz Ministerstwo Spraw Wewnetrznych. W koncu, to do jego sklepu wpadl przez tylne drzwi martwy czlowiek, a doswiadczenie podpowiadalo Tristanowi, ze cos takiego jak zbieg okolicznosci po prostu nie istnieje. Nie, Gorsky najwidoczniej kogos szukal. Ojciec zapewne wysle go teraz do de Vendenheima. Albo kaze stawic sie biedakowi u swego loza, by osobiscie go przesluchac. Z drugiej strony, minister Peel moze nie zyczyc sobie, by znecano sie nad jego urzednikiem. Nie bylby to pierwszy raz, gdy oba ministerstwa starly sie ze soba. Lecz to nie jego sprawa. Uznawszy, ze nie ma powodu, aby ociagac sie z odejsciem, wsparl dlonie na udach. 84 - Cóz - powiedzial, wstajac. - Dziekuje za szczerosc, lady Phaedro. Mam nadzieje, iz rodzina pani nie poczuje sie wzburzona tym, ze zgodzila sie pani ze mna porozmawiac. Phaedra takze wstala. - Jestem juz w takim wieku - powiedziala spokojnie - ze moge decydowac, co robie i z kim rozmawiam, panie Talbot. - Zadnej nadziei na skandal? - zapytal, robiac smutna mine. - Jest pani pewna, ze nikt nie zjawi sie u mnie, zadajac, bym uczynil z pani uczciwa kobiete? Co za czort go podkusil, by to powiedziec? Uwaga byla absurdalna i lady Phaedra nie wydawala sie zadowolona. - Prosze sobie ze mnie nie zartowac, panie Talbot - zganila go. - Zwlaszcza ze chcialabym zapytac o cos waznego. Tristan porzucil niewczesna wesolosc. - Tak, oczywiscie. Otwarla usta, a potem znów je zamknela. Po raz pierwszy wydala mu sie zaklopotana. I uderzajaco piekna. - Chcialam zapytac, jak zamierza pan postapic w kwestii pana Pimkinsa - powiedziala w koncu, skubiac nerwowo skraj mankietu. - Pana Pimkinsa? - Przygladal sie jej dlugim, smuklym palcom, zalujac, ze juz go nie dotykaja. - Dlaczego? Czego on, u diabla, chce? Zacisnela wargi. - Chcialabym wiedziec, czy zlozy pan skarge - wyjasnila. - Postapil nierozwaznie, to prawda, ale to dobry czlowiek. - Ach, o to chodzi! - oderwal wzrok od jej dloni i sie rozesmial. - Nie, skadze. Jesli czlowiek wdaje 79 sie w bijatyke, musi liczyc sie z tym, ze oberwie. Nic mi nie bedzie. Odetchnela z widoczna ulga. - Dziekuje - powiedziala cicho. - Pan Pimkins panu dziekuje. On... ma zone i liczna rodzine. Uswiadomil sobie, iz mimo cierpkich slów, naprawde troszczy sie o tego biednego czorta. Jak przypuszczal - zwazywszy, kim byl jego ojciec - bez trudu mógl otrzymac glowe pana Pimkinsa na talerzu. Lecz Tristan nie wykorzystywal dotad nazwiska ojca, by cokolwiek uzyskac i na pewno nie zamierzal robic tego teraz. Phaedra, której wyraznie ulzylo, polecila przyprowadzic wierzchowca goscia, a potem przygladala sie, jak Tristan wiaze wokól szyi zniszczona krawatke i zarzuca surdut. Czula sie cokolwiek zmeczona. Moze nawet wstrzasnieta. Lecz czego tak naprawde udalo mu sie od niej dowiedziec? Och, byl przystojny i czarujacy - i dobrze o tym wiedzial - lecz z tego, co o nim slyszala, a slyszala niewiele, wicehrabia nie slynal raczej z inteligencji. Jeszcze jeden bawidamek, to wszystko. Hauxton musial byc zdesperowany, ze go wyslal. Tymczasem Tristan, uznawszy, iz moze sie juz pokazac na ulicy, ruszyl za lady Phaedra do przedpokoju. Phaedra podeszla do stolu i wziela kapelusz, zostawiony przez Stablera. Lecz kiedy sie odwrócila, uswiadomila sobie, ze Talbot wszedl tam za nia i przymknal do polowy drzwi. W niewielkiej, zamknietej przestrzeni musial stac tak blisko, ze mogla wyczuc zapach jego mydla i wody po goleniu, a takze leciutka won rozgrzanego meskiego ciala. Poczula, ze jej serce zaczyna szybciej bic. Podala mu niezgrabnie kapelusz. 80 - Obawiam sie, ze bedzie pan mial nad karkiem lyse miejsce - wykrztusila. - Musialam usunac troche wlosów. Usunac troche wlosow. Co za eufemizm! Musial przeciez poczuc, ze mu je wyrywa! Nagle Phaedra o ostrym jezyku i jeszcze ostrzejszym slownictwie prawie sie zajaknela. Tristan Talbot przygladal sie jej z dziwnym blyskiem w oku. - Cóz zatem - powiedzial w koncu - pozostaje mi zrobic juz tylko jedno. - Tak? - odparla bez tchu. - Co mianowicie? Trzymajac kapelusz za plecami, odpowiedzial: - Podziekowac pani, jak nalezy. A moze powinienem powiedziec: jak nie nalezy? Pochylil sie i przytknal usta do jej warg w pocalunku tak lekkim, ze niemal zjawiskowym. A przy tym jakze slodkim! Jego wargi, gladkie i miekkie, ledwie dotykaly jej warg, rzesy opadly czarna fredzla na policzki. Czas sie zatrzymal i przez chwile bylo tak, jakby zostali sami na swiecie. Phaedra stala nieruchomo, czujac, ze cos budzi sie we wnetrzu jej ciala, a potem wybucha fala slabego ciepla. To, ze mezczyzna tak na pozór nieokrzesany moze byc jednoczesnie tak delikatny - och, slodycz tego sprawila, ze zakrecilo jej sie w glowie. A potem bylo po wszystkim. Odsunal sie z zawsze obecnym usmiechem na ustach i lobuzerskim blyskiem w oku. Jesli nie liczyc warg, nawet jej nie dotknal. Mimo to Phaedra stala niczym kompletna idiotka, chwiejac sie na nogach. - Prosze potraktowac to jako nauczke - powiedzial spokojnie. Poczula, ze sie rumieni. 87 - Nauczke? Ten czlowiek mial czelnosc, by jeszcze do niej mrugnac! - Teraz bedzie pani wiedziala, ze ladna dziewczyna nie powinna zostawac sam na sam ze skonczonym lajdakiem - powiedzial. - Nawet tak wolno myslacym, jak ja. Dziekuje pani jednak, lady Phaedro, za uprzejmosc... i za niezapomniany pocalunek. Wspomnienie o nim bedzie ogrzewalo mi serce przez dzien lub dwa. Co najmniej przez dzien lub dwa. Odsunal sie od drzwi i ruszyl korytarzem. Phaedra otrzasnela sie z oszolomienia i pomknela za nim. Z kapeluszem wetknietym schludnie pod ramie maszerowal przez dom, jakby byl u siebie, i naciagal rekawiczki. Mial racje, pomyslala, obserwujac go. Byl nikim wiecej, jak tylko czarujacym szelma o urodziwej twarzy. Nie ma powodu tracic glowy. Pocalowal ja tak delikatnie, ze nie zasluzyl nawet na solidny policzek. Poza tym sama byla sobie winna. Cos w niej - cos zlego i najwidoczniej rzucajacego sie w oczy - powiedzialo mu, iz moze pocalowac ja bezkarnie. Mimo to nadal byla zla. Minela go, otwarla szarpnieciem drzwi i rzucila mu ostatnie potepiajace spojrzenie. - Natarlabym panu uszu, gdybym nie byla przekonana, ze to i tak psu na bude - powiedziala glosem niskim i drzacym. - Zegnam panie Talbot 1 milego dnia. Ku konsternacji Phaedry Talbot odrzucil w tyl glowe i glosno sie rozesmial. - Lady Phaedro! - powiedzial. - Co za szokujacy jezyk! - A potem zbiegl ze schodów, pogwizdujac i trzymajac sie na nogach tak pewnie, jakby nie otrzymal dopiero co nokautujacego ciosu w glowe. 88 Lecz nagle, jakby po to, by dluzej ja torturowac, zatrzymal sie na ostatnim stopniu. Odwrócil sie, wsparty na zelaznej balustradzie i jego twarz przybrala na moment dziwny, mroczny wyraz. - Moge pani zadac jeszcze jedno pytanie, lady Phaedro, jesli laska? - A mam wybór? Wbil w Phaedre spojrzenie czarnych oczu, które wydaly jej sie teraz zaskakujaco przenikliwe. - Ten zabity - powiedzial spokojnie. - Wymienila pani jego nazwisko: Gorsky. Nastrój gwaltownie sie zmienil. Phaedra poczula, ze serce niemal przestaje bic jej w piersi. - Naprawde? - odparla przesadnie ostro. - Czyz nie tak sie nazywal? - Rzeczywiscie. - Teraz nie bylo w nim juz nic z rozesmianego szelmy, jedynie ponura, smiertelna niemal powaga. - Ale kto pani o tym powiedzial? Zawahala sie i trwalo to odrobine zbyt dlugo. - Ja... cóz, pewnie mój brat - sklamala. Przeszywal ja przez chwile spojrzeniem, ostrym jak nóz. - Jest pani tego pewna? - Tak... raczej tak. Wpatrywal sie w nia bezlitosnie, a ona nie smiala odwrócic wzroku. - Rozumiem - powiedzial niebezpiecznie lagodnym tonem. - Dobrego dnia, lady Phaedro. Dziekuje, ze poswiecila mi pani czas. Odwrócil sie, a ona poczula, iz uginaja sie pod nia kolana. Czula sie tak, jakby jej osad okazal sie pochopny i bledny. Jakby zobaczyla jedynie to, co chcial jej pokazac. Bardzo niepokojaca mysl. Nagle jej uwage przyciagnal jakis ruch po lewej 83 stronie. Na chodniku przed domem stala smukla, ciemna postac. - Panna Armstrong! - wykrzyknela Phaedra zaskoczona. - Witaj, Phae. - Zoe zerknela niemal kokieteryjnie na Talbota. - I Avoncliffe! - wymamrotala. - Zakrwawiony, jak widze, lecz nadal zywy. Mezczyzna zdjal kapelusz. - Ku nieustajacemu rozczarowaniu moich wrogów - powiedzial, klaniajac sie. - Dobrze pani wyglada, panno Armstrong. - Powinnam - odparla Zoe chlodno. - Nie mam w koncu nic innego do roboty, prawda? Zatem pan i Phae sie przyjaznicie? Talbot odwrócil sie do Phaedry i mrugnal. - Nie jestem wlasciwie pewien - powiedzial, roz-pogadzajac sie. - To jak, Phae? Jestesmy przyjaciólmi? n Phaedra go zignorowala. - Pan Talbot wpadl, by zadac kilka pytan w imieniu swego ojca - powiedziala, schodzac czesciowo ze schodów. - Na temat tego, co wydarzylo sie wczoraj. - Naprawde? - spytala Zoe tajemniczo. - Jakiez to interesujace. - Tak, lecz juz skonczylismy - przynajmniej na razie. - Talbot wzial wodze z rak oczekujacego lokaja. - A co pani tu robi, panno Armstrong? Szykuje jakis figiel? - Nie, przyszlam zaprosic Phae na karciane przyjecie - powiedziala. - Moi kuzyni i ja zaprosilismy na czwartek wieczór kilkoro znajomych. Nic szczególnie ekscytujacego. - Jednakze, z pania u steru, wieczór okaze sie zapewne wydarzeniem towarzyskim sezonu - zazartowal Talbot. 84 Zoe spojrzala szacujaco na Phaedre, a potem znów na Talbota. - Nadal mieszka pan w tej norze nad Lxmg Acre, Avoncliffe? - jej glos ociekal wrecz znudzeniem. - Poprosze ciotke Winnie, aby wyslala panu zaproszenie, choc stawki okaza sie zapewne zbyt niskie, jak na panski gust. - Jest pani bardzo uprzejma, panno Armstrong - odparl ze smiechem. - Tak, nadal mieszkam w moim nedznym lokum. A teraz, piekne panie, choc robie to niechetnie, musze jednak was opuscic. - Och, co za nonsens. - Zoe weszla na schody, mijajac Tristana. - Z tego, co wiem, caly tlum pieknych dam tylko czeka, aby okazal im pan swoje wzgledy. Talbot usmiechnal sie jeszcze szerzej, a potem sklonil z rozmachem. - Panno Armstrong, czy móglbym odwiedzic pania, i ciotke pani, jutro? - zapytal powazniejac. - Powiedzmy, o pierwszej? Zoe, stojaca teraz obok Phaedry, przycisnela dlon do czola. - Wielkie nieba, owiany skandalem lord Avon-cliffe zjawi sie u mnie z wizyta! - wykrzyknela. - Ciotka Winnie zemdleje, kiedy sie dowie. - Opuscila dlon i dodala, porzucajac sarkastyczny ton: - Tak, prosze przyjsc, jesli pan musi, lecz zmienmy godzine na druga. Postaram sie byc juz na nogach. - Zatem, do zobaczenia o drugiej. Klacz Talbota zaczela przestepowac niecierpliwie z nogi na noge, rozdymajac czarne nozdrza i prychajac ponaglajaco. Zwierze jest okropnie duze i okropnie czarne, zauwazyla Phaedra, nie po raz pierwszy. Z drugiej strony, w Ix>ndynie mu 91 si byc mnóstwo takich koni, prawda? Tamta noc byla bardzo ciemna, a ona smiertelnie przerazona Nie wlozyla okularów, a on... cóz, byl mocno pijany. Uslyszala jednak nazwisko. Nie brzmialo ono Talbot. Am Avoncliffe. Przeszukiwala goraczkowo pamiec, jednak na prózno. Zreszta, co za róznica. Kon obrócil sie w prawo i Talbot wskoczyl bez wysilku na siodlo. Uchylil po raz ostatni kapelusza, kopyta klaczy zastukaly na bruku i juz go nie bylo. 92 Rozdzial 4 Wbrew wszelkim przeslankom zaryzykuje i bede wierzyl, zes ty mój przyjaciel i doskonale mnie rozumiesz. Orety! - wykrzyknela Zoe, przejeta, wchodzac za Phaedra do saloniku. - Lord Avoncliffe! Milo popatrzec, czyz nie? - Doprawdy? - odparla Phaedra niepewnie. - Nie zauwazylam. - Klamczucha z ciebie, Phae! - Zoe, nieproszona, zsunela plaszcz. - Mam nadzieje, ze nie gniewasz sie o to, iz czyhalam przy oknie, by cie wypatrzyc - mówila dalej. - Po drugiej stronie ulicy jest tak nudno, no i bylam ciekawa, jak czujesz sie po wczorajszych wydarzeniach. - Alez skad, ciesze sie, ze przyszlas - odparla Phaedra szczerze. Uscisnela dziewczyne, poddajac sie impulsowi. - Matka i siostra, niestety, wyszly. - Doskonale sie sklada - odparla z blyszczacymi oczami Zoe. - Mozemy rozmawiac swobodnie... to znaczy, o Ayoncliffie. Jest o wiele bardziej ekscytujacy niz wczorajsza zbrodnia. - Doprawdy? - Phaedra usmiechnela sie, wygladzila spódnice i gestem wskazala Zoe, by usiadla. - Wygladalas na absolutnie niezainteresowana. Zoe klapnela na sofe. 86 - Musze podtrzymywac reputacje - powiedziala, przerzucajac reke przez oparcie - smiertelnie znuzonej debiutantki, wiednacej wprost z nudy. Po trzech sezonach to niemal prawda. - Usiadla prosto. - A tak przy okazji, dlaczego mial zakrwawiona krawatke? Phaedra wyjasnila, starajac sie, aby jej glos brzmial mozliwie nonszalancko. - O rety, to takie do niego podobne! - Zoe przewrócila wielkimi brazowymi oczami. - Bywa tak rozkosznie nieokrzesany... Panie z towarzystwa wprost za tym szaleja! - Ma chyba wiecej odwagi niz rozsadku - odparla Phaedra. - Jak dobrze go znasz? Zoe zaczela bawic sie fredzla kaszmirowego szala. - Poznalam go chyba przez kuzynów. Zadaja sie z osobnikami dosc swobodnych obyczajów. Nie znaczy to, ze Avoncliffa nie mozna tez spotkac w przyzwoitym towarzystwie, lecz bywa tam zaledwie na tyle dlugo, aby uzyskac to, czego chce. - Zatem to kobieciarz. - Phaedra jela obgryzac bezwiednie paznokiec kciuka. Naprawde wolalaby, by ten czlowiek nie nazywal jej na okraglo ladna, i to glosem brzmiacym jak gleboki pomruk. - Kobieciarz, na dodatek bardzo z tego dumny. - Zawahala sie, jakby cos wlasnie przyszlo jej do glowy. - Chyba nie przebywalas z nim sam na sam? Phaedra odsunela pospiesznie dlon od ust. - Krwawil - zaprotestowala. -i drzwi byly przez caly czas otwarte. - Och. – Zoe zastanawiala sie przez chwile. - Cóz, mam nadzieje, ze zachowywal sie jak nalezy. To bardzo zly czlowiek, lecz ciotka Winnie twierdzi, ze caluje zatrwazajaco dobrze. 94 Phaedra uniosla brwi. - A wie o tym...? Zoe zerknela na nia z ukosa. - Bedziesz musiala sama ja zapytac. Ja wiem tylko, ze w zeszlym sezonie wybuchla z jego powodu wielka klótnia podczas balu maskowego w Belgra-vii. Lady Holding i pani Butler omal nie wydrapa-ly sobie oczu w pokoju dla pan. Avoncliffe cieszy sie duzym wzieciem, jesli wiesz, co mam na mysli. Wielkie nieba! Phaedra poczula sie znów nie na miejscu, jakby Zoe wiedziala o sprawach znanych calemu wszechswiatowi, podczas gdy ona pozostawala beznadziejnie naiwna. Zoe zerknela tymczasem na drzwi, a potem znowu sie odwrócila. - Mówia, ze on jest po czesci Cyganem, a po czesci Sycylijczykiem - kontynuowala konspiracyjnym szeptem. - Ciotka twierdzi, ze jego matka byla tancerka flamenco. Wiesz, co to takiego? Phaedra otworzyla szeroko oczy. - Lord Hauxton poslubil tancerke flamenco? Zatem Talbot jest... kim wlasciwie? Hiszpanem oraz Sycylijczykiem? -1 Bóg wie, kim jeszcze - Zoe uniosla lekko ramiona. - Oczywiscie, nie wiadomo, ile w tym prawdy - przyznala. - Nic mnie to jednak nie obchodzi. Moja matka tez byla tancerka, i to mieszanej krwi. Kimkolwiek jest Avoncliffe, chcialabym, aby mnie pocalowal. Te czarne wlosy i ciepla karnacja... Wyglada tak intrygujaco grzesznie! Phaedra poczula, ze jej twarz znowu plonie. Zoe przygladala jej sie dziwnie. - Co? - zapytala niewinnie. A potem zawahala sie znowu, spogladajac na Phaedre rozszerzonymi z podekscytowania oczami. - O, nie! - westchnela. - Phae, on nie...? 88 Rumieniec Phaedry jeszcze sie poglebil. - A niech mnie! - powiedziala Zoe, pochylajac sie na sofie. - On cie pocalowal? Alez ma tupet! Nie jestes typem dziewczyny, które mezczyzni tacy jak on obcalowuja. Phaedra zawstydzona odwrócila twarz. Zoe tego me widziala. Brzydka prawda wygladala tymczasem tak, ze byla dokladnie takim typem. Bylo w mej cos mrocznego, jakas slabosc i niektórzy mezczyzni to wyczuwali. Dostrzegali to, co tak bardzo starala sie ukryc. Burzliwe emocje, grozace, ze ja pochlona. Lecz Tristan Talbot wydawal 'sie w pewien sposób inny. Pocalunek, który jej wykradl, nie byl wlasciwie lubiezny. Juz bardziej figlarny. Zartobliwy. - Nie, Zoe, jestesmy zupelnie rózne, ty i ja - wyszeptala. J Zoe spuscila wzrok i powiedziala, przytakujac sobie: - Tak, jestes typem kobiety, z która mezczyzna sie zem. Ja zas jestem ta, która próbuje pocalowac w ciemnym kacie. - Och - westchnela Phaedra cicho. Najwidoczniej to Zoe byla tu pierwsza naiwna. Zoe wzruszyla jednak tylko ramionami. - Zatem, jesli mam byc calowana, Avoncliffe stanowilby dobry wybór. - Podniosla wzrok i sie usmiechnela. - Patrzcie tylko! Pocalowalas go jako pierwsza, Phae! Badz jednak ostrozna, dobrze? Uwazam, ze Talbot jest w gruncie rzeczy przyzwoity, na pewno potrafi jednak byc niebezpieczny. - To nie byl nawet pocalunek, Zoe - przyznala Phaedra. - Takie tam cmokniecie. Nic waznego. Poza tym, nie wolno mi sie juz z nim spotkac. Zoe sie rozesmiala. 96 - Czyzbym dostrzegla w twoich oczach zaintrygowanie? - spytala. - Masz jakies doswiadczenie z mezczyznami? - A gdy Phaedra nie odpowiedziala, ale siedziala, wpatrujac sie w swe zacisniete dlonie, Zoe zerwala sie z sofy i zaproponowala: - Chodz, pójdziemy na spacer do Hyde Parku. Chcialabym cos ci pokazac. Niespodziewanie dla samej siebie, Phaedra przyjela propozycje. Moze swieze powietrze sprawi, ze intrygujacy zapach Tristana Talbota przestanie wreszcie ja przesladowac. Poslala sluzaca po plaszcz i kapelusz i juz po chwili schodzily obie schodami, z Agnes podazajaca obowiazkowo ich sladem. Podczas spaceru Zoe opowiadala o swoich sezonach w Londynie i o rosnacej frustracji ojca spowodowanej faktem, iz nie jest mezatka. W koncu westchnela: - A co z toba, Phae? Rodzina nie nalega, bys znalazla sobie meza? Phaedra potrzasnela glowa. - Nie - odparla spokojnie, a po chwili dodala: - Bylas kiedys zakochana, Zoe? Zoe sie zawahala. - Chyba tak - powiedziala w koncu. - Lecz on sie zmienil: stal sie wyniosly, despotyczny i wreszcie uczucie minelo niczym wyjatkowo zlosliwe przeziebienie. A ty, Phae? - Bylam zakochana, raz - wyznala Phaedra. - Rozpaczliwie. Glupio. Lecz bylam za mloda i nie skonczylo sie to dobrze. Na twarzy Zoe odmalowalo sie wspólczucie. - Och, Phae, jakze mi przykro - powiedziala, ujmujac dlon Phaedry i mocno ja sciskajac. - Co sie wydarzylo? 90 Phaedra nie byla w stanie wszystkiego opowiedziec. - Umarl - odparla wiec po prostu. - Och... - westchnela Zoe z cicha. - Moje biedactwo. Tesknisz za nim? Phaedra uniosla twarz ku sloncu. - Nie - odparla, rozkoszujac sie cieplem slonecznych promieni. - Nie, ale nie jestem w stanie jeszcze o tym mówic. Nie... o wszystkim. Wybaczysz mi? - Co tu jest do wybaczenia? Jestesmy przeciez przyjaciólkami. - Zoe blysnela usmiechem i ujela Phaedre pod ramie. - Nawet, jesli nie znamy sie zbyt dlugo. - Dziekuje, Zoe. Szly dalej w milczeniu. Ochlodzilo sie, ale powietrze nadal pachnialo wiosna. Ulica przejechal odkryty powóz, pelen elegancko ubranych dam i dzentelmenów. Podkowy zadzwieczaly na bruku, a jedna z dam przycisnela dlonia rózowy slomkowy kapelusik. Wszyscy maja na sobie wiosenne stroje, pomyslala Phaedra, spogladajac na swoja ponura suknie. Sezon najwidoczniej juz sie rozpoczal i po raz pierwszy Phaedra zaczela sie zastanawiac, czy dokonala slusznego wyboru. Ludzie tacy jak Zoe Armstrong czy Tristan Talbot wydawali sie tak pelni zycia, szczesliwi i pogodzeni ze soba. Tak pewni wlasnych emocji. Dlaczego z nia bylo inaczej? Dotarly do parku i ruszyly wzdluz Serpentine, gawedzac leniwie. Przy Hyde Park Bridge wszelkie pozory powagi zostaly jednak zarzucone. Zoe zanurkowala bowiem miedzy krzewy i pociagnela za soba Phaedre. - Chodz, schowamy sie tutaj. 91 Phaedra nakazala wzrokiem Agnes, by zostala na sciezce, i podazyla za przyjaciólka. W glebi, ukryta dobrze pomiedzy krzewami, stala lawka, niewidoczna ze sciezki. Zoe usiadla, pociagnela za soba Phaedre, a potem wyjela z kieszeni cygar-nice i otworzyla kciukiem wieczko. - Patrz, co tu mam! - Zoe! - Phaedra wciagnela zapach cygara, które przyjaciólka podetknela jej pod nos. - Czy damy tez pala? - A dlaczego nie mialybysmy tego robic? - Zoe wetknela sobie cygaro do ust i zapalila zapalke, pocierajac nia o lawke. - Do licha! Skad je wzielas? - Dostalam od kuzyna - odparla, nie wyjmujac z ust cygara. - Lorda Roberta Rowlanda. Phaedra wiedziala, ze powinna czuc sie zgorszona, ale w ciagu ostatnich dwóch dni widziala zamordowanego czlowieka, pocalowala przystojnego uwodziciela i zaprzyjaznila sie z mala lobuzica, tak nieposkromiona, jak ona byla poprawna. Te- raz zas odczuwala jedynie ciekawosc. Jak tez smakuje cygaro? - Masz na mnie zly wplyw, Zoe - wymamrotala. - Prawda? - Zoe zaciagnela sie cygarem, az oczy zaszly jej lzami. Zakaszlala i oparla sie o lawke. - A teraz - powiedziala - po prostu musze dowiedziec sie wszystkiego o tym pocalunku. A dokladnie: jak do tego doszlo? Czy ci go wykradl? Bo musialo przeciez tak byc? - Rzeczywiscie. - Phaedra poczula sie nagle mloda i beztroska. - Podawalam mu kapelusz. Nie wiedzialam, co zrobic. - Nie martw sie! - Zoe machnela niedbale cygarem. - Poradze ci. 99 - Jestes bardzo uprzejma - odparla Phaedra - ale jak powiedzialam, nie zamierzam wiecej sie z nim zobaczyc. - Moze pojawic sie na moim przyjeciu - poskarzyla sie Zoe. - I co wtedy zrobisz? Nie, lepiej zgódz sie, bym ci pomogla. Nastepnym razem to moze nie byc juz tylko cmokniecie. Lepiej byc przygotowana. -Cóz, z pewnoscia wiecej go nie pocaluje, Zoe. Zoe rzucila jej lekcewazace spojrzenie i podala cygaro. - Masz pojecie, jak damy z towarzystwa zabiegaja o jego wzgledy? - wyszeptala. - Wierz mi me ma tu kobiety, która nie chcialaby poczuc jezyka Tristana Talbota w... - Miala na tyle przyzwoitosci, aby zamilknac i sie zaczerwienic. - Och, przepraszam, zbyt czesto podsluchiwalam ciotke Winnie. - Tak, a przed chwila powiedzialas, ze w ogóle nie powinien byl mnie calowac - przypomniala jej Phaedra, nadal sciskajac zapalone cygaro. - Spróbuj - zachecila ja Zoe - tylko sie nie zaciagaj! Phaedra wciagnela do pluc troche dymu, a potem wydmuchala go, kaszlac. Prawda wygladala tak, ze czula sie zazenowana tym, iz pocalunek Talbota az tak ja poruszyl. Byla w stanie pojac, ze kobiety narzucaja sie mezczyznom takim jak on. I rozumiala az nadto dobrze, ze ci mezczyzni - wiekszosc mezczyzn - biora, co tylko moga, nie czujac sie ani troche winni. Moze nie byla od nich lepsza. Przyplyw emocji, które wzbudzil w niej Tristan Talbot, byl równie mile widziany, co atak ospy... I niemal tak samo przydatny. Oddala cygaro i odwrócila wzrok. 93 - Przyjdziesz na moje przyjecie, prawda? - naciskala Zoe. - Och, powiedz, ze tak. Phaedra odwrócila gwaltownie glowe i spojrzala na przyjaciólke. - Jest cos, co musisz o mnie wiedziec, Zoe - rzekla spokojnie. - Nie jestem taka jak ty. Nie przywyklam do bywania. Zoe przygladala sie jej przez chwile zaskoczona, a potem wydmuchnela wijaca sie smuge bialego dymu. - Nie jestes juz taka mloda, Phae - powiedziala. - Nie rób takiej miny... Wiem, ze jestes ode mnie tylko troche starsza, chcialam jedynie powiedziec, ze musialas bywac na balach i proszonych kolacjach. Phaedra wzruszyla ramionami. - Tak, troche, nie mialam jednak prawdziwego... debiutu - przyznala. - To znaczy, nie bylo zadnego balu. Blyszczacej bialej sukni. Ja po prostu... nie tego chcialam. Oczywiscie, biore czasami udzial w spotkaniach towarzyskich, glównie wieczorkach muzycznych i literackich. - Wieczorkach literackich? - Zoe cofnela sie skonsternowana. - Biedna, biedna dziewczyno! - Lecz to mi odpowiada - zapewnila ja Phaedra. - Lubie czytac. I sluchac muzyki. - Biedna, biedna dziewczyno - powtórzyla Zoe. - Masz wiele do nadrobienia. Ominelo cie to, co najbardziej ekscytujace. - Na przyklad towarzystwo przystojnych, pusto-glowych hultajów, takich jak Talbot, czy jak tam on sie nazywa? - Zwazywszy, jak wyglada - powiedziala Zoe, strzepujac popiól z cygara - kogo obchodzi, co on ma w glowie? Posluchaj, kochanie. Ten akurat 101 hultaj moze byc troche niebezpieczny. Nie pomyl humoru z glupota. A teraz, co sie tyczy sezonu... - To nieistotne, nie zamierzam bowiem sie udzielac - przerwala jej Phaedra, kopiac kamyk, lezacy obok jej buta. - Nie chadzam na bale i przyjecia. Nie szukam meza. Zoe spojrzala na nia z niedowierzaniem. - A kto wspominal o malzenstwie? - Czyz nie po to jest sezon? - Nie dla mnie! - zasmiala sie Zoe. - Zrobilam wszystko, co mozliwe, aby uniknac zamazpójscia. Zapytaj pape. Nie, sezon jest po to, aby spotykac sie z ludzmi, naiwne dziewczatko. - Spotykac sie... z ludzmi? - Tak, smiac sie i bawic - dodala Zoe. -1 moze podreczyc troche mezczyzn? - przerwala na chwile, by zatrzepotac dlugimi, czarnymi rzesami. - To znaczy, cieszyc sie zyciem, Phae. Proponuje, bys robila to samo. Oswiadczyny mozna przeciez od- rzucic. Robilam to z piec razy. - Och... Phaedra milczala przez chwile, podczas gdy Zoe zaciagala sie po raz ostatni cygarem. W koncu strzepnela jednak popiól i schowala cygaro do kasetki. - Posluchaj, Phaedro - powiedziala, powazniejac. - Nie mozesz dopuscic, by dawna tragedia niszczyla ci zycie. Wyjdz do ludzi i troche sie zabaw Slowa przyjaciólki daly Phaedrze do myslenia Bywanie dla przyjemnosci? Flirtowanie z mezczyznami po to, by ich podreczyc? To dopiero musialo byc niebezpieczne. Przez chwile zapragnela znalezc sie znów w domu, wsród znanych przedmiotów i ksiazek. Mysl o tym, ze Tristan Talbot móglby znowu ja pocalowac, wydawala jej sie w najwyz 95 szym stopniu przerazajaca. Nie spodobaly jej sie emocje, jakie wzbudzil w jej ciele pocalunek, przywracajac wstyd, przypominajac, ze nie jest taka, jaka powinna byc dama. Nagle Zoe przysunela sie blizej. - Prawde mówiac, Phae, moglabys zalatwic mezczyzne jednym spojrzeniem tych cudownych niebieskich oczu - powiedziala, znizajac glos. - Tylko pomysl: moglabys zlamac jedno czy dwa serca ot, tak, dla zabawy. - Ja... chybabym nie potrafila. - Bzdura! - odparla Zoe. - Mezczyzni na to zasluguja, a przynajmniej wiekszosc z nich. Pozostalych mozesz po prostu unikac. W ten sposób nikt nie ucierpi. Lecz ludzie cierpieli. Zostawali zranieni w sposób, którego nie mozna bylo przewidziec ani naprawic. Phaedra wiedziala o tym z pierwszej reki. Mimo to, kiedy wracaly spacerem przez Mayf air, zastanawiala sie w duchu na slowami Zoe, gdyz prawde mówiac, pomimo leku i porazek - a moze wlasnie z ich powodu - czula, ze zaczyna brakowac jej odrobiny podekscytowania. Teraz miala co prawda inne troski. Lecz moze... moze powinna ustapic i zastosowac sie do zyczenia Stefana. Moze powinna kupic sobie te suknie. Nie byla juz niczego pewna. Nie ufala sobie na tyle, by dokonac wyboru nawet w tak drobnej, glupiej kwestii, jak nowa sukienka. Pól godziny pózniej pozegnala sie z przyjaciólka, zostawiajac ja pod drzwiami domu po przeciwnej stronie ulicy. Zoe pomachala jej na do widzenia, usmiechnieta jak zwykle i radosna. Kiedy wrócila do domu, Stabler odebral od niej plaszcz i kapelusz, a potem poinformowal, ze matka i siostra polozyly sie, aby odpoczac przed kola 103 cja. Dowody ich popoludniowej aktywnosci nadal staly obok glównych schodów - góra pudel i cos, co wygladalo jak cztery bele materialu, owiniete starannie w brazowy papier. - Pani prosila, bym przypomnial, ze jedza dzis kolacje z lady Henslow i jej córka - wyjasnil Stabler. - Nalegala, aby zmienila pani zdanie i dolaczyla do nich przy stole. - Dziekuje, ale nie - powiedziala Phaedra pospiesznie. - To znaczy, musze pilnie cos przeczytac. Prawde mówiac, nie zycze sobie, by mi wieczorem przeszkadzano. - Oczywiscie, panienko - odparl lokaj, klaniajac sie lekko. - Poinformuje o tym jej lordowska mosc. - Dziekuje, Stabler. - Nagle poczula sie bardzo znuzona. - Bede w saloniku. Wrócila do pokoju i stanela za krzeslem, na którym siedzial Talbot, nadal zwróconym oparciem w strone okna. Czy tylko tak jej sie zdawalo, czy rzeczywiscie w pomieszczeniu nadal czuc bylo cieply zapach czystego meskiego ciala? Agnes podeszla za nia do drzwi, a potem sie zawahala. Phaedra dopiero teraz zauwazyla, ze pokojówka wydaje sie poruszona. Odwrócila sie i spojrzala na dziewczyne: - O co chodzi, Agnes? - Nie mialam okazji powiedziec pani o tym - odparla Agnes, skladajac dlonie na podolku - lecz otrzymalam w popoludniowej poczcie list. Phaedra zacisnela dlon na poreczy krzesla. - Od ciotecznej babki? - Wlasnie, panienko. Przykro mi, lecz nie ma wiesci od Millie. - Nic? - zapytala, choc smutek w oczach Agnes mówil sam za siebie. 104 Pokojówka potrzasnela glowa. - Nie, panienko. Ani slóweczka. - Co z Priscilla? - spytala Phaedra glucho. - Ciotka Kessie mówi, ze Priss to istny skarb. - Spojrzenie Agnes pojasnialo. - Wyrznal sie jej kolejny zabek. I nie pyta juz tak czesto o matke. - Och, Agnes - westchnela Phaedra ze smutkiem. - Nie jestem wcale pewna, czy to dobrze. A twoja ciotka jest na to wszystko za stara. Odeszla od okna i opadla na podniszczony brazowy fotel. Spacer z Zoe Armstrong stanowil mila odmiane. Lecz teraz, kiedy tak stala sama w saloniku, prawdziwe zycie znowu dawalo sie jej we znaki, kladac sie ciezarem na barki. Oczami wy- obrazni ujrzala malutka Priscille, jej pulchne dlonie zacisniete w piastki i niebieskie oczy pelne lez. Na mysl o dziecku - jakimkolwiek dziecku - pozbawionym matki sciskalo jej sie serce. Priss byla zbyt mala, aby zrozumiec, dokad poszla jej matka i dlaczego. Phaedra tez tego nie rozumiala. To potworny blad - a wlasciwie grzech - porzucic dziecko. Byc moze grzech niewybaczalny. - Pójdzie pani wieczorem do Sono? - Slowa Agnes przywrócily j a do rzeczywistosci. Odwrócila wzrok, powstrzymujac cisnace sie do oczu lzy. - Pójde, choc nie wiem, czy to sie na cos zda - odparla. - Powinnam wyjsc, gdy tylko zapadnie zmrok. Jesli ktos zapuka do drzwi mojej sypialni... - Tak, panienko - przerwala jej Agnes. - Zrobie tobolek z poduszek i powiem, ze boli pania glowa. Phaedra przygryzla nerwowo warge. Tak, Agnes wie z pewnoscia, co robic. Dzialaly w ten sposób od tygodni. Od tak dawna, ze zaczynala odczuwac desperacje. 98 Zacisnela dlonie tak mocno, ze paznokcie, choc krótkie, wbily sie jej w cialo. Do licha, jakie to podobne do Tony'ego wyjechac akurat wtedy, gdy jest najbardziej potrzebny. Jak zwykle, spowodowal klopoty, a potem zniknal, pozostawiajac komus innemu uporanie sie z nimi. Zadanie ratowania Tony'ego i jego politycznej kariery spadalo zazwyczaj na Stefana. Jednak Phaedra nie smiala pójsc z kolejna tragedia do brata. Ostatnie tarapaty, z których wyciagnal Tony'ego, o malo nie zniszczyly zycia im obu, a przydarzylo sie to akurat, gdy Stefan spotkal milosc swojego zycia. Teraz mial dziecko, o które winien sie troszczyc, i drugie w drodze. W koncu byl szczesliwy. Nie, nie mogla dopuscic, by Stefan dowiedzial sie o tej sprawie. Tym razem móglby udusic Tony'ego. Wstala z wolna z fotela. - Pójde na góre i spróbuje troche sie przespac - powiedziala. - Obudz mnie, kiedy sie sciemni, dobrze? I przynies mi swój plaszcz i suknie. Ciemnoniebieska najlepiej na mnie pasuje. Agnes sklonila sie, nie przestajac wykrecac nerwowo dloni. - Oczywiscie, panienko - powiedziala cicho. -i bardzo dziekuje. * * * Kobieta przy biurku zatrzasnela kolejna szuflade, tym razem tak mocno, ze stojaca na przyleglej pólce figurynka spadla i sie rozbila. Drzwi otwarly sie gwaltownie. Blady mezczyzna o szerokich ramionach wszedl do pokoju, sklonil sie i utkwil wzrok w kawalkach pieknej czeskiej porcelany. - Co sie stalo, madame? 106 Madame Vostrikova otwarla drzaca z gniewu dlonia najwyzsza szuflade i wskazujac palcem jej wnetrze, powiedziala po rosyjsku, odmierzajac starannie gloski: - Kula, Lavrinie. Co sie z nia stalo? Powiedz, na milosc boska, ze jest u ciebie. Mezczyzna podszedl pospiesznie do biurka i jal przeszukiwac szuflady. - Tracisz czas, Lavrinie - zauwazyla, wpatrujac sie w czubek jego glowy. - A co gorsza, marnujesz tez mój. Lavrin otworzyl najnizsza szuflade i stanal, oniemialy z przerazenia. - Zniknela! - wykrztusil w koncu. - Na Boga, tak, zniknela! - Madame przewrócila oczami. - To robota Gorsky'ego... tego zdradzieckiego bekarta! - Ale, madame - Lavrin zalozyl na piersi dlonie i odsunal sie na bezpieczna odleglosc. - Jego pokoje przeszukano. Odwrócila sie ku niemu, drzac z gniewu. - Wiec przeszukajcie je jeszcze raz! - wychrypiala, celujac palcem w sufit. - Zerwijcie podlogi, jesli bedzie trzeba. Lavrin sie skrzywil. - Kuli tam nie ma, zapewniam - upieral sie. - Moze... moze wyniósl ja i gdzies ukryl? - Nie badz glupi, Lavrin - odpalila. - Nie znal tu nikogo. A odkad chlopak zostal wyslany na pólnoc, Gorsky'ego przez caly czas sledzono. Z nikim sie nie kontaktowal. - Moze wzial ja ze soba tego ranka? - Wtedy na pewno by ja znaleziono. - Potrzasnela glowa. Slonce zablyslo w jej bladozlotych wlosach. - Znaleziono by ja i mi zwrócono. 100 Lavrin wydal policzki. -Da- powiedzial z wahaniem - gdyby starczylo na to czasu. Odwrócila sie ku niemu. - Gdyby starczylo czasu? - spytala z niedowierzaniem. - Sugerujesz, ze wynajelam zabójce, który nie zadal sobie trudu, aby przeszukac cialo? Lavrin uniósl otwarte dlonie, jakby chcial sie nimi zaslonic. - Nie wiem tego na pewno, madame - powiedzial. - Ale tak, to mozliwe. Madame dzgnela powietrze upierscienionym palcem, wskazujac swego zausznika. - Wiec go odnajdziesz - powiedziala. - Odnajdziesz, i zapytasz. A jesli ten idiota dopuscil, by moja kula zaginela, to go zabijesz. - Tak, madame - wyszeptal. Zatrzasnela najnizsza szuflade czubkiem buta tak gwaltownie, ze Lavrin podskoczyl. - Co z dziewczynami? - spytala. - Mamy juz ich nazwiska? Wiemy cos o nich? Cokolwiek? Lavrin cofnal sie o kolejny cal. - Nasze zródlo na Bow Street twierdzi, ze dziewczyny nic nie widzialy - odparl uspokajajaco. - W papierach nie ma o nich zadnej wzmianki. - Pochodza zatem z wplywowych rodzin - odparla madame z namyslem. - Ich nazwiska zostaly utajnione. - Albo rzeczywiscie nic nie widzialy - powtórzyl Lavrin. Madame prychnela pogardliwie i zatrzasnela kolejna szuflade, tym razem najwyzsza. - Drogi Lavrinie - stwierdzila kwasno. - Po dwunastu latach w tym biznesie, jak mozesz byc az tak naiwny? 108 * * * Wieczorem znad Tamizy nadciagnela mgla, spowijajac Londyn niczym przejrzysty szal - cuchnacy co prawda stechlizna i dymem niezliczonych weglowych palenisk. Phaedra przyciagnela krzeslo tak blisko okna wynajetego w Soho pokoju, jak tylko sie osmielila i spojrzala przez upstrzona muszymi odchodami szybe na kamienice po przeciwnej stronie ulicy. Wszystkie okna byly oswietlone - niektóre jasniej niz inne, podobnie jak kazdej nocy, która spedzila w tym nedznym pokoiku. Jak dotad niczego nie udalo jej sie zaobserwowac. Poza przybywajacym od czasu do czasu poslancem lub sluga nie pojawil sie nikt inny. Jak na tak znany dom publiczny, ruch w interesie wydaje sie bardzo slaby, pomyslala kwasno. Sfrustrowana wyjela z kieszeni chusteczke i potarla brudna szybe, jakby oczyszczenie jej moglo sprawic, ze po drugiej stronie ulicy cos wreszcie zacznie sie dziac. Gdy zapukano nagle do drzwi, podskoczyla przestraszona. - Tak? - spytala zaniepokojona tym, ze drzy jej glos. - Thompson? - W szorstkim damskim glosie prózno by doszukiwac sie ciepla. - Mamy dzis wtorek, skarbie. Phaedra wstala z bujanego fotela. -Tak? - Jesli zamierzasz zostac, pora zaplacic czynsz - przypomnial jej glos. Phaedra chwycila znoszona skórzana sakiewke, która pozyczyla jej Agnes i otwarla szeroko drzwi. Pani Wooten, wlascicielka domu z pokojami do wynajecia, zerknela na nia w mroku, rozjasnio 102 nym tylko plomykiem lojowej swieczki, która trzymala w dloni. - Szyling i trzy pensy - powiedziala, wyciagajac wykrzywiona artretyzmem dlon. - Jesli, naturalnie, zostajesz? - Tak, na kolejny tydzien, jesli laska - odparla Phaedra, nasladujac sposób wyrazania sie Agnes i wciskajac monety w dlon pani Wooten. Starucha obmacywala je przez chwile, a potem, najwidoczniej zadowolona, wrzucila do kieszeni. - Znakomicie, kochanienka - powiedziala, podnoszac wzrok. - Mam nadzieje, ze znalazlas wreszcie robote? Phaedra odlozyla sakiewke. - Tak, u modystki - sklamala. - Na Piccadilly. Nie placa duzo... Moge sobie jednak pozwolic, zeby tu zostac. - Dziwne godziny pracy, jak na modystke - zauwazyla pani Wooten. Lecz tak naprawde wcale jej to nie obchodzilo i Phaedra nawet nie próbowala sie tlumaczyc. Kiedy przed kilkoma tygodniami biedna wdowa, pani Thompson, wynajmowala u niej pokój, gospodyni dala jasno do zrozumienia, ze interesuje ja jedynie czynsz - placony punktualnie i co do grosza. To, skad pochodza pieniadze, ani troche jej nie obchodzilo. - Pani Wooten... - powiedziala Phaedra, kiedy kobieta odwrócila sie, by odejsc. - Tak sie zastanawialam... - Co? - Pomimo mroku, w oczach gospodyni dalo sie dostrzec podejrzliwosc. Phaedra skinela dlonia w kierunku okna. - Ten piekny, duzy dom po przeciwnej stronie ulicy... - zauwazyla. - Kto wlasciwie tam mieszka? - A po co pytasz, kochana? 110 Phaedra wzruszyla ramionami. - W oknach swieci sie do pózna w noc - odparla. - A nikt nie wchodzi ani nie wychodzi. Wydalo mi sie to dziwne. - Ciekawosc zabila kota, czyz nie? - odparla kobieta ostroznie. - Gdybym byla toba, przestalabym sie tym interesowac. To, co tam sie dzieje, to nie moja sprawa, a jesli masz choc odrobine oleju w glowie, to i nie twoja. - Rozumiem. - Phaedra odsunela sie od drzwi. - Cóz, dziekuje, pani Wooten. I dobrej nocy. Niespodziewanie twarz staruszki zlagodniala. - Nie obchodzi mnie, czy zarabiasz na zycie, lezac na wznak, kochanie - odparla spokojnie. - Ale nie musisz robic tego tam, prawda? Trzymaj sie ulicy, to o wiele bezpieczniejsze. - Och. - Phaedra przycisnela dlon do piersi. - Dziekuje, pani Wooten. Nie zdawalam sobie sprawy. . . . Wyraz twarzy starszej kobiety jeszcze bardziej zlagodnial. - Sama nie wiem o tym miejscu zbyt wiele - przyznala. - Lecz mnóstwo wytwornych powozów przyjezdza i odjezdza, tyle ze od tylu, kochanie. Nigdy od frontu. Ladne dziewczeta wyciaga sie z domu i wsadza do powozów... Niektóre nie chca wcale isc i potem nie wracaja. Trzymaj sie wiec ulicy, dobrze? Uliczka od tylu. Powozy zajezdzaja od tylu. Alez z niej idiotka! - Dziekuje, pani Wooten, ze mnie pani ostrzegla - powiedziala, starajac sie wygladac na skruszona. Zamknela drzwi i rozejrzala sie po waskim, tandetnie umeblowanym pokoiku. Tracila cenny czas, 104 zamknieta w tej ciemnej norze, pomieszczeniu tak niskim i malym, ze nie nadawalo sie nawet na garderobe. Wrócila do okna i wychylila sie najdalej na lewo, jak tylko byla w stanie. Nawet bez okularów mogla dostrzec róg ulicy i ciemniejacy za nim zaulek. Nie zastanawiajac sie, chwycila plaszcz, zgasila lampe i zbiegla po schodach. Drzac w wilgotnym, chlodnym powietrzu, przeciela ulice, ominela dorozke i weszla na waski chodnik naprzeciw okna wynajetego pokoju. Kamienie bruku polyskiwaly w slabym swietle latarni. Wkrótce wysokie sciany zamknely sie wokól niej, odcinajac doplyw powietrza i chocby niewielkiej ilosci swiatla. Wlasnie tego - uczucia, ze jest sie pogrzebanym w grobowcu z kamienia i cegly - tak nie lubila w Londynie. Skrecila w lewo, trzymajac sie mozliwie blisko muru. Dotarla do furtki, prowadzacej do burdelu pana Gorsky'ego, sunac dlonia po murze i liczac bramy. Dzieki saczacemu sie z okien swiatlu mogla widziec dziedziniec. Byl dlugi i waski, bez grzadek czy sladu jakichkolwiek upiekszen. Brama stala otworem, mogla wiec za nia zerknac. Jej nozdrzy dobiegl smród pobliskiego wychodka. Nagle drzwi domu otwarly sie szeroko. Krepa kobieta w bialym fartuchu wyszla na podwórze, niosac staromodna latarnie. W drugiej rece dzwigala pelne wiadro. Dotarla do ustepu, powiesila latarnie na kolku i opróznila wiadro. Phaedra przemknela obok slupka i przystanela, trzymajac sie skraju cienia. - Przepraszam - powiedziala, kiedy kobieta wyszla z wygódki. Sluzaca odwrócila sie, otwierajac szeroko oczy. Drzwi ustepu zamknely sie z trzaskiem. 112 - Przepraszam - powtórzyla Phaedra. - Ja... szukam pracy. To znaczy, jako sluzaca. W domu. Kobieta potrzasnela tylko glowa. - Moze znalazloby sie u was dla mnie miejsce? - naciskala Phaedra. - Lub moze moglabym z kims porozmawiac? Kobieta musnela dlonia kolnierz sukni, a potem chwycila lampe i pobiegla sciezka, zostawiajac wiadro. Drzwi zatrzasnely sie, odcinajac doplyw swiatla. Phaedra westchnela zniechecona. Kobieta okazala sie jeszcze mniej pomocna niz Gorsky. Doprawdy, byla zbyt przerazona, zeby choc sie odezwac. Moze i Gorsky powinien byl bardziej sie bac... Wzdrygnela sie, coraz bardziej pewna, ze Rosjanin ja sledzil, moze czekajac na okazje, by porozmawiac na osobnosci. Ale po co? W dniu, kiedy zastukala tak odwaznie - i glupio - do drzwi jego burdelu, zaprzeczyl, iz wie cokolwiek na temat rudowlosej sluzacej z Hampshire, która mogla tam pracowac. Wygladalo to tak, jakby Millie przyjechala do Londynu, weszla do tego domu i zniknela z powierzchni ziemi. Moze i tak sie stalo. Nie, pomyslala, prostujac sie. Nie podda sie. Millie moze i byla naiwna wiejska gaska, lecz miala charakter. Wiedziala, jak przetrwac. Phaedra bedzie musiala jakos dostac sie do domu. To jedyny sposób, by znalezc Millie. Chyba ze, jak ostrzegla ja pani Wooten, dziewczyna byla jedna z tych nieszczesnic, które wywleczono przez tylna furtke i które nigdy juz nie wrócily. Na mysl o czyms tak strasznym zadrzala znowu i cofnela sie z wolna w glab alejki. Nagle poczula za soba czyjas obecnosc. Silna, meska dlon zacisne 106 la sie na jej ustach, uniemozliwiajac wezwanie pomocy. Muskularne ramie objelo ja w talii, wciagajac w cien pod przeciwlegla sciana. Phaedra wyrywala sie rozpaczliwie, uderzajac na oslep piesciami. - Nie krzycz - dobiegl ja cieply, schrypniety glos. - Nie zrobie ci krzywdy. Walczyla niczym dzika kotka, wymierzajac ciosy lokciem i starajac sie nadepnac napastnikowi obcasem na stope. Mezczyzna rozesmial sie jednak tylko i obrócil ja, przyciskajac do sciany. - Na milosc boska, stój spokojnie. - Gleboki glos wydal sie Phaedrze lagodny i - nie byla az tak przerazona, by tego nie zauwazyc - w dziwny sposób znajomy. - Nie! Pusc mnie! - krzyknela, lecz stlumil krzyk dlonia. Chrzaknal i wsunal muskularne udo pomiedzy nogi Phaedry, unieruchamiajac ja. Stala z dlonmi opartymi plasko o mur, czujac na plecach dotyk twardej meskiej piersi, a na udzie mankiet wysokich butów napastnika. Szarpnela sie znowu. Jakos udalo jej sie otworzyc usta i wbic zeby w zakrywajaca je dlon. Mezczyzna byl jednak w rekawiczkach, wiec tylko sie rozesmial. - Uspokój sie, mala zlosnico! - Zboczeniec! - krzyknela wprost w skórzana rekawice. - Na pomoc! - Przestan sie drzec, to zabiore reke - zaproponowal. - Powiedz mi, co wiesz o tym domu. Tylko tego chce. Informacji. Slyszalem, jak rozmawiasz ze sluzaca. Ustami dotykal niemal ucha Phaedry, a jego oddech poruszal wlosy na jej skroni. Spowil ja zapach rozgrzanego meskiego ciala - won bergamotki i meskiego potu. Znajoma, wabiaca won. 107 O Boze! To chyba niemozliwe...? Mimo iz rozsadek podpowiadal jej, by dalej walczyla, przestala sie wyrywac. Oparl sie o nia ciezko. Poczula, jak napiecie opuszcza jego cialo. - Dobrze - powiedzial cicho. - Cofne teraz dlon. Badz tak dobra i powiedz mi, co wiesz o tym domu. - N-n-nic - wystekala Phaedra, próbujac nasladowac sposób mówienia Agnes. - Przyszlam, zeby zapytac o robote w kuchni. To znaczy, przy garnkach. - Przy garnkach, co? - Phaedra uswiadomila sobie z zazenowaniem, ze dlon mezczyzny spoczywa teraz na jej piersi. - Dlaczego ci nie wierze? - A wierz pan, w co chcesz. Ustami niemal dotykal jej ucha, nos mial zanurzony w jej wlosach i Phaedra poczula, ze lek zmienia sie w cos bardziej zdradzieckiego. Wciagnal gleboko powietrze. - Na Boga, nie pachniesz jak zadna z pomywa-czek, z którymi mialem dotad do czynienia. - A polozyles pan lapy na wielu, co? Napastnik odrzucil do tylu glowe i rozesmial sie serdecznie. No wlasnie. Teraz byla juz pewna. Prosze, prosze, prosze, modlila sie bezglosnie. Niech mnie nie pozna. - Pusc mnie! - zaprotestowala i jela wyrywac sie bardziej zdecydowanie. - Puszczaj! Powiem ci, co wiem. - Puscic cie? - wymamrotal. - Trudna sprawa, skarbie, kiedy mam w garsci dojrzala piers, a twój pulchny tyleczek ociera sie o dolne partie mojego ciala. Phaedra natychmiast znieruchomiala. Przesunal usta w dól jej szyi. Phaedra zadrzala. 115 - Jestes pewna, skarbie? - wymamrotal - Jest w tobie cos, czego nie potrafie do konca... - Prosze mnie puscic! - przerwala mu. - Natychmiast. - No, no - wymamrotal, zwalniajac chwyt. - Dama wysuwa obiekcje. Moze wiec innym razem? Odwrócila sie, zeby umknac, popelnila jednak blad i uniosla twarz, by spojrzec na napastnika. Tak jakby w czarnej niczym sadza ciemnosci dalo sie cokolwiek dostrzec. Musial wyczuc, ze sie odwrócila, rozesmial sie bowiem znowu, a potem przycisnal wargi do jej ust - z poczatku zartobliwie, niemal niewinnie. Lecz to sie szybko zmienilo i juz po chwili wpijal sie ustami chciwie w jej wargi, sciskajac dlonia piers. Phaedra otwarla sie przed nim, niemal wbrew swojej woli. Z jej gardla dobyl sie gleboki jek. To nie byl calus skradziony za drzwiami salonu. Ich jezyki spotkaly sie i splataly, budzac w trzewiach Phaedry zar, ogarniajacy cale cialo. Gladzil dlonia jej piers, obejmujac ja i przyciskajac jej do brzucha sztywniejacy czlonek. Zamruczal cicho z przyjemnosci, a potem oderwal na chwile usta od jej ust, jakby chcial cos powiedziec. Phaedra dostrzegla szanse. Wyrwala sie i uciekla - nie od niego, ale od siebie - biegnac ile sil w nogach w dól alejki, a potem boczna ulica. I przez caly czas doskonale zdawala sobie sprawe, ze on pozwolil, by mu sie wymknela. O, tak. Na tych dlugich, muskularnych nogach, gdyby tylko chcial, Tristan Talbot potrafilby dogonic kazda kobiete. Rozdzial 5 Mów, kuzynko; a jesli nie mozesz. Zamknij mu usta pocalunkiem. Nie pozwól, by i on przemówil. Eliza powiada, ze by zlapac odpowiedniego meza, trzeba dobrze malowac akwarelami. - Lady Phoebe Northampton przygryzla snieznobialymi zebami dolna warge i dotknela czubkiem pedzla punktu na plótnie. - Gotowe! - powiedziala, od- suwajac sie. - Doskonale pierzasty obloczek, czyz nie, panno Armstrong? - Caly obrazek jest doskonaly - stwierdzila z aprobata Zoe. - Z takim talentem zdobedziesz dla siebie ksiecia, zanim skonczy sie sezon, lady Phoebe. Phoebe rozesmiala sie, a jej policzki slicznie po-rózowialy. Zawsze potrafila oblewac sie rumiencem na zyczenie, w przeciwienstwie do Phaedry, która czerwienila sie z byle powodu i w najmniej odpowiednim momencie. Siedzialy w ogrodzie z tylu domu, pózne popoludnie okazalo sie bowiem zadziwiajaco, jak na te pore roku, cieple i sloneczne. Zoe sprawila Phaedrze wielka przyjemnosc, wpadajac niespodziewanie z wizyta - tym razem po to, by przekazac zaproszenie na karciane przyjecie i poznac matke oraz siostre przyjaciólki. 110 Teraz, godzine po tym, jak sie zjawila, owdowiala lady Nash dalej wpatrywala sie w zaproszenie. - Nie bardzo wiem, co zrobic, panno Armstrong - zacwierkala. - Phoebe i ja zostalysmy zaproszone na kolacje gdzie indziej. A pozwolic, by Phaedra poszla na przyjecie sama, jak pani sugeruje... Cóz, nie sadze, by... Zoe pochylila sie na ogrodowym krzesle i spojrzala zalosnie na lady Nash. - Ale to nieformalne spotkanie, madame - powiedziala przymilnie. - Po prostu grupka niemadrych mlodych ludzi spotyka sie, by pograc w karty, i to po drugiej stronie ulicy. Zaraz... mam pomysl. - Jaki? - spytala Phaedra podejrzliwie. Ona tez czula sie rozdarta. Nie przepadala za tak frywolnymi rozrywkami. Lecz w zachowaniu Zoe Armstrong, w jej nastawieniu do zycia, bylo cos tak odswiezajacego, ze Phaedra uznala to za wyzwalajace. Zarazliwe. Cos, co sprawialo, ze zaczynala sie zastanawiac, czy nie popelnila bledu, pozwalajac, by zycie toczylo sie obok niej. Moze, poza malzenstwem i tak zwana normalna egzy- stencja, byly tez inne mozliwosci. Och, wmawiala «sobie od dawna, ze tak jest, lecz Zoe Armstrong zdawala sie wcielac te poglady w zycie - i nikt jej za to nie winil. Spojrzala znowu na Zoe, usmiechajaca sie olsniewajaco do matki. - Wszystkie trzy panie moglyby wpasc do nas przed przyjeciem - zasugerowala. - Napijemy sie herbaty, a wieczorem ciotka Winnie bedzie miala na Phaedre oko. Zapewniam, ze to istna smoczyca. Nic nie uchodzi jej uwagi. Odwrócila sie do Phaedry, usmiechnela i szelmowsko mrugnela. 118 Phoebe odlozyla pedzel. - Och, pozwól jej pójsc, mamo - powiedziala, odwracajac sie od sztalug. - Phae musi zaczac wychodzic, nim zmieni sie w mebel... Najprawdopodobniej bylby to podnózek. Phaedra zerwala sie z krzesla, zaalarmowana tym, ze czuje sie niemal podekscytowana mozliwoscia uczestniczenia w przyjeciu. Niestety, mialo to wiecej wspólnego z lista gosci, niz by sobie zyczyla. Przymknela na chwile oczy i poczula znów dotyk napierajacego na nia, silnego meskiego ciala. Zar dloni, sciskajacej piers. Boze, musiala chyba oszalec. - Sama nie wiem, Zoe - powiedziala, dotykajac lekko dlonia brzucha. - Ja... nie mam co na siebie wlozyc. - Wez moja nowa rózowa suknie - zaproponowala Phoebe, zatrzaskujac pudlo z farbami. -1 tak jest na mnie za dluga, a mama twierdzi, ze na dodatek zbyt wydekoltowana. - Ostatniemu stwierdzeniu towarzyszylo zirytowane spojrzenie, jakim obrzucila matke. - Jestes debiutantka, Phoebe - zaprotestowala lady Nash. - A dekolt tej sukni jest o wiele zbyt smialy. Co ja sobie myslalam, pozwalajac ci ja zamówic? Phoebe wzruszyla ramionami i wstala. - Wiec niech Phae ja sobie wezmie - powiedziala. - Mam przeciez tuzin innych. Chodzmy na góre, panno Armstrong. Przekonamy sie, czy suknia pasuje. - Nie - powiedziala Phaedra kilka minut pózniej. - Nic z tego. Wole szary kolor. Albo brazowy. - Och, jest cudowna - wyszeptala Zoe niemal z czcia. 112 Oczywiscie, ze sie jej podobala. Jej garderoba byla smiala co do barwy i fasonu. Sama Zoe tez taka byla. W przeciwienstwie do Phaedry. Mimo to, kiedy spojrzala na polyskujacy rózowy jedwab, udrapowany na ramieniu, poczula w duszy tesknote za odrobina przygody. Blady material, kontrastujacy z kremowa skóra, zdawal sie opalizowac, zas gors tuz pod biustem, gdzie konczyl sie stanik, ozdabiala szeroka satynowa wstazka w kolorze jaskrawej zieleni. - Musisz ja wziac - orzekla siostra. - Moglabys zalozyc do niej naszyjnik z rózowych szafirów, który Nash podarowal ci na dwudzieste pierwsze urodziny. Jest tak piekny, ze mozna byloby dac sie za niego zabic, a ty nawet nie wyciagnelas prezentu z pudelka. - Nie - powtórzyla Phaedra, rzucajac suknie na lózko. Jedwabny material zaszelescil kuszaco. -Ja... nie moge. Mam zbyt pelna figure, a dekolt odslania za wiele. - Nonsens! - wykrzyknela Zoe, chwytajac suknie. - Jest doskonala! Bedziesz najbardziej rzucajaca sie w oczy dama na przyjeciu. Phaedra spojrzala na nia skonsternowana. - Dlaczego to robisz, Zoe? - spytala cicho. Zoe przesunela spojrzeniem wzdluz odzianej w biala koszule sylwetki Phae, nie wypuszczajac sukni z rak i przyciskajac ja kurczowo do piersi. - Poniewaz uznalam, ze zajme sie toba w tym sezonie - odparla z namyslem. - Ocali mnie to przed bezgraniczna nuda. - Ach, wiec o to chodzi - zauwazyla Phaedra chlodno. - Tak naprawde, wcale nie - przyznala Zoe. A potem sie zawahala. - Czy obwiazujesz sobie pod ta koszula piersi? - spytala. 113 Phaedra splonela rumiencem. - Wymagaja, aby nad nimi troche zapanowac, to wszystko. Phoebe zachichotala. - Ona uwaza, ze ma zbyt duzy biust, a jest taki sam jak mój. Zoe potrzasnela glowa i zacmokala z nagana. - Co za nonsens - powiedziala. - Rozwin te okropna szmate, i to natychmiast. A teraz posluchaj, mam ci do powiedzenia cos naprawde ekscytujacego. - Rzeczywiscie? - Phaedra przyjrzala sie jej podejrzliwie. - Na jaki temat? - Wielce fascynujacy. - Zoe powachlowala sie dlonia, jakby bylo jej goraco. - Ten rozpustny lord Avoncliffe przyslal rano wiadomosc: bedzie na przyjeciu. Najwidoczniej cos go do tego sklonilo. Ciekawe tylko, cóz to moglo byc takiego? Przymierzysz wreszcie te suknie, Phae? I naszyjnik. A co z okularami? Sa ci absolutnie niezbedne? - Tylko do czytania, lecz ona nie chce sie do tego przyznac - odparla za siostre Phoebe, zeskakujac z lawki pod oknem. - Kim jest lord Avoncliffe, Phae? Jak go poznalas? - Nikim - odparla Phaedra. - I tak, potrzebuje okularów. - Och, na pewno jest kims - zawolala spiewnie Phoebe. - Zamierzam powiedziec o nim mamie. Zoe spojrzala z góry na dziewczyne. - Doprawdy, lady Phoebe - mruknela z wyzszoscia. - Sadzilam, ze jestes bardziej dorosla. W koncu, czym bylby sezon w miescie bez odrobiny intrygi? Phoebe sie zawahala. - Cóz, chyba rzeczywiscie. - Spojrzala na Zoe i usmiechnela sie pojednawczo. - A Phae nosi oku 121 lary jedynie po to, by wydac sie bystrzejsza niz reszta z nas. - Nic w tym trudnego, skoro obie jestescie tak niemadre - oznajmila Phaedra, mierzac dziewczeta niewzruszonym spojrzeniem. - I nie ma zadnej intrygi. Lord Avoncliffe jest przystojnym dzentelmenem, który ma o sobie zbyt wysokie mniemanie. Nie wiem doprawdy, dlaczego to, w co bede ubrana, mialoby sprawic jakas róznice. - Wszyscy chcielibysmy zobaczyc twoje cudowne wlosy w zestawieniu z innym kolorem niz szarosc, Phae - naciskala Zoe. Phaedra juz miala odmówic, robiac to z cierpkim sarkazmem, zarezerwowanym dla ludzi wtracajacych sie w nie swoje sprawy. Innymi slowy: dla mamy i Phoebe. Nie powiedziala jednak nic. Minelo duzo czasu, odkad miala przyjaciólke w swoim wieku - dorównujaca jej dowcipem i intelektem - nie chciala wiec rozczarowac Zoe. Niestety byl tez inny powód jej wahania. Odwrócila glowe i spojrzala na promien slonca, wpadajacy przez wychodzace na ogród okno. Dotyk pelnych, miekkich ust Talbota na wargach jeszcze nie zatarl sie jej w pamieci. A ostatnia noc - to napiecie, ta ledwie wstrzymywana sila, jaka w nim wyczula! Pikantna won czystego mezczyzny drazniaca jej nozdrza i cieplo wtulonych w jej ucho ust. Przymknela oczy, czujac, jak ogarnia ja znajomy, slodki niepokój. Glupia, glupia dziewczyno! Czy to, co stalo sie kiedys, niczego jej nie nauczylo? Widac nie. Najwidoczniej wcale sie nie zmienila. Namietnosci - niemadre fantazje i mroczny, niestosowny glód - nadal czaily sie pod warstewka opanowania 122 i chlodu, które wypracowala w sobie w ciagu ostatnich kilku lat. Stanowily one jednak tylko fasade, mogaca ulec zniszczeniu przy lada podmuchu. Pocalunek. Nic nieznaczace cmokniecie lajdaka, który prawdopodobnie nie zechce nigdy wiecej jej pocalowac. Lecz nawet fakt, ze o tym wiedziala - bezlitosna pewnosc, ze to sie nie stanie - nie mógl powstrzymac jej, by nie tesknila za tym, aby zrobic znów cos niewypowiedzianie glupiego. - Prosze, Phae - naciskala delikatnie Zoe. - Wez suknie Phoebe. Jestesmy teraz przyjaciólkami, prawda? Phaedra odwrócila sie, ulozyla sobie suknie ostroznie na ramieniu, a potem spojrzala na Zoe i Phoebe. - Dziekuje zatem wam obu - powiedziala spokojnie. - Wezme ja. * * * Po raz trzeci w ciagu ostatnich kilku dni Tristan Talbot zmuszony byl przywdziac strój dzentelmena i siegnac do starej kasetki z bizuteria. Uglow przygladal sie w milczeniu, jak jego pan wsuwa na palec ciezki sygnet, a potem pomógl mu wlozyc surdut. Tristan spojrzal na wysuwajaca sie z rekawa dlon. Ciezkie zloto zdawalo sie ciagnac ja ku ziemi, podobnie jak poczucie obowiazku oraz nadzieja, iz tym razem uda mu sie nie zawiesc ojca, chocby w tak malo znaczacej sprawie. A choc niechetnie to przyznawal, w glebi ducha cieszyl sie, ze ma przed soba wyzwanie. Towarzyszylo temu poczucie celu, jakze inne od towarzyszacej mu na co dzien pustki. Dotad czul sie jak 116 pojedynczy orzech turlajacy sie w pustym dzbanku na piwo. Turla! sie tak i turla!, wydajac dzwiek, który nie by! mu do konca przykry. - Mam polecic, by podstawiono dwukólke, sir? - Gleboki glos Uglowa brzmial, jakby dobywa! sie z grobowca, oczywiscie z grobowca znajdujacego sie w Whitechapel. - Poprosze tylko laseczke - odpar! Tristan, poprawiajac po raz ostatni mankiety. - Chyba sie przejde. Moze swieze powietrze sprawi, ze przejasni mi sie w glowie, pomyslal. Spedzil znów ranek z ojcem, uganiajac sie za duchami - tak to przynajmniej wygladalo. W ciagu kilku ostatnich dni spotkal sie z obiema mlodymi damami - swiadkami morderstwa - przy czym pierwsze z tych spotkan okazalo sie denerwujaco pamietne, jesli nie uzyteczne. Co sie tyczy Zoe Armstrong, dziewczyna chciala jedynie sie podroczyc. Jesli zas chodzi o lady Phaedre, wolal na razie o niej nie myslec. By sobie w tym pomóc, odbyl rozmowy z trzema czlonkami policji metropolitalnej. Noce zas spedzal, czajac sie w poblizu domu madame Vostriko-vej i próbujac dowiedziec sie wszystkiego, co mozliwe na temat jej przybytku. Na prózno jednak - nic nie moglo powstrzymac go przed wspominaniem jakze slodkiego pocalunku, który skradl lady Phaedrze za drzwiami salonu. Nadal mial na glowie zagadke smierci Rosjanina, a wygladalo na to, ze nikt nic o nim nie wie. Co gorsza, nikomu nie zalezalo, by sprawe rozwiazac. Nikomu, poza jego ojcem. A pobudki starego lorda trudno uznac za altruistyczne. 124 Moze lord de Vendenheim, czlowiek Peela w Ministerstwie Spraw Wewnetrznych, ma na te sprawe inny poglad? Pora bylo sie dowiedziec. Spacer do oddalonego o mile Klubu Podróznika okazal sie sympatyczna przechadzka, odbyta pod wysokim, blekitnym niebem. Przejrzyste obloki, przez które przezieraly sloneczne promienie, zawisly nad Westminsterem, podczas gdy w dole londynczycy tloczyli sie, zajeci swoimi sprawami. Tristan maszerowal pelnymi ludzi ulicami, podpierajac sie od czasu do czasu trzymana w dloni laseczka. Klub Podróznika nie byl zacna, przesycona tradycjami instytucja w rodzaju klubu Brooksa czy White'a, lecz miejscem, gdzie spotykali sie poszukiwacze przygód oraz mezczyzni, którzy zdolali juz zobaczyc nieco swiata. Nalezalo don tez wielu cu- dzoziemców, poniewaz klub szczycil sie posiadaniem jednej z najlepszych w Londynie bibliotek oraz biezacych gazet w szesciu jezykach. Jedzenie bylo przyzwoite, kawa mocna, stoly do bilardu równe. Oczywiscie, grywano tu tez w karty, a rozgrywki ciagnely sie nieraz przez cala noc. Prawdopodobnie bylo to jedno z niewielu miejsc w stolicy, gdzie Tristan nie czul sie obco, a choc rzadko tu zagladal, nieodmiennie go rozpoznawano. Na Pall Mail wszedl do chlodnego, mrocznego holu i wreczyl laseczke starszemu portierowi, który go powital. - Milordzie. - Sluzacy sklonil sie nisko. - Jak sie miewacie, Fleming? - zapytal uprzejmie Tristan, oddajac portierowi kapelusz. - Szukam niejakiego de Vendenheima. Raczej go nie znam i nie wiem, jak wyglada. 118 Fleming wskazal wejscie do malego salonu. - Wicehrabia siedzi sam przy stoliku pod oknem - powiedzial. - To bardzo wysoki, ciemnowlosy mezczyzna. Trudno go nie zauwazyc. Tristan podziekowal i ruszyl we wskazanym kierunku. Fleming mial racje. De Vendenheim rzucal sie w oczy. Byl wysoki, wyzszy nawet niz Tristan, o niemal równie ciemnej karnacji i wlosach. Widzac, ze zbliza sie gosc, zlozyl pospiesznie gazete i wstal. Jego ruchy cechowal niewymuszony wdziek oraz elegancja. Po blizszym przyjrzeniu sie Tristan stwierdzil jednak, ze nie ma przed soba fircyka. Ubranie de Vendenheima, zauwazyl z aprobata, bylo dobrej jakosci, lecz nieprzesadnie modne. Pociagla twarz o oliwkowej karnacji miala w sobie, podobnie jak twarz Tristana, cos cudzoziemskiego, co podkreslaly jeszcze wysokie kosci policzkowe i ciemne, spogladajace spod ciezkich powiek oczy o zdecydowanie cynicznym wyrazie. Gazeta, która czytal, tez byla zagraniczna. Tristan zerknal na tytul 1 uznal, ze musi byc wloska. Wyciagnal reke. - Witaj, de Vendenheim - powiedzial. - Dziekuje, ze pan przyszedl. - Czy mialem wybór, zwazywszy, kim jest panski ojciec? - Bylo to powiedziane moze nie oskarzycielsko, ale na pewno bez oslonek. Tristan usmiechnal sie chlodno. - Nie wiekszy niz ja, kiedy wpakowal mnie w te paskudna sprawe - odparl, wskazujac dlonia stolik. - Mozemy usiasc? I napic sie kawy? - Jest przynajmniej mocna - odparl ponuro de Yendenheim. 126 Tristan wyslal jednego ze sluzacych po dzbanek, a potem usiadl, wyciagajac przed siebie dlugie nogi. - Zwazywszy na stan zdrowia ojca - zaczal - nie mialem wyboru: musialem zgodzic sie pomóc mu w tej sprawie. Chcialbym, by pan to zrozumial. Co dokladnie mialbym zrobic, jakos mi umyka. De Vendenheim przygladal mu sie przez chwile. - Dano mi do zrozumienia, ze dzialal pan w Grecji i uczestniczyl w zwiadzie - zauwazyl. - Najwidoczniej Hauxton sadzi, ze ma mi pan cos do zaoferowania. Tristan rozesmial sie, byl to jednak smiech zimny i pozbawiony wesolosci. - Bylem najemnikiem - sprostowal. - Poszedlem na wojne w poszukiwaniu przygody, gdyz bylem mlody, nastawiony idealistycznie i spodziewalem sie, ze bede wiódl ekscytujace zycie. Twarz de Vendenheima przybrala na chwile ponury, pelen zrozumienia wyraz. - Ach, tak - powiedzial w koncu. -1 cóz, znalazl pan to, czego szukal? Tristan odwróci! wzrok. - Przez jakis czas tak mi sie wydawalo - odparl. - Wojna zawsze wydaje sie ozywcza tym, którzy w niej nie uczestnicza. I tak cholernie szlachetna. - A tymczasem jest po prostu cholernie krwawa. - De Vendenheim sie skrzywil. - Zgadzam sie z panem. Widzialem wojne z bliska i nie chcialbym tego powtarzac. Tristan przygladal sie przez chwile ponuremu obliczu rozmówcy. - Napoleon - powiedzial w koncu, zgadujac. - Urodzil sie pan na kontynencie. 120 - W Alzacji, ze wszystkich mozliwych miejsc - odparl de Vendenheim ze smutkiem, który zlagodzil na chwile jego spojrzenie. - Tylko ze z Alzacji, jaka pamietam, niewiele zostalo. Milczeli przez chwile, zjednoczeni zrozumieniem i poczuciem wspólnoty, jakiego Tristan nie zaznal juz od dawna. W koncu chrzaknal jednak i powiedzial: - Prosze posluchac, nie chcialbym sprawiac klopotów panskim ludziom z Ministerstwa Spraw Wewnetrznych. Sadze, ze poradze sobie z ojcem. Problem polega jednak na tym, ze on jest chory, a prawde mówiac, umierajacy. Dla czlowieka z takim poczuciem obowiazku bezradnosc, która wiaze sie z choroba, jest czyms nie do zniesienia. - Przykro mi, nie wiedzialem. - De Venden-heim nieznacznie sie odprezyl. - Prosze zatem mówic. Czego chcialby sie pan dowiedziec? Tristan oparl sie wygodnie i juz mial przemówic, gdy do stolika podszedl sluzacy, niosac srebrna tace. - Rozmawialem z policja i dwiema damami, które byly obecne przy smierci Rosjanina - powiedzial, przygladajac sie, jak sluzacy unosi dzbanek i z wprawa napelnia filizanki. - Prosze mi powiedziec, co pan wie o ofierze, a potem sobie pójde. De Vendenheim wzial filizanke i powtórzyl to, o czym Tristan juz wiedzial. Gorsky byl Rosjaninem, przebywajacym od wielu lat w Anglii. Mieszkal w jednym z nalezacych do Vostrikovej przybytków, nie mial rodziny i znany byl z homoseksual- nych upodoban, co - zwazywszy na jego profesje - zakrawalo wrecz na perwersje. - Tak, udalo mi sie dowiedziec co nieco na temat burdelu Gorsky'ego - przyznal Tristan. - Do 121 myslam sie, ze jego klienci woleliby, by nie widziano ich wchodzacych przez frontowe drzwi. De Vendenheim usmiechnal sie leciutko. - Ci klienci nie zyczyliby sobie takze, by panski ojciec wtracal sie w ich sprawy - powiedzial. - Burdel specjalizuje sie bowiem w perwersjach, jakimi wiekszosc mezczyzn raczej sie nie chwali. - Na przyklad? - zapytal Tristan stanowczo. De Vendenheim zrezygnowany podniósl dlon. - Biczowanie - przyznal. - Sodomia. Zniewolenie wszelkiego rodzaju. Mlode dziewczeta... a ostatnio takze i chlopcy. Niewyobrazalne okrucienstwo, w niektórych przypadkach. Tristan domyslal sie, co uslyszy, chcial jednak, aby de Vendenheim potwierdzil jego przypuszczenia. Mimo to skrzywi! sie, uslyszawszy te litanie wystepków. De Vendenheim wzruszyl ramionami. - Nie mnie oceniac seksualne upodobania innych - powiedzial. - Niech robia, co chca, póki odbywa sie to na zasadzie dobrowolnosci. Powiada sie jednak, ze madame, wlascicielka burdelu, jest w stanie dostarczyc absolutnie wszystkiego, byle pobudzic leniwe apetyty bogatych klientów. A to juz zalatuje przymusem. Tristan upil lyk kawy. - Widzialem dwa wytworne, nieoznakowane powozy, skrecajace w boczna uliczke, kiedy obserwowalem w nocy burdel - powiedzial zamyslony. - Kiedy... co pan robil? - Twarz de Venden-heima przybrala gniewny wyraz. - Mam nadzieje, ze nie zostal pan dostrzezony. Tristan wbil w niego nieruchome spojrzenie. - Drogi panie - powiedzial spokojnie - to absolutnie wykluczone. 122 De Vendenheim przygladal mu sie przez chwile, a potem skinal glowa, jakby w uznaniu dla umiejetnosci przeciwnika. - Ufam, ze pan sie nie myli. - Powozy zatrzymywaly sie na chwile - kontynuowal Tristan, podsumowujac opowiesc - po czym z domu wyprowadzano przez tylne drzwi kobiete i wsadzano do srodka. Jedna wydawala sie pod plaszczem dziwnie skulona i w jej sylwetce bylo cos... - Odstawil kawe i spojrzal wprost na de Vendenheima. - Wygladala, jakby byla zwiazana. Rysy de Vendenheima stwardnialy. - Wcale bym sie nie zdziwil - powiedzial przez zacisniete zeby. - Obawiam sie, ze nieboszczyk ze Strandu nie bedzie jedyna ofiara, nim ten paskudny interes zostanie w koncu zamkniety. - Co wie pan o wlascicielce? De Vendenheim skrzywil sie z pogarda. - Nazywa sie Vostrikova. Lilya Vostrikova. Próbowalem dostac sie do niej, personel przysiegal jednak, ze przebywa w swoim domu w Bordeaux. Tristan spojrzal znowu na de Vendenheima. - Ojciec twierdzi, ze ta kobieta byla kiedys szpiegiem - powiedzial - i ze przybyla do Londynu z Czartoryskim, rosyjskim mezem stanu. - Owszem, tyle ze Czartoryski jest Polakiem - powiedzial de Vendenheim znaczaco. - W Polsce zanosi sie na klopoty i Rosja nie jest z tego powodu szczesliwa. A Czartoryski tkwi w tym po uszy. Tristan wypatrzyl w blacie stolu sek niezwyklego ksztaltu i jal okrazac go bezwiednie palcem. - W Europie zawsze gdzies wrze - stwierdzil wymijajaco. - Co mi przypomnialo: nie uwaza pan, ze to interesujace, iz zmarly odnalazl w jakis sposób 123 droge do jednego z niewielu ludzi w Londynie, majacych powiazania z Rosja? De Vendenheim uniósl ostro zarysowane brwi. - Chodzi panu o Kemble'a? - zapytal, sciszajac glos. - Rzeczywiscie, robi z nimi interesy i zna troche jezyk. Lecz czego to dowodzi? Palec Tristana zatrzymal sie w pól ruchu. - Prawde mówiac, mialem na mysli lady Phaedre Northampton. - Lady Phaedre? - W rzeczy samej. - Tristan wbil wzrok w rozmówce. - Zna ja pan? - Znam - odparl de Vendenheim sztywno. - Ta dama to uosobienie cnoty. - Ale jej brat przyrodni, lord Nash, jest Rosjaninem, prawda? - Ja... cóz, tak - przyznal de Vendenheim. - Po czesci. Tristan wyczul, ze mezczyzna sie waha. - Czy nie byl zamieszany we francuski skandal z bronia dla greckich rewolucjonistów, który wybuchl rok czy dwa lata temu? - naciskal. - Powie- dzialbym, ze cos takiego z pewnoscia przyciagnelo uwage Rosjan. Przy stole zapadla smiertelna cisza. De Venden-heim wygladal, jakby chcial zamordowac Tristana. - Chcialbym wiedziec, lordzie Avoncliffe, z kim pan o tym rozmawial - powiedzial w koncu lodowatym tonem. - To nie jest temat do snucia przypuszczen po klubach. - Ja nie snuje przypuszczen, lecz stwierdzam fakt - odparl Tristan równie chlodno. - Wiem, ze Nash byl w Paryzu i spedzil kilka tygodni, spotykajac sie z przedstawicielami francuskich wladz. I wiem tez, lordzie de Vendenheim, ze mnóstwo greckich pie 124 niedzy przeszlo podczas tej obrzydliwej transakcji z rak do rak. - A ja chcialbym wiedziec, kto panu o tym powiedzial, zebym mógl uwolnic go od nadmiaru odpowiedzialnosci, pozbawiajac stanowiska. - De Vendenheim wygladal, jakby mial walnac piescia w stól. - To powazna sprawa, glupcze. Tristan pochylil sie powoli nad stolem. - Chyba pan sie zapomnial - powiedzial glosem zwodniczo cichym, acz smiertelnie groznym. - Zapomnial, ze mam kontakty - bliskie kontakty - na calym Pólwyspie Balkanskim. Patrzylem, jak ich synowie i bracia wykrwawiaja sie i gina w blotnistych okopach Grecji. Nie potrzebuje, by nic nie-znaczacy angielski biurokrata szeptal mi w salonie do ucha plotki. De Vendenheim odsunal sie i spuscil wzrok. - Prosze mi wybaczyc - powiedzial sztywno. - Zapomnialem, czym sie pan zajmowal w przeszlosci. Tristan skinal glowa. De Vendenheim uswiadomil sobie widac, ze zle ocenil adwersarza. Czesto sie to Tristanowi zdarzalo, zapewne z powodu wygladu, natura obdarzyla go bowiem prezencja czarujacego chlopca. A moze chodzilo o mieszana krew i niezbyt powazne podejscie do zycia? Jakakolwiek byla przyczyna, Tristana brano czesto za mniej inteligentnego, niz byl w rzeczywistosci. Oczywiscie, bywal tez glupi, chociaz nie byl to ten rodzaj glupoty, o który ludzie sklonni byli go posadzac. Esse quam viden. Jestem, jakim mnie widzicie. To bylo jego motto. - Zamierza pan odpowiedziec na moje pytanie, de Vendenheim? - zapytal spokojnie. 125 - Jak pan sobie zyczy - odparl de Vendenheim gniewnie. - Lord Nash jest po czesci Rosjaninem, nie utrzymuje jednak kontaktów z rzadem i rodzina. Zreszta, ta rodzina to dwie starsze wiekiem kuzynki, jedna noga juz w grobie. Moze pan byc pewny, ze to sprawdzilismy. Tak, pojechal wtedy do Paryza, lecz jako... swego rodzaju emisariusz rzadu. Jesli mi pan nie wierzy, prosze spytac pana Peela. Lub swego ojca. Klamal, choc nie do konca. Tristan uswiadomil to sobie od razu. Przez chwile przygladal sie mezczyznie czujnie, zastanawiajac nad nastepnym posunieciem. - Doskonale - powiedzial w koncu. - Wierzy pan, ze dwie mlode damy byly tylko przypadkowymi swiadkami? -Tak. - A panski znajomy, pan Kemble? On tez jest niewinny? De Vendenheim parsknal szczekliwym smiechem. - Na Boga, nie - odparl. - Kemble urodzil sie winny. Jednak w tej sprawie... tak, uwazam, ze jest poza podejrzeniami. Tristan usmiechnal sie i odsunal filizanke z kawa. Nie byl pewny, czy w to wierzy. - Cóz, wyglada wiec na to, ze pan Gorsky mial pecha, iz znalazl sie w niewlasciwym zaulku, opierajac sie o niewlasciwe drzwi o niewlasciwej porze - powiedzial, wstajac. - Mnóstwo pecha, gdyby mnie kto pytal. Za to panu dopisalo widac szcze- scie. Na de Vendenheimie sarkazm nie wywarl jednak wrazenia. - Co chcial pan przez to powiedziec? 133 Tristan wyjal z kieszonki zegarek. - Spóznie sie na karciane przyjecie - powiedzial, spogladajac na czasomierz. - Bardzo wazne przyjecie. Podniósl wzrok i zobaczyl, ze de Vendenheim przyglada mu sie z mina mówiaca: dlaczego mnie to nie dziwi? Schowal zegarek, pozegnal sie z towarzyszem i, pogwizdujac, ruszyl ku drzwiom. Uslyszal, jak de Vendenheim rozklada glosno gazete. - A tak przy okazji, Talbot - powiedzial, gdy Tristan znalazl sie juz niemal na progu - wyciagnelismy wczoraj w nocy z rzeki trupa. - Cos w tym nowego? - zapytal Tristan, odwracajac sie. De Vendenheim wzruszyl ramionami. - Wlasciwie nic, tyle ze ten akurat trup mial w kieszeni kartke, zapisana cyrylica i paskudnie poderzniete gardlo. * * * Ciotka Winnie, jak dowiedziala sie szybko lady Nash, byla w rzeczywistosci pania Weyden, dosyc wesola wdówka. Nie byla tez niczyja ciotka, ale oddana przyjaciólka lady i lorda Rannocha, szorstkiego w obejsciu, malo towarzyskiego Szkota, bogatego jak Krezus i obdarzonego wybuchowym temperamentem. Lady Rannoch dala mu dwoje dzieci - trzecie bylo akurat w drodze - wnoszac poza tym do malzenstwa dwójke mlodszego rodzenstwa i osierocona kuzynke. Na dodatek pani Weyden miala dwóch synów, których Zoe Armstrong uwazala za krewnych. Gdzies posrodku tego obrazu, jak wyjasnila, znaj 127 dowal sie tez podstarzaly wuj, sir Hugh, któremu byla bardzo oddana. Dorastala wiec otoczona liczna, dosc halasliwa rodzina, czego Phaedra raczej jej zazdroscila. Nim zapadl zmierzch, lady Nash zaczela miec powazne watpliwosci, czy dobrze zrobila, przyjmujac w imieniu Phaedry zaproszenie. - Boze mój! - powtarzala, kiedy schodzily po stopniach. - Pani Weyden uwazana jest za cokolwiek outre, Phaedro. A panna Armstrong... Cóz, jej pochodzenie otacza mgielka tajemnicy. Doprawdy, nie powinnam byla pozwolic, bys przyjela zaproszenie. - Juz za pózno, mamo - zauwazyla ostrzegawczo Phoebe, unoszac spódnice i schodzac na chodnik. - Poza tym ojciec panny Armstrong jest przeciez markizem. A jesli lord Rannoch ufa, ze pani Weyden jest w stanie zajac sie jak nalezy jego córka, musi to byc przyzwoita osoba. - Phoebe ma racje - zauwazyla Phaedra, niemal zyczac sobie, by tak nie bylo. - Poza tym przyjecie okaze sie z pewnoscia smiertelnie nudne. To szalenstwo, pomyslala, gdy lady Nash siegnela po kolatke. Nie miala przy tym na mysli tego, iz zgodzila sie uczestniczyc w karcianym przyjeciu. Nie byla przeciez zupelnym odludkiem. Nie, szalenstwem bylo towarzyszace temu irracjonalne podekscytowanie, niemal euforia. Dziewczeca wesolosc sprawiajaca, ze niemal unosila sie nad chodnikiem. Co gorsza, wieczór spedzony na zabawie stanowil marnotrawstwo czasu, który mogla poswiecic na szukanie Millie. Nie pomyslala o tym, gdy przyjmowala zaproszenie. Pan Talbot zapewne w ogóle sie nie pokaze, lecz jesli przyjdzie, moglaby spróbowac, czy nie da sie 135 wyciagnac z niego informacji na temat Gorsky'ego A to pomogloby odszukac Millie. Mysl o tym pocieszyla ja, lecz tylko odrobine. Wprowadzono je do niewielkiego, lecz modnie umeblowanego saloniku pani Weyden. Pomieszczenie urzadzono w odcieniach glebokiej czerwieni i zólci, nie z francuska, lecz w nieco przy-ciezkim, bardziej powaznym stylu, zapewne ho- lenderskim. Jedna ze scian zajmowala niemal w calosci komoda z ozdobnie rzezbionym gzymsem i kulistymi nózkami. Wszedzie ustawiono wazony z kwiatami. Pokój sprawial wrazenie zarazem cudzoziemskiego i przyjemnie zapraszajacego. Zoe dygnela wdziecznie przed lady Nash i podziekowala jej raz jeszcze za to, iz pozwolila, aby Phaedra dotrzymala jej tego wieczoru towarzystwa. Ubrana byla w suknie z polyskujacego zlotego materialu, ozdobiona przy dekolcie koronka z rekawami siegajacymi lokcia. Wydawala sie w mej szczególnie sniada, drobna niczym porcelanowa laleczka - i podobnie urocza. Po pólgodzinie spedzonej na towarzyskiej pogawedce lady Nash i Phoebe wychynely z pokoju Phaedra zas, jak czesto sie to zdarzalo, pozostala w mm zapomniana. Wcale jej to nie przeszkadzalo. Fakt, iz nikt nie zwraca na ciebie uwagi, zapewnia pewna doze wolnosci. Czasami byla to doza niebezpieczna. Zoe zaciagnela przyjaciólke do duzego salonu, gdzie rozstawiono karciane stoliki. Sluzacy krecili sie, wnoszac tace zapelnione krysztalowymi kieliszkami i pólmiskami pelnymi przekasek, podczas gdy jedna z pokojówek wlewala sok cytrynowy do srebrnej wazy na poncz. 129 Zoe przygladala sie temu przez chwile z przyjemnoscia. - Mam pomysl, Phae - wyszeptala. - Jesli gra okaze sie zbyt nudna, zwiniemy dywan i bedziemy tanczyc walca! Umiesz tanczyc, prawda? Phaedra usmiechnela sie niepewnie. - Troche, choc kiepsko mi to idzie - odparla. - Znam glównie wiejskie tance. - Och, to na nic. - Zoe plynela przez pokój, podskubujac przekaski. - Avoncliffe zazyczy sobie, bys zatanczyla z nim walca... Zwlaszcza w tej sukni. - Nie badz niemadra, Zoe, prosze. - Phaedra poruszyla sie skonsternowana. Zoe odwrócila sie, trzymajac w palcach plasterek ogórka. - Och, na pewno tak bedzie - odparla zdecydowanie. - Poza tym sadze, ze pozwola nam tanczyc jedynie walce. A Avoncliffe znany jest z tego, iz tanczy doskonale. Tak, z pewnoscia cie poprosi. Uwazam, ze jest w tobie troszeczke zadurzony. Phaedra przewrócila oczami. - To tylko pustoglowy uwodziciel, Zoe - zlajala przyjaciólke. - Nie mozna traktowac go powaznie. - Och, sama nie wiem. - Zoe podeszla blizej. - Kiedy odwiedzil mnie wczoraj, zadawal mnóstwo pytan. Glównie chodzilo mu o ciebie. - O mnie...? Zoe usmiechnela sie szelmowsko. - Oczywiscie, wolalam nie wspominac o tym przy twojej matce i siostrze. - Jakie to byly pytania? Zoe wbila wzrok w sufit, jakby sie zastanawiala. - Zobaczmy... Pytal, jak dlugo cie znam - odparla po chwili. - Jak to sie stalo, ze wybralysmy sie razem na zakupy. Tego rodzaju rzeczy. Ach, pytal 137 tez o lorda Nasha. Wydawal sie bardzo zainteresowany tym, ze Nash jest twoim przyrodnim bratem. - Co mój brat moze miec z czymkolwiek wspólnego? - spytala Phaedra zaniepokojona. - Nie potrafie powiedziec. - Zoe wzruszyla ramionami. - A tak przy okazji, czy on naprawde jest Rosjaninem? Nie wiedzialam. Phaedra zesztywniala. - Matka Stefana byla spokrewniona z rodzina rosyjskiego cara - przyznala - lecz jego ojciec pochodzil z Czarnogóry. Stefan tam sie urodzil. To jego dom... drugi po Anglii, oczywiscie. - Och, to niezupelnie to samo, co byc Rosjaninem, prawda? - Zoe wsunela plasterek ogórka pomiedzy nieskazitelnie biale zeby. Jednak Phaedra nie odpowiedziala, zastanawiajac sie goraczkowo. Dlaczego Ministerstwo Spraw Zagranicznych mialoby interesowac sie Stefanem w zwiazku ze smiercia jakiegos Rosjanina? Talbot nie sadzil chyba, ze jej brat jest zamieszany w morderstwo? Boze. Nic nie mogloby byc dalsze od prawdy. Poczula, ze ogarnia ja panika. Lecz strach szybko ustapil miejsca poirytowaniu. Na Boga, nie dopusci, by Talbot sciagnal Stefanowi na glowe ten balagan. Wlasnie tego starala sie przeciez od poczatku uniknac. Musiala tego uniknac. Kwadrans pózniej pomieszczenie pelne juz bylo gosci, popijajacych szampan i gawedzacych. Najwidoczniej wszyscy dobrze sie znali. Byl to szokujaco halasliwy tlumek, niewywodzacy sie z naj- wyzszych kregów londynskiego towarzystwa. Phaedra bardzo chciala zobaczyc znowu Tristana Talbota. Moze gdy go zobaczy, zdola przekonac sama siebie, ze miala racje, uwazajac go za przystojnego bawidamka bez znaczenia. I ze ich poca 138 lunki takze nic nie znaczyly. Wyczuwala w nim jednak prymitywna, zwierzeca niemal seksualnosc, która znajdowala odzew w najdalszych, najglebiej ukrytych zakamarkach jej duszy, wzbudzajac emocje, których wolalaby juz chyba nie odczuwac. Pani Weyden stala obok drzwi, pozdrawiajac przybywajacych gosci - nie usmiechem czy uklonem, lecz pocalunkiem w policzek. Zoe wzruszyla ramionami. - Mieszkala dluzszy czas we Flandrii - wyjasnila szeptem - widocznie lubia sie tam obcalowywac jak Francuzi. Ku swemu zaklopotaniu Phaedra natychmiast wyczula, ze Tristan Talbot pojawil sie w progu salonu. Nie byl to ostrzegawczy impuls, sprawiajacy, ze wlosy jeza sie na glowie - choc moze powinien takim byc - lecz rozlewajace sie po calym ciele, obezwladniajace zmysly cieplo. Stala przy pianinie, trzymajac w dloni szklaneczke lemoniady i rozmawiajac z synami pani Weyden, kiedy rozmowy nagle przycichly i wszyscy odwrócili sie, by spojrzec na drzwi. Phaedra takze sie odwrócila. Niepokojace uczucie przybralo natychmiast na sile. Talbot dostrzegl ja i zastygl na chwile w bezruchu, podajac lokajowi elegancka laseczke ze zlota galka. Wymienili spojrzenia i cos przemknelo pomiedzy nimi. Cos goracego i szybkiego jak blyskawica. Dreszcz czystego pozadania przeszyl niespodziewanie cialo Phaedry. A potem wszystko minelo. Tristan odwrócil wzrok. Szmer rozmów zabrzmial znów glosniej, jakby nic sie nie wydarzylo. Ktos stojacy przy kominku dzwiecznie sie rozesmial. Krysztal zadzwonil, odstawiony zbyt mocno na tace. Talbot pochylil sie nad dlonia pani Weyden i podniósl ja do ust. Kobieta zachichotala podekscytowana. 132 Gorace i szybkie jak blyskawica, rzeczywiscie, pomyslala Phaedra, wstrzasnieta. Boze, alez jest glupia. Czy moralnosc nic dla niej nie znaczy? Czuc takie pozadanie wobec mezczyzny, którego sie ledwie zna i raczej nie lubi? Matka miala bez watpienia racje. Pozadanie to nieobliczalne, wstydliwe uczucie, obce prawdziwej damie. W koncu, po cos sa burdele. Dzentelmeni, pouczala córke lady Nash, lubia zaznac od czasu do czasu odrobiny grzechu, nie zycza sobie jednak rozmawiac o tym w domu przy kolacji. Zaden mezczyzna nie zechce poslubic kobiety, która nie potrafi zapanowac nad namietnoscia. Mimo iz tak dobrze pamietala rady matki, nie potrafila sie powstrzymac, by nie zerknac od czasu do czasu ukradkiem na Tristana Talbota. Przemierzal wlasnie salon, aby przywitac sie z Zoe. Co tez ona sobie wyobrazala? Przeciez ledwie ja zauwazyl. Odwrócila sie do Augustusa Weydena i usmiechnela olsniewajaco. - Opowiadal mi pan o swoim zyciu w Ghent - powiedziala. - Jak czesto pan tam bywa? - Przez okolo szesc miesiecy w roku - odparl, ujmujac ja delikatnie pod ramie. - To swego rodzaju Mekka dla malarzy, a my jestesmy rodzina artystów, jak zapewne pani wie. - Zamilkl i wskazal gestem dloni ze szklaneczka salon. - Chodzmy, lady Phaedro. Widze, ze przybyl mój brat. Nastepna godzine spedzila, przechodzac od grupki do grupki, gawedzac o niczym, podajac dlon dzentelmenom, których dotad nie znala i dygajac, gdy nalezalo. Jej manierom nie sposób bylo cokolwiek zarzucic. Lady Nash bowiem, choc tak lekkomyslna, dobrze wiedziala, czego oczekuje sie 133 od córki markiza i bezlitosnie wpoila to swoim dziewczetom. Przez caly czas Phaedra obserwowala jednak dyskretnie Talbota. Ten czlowiek przyciaga ku sobie ludzi niczym miód pszczoly, pomyslala. Starsze kobiety, przyjaciólki pani Weyden, otoczyly go, flirtujac i machajac zbyt gorliwie wachlarzami. Nie doczekawszy sie zachety innej, jak tylko promienny, krzywy usmieszek, odchodzily jedna po drugiej, zastapione przez gromadke mlodych, modnie odzianych mezczyzn. Otoczyli Talbota niczym miot laszacych sie szczeniat, niemal sie przepychajac, byle zwrócic na siebie uwage. Pan Popularny, pomyslala cokolwiek kwasno. Kolejna rzecz, która ich dzieli. Talbot musial byc tez uznawany za dobrego gawedziarza, po chwili uniósl bowiem na znak rezygnacji dlonie i jal ze smiechem cos opowiadac, ulegajac ewidentnie prosbom gosci. Otaczajacy go tlumek rósl w miare jak opowiesc - cos o uciekaja- cych koniach, sforze wyzlów i na wpól nagim urzedniku sadowym - zblizala sie do finalu. Od czasu do czasu slyszala gleboki, serdeczny smiech, a wtedy Phaedra nie byla w stanie sie powstrzymac, by sie nie odwrócic i nie spojrzec na Talbota. To powinno byc prawnie zakazane, pomyslala, aby mezczyzna byl tak nienormalnie atrakcyjny. Ale czy nie mogla chocby na niego popatrzec? Wszystkie kobiety w salonie przygladaly sie Talbotowi: mlode ukradkiem, starsze niemal zachlannie. I nic dziwnego. Skóre mial jak plynny miód, a ciemne wlosy opadaly mu na kark niesfornymi lokami, które wydawalyby sie niemodne i o wiele za dlugie u kazdego innego mezczyzny. 141 Ponad nieprzyzwoicie pelnymi wargami gladkie policzki przechodzily w wysokie kosci policzkowe, przywodzac na mysl smuklego, zmyslowego sycylijskiego ksiecia - nie to, zeby kiedykolwiek takiego widziala. Mial tez mocna linie szczeki, a czarne jak sadza brwi unosily sie przy koncach, nadajac twarzy wyraz nieustannego zastanowienia. Tylko nos psul nieco te cukierkowa urode. Daleki od perfekcji, orli i arogancki, zaswiadczal bez cienia watpliwosci, iz ojcem Tristana jest lord Hauxton. Minelo troche czasu, zanim Phaedrze udalo sie oderwac spojrzenie od Talbota i zajac roz- mowa z kolejna przyjaciólka Zoe, panna Miranda Reesdale, pulchna, ladniutka dama o przyjaznym usposobieniu. Jednak dopiero, gdy Zoe wezwala gosci, by zasiedli do stolików, Phaedrze ulzylo. Nagle poczula w dole pleców dotyk cieplej, ciezkiej dloni. - Czy byloby mozliwe, bysmy zagrali w parze? - powiedzial jej ktos cicho do ucha. Odwrócila sie i spojrzala przez ramie. - Slucham...? - wykrztusila, próbujac zignorowac fale zaru, jaka przetaczala sie wlasnie przez jej cialo. Tristan Talbot usmiechnal sie, posylajac kolejna fale ciepla ku jej policzkom... i kilku innym miejscom. - My dwoje - powiedzial. - Mozemy byc partnerami? Lecz ona wpatrywala sie w niego oszolomiona, nie mogac oderwac wzroku od gestych, czarnych, niemozliwie dlugich rzes i poruszajacych sie warg. Ma usta ladacznicy, pomyslala. Pelne, pieknie zarysowane, unosily sie nad nia niczym skrzydla motyla. Jakze pragnela poczuc znowu ich dotyk! 135 Lecz poza zmyslowymi ustami Talbot posiada tez smukle, twarde cialo wojownika, napomniala sama siebie w duchu, i niebezpieczna umiejetnosc wydawania sie bardziej nieszkodliwym, niz jest w rzeczywistosci. Bedzie musiala uwazac. Nie wolno wpatrywac sie w te usta i pozwalac, by jej umysl bladzil. A jednak ta pulchna, zmyslowa obrzmialosc posrodku dolnej wargi byla tak... - Lady Phaedro? - powtórzyl. - Ma pani juz partnera do wista? Prawda, karty. - Ja... tak, dziekuje - wykrztusila. - Umówilam sie, ze bede grala z panem Upjohnem. Talbot nie cofnal dloni. Zamiast tego zatoczyl palcami cieple - i absolutnie niestosowne - kólko w dole jej pleców. - Szczesciarz - zauwazyl, wpatrujac sie w twarz Phaedry. - Cóz, trudno. Moze wiec innym razem? Moze innym razem. Te same slowa wypowiedzial poprzedniej nocy w alejce, przyciskajac sie do niej w mroku. Prawdopodobnie mówil je kazdej kobiecie, która odrzucila jego zaloty. Jesli cos takiego w ogóle sie zdarzalo. Nagle byla juz pewna. Tak. Tamta noc w tawernie... Teraz miala juz pewnosc, mimo iz bylo wtedy ciemno, a mezczyzna, który ja uratowal, byl pobity i zakrwawiony. A takze pijany... i zaskakujaco rycerski. Czy zawsze juz bedzie wpadac na przekletego szelme w ciemnych, niebezpiecznych miejscach... i, jesli ma byc szczera, pozwalac, by za kazdym razem bez reszty ja oczarowywal? Ale dosc tego, nie pora myslec teraz o sentymentalnych bzdurach. - Prosze, skieruj swoje zaloty ku innej damie, panie Talbot - odparla chlodno. - Tu nie sa mile widziane. 143 Nieodparcie czarujacy usmiech jeszcze sie poglebil. Moze i nie - przyznal. - Lecz nawet wielki, tepy osiol lubi podjac od czasu do czasu wyzwanie - Prosze zabrac reke z moich pleców, zanim ktos zauwazy. - Jej glos brzmial spokojnie, choc troche niepewnie. - Doprawdy, panie Talbot. Lub lordzie Avoncliffe, czy kimkolwiek pan jest. Ja nie stanowie dla pana wyzwania. Ani niczego innego - Uwazam pania za niebywale piekna - odparowal. - Ta rozowa suknia jest po prostu oszolamiajaca a zielona wstazka stanowi uderzajacy akcent - Dziekuje - odparla sztywno. - Ja jednak wole pania w szarosciach, z okularami zsuwajacymi sie z nosa. - Pochylajac sie ku niej zmzyl glos. - Wyglada pani wtedy na tak sztywna i pelna dezaprobaty. Niczym zamknieta w sobie guwernantka szukajaca niegrzecznego ucznia którego moglaby ukarac. - Slucham? - spytala Phaedra, otwierajac szeroko oczy. - Móglbym zglosic sie na ochotnika - wymamrotal, usmiechajac sie jeszcze szerzej - o ile cos takiego bylo w ogóle mozliwe. Phaedra sciagnela brwi. - Ochotnika... w kwestii czego? Wzruszyl z pozorowana niewinnoscia ramionami. Nie potrafie powiedziec - przyznal. - Uczniowi trudno wybrac dla siebie kare. Jest tyle mozliwosci. - Moglabym wymierzac panu policzek – podsunela cierpko. - Nie policzek mialem na mysli – odparl. - Mnie wydaje sie idealnym miejscem. Doprawdy panie Talbot. Jestem dama. Nie powinnam nawet sie domyslac, o czym pan mówi. Prosze byc tak 137 uprzejmym i pozwolic, bym mogla przynajmniej udawac, ze tego nie wiem. Prosze odejsc i zaoferowac swoje nieprzyzwoite towary tym damom, które zdaja sie nimi zainteresowane. Uniósl wygiete w doskonaly luk brwi. - Móglbym oddac je calkiem tanio - zaproponowal z blyszczacymi oczami, a potem westchnal. - Wiem, ze ma pani absolutna racje. Powinienem udawac. Nie jestes jednak niewinnym dziewczeciem, Phae. Nie mam pojecia, skad o tym wiem, ale wiem. I nie jestes tez glupia. Nie jestes niewinnym dziewczeciem. Nie mial pojecia, jak celny cios wymierzyl. Talbot widzial. Oni wszyscy widzieli... jesli tylko podeszli wystarczajaco blisko. To dlatego odwazyl sie ja pocalowac. Dobry Boze! Musi opanowac rozszalala wyobraznie. Zaczerpnela oddechu, aby choc troche sie uspokoic. - Wydaje sie pan dobrze mnie znac, zwazywszy, iz spotkalismy sie zaledwie raz. - Ale spotkanie, choc krótkie, wywarlo na mnie wrazenie - odparowal. - Prawde mówiac, pamietam je ze szczególami. Powiedz mi, prosze, lady Phaedro, dlaczego nie masz jeszcze meza? W twoim wieku powinnas juz byc mezatka. Nie to, zebym sie oswiadczal, i tak nic by z tego nie wyszlo. Lecz czlowiek sie zastanawia. Phaedra przechylila w bok glowe i przez chwile spokojnie mu sie przygladala. - Czy zadnemu osobnikowi panskiej plci nie przyjdzie nigdy do glowy, ze sa na swiecie kobiety, które nie zycza sobie miec meza? Zaskoczony otworzyl szerzej oczy, a potem szybko powiedzial: 145 - Wyjasnienie przyjete. Co oczyszcza dla mnie przedpole, uwazam bowiem, iz czarujaco sie z pania flirtuje. Phaedra spuscila wzrok. - Flirt moze byc niebezpieczny, panie Talbot - powiedziala. - Byc moze nie dla pana. Ale na pewno dla mnie. A teraz prosze mi wybaczyc. Odeszla, zostawiajac go stojacego samotnie w kacie. Dlonie trzesly sie jej ze zdenerwowania. To nieuniknione, przeklete pytanie. Nawet ze strony Talbota, którego wlasny brak zasad nie upowaznial z pewnoscia do tego, by kwestionowal czy-jakolwiek moralnosc. A flirt? Boze w niebiesiech ona nie flirtowala. Pozostali goscie tloczyli sie juz wokól stolików, rozsadzani sprawnie przez Zoe. Phaedra i pan Upjohn zostali posadzeni przy jednym stoliku z panna Reesdale, zareczona, jak sie wkrótce okazalo, z nieobecnym starszym bratem pana Upjoh-na. Zamiast narzeczonego partnerowal jej tego wieczoru daleki krewny Zoe, lord Robert Rowland, mlodzieniec, o którym Phaedra slyszala, ze jest kobieciarzem. To bez watpienia on dostarczal Zoe zabronione cygara. Podobnie jak Tristan Talbot, lord Robert byl zbyt przystojny, by moglo wyjsc mu to na dobre. Flirtowal otwarcie z oboma damami, pochylajac sie ku mm zbyt blisko i przemawiajac z nadmierna troska w glosie. Phaedrze bez trudu udawalo sie go ignorowac. Byl tylko jeszcze jednym przystojnym mezczyzna. A wlasciwie, chlopcem. Nie oslabilby jej woli, kolan ani innej czesci ciala przez to, iz siedzi obok przy karcianym stoliku i nieszkodliwie flirtuje. Nie byl Tristanem Talbotem, który - jak zaczynala podejrzewac - skrywal pod warstewka 139 chlopiecego uroku mroczne glebie. Moze dlatego az tak ja pociagal. Kusil. Byla to bardzo niepokojaca mysl. Grali w wista, bez zbytniego zaangazowania jednak o stawki, które dzentelmenom musialy wydawac sie smiesznie niskie. Nie mialo to jednak znaczenia. Panna Reesdale wolala plotkowac i rozmawiac o zblizajacym sie slubie, a dzentelmeni przyjmowali to zaskakujaco zyczliwie. Phaedra próbowala przekonac sama siebie, ze nie ma powodu zazdroscic pannie Reesdale jej podekscytowania. Slub jest jednak w zyciu kobiety bardzo waznym wydarzeniem. Drugim co do waznosci po narodzinach dzieci - a malzenstwo panny Reesdale zostanie bez watpienia poblogoslawione potomstwem. Zestarzeje sie u boku meza, którego bedzie prawdopodobnie szanowac, moze nawet uwielbiac. Bedzie miala wlasny dom i pewna doze wolnosci, zarezerwowana jedynie dla zameznych kobiet. Sa jednak w zyciu inne rzeczy, pocieszala sie w duchu. Ona zas ma juz dom, który moze prowadzic. Zona Tony'ego wyjechala, a odkad Stefan osiadl w Hampshire, jego zona, Xanthia, choc obecna w posiadlosci przez dwa lub trzy miesiace w roku, chetnie pozostawiala ster spraw w rekach szwa-gierki. Phaedra wiodla wiec luksusowe zycie, korzystajac z opieki szczodrego i wyrozumialego brata. Bliska i kochajaca rodzina angazowala ja - na tyle, na ile byla sklonna im pozwolic - we wszystkie swoje przedsiewziecia. Niewielu starym pannom powodzilo sie tak dobrze. Lecz to nie wystarczalo. Czyja to jednak byla wina? Ta samotnosc nigdy nie zostanie ukojona, a bolesna pustka, jaka czasami odczuwala - zapelniona. 147 Gwaltowny przyplyw poczucia winy ustapil nagle miejsca przeswiadczeniu, iz jest obserwowana. Zerknela w bok i zobaczyla, ze Tristan Talbot przyglada sie jej z drugiego konca pokoju. Jego ciemne oczy zdawaly sie plonac, a na ustach nie bylo cienia usmiechu. - Lady Phaedro? - Chlodna dlon dotknela jej nadgarstka. Odwrócila sie i spojrzala na panne Reesdale. - Tak, przepraszam - powiedziala bez tchu. - Porzeczki czy sliwki? - powtórzyla tymczasem dziewczyna. - Na weselnym torcie...? Phaedra usmiechnela sie z przymusem. - Och, sliwki - odparla zdecydowanie. - Uczestniczylam w zeszlym roku w osmiu weselach i zawsze podawano tort z porzeczkami. - Doprawdy? - Panna Reesdale sciagnela sliczne brwi. - Cóz, chyba lepiej byc oryginalnym. - Jesli o mnie chodzi, panno Reesdale - wtracil lord Robert, nakrywajac dlon dziewczyny swoja i przesuwajac wymownie spojrzeniem po jej dekolcie - uwielbiam sliwki. Im bardziej pulchne i slodkie, tym lepiej. - Uwazaj, Robinie - powiedzial ostrzegawczo Upjohn - bo bede musial wyzwac cie na pojedynek. - Usmiechnal sie dobrodusznie, rzucil na stolik dziesiatke trefl i przesunal talie w lewo. - Jesli bedziesz flirtowal tak otwarcie z moja przyszla szwagierka, poczuje sie w obowiazku cie zabic. - Slucham? - zdziwil sie nieszczerze lord Robert. - Co ja takiego powiedzialem? - Och, nie odgrywaj niewiniatka - odparl Upjohn. - Nawet Avoncliffe spoglada na ciebie z nagana, a to przeciez król hultajów. 141 Panna Reesdale zachichotala, rumieniac sie rozkosznie. Phaedra odwrócila sie do lorda Roberta i usmiechnela chlodno. - Wyglada na to, iz reputacja pana wyprzedza - powiedziala. - Panno Reesdale, pani ruch. - Och - westchnela panna Reesdale. - Zapomnialam... które to kiery? - Serca, moja droga - podpowiedzial lord Robert, mrugajac porozumiewawczo. - Jak mogloby byc inaczej, skoro siedza z nami dwie tak piekne damy? W koncu panna Reesdale rzucila karte. - Panska kuzynka to sliczna dziewczyna - zauwazyla Phaedra, zwracajac sie do lorda Roberta. - Bardzo sie ciesze, ze zawarlysmy znajomosc. - Kto taki? - Lord Robert podniósl wzrok znad kart. - Aaa, Beczka Prochu? Tak, swietny z niej kompan! Phaedra sciagnela brwi. - Beczka Prochu? Pan Upjohn pochylil sie ku Phaedrze. - Brat Robina nazwal ja tak, gdy miala dwanascie lat - powiedzial konspiracyjnym tonem - i przezwisko przylgnelo. - Cóz, w zartach kryje sie sporo prawdy - oznajmil lord Robert, wychodzac w kiery i skladajac karty. - Zoe jest z pewnoscia latwopalna. - A skoro juz o tym mowa... - Pan Upjohn zamilkl i szukal przez chwile czegos w kieszeni. - Kogo uznalibyscie za frajera sezonu, Robinie? Ja postawilem dziesiec gwinei na sir Edgara Haverfielda. - Na sir Edgara? - Lord Robert wydal policzki i przez chwile sie zastanawial. - Nie, to chyba niemozliwe. Nie dwa lata z rzedu. Upjohn wzruszyl ramionami i wyjal z kieszeni oprawna w skóre ksiazeczke. 149 - Zapisuje wszystko w notesie - oznajmil. - Mozesz postawic przeciwko mnie, jesli chcesz. - Przepraszam bardzo - zaswiergotala panna Reesdale. - Ale o co sie, panowie, zakladacie? - O serca - oznajmil lord Robert, rzucajac na stolik króla pik. - Ale to przeciez pik! - zaprotestowala panna Reesdale. - Zlamane serca - sprecyzowal lord Robert. - Serca, które Zoe zlamie w tym sezonie. - To coroczny rytual - wtracil Upjohn. - W zeszlym roku, gdy wszystko bylo juz jasne, zarobilem, stawiajac na sir Edgara, czterdziesci funtów. Ku swemu zaskoczeniu Phaedra rozesmiala sie serdecznie. Po chwili poczula jednak przyplyw wspólczucia wobec nieszczesnego sir Edgara. - Doprawdy, lordzie Robercie - powiedziala, dotykajac leciutko jego rekawa - nie powinnismy tego popierac. Lecz kiedy podniosla wzrok, Tristan Talbot nadal jej sie przygladal, ponury niczym chmura gradowa. Zawadiacki usmiech zniknal z jego twarzy. Phaedra cofnela dlon i utkwila spojrzenie w kartach. * * * Tristan obserwowal gre. Kiedy po jakims czasie okazalo sie, ze przybyla nieparzysta liczba gosci, wymówil sie dyskretnie i odszedl od stolika. W koncu nie przyszedl tu, zeby grac. Prawde mówiac, nie byl wcale pewien, po co wlasciwie przyszedl. Swiadomosc tego sprawila, ze poruszyl sie niespokojnie na krzesle. Pani Weyden pochylila sie ku niemu i zapytala z troska: - Jeszcze klaretu, Avoncliffe? 143 Tristan skinal glowa, choc pil od ponad godziny. - Dziekuje - powiedzial. - Ma pani doskonale zaopatrzona piwniczke. Przygladal sie bez zbytniego zainteresowania, jak rubinowy plyn wypelnia wnetrze krysztalowego kieliszka. Siedzieli w swobodnych pozach przy kominku - on, gospodyni i jeden z jej adoratorów, jowialny gosc, którego Tristan znal z wyscigów. Podniósl kieliszek, wstal, by rozprostowac dlugie nogi i podszedl do paleniska, na którym tanczyly plomienie. Czul sie niespokojny, zniecierpliwiony oczekiwaniem na cos, czego nie byl w stanie sprecyzowac. Doprawdy, odkad opuscil bitewne pola Grecji, rzadko zdarzalo mu sie czuc az tak nieusatys-fakcjonowanym. Sir Bertram polozyl ramie na oparciu sofy, podniósl kieliszek i powiedzial, cieszac oczy widokiem gospodyni: - Tak, Derby byly w zeszlym roku dla mnie bardzo udane. Napchalem sobie kieszenie - przechwalal sie - wiec w koncu to zrobilem, Winnie. Kupilem zrebaka, któremu sie przygladalem. Pamietasz, wspomnialem ci o nim w zeszlym tygodniu? - Tak, tak, Zawziety Poscig! - Pani Weyden wydawala sie wniebowzieta. - Trudno zapomniec takie imie! Sir Bertram poklepal sie po udzie. - Doskonale, nieprawdaz? - przytaknal. - Ma teraz trzy lata, wystawie go wiec w przyszlym miesiacu w Guineas. Moglabys wybrac sie z nami do Newmarket, staruszko... I ty tez, Avoncliffe. Tristan przygladal sie jednak, zaabsorbowany, grajacym - zwlaszcza czwórce przy jednym ze stolików - i trzeba bylo przywolac go do porzadku. 151 - Dziekuje, sir Bertramie - powiedzial, opierajac stope na mosieznej kracie przed kominkiem. - Z uwagi na chorobe ojca nie powinienem jednak oddawac sie tego typu rozrywkom. - W rzeczy samej! - przytaknal sir Bertram z szorstkim wspólczuciem w glosie. - To zrozumiale, staruszku. Moze wiec w przyszlym roku? Tristan usmiechnal sie i lekko uklonil. - Nic nie sprawiloby mi wiekszej przyjemnosci, sir - zapewnil. Bylo to jednak klamstwo, uswiadomil sobie, spogladajac znów na grajacych. Wyciaganie szpilek z wlosów lady Phaedry Northampton dostarczyloby mu z pewnoscia wiecej przyjemnosci niz jakikolwiek wyscig, który dotad widzial - a napatrzyl sie ich dosyc za mlodu. Za mlodu? Tristan az sie wzdrygnal. Boze, mówi zupelnie jak ojciec. Jak czlowiek, który minal juz szczytowy punkt zycia i teraz przygotowuje sie, by zerknac w dól sliskiego zbocza w czajaca sie u podnóza mgle. Moze sprawil to fakt, iz skonczyl niedawno trzydziesci lat. A moze zblizajaca sie smierc ojca wytracala go z równowagi bardziej, niz sobie uswiadamial. Czy to dlatego nie mógl przestac myslec o lady Phaedrze? Jesli mial ochote na powazny flirt, czemu nie wybral tej impertynenckiej szelmutki, Zoe Armstrong? Byla bogata i piekna, a choc wielu mogloby krzywic sie na jej pochodzenie, jemu to z pewnoscia nie przeszkadzalo. Tylko ze on nie szukal powaznego flirtu i nie zamierzal tego robic. Bylo jednak cos w sposobie, w jaki Phaedra odwracala twarz, ukazujac delikatny, slodki zarys policzka. Cos do glebi kobiecego, co sprawialo, ze az sciskalo go w dolku, a cialo przeszywal dreszcz poza 145 dania, goracy i slodki. Zatrzymal sie gwaltownie i zaczerpnal oddechu. Uspokój sie, staruszku, nakazal sobie. Lecz kiedy lady Phaedra odwrócila w ten szczególny sposób glowe - wtedy, w saloniku, nie mógl sie powstrzymac, by nie pocalowac jej, gdy tylko nadarzyla sie sposobnosc. I zostal za to ukarany, zareagowal bowiem na pocalunek w sposób, który niemal go przestraszyl. Nie zyczyl sobie skonczyc jako maz lady Phaedry Northampton. Ale z pewnoscia chcialby pójsc z nia do lózka. Wszystkie te wstrzymywane emocje i ciasno upiete wlosy tylko czekaly na mezczyzne, który potrafi je uwolnic. No i ten chrapliwy glos. Te piersi. Boze swiety. Mogly wypelnic meskie dlonie i jeszcze sporo by zostalo. Jak to, u licha, mozliwe, ze ich od razu nie zauwazyl? Moze stalo sie tak z powodu jej szeroko otwartych, blyszczacych inteligencja oczu. To na nie zwrócil w pierwszej chwili uwage. Och, nie traktowal tego powaznie. Wygladal dojrzalych owoców, wiszacych na nisko polozonych galeziach, te zas spadaly mu na kolana az nadto czesto. Damy, które chetnie zapraszaly go do swego lózka, jesli nie do salonu. Mimo to przy- lapywal sie na tym, ze mysli o pannie Northampton przynajmniej dziesiec razy na dobe. I, co dziwne, kazdy element jego sledztwa zdawal sie w subtelny, ledwie zauwazalny sposób prowadzic ku niej. Czyzby zaczynal wariowac? A moze cos, ukryte w glebi umyslu, próbowalo dac mu do zrozumienia, ze powinien bardziej zainteresowac sie dziewczyna? Moze mial na jej punkcie lekka obsesje. A juz na pewno dostal obsesji na punkcie próznego poscigu, w który wyslal go ojciec. Zastanawial sie, czy 153 stary lord wiedzial, ze tak sie stanie. Hauxton byl sprytnym diablem, rozumiejacym lepiej niz wiekszosc mroczne strony duszy innych ludzi. Wiedzial, co nimi kieruje. I czego sie boja. Wlasnie dlatego byl tak wspanialym i skutecznym mezem stanu. Tymczasem podeszla do nich Zoe. Pochylila sie ku ciotce i powiedziala przypochlebnie: - Ciociu Winnie, znudzily nas juz karty. Nie moglibysmy troche potanczyc? Pani Hankle zgodzila sie zagrac na fortepianie. Nie bylo watpliwosci, ze dziewczynie uda sie postawic na swoim. Po drugiej stronie salonu panowie odsuwali juz krzesla, a lady Phaedra pomagala Upjohnowi otworzyc wychodzace na taras balkonowe drzwi. Spogladala przy tym tesknie na ukryty w mroku ogród ponizej. Tristan usmiechnal sie w duchu. Oto nadarza sie sposobnosc, a on nie zwykl marnowac tego typu okazji. Rozdzial 6 Tanczysz na piasku, a nie widac sladów stóp: Milosc jest duchem, zbudowanym z ognia. Salonik madame Vostrikovej, z trzaskajacym w kominku ogniem i gustownymi, wyscielanymi brokatem meblami, stanowil istna oaze elegancji w morzu panoszacego sie dookola grzechu. La-vrin pochylil sie nad waskim stolikiem, po czym przesunal pionek o dwa pola i postawil go z cichym stuknieciem na szachownicy. - Ten gosc, de Vendenheim, zadaje znowu pytania, madame - mruknal, prostujac sie. - Wyglada na to, ze pan Peel zainteresowal sie naszym malym niepowodzeniem. Madame upila lyk wina, spowita drzacym swiatlem lampy. - Postapiles madrze, ostrzegajac mnie - powiedziala cicho. - Ministerstwo Spraw Wewnetrznych nadzoruje, oczywiscie, prace policji. Bedziemy sie przygladali ich dzialaniom, majac nadzieje, ze dochodzenie wkrótce sie zakonczy. - A jesli tak sie nie stanie? Przyjrzala mu sie ponad stolikiem. Swiatlo lampy nie siegalo oczu kobiety, pozostawiajac je ukryte w mroku. 147 - Wtedy przekonasz ich, by stracili zainteresowanie - oznajmila chlodno. - Rozumiesz, co chce powiedziec? -Da, madame. - Lavrin przygladal sie, jak dluga, smukla dlon zawisla nad szachownica. Niewazne, jaki ruch wykona. Bedzie walczyl, lecz w koncu i tak przegra... Z rozmyslem, jesli zajdzie potrzeba. Nie byl tak glupi, jak Gorsky. Nie sprowokuje gniewu madame, tracac glowe - lub zycie - dla ladnego tyleczka, wszystko jedno, damskiego czy chlopiecego. Madame przesunela tymczasem gonca na pole po lewej, zyskujac wiecej miejsca. - Jestes dzis podejrzanie cichy, Lavrinie - mruknela. - Nie zgadzasz sie z moja strategia? Lavrin wzruszyl ramionami. - De Vendenheim zna wlasciciela sklepu, w którym znaleziono Gorsky'ego - odparl. - Mam nadzieje, ze to czysty przypadek. Mysle, ze Gorsky wiedzial, iz jest sledzony i postanowil ukryc sie w tej akurat alejce. Postepuje pani jednak madrze, zachowujac ostroznosc. Madame zastanawiala sie przez chwile, a potem powiedziala: - Gorsky nie rozmawial z nikim, nim zginal, nie mial tez nic przy sobie. Twój zabójca to potwierdzil, prawda? Tak, z nozem przylozonym do gardla, pomyslal Lavrin. Lecz po co narazac sie na gniew madame? - Byl tego absolutnie pewny - odpowiedzial. - Mimo to sprawa wymaga dozoru. - Blysnela spojrzeniem ciemnych oczu. - Twój ruch, prawda? Lavrin wybral nastepny ruch - i nastepne slowa - z najwyzsza starannoscia. - De Vendenheima widziano, jak pil po poludniu kawe z dziedzicem Hauxtona - wymamrotal, 156 zerkajac na chlebodawczynie. - Oczywiscie, obaj sa czlonkami Klubu Podróznika, moze wiec po prostu sie tam spotkali, wolalem jednak o tym wspomniec, tak na wszelki wypadek... - Na wypadek, gdybym zastanawiala sie, czy nie poderznac gardla tobie? - spytala madame z usmiechem. - O to nie musimy sie martwic, drogi Lavrinie. Syn Hauxtona zbyt jest zajety organem miedzy swymi nogami, by poslugiwac sie jeszcze tym pomiedzy uszami, da? Lavrin usmiechnal sie nieznacznie. - Ma pani cos na asystenta Hauxtona? - Wkrótce, Lavrin, juz wkrótce. - Spojrzenie madame pociemnialo. - Nebbett przyniesie nam fascynujace listy. W zamian dam mu dziewczyne, która znalazles w Calais. - Te przeznaczona dla lorda Cotting? - Cottingowi spodobal sie inny rudzielec - odparla madame, wzruszajac ramionami. - Dziewczyna z tawerny. Poza tym Francuzka to pieknosc. Szkoda marnowac ja dla Cottinga, który i tak na niewiele nam sie przyda. Okazal sie rozczarowaniem. - To prawda - przyznal Lavrin. - Ale Francuzka to maly wojownik. Madame sie rozesmiala. - Och, przyjacielu, czyzbys we mnie nie wierzyl? - spytala. - Kazalam ja zakneblowac, a potem polecilam Hettie, by usunela jej wlosy z lona goracym woskiem. Mala dziwka jest teraz lysa niczym jajko i wyglada na dwunastolatke. Wyobrazasz sobie, co taki maniak jak Nebbett zrobi, zeby skosztowac podobnego rarytasu? Lavrin przeskoczyl koniem nad pionkiem. - Mam nadzieje, Lilyo, ze nie okaze sie bardziej klopotliwa, niz jest warta. 149 - Jesli dostane od Nebbetta to, czego sie spodziewam, zadne niedogodnosci nie beda mialy znaczenia. - Przesuwala po szachownicy spojrzeniem, bystrym niczym u sokola. - Co za szkoda, ze Hauxton nie przejawia podobnych upodoban. Jakaz soczysta sliwka móglby sie wówczas stac w moim puddingu! - Ma przeciez syna - zasugerowal Lavrin. - Chlopak jest, jak mawiaja Anglicy, utracjuszem. - I dlatego bylby dla nas bezuzyteczny - odparla Vostrikova. - Chyba ze planuje pójsc w slady ojca? - Zazdrosnicy z Ministerstwa Spraw Zagranicznych opowiadaja sobie na ucho - zaczal ostroznie Lavrin - ze stary chcialby, aby syn zajal sie z ramienia ministerstwa jakas tajna misja. - Doprawdy? - Madame usmiechnela sie zagadkowo, siegajac po kolejna figure. - Moze wobec tego powinnam sie zastanowic nad zmiana strategii? Takiego kobieciarza daloby sie bez trudu wodzic za fiuta. A potem wykonala ruch królowa i Lavrin uswiadomil sobie, ze - jak to sie czesto zdarzalo, gdy czlowiek mial do czynienia z diablem - koniec jest bliski. - Ach, Lavrinie, przyjacielu - powiedziala spokojnie. - Znowu cie pokonalam. * * * Phaedra wsparla dlonie na mocnej drewnianej kolumnie, podtrzymujacej pergole w ogrodzie pani Weyden, a potem oparla sie o nia plecami. Z rozmyslem rozluznila miesnie ramion i wciagnela do pluc zapach wiosny - kwitnacych drzew 158 i swiezo skopanej ziemi - obserwujac taniec cieni w ogrodzie oswietlonym blaskiem latarn. W salonie pani Weyden zrobilo sie nieznosnie goraco, totez, choc wieczór zapowiadal sie chlodny, skorzystala z pierwszej okazji, by uciec od zaduchu i krepujacego wyczekiwania. Nie miala nastroju na skoczne tance, a walc... cóz, nie zwykla tanczyc walca, choc Zoe poprosila pianistke, by wlasnie taka melodie zagrala. Wsluchala sie w lekkie, wdzieczne tony. Schubert, pomyslala. Zamknela oczy i zatonela na chwile w powodzi miekkich dzwieków dobiegajacych zza drzwi salonu. - Musze przyznac - dobiegi ja z mroku cichy glos - iz nie podobal mi sie sposób, w jaki lord Robert gapil sie na twój biust, lady Phaedro. Phaedra westchnela, zaskoczona i otworzyla czym predzej oczy. Tristan Talbot przygladal sie jej zza sasiedniej kolumny, zalozywszy na piersi ramiona i skrzyzowawszy nogi w kostkach - uosobienie mezczyzny w chwili wytchnienia. Ciekawe, jak dlugo tam tkwil, cichy niczym smierc, pomyslala. - Doprawdy, panie Talbot - zganila go szeptem. - Musi pan sie tak czaic, straszac ludzi? - Przepraszam bardzo - wymruczal, odrywajac sie od kolumny. Ruszyl w strone Phaedry. - Nie chcialem pani przestraszyc. - Akurat - rzucila. - Dokladnie o to panu chodzilo. Inaczej dalby pan w jakis sposób znac, ze sie tu znajduje, kiedy wyszlam piec minut temu z salonu. - Jeszcze raz przepraszam - powiedzial glosem brzmiacym niczym kojacy pomruk. - Nie bylo mnie tu przed piecioma minutami. 151 - Nonsens - odparla cierpko. - Nie mógl pan minac mnie niepostrzezenie. - Nie moglem? - zapytal z cicha. - Wiec moze stalo sie tak za sprawa magii? Phaedra, zaniepokojona jego wczesniejsza uwaga i swoja reakcja, nie dala sie sprowokowac. - Mysle, ze powinnam wrócic do reszty gosci. - Chwileczke. - Poczula na ramieniu dotyk zaskakujaco cieplej, szerokiej meskiej dloni. - Przepraszam, Phae. Naprawde cie przestraszylem? Rzeczywiscie, przestraszyl, nie zamierzala jednak tego przyznac. To ona, nie on, stanowila problem. A wlasciwie jej poglebiajaca sie, klopotliwa fascynacja tym mezczyzna. Niemal zalowala, ze nie jest w stanie zajrzec za beztroska fasade i zerknac na mroczne, spokojne wody, które czasami przez nia przeblyskiwaly. Lecz jesli znów sie wyglupi? Jesli jest tylko ta fasada, a reszta to zludzenie? Juz raz ja w przeszlosci oszukano, sklaniajac, by popelnila nieodwracalny blad. Tymczasem muzyka umilkla. Tancerze schodzili z parkietu, klaszczac i smiejac sie. - Chcialam pobyc przez chwile sama - powiedziala, odwracajac sie, by odejsc. - Jesli tam wrócisz, to ci sie z pewnoscia nie uda - powiedzial, pociagajac ja bezceremonialnie ku sobie. - Salon zmienil sie w istny dom wariatów. Phaedra obejrzala sie przez ramie i zobaczyla iz rzeczywiscie, tlum w salonie zgestnial i pary' tloczyly sie na parkiecie, próbujac ustawic sie do kadryla. Spojrzala znów na Talbota i w jego twarzy dojrzala jedynie zyczliwosc. Wiedziala jednak, ze przystojnym mezczyznom nie wolno ufac. Strzasnela z ramienia jego dlon i cofnela sie o krok. 160 - Doskonale, zostanmy wiec - odparla, udajac zniecierpliwienie. - I tak chcialam o czyms z panem porozmawiac. Talbot stal teraz bardzo blisko, przesuwajac szacujacym spojrzeniem po twarzy Phaedry, i nie tylko. - No, no - powiedzial chlodno. - Juz nie flirtujemy, prawda? - Nie. - Phaedra uniosla twarz, próbujac pochwycic jego spojrzenie. - Wyzej, panie Talbot, wyzej! - zazadala kpiaco. - Niech pan bedzie tak mily, i patrzy na mnie, nie na mój biust. Obawiam sie, ze pan i lord Robert jestescie hultajami ulepionymi z dokladnie takiej samej gliny. Uniósl gwaltownie glowe, zaskoczony jej smialoscia. Zaraz jednak leniwy usmieszek wrócil na jego wargi. - Nie moge zaprzeczyc - przyznal. - Poczulem sie urazony, poniewaz dobrze wiem, o czym ten lajdak mysli... A w koncu to ja spostrzeglem cie pierwszy, Phae. Slowa byly uwodzicielskie. Wladcze. Otulaly ja, cieple niczym plynny miód. - Nie ma pan prawa tak o mnie mówic - wykrztusila. - Nie jestem tez na tyle glupia, by sadzic, ze chodzi panu tylko o to. Skupmy sie zatem na problemie. Zadam, aby powiedzial mi pan, dlaczego rozpytuje o mego brata. Talbot z udawana nonszalancja czubkiem wieczorowego pantofla potarl omszaly kamien. - Och, chyba z ciekawosci - odparl. - Widzisz, uderzyl mnie pewien zbieg okolicznosci. - Jaki zbieg okolicznosci? - spytala stanowczo. Talbot zakolysal sie na pietach, utkwiwszy wzrok w glebiach ogrodu. 153 - Cóz, ten zabity... Gorsky... byl, jak wiesz, Rosjaninem. Phaedra poczula, ze krew zastyga jej w zylach. - Tak pan powiedzial. - Prawde mówiac, skarbie, to ty tak powiedzialas. - Przeniósl na Phaedre badawcze spojrzenie z szybkoscia, która zaparla jej dech w piersiach. - A twój brat jest po czesci Rosjaninem, prawda? - Moze w jednej czwartej - odparla Phaedra. - Lecz on nie wie nic o Rosji. Nie byl tam od co najmniej dwudziestu lat. Nash jest przyzwoitym czlowiekiem, Talbot. Dobrym bratem i patriota. Dlatego przestanie pan weszyc wokól jego spraw. Czy wyrazilam sie jasno? Talbot przygladal sie jej przez chwile szacujaco niczym lew wygrzewajacy sie na sloncu i zastanawiajacy sie, czy ofiara warta jest tego, by na nia zapolowac. Uswiadomila sobie, ze powiedziala za duzo. Zbyt gniewnym tonem. Nagle odepchnal sie ramionami od kolumny i skrzyzowal je na piersi. - Wiesz, Phae - powiedzial cicho. - Podziwiam cie i zazdroszcze twojemu bratu. Nikt z mojej rodziny tak sie o mnie nie troszczyl. Zadne nie kiwneloby palcem w mojej obronie. Otworzyla usta, aby na niego naskoczyc, a potem, kiedy znaczenie jego slów w pelni do niej dotarlo, szybko zdusila slowa. W spojrzeniu mezczyzny dostrzegala teraz powage i skrywana wrazliwosc. Czy tak wlasnie wygladalo jego zycie? Nie byla w stanie tego sobie wyobrazic. To prawda, pragnela zajrzec za fasade pieknej twarzy, lecz gdy jej sie to udalo, byla niezmiernie poruszona tym, co zobaczyla. Wielkie nieba, pomyslala, odwracajac wzrok. Nie trzeba jej teraz nowych problemów. Pozada 154 nia, wspólczucia i... tak, odrobiny podziwu wobec tego mezczyzny. - Zostaw Nasha w spokoju, Talbot - powiedziala znacznie juz lagodniej. - Nie zasluguje na klopoty, których mozesz mu przysporzyc. Uwierz, prosze: on nie ma z ta sprawa nic wspólnego. - Wydajesz sie tego bardzo pewna - mruknal. - Moze to jeden z powodów, dla których wydaje mi sie, ze nie mówisz wszystkiego, co wiesz. - Nie musze tego wysluchiwac - odparla glosem niskim i drzacym. - A juz z pewnoscia nie musze niczego panu mówic. Odwrócila sie, by odejsc, lecz Talbot chwycil ja znowu za ramie i zdecydowanie do siebie przyciagnal. Spojrzal na nia zwezonymi, ciemnymi oczami. - Nie mozesz zrozumiec, Phaedro, ze nie jestem twoim wrogiem? - zapytal glosem nabrzmialym emocjami. - Ze chce jedynie ci pomóc? Ochronic cie przed tym, czego sie boisz? - Ochronic mnie? - Przygladala mu sie bacznie, próbujac ocenic, czy mówi prawde. - Czy to wlasnie próbuje pan robic? Mial dosc przyzwoitosci, by spuscic wzrok. - Obawiam sie, ze tak. Przez chwile stali bardzo blisko siebie, oddychajac z wiekszym trudem, niz na to wskazywala sytuacja. Nagle rysy Talbota zlagodnialy. Wygladal, jakby sie poddawal, choc wcale tak nie bylo. Wreszcie zaklal z cicha i przycisnal usta do jej warg. Byl to pocalunek nader niewyszukany w swej prostocie. Jego usta otwarly sie, aby pozerac chciwie jej wargi. Phaedra zapragnela nagle mu uwierzyc. Zaufac i pozwolic, aby otulil ja swymi ramionami i swoja sila. Jeknela cicho. Jej palce, kiero- 163 wane wlasna wola, wczepily sie w welniane poly jego surduta. Talbot puscil ramie dziewczyny i po chwili podtrzymywal juz jedna reka jej glowe, druga obejmujac ja w talii. Przyciagnal Phaedre do siebie z szelestem rózowego jedwabiu, az nagle uswiadomila sobie, ze opiera sie znów plecami o kolumne pergoli. Napieral wargami na jej usta, zmuszajac, by odchylila do tylu glowe. Jego usta poruszaly sie nieublaganie na jej wargach, uwodzicielskie i nieodparte. A kiedy przesunal po nich leciutko jezykiem, Phaedre ogarnelo uczucie, ze roztapia sie wrecz z przyjemnosci, splywajac do stóp Talbota opalizujaca kaskada kobiecosci. Rozchylila bez cienia protestu usta, pozwalajac, by jezyk Talbota przesuwal sie jedwabiscie miekkimi ruchami wokól jej jezyka, i odpowiadajac na pieszczote. Dom, muzyka, dwudziestka gosci, znajdujacych sie niemal tuz obok, wszystko zniknelo. Przez dluga, oszolamiajaca zmysly chwile trwali tak w uscisku. Wsunal palce w jej wlosy, badajac jezykiem wnetrze ust, naznaczajac ja jako swoja. Wcisnal noge pomiedzy jej nogi. Czula na udzie dotyk jego pulsujacej meskosci. Wiedziala, co to takiego - i co oznacza - a jednak przytulila sie mocniej. Upajajacy pocalunek zdawal sie trwac w nieskonczonosc. Phaedra unosila sie na falach emocji, tesknoty i pozadania. Goraczkowa wizja nagiego Talbota, spoczywajacego w jej lózku, rozblysla w umysle dziewczyny, zywa niczym poranne slonce. A potem oderwal nagle usta od jej ust. Zachwiala sie w jego objeciach, mrugajac, jakby oslepilo ja swiatlo. Talbot zaklal znowu i sie odsunal. - Boze swiety - wykrztusil. - Musialem chyba zwariowac. 156 Slowa dobyly sie z jego ust zdyszane, gwaltowne. Spojrzala na niego, oniemiala i zdezorientowana. Nagle gniew jakby go opuscil. Spojrzal na nia lagodniej i powiedzial: - Moja droga, jeszcze chwila i twoja reputacja legnie bezpowrotnie w gruzach. Ja zas strace moje slynne opanowanie. Jak widac, raczej trudno na nim polegac. Gdzie ten twój ostry jezyczek, kiedy naprawde zasluguje na nagane? Odglosy nocy znów do niej wrócily: dobiegajace z salonu dzwieki fortepianu, brzek krysztalów i czyjs perlisty smiech. Wszystko to sprawilo, ze otrzasnela sie z oszolomienia i uswiadomila sobie, co wlasnie zrobila. - Blagam o wybaczenie - wyszeptala, cofajac sie. - Musial pan sobie pomyslec, ze jestem... Talbot usmiechnal sie ponuro. - Pomyslalem przede wszystkim, ze to ja powinienem cie przeprosic - odparl. - Tymczasem nie jestem w stanie myslec o niczym innym, jak tylko o tym, jak pieknie wygladalabys naga, z tymi wspanialymi kasztanowymi wlosami siegajacymi niemal do talii... A jest to fantazja, której zadne z nas nie powinno teraz sie oddawac. Phaedra jeszcze mocniej sie zarumienila. Nagle Talbot chwycil ja za reke i pociagnal ku wielkiemu drzewu posrodku ogrodu. Z jego konarów zwieszaly sie dwie hustawki, doskonale widoczne w swietle ogrodowej latarni. Sklonil Phaedre, by usiadla na hustawce, a sam zajal druga, w bezpiecznej odleglosci. - Cóz, nie bylo latwo - powiedzial przygladajac sie jej, jakby ocenial szkody. - Lecz teraz widac nas z tarasu. Mam nadzieje, iz nikt nie zauwazyl, ze 165 zniknelismy na kilka minut we dwoje. Nic sie zatem nie stalo. Tylko ze to nieprawda, uswiadomila sobie Phaedra. Tristan Talbot pocalowal ja znowu, pozbawiajac cennego opanowania. W srodku nadal drzala. Obudzil w niej to... cos, to niepohamowane stworzenie i wcale nie byla pewna, czy zdola je znów kontrolowac. Przy Talbocie bylo to bowiem trudniejsze - bez porównania trudniejsze - niz kiedykolwiek przedtem. Odwrócila wzrok i gwaltownie zamrugala. Kiedy spojrzala znów na niego, intensywnie sie jej przygladal. - Abstrahujac od tego, co sie tu przed chwila wydarzylo - powiedzial cicho - nie sadzisz, ze byloby najlepiej, gdybys mi sie zwierzyla? Przez chwile zdawalo sie Phaedrze, iz chodzi mu o innego rodzaju zwierzenia. - Zwierzyla sie? - powtórzyla skonsternowana. Choc wygladal na hustawce absurdalnie nie na miejscu, zaczal bujac sie w charakterystyczny, pelen kociej gracji sposób, cechujacy kazdy jego - W kwestii Gorsky'ego - uscislil, odpychajac sie od niechcenia obcasem. - Powinnas powiedziec mi, co wiesz, Phae. Moze sie to okazac wazne dla wladz, lecz takze, co bardziej mnie niepokoi, niebezpieczne dla ciebie. Phaedra poczula, ze jej opór slabnie. - Nie wiem nic o panu Gorskym - powiedziala, z trudem artykulujac slowa. - Ten czlowiek padl martwy u moich stóp, kiedy zajmowalam sie swoimi sprawami. - Klamczucha - powiedzial Talbot lagodnie, acz z absolutna pewnoscia w glosie. 158 - Jak pan smie! - wykonala ruch, jakby chciala zeskoczyc z hustawki, lecz ja powstrzymal. - Wiedzialas, jak ten czlowiek sie nazywa, Phae - zauwazyl tonem z lekka oskarzycielskim. - Znalas jego nazwisko. Nagle zrozumiala. - Ja... przeciez to wyjasnilam - zaprotestowala. - Brat je wymienil. Tristan potrzasnal glowa. - Nic podobnego, skarbie - odparl. - Lord Nash nie mógl go znac. Chyba ze byl zamieszany w morderstwo. Pytalem ojca. Nazwisko Gorsky'ego nie bylo znane nikomu spoza Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Phaedra zamknela oczy, poddajac sie panice. Przylapano ja na klamstwie, którego nie potrafila wyjasnic - ani utrzymac Stefana z dala od tej sprawy - chyba ze wyzna Talbotowi prawde. Sam pomysl powinien wydac jej sie absurdalny, a przeciez go rozwazala. Nagle na taras wybiegla gromadka mlodziezy. Phaedra uswiadomila sobie, ze muzyka ucichla. - Zadnych wiecej kadryli! - zakomenderowala Zoe, jak zwykle przewodzac reszcie. - Poprosimy o jeszcze jednego walca, pani Hankle. Zatanczymy go tutaj, pod gwiazdami, gdzie mozna czuc sie swobodnie. Uniosla ramiona i jela wirowac po tarasie. Lord Robert Rowland chwycil kuzynke za reke 1 pociagnal ku sobie, chwytajac bezceremonialnie w ramiona. Zoe opadla w dól, wsparta plecami o jego ramie. Przechylil ja tak, iz glowa dotykala niemal podlogi. Goscie sie rozesmieli. Zabrzmialy pierwsze takty walca. Pary rozproszyly sie po tarasie i trawniku ponizej. 167 Talbot zeskoczyl z hustawki i wyciagnal dwornym gestem dlon. - Moge pania prosic? Phaedra potrzasnela glowa. - Dziekuje, nie. Podszedl blizej i stanal tuz przy hustawce, wyciagajac ku Phaedrze obie dlonie. - Chodz, Phae - polecil. - Mniej bedziemy rzucac sie w oczy, jesli wtopimy sie w tlum. Mimo to nadal sie wahala. - Nie tanczysz walca? - zapytal, naciskajac lagodnie. Wzruszyla ramionami. - Nie robilam tego od dawna - przyznala. - A juz nigdy publicznie. - Tylko na lekcjach? - Tak. Cos w tym rodzaju. Usmiechnal sie znowu, tym razem delikatniej i mniej szelmowsko, a doleczek po prawej stronie jego ust rozkosznie sie poglebil. - Najlepiej zaczac od razu, moja droga - powiedzial. Zabrzmialo to niczym lagodny pomruk. - Chodz, zaufaj mistrzowi. I tak wlasnie postapila. Poniewaz latwiej bylo tanczyc, niz odpowiadac na pytania. Poniewaz nie tanczyla walca od wieków, a tesknila za uczuciem, ze muzyka przeplywa przez nia ozywczym strumieniem. A takze dlatego, ze jego cialo wydawalo sie tak cieple i mocne, a ramiona otwarte i zapraszajace. Wiedzac o tym wszystkim, obawiajac sie swojej na to reakcji, polozyla dlon na jego szerokim ramieniu i pozwolila, aby przyciagnal ja do siebie Blisko. Zbyt blisko. Ujal z usmiechem jej dlon i pociagnal Phaedre w kierunku pergoli. Tylko ze miast zrobic to w tra 160 dycyjny sposób, splótl jej palce ze swoimi, jakby chcial zatrzymac ja sila. Bez wysilku wirowal z nia, kierujac sie ku pozostalym tancerzom. Jego dlon spoczywala ciezko na jej talii, lecz stopy poruszaly sie lekko i pewnie. Znajomy zapach i cieplo otulaly ja niczym kojacy, zmyslowy uscisk. Musnal wargami jej ucho, szepczac: - Jestes cudowna, Phae. Lekka. Sliczna. Ktos powinien walcowac z toba po salonie kazdego dnia twojego zycia. - Jakiz pan niemadry, panie Talbot - wykrztusila z trudem. Dzwieki walca wznosily sie i opadaly, a oni poruszali sie, zjednoczeni muzyka. Choc Phaedra byla wysoka, tworzyli dobrana pare. A kiedy Talbot zawirowal z nia w szczególnie skomplikowanej figurze, poczula, ze budzi sie w niej cos... cos jakby radosc? Uznala, ze to dziwne, zwazywszy, jak bardzo przed chwila sie bala. W ramionach Talbota nie bylo jednak miejsca na strach. Nie brakowalo mu sily ani umiejetnosci. Jego gibkie cialo poruszalo sie niczym plynna rtec, przelewajaca sie przez gladkie szklo. Wirowali pomiedzy innymi parami, a barwy i ksztalty zlewaly sie w oczach Phaedry w jedna smuge koloru. Utkwila wzrok w diamentowej szpilce w krawacie partnera, podziwiajac sposób, w jaki panowal nad swoim cialem... i jej cialem. Czula sie tak, jakby unosila sie nad ziemia. Wiedziala, ze chocby potknela sie o wlasne stopy, on i tak utrzyma ja w powietrzu. Musnal znowu wargami jej ucho. - Mozemy klócic sie do upadlego, Phae - wyszeptal - lecz nasze ciala doskonale zgadzaja sie ze soba. I moze wlasnie tym powinnismy przede wszystkim sie martwic? 169 Powinna byla sie rozesmiac. Albo go zganic Lecz przezywala wlasnie radosna, dziwnie magiczna chwile. Nawet ksiezyc wybral sobie wlasnie ten moment, by wyjsc zza chmur i zawisnac nad dachami Mayfair. Wirujacy dookola nich usmiechali sie rozweseleni i zadowoleni. Nikt tez sie nie popisywal. Zamiast tego smiali sie i poruszali w sposób swobodny i zrelaksowany. Wielu obserwowalo Talbota, niektórzy z podziwem, inni z zawiscia. Kilkoro zajmowalo sie swoimi sprawami. Lord Robert na przyklad znikal wlasnie z Zoe w cieniu obrosnietej winorosla pergoli i wygladal tak, jakby zamierzal skrasc jej calusa. Talbot takze to zauwazyl. Odrzucil w tyl glowe i rozesmial sie, mruzac z rozbawieniem oczy. Stali tak blisko siebie, ze czula, jak smiech wprawia w drgania jego klatke piersiowa. - Rowland nigdy sie nie poddaje, prawda? - wymruczal jej wprost do ucha. - Nim zabawa dobiegnie konca, bezczelny szczeniak nie spocznie, póki me pocaluje kazdej z obecnych tu dam. Poza jedna, mam nadzieje. Phaedra otworzyla usta, by odpowiedziec, lecz wlasnie w tej chwili Tristan spuscil wzrok i ich spojrzenia sie spotkaly. Dreszcz pozadania przeszyl cialo Phaedry, nagly i tak silny, ze braklo jej tchu. Wiezil ja spojrzeniem ciemnych oczu, glebokim i meodgadnionym, sprawiajac, ze drzala w jego objeciach. Gdy z nia wirowal, czula sie tak, jakby jej stopy ledwie dotykaly trawy, jakby unosila sie w powietrzu, przyciagana don niewidzialna sila. Beztroski szelma zniknal i teraz bylo juz tylko promieniujace cieplem cialo przycisniete zbyt mocno do jej ciala i uczucie, iz rzucil na nia swego rodzaju czar. 170 Phaedra chciala zapytac, co za zmyslowe zaklecie wypowiedzial, nie byla jednak w stanie sie odezwac. Liczy! sie tylko ciezki uscisk dloni, obejmujacej jej talie. Emocje widoczne w jego spojrzeniu, niemal teraz bezlitosnym. Zarzaca sie powoli tesknota, silniejsza niz jakiekolwiek uczucie doswiadczone wczesniej. Potrzeba zaznania czegos nieskonczenie pozadanego, choc niebezpiecznego. Wlasna slabosc przestraszyla ja i rozgniewala zarazem. Byla zla na siebie, lecz takze - bez powodu - na niego. Jakos udalo jej sie przyoblec twarz w maske obojetnosci. - Doskonale pan tanczy, panie Talbot - powiedziala. - Zoe twierdzi, ze jest pan z tego znany. Twarz Talbota pociemniala. - Tak, odziedziczylem ten dar po matce - powiedzial cicho, przyciagajac ja jeszcze blizej. - Mam tez inne umiejetnosci, równie wytrenowa-ne i równie doceniane. - Chyba znowu sie pan przechwala - odparowala, odsuwajac sie nieco. - Zupelnie bez potrzeby. Reputacja pana wyprzedza. - I co o mnie mówia? - zapytal z usmiechem. - Ze jestem hedonista? Jakos udalo jej sie nie spuscic wzroku. - Owszem. Dziwny wyraz w jego spojrzeniu jeszcze sie poglebil. - Calujesz jak zdeklarowana hedonistka - powiedzial cicho, wykonujac kolejny obrót. - I co w tym zlego? - zapytal, czujac, ze zesztywniala w jego objeciach. - Namietnosc, Phae, moze byc piekna. Lubie kobiety, a one mnie. Nie lamie serc i nie uwodze niewinnych. Phaedra poczula, ze zakrecilo jej sie w glowie. 163 - Beztroskie slowa, sir - odparla. - Wyczuwam jednak, ze ma pan tez w sobie mroczna strone. Gorycz, której nie zyczy pan sobie ujawniac innym. Nie oddaje sie pan zatem przyjemnosciom bez reszty, prawda? Skrzywil sie, a jego oczy niebezpiecznie zablysly. - Ma pani zywa wyobraznie - odparl. - Nie pozwólmy, by ten flirt stal sie zbyt powazny, hm? - Ja nie flirtuje - odparla. - A ja nie obnazam duszy - odpalil. - Poza wszystkim, byloby to okropnie nudne. Poczula nagly przyplyw irytacji - lecz takze dotyk czyjejs dloni na ramieniu. Talbot obrócil ja i zatrzymal. Na skraju tarasu stala pani Weyden, przygladajac sie im z nutka smutku w spojrzeniu.' - Prosze mi wybaczyc, lady Phaedro - powiedziala - lecz sa tu pani matka i siostra. Phaedra opuscila ramiona i sie odsunela. Talbot postapil podobnie, acz wydawalo sie, ze zrobil to ze szczera niechecia. Phaedra spojrzala ponad ramieniem pani Weyden. Matka i Phoebe staly posrodku salonu, sciskajac w dloniach torebki i wpatrujac sie z nieskrywana ciekawoscia w Phaedre. - O Boze... - westchnela. -Phae. - Talbot ujal ja pod ramie. - Przedstaw mnie - powiedzial. Zabrzmialo to niespodziewanie szorstko. Phaedra odsunela sie. - Ja... nie moge. W jego spojrzeniu pojawil sie nieodgadniony blysk. - Nie mozesz czy nie chcesz? - zapytal, ignorujac pania Weyden. - Odpowiedz, Phaedro. - Nie teraz - syknela. 164 - Ani kiedykolwiek? - zasugerowal, spogladajac z niejaka gorycza na Phaedre. - Doskonale. Lecz to nie koniec, Phae. Pani Weyden rzucila im ostatnie, czujne spojrzenie, po czym pospiesznie odeszla. Phaedra poczula, ze ogarnia ja panika. - Nie istnieje nic, co mialoby sie zakonczyc badz nie, Talbot - wyszeptala. - Czy pan oszalal? Tristan zacisnal wargi. - Na Boga, przed chwila calowalas mnie tak, jakby bylo. Zapomniala, ze wokól nich wiruja inni tancerze, a matka i siostra przygladaja sie im tak intensywnie, ze oczy malo nie wyjda im z orbit. - Nie traktujmy naszego flirtu zbyt powaznie, drogi panie - odpalila. - Próbuje pan mnie zmusic, bym przyznala, ze nie jestem odporna na panski urok? Doskonale, przyznaje. Jednak kobiety takie jak ja nic dla pana nie znacza. Prosze nie udawac, ze jest inaczej. Nie mamy o czym dyskutowac. Nadal trzymal ja za ramie. - Jest jeszcze sprawa martwego mezczyzny ze Strandu - wycedzil przez zacisniete zeby, przygladajac sie jej z chlodna uwaga. - Nie próbuj mna manipulowac, droga pani, bo pozalujesz. Phaedra spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami. Serce bilo jej tak mocno, iz niemal je slyszala. - Ja... wprost nie moge uwierzyc, ze mówi pan powaznie. - Lepiej uwierz - prychnal, puszczajac jej ramie. - Powiadom mnie, gdzie i kiedy mozesz sie ze mna spotkac, albo ja przyjde do ciebie. Na Brook Street. Porozmawiamy w obecnosci twojej wspanialej rodziny. 173 Tym razem to ona chwycila go za ramie. - Zaczekaj chwile, sir - wycedzila czujac, ze rosnie w mej gniew. - Nie wkladaj mi w usta slów których me wypowiedzialam. Zaprosilam cie juz do mojego domu, i to z ochota. Lecz ani ja, ani mój brat, czy ktokolwiek z rodziny, nie wiemy nic o tym, co stalo sie na Strandzie. - Klamiesz, madame - oznajmil z lodowatym spokojem w glosie. - Jestes w to zamieszana. I ze wzgledu na wlasne bezpieczenstwo lepiej byloby gdybys powiedziala mi, w jaki sposób. Zacisnela na moment wargi, a potem odwrócila sie na piecie i odeszla. - Phae - rzucil za nia, tym razem nieco lagodniej. -1 tak sie dowiem. Zaczerpnela glosno tchu, lecz kiedy odwrócila glowe i zerknela przez ramie, Tristan Talbot zmierzal juz w strone ocienionej pergoli. Lady Nash pospieszyla ku córce i spotkala sie z ma przy drzwiach do ogrodu. - Kto to byl? - spytala ostro. - Z kim sie klócilas? Phaedra rozejrzala sie dookola. Talbot zniknal w cieniu pergoli, jakby go tu nigdy nie bylo. - Nikt wazny - odparla spokojnie, odwracajac sie ku matce. - Po prostu nikt. Chodz, mamo. Pora wracac do domu. Rozdzial 7 Nie ma co plakac nad rozlanym mlekiem; co sie stalo, to sie nie odstanie. Rezydencja przy Cavendish Square stala pograzona w mroku, gdyz uliczna lampa znowu sie wypalila. Tristan wspial sie po wypolerowanych bialych stopniach i przekrecil w zamku klucz, którego nie zwrócil, odchodzac kiedys z domu. Trzeba przyznac ojcu, ze nigdy go o to nie poprosil. Ta mysl jedynie zwiekszyla niepokój, irytujace niezadowolenie, które trawilo go, odkad opuscil dom pani Weyden. Wzruszyl ramionami okrytymi welnianym plaszczem i pchnal drzwi. Zawiasy, starannie naoliwione, nie zaprotestowaly. Wspanialy hol o sklepionym suficie pograzony byl w ciszy. Wzdluz scian ustawiono lampki, ich pelgajace swiatlo rzucalo slabe cienie na masywne, marmurowe schody. Jak wczesniej tego wieczoru, nie byl pewny, po co wlasciwie tu przyszedl. Zdjal jednak rekawiczki, odlozyl kapelusz i wszedl na góre, zaopatrzywszy sie po drodze w kandelabr z zapalona swieca. Obok lózka ojca drzemal na krzesle Pemberton, z dlonmi zalozonymi na brzuchu i broda schowana w faldach krawata. Tristan dotknal leciutko dloni 166 kamerdynera, a kiedy ten sie obudzil, gestem nakazal mu milczenie. Pemberton zamrugal, nie próbujac ukryc zaskoczenia. - Lord Avoncliffe - wymamrotal, wstajac niezgrabnie. - Dobry wieczór, sir. - Idz do lózka, Pem - wyszeptal Tristan, wskazujac drzwi. - Posiedze z nim przez noc. Pemberton znowu zamrugal. - Jest pan pewny, sir? - Calkowicie - odparl Tristan. - Idz. Odpocznij troche. J - Zmieniamy sie. O trzeciej zluzuje pana którys z lokajów. Tristan potrzasnal glowa. - Nie ma potrzeby, dziekuje. Wiedzial, ze i tak nie zasnie. Czul sie winny z powodu lodowatych slów, którymi pozegnal lady Phaedre, jednak zadza i wynikajaca z niej frustracja okazaly sie silniejsze niz opanowanie. Przekleta kobieta. Pemberton skinal glowa i podszedl do kredensu Tristan opadl na cieple krzeslo i spojrzal na krucha postac, ledwie widoczna pod przykryciem. Kamerdyner wrócil, niosac tace z flaszka porto i karafka koniaku. Obok stal jeden z krysztalowych weneckich kieliszków lorda Hauxtona. Lokaj postawil tace obok lózka, sklonil sie po raz kolejny i opuscil pokój równie cicho, jak Tristan sie w nim pojawil Tristan siegnal po karafke i nalal do kieliszka solidna porcje bursztynowego plynu. To bedzie cholernie dluga noc, pomyslal, wychylajac jednym haustem trunek. Co on sobie, u licha, myslal? Flirtowac z lady Phaedra Northampton, jakby byla doswiadczona 167 kurtyzana? A przeciez nie tylko z nia flirtowal. Tego wieczoru zdarzylo sie cos jeszcze bardziej nieslychanego: poczul uklucie zazdrosci. W stosunkach z kobietami przecinal zwykle wiezy tak szybko, ze ich konce furkotaly juz na wietrze, nim dama zdazyla sie zorientowac, co zaszlo. Tym razem w slad za zazdroscia przyszedl gniew. I absolutna pewnosc, ze Phaedra klamie. Boze! Cala ta sytuacja przypomniala mu dobitnie, dlaczego nie zarabia juz na zycie szpiegowaniem. Wyrzucil niepozadane mysli z glowy i przez chwile rozkoszowal sie tym, jak alkohol splywa mu do gardla, rozgrzewajac od srodka. Koszula ojca byla starannie zawiazana pod szyja, a szlafmyca tkwila prosto na glowie. Szczuple dlonie o dlugich palcach spoczywaly, symetrycznie ulozone, na koldrze. Nawet w chwili spoczynku - nawet czekajac na smierc - Hauxton pozostawal idealnym angielskim dzentelmenem. Tristan odstawil kieliszek i polozyl dlon obok dloni ojca. Niemal sie rozesmial, widzac, jak sa do siebie podobne. Nie chodzilo jedynie o wielkosc czy dlugosc palców. Mieli tez niemal identyczne paznokcie, krótko obciete, bardziej plaskie niz u wiekszosci ludzi, ze slabo zaznaczonymi, pionowymi prazkami. Szerokie dlonie, o kciukach odstajacych pod tym samym katem. Lecz podczas gdy dlonie ojca pozostawaly blade, nawet gdy cieszyl sie doskonalym zdrowiem, rece Tristana byly brazowe niczym u hinduskiego sipaja. Tristan powedrowal spojrzeniem wyzej. Popatrzyl na piaskowe wlosy ojca, przyprószone teraz siwizna, a potem na jego nos. Ach, ten slynny nos Talbotów, ostry i arogancki! Podobnie jak dlonie, zaswiadczal o pokrewienstwie znacznie skutecz 177 niej, niz móglby to sprawic akt urodzenia. Kiedy byl dzieckiem, nie uszlo jego uwagi, ze krewni pilnie mu sie przygladali, aby odetchnac wreszcie z ulga, gdy okazalo sie, ze jego nos zaczyna przypominac nos ojca. Nawet wtedy wyczuwal, ze te spojrzenia cos znacza. Gniewaly go, pozostawiajac uczucie niepewnosci i zaklopotania. Teraz rozumial sprawy, których nie byl w stanie pojac jako dwunastolatek. Krewni nie wierzyli, ze jest synem Hauxtona. Z pewnoscia nie zyczyli sobie, by jego pospolita krew mieszala sie z ich blekitna i bardziej doskonala, sytuacja wygladalaby jednak o wiele gorzej gdyby okazalo sie, ze tej blekitnej krwi nie ma w nim ani kropli. Jak, na Boga, matka zdolala przetrwac w aurze nieustannych podejrzen? Chlodnej protekcjonalnosci, która nawet teraz byla w stanie dotknac go do zywego? Cóz, prawde mówiac, nie zdolala. Wyjechala z Anglii, kiedy byl jeszcze dzieckiem i umarla przed uplywem roku. Nadal pamietal glosne klótnie i trzask zamykanych z impetem drzwi. Gleboki, rozdzierajacy serce szloch i matke, siedzaca z pobladla twarza i przepelnionym smutkiem spojrzeniem przy lózku. Sciskala w dloni mokra od lez chusteczke, druga reka gladzac go po twarzy. W uszach rozbrzmiewaja mu nadal slowa ojca wypowiedziane tamtego pamietnego wieczoru podczas kolacji: „Jedz zatem, i do diabla z toba! - krzyczal tak glosno, ze slychac go bylo az w dziecinnym pokoju. - Niewierna dziwko! Gdyby nie to malzenstwo, móglbym juz byc premierem. Ty zas Carlotto, na Boga, nie bylas warta, by to dla ciebie poswiecic!". 169 Ostatnim slowom towarzyszyl brzek tluczonego szkla. Dzielo jego matki, bez watpienia. Hauxton nie ujawnial bowiem z reguly emocji, a jesli juz sobie na to pozwalal, to jedynie podnoszac glos. A potem, o swicie, przybyly powozy. Tristan widzial oczami duszy procesje lokajów znoszacych kufry, ich biale rekawiczki i peruki, kontrastujace z ciemna skóra i drewnem dzwiganych bagazy. Nie wiedzial, na kogo bardziej jest zly: na ojca, ze pozwolil jej odejsc, czy na matke, ze go opuscila. To, by mogla zabrac syna ze soba, nie wchodzilo w rachube. Dziedzic lordowskiego tytulu nie mógl byc wychowywany za granica. A juz na pewno nie przez gromade niemal pozbawionych ziemi kundli - tak przynajmniej postrzegala rodzine matki angielska arystokracja. Ojciec poruszyl sie niespokojnie na lózku, wyrywajac Tristana z zamyslenia. Uniósl powieki i popatrzyl, mrugajac, na syna. W jego spojrzeniu dalo sie dostrzec zaskoczenie, zastapione radoscia, jakiej Tristan nie spodziewal sie tam ujrzec. - Tristan - wymamrotal starszy pan, unoszac glowe. - Przyszedles do domu. To nie byl dom, lecz Tristan nie mial serca mu tego powiedziec. - Rzeczywiscie, sir - odparl wiec, nakrywajac dlonia palce lorda, skubiace niespokojnie skraj koldry. - Spij dalej. Rano bedziesz porzebowal sily. W koncu ktos musi rzadzic tym krajem. Ojciec usmiechnal sie, nie kryjac sarkazmu. - Obawiam sie, ze bede musial przekazac ten zaszczyt komus innemu - odparl. - Ty... masz mi cos do powiedzenia? Cos o zabitym Rosjaninie? Tristan poklepal go po dloni. 179 - Nie, sir - odparl. - Niewiele sie dowiedzialem, a i to moze poczekac. Ojciec skinal glowa i zapadl znowu w sen, zostawiajac Tristana sam na sam ze wspomnieniami. Nalal sobie kolejna porcje koniaku, tym razem mniejsza, a potem zapadl glebiej w fotel, wsparlszy szklaneczke na brzuchu. Wyglupil sie dzis przy lady Phaedrze, a co gorsza niezle ja rozgniewal. Nie chodzilo jednak o sprawe Gorsky'ego czy ewentualnego zaangazowania w nia brata Phaedry. Pomijajac pozadanie, czul, ze dzieje sie cos dziwnego i zamierzal dowiedziec sie, co wlasciwie. Gnebilo go, ze znowu ja pocalowal. Pocalowal tak, jak caluje sie kobiete swobodnych obyczajów, nie zas niewinna mloda dame. Gleboko. Zaborczo. To bylo szalenstwo. Tym wieksze, ze nie mial przeciez w zwyczaju calowac mlodych dziewic. Jak wiekszosc mezczyzn z jego sfery, unikal ich niczym zarazy. Chocby jego intencje byly uczciwe - a nie byly - nie zamierzal tracic czasu, uczac niedoswiadczona panienke, czym jest namietnosc. I tu kolejny paradoks. Lady Phaedra nie calowala bowiem jak niedoswiadczona dziewica. Nie przestraszyla sie. Nie spoliczkowala go, choc na to zasluzyl. Zamiast tego odwzajemnila pocalunek 1 ledwie sie potem zarumienila. Rozgniewala sie dopiero pózniej, kiedy próbowal sklonic ja, by przedstawila go rodzinie. Odmówila. On zas wyciagnal z tego wnioski - zapewne falszywe. Stracil opanowanie. Minelo juz sporo czasu, odkad piekna kobieta az tak go poruszyla. Sprawila, ze zachowywal sie jak glupiec. Co on sobie, u diabla, myslal? Zamierzal ja adorowac? Uderzyc w konkury? Dama powiedziala, iz 171 nie zyczy sobie wyjsc za maz i, na Boga, on jej wierzyl. Nie byl to bowiem jedynie czczy protest, majacy na celu sklonienie mezczyzny do bardziej energicznych zalotów. Reagowala jednak na jego dotyk. Wyczuwal w niej namietnosc, która sprawiala, ze nawet teraz krecilo mu sie w glowie. Tlumiona zmyslowosc, widoczna w kazdym ruchu. W kazdym spojrzeniu. Czy nikt inny tego nie dostrzegal? Mial nadzieje, ze tak jest w istocie. Modlil sie, by tak pozostalo. Za dzien lub dwa spróbuje zblizyc sie do niej znowu. Nie mial innego wyjscia. Jednak tym razem musi za pomoca logiki sklonic ja, by wyznala, co wie. Tego wieczoru prawie mu sie udalo. W pewnej chwili, gdy byli sami w ogrodzie, odniósl wrazenie, iz dostrzega w jej oczach cos jakby rezygnacje. A nawet ulge. Pragnienie, by zrzucic ciezar. Widywal to juz wczesniej, w Grecji, i nie ogladal chetnie. Lecz potem na scenie pojawila sie panna Armstrong i chwila minela. Upil w zamysleniu lyk koniaku, a potem odstawil kieliszek. Trunek przestal mu smakowac. Nadal czul na wargach smak ust lady Phaedry, a na dloni dotyk jej cieplych palców. Gdy zamknal oczy, niemal slyszal dzwieki muzyki, czul, jak wiruje, trzymajac ja w objeciach. Do licha, to bardzo dziwne. Moze powinien jednak sie napic. Uniósl kieliszek i wypil koniak do dna. Ojciec, pograzony we snie, wzdrygnal sie alarmujaco. Tristan spojrzal na niego i poczul, ze zalewa go fala smutku. Za kilka tygodni - a moze nawet dni - wszechmocny lord Hauxton odejdzie. A przepasc pomiedzy nimi nie zostanie zasypana. Pomyslal o niewypowiedzianych slowach, drob 181 nych, jatrzacych urazach. Gleboko zakorzenionym przekonaniu, iz zawiódl w kwestii, do której zostal powolany do zycia. Tak, to wszystko zostanie. Zaden grób nie jest dostatecznie gleboki, aby pogrzebac te urazy. Czy wlasnie dlatego przyszedl tu dzis w nocy? By oplakiwac to, co byc moglo? Co byc powinno? Plawic sie w gniewie i rozmyslac nad straconymi okazjami - okazjami, które pozwolilyby im uporzadkowac wzajemne stosunki? Tylko czy cos takiego lezalo w ogóle w jego mocy? Nie byl w stanie zmienic tego, kim byl, tak jak nie mógl zmienic koloru skóry. Ani decyzji ojca, który postanowil ozenic sie ponizej swojej sfery, a potem pogardzal soba za to, iz nie zdolal oprzec sie slabosci. I dlaczego przyszedl tu akurat tej nocy? Co takiego miala w sobie lady Phaedra Northampton, ze zmusilo go to, by pojawil sie w jedynym miejscu, w którym nikt sie go nie spodziewal? W domu. A przynajmniej tym, co za niego uchodzilo. Tristan wsparl lokiec na poreczy fotela, przechylil w bok glowe, a potem scisnal mocno palcami grzbiet nosa. Uczucie smutku narastalo, stajac sie tak dotkliwe, iz musial zacisnac z bólu szczeki. Mial ochote rozesmiac sie z gorycza, ubolewajac nad soba i swoim szalenstwem. Nie byl tylko pewny, o które szalenstwo chodzi: to, które zawladnelo nim dzis wieczorem, czy to drugie, kierujace jego postepowaniem od ponad dwudziestu lat? Gdzies w glebi domu zegar wybil druga. Tak, jak nauczyl sie tego w wojsku, oczyscil umysl i zmusil cialo, aby sie odprezylo. Wczul sie w panujaca dookola cisze, nie przynioslo mu to jednak ukojenia. To bedzie naprawde dluga noc. Tylko on, jego 173 umierajacy ojciec i slad zmyslowego ciepla lady Phaedry, przycisnietej do niego w tancu. * * * Tymczasem Phaedra wrócila do domu, drzac niepowstrzymanie w srodku, i przekonala sie, ze Agnes czeka na nia w sypialni z koszykiem robótek na kolanach. Ujrzawszy pania, odstawila koszyk i ruszyla pospiesznie ku drzwiom. - Dobry wieczór, panienko. - Dobry wieczór, Agnes - odparla Phaedra, odkladajac torebke. - Nie musialas na mnie czekac. - I co, mialam zostawic pania, zeby musiala pani sama poradzic sobie z ta koafiura? - odparla Agnes z nagana w glosie. - Nie jest panienka przyzwyczajona do tak wymyslnych fryzur. Prosze usiasc i pozwolic, bym wyszczotkowala pani wlosy. - Dziekuje, Agnes. - Phaedra odrzucila szal i opadla na stolek przed niewielka toaletka z pozlacanego drewna. Przygladala sie w milczeniu, jak Agnes wyciaga szpilki z wlosów, wracajac myslami do wydarzen wieczoru, zwlaszcza zas jego zakonczenia. Byla zla na Tristana Talbota i nie bardzo wiedziala, jak dalej z nim postepowac. A nalezala przeciez do kobiet - jak zwykli mawiac jej bracia - które potrafia ze wszystkim sobie poradzic. Talbotem jednak trudno byloby pokierowac. Co gorsza, cale to flirtowanie, tance, calowanie i wyciaganie pospiesznych wniosków sprawilo, ze miala metlik w glowie. W jednej chwili byl jedynie przystojnym szelma, w nastepnej... Boze swiety. Te oczy niczym plonace wegle. Przenikliwe. Oskarzajace. Kuszace. Niech go diabli! 183 Musiala zaklac na glos. - Widziala sie pani z panem Talbotem, panienko? - Kolejna szpilka zadzwieczala, gdy Agnes rzucila ja na krysztalowa podstawke na toaletce. - Wyciagnela pani cos z niego? Nie, pomyslala Phaedra chlodno. Uznalam, ze bardziej sensowne bedzie pozwolic mu, aby calowal mnie do utraty tchu. Powiedziala jednak tylko: - Przykro mi, Agnes. Widzialam sie z nim, ale niczego przydatnego sie nie dowiedzialam. Nie obawiaj sie jednak. Zamierzam zobaczyc sie z nim znów jutro. To znaczy, jesli mi pomozesz. Agnes podniosla wzrok i napotkala spojrzenie Phaedry w lustrze. Zastygla z dlonia na szczotce. - Zrobie wszystko, panienko. Prosze tylko powiedziec. Phaedra przemyslala raz jeszcze pospiesznie ulozony plan. Uda sie, pomyslala. Talbot moze i jest troche niebezpieczny, ale to czlowiek honoru. Tak przynajmniej sadzila i oby sie nie pomylila. Co prawda, jego dotychczasowe zachowanie nie bardzo o tym swiadczylo, lecz ona musi nauczyc sie ufac znów swoim osadom. Miala nadzieje, ze Talbot nie zawiedzie pokladanych w nim oczekiwan. - Musze rankiem wyslac do pana Talbota wiadomosc - powiedziala, gdy Agnes odlozyla szczotke. Wstala i podeszla do stojacego pomiedzy oknami sekretarzyka. Usiadla, wyjela z szuflady arkusz papieru i podniosla przykrywke kalamarza. Agnes poszla za nia. -1 chce pani, bym ja ja zaniosla? - Tak, nie wspominajac o tym nikomu - odparla Phaedra. - Gdyby matka sie dowiedziala... 175 Agnes polozyla jej uspokajajacym gestem dlon na ramieniu. - Nie dowie sie - zapewnila cicho. - Predzej umre. Phaedra skinela glowa i przystapila do pisania. - Pan Talbot mieszka przy Long Acre - wyjasnila, piszac. - Nie wiem, gdzie dokladnie. Bedziesz musiala sie rozpytac. Poradzisz sobie z tym? Agnes skinela szybko glowa. - Dla malej Priss, panienko? Tak, wytropilabym samego diabla. - To prawie to samo - odparla Phaedra, strzepujac atrament. - Zacznij od winiarni, potem idz do sklepu tytoniowego, jadlodajni i... tak, do rusznikarza. Nie zachodz do burdeli ani salonów hazardu, chyba ze w pozostalych miejscach niczego sie nie dowiesz. - To mezczyzna o wielkim apetycie, he? - zauwazyla Agnes z usmiechem. - Mozna sie tego spodziewac po kims takim jak on. - Ja tez tak uwazam - odparla Phaedra chlodno, skladajac list. Agnes wzruszyla ramionami i chwycila papier. - Chociaz widzialam go tylko przelotnie, mysle, ze dziewczyna moglaby trafic gorzej. Phaedra milczala przez chwile. - Musimy miec zatem nadzieje, ze Talbot jest taki, jakim go sobie wyobrazasz - powiedziala w koncu. - Bo chyba bede musiala mu zaufac. Powiedziec mu o Millie i... obawiam sie... o Tonym. Agnes zbladla. - O Boze, panienko! Pan Hayden-Worth bedzie bardzo zly. Phaedra zacisnela wargi w waska kreske. 185 - Cóz, moze pan Hayden-Worth powinien byl sie zastanowic, zanim wyjechal, zostawiajac po sobie balagan, który inni musza posprzatac - odparla. - Albo nim uznal, iz moze rozladowac frustracje, uwodzac biedna dziewczyne z tawerny. Agnes zwiesila glowe. - Och, nie zna pani Millie, panienko - powiedziala. - Zawziela sie, ze go zdobedzie. I byla tak pewna swego. To dlatego uciekla do Londynu. Powiedziala, ze jesli pan Hayden-Worth nie zechce wziac jej na utrzymanie, znajdzie sie inny dzentelmen, który to zrobi. - Postapila tak dlatego, ze Tony nakladl jej glupstw do glowy - odparla Phaedra, zaciskajac zeby. - A teraz Priscilla musi za to placic. Jej matka zniknela, ojciec jest za oceanem. Zreszta, nawet gdyby tu byl, i tak na nic by sie nie przydal. Wiec to piekne dziecko, twoja siostrzenica, a moja bratanica, zostalo sierota. Agnes jela wykrecac sobie dlonie. - Moze... - zaczela. - Moze powinnysmy powiedziec jednak o wszystkim jego lordowskiej mosci? Phaedra uniosla raptownie glowe. - Stefanowi? - spytala ostro. - Nie, Agnes. To nie byloby rozsadne. Musisz zaufac mi w tym wzgledzie. Nie zamierzala powiedziec Agnes prawdy. Tego, ze Stefan udusilby Tony'ego zywcem. I ze nie tak dawno musial zaplacic ludziom, którzy szantazowali brata z powodu seksualnych wybryków innego rodzaju, a potem przekupic komisarza francuskiej policji, by uwolnil zone Tony'ego od oskarzen o przemyt. Obie sprawy kosztowaly Stefana fortune i zostaly wyciszone przez rzad kosztem politycznych ustepstw. 177 Kariera Tony'ego w Izbie Gmin zostala co prawda uratowana, lecz Stefan stracil cierpliwosc i nie zamierzal ratowac brata z kolejnej opresji, spowodowanej jego burzliwym zyciem erotycznym. Tymczasem Phaedra - podobnie jak wszyscy, którzy go znali - darzyla brata uczuciem. Po prostu nie sposób bylo go nie kochac. A jesli pominac brak umiaru w kwestiach intymnych, byl dobrym czlowiekiem. I blyskotliwym politykiem, majacym na sercu przede wszystkim dobro Anglii. Zywila tez nadzieje, ze kiedy Tony uwolni sie od Jenny, ustatkuje sie i potrafi wytrwac w szczesliwym, stalym zwiazku, wiodac w miare normalne zycie. Trzeba tylko powstrzymac Stefana, by wczesniej go nie zabil. Ostry trzask plonacej na kominku szczapy przywolal ja do rzeczywistosci. - Nie - powtórzyla spokojnie. - Nie, Agnes. Nie mozemy dopuscic, aby lord Nash sie dowiedzial. A to oznacza, ze musimy zdac sie na Talbota. Agnes nie wydawala sie przekonana. - Ale co on moze zrobic takiego, czego nie mozemy zrobic my? Phaedra spojrzala na pokojówke. - Moze wprowadzic mnie do tego domu, Agnes - powiedziala cicho. - A gdy juz sie tam znajde, odszukam Millie. - Och, panienko - westchnela Agnes. - To bedzie na pewno niebezpieczne. - I jeszcze jedno, Agnes - dodala stanowczo. - Chce, bys zniosla na dól jeden z wieczorowych strojów Tony'ego. Przymierze go, dopasujesz go na mnie, a potem zaniesiesz do krawca, lecz nie do tego, z którego uslug korzysta zwykle mój brat. Bede potrzebowala takze kapelusza i rekawiczek. Och... i peruki Jenny. Tej, która nosila przebra 187 na za Puka podczas balu w noc swietojanska. Dasz rade ja odnalezc? - Och, nie podoba mi sie to wszystko. - Agnes zalamala znów rece. - Ale tak, panienko. Zrobie, co w mojej mocy. Phaedra próbowala nie myslec o niebezpieczenstwie. Ani o dreszczyku podniecenia, jaki przebiegl jej po plecach na mysl o tym, iz bedzie przez jakis czas sama - absolutnie sama - z Tristanem Talbotem. - Cos jeszcze, panienko? - spytala Agnes. Phaedra przygladala sie jej przez chwile zamyslona. - A, tak - odparla. - Moja zólta podwiazka gdzies sie zapodziala. Nie widzialas jej przypadkiem? - Odlozylam jedna do koszyka z szyciem - odparla pokojówka. - Oderwala sie rózyczka. - Tak, pamietam. - Phaedra zmarszczyla brwi. - Och, dajmy temu spokój. Na pewno sama sie znajdzie. - Zagubiona podwiazka to najmniejsze z jej zmartwien. Zwolnila Agnes, odeszla od sekre-tarzyka i ruszyla ku lózku. Kiedy drzwi zamknely sie za sluzaca, uklekla, aby odmówic wieczorna modlitwe. Dziekczynne modly nie chcialy jednak tego wieczoru przejsc jej przez gardlo. Zamiast tego wsparla glowe na krawedzi lózka i pomodlila sie, by Pan dal jej sile. I niech Bóg broni, aby ktokolwiek dowiedzial sie, jakie sny drecza ja co noc, pomyslala, wchodzac do lózka. I niech przeklnie dzien, w którym Talbot swymi dlugimi nogami wkroczyl w jej zycie z uwodzicielskim usmiechem, aby obudzic znów goraczkowe fantazje i sprawic, ze staly sie po dziesieciokroc bardziej intensywne. 179 * * * Punktualnie o siódmej osobisty lokaj lorda Hauxto-na wszedl do sypialni i jal ostrzyc brzytwe. W slad za nim wsliznela sie pokojówka, by rozsunac zaslony i oczyscic palenisko. Kolejny lokaj wszedl dokladnie o oznaczonym czasie, niosac tace ze sniadaniem - takim samym od czterdziestu lat: jajko na miekko, herbata, plaster bekonu i dwa tosty. Tristan, obudzony przez puszczona w ruch, precyzyjnie dzialajaca domowa machine, otrzasnal sie z resztek snu, zaklopotany nieco tym, ze zasnal. Wkrótce Hauxton siedzial na lózku, ogolony, przebrany w czysta koszule i wyposazony w widelec, którym przesuwal cokolwiek bezradnie jedzenie po talerzu. Tristan przechadzal sie pomiedzy oknami, opowiadajac o tym, czego udalo mu sie dowiedziec. - Jestes calkiem pewny, ze de Vendenheim klamal? - zapytal ojciec, gdy Tristan zakonczyl opowiesc. - W kwestii zaangazowania lorda Nasha w te sprawe z wyposazeniem dla armii? Tristan odwrócil sie i spojrzal na ojca. - Nie byl do konca szczery. Tyle moge powiedziec na pewno. Hauxton przygladal sie przez chwile synowi, mruzac z namyslem oczy. - Skoro tak... - wymamrotal. - Bóg mi swiadkiem, masz swoje wady, Tristanie, ale znasz sie na ludziach. Bylo to najblizsze komplementowi stwierdzenie, na jakie mógl sie zdobyc. - Czego mi nie powiedzial? - zapytal Tristan stanowczo. 189 - Nash byl zamieszany w skandal wywolany przez szwagierke - odparl ojciec. - Peel pomógl Nashowi go zatuszowac, aby oszczedzic rodzine. Jego przyrodni brat, musisz wiedziec, jest rzutkim politykiem, dzialajacym w Izbie Gmin. - Tak, Anthony Hayden-Worth - powiedzial Tristan, podchodzac do lózka. - Byl w Eton, lecz troche wyzej niz ja. Co stalo sie z jego zona?' Hauxton usmiechnal sie, tym razem troche kwasno. - Nash odeslal ja do Ameryki - powiedzial, odpychajac tace z jedzeniem. - Jej ojciec jest wlascicielem zakladów zbrojeniowych Carlowa w Connecticut. - Jest córka Carlowa? - Tristan cicho gwizdnal. - Tak, a pokusa zarobienia w latwy sposób pieniedzy okazala sie widac zbyt silna dla pani Hayden-Worth i jej ojca - odparl Hauxton. - Spikneli sie z kilkoma dwulicowymi francuskimi dyplomatami, przemycajacymi bron do Grecji. Tristan znowu zagwizdal. - To tak sie rzeczy maja! - Nash byl jednak niewinny, a jego brat... po prostu glupi. Pozwolil bowiem, by zona robila, co chce. Wyplatanie jej z tego kosztowalo Nasha mala fortune. Tristan zatknal kciuki za pasek spodni i utkwil spojrzenie w kruchej postaci na lózku. - Jestes pewny? - zapytal. - Tego, ze Nash nie byl zamieszany w zabójstwo Gorsky'ego? Hauxton skinal glowa. - Absolutnie pewny. To zas oczyszczalo lady Phaedre. Powinien byc zadowolony. I byl. A bylby jeszcze bardziej, gdyby nie doskwierala mu swiadomosc, iz 181 nazwal ja klamczucha. Tymczasem Phaedra mówila prawde. Zadne z nich nie mialo z ta zbrodnia nic wspólnego. Tylko ze teraz nie mial juz pretekstu, by dalej sie z nia widywac. Cóz, pomyslal, moze to i lepiej. Chrzaknal glosno. - Duzo myslalem nad ta sprawa - powiedzial - i mam plan. Lord Hauxton spojrzal na syna znad filizanki z herbata. - Mów. Tristan utkwil spojrzenie w skomplikowanym wzorze orientalnego dywanu. - Chcialbym, bys sklamal - powiedzial w koncu. - Rozpuscil pogloske, iz zamierzam przejac twoje obowiazki w ministerstwie do czasu, az poczujesz sie lepiej. - Uwazam, Tristanie, ze gdybys troche sie postaral, doskonale bys sobie pewnego dnia poradzil - odparl ojciec. - Nie sadze jednak, by dane mi bylo wyzdrowiec. - Obaj sie tego obawiamy, sir - powiedzial Tristan. - Co zas sie tyczy pracy, znasz moje zdanie. Chcialbym jednak, bys dal do zrozumienia, ze jestem twoim posrednikiem do czasu, az bedziesz mógl wrócic do biura. Chce, by ludzie uwierzyli, ze mam dostep do twoich dokumentów i wladze nad personelem. Ty zas obdarzasz mnie, i to od jakiegos czasu, pelnym zaufaniem. Hauxton przygladal mu sie przez chwile zaintrygowany. - Tak, rozumiem - powiedzial w koncu. - Lecz czemu mialoby to sluzyc...? - Próbowalem stworzyc liste - odparl Tristan. - Spis znanych klientów madame Vostrikovej, i czesciowo mi sie to udalo. 191 - Jak powiedzialem, w tym biznesie najwazniejsza jest dyskrecja - zauwazyl Hauxton. - Dziwie sie, ze zdolales odkryc choc jedno nazwisko. - Obserwowalem dom o róznych porach - przyznal Tristan. - Rozpytywalem tez w okolicy. Zdyskontowalem kilka przyslug i rozstalem sie z kilkoma banknotami. Ach, tak... i przekupilem pomy-waczke. Poznalem w ten sposób kilkanascie na- zwisk. Ojciec wydawal sie pod wrazeniem. - Bez watpienia wszystkie naleza do ludzi bardzo zamoznych - powiedzial. - Tego rodzaju uslugi kosztuja. - To dziwne, ale nie wszyscy mezczyzni z listy sa bogaci - odparl Tristan, kontynuujac spacer wzdluz dywanu. - Juz raczej wplywowi... w ten czy inny sposób. Wysocy ranga oficerowie. Czlonkowie parlamentu. Urzednicy rzadowi. Oczywiscie wszystko to dzentelmeni, niektórzy dysponuja jednak umiarkowanymi srodkami. Hauxton zaciekawiony pochylil sie na lózku - Tak? Mów dalej. Tristan odwrócil sie do ojca. - Wiedziales, ze madame Vostrikova zawiera ze swymi klientami swego rodzaju kontrakt? Hauxton potrzasnal z wolna glowa. - Zada, by okreslili w nim, jakiego rodzaju uslug oczekuja, i ustanawia na nie cene - odparl Tristan. - Czasami w kontrakcie wymieniona jest osoba która mialaby te uslugi swiadczyc, ramy czasowe' a jesli w gre wchodzi dluzszy okres, pensja dla ko- biety... - ...albo mezczyzny? - wtracil ojciec. Tristan wzruszyl ramionami. - To mozliwe. 183 - Zdarza sie, ze mezczyzni podpisuja tego rodzaju kontrakty z kochankami, zapewniajac im staly dochód - zauwazyl zdziwiony Hauxton. - Lecz to, o czym mówisz... chyba nikt nie móglby byc az tak nieroztropny? - Kiedy chodzi o zaspokojenie seksualnych apetytów, nie ma nic mniej roztropnego niz facet ze sztywnym fiutem - zauwazyl Tristan. - Bedzie postepowal w sposób karygodnie wrecz glupi i krótkowzroczny, byle zlagodzic to szczególne swedzenie, nie martwiac sie, ile przyjdzie mu zaplacic. Hauxton zbladl zastraszajaco. Twarz mu skamieniala, drzenie rak widocznie sie wzmoglo. Tristan spojrzal na ojca i uswiadomil sobie, co zrobil. Ojciec myslal o swoim malzenstwie. O tym, ze chec posiadania na wlasnosc delikatnego, godnego pozadania stworzenia tak go zaslepila, iz pojal za zone kobiete, która normy spoleczne zabranialy mu poslubic. Lecz on i tak ja sobie wzial. A potem wszyscy za to zaplacili. Chrzaknal glosno, by zwrócic na siebie uwage. - Niektóre perwersje moga uzalezniac - kontynuowal. - Slyszalem, ze madame pozwala wypróbowac towar, lecz tylko raz i na tyle, by mezczyzna mógl posmakowac tego, czego tak pozada. A potem, jesli jej pozwoli, uzaleznia go od siebie. - Masz to na pismie? Tristan potrzasnal glowa. - To tylko pogloski - przyznal. - Choc trudno w nie uwierzyc. - Boze swiety. - Hauxton zacisnal dlonie w piesci. - Masz te liste? Tristan wyjal z kieszeni surduta kartke i podal ja ojcu. Stary lord przesunal spojrzeniem po papierze. 193 - Boze swiety - powtórzyi. - Jestes pewny? - Prawie - odparl Tristan, podchodzac do lampy u wezglowia. Wzial kartke, podniósl klosz, a potem przysunal papier do plomienia. A kiedy zaczal sie palic, upuscil go na tace ze sniadaniem. Hauxton patrzyl w milczeniu, jak lista obraca sie w popiól. - Tak, to najlepsze, co mogles zrobic - powiedzial. Chwile pózniej drzwi otwarly sie i do pokoju jeli naplywac, niczym stado kruków, urzednicy w czarnych strojach, niosac pudla ze skoroszytami oraz przenosne sekretarzyki i rozsiadajac sie w sypialni jak na grzedzie. Tristan skorzystal z okazji, by pozegnac ojca i sie wymknac. Dziekowal przy tym Bogu, ze nie jest jednym z tych ponurych ptaszysk. Przeszedl raznym krokiem mile dzielaca go od Long Acre, majac nadzieje, ze spacer przejasni mu w glowie. Choc raz zrobil, o co prosil go ojciec, i Hauxton wydawal sie zadowolony z rezultatu. W przeszlosci Tristan nie dbal ani troche o to, czy ojciec byl zadowolony, czy tez nie. Lecz dzisiaj... tak, dzisiaj niemal zaczelo mu na tym zalezec. A potem ojciec zniszczyl to rodzace sie uczucie kolezenstwa, jakie zaczelo sie miedzy nimi rozwijac. Tristan wykonal jednak swój obowiazek i zamierza! nadal to robic. Gdyby tylko mógl wyrzucic z pamieci twarz ojca. Te pobladle, sciagniete w wyrazie zrozumienia i zalu rysy... Bo jesli mezczyzna zalowal, ze sie ozenil, to chyba zalowal tez, ze splodzil z zona dziecko? Hauxton na pewno zalowal. I kiedys, gdy syn doprowadzil go do ostatecznosci swymi wybrykami i zlymi ocenami, wrecz mu o tym powiedzial. A po 185 tern Tristan uciekl, by zostac najemnikiem i dokonal jeszcze paru malo chlubnych wyborów. Stare powiedzenie glosi, iz w zartach kryje sie sporo prawdy. Tristan wierzyl, ze to samo da sie powiedziec o gniewie. - Jakas kobieta pana szukala, sir - powiedzial Uglow, gdy Tristan dotarl do domu. - Kobieta, co? - powtórzyl, gdy Uglow zabieral surdut, by go wyczyscic. - Pulchna i ladna, mam nadzieje? - Tak, calkiem niczego - przytaknal Uglow. - Ale bardzo rzeczowa, jesli pan wie, co mam na mysli. Tristanowi serce podskoczylo w piersi. - Doprawdy? - powiedzial, rozpinajac kamizelke. - Miala moze kasztanowe wlosy? I okulary? Uglow spojrzal na niego spod oka i zmarszczyl brwi. - Rudozlote wlosy - powiedzial. - Zostawila list. Serce Tristana wrócilo na miejsce, a umysl znów zaczal pracowac. Lady Phaedra nie osmielilaby sie przyjsc do mieszkania samotnego dzentelmena. On zas nie powinien byl miec nadziei, ze to zrobila. - Na biurku - burknal Uglow, wskazujac mebel. Tristan pospieszy! w kierunku wskazanym przez sluzacego. List zapieczetowany byl czerwonym woskiem, poza tym wygladal jednak calkiem zwyczajnie. Zlamal niecierpliwym gestem pieczec. Zyczyl sobie Pan, bym wyznaczyla czas i miejsce. Jutro wieczorem. Wpól do dziesiatej. Dom naprzeciw Gorsky'ego. Prosze pytac o pania Thompson. Pania Thompson? Kim, u diabla, jest pani Thompson? 195 A potem przypomnial sobie, co powiedzial Phaedrze na pozegnanie i zagwizdal cicho przez zeby. Liscik napisany zostal starannym, kaligraficznym pismem, dobrze zaostrzona stalówka i bez kleksów. Na kremowym papierze doskonalej jakosci. Drogim. Wiedzial, od kogo pochodzi wiadomosc. Byl tego równie pewny, jakby obserwowal autorke przy pisaniu. Dom naprzeciw Gorsky'ego. To znaczy, naprzeciw burdelu Vostrikovej. Poczul, ze przenika go zimny dreszcz - leku, ale i podekscytowania. Dobry Boze! Przeczucia jednak go nie mylily. Rodzilo to jednak zasadnicze pytanie: w co tez wplatala sie lady Phaedra Northampton? Rozdzial 8 Gwiazdy, ukryjcie swój blask, Nie oswietlajcie mych mrocznych, najglebiej skrywanych pragnien. Po poludniu znad kanalu naplynela wilgoc, skradajac sie przez Surrey i Sussex, aby pograzyc wreszcie Londyn w mrocznej mgle. Tristan wlozyl najstarsze buty oraz znoszony skórzany plaszcz, który sluzyl mu przez lata na kontynencie. Wyszedl z domu, ledwie zapadl zmrok. Dawno przekonal sie, jak wazny moze byc rekonesans. A takze, iz nie nalezy pakowac sie w sytuacje, której nie mozna kontrolowac. Znal dobrze Soho - dzielnice, gdzie roilo sie od jaskin hazardu i rozpusty. Kiedy zrobilo sie calkiem ciemno, opuscil nizej rondo kapelusza, podniósl kolnierz i przemknal obok domu madame Vostrikovej. Wilgoc przylgnela mu do skóry ni- czym zimna, mokra piana, osiadajac na twarzy i wciskajac sie do pluc. Na koncu ulicy jakis powóz wyjechal z alei i przemknal obok Tristana, opryskujac mu buty woda z kaluzy. Spojrzal w dól i zaklal. Kiedy pogoda byla taka jak dzis, niemal - lecz tylko niemal - tesknil za Grecja. Jednak bryzg wody, nawet brudnej, lepszy byl od rozbryzgów krwi. Zwlaszcza wlasnej. 187 Lub jakiejs niewinnej ofiary, a Bóg jeden wie, ze zawsze dosc jest niewinnych ofiar. Dom, który obserwowal, mial trzy pietra, piwnice oraz mansarde, i stal wcisniety pomiedzy nedzna kawiarnie a zamkniety na glucho sklad towarów tekstylnych. O wpól do siódmej ktos zapalil lampe na pierwszym pietrze, nikt nie wszedl jednak przez frontowe drzwi, ani z nich nie wyszedl. Tristan przecial ulice i wstapil do kawiarni akurat na czas, by skryc sie przed deszczem, w jaki zmienila sie i tak wystarczajaco dokuczliwa mzawka. Ciezkie krople odbijaly sie od chodnika, a z rynien chlustaly fontanny wody. - Szukam pokoju - powiedzial do chlopca, który przyniósl mu kawe. - Co wiesz o domu obok? Chlopak zmierzyl go spojrzeniem. - To nie miejsce dla takich jak pan. Najwidoczniej jego stary plaszcz nie byl dosta- tecznie zniszczony. - Troche obskurne, co? - zapytal Tristan z usmiechem. -1 nie wyglada na zlobek? Chlopak wzruszyl ramionami i wzial monete która podal mu Tristan. - Nie jest to tez dom noclegowy - powiedzial. - Chociaz mieszkaja tam jedna czy dwie pracujace dziewczyny. Jesli to pana interesuje, niech pan zapyta w lokalu przy Greek Street. - W Slupach Herkulesa? - Tristan znal dobrze ten lokal. - Taaa, niech pan im powie, ze chce sie widziec z Zezowata Polly - zasugerowal podrostek. - Bedzie wiedziala, kto dzis pracuje. Tristan znal tez Polly. Lecz choc podobaly mu sie jej oczy, nie zamówilby w jej lokalu kwarty piwa, ani zadnego innego towaru, jaki oferowala 188 swoim klientom. Skonczyl pic kawe i wrócil w alejke za domem. Deszcz zmienil sie tymczasem w ulewe. Zadowolony, ze ma na sobie plaszcz i kapelusz, odszukal tylne wejscie do domu naprzeciw burdelu. Ledwie bylo je widac zza stosu starych beczek i innego smiecia, zalegajacego pomiedzy domem a wychodkiem. Wzdluz sciany ogrodu biegl rów, cuchnacy i ciemny w niklym swietle ulicznej lampy. Tristan przestapil go, niemal potknal sie o podwórzowego kota, który syknal, przestraszony i jal przedzierac sie przez zwaly smieci ku oknom kuchni. Poprzez lejaca sie z ronda kapelusza wode dostrzegl dziewczyne, obierajaca przy nieheblowanym stole ziemniaki. Poza tym nic sie nie poruszalo. Byl to jednak spokój zwodniczy. Zostal wciagniety w sytuacje, której nie byl w stanie kontrolowac. Ojciec zarzucil przynete, wiedzac, ze Tristan nie zdola sie jej oprzec. A kolejny kawalek ukladanki znajdowal sie w tym domu - cos zwiazanego z jego obsesja wzgledem Phaedry Northampton - nie wiedzial jednak, jaki jest jego ksztalt czy forma. Wiedzial tylko, ze boi sie o Phaedre. Odszedl od okna, wyjal zza cholewki wysokiego buta nóz i wsunal go do kieszeni. A potem wrócil przed frontowe drzwi i mocno zastukal. Otwarla mu starucha o twarzy poznaczonej sladami po ospie. Z glebi domu naplynal odrazajacy zapach - cos jakby odór niemytych cial, zmieszany z wonia gotujacej sie kapusty. - Dobry wieczór - powiedzial, przekrzykujac deszcz. - Szukam pani Thompson. Kobieta mierzyla go przez chwile dosyc paskudnym spojrzeniem. 199 - Taaa, pewnie - wymamrotala w koncu. - Pomocnica modniarki, akurat! Tristan spojrzal wzdluz swego imponujacego nosa, nasladujac najbardziej wladcze ze spojrzen ojca. - Pani Thompson - powtórzyl. - Jesli laska. - Niech uwaza na buty - burknela starucha, wskazujac wystrzepiony dywan. - Idzie za mna i zachowuje sie cicho. To porzadny dom. Mocno zaintrygowany, otrzepal plaszcz z wody i podazal kretymi schodami za kobieta, póki nie dalo sie juz wejsc wyzej. Na koncu stopni zobaczyl waskie drzwi. Stara zastukala w nie grzbietem poskrecanej od artretyzmu dloni. - Thompson! - wysapala. - Masz goscia. Drzwi otwarly sie z wolna, ukazujac niemal ciemny pokój. W srodku stala kobieta w bialym czepku, skrywajac twarz w cieniu. -Tak? Tristan wytezyl wzrok, kobieta nie wygladala jednak, ani nie poruszala sie jak Phaedra. Poczul, ze budzi sie w nim niepokój. Kto jeszcze mógl czaic sie w mroku pokoju? Zacisnal dlon na rekojesci noza. Starucha przechylila sie przez próg. - Jesli zamierzasz przyjmowac tu dzentelmenów, Thompson, spodziewam sie dostac polowe tego, co ci zaplaca - powiedziala glosem brzmiacym niczym odglos kól powozu na zwirze. - Zapowiedzialam ci to jasno, kiedy sie wprowadzalas. - Doskonale - odparla kobieta z cienia. - Zalatwie to z pania pózniej. - Taa, pewnie - odparla starucha. Obrzucila Tristana ostatnim podejrzliwym spojrzeniem i jeta schodzic po schodach. 190 Tristan nie czekal, lecz wpadl pospiesznie do pokoju i zamknal za soba drzwi. Nie wypuszczajac z reki noza, chwycil kobiete, przyciagnal do siebie i obrócil, przyciskajac jej nóz do gardla. Znoszony bialy czepek zsunal sie z glowy niewiasty i opadl na podloge. Kobieta sapnela, oburzona, jednak zapach Phae-dry i won czystych wlosów powiedzialy mu, kogo trzyma w uscisku. Odetchnal z ulga, po czym puscil gardlo dziewczyny i chwycil ja za ramie. - Co ty, u diabla, wyprawiasz? - zapytal, przyciagajac ja blizej dajacej nikle swiatlo lampy. - Masz pojecie, na co sie narazasz? Phaedra, na której najwidoczniej nie zrobilo to wrazenia, zmierzyla go pogardliwym spojrzeniem i polozyla dlon na gardle. - A co mialoby mi zagrazac? - spytala swym zwyklym glosem damy z wyzszych sfer. -i z czyjej strony? Lotrów takich jak pan? Spojrzal w te blyszczace niebieskie oczy i poczul mogly przyplyw ostrego, zaprawionego gniewem pozadania. - Tak, na Boga, zapewne. - Po czym, nim zdolala zorientowac sie, co zamierza, przyciagnal ja do siebie i jal calowac. O wiele brutalniej niz powinien. Lecz zamiast wymierzyc policzek, Phaedra odwrócila sie ku niemu i rozchylila wargi. Woda ska-pujaca mu z wlosów zmoczyla jej twarz, wspiela sie jednak tylko na palce i oddala z zapalem pocalunek. Nie trwalo to dlugo. Jakos udalo jej sie odsunac, lecz byla wyraznie poruszona. Do licha, on równiez byl poruszony. - Panski plaszcz cuchnie mokrym psem, Talbot - wykrztusila z trudem. - Na dodatek zalewa mi pan podloge. 201 - Tak? - Zerwal z glowy przemoczony kapelusz zly na siebie za to, ze tak jej pozada. - Leje jak z cebra, jesli dotad tego nie zauwazylas. - Dobrze, prosze mi go dac - powiedziala, wyciagajac reke po kapelusz. - Moze pan zostac. - Och, to wlasnie zamierzam. - Wsunal nóz z powrotem do kieszeni i zdjal plaszcz. - A teraz - zazadal ponurym tonem - wyjasnij mi, co tu robisz. Phaedra powiesila na kolku przemoczony plaszcz, a potem przyciagnela krzeslo, stojace obok starego stolu z sosnowych desek, wcisnietego w kat pokoju. - Jak pan zapewne pamieta, poprosil pan, bym sie z mm spotkala - odparla. - Nie potrzebuje panskiej zgody, by tu przebywac. - Nie, potrzebujesz, by brat przelozyl cie przez kolano i przetrzepal skóre - odpalil. Wsparla dlon na stole i pochylila sie ku niemu. - Zabrzmialo to tak, jakby mial pan chec go zastapic - wyszeptala. - A ja myslalam, ze jest pan nieszkodliwym, czarujacym uwodzicielem. - Cóz, prawda zwykle wychodzi w koncu na jaw czyz me? - powiedzial z chlodna pewnoscia w glosie. - Prowadzisz niebezpieczna gre, Phae. Rzucila mu wiele mówiace spojrzenie, przyciagnela sasiednie krzeslo i usiadla. Zrobil niechetnie to samo i jal rozgladac sie po pokoju. Kiedy wzrok przywykl do mroku, zobaczyl, ze poddasze jest male i waskie. A takze niskie. Deszcz bebnil o dach oddalony zaledwie o cale od ich glów. W pomieszczeniu znajdowal sie kominek ze schowkiem z boku paleniska, stary debowy kredens i - ku zaklopotaniu Tristana - zapadniete lózko, wcisniete pod belki w rogu. Poza chwiejnym stolem i krzeslami, na których siedzieli, nie bylo tam nic wiecej 192 Spojrzal znów na Phaedre. Usta miala lekko nabrzmiale od pocalunków. Sfrustrowany, rzucil kapelusz na stól i przeczesal dlonia wilgotne wlosy. Boze, nie potrzebowal tego; nie zyczyl sobie odczuwac tak nieodpartego pozadania, ilekroc zobaczy! te dziewczyne. - W porzadku - powiedzial cicho. - Przystapmy do rozmowy. Phaedra siegnela do stojacej na stole lampy i podkrecila knot. Plomien rzucal na jej twarz tanczace cienie, wydluzajac geste, puszyste rzesy i podkreslajac niezwykly ksztalt wysokich kosci policzkowych. Dzis zalozyla znów okulary, wlosy sciagnela zas w ciasny wezel. Nedzna, zbyt luzna suknia nie nalezala z pewnoscia do niej. Kiedy tak odwracala w bok twarz, jakby chciala wtopic sie w otoczenie, ktos móglby wziac ja za sluzaca lub panne sklepowa. Wygladala... anonimowo. Uswiadomil sobie, ze musiala cwiczyc to, w tej czy innej formie, od lat. - Wynajelam te mansarde przed kilkoma tygodniami - zaczela. - Krótko po tym, jak zjechalismy do Londynu z Hampshire. Nie spuszczal wzroku z jej twarzy. - Po co? Phaedra odsunela sie odrobine. - Nie podoba mi sie panski ton, Talbot - odparla gwaltownie. - Wolalam, gdy zachowywal sie pan jak szelma i uwodziciel. Zaczynam sie zastanawiac, dlaczego uznalam, ze powinnam z panem porozmawiac. Poniewaz gdybys tego nie zrobila, porwalbym cie natychmiast i przekazal pod opieke brata - albo, ulegajac nizszym instynktom, zrobil cos gorszego. 203 Tak czy inaczej, bylaby bezpieczna - przed wszystkimi, poza nim. Jakos udalo mu sie jednak zmilczec. Obrócil dlon wnetrzem do góry. Deszcz za oknem zelzal i nie bebnil juz tak mocno o dach. Pomieszczenie ogarnal dziwny spokój. - Powinnas porozmawiac ze mna, poniewaz jestem po twojej stronie - odparl, zmuszajac sie, by zgrac ton glosu z miekkim szumem deszczu. - Poniewaz zalezy mi na tobie i martwie sie o twoje bezpieczenstwo. To watpliwe sasiedztwo, a to miejsce... - Zamilkl i rozejrzal sie wymownie po nedznym poddaszu. - Na Boga, Phae, to nie miejsce dla ciebie. Przygladal sie, jak spojrzenie dziewczyny lagodnieje w migocacym blasku lampy. - Jest strasznie nedzne, prawda? - spytala cicho. - A jednak nie wszyscy w Londynie moga sobie na nie pozwolic. Wybralam ten pokój, gdyz jego okna wychodza na front domu Gorsky'ego. Tristan zacisnal zeby. - Obserwowalas go. - Tak. - Rzucila mu szacujace spojrzenie. - A raczej, obserwowalam dom. Tristan zacisnal dlonie w piesci, zamknal oczy i mocno przelknal sline. - Boze swiety - wyszeptal glucho. - To bylas ty. W zaulku tamtej nocy. Kiedy... kiedy próbowalem... - ...zwabic mnie do lózka? - podpowiedziala chlodno. - Chociaz: czy lózko wchodzilo w ogóle w gre? Tak czy inaczej, bylam zmuszona zrezygnowac z tego zaszczytu. Jestem jednak pewna, ze okazalbys sie godny legendy, jaka cie otacza. - Na milosc boska, Phaedro - wykrztusil. - To nie jest zabawne. A gdybym... 194 - Nie zrobilbys tego - wtracila pospiesznie. - Mozesz sobie byc, kim chcesz, lecz jest w tobie zbyt wiele z dzentelmena. - Nie mozesz tego wiedziec - ostrzegl ja. - Ale wiem. - Usmiechnela sie przelotnie, jakby skrywala jakis sekret. - Zaufaj mi, Talbot. Potrafie odróznic mezczyzne, który rozumie, co znaczy „nie", od takiego, który próbowalby wymusic uleglosc sila. Przygladal sie przez dluzsza chwile oswietlone] blaskiem lampy dziewczynie, zastanawiajac sie, co tez mogla miec na mysli, i podziwiajac wysokie czolo, dosc ostry nos, szeroko rozstawione oczy o inteligentnym spojrzeniu i usta, odrobine zbyt szerokie, lecz doskonale pasujace do reszty. Tak, od poczatku wydala mu sie dziwnie znajoma. Ale dlaczego? Juz wtedy, w zaulku, czul sie tak, jakby znal ja na jakims dziwnym, cielesnym poziomie. Nie potrafil tego wyjasnic ani blizej okreslic. Nawet teraz, gdyby tylko zamknal oczy, poczulby znowu jej kragly, doskonaly tyleczek, przycisniety do nabrzmialego... Ale, jak powiedziala, nie ma sie nad czym rozwodzic. - Sadze - zauwazyl ponuro - ze najlepiej bedzie, jak wyznasz mi, co wiesz o Gorskym. - Prawie nic - przysiegla, kladac jedna reke plasko na blacie, jakby byla to Biblia. - Musi mi pan uwierzyc. - Dalej. - Poznalam go przypadkiem - kontynuowala. - Widzi pan, wybralam sie tam raz... to znaczy, do tego domu po drugiej stronie ulicy. I... cóz, kiedy nie zgodzilam sie odejsc... wyrazajac sie przy tym dosc stanowczo... dziewczyna, która otwarla drzwi, wezwala wlasnie Gorsky'ego. 205 Tristanowi ledwie udalo sie zapanowac nad przerazeniem. Siegnal przez stól i nakryl jej dlon swoja. - Po co tam poszlas, Phae? - zapytal. - Zdawalas sobie chyba sprawe, ze ryzykujesz utrata reputacji? - Szukalam kogos - zaczela. - Z powodów powazniejszych niz moja reputacja. - Kogo? Nie patrzyla teraz na niego, ale przed siebie w mroczne wnetrze pokoju. - Dziewczyny z naszej wioski w Hampshire - wyszeptala. - Mlodszej siostry mojej pokojówki Agnes. Ma na imie Millie i pracowala w miejscowej gospodzie. Ma dopiero dziewietnascie lat i uciekla przed Bozym Narodzeniem do Londynu szukac szczescia w stolicy. - Tak? - zapytal Tristan sceptycznie. - A w jaki sposób? Phaedra spuscila wzrok. - Lezac na plecach, oczywiscie - przyznala. - Z ta burza pieknych, rudych loków wyglada tak slicznie... tak delikatnie... niemal jak istota z innego swiata. I pewnie wyobrazala sobie... - Ze zdola namówic jakiegos zamoznego dzentelmena, aby wzial ja na utrzymanie? - wtracil. Phaedra przytaknela. - Tak. Biedactwo - mruknela. - Powiedziala ciotce, ze ma dosc bycia biedna i ze planuje zbic fortune, aby zapewnic dostatni byt Priss, swej córce. Lecz Millie jest zbyt mloda i niedoswiadczona, by wiedziec, czego sie wyrzeka. Zostawila dziecko Talbot. A gdybym zdolala ja odnalezc... Cóz, chyba dalabym rade ja przekonac, jak niewybaczalny blad popelnia? 206 - Nie jestem pewny - odparl szczerze. Phaedra zwiesila glowe. - Z pewnoscia nie przyszlo jej tez do glowy, ze kiedy córka dorosnie, zorientuje sie, ze matka... cóz, ze byla kobieta upadla. Tristan móglby sie zalozyc, ze dziewczyna o tym pomyslala, lecz wcale jej to nie obchodzilo. Usiadl prosto i oparl stope na kolanie drugiej nogi. - A to dziecko - naciskal - ma chyba ojca? Phaedra utkwila spojrzenie w plomieniu i przez dluzsza chwile sie wen wpatrywala. - Musze zdradzic, kto nim jest? - spytala. - Odmówi mi pan pomocy, jesli nie powiem? Zaczynal rozumiec, po co go tu wezwala i wcale mu sie to nie podobalo. - Phaedro, nie móglbym ci pomóc nawet, gdybys mi powiedziala - odparl. - Jestes w niebezpieczenstwie. Jeden czlowiek juz nie zyje. Ten dom... Ci ludzie - sa bezwzgledni. Phaedra wyciagnela dlonie i oparla je na przedramieniu Tristana. - Prosze mnie posluchac - powiedziala glosem cichym i ochryplym. - Oni maja Millie. - Naprawde? - Przygladal sie jej przez chwile uwaznie. - Skad wiesz? Cofnela dlonie i opuscila ramiona. Kazdy jej gest mówil, jak bardzo jest zmeczona. Widzac to, Tristan jal sie zastanawiac, jak dlugo juz zamartwia sie na smierc, czuwajac nocami w niebezpiecznej okolicy. Szkoda, ze nie moglem jej tego oszczedzic, pomyslal. - Listy, które pisywala do domu, przychodzily spod tego adresu - wyszeptala Phaedra. - Wynajela tu pokój u pani Wooten. W jednym z listów napisala, ze znalazla miejsce u kobiety, która miesz 197 ka po przeciwnej stronie ulicy. Ta kobieta... obiecala pomóc Millie. To znaczy, ulatwic jej wejscie do swiata, w którym chciala sie znalezc, jakkolwiek by go nazwac. - Raczej pólswiatka - poprawil ja Tristan. - Lecz to, co dzieje sie w tym domu, w niczym nie przypomina prostego ukladu, jaki dzentelmen zawiera z utrzymanka o wyzszych aspiracjach. To, co oferuja ci ludzie... to mozliwosc zaspokojenia sek- sualnych perwersji najgorszego rodzaju. Phaedra odchylila glowe i oparla ja znuzonym gestem o porecz rozchwierutanego krzesla. - Boze - westchnela. - Wiedzialam, ze dzieje sie cos okropnego. Ostatni list od Millie nadszedl przed swietem Matki Boskiej Gromnicznej. A potem juz nic. Tristan pochylil sie ku niej. - Nie mozesz miec pewnosci, Phae - powiedzial z naciskiem. - Jesli zamieszkala w tym domu, moze jej juz tam nie byc. Mogli oddac dziewczyne jakiemus mezczyznie, który zabral ja i umiescil w innym miejscu. To powszechna praktyka. Albo, co gorsza, mogla po prostu zle skonczyc. Pozalowal tych slów, ledwie je wypowiedzial. Spojrzenie Phaedry podejrzanie sie zamglilo. - Och, Talbot - wyszeptala. - Prosze tego nie mówic. Nie zniose mysli o tym, ze Priss mialaby zostac bez matki. - Tristanie - powiedzial spokojnie. - Uwazam, Phae, ze w tej sytuacji powinnismy mówic sobie po imieniu. Rozesmiala sie niemal histerycznie. - Powinnam mówic do ciebie Avoncliffe - powiedziala. - Tak sie przeciez nazywasz. Ujal dlon Phaedry i juz jej nie wypuscil. 198 - Chcialbym, zebys mówila mi po imieniu, kiedy jestesmy sami, Phae... co, oczywiscie, nie powinno miec w ogóle miejsca. Nie powinienem byl tu przychodzic, a teraz, gdy sie przekonalem, ze jestes sama, powinienem natychmiast wyjsc. Gdybym byl dzentelmenem, na pewno bym tak postapil. - Troszczysz sie o moja reputacje? - spytala rozdrazniona. - Boze swiety, jakbysmy nie mieli czym sie martwic! Prosze, Tristanie. Zostan. Pomóz mi zastanowic sie, co powinnam zrobic. Zacisnal mocniej palce na jej dloni. - Dobrze, Phae, zostane, ale nie jestem z pewnoscia mezczyzna, którego rodzina chetnie widzialaby u twego boku - powiedzial. - Oboje wiemy, ze wlasnie dlatego nie chcialas, bym spotkal sie z twoja matka. Phaedra usmiechnela sie chlodno. - Uwazaj, sir, zanim wyciagniesz pochopne wnioski - ostrzegla. - Matka dawno stracila nadzieje, ze uda jej sie wydac mnie za maz. Nadalbys sie wiec doskonale, zapewniam. Wygial wargi w krzywym usmiechu. - Tak trudno z toba wytrzymac? - zapytal cicho. - Nie potrafie sobie tego wyobrazic. - Mam we wszystkim swoje zdanie - powiedziala. - I nie szukasz meza. - Scisnal raz jeszcze jej dlon, nim ja wypuscil. - Wielka szkoda. Lecz Bóg mi swiadkiem, ja tez nie szukam zony. Posluchaj, Phae, pozwól, ze odstawie cie bezpiecznie na Brook Street. Nalegam. - Nie - odparla stanowczo. - Póki nie wymysle, jak znalezc Millie. - Musimy pogodzic sie z tym, iz mogla rozplynac sie w podziemnym swiatku Londynu. To sie zdarza, Phae. 209 - Nie - powtórzyla Phaedra, zaciskajac dlonie. - Nie potrafie sie z tym pogodzic. I nie zrobie tego. Priss ma zaledwie dwa latka, Tristanie. Potrzebuje matki. Ton jej glosu sugerowal, ze sie nie podda. Byla tak zdeterminowana. Niemal bezwzgledna w swoim uporze. Odsunal krzeslo, nieco zbyt gwaltownie, i jal spacerowac po pokoju. Mial do wyboru to, albo przerzucic sobie Phaedre przez kolano i przetrzepac jej skóre. Lub posadzic ja sobie na kolanach i zrobic cos znacznie gorszego. Przemierzal zatem nerwowo niski pokój, schylajac odruchowo glowe, by nie uderzyc nia o belki sufitu. - Przeciagnales znów dlonia po wlosach - powiedziala ze swego miejsca przy stole. - Co to oznacza? Ze trace rozum. I kwestionuje wszystko, czego zawsze pragnalem. Zorientowal sie juz, ze nie zdola namówic Phae-dry, by wrócila do domu i dala spokój z poszukiwaniami. Chciala, aby jej pomógl. A jesli tego nie zrobi... kto wie, w co jeszcze moze sie wpakowac. Moga zabic ja tak, jak zabili Gorsky'ego. Najbardziej przerazalo go zas, iz, logicznie biorac, wszystko przemawialo za tym, ze powinien jednak jej pomóc. Oboje pragneli tego samego: dowiedziec sie, co dzieje sie w tamtym domu. - Opowiedz mi o Gorskym - zazadal w koncu, wiedzac, ze tego pozaluje. - Powtórz kazde slowo, które miedzy wami padlo. I tak zrobila. Otóz poszla do domu Vostrikovej i urzadzila glosna scene, domagajac sie, by przyprowadzono Millie, i zapowiadajac, ze bez niej nie odejdzie. Lecz Gorsky zaprzeczyl, iz wie cokolwiek o dziewczynie i nie ulegl blaganiom Phaedry. Wte 200 dy uciekla sie do grózb. I popelnila blad, przywolujac imie brata. - Oczywiscie, nie poszlabym z tym do Stefana - wyjasnila. - I Gorsky pewnie o tym wiedzial. Mial dosc instynktu drapieznika, by mógl wyczuc, jak bardzo jestem zdesperowana. Widzialam to w jego spojrzeniu... martwym, a zarazem czujnym. To dziwne, lecz wiedzial, o czym mówi Phaedra. Widywal takich mezczyzn na polu bitwy: znuzonych i wyzutych z uczuc po latach przygladania sie, co czlowiek moze zrobic blizniemu. - Widzial juz tyle nikczemnosci, ze nic nie bylo w stanie go poruszyc. Phaedra uniosla delikatnie zarysowane brwi. - Tak tez pomyslalam - przyznala. - Ale pod koniec dostrzeglam w jego spojrzeniu cos... cos jakby wspólczucie. Odnioslam dziwne wrazenie, iz zastanawia sie, czyby mi nie pomóc. Nic jednak nie powiedzial. Tristan zatrzymal sie w pól kroku. Dopiero teraz przyszlo mu na mysl cos, co powinno byc oczywiste od poczatku. - Ta twoja grozba, Phae - powiedzial ostro - ta tyczaca sie Nasha. Dlaczego nie zwrócilas sie do niego? Po co bylo angazowac sie w tak paskudna sprawe osobiscie? Phaedra sie zawahala. - Ja... nie moglam mieszac w to Stefana. Tristan uznal, ze wie dlaczego. - Bo to jego dziecko? - zapytal. - Dzieciak jest jego, a on nic o nim nie wie? Lub nie chce, by dowiedziala sie zona? - Nic podobnego! - zaprzeczyla Phaedra z moca. - Nie wolno ci tak myslec! 211 - Zatem to dziecko Hayden-Wortha - stwierdzil Tristan bez cienia wahania w glosie. - A ty nie chcesz, by Nash dowiedzial sie, ze jego brat uwiódl mloda dziewczyne z wioski. Phaedra milczala, jednak rumieniec na jej twarzy powiedzial Tristanowi, ze sie nie myli. Zreszta, mialo to sens. Nash dopiero co zatuszowal skandal, jaki wywolala bratowa, uczestniczac w przemycie broni. Moze mial tez dosc wybryków przy- rodniego brata? Co prawda, wiesc niosla, ze preferencje seksualne sklaniaja Hayden-Wortha, by interesowal sie raczej wlasna plcia. Z drugiej strony, wzial sobie jednak zone. Co moglo miec znaczenie, albo i nie. Phaedra wygladala na przygnebiona. - Gdybys mógl ja zobaczyc, tobys zrozumial - powiedziala z bólem. - To takie sliczne stworzenie o rózowej twarzyczce... To znaczy, Priss. Gdy Milhe wyjechala, plakala za nia dzien i noc. To... lamie mi serce, Tristanie. Wzielabym ja do siebie, gdybym mogla. Wzielabym i wychowala jak wla- sna, ale nie moge. Tristan usiadl znowu na krzesle, tym razem blizej Phae. - Przyznaje, ze nie obchodzi mnie, z kim sypia twój brat - powiedzial - ale to dziecko... - To moja bratanica! - przerwala mu Phaedra. - Krew z mojej krwi, Tristanie. Mam wobec niej obowiazek, czyz nie? Nawet jesli to, kim jest jej ojciec, stanowi tajemnice. Niewiele rzeczy pozostawalo w malej wiosce tajemnica, nie mial jednak serca powiedziec tego Phaedrze. Niech sie ludzi. - A ty sie poczuwasz, by ten obowiazek wypelnic - powiedzial spokojnie, nadal intensywnie sie za 202 stanawiajac. - Powiedz mi, Phae: rozmawialas kiedys z madame Vostrikova? Moglaby dowiedziec sie, kim jestes? Modlil sie, aby odpowiedz brzmiala: nie. I jego modlitwa zostala wysluchana. Phaedra wpatrywala sie bowiem w niego zaklopotana. - Kim jest madame Vostrikova? Tristan sie zawahal. - To... eee... wlascicielka tego burdelu - odparl. - Nie wiedzialas? Phaedra potrzasnela glowa. - Nie znalam nawet Gorsky'ego, póki zapukalam do tych drzwi - powtórzyla. - Lecz tego dnia, gdy umarl... - Spochmurniala. Tristan pochylil sie i ujal jej dlonie. -Tak? Phaedra westchnela. - Uwazam, ze Gorsky mnie sledzil - odparla. - Widzialam, jak kryje sie w wejsciu do sklepu tytoniowego. Mijalysmy go, zdazajac do sklepu pana Kemble'a. Lecz kiedy zobaczyl Agnes... cóz, wygladalo to tak, jakby rozplynal sie w powietrzu. - W rzeczy samej - wymamrotal Tristan. - A ty poszlas dalej, do sklepu pana Kemble'a? Phaedra skinela glowa. - Widzisz, naszkicowalam portret Gorsky'ego. Z pamieci. Dobrze radze sobie z olówkiem, rysunek oddawal zatem podobienstwo. Chcialam pokazac go panu Kemble'owi i zapytac, czy rozpoznaje mezczyzne. Sadzilam... och, sama nie wiem... ze pan Kemble zdola jakos mi pomóc. On... zna róznych ludzi, jesli wiesz, co mam na mysli. Tristan wiedzial, lecz w jego glowie zadzwieczal znów dzwonek alarmowy. 213 - Ten szkic, Phae - powiedzial naglaco. - Czy ktos poza toba go widzial? - Nie - zaprzeczyla. - Nawet pan Kemble. Widzisz, do sklepu weszla Zoe i zajelysmy sie rozmowa. A pózniej, po tym, jak Gorsky zostal zadzgany, zabralam rysunek do domu i go spalilam. Uznalam, ze tak jest bezpieczniej. Wiem jednak, ze umarl nie bez powodu. Po prostu to czuje. - Dobra dziewczynka - pochwalil ja Tristan. Podniosla wzrok i spojrzala na niego szeroko otwartymi, pelnymi smutku oczami. - Co sie, u Boga Ojca, dzieje, Tristanie? - spytala. - Czyja... czy ten czlowiek zginal przeze mnie? - Nic podobnego - zaprzeczyl Tristan stanowczo. - Zginal, bo wybral niebezpieczne zajecie u boku zlej kobiety. Chcialbym jednak wiedziec, kto dopuscil sie tego czynu. Zerknela na niego i powiedziala: - Sadze, ze masz juz teorie. Zawahal sie, niepewny, ile powinien jej powiedziec. - Doszly mnie sluchy, ze bardzo poklócil sie z madame Vostrikova - wyjasnil w koncu niechetnie. - Poszlo o... cóz, o mlodego mezczyzne. - Mlodego mezczyzne? - Vostrikova zatrudnila go, by dla niej pracowal - odparl. - To sliczny chlopak. Bóg jeden wie, skad go wytrzasnela. Porwala, odurzyla czy tez uzaleznila od siebie za pomoca pieniedzy lub czegos jeszcze gorszego. - Och... - westchnela Phaedra cicho. Chwycila guzik na przodzie sukni i jela sie nim bawic. - Tak. Chyba rozumiem. Tristan wolalby chyba, aby nie rozumiala, brnal jednak dalej. 204 - Gorsky przywiazal sie ponoc do chlopaka. Wolalbym nie wnikac w nature tego przywiazania, Phaedro. Wystarczy, jesli ci powiem, ze zaczal miec obiekcje, by Vostrikova wykorzystywala dalej chlopca i... - Chlopca? - Phaedra uniosla raptownie glowe. - Sadzilam, ze to byl mlody mezczyzna? Chlopak mial czternascie lat i Vostrikova wypozyczyla go za oplata pewnemu parowi z upodobaniem do ladnych chlopców, który wywiózl nieszczesnika do swoich wlosci w Lancashire. Dowiedzenie sie tego kosztowalo Tristana dwadziescia funtów i bilet w jedna strone na Jamajke. Dopiero za takie pieniadze pomywaczka dala sie przekupic. Nie znala jednak nazwiska para. Tristan nie bardzo wiedzial, jak wytlumaczyc cos tak paskudnego Phaedrze. Z drugiej strony, jesli ów par byl liczacym sie dygnitarzem - a Vostriko-va innych nie obslugiwala - predzej czy pózniej i tak zostanie wykryty. W Lancashire nie bylo dosc miejsca, by mógl sie skutecznie ukryc. - To byl mlody mezczyzna - odparl spokojnie. - A Vostrikova go odeslala. To wszystko, co moge powiedziec. Lecz wlasnie ten postepek sprawil, ze Gorsky odwrócil sie od swej chlebodawczyni. - Co stalo sie z chlopcem? - Nie kupila cokolwiek metnych wyjasnien i Tristan uswiadomi! sobie, ze nie jest wcale tak naiwna. Wiedziala, ze swiat moze byc paskudnym miejscem. - Spotkalem sie rano z de Vendenheimem i przekazalem mu, czego sie dowiedzialem - odparl. - Szukaja chlopaka. De Vendenheim na pewno go znajdzie. - Tez tak sadze. - Phaedra odprezyla sie i usiadla wygodniej na krzesle. - Potrafi byc absolutnie 215 bezwzgledny, gdy czuje, ze racja jest po jego stronie. Nie da sie przed nim nic ukryc. Ta uwaga sprawila, iz uswiadomil sobie, jak wazne jest, aby wyplatac z calej tej sprawy Phaedre. Modlil sie w duchu, by sie okazalo, ze Vostrikova nie zdazyla sie nia jeszcze zainteresowac, a Górskiego zamordowano, bo nadarzyla sie okazja, nie zas dlatego, ze sledzil Phaedre. Wszystko, czego sie do tej pory dowiedzial, wskazywalo, ze tak sie to wlasnie odbylo. Gorsky szukal zapewne okazji, by porozmawiac z Phaedra sam na sam. Moze chcial zrzucic ciezar z piersi. Lub dopilnowac, by Vostrikova zostala ukarana za to, iz rozdzielila go z obiektem uczuc. A Phaedra miala odpowiednie powiazania: dwóch braci prominentów, jednego bogatego i poteznego, a drugiego posiadajacego polityczne wplywy. I zaden nie splamil sie, o ile Tristan wiedzial, korzystaniem z uslug madame Vostrikovej. Wystarczylo jedno slowo na temat szantazu, zdrady i zniewolenia, które mialy miejsce pod dachem burdelu, a madame nie wyszlaby do konca zycia z celi. Tak, to prawie pewne, ze Gorsky chcial zawrzec z Phaedra uklad. - Wykazalas sie odwaga, próbujac znalezc Millie - powiedzial spokojnie. - A takze sprytem, skoro wynajelas ten pokój. - Nie na wiele sie to jednak zdalo - odparla. - Jak juz wiemy, wszyscy przychodza i wychodza tylnymi drzwiami. - Cóz, klienci maja sporo do ukrycia - powiedzial Tristan. - Zdazylas sie juz zapewne domyslic, iz madame Vostrikova oferuje w swoim przybytku bardzo szczególne uslugi. Delikatny rumieniec zabarwil policzki dziewczyny. 206 - Rzeczywiscie, dlatego to miejsce jest zapewne tak niebezpieczne - odparla. - Ludzie powiedza jednak pani Thompson wiecej, niz powiedzieliby lady Phaedrze. - W tym domu dzieja sie rzeczy doprawdy paskudne - przyznal. Spojrzala na niego i, ku swemu zaskoczeniu, dostrzegl w jej oczach blysk seksualnego podekscytowania. - Rzeczy, których tybys nie zrobil? - Niektórych na pewno nie - odparl, przeklinajac w duchu fakt, iz jego czlonek podnosi sie za kazdym razem, kiedy dziewczyna zbliza sie bardziej niz na odleglosc póltora metra. - W porównaniu z tym towarzystwem mam zdecydowanie konwencjonalne upodobania. - Co o nich sadzisz? - spytala cicho. - To znaczy, o mezczyznach, którzy robia takie rzeczy? Sa... zli, czy tylko zdeprawowani? Tristan wzruszyl ramionami. - Póki nikomu nie dzieje sie krzywda... to znaczy, nikomu, kto nie chce zostac skrzywdzony... to ich sprawa. Lecz Vostrikova na tym nie poprzestaje. Odwrócila wzrok, a na jej policzkach wykwitl ciemny rumieniec. - A kobiety, Tristanie? - wyszeptala. - Czy kobiety takze to lubia? A jesli tak, to czy nie sa takie, jak ci mezczyzni? Jesli... nie moga przestac o tym myslec, czy sa, sama nie wiem... zepsute? Czy zachecaja mezczyzn, by zle je traktowali? - Niektóre byc moze - zgodzil sie z nia, nie do konca pewny, o co wlasciwie go pyta. - Tak, niektóre kobiety sa jak syreny. Tak przypuszczam. W jej oczach zablyslo cos, czego nie widzial tam przedtem. 217 - Jestem zmeczona tym, ze nic nie wiem - westchnela. - Nie wiem, co przytrafilo sie Millie. Nic nie rozumiem. Wszyscy obchodza sie ze mna jak z jajkiem, a ja mam tego absolutnie dosyc. Zdjal jej dlon ze swego ramienia, lecz jej nie puscil. - Stapamy po niebezpiecznym gruncie, moja droga - powiedzial. - A teraz chodz, odwioze cie do domu. - Nie sadz, prosze, ze jestem niewdzieczna - odparla, odsuwajac sie nieco. - Zamierzam odgrywac jednak te role, póki nie dowiem sie, co spotkalo Millie. Poza tym bycie pania Thompson ma swoje zalety. - Co masz na mysli? Wzruszyla ramionami. - To miejsce to nora, lecz moge robic tutaj, co chce - odparla. - Ludzie uwazaja mnie za zubozala wdowe z nizszej klasy, nie zas niewinna, rozpieszczona ksiezniczke, która zemdlalaby, gdyby dowiedziala sie, jak wyglada zycie w prawdziwym swiecie. Swiecie pana Gorsky'ego i tych biednych kobiet, które musza tam pracowac. W prawdzie kryje sie piekno, Tristanie, nawet gdy jest to brzydka prawda. Pomyslal, ze to dziwne, lecz ja rozumie. Kobiety takie jak Phaedra - zwlaszcza niezamezne - zyly w zlotej klatce. Piekna egzystencja, lecz jednak w klatce. Wstala, i on takze. Brode miala uniesiona, delikatne ramiona wyprostowane i poczul nagla tesknote, by ja chronic. Wiedzial jednak, ze Phaedra nie tego chce. Co wiecej, ten godny pochwaly poryw predzej czy pózniej podzielilby los innych szlachetnych odruchów - to znaczy zanikl. Zaden 208 z niego aniol stróz. Mimo to podniósl reke i pogladzil grzbietem dloni jej policzek. Byl miekki i cieply, jak reszta jej ciala - ani przez chwile w to nie watpil. - Pozwól mi, Phae - powiedzial stanowczo. - Zgódz sie, bym odszukal dla ciebie Millie. - Nie, chce osobiscie tego dopilnowac - odparla. - Nie dam zrobic z siebie rozpuszczonego dzieciaka, Tristanie. Nie uda sie to zadnemu mezczyznie. - Na Boga, Phae, nie jestem pierwszym lepszym mezczyzna - zauwazyl ponuro, chwytajac ja za ramie. - Ulomkiem nie jestem. Nosze nóz w kieszeni, pistolet za cholewa i doskonale radze sobie z jednym i drugim. Bylem postrzelony, dzgniety i pobity niemal na smierc tyle razy, ze nie robi to juz na mnie wrazenia. Co wiecej, dzialam z polecenia Korony, cieszac sie zaufaniem i poparciem wladz. Poza tym: tak, jestem po prostu mezczyzna. - Cóz, kiedy tak to ujales, wydajesz sie calkiem kuszacym towarem. - Obrzucila go demonstracyjnie zaintrygowanym spojrzeniem. - Bedziemy dzialali razem, Tristanie. Zapewne nie tego chcesz, lecz taka jest moja oferta. Przyciagnal ja blizej, czujac, jak rosnie w nim frustracja. - Nie jestes w takim polozeniu, bys mogla cokolwiek mi oferowac, skarbie - wykrztusil przez zacisniete zeby. - A juz na pewno nie to, czego bym chcial. Spojrzala na niego smialo, oddalona zaledwie o cal. - A czego wlasciwie chcesz, Tristanie? - spytala cicho. - Po prostu to powiedz. W koncu jestem dzis pania Thompson. 219 - A cóz to, u diabla, znaczy? Opuscila uwodzicielsko rzesy. - Jestem... anonimowa - odparla. - Mozna powiedziec, ze jestem ta sama kobieta, która spotkales w zaulku. Ta, która zaprosiles do swego lózka. - Pokaze ci wiec, czego chce - powiedzial glosem niskim i ochryplym z pozadania. Pocalowal ja znowu, tym razem bardziej zmyslowo. Phaedra jeknela cicho, a potem uniosla dlon i wsunela mu ja we wlosy na karku, omijajac rane, która tak pieczolowicie zszyla. Wsliznal sie powoli jezykiem w jej usta, smakujac je gleboko, niespiesznie i na wpól sie spodziewajac, ze go odepchnie. Pocalunek byl intymny, a to, co sugerowal, jednoznaczne. Nie odepchnela go jednak, lecz przeciagnela zmyslowo jezykiem wzdluz jego jezyka, sprawiajac, ze wzdrygnal sie z wysilku, aby powstrzymac zadze. W koncu oderwala wargi od ust Tristana i przesunela nimi delikatnie po linii jego szczeki. - Moze innym razem - wyszeptala, muskajac ustami ucho. - Tak powiedziales do mnie tamtej nocy w zaulku. Mówiles wtedy powaznie? Widzialam, jak na ciebie patrza, wachlujac sie i szepczac. - Uwazaj, czego pragniesz, skarbie - wykrztusil. - Wiem, ze nie powinnam - westchnela niemal bez tchu, przestraszona wlasna smialoscia. - Matka zawsze powtarza... Przesunal kciukiem po jej policzku. - Co takiego? Phaedra zamknela oczy. Rzesy ocienialy jej policzki niczym ciemne fredzle i Tristan poczul, ze cos w nim peka. - Mama mówi, ze prawdziwa dama nie odczuwa pozadania - wyszeptala. - Lecz ty sie na tym znasz, prawda? Wiesz, jak sprawic kobiecie przyjemnosc? 210 Tristan prychnal z niedowierzaniem. - Skoro prawdziwe damy nie odczuwaja pozadania, dlaczego podrzucaja mi co rusz swoje wizytówki? - Objal dlonia jej twarz i z zaskoczeniem przekonal sie, iz drzy. - Twoja matka sie myli, Phae. Namietnosc jest piekna. Normalna. Potrzebna. - Kusisz mnie, Tristanie - przyznala, opierajac druga dlon na jego piersi i pochylajac sie ku niemu. - Potrafisz sprostac temu, co o tobie mówia? Nie podobal mu sie ten dobór slów, uznal jednak, ze jest sprawiedliwy. Zasluzyl w pelni na te opinie. A teraz wypuszczal sie na nieznane, mroczne wody, gdyz w Phaedrze bylo cos, co budzilo w nim resztki szlachetniejszych uczuc, sprawiajac, ze zaczynal myslec o niemadrych, wzietych z fantazji rzeczach, które nie mialy szansy zaistniec. Ale poniewaz byli tu sami, spowici kokonem spokojnej intymnosci, w uwodzicielskim szumie deszczu, uderzajacego o dach tuz nad ich glowami, przy sta- rym zapadnietym lózku, to, co wydawalo sie dotad niemozliwe, stawalo sie nagle jak najbardziej osiagalne i przerazajaco naturalne. Pozadanie plonelo mu w ledzwiach od chwili, kiedy przekroczyl próg tego pokoju, burczac i po-warkujac na dziewczyne. Jego maska - maska dobrodusznego, nieprzejmujacego sie niczym hulta-ja, która prezentowal reszcie swiata - opadla, po- niewaz Phaedra go przejrzala. A nie byl wcale pewny, czy tego chce. Dziewczyna przytulila policzek do jego dloni. - Tristanie - wyszeptala, muskajac leciutko jezykiem jej wnetrze - potrafilbys sprawic, zebym przestala sie tak... meczyc? Niech i tak bedzie. 221 Wsunal palce we wlosy na skroniach Phaedry. - Miesiac - wyszeptal, dobywajac z pluc drzacego oddechu. - Daj mi miesiac, Phaedro, a poradze sobie z Vostrikova. Obiecuje, ze dowiem sie, co spotkalo Millie. Zrobisz to, Phae? Zaufasz mi? Oblizala wargi i odwrócila wzrok. - Tak - powiedziala cicho. - Spróbuje. Nadal obejmujac dlonmi jej twarz, pochylil sie i jal namietnie ja calowac. Jesli pocalunek, który skradl jej pod pergola, byl smialy, to ten przypominal brutalna napasc. Odchylil jej glowe i wpychal w usta jezyk dlugimi, glebokimi ruchami, niepozo-stawiajacymi watpliwosci, co zamierza zrobic. Brac. Zawlaszczac. Smakowac, póki nie zaspokoi glodu. W glebi duszy zywil byc moze nadzieje, ze Phaedra stchórzy, podwinie ogon i ucieknie schodami. Gdyby tak sie stalo, bylby rozczarowany. Jednak Phaedra odpowiedziala z zapalem na pocalunek, unoszac sie na palcach i przywierajac do niego tak mocno, iz jej biust niemal rozplaszczyl sie na jego klatce piersiowej. Bylo tak, jakby próbowala stopic sie z mm, przesuwajac dlonmi po jego talii i wyzej, po twardych miesniach pleców. Kazdy jej ruch uwodzil, nie bylo w tym jednak kalkulacji, wyrachowania, do jakiego przywykl przy innych kochankach. Phaedra nie zamierzala go kusic, po prostu to robila, odpowiadajac pozadaniem na pozadanie. Pózniej uswiadomil sobie, iz powinien byl przewidziec, co moze sie wydarzyc, jednak oszolomiony namietnoscia nawet o tym nie' pomyslal. Nie odezwala sie juz, ale wsunela dlonie pod surdut i sciagnela mu go z ramion. Gdy opadl, chwycila za skraj koszuli i szarpnela, wyciagajac ja 222 ze spodni. Przemknelo mu przez mysl, po raz ostatni tego wieczoru, ze powinien ja powstrzymac. Ta mysl nie zagoscila jednak dlugo w jego glowie. Phaedra przycisnela mu bowiem dlonie do nagiej skóry na zebrach, az zadrzal, a potem porwal ja w ramiona i jal znowu calowac. Tylko skonczony lajdak zrobilby cos takiego niewinnej dziewczynie, pomyslal. Jednak Phaedra nie przestawala go dotykac - w sposób, który nie byl ani troche niewinny - sprawiajac, ze tracil nad soba kontrole. Nie byl do konca pewien, kto kogo rozebral. Pamietal tylko dotyk jej dloni na ciele i piersi unoszace sie i opadajace pod cienkim materialem koszuli. Tymczasem palce, niczym wiedzione wlasna wola, spelnialy jego fantazje - wyciagaly szpilki z jej wlosów, podczas gdy on przygladal sie, jak kasztanowa masa opada ciezkimi falami ku talii Phaedry. Nagi do pasa, pociagnal ja ku lózku, usiadl i ustawil pomiedzy swymi nogami. - Nie powinienem - wymamrotal, przyciskajac usta do jej obojczyka. Calowal ja z tesknota, gdy stala przed nim, a potem rozwiazal troczki koszuli i zsunal material z jednego ramienia dziewczyny. Ku swemu zaskoczeniu przekonal sie, ze piersi ma obwiazane pasem bawelny. Pociagnal za jego koniec i piersi uwolnily sie, wyskakujac niczym dojrzale owoce, z sutkami tak nabrzmialymi i sztywnymi, jakby czekaly tylko, az wezmie którys do ust. Zacisnal wiec na nim wargi przez material koszuli, a Phaedra krzyknela, wsuwajac mu dlonie we wlosy i przytrzymujac glowe, by nie mógl sie odsunac. - Tristanie - westchnela. Otaczal niespiesznie sutek jezykiem, obejmujac druga piers, wazac ja, a potem pocierajac lekko 213 kciukiem, póki Phaedra nie naparla na jego dlon, wydawszy kolejny okrzyk rozkoszy. W glowie krecilo mu sie od zapachu jej wlosów. Zacisnal dlon na skraju koszuli i sciagnal ja niemal brutalnie, obnazajac Phaedre do pasa. Jego meskosc napierala na material spodni i bylo to widoczne. Rozwiazal troczki majtek i poczul, jak zsuwaja sie po udach i lydkach Phaedry. Stlumil chec, aby uwolnic natychmiast czlonek, pociagnac ja ku sobie, posadzic na kolanach i wepchnac sie w nia jednym triumfalnym ruchem. Lecz wiedzial, ze nie powinien tego robic. Nie z kobieta niewinna i bez doswiadczenia. Zamiast tego ujal w dlonie jej posladki i scisnal. Boze, jak pragnal wziac ja w ten sposób. Lezaca na brzuchu. Na kolanach. Na nim. W kazdej mozliwej pozycji. Zrobi to, lecz jeszcze nie teraz. Nie teraz. Kiedy jeknela z ustami tuz przy jego ustach, wstal i przycisnal ja mocno do siebie. Oderwala usta od jego warg i spojrzala na niego. Spojrzenie miala szkliste, a oddech chrapliwy. Bez slowa chwycila za guzik spodni i jela je rozpinac. Robila to tak niecierpliwie, ze niemal je oderwala. Choc nie zwykl spieszyc sie w lózku, tym razem zdarl z siebie spodnie i buty jednym ruchem. Uswiadomil sobie niejasno, ze przekraczaja oto punkt, z którego nie ma powrotu. Jednak Phaedra nie zamierzala go powstrzymac. Wiedziala, ze to nieuniknione. Wiedziala, ze zamierza polozyc ja na tym nedznym waskim lózku, wsunac sie w nia gleboko i uczynic swoja na zawsze. Swiadomosc tego odrobine go przestraszyla. Wprawila w pelne podziwu przerazenie. Lecz ani na chwile nie po- wstrzymala. 224 Kiedy odwrócil sie ku niej, z czlonkiem sterczacym pod kalesonami, Phaedra spojrzala na niego rozszerzonymi oczami, a potem podeszla i wsunela mu sie w ramiona, opierajac na piersi cieple dlonie i przesuwajac palcami wzdluz linii wlosów, ocieniajacych klatke piersiowa i znikajacych pod bielizna. - Pragne cie - powiedziala, jakby chciala przekonac sama siebie. - Chce tego, Tristanie. A kiedy dotknela go nizej wprawnymi, delikatnymi palcami, westchnal i powiedzial: - Mala szelma. Zamierzam dac ci to, czego chcesz. Kladz sie. Phaedra zerknela po raz ostatni na sterczaca meskosc i usiadla na lózku, podkulajac po dziewczecemu noge. Przypomnial sobie mgliscie, ze choc jest tak namietna, to przeciez niedoswiadczona. Podazyl za nia ku lózku, pochylajac glowe, by nie uderzyc o belki sufitu. Pocalowal ja otwartymi ustami, wprawiajac jezyk w uwodzicielski, zmyslowy taniec pozadania. Gdy odsuneli sie od siebie, zdyszani, chwycil skraj koszuli Phaedry i zdjal ja, przesuwajac z wolna przez glowe. Uniosla ramiona i pochylila sie lekko, kiedy material przeslizgiwal sie po ciele - uosobienie cudownej, kobiecej uleglosci. Dopiero kiedy koszula opadla na podloge i Phaedra siedziala przed nim naga, byl w stanie w pelni ocenic jej urode. Przesunal wzrokiem po ciele dziewczyny, czujac, ze zasycha mu w ustach. Phaedra wydawala sie stworzona do grzechu: te szerokie biodra, bujne, kolyszace sie z lekka piersi i nogi, siegajace prawie do nieba. A u ich zwienczenia kepka ciemnozlotych loków, zapraszajacych wrecz, by wsunac pomiedzy nie jezyk... lub inna czesc ciala. 215 - Jestes do tego stworzona, Phae - wyszeptal. - Teraz rozumiem, czemu nosisz te bure suknie. Spojrzala na niego i uniosla w milczeniu ramiona, jakby chciala go do siebie przyciagnac. Tristan nie potrzebowal dodatkowej zachety. Tesknota i trudne do powstrzymania pozadanie dudnily mu w glowie niczym dzwiek mlota i pulsowaly w czlonku, rosnac z kazdym uderzeniem serca. Przyklakl na lózku i pchnal ja na materac. A kiedy opadla na plecy i jej brazowozlote wlosy rozlozyly sie na poduszce niczym skrzydla bazanta, pocalowal ja znowu, chwytajac za nadgarstki i wiezac je nad glowa. Poruszyla sie, a potem jej cialo wygielo sie ku niemu niczym igla kompasu wskazujaca pólnoc. Lono otarlo sie o wzwiedzio-ny czlonek. Wolna reka pchnal ja czym predzej na materac. - Chcialas, bym sprostal opinii, jaka maja o mnie kobiety - wyszeptal, muskajac jezykiem jej ucho. - Polóz sie, skarbie, i pozwól, bym sprawil, ze zrobi ci sie przyjemnie. - Tak... zgoda. Nie wdajac sie w wyjasnienia, opuscil sie nizej na lózku i rozsunal jej szeroko uda. Ulozyl sie pomiedzy nimi, ignorujac bolesne pulsowanie w czlonku. Phaedra zaczerpnela gwaltownie tchu, kiedy przycisnal usta do jej brzucha i wzdrygnela sie, gdy wsunal jezyk w pepek i zaczal niespiesznie go okrazac. Westchnela, kiedy rozsunal palcami faldki jej plci i przycisnal usta do miejsca, gdzie znajdowaly sie przed chwila jego palce. Zadrzala, a kiedy przesunal delikatnie jezykiem po rózowym ciele, zalka-la cicho i wypowiedziala jego imie. - Ciiii - wyszeptal. - Trzymaj sie mocno. 226 Zacisnela palce na polatanym przykryciu, wyginajac ku niemu biodra. Tristan wsunal jezyk pomiedzy jedwabiste faldki, lizac leciutko sedno jej kobiecosci. Phaedra zadrzala mocniej, a potem wyrwala z uscisku dlon i zacisnela ja na jego ramieniu. Rozesmial sie cicho. - Odprez sie, kochanie - wymamrotal. - Odprez sie i poddaj. - Ja... myslalam, ze we mnie wejdziesz - wyszeptala niepewnie. - Boje sie, ze... to moze byc bardziej niebezpieczne. - Tak? - wymamrotal, lizac ja znowu. - Dlaczego? Zerknal w góre i przekonal sie, ze wcisnela znów glowe w poduszke. - Uzalezniajace - wyszeptala ze wzrokiem utkwionym w belki sufitu. - W najwyzszym stopniu... zniewalajace. Boze! Obawiam sie, ze bede o tym marzyla. - I o to wlasnie chodzi, kochanie - powiedzial. - Chetnie uczynie cie moja niewolnica i naklonie do swojej woli. I przechyle przez lózko. I przez kolano. A moze, zastanawial sie, zwazywszy na ten sliczny, pulchny tyleczek, przez kuchenny stól. Jedno spojrzenie na jej dojrzale, bujne cialo i mezczyzna mógl myslec juz tylko o tym, by sie z nia kochac. Cóz, potem bedzie moja kolej, pocieszyl sie w duchu. Pochylil glowe i piescil ja szybkimi, lekkimi musnieciami jezyka, póki nie zadrzala, a lózko nie zatrzeslo sie wraz z nia. Zarzucila dlonie za glowe i oplotla palcami wrzecionowate prety wezglowia, jakby chciala odciac doplyw krwi. Jakby bala sie, ze zostanie rzucona do morza i porwana przez fale wszechogarniajacej namietnosci. 217 - Trzymaj mnie - wyszeptala, szarpiac prety. - Nie moge... Och! Trzymaj mnie. Tristan obserwowal przez chwile, jak sie wierci, z podszytym lekiem podziwem przygladajac sie,' jak jej namietnosc rosnie, wznoszac sie na niebotyczne wyzyny. Ledwie byla w stanie oddychac, mimo to nie mogla zaznac ulgi. Nie zastanawiajac sie, polozyl jej rece na udach i je unieruchomil. Widac tego bylo jej potrzeba, gdyz blyskawicznie znalazla sie o krok od spelnienia. Krzyknela, z poczatku cicho, a potem jela dyszec rytmicznie, kiedy ssal jej maly klejnot. Wreszcie otwarla, niczym do krzyku, usta. Ten jednak nie dobyl sie z jej gardla. Wzdrygnela sie mocno raz i drugi i bylo po wszystkim. Lezala potem bezwladnie, z rekami nad glowa, zginajac wyprezone w momencie ekstazy palce. Tristan podsunal sie wyzej na lózku, z trudem wstrzymujac chec, by jak najszybciej zanurzyc sie w jej ciele. Zbierajac sily do tego, co mialo sie stac. Nadal moge sie wycofac, przemknelo mu przez mysl. Mezczyzna o szlachetniejszym charakterze na pewno tak wlasnie by postapil. Jednak Phaedra lezala pod nim, z ciezkimi piersiami, zwienczonymi rózowymi, nadal sterczacymi sutkami, oczami zamglonymi z rozkoszy i rozsunietymi zapraszajaco nogami. Wiedzial, ze nie ma dosc sily, by przestac. Przygotowal sie na nieuniknione. Uklakl nad nia, musnal cieple faldki i wsunal pomiedzy nie palec, a potem drugi. Phaedra przygladala sie temu, wilgotna i gotowa, aby polaczyc sie z nim jak kobieta z mezczyzna. Kochanka i ukochana. Nie bylo sensu odwlekac nieuniknionego, gdyz tak jak w przypadku kazdego bólu, najlepiej bylo 218 dzialac szybko i zdecydowanie. Tristan ujal czlonek w dlon i spróbowal nieco go wsunac. Phaedra jeknela cicho, nie z bólu jednak, a z przyjemnosci. Jej powieki opadly, skrywajac spojrzenie. Tristan tez zamknal oczy, zebral sie w sobie i mocno pchnal. Nie napotkal oporu. Nie bylo tam nic, poza cieplym, kobiecym cialem, obejmujacym jego meskosc. Witajacym ja i wciagajacym gleboko, jakby tam bylo jej miejsce. Zakolysal sie ostroznie, wsuwajac czlonek, a potem lekko go wysuwajac. Cóz. Nie tego sie spodziewal. Phaedra dotknela go leciutko, niepewnie, kladac mu dlonie na ramionach. Otwarl oczy i usmiechnal sie do niej. A potem zaczal poruszac w przód i w tyl, i bylo to jak podkrecanie lampy. W jej spojrzeniu zablysly natychmiast ogien i pozadanie. - Tak - powiedziala, wytrzymujac jego spojrzenie. - Och, Tristanie. Dokladnie tak. Nie bylo w tym bólu ani wahania. Tylko czyste, blekitne morze przyjemnosci, ciagnace sie w nieskonczonosc. Tristan poruszal sie rytmicznie, wbijajac sie w nia glebokimi, zdecydowanymi pchnieciami i powstrzymujac niecierpliwosc. Wiedzial bez pytania, ze Phaedra osiagnie szczyt wraz z nim. Jej potrzeba caly czas rosla. Podciagnela wyzej kolana i poruszala sie pod nim, kiedy ich ciala slizgaly sie i przesuwaly, wprawiajac w drgania stare, trzeszczace w protescie lózko. - Tak - powtórzyla, zamykajac oczy i oblizujac wargi. - Och, Boze! Minelo sporo czasu, odkad widzial, by kobieta zatracila sie w seksie tak gleboko i tak szybko. Niemal wyczuwal jej zadze i to sprawialo, ze jego pozadanie roslo. Czul sie jak w goraczce, kierowany 229 przemozna potrzeba, by ja zaspokoic. Uniósl kolano Phaedry i przerzucil je sobie przez ramie, by móc wejsc w nia jeszcze glebiej. Phaedra otwarla oczy i przez chwile wpatrywala sie w niego pozadliwie, a potem uniosla wyzej druga noge. - O, tak - wymamrotala, zarzucajac mu ja na ramie. - Wlasnie tak, Tris. Och...! Przyciagnal ja blizej, chwytajac dlonmi za smukla talie i unieruchamiajac bezlitosnie, aby nie mogla uciec przed jego pchnieciami. Tylko ze ona wcale nie zamierzala uciekac. Przyjmowala go w siebie gleboko z twarza zastygla w grymasie przyjemnosci. Kochal sie z nia, póki deszcz nie ustal, a ulice nie opustszaly. Dyszal ciezko, pot splywal mu po szyi, skapujac na blade, piekne piersi. Mimo to nie przestawal, unoszac ich oboje w góre, ku wyzszym stopniom przyjemnosci. Stare lózko trzesz- czalo, zagluszajac szloch Phaedry. Trwala tak na skraju rozkoszy, a jemu wydawalo sie, ze zaraz eksploduje. I nie bylo temu konca. Dobry Boze, pomyslal. Ona mnie zabije. Miala byc niedoswiadczona dziewica, a on niezmordowanym Casanova. A tymczasem go zabije. Wykrecala sobie bolesnie nadgarstki, wpychajac je pomiedzy prety lózka i wijac sie w poszukiwaniu spelnienia. I nagle zrozumial, ze by je znalezc, potrzebuje - bez wzgledu na to, czy sobie z tego zdaje sprawe czy nie - by ktos nad nia mial wladze. Pozbawil mozliwosci odmowy. Szukala tego, nieprzytomna z namietnosci. Jawny erotyzm tej potrzeby wrecz nim wstrzasnal. Zaciskala kolana wokól barków Tristana, napierajac lonem na jego krocze, by mocniej odczuwac 220 ruchy ich cial, mimo to nie mogla dojsc. Nagle znieruchomial, pochylil sie i pocalowal ja, gramolac sie na lózku. Uniosla, zaskoczona, powieki i wpatrywala sie w niego blagalnie, przesuwajac spojrzeniem po twarzy. - Tristanie? - wyszeptala niepewnie. - Daj mi reke - polecil glosem niskim i zgrubialym. Poslusznie wysunela dlon spomiedzy pretów. Kciuk zdazyl juz niemal zsiniec. Owinal jej nadgarstek krawatem raz, a potem drugi i zacisnal mocno wezel. Pokazal jej, co zrobil i zapytal: - Tego ci trzeba, Phae? Otwarla usta, lecz sie nie odezwala. - Nie wiem, czego mi trzeba - zalkala po chwili. - Pragne i pragne... lecz nie wiem czego. Odwrócila twarz i zamknela oczy. - Daj mi druga - powiedzial, tym razem lagodniej. Posluchala z ochota. Zwiazal jej nadgarstki: ciasno, lecz nie na tyle, by zmniejszyc doplyw krwi, a potem przeniósl zwiazane dlonie za glowe i przywiazal do pretów lózka tak, by nie mogla sie uwolnic. - Pociagnij za wiezy - polecil. Zrobila to, spogladajac na niego rozszerzonymi oczami i przelykajac nerwowo sline. Wszystko bylo jasne. Mial nad nia pelna wladze. - Czy to boli? - zapytal. Potrzasnela glowa, przesuwajac wlosami po poduszce. - Wlasciwie nie... Wsparl dlonie po obu stronach jej glowy i pocalowal ja namietnie, pieszczac wargami i jezykiem.. . i wkladajac w to tez odrobine serca. 231 - No - powiedzial, odsuwajac sie. - Teraz jestes ze mna zwiazana, skarbie. Wpatrywala sie wen bez mrugniecia powiek. - Tak - wyszeptala ochoczo. - Tak, Tristanie. Pociagnal mocno za wezel. - Widzisz, Phae? - wyszeptal. - Nie mozesz uciec. Chocbys nie wiem jak walczyla, nie uwolnisz sie ode mnie. A teraz sie odprez i chodz tutaj. Skinela glowa i mocno przelknela. Tristan, nadal tak twardy, ze móglby wbijac czlonkiem gwozdzie, wsunal sie w nia, z poczatku ostroznie. Phaedra zamknela oczy, pociagnela za supel i zamruczala z przyjemnosci. Podjal zatem milosny rytm, poruszajac sie w niej, wbijajac i przeslizgujac po slodkim, cudownym jadrze jej kobiecosci. Cieple cialo zaciskalo sie na czlonku, dobywajac zen przyjemnosc. A kiedy myslal juz, ze oszaleje z bólu i rozkoszy, zaczela wic sie i jeczec, unoszac sie ku niemu na materacu. Z kacików jej oczu trysnely lzy. Tajemnica sie wyjasnila. By zaznac rozkoszy, potrzebowala, by ktos mial ja w swej wladzy. To najbardziej niesamowita rzecz, jaka widzialem, pomyslal. I zapewne najbardziej erotyczna. - Tak, Tristanie, tak - zawodzila. - O, tak, tak. Napinal miesnie, walczac o to ostatnie, najslodsze pchniecie, a kiedy doszli razem, bylo to niczym blysk oslepiajacego, bialego szalenstwa, które poruszylo w jego ciele kazdy miesien i nerw, rozbijajac je na tysiace swietlistych kawalków. Fragmentów jego serca. Gdy wrócil do przytomnosci, pochylal sie nad nia, z dlonmi wspartymi na wysokosci jej ramion, mokry od potu. Dlonie miala nadal przywia 222 zane do lózka, kolana wsparte na jego barkach. Pochylil glowe i dotknal czolem jej czola. Poczul, ze jego zycie nieodwolalnie sie zmienilo. Nie bylo tu nic wiecej do powiedzenia. Delikatnie zsunal sobie z barków jej nogi, a potem rozwiazal wezel. Phaedra nie otworzyla oczu, póki nie skonczyl. Potem spojrzala na zsuwajacy sie z lózka krawat i oblizala niepewnie nabrzmiale od pocalunków wargi. - Mozesz juz to powiedziec - wyszeptala. - Swiat sie nie zawali. Tristan przesunal palcem wzdluz jej policzka i sie usmiechnal. - Co powiedziec, Phae? Ze jestes kobieta piekna i namietna? Przelknela mocno i wytrzymala jego spojrzenie, widzial jednak, ile ja to kosztuje. - Nie. Chodzi o to, ze nie bylam dziewica. - A nie bylas? - wymamrotal, okrecajac sobie wokól palca kosmyk jej wlosów. - Nie potrafie powiedziec, bo chyba nie mialem dotad dziewicy. Poza tym to chyba nie moja sprawa, czyz nie? Odwrócila wzrok i spojrzala na nadgarstki, na których nadal widac bylo delikatne slady po krawacie. - Pewnie uwazasz mnie za zhanbiona - powiedziala cicho. - Sadzisz, ze jestem... okropnie zla. To znaczy, z natury. A twój krawat... Cos takiego nawet mi sie nie snilo... - Lecz ci sie podobalo? - Przesunal palcem wzdluz jej obojczyka i znizyl glos, przybierajac bardziej powazny ton. - Wszystko z toba w porzadku, Phae. To tylko takie lózkowe zabawy. Wiele osób uwaza je za podniecajace. 233 - Naprawde? - Spojrzala na Tristana z powatpiewaniem. - Chcialabym to zrozumiec. Moje cialo jest takie... spragnione. A umysl jakby nie nalezal do mnie. Nie... wtedy. Oparl sie na lokciu i spojrzal na nia. - Nie masz o tym pojecia, co? - powiedzial cicho. - Taka namietnosc to dar, Phae. Bedziesz darem niebios dla kazdego mezczyzny, którego lózko zaszczycisz. Poruszyla z lekka nadgarstkiem. - Nie uwazasz, ze jestem... dziwna? - Uwazam, ze jestes czarujaca - wymruczal, pochylajac sie, by ucalowac czubek jej nosa. -1, oczywiscie, uparta. Nie nauczylas sie jeszcze kontrolowac pozadania. Ufac sobie. Masz namietna nature, uwazasz jednak, ze to cos zlego, podczas gdy wcale tak nie jest. Namietnosc jest piekna. Naturalna. A wszystko to... po prostu wprawia cie w oszolomienie. Daj sobie czas, skarbie. Trzeba czasu, aby nauczyc sie panowac nad swoim cialem. Spojrzala na niego lagodnie. - A jesli... jesli nie potrafie? Mrugnal do niej. - W takim przypadku bede musial robic to za ciebie - odparl ze smiechem. - Ale cóz by to byla za strata! Milczala przez chwile, jakby zastanawiala sie nad jego slowami. Tristan przewrócil sie na bok, a potem na plecy, by chlodne powietrze osuszylo rozpalone cialo. Phaedra przewrócila sie na lewy bok, oddalona zaledwie o kilka cali. Kiedy milczenie sie przedluzalo i cisza zaczela ciazyc im obojgu, Tristan odwrócil sie ku niej i powiedzial, calujac ja w szyje: - Chcesz porozmawiac, Phae? O czyms jeszcze? 224 Potrzasnela glowa. - Nie - odparla niewyraznie. - Nie psujmy tego. Znów uderzylo go, jak bardzo ta kobieta rózni sie od innych. Otworzyl usta, by sklonic ja do mówienia, a potem je zamknal. Zamiast nalegac, przymknal tez oczy i wciagnal w pluca jej zapach - cieply i tak bardzo kobiecy - i poczul znowu te z gruntu obca potrzebe, by chronic te kobiete i o nia dbac. A zatem to zrobil. Pozwolil, by zawladnelo nim... co wlasciwie? Spokojnie, chlopcze, szepnal diabel na jego ramieniu. Trzymaj buzie na klódke. Nie jestes jej nic winien. Uswiadomil sobie, ze to prawda. Pozadanie ustapilo miejsca przyjemnemu znuzeniu i mógl znów racjonalnie myslec. Phaedra nie byla dziewica. Nie odebral jej niczego dla wlasnej przyjemnosci. Nie wyrzadzil krzywdy, której nie dalo sie naprawic. Zrobil to ktos inny. Poczul chec - nagla i nieodparta - aby go zabic. Ale dlaczego? Dlaczego nie dziekowal szczesliwemu losowi? Wpakowal sie w niewygodna sytuacje, uwazajac sie za swego rodzaju meczennika, gotowego postapic jak nalezy, i sam ten fakt byl juz dostatecznie przygnebiajacy. A teraz dowiedzial sie, ze taka ofiara nie byla potrzebna... Powinien czuc jedynie ulge. I pewnie tak bylo. Jednak gdy wejrzal glebiej w swoje odczucia, przekonal sie, ze jest tam tez gniew. Nie byl zly na Phae-dre, nie. Nie byl bowiem tak egocentryczny, by wierzyc, ze powinien narzucac jej wyzsze niz sobie standardy. Nie byla zatem dziewica. Miala innego kochanka, zapewne wiecej niz jednego. Nie potrafil tego zrozumiec, nie spotkal bowiem dotad ko- 235 Rozdzial 9 Jakze czesto zartownisie okazuja sie prorokami. Tej nocy Phaedra snila o Priss i Hampshire wiosna. Lezaly na kocu w odleglym zakatku Brier-wood, oddalonym od wioski o pól godziny niespiesznego spaceru. Nawet we snie slyszala rytmiczny szum skrzydel mlyna w oddali i czula slaby turkot mlynskich kamieni, przenoszony przez zyzna aluwialna glebe. Priss siedziala, skrzyzowawszy po turecku pulchne nózki. Rondko bialego czepeczka ocienialo jej policzki, chroniac przed sloncem. Bawila sie sciskanymi w raczce stokrotkami. - Nie, Priss, nie tak. - Agnes usiadla na kocu i pokazala malej, jak zrobic bukiet. - Nie powinny wystawac spomiedzy palców, sterczac na wszystkie strony. Potem zwiazemy je wstazeczka. Priss, wydymajac usteczka, przygladala sie szeroko otwartymi niebieskimi oczami, jak Agnes owija lodyzki kwiatów wstazka. Zagruchala wesolo i machnela raczka. - Tak - powiedziala, przewracajac sie na bok, by podpelznac blizej Phaedry. Polozyla jej piastke na piersi i otwarla ja, rozsypujac kwiaty. - Dla ciebie - powiedziala z duma. - Dla ciebie, Phae. 226 Phaedra spojrzala na buzie dziecka i poczula przyplyw macierzynskiej milosci, zmacony wszakze uczuciem glebokiego smutku, którego nie potrafila wyjasnic. - Dziekuje, Priss - powiedziala. - To najpiekniejszy bukiet, jaki dostalam. Lecz obraz Priss zblakl, zastapiony innym, bardziej odleglym wspomnieniem. Wszystko tak sie wymieszalo. W glowie i w sercu. A kiedy, mrugajac, uniosla powieki, zobaczyla nie dziecko, którego wspomnienie wciaz ja przesladowalo, ale Tristana Talbota. Czekal. Czeka! na wyjasnienia. Otworzyla usta ale nie doby! sie z nich zaden dzwiek. - Phae? - zapytal spokojnie. - Próbowalam - wyszeptala w koncu. - Och, Tristanie, naprawde próbowalam. Tristan przylozyl dlon do rozpalonego policzka dziewczyny. - Próbowalas... co? Phaedra przelknela niepewnie. - Ja... nie wiem - wymamrotala. - Chcialam ia ocalic. - Dziecko? - Dotyk jego dloni byl tak delikatny. - Mówilas cos o dziecku. - Naprawde? - spytala ochryple, w pelni obudzona. - Ja... nie chce teraz o tym myslec. Deszcz ustal i na czystym niebie pojawil sie okragly ksiezyc, swiecac wprost w waskie okno mansardy. Tristan pochylal sie nad Phaedra w pólmroku, wsparty na lokciu, wpatrujac sie w nia z niezwykla jak na siebie powaga. - Spraw, bym nie musiala o tym myslec - wyszeptala. A kiedy uniosla ku niemu ramiona, przewrócil ja na plecy i dosiadl, wchodzac w nia jednym szybkim ruchem. 238 Ujezdzal ja w ciszy pokoju, trzymajac za nadgarstki zarzuconych nad glowe rak. Przyciskajac do materaca. Wbijajac sie w nia. Wprowadzajac na niebywale, doskonale wyzyny. Pot pokrywal mu cialo, lsniac na muskularnych ramionach i miesniach klatki piersiowej, polyskujacych w swietle lampy. Gdy doszla, jej rozkosz nie byla gwaltowna niczym burza, lecz cicha, zaznaczona jedynie drzeniem. Tym razem Tristan wysunal sie z niej raptownie i wytrysnal na jej brzuch, odrzucajac w tyl glowe, z napietymi niczym postronki sciegnami szyi. Gdy wyczerpany opadl na lózko, Phaedra zapadla znów w sen, nie do konca pewna, czy wszystko to aby sie jej nie przysnilo. Nie wiedziala, jak dlugo spala, wtulona w Tristana, ocknela sie jednak zlana zimnym potem, a przed nia, w mroku pokoju, unosila sie bezcielesna twarz Gorsky'ego. To nie chlodne oblicze mezczyzny, kiedy ujrzala go w drzwiach domu w Soho, ani jego pochylona glowa, gdy kryl sie w cieniu sklepu tytoniowego, tak ja przerazily, lecz maska, w jaka ta twarz zmienila sie po smierci. Szkliste, otwarte szeroko oczy czlowieka, który zdawal sobie sprawe, ze umiera i prawdopodobnie widzial twarz swego zabójcy. Upadl u stóp Phaedry, wyciagajac dlon, jakby blagal... Jakby blagal... Próbowala otrzasnac sie z oparów snu i sobie przypomniec. Tak, wyciagnal reke... Musiala krzyknac w ciemnosci. - Phae? - Glos Tristana przedarl sie przez mgle sennego oszolomienia. - Co sie dzieje, Phae? Otwarla oczy i spojrzala na kochanka. Spala? A moze tylko drzemala? Deszcz zaczal znów pa 228 dac, uderzajac miarowo o dach nad ich glowami. Jednak nie spala. - Jego reka - powiedziala niewyraznie. - On... wyciagal ja ku mnie. I cos w niej trzymal. - Trzymal? - Wymamrotal Tristan, odrzucajac z czola grzywe czarnych wlosów. Phaedra przycisnela dlon do serca i pospiesznie usiadla. - Tak, sciskal cos w dloni - powtórzyla. - O czym ty mówisz, Phae? - Cos wypadlo mu z reki i potoczylo sie po podlodze z odglosem podobnym do... sama nie wiem. Stukotu drewna? - Drewna? - zapytal. - Mówisz o Gorskym? - Mój Boze. - Chwycila go za nadgarstek. - Która godzina? Tristan zerknal na okno. Mimo deszczowej pogody widzial, ze ksiezyc blednie. - Pózno, do licha - powiedzial. - Swit nadejdzie najdalej za godzine. Phaedra wyskoczyla z lózka i chwycila cos z podlogi. - Boze - powtórzyla, wsuwajac przez glowe koszule. - Musimy sie pospieszyc. Wsparty na lokciu, wyciagnal reke i ujal jej dlon. - Zaczekaj, Phae. - A potem zadal pytanie. Proste, lecz wiele mówiace, jakiego nie zadal dotad zadnej kobiecie: - Kiedy sie znów zobaczymy? Phaedra zamarla w pól ruchu, siegajac po lezace na podlodze ponczochy. Przez chwile milczala, jakby nie byla pewna, jakie slowa dobeda sie z jej ust, gdy je otworzy. - O dziewiatej - powiedziala w koncu. - Wtedy Kemble otwiera sklep. Numer osiem, na Stran-dzie. 229 Usiadl i pociagnal ja ku sobie, ustawiajac pomiedzy nagimi udami. - Na Strandzie? - zapytal, obejmujac dlonmi jej smukla talie. - A co z... cóz, co z nami, Phae? - Z nami? - powtórzyla glucho. Oczywiscie zapragnal cofnac pytanie, ledwie je wypowiedzial. Gdyby mial dostac pensa za kazdym razem, kiedy kobieta zadawala to pytanie jemu... Cóz, tym razem bylo odwrotnie i swiadomosc tego nieco go uwierala. Spojrzenie Phaedry zlagodnialo, a jej twarz przybrala wyraz... czyzby zalu? - Nie ma zadnego „my", Tristanie - odparla cichym, z lekka ochryplym glosem. Zatem, sprawa jasna. Phaedra niczego od niego nie oczekuje, a on nie moze sobie pozwolic, by pójsc z nia znowu do lózka. Kobiete w rodzaju Phaedry mozna bylo poslubic... albo zostawic w spokoju. Co oznaczalo kolejna otwarta furtke dla oslawionego Tristana Talbota. Z trudem przywolal na twarz usmiech. - Jak sobie zyczysz, skarbie - powiedzial, puszczajac jej dlon. - Zatem, o dziewiatej. * * - Un balai! Un balai! - pan Kemble kleczal na podlodze warsztatu, wypinajac elegancko odziany zadek i próbujac zajrzec pod stojace rzedem szafki. - Jean-Claude! Depeche-toi! Tristan przygladal sie, jak szczuply, ciemnowlosy asystent Kemble'a podnosi sie z podlogi i zmierza szybkim krokiem ku szafce pod schodami. Wrócil, niosac miotle, po czym przyklakl i podal ja z wahaniem pryncypalowi. 241 - Merci - burknal Kemble, chwytajac za kij. Oczywiscie, poczul sie wielce zaskoczony, kiedy zszedlszy rankiem na dól, by otworzyc sklep, zobaczyl czekajace na ulicy Phaedre i jej pokojówke. Jeszcze bardziej zaskoczyl go widok Tristana, któremu przygladal sie przez chwile z jawna podejrzliwoscia. Pomiedzy dwojgiem mlodych dalo sie wyczuc atmosfere skrepowania. Tristan uswiadomil sobie ze cos sie zmienilo, gdy dolaczyl do Phaedry na chodniku przed sklepem Kemble'a. Nie byla w stanie spojrzec mu w oczy. Rozmawiala zas tak oficjalnie, ze nie dalo sie tego usprawiedliwic faktem, iz znajdowali sie w miejscu publicznym. W powietrzu wyczuwalo sie atmosfere zalu i niepewnosci. A moze to jedynie Tristan czul presje niezada-nych pytan. Te dziwna niepewnosc, jaka odczuwaja kochankowie rankiem, po pierwszej wspólnie spedzonej nocy. Nie znali sie zbyt dobrze - i pewnie nigdy nie poznaja. Ta mysl napawala Tristana dziwna melancholia. Phaedra skupila sie jednak na tym, by znalezc przedmiot upuszczony przez Gorsky'ego. Przygladala sie, jak Kemble manipuluje miotla, powtarzajac po raz dziesiaty: - Nie wiem, dlaczego wczesniej sobie o tym nie przypomnialam. Lecz bylo tyle krwi... - Bylas w szoku, jak kazdy normalny czlowiek - zauwazyl Tristan, przygladajac sie, jak Kemble wsuwa miotle pod ostatni w rzedzie mebel, masywna szafe w stylu chinskim i przeciaga pod nia energicznie kijem. - Nic? - spytal, spogladajac z irytacja na Tristana. 231 Tristan zerknal na nózki szafy. - Tylko kleby kurzu - odparl. Kemble syknal przez zeby. - Moze spróbowalby sie pan na cos przydac i zajrzal za ten przeklety mebel - prychnal. - Sprawdzil, czy nie wepchnalem tego czegos glebiej. Tristan okrazyl szafke i pochylil sie najdalej, jak mógl. - Cóz, bardzo tu ciemno... - Powaznie? - wtracil kpiaco Kemble. - ...lecz chyba widze cos po prawej. Phaedra takze uklekla, starajac sie zajrzec pod szafe. - Moze utknelo? - powiedziala. - A gdybysmy tak przesuneli szafe? - I nabawili sie przepukliny? - zapytal Kemble ze zgroza. - Spodnie nie leza juz potem tak dobrze. Tristan stanal po lewej stronie przekletego mebla. Chwycil mocno za przednia i tylna scianke, po czym, chrzakajac z wysilku, pchnal tak mocno, ze szafka uniosla sie i stanela na tylnej prawej nodze, skrzypiac przerazliwie. - Boze - powiedzial Kemble, odrzucajac miotle i gramolac sie z kleczek - wreszcie te miesnie na cos sie przydaly. Tristan zauwazyl, ze Jean-Claude spoglada na niego z uznaniem. Przynajmniej ktos docenil moja krzepe, pomyslal. Phaedra byla zbyt zajeta wciskaniem sie w ciasna przestrzen za szafa. - Jestem najmniejsza - dobiegl ich stlumiony glos - wiec jesli zdolam sie tam wcisnac... - Mam bardziej ja odsunac? - zapytal Tristan chlodno. - W koncu zyje po to, aby ci sluzyc, pani. 243 Phaedra zignorowala przytyk. - Patrzcie! - wykrzyknela radosnie. - Jest! Wysunela sie zza szafy, strzepnela z wlosów pajeczyne i wyciagnela dlon. Spoczywala na niej drewniana kula, mniejsza nieco niz pilka do kry-kieta. Tristan i Kemble podeszli blizej. Spojrzeli na znalezisko. - Nie mam pojecia, co tez to moze byc takiego - przyznal Kemble. Zdziwilo to Tristana, zwazywszy na charakter dzialalnosci Kemble'a, obznajomionego przeciez z osobliwosciami. Jednak kula byla czyms rzeczywiscie niezwyklym. Wyrzezbiona z lakierowanego drewna, o powierzchni pocietej w kwadraty, wygladala jak kulista szachownica. W kazdym z kwadratów znajdowala sie intarsjowana litera z ciemniejszego drewna. - Wyglada mi to na cyrylice - zauwazyla Phaedra. - Tak, to rosyjskie litery - przytaknal Kemble, zerkajac na kule. Ma zapewne racje, uznal Tristan. Na kazdym z kwadratów znajdowala sie jedna litera. Kemble wzial do rak kule i jal obracac. - Znam troche rosyjski - powiedzial. - Lecz te litery nie ukladaja sie w slowa. Tristan wyciagnal reke. - Moge? - Prosze bardzo. - Kemble upuscil mu kule na dlon. Tristan nacisnal na próbe jeden z kwadratów. Cofnal sie z cichym kliknieciem, a dokladnie naprzeciw z kuli wysunal sie drewniany klocek. - Ciekawe - zauwazyl Kemble. - Prosze wcisnac inna. 233 Tristan posluchal, ale tym razem nic sie nie stalo. Nacisnal wiec wystajacy kwadrat i litera wrócila na miejsce, a kula stala sie idealnie gladka. Nacisnal litere ponownie i klocek znów sie wysunal. - To jakas ukladanka - powiedzial Kemble z namyslem. - Widywalem takie rzeczy, sprowadzone ze Europy Wschodniej, lecz nigdy w tym ksztalcie. A juz na pewno tak skomplikowane. - Sadze, ze ma pan racje - powiedzial Tristan z zaduma. - Widzialem podobny przedmiot u zabitego Turka, który byl, prawde mówiac, szpiegiem. Tamten mial jednak ksztalt kostki i byl o wiele bardziej prymitywny. - Do czego to sluzy? - spytala Phaedra. Tristan potrzasnal glowa. - Mysle, ze jesli nacisnie sie wlasciwe litery w odpowiedniej kolejnosci, kula otwiera sie, ujawniajac schowek - odparl. - Na klejnot lub bilecik. Cos w tym rodzaju. - Jakie litery? - zapytal ostro Kemble. - To widac dopiero, gdy kula jest otwarta - odparl Tristan. - Zapewne kombinacje liter zna tez drzeworytnik, który wykonal przedmiot. - Nie mozemy wiec jej otworzyc? - spytala Phaedra, mocno rozczarowana. Kemble podniósl wzrok i spojrzal na Tristana. - Mysle, ze nie powinnismy nawet próbowac - powiedzial spokojnie. - Najlepiej zrobimy, przekazujac kule de Vendenheimowi. Chlopcy w ministerstwie dobrze sie jej przyjrza. - Racja - powiedzial Tristan, obracajac kule w dloni. - Im szybciej, tym lepiej. Czy moge miec ten zaszczyt? Kemble machnal wymanikiurowana dlonia. 245 - Oczywiscie, tak - powiedziai. - Unikam White-hallu, jak tylko moge. Ramiona Phaedry opadly. Tristan przygladal sie dziewczynie, myslac o tym, iz nie podoba mu sie wyraz zniechecenia w jej oczach. Wiedzial, co sobie pomyslala. Polozyl jej wiec delikatnie dlon na ramieniu i odciagnal na bok. Pan Kemble i jego pomocnik wrócili do jednego ze stojacych w warsztacie stolów i dyskretnie zajeli sie przegladaniem stosu starych sreber. Tristan pochwycil spojrzenie przejrzystych, niebieskich oczu Phaedry. - Pamietasz, co uzgodnilismy na temat tego miesiaca? - zapytal. Spojrzala na niego z ewidentnym poczuciem winy. - Nie mozesz pójsc ze mna do Whitehallu, moja droga - kontynuowal. - To wspaniale, ze przypomnialas sobie o tym przedmiocie, ale nie mozesz ze mna pójsc. Twój brat by sie dowiedzial. Zawahala sie na chwile, a potem spytala: - Obiecujesz powiedziec mi, czego sie dowiedziales? Tristan przygladal jej sie przez chwile uwaznie. - Czy to zaproszenie, bym cie odwiedzil? Phaedra przygryzla wargi. - Chyba tak - odparla. - Mamie, siostrze i mnie bedzie bardzo milo, jesli zechce pan wypic z nami dzis po poludniu herbate, panie Talbot. - Dziekuje - odparl Tristan powaznie. - Postaram sie przyjsc. Ruch na Strandzie mocno sie tymczasem wzmógl i Tristan musial torowac sobie droge miedzy licznymi pieszymi. Odebral Callidore od chlopca, któremu ja powierzyl, i dal dzieciakowi napiwek. Zerknal szacujaco na klacz, a potem 235 wyjal z kieszeni kostke cukru i podsunal ja zwierzeciu pod pysk. Wskoczyl na siodlo, zawrócil konia i ruszyl ku Westminsterowi. Okazalo sie, ze przybyl na prózno. Znalazl sie na miejscu o wpól do jedenastej, lecz powiedziano mu, ze de Vendenheim wyszedl i bedzie osiagalny dopiero po poludniu. Sfrustrowany, zmeczony, niewyspany i dziwnie drazliwy, zawrócil i skierowal sie ku Cavendish Square, by sprawdzic, jak miewa sie ojciec. Jadac, uznal, ze to prawdopodobnie najglupsza rzecz, jaka mógl zrobic. Nie zawrócil jednak. Pemberton powital go informacja, ze ojciec czuje sie troche lepiej i zjadl nawet skromne sniadanie. Tristan wszedl na góre i przekonal sie, ze kru-czydla odfrunely w poszukiwaniu herbaty i w sypialni panuje bloga cisza, jesli nie spokój. Pokazal ojcu kule i opowiedzial, jak wszedl w jej posiadanie. Hauxton pochwalil go, jak zwykle powsciagliwie, obracajac kule w dloniach. - Mówiles, ze kto ja znalazl? - zapytal po chwili. Tristan glosno chrzaknal. - Lady Phaedra Northampton. - Tak, jedna z dam, które byly swiadkami zbrodni - przytaknal ojciec, odkladajac kule. - Co to za kobieta, ta lady Phaedra? - Wielce inteligentna i wyrafinowana - odparl Tristan sztywno. - Lecz nie bardzo mlodziutka? - zapytal ojciec. - To znaczy, nie uczennica? - Nie, sir - przytaknal Tristan. - Domyslam sie, ze nie ma jeszcze dwudziestu czterech lat. - Jest piekna? - zapytal ojciec. Tristan niemal podskoczyl. - Przez tych, którzy nie umieja patrzec, moglaby zostac uznana za przecietna - odparl. 247 Ojciec uniósl siwiejace brwi. - Tak, rozumiem - wymamrotal. - A ty dobrze sie jej przyjrzales, czyz nie? Ufam, ze wezmiesz pod uwage, iz to niewinna dziewczyna o nieposzlakowanej opinii, nie zas dama, z jakimi miewasz zwykle do czynienia. Mam doprawdy nadzieje, ze nie flirtowales z nia po to, aby wydobyc informacje. Oskarzenie zabolalo. - Chcialbys, by schwytano morderce i dostarczono ci go owinietego rózowa wstazka? - zapytal z odcieniem kpiny w glosie. -1 odkad to cie obchodzi, czy flirtuje z kobieta, sir? Hauxton zdjal okulary w srebrnych oprawkach i westchnal. - Mialem chyba nadzieje, plonna jak widac, ze bylo to cos wiecej niz flirt - odparl znuzony. - Lecz, oczywiscie, twój styl zycia to nie mój interes. Dales mi to jasno do zrozumienia juz przed laty. Tristan poderwal sie z krzesla i podszedl do okna wychodzacego na plac. Ojciec jest chory, napomnial sie w mysli. Jednak przenikliwe pytania zakluly go bardziej, niz powinny, a paskudne domysly sprawily wieksza niz zazwyczaj przykrosc. Zas fakt, ze spostrzezenia ojca byly jak najbardziej sluszne, tylko pogarszal sprawe. Phaedra nie nalezala do kobiet, z którymi przyzwoity mezczyzna sie zabawia, a on to wlasnie zrobil, czyz nie? - Wlasna rodzina ledwie mnie toleruje, sir - odparl z mniejszym przekonaniem, nizby sobie zyczyl. - Zapewniam cie, ze nie bylbym dosc dobry dla Northamptonów. W sypialni zapadla cisza, przerywana jedynie dobiegajacym z ulicy stukotem kopyt i ciezkim oddechem Hauxtona. Tristan czekal, liczac w my 237 slach uderzenia kopyt o bruk. Czekal na przeprosiny, które nie nadchodzily. Czekal, by ojciec powiedzial, by szedl do diabla i to na dobre. Na cokolwiek, poza przekletym, ciagnacym sie w nieskonczonosc milczeniem. Rzeczywiscie, gdy ojciec w koncu sie odezwal, wyglosil cos, co przy duzej dozie dobrej woli mozna byloby uznac za próbe przeprosin. - Okolicznosci twoich narodzin byly godne pozalowania, Tristanie - przyznal. - Wiem tez, ze Tal-botowie nie zawsze odnosili sie do ciebie tak serdecznie, jak powinni. Przykro mi z tego powodu. Tristan odwrócil sie i spojrzal z niedowierzaniem na ojca. - Nie tak serdecznie? - powtórzyl. - Babka nie mogla wrecz na mnie patrzec. Po dzis dzien kuzyni ledwie zauwazaja, ze istnieje, a twój brat przesiadywal az do smierci niczym sep na progu tego domu, niepozbawiony nadziei, ze zgine z reki krwiozer- czego Turka albo rozwscieczonego rogacza. - Owszem - przyznal ojciec - ty zas robiles wszystko, co mozliwe, by tak sie stalo. Tristan potrzasnal glowa. - Powiedziales, ze okolicznosci moich narodzin byly godne pozalowania - mówil dalej. - Moja matka, sir, nie byla godna pozalowania. Nie dla mnie. Hauxton zalozyl jedna dlon na druga. - Jestes moim synem, Tristanie - powiedzial cicho. - Staralem sie byc dla ciebie dobrym ojcem. Szkoda, ze nie postepowales podobnie. Jestes moim synem. Dlaczego w jego ustach brzmialo to zawsze jak przeklenstwo? Tristan odszedl od okna i wzial drewniana kule. - Zostawie cie teraz, ojcze - powiedzial sztywno. - Musisz odpoczywac. 249 Hauxton wzial do rak okulary. - A przy okazji, Tristanie, zrobilem, o co prosiles - odparl spokojnie. - Jestes teraz asystentem podsekretarza w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Masz personel i dostep do spraw poufnych. Dalem im do zrozumienia, ze pomagales mi nie- oficjalnie, odkad zachorowalem. - Tak, wiesci juz sie rozniosly - zauwazyl Tristan zjadliwie. - Wracam wlasnie z Whitehallu. Musialem wpychac urzednikom galki w oczodoly, by nie powypadaly im ze zdumienia. Hauxton zignorowal sarkazm. - Jakie bedzie wiec twoje nastepne posuniecie? - Spróbuje dostac sie do tego domu - odparl Tristan. - Znam kilku protektorów Vostrikovej. Dalem im juz do zrozumienia, ze mam pewne... potrzeby, które chetnie bym zaspokoil. - Co bedziesz musial w tym celu zrobic? - zapytal ojciec. - Mozesz wzbudzic ciekawosc Vostriko-vej i skonczyc z poderznietym gardlem. Tristan wzruszyl ramionami. - Albo tez zostac zwiazanym, zakneblowanym i obitym trzcinowa laseczka przez dwie cycate blondynki w czarnych gorsetach. Hauxton skrzywil sie z niesmakiem. - Twój komentarz wydaje mi sie zbyt obsceniczny. - Mnie zas wydaje sie - odpalil Tristan - ze traktujesz swoje brudne zajecie jak przygotowywanie haggisu. Chetnie zjesz kes, kiedy potrawa bedzie gotowa, ale bron Boze, bys mial sie dowiedziec, jak sie to robi. - Tristanie, ty nie... - Nie, to ty nie rozumiesz - przerwal mu Tristan. - Przydzieliles mi paskudne zadanie, sir. By je wy 239 konac, musze zadawac sie z ludzmi, których nawet ja uwazam za niegodnych - a to juz o czyms swiadczy. Jest tez wielce prawdopodobne, ze bede zmuszony robic rzeczy zarówno niebezpieczne, jak odrazajace. Chcesz jednak wiedziec, co dzieje sie w tym burdelu, a jest tylko jeden sposób, by tego dokonac. Trzeba dostac sie tam jako klient i poweszyc. Hauxton pomachal z rezygnacja dlonia. - Dobrze, naradz sie z de Vendenheimem - powiedzial z trudem. - A potem... skoncz, co zaczales, Tristanie. Tristan zawahal sie z reka na klamce. Tak, na Boga, zamierzal wypelnic zadanie, gdyz wbil juz zeby w kosc i nie w smak byloby mu zrezygnowac. Poza tym potrzebowal wyladowac na kims klebiace sie w nim sprzeczne emocje, a Vostrikova doskonale sie do tego nadawala. - Dalem ci slowo, ojcze - odparl, klaniajac sie sztywno. -1 go dotrzymam. Dobrego dnia. Zbiegl po eleganckich spiralnych schodach, przeklinajac siebie i ojca. Jak tez stary diabel zdolal dowiedziec sie tak szybko o nim i o lady Phae-drze? Oczywiscie byl na to tylko jeden sposób. Hauxton kazal szpiegowac swego szpiega. Tristan zaklal ostatni raz pod nosem, wsunal do kieszeni drewniana kule i zatrzasnal za soba frontowe drzwi. * * * Phaedra wrócila do domu póznym rankiem znuzona i podenerwowana, i zastala na progu Zoe. Dziewczyna miala zastukac wlasnie do drzwi. Jej pokojówka stala potulnie na nizszym stopniu z czyms puszystym przewieszonym przez ramie. 251 Spostrzegla Phaedre pierwsza i dotknela lekko lokcia pani. - Phae! - Zoe odwrócila sie i zeszla ze stopni. - Co za szczescie! - Witaj, Zoe. - Phaedra usmiechnela sie z przymusem. - Wczesnie dzis wstalas. Zoe sie skrzywila. - Ojciec uparl sie, by zjesc ze mna sniadanie - odparla, wzdychajac. - Nadszedl czas na kolejna ROZMOWE. Phaedra otwarla drzwi i wprowadzila goscia do holu. - Jaka rozmowe? - spytala, podajac plaszcz Sta-blerowi. Zoe odebrala bagaz od pokojówki i rozejrzala sie konspiracyjnie. - Chodzmy do twego pokoju - powiedziala. - Chcialabym pokazac ci moja nowa suknie balowa... i uslyszec, co masz mi do powiedzenia oAvoncliffie. Phae zaprosila pokojówke dziewczyny, by napila sie w kuchni herbaty, a potem ruszyla na góre z Zoe paplajaca wesolo i nastepujaca jej na piety. - Musisz wiedziec, ze ROZMOWA to nasz coroczny rytual - wyjasnila. - Odbywamy ja, nim zacznie sie sezon. Papa jest wtedy bardzo powazny 1 sztywny, jakby nie byl kiedys najwiekszym hulta-jem w chrzescijanskim swiecie, i poucza mnie, jak mam sie zachowywac i postepowac. Phaedra zamknela drzwi i wskazala Zoe krzeslo pod oknem. Uznala, ze troche rozrywki nie zaszkodzi. Dobrze bedzie zajac mysli czyms innym niz to, co wydarzylo sie w nocy. Ozywienie Zoe stanowilo znakomite antidotum na jej ponury nastrój, a rozmowa z kims tak beztroskim i wesolym 241 na pewno oderwie ja od wspominania nocy spedzonej w ramionach Tristana Talbota - w dlugich, silnych, pieknie umiesnionych ramionach, o których rozpaczliwie starala sie nie myslec, odkad wstala rano z lózka. Prawde mówiac, potrzebowala calej sily woli, by nie blagac Tristana, zeby znów sie z nia kochal, nie dbajac o to, ze zbliza sie swit. Pragnela zapomniec o Millie i Gorskym, obowiazku i powinnosciach, a myslec tylko o sobie i tym pieknym mezczyznie, który zdawal sie rozumiec ja lepiej, niz ona sama. Na szczescie dzwonki alarmowe rozbrzmialy w jej glowie dostatecznie glosno, by sprawic, ze wyskoczyla z lózka i z pokoju. Zmusila sie, by poswiecic uwage gosciowi. - Rozmowa dotyczy zatem... czego wlasciwie? Zoe rzucila suknie na lózko i opadla z westchnieniem na fotel. - Och, dobrych obyczajów, dyskrecji oraz skromnosci - odparla, zataczajac szeroki gest dlonia. - Tego, bym zachowywala sie jak nalezy, sprawiala dobre wrazenie i znalazla sobie odpowiedniego meza. - Zaczynam rozumiec, dlaczego powtarzanie tego co rok jest konieczne - zauwazyla Phaedra ze smiechem. - Zawodzisz pod dwoma co najmniej wzgledami, i to rozpaczliwie. Zoe przewrócila oczami. - A myslalam, ze jestes moja przyjaciólka - pozalila sie. - Obejrzyj sukienke, szybko, a potem sobie poplotkujemy i wybierzemy sie na zakupy. - Znowu? - spytala Phaedra. - Phoebe powiedziala, ze powinnas wybrac dzisiaj materialy i fasony nowych sukien - wyjasnila Zoe. - A ja zamierzam pójsc z toba. Inaczej skon 242 czy sie na tym, ze owiniesz znów zadek jakas ponura szmata i uszyjesz suknie, które beda zakrywaly cie po szyje. - Slucham? - Phaedra uniosla suknie i zerknela na przyjaciólke. - Zadek? Przypomnij mi, dlaczego zawarlysmy te dziwaczna przyjazn. Zoe sie usmiechnela. - Poniewaz jestem twoim przeciwienstwem - odparla. - Ciagnie cie do mnie, gdyz jestem taka, jaka ty usilnie starasz sie nie byc. - Doprawdy? - Phaedra strzasnela skraj sukni Zoe, podziwiajac warstwy zwiewnych koronek. - Jestem zatem zupelnie inna niz ty? Zoe sie rozesmiala. Tak, jestesmy swoim przeciwienstwem - powiedziala. - Ale gdzies w glebi naszych dusz drzemie nadzieja, ze obie sie zmienimy. Ja stane sie odrobine tak dobra jak ty, a ty troche tak zesputa jak ja. Lecz Zoe nie miala pojecia, jak bardzo zepsuta pragnie byc Phaedra. Byl w niej zmyslowy, skrecajacy trzewia glód, który ja przerazal. Nie zyczylaby czegos takiego mlodej przyjaciólce. Wspomniala dotyk krawata Tristana na swoich nadgarstkach i zadrzala. - Jestes niemadra, Zoe - powiedziala, a potem dodala, zmieniajac pospiesznie temat: - Jest absolutnie cudowna. Przymierz. Zoe zerwala sie z fotela, a Phaedra jela rozpinac guziki jej sukni. To doprawdy dziwna przyjazn, pomyslala. W niewytlumaczalny sposób tesknila jednak za towarzystwem Zoe. Dziewczyna promieniowala radoscia zycia do tego stopnia, ze bylo to odrobine niebezpieczne. I, podobnie jak sama Phaedra, nie cierpiala glupców. A choc starala sie to ukrywac, umysl miala ostry niczym brzytwa. 243 Spotykaly sie codziennie, by napic sie razem herbaty, poplotkowac lub wybrac na zakupy. W towarzystwie Zoe Phaedra zaczela czuc sie znów jak dziewczyna. Ulegla nawet namowom Stefana i zgodzila sie sprawic sobie nowa, bardziej luksusowa garderobe. I perspektywa posiadania ladnych rzeczy wreszcie ja cieszyla. Doprawdy, przy Zoe czula sie bardziej soba - to znaczy, kobieta, jaka zapewne by sie stala, gdyby jej zycie potoczylo sie inaczej. W koncu suknia przesliznela sie po ciemnych, gladkich wlosach Zoe i opadla ku ziemi kaskada rubinowego jedwabiu. - Zachwycajaca - powiedziala szczerze Phaedra, zapinajac haftki i guziczki. - Kiedy ja wlozysz? - Na bal charytatywny u lady Kirton - odparla Zoe, ziewajac wcale nie jak dama. - To najwiekszy bal na otwarcie tegorocznego sezonu. Dostalas zaproszenie? - Pewnie tak. Mama zwykle tam bywa. - Zatem mój niegodziwy zamysl ma szanse sie ziscic - powiedziala Zoe, odwracajac sie. - Tym razem pójdziesz tam z nia. - Och, nie sadze - odparla Phaedra, spulchniajac koronki sukni. - Lord Robert i pan Upjohn takze tam beda - zawolala spiewnie Zoe. - Moze pokaze sie tez Avoncliffe. Co mi przypomnialo... Gdzie bylas, u licha, w nocy? Phaedra zamarla i spojrzala znowu na przyjaciólke. - Slucham? Zoe przechylila glowe i sie usmiechnela. - Wczoraj w nocy - powtórzyla. - Podeszlam okolo pierwszej pod twoje okno i rzucilam kamykiem. 255 - Zoe! - Phaedra wstala z podlogi. - Po co? Zoe wzruszyla ramionami. - Cóz, poszlam na wieczorek muzyczny do pani Hendrick i bylo okropnie - poskarzyla sie. - Ciotka Winnie sklamala, ze boli ja glowa i szybko wy-szlysmy. Nudzilam sie w domu, a poniewaz wiedzialam, ze nie poszlas zapewne spac, lecz czytasz w lózku, odczekalam, az przestanie padac, wzielam nowe cygaro i wymknelam sie z domu. - Zoe! - Phaedra stlumila usmiech i jela rozpinac guziki nowej sukni przyjaciólki. - Sprawisz, ze stane sie bohaterka skandalu, nim sezon na dobre sie rozpocznie. Zoe usmiechnela sie szerzej. - Gdyby mnie kto pytal, skandalem jest, ze nie bylo cie w domu - odparla, mrugajac porozumiewawczo przez ramie. - Zwlaszcza ze twoja mama i siostra nudzily sie wraz z nami u pani Hendrick. Phae milczala. - Wiec...? - naciskala Zoe. - Wiec co? - Phaedra spojrzala na swoje dlonie. - Z kim bylas? - dopytywala sie Zoe, usilujac podchwycic jej spojrzenie. - Skad wiesz, ze bylam z kims? - odparla w koncu. - Gdybys byla w domu, poskarzylabys sie, ze nie slyszalas, jak uderzam w szybe - powiedziala Zoe, obciagajac na biodrach sukienke. - Nic takiego nie powiedzialas. - Nie slyszalam, jak uderzasz w szybe. - Za pózno! - Zoe usmiechnela sie jeszcze szerzej. - Poza tym stluklam chyba jedna szybke. Narobilam okropnego halasu. Niemozliwe, bys sie nie obudzila. Phaedra poczula, ze plona jej policzki. 245 - Ciii, Zoe - powiedziala blagalnie. - Nie moga mnie przylapac. - Az tak? - Zoe zrobila skruszona mine i odrzucila na bok suknie. - Lepiej mi powiedz, bo jesli ktos uzna, ze cie widzial, bede mogla zapewnic ci alibi. - Dziekuje, Zoe! - Phae opadla na lózko tuz obok stosu czerwonego jedwabiu. Chetnie by z kims porozmawiala, nie mogla jednak powiedziec prawdy, nawet Zoe. - Poszlam na spacer - przyznala w koncu. - Z panem Talbotem... Avoncliffe'em, jesli juz musisz wiedziec. - O rany! - Zoe przejeta, przycisnela dlonie do policzków. - Wiedzialam. Po prostu wiedzialam. On sie zadurzyl, Phae. Wszyscy widzieli, jak wyróznil cie tamtego wieczoru. Musisz jednak uwazac, Phae! - Nie jest tak, jak myslisz - sklamala Phaedra. - Chcialam tylko, by mi w czyms pomógl. - Tak, jak wiekszosc kobiet - zachichotala Zoe. - On zas znany jest z tego, ze chetnie pomaga. - Zoe! - Phae opuscila bezradnie ramiona. - Doprawdy! - Tak, doprawdy! - odparowala Zoe, spogladajac na przyjaciólke z uznaniem. - Zaczynam sie zastanawiac, czy naprawde az tak sie róznimy, Phae. I co, znowu cie pocalowal? Phaedra zarumienila sie jeszcze bardziej i odwrócila do okna. Moze nie powinna byla przyznawac sie do tamtego pierwszego pocalunku. Lecz to zrobila podczas jednej z tych szeptanych, dziewczecych rozmów, o których sadzila, ze nie sa dla niej - poniewaz, po raz pierwszy w zyciu, naprawde potrzebowala przyjaciólki. 257 - Zrobil to - stwierdzila Zoe, podazajac za Phae przez pokój. - Ale czy byl to taki zwyczajny pocalunek? Czy pocalunek? Phaedra spojrzala na rozmazane odbicie twarzy Zoe w okiennej szybie. - To byl pocalunek - wyszeptala. - Och, Zoe, jeszcze jaki! - Boze swiety! - Oczy Zoe przypominaly spodki. - Avoncliffe jest najwiekszym lotrem, jaki chodzil kiedykolwiek po tej ziemi... albo po raz pierwszy traktuje sprawe powaznie. Jedno i drugie jest mozliwe. - O czym ty, u licha, mówisz? Zoe wzruszyla ramionami. - Cóz, nigdy nie uwazalam, ze jest z gruntu zly - odparla z namyslem. - Jest... a wlasciwie nie jest rozpustny, jesli wiesz, co mam na mysli. To tylko przystojny szelma. A to duza róznica. Phaedra zamknela oczy w plonnej nadziei, ze wizja odmalowana przez Zoe zniknie. Rozpustnik, szelma - co za róznica, jesli sie w nim zakocha? - Ten szelma ma jednak zasady - rozwazala Zoe na glos. - Nie slyszalam, by balamucil niewinne panienki. Masz duzy posag, Phae? - Tak, chyba tak - odparla Phaedra. - Choc nie zamierzam czynic z niego uzytku. Zoe ja zignorowala. - Nie, to nie to - powiedziala, potrzasajac w zamysleniu glowa. - Avoncliffe nie musi zenic sie dla pieniedzy. - Zenic sie? - Phaedra odwrócila sie od okna. Zoe spojrzala na nia, jakby byla glupiutkim dzieckiem. - Phae, jesli bedziesz wymykac sie na spotkania z Avoncliffe'em, w koncu ktos was zobaczy - ostrzegla. - Nawet ja zdaje sobie z tego sprawe. 247 Wtedy lord Nash zazada, by Avoncliffe postapil, jak nalezy, a on pewnie to zrobi, chocby po to, by oszczedzic ci skandalu. Phaedra oparla sie o framuge i zalozyla rece na piersi. - Nawet jesli nie mylisz sie co do niego, ja i tak sie nie zgodze - powiedziala, spogladajac z powaga na przyjaciólke. - Mozesz o tym zapomniec. - Och, na pewno bys za niego wyszla - stwierdzila z przekonaniem Zoe. - Zaczeliby cie zameczac, mówiac w kólko o honorze rodziny, skandalu i o tym, ze odbierasz Phoebe szanse na dobre za-mazpójscie... Bla, bla, bla. W koncu bys sie zlamala. Ulegla. - Ty sie nie poddalas. - To dlatego, ze jestem samolubna - odparla Zoe, siadajac znowu na lózku. - Ty taka nie jestes, Phae. Na pewno bys ustapila. Phaedra milczala przez chwile, obawiajac sie, ze Zoe ma racje. - Chyba sie nie zakochalas? - spytala Zoe, przechylajac w bok glowe. Phaedra zacisnela dlonie. - Och, Zoe, mam nadzieje. To pewnie tylko zadurzenie... prawda? Zoe wzruszyla ramionami i usmiechnela sie szerzej. - To nie byloby nawet takie zle - stwierdzila radosnie. - Avoncliffe nie bylby trudny w pozyciu, no i mialabys go na co dzien w lózku. To powazna korzysc. Poza tym on potrzebuje dziedzica. W koncu bedzie musial sie ozenic. To stwierdzenie ucielo natychmiast niemadre fantazje Phaedry. - Uwazam, ze to ty powinnas wyjsc wreszcie za maz - stwierdzila cierpko. - Poslubic lorda Ro 259 berta Rowlanda, zamiast wymykac sie z nim po ciemku. - Poslubic Robina? - Zoe zasmiala sie szczerze. - To sie na pewno nie zdarzy. Poza tym kobiete, która go poslubi, czekaja jedynie kolosalne wydatki. Z pewnoscia, Phae, nawet ja nie zasluguje na cos takiego. Phaedra nie byla w stanie wytrzymac jej spojrzenia. Slowa Zoe przypomnialy jej, jak wiele ryzykuje, a takze to, ze nie nadaje sie na zone dla mezczyzny, który bylby dla niej odpowiedni. Jako pierworodny syn lorda Tristan przejmie kiedys wielki ma- jatek, a wraz z nim nadzieje, marzenia i oczekiwania przodków, noszacych tytul od trzech stuleci. Powinien wziac sobie zone zdolna dac mu dziedzica. Pociag, czulosc czy nawet milosc nie maja tu nic do rzeczy. Mezczyzna móglby wziac za zone kobiete zhanbiona, z pewnoscia nie ozenilby sie jednak z taka, która nie moglaby dac mu dzieci. To sie po prostu nie zdarza. - Przykro mi, Zoe. Nie powinnam byla droczyc sie z toba na temat lorda Roberta. - Podeszla do biurka i wziela do rak nóz do papieru. - Obawiam sie, ze nie moge pójsc dzis na zakupy. Musze zostac w domu. - Och, nie przejmuj sie droczeniem - odparla. - Ale dlaczego nie mozemy wyjsc i zamówic nowych sukien? Phaedra odwrócila sie i usmiechnela z przymusem. - Urzadzamy dzis wiosenne porzadki: trzepanie dywanów, wietrzenie zaslon i takie tam - odparla spokojnie. - A potem... cóz, pan Talbot przychodzi po poludniu z wizyta, jesli juz musisz wiedziec. 260 Oczy Zoe rozszerzyly sie, a usmiech powrócil. - Ojej! Czy nie wyglada na to, ze ma uczciwe zamiary? Doprawdy, Phae! Po ostatnim wieczorze... co zrobisz, jesli poprosi o twoja reke? Phaedra próbowala potrzasnac glowa, lecz lzy zakluly ja pod powiekami. Poczula, ze jeszcze chwila, a tama peknie. Wargi jej drzaly i wygladala tak, jakby miala sie zalamac. Zoe zeskoczyla natychmiast z lózka. - Och, Phae! - wykrzyknela, obejmujac przyjaciólke. - Co sie stalo, kochanie? Co on zrobil? To lobuz! Zabilabym go golymi rekami! Phaedra przygryzla warge i potrzasnela glowa. - To nie Tristan. To znaczy, nie chodzi o niego. Zoe pociagnela ja za soba i sklonila, aby usiadla obok niej na lózku. - O co wiec chodzi, Phae? - wyszeptala. - Cos wydarzylo sie wczorajszej nocy? - Nie - wyszeptala Phaedra. - Nie wczoraj. - Och, biedactwo! - Zoe wyciagnela koronkowa chusteczke i jela ocierac policzki Phae. - Nie placz, kochanie. Cokolwiek sie stalo, naprawimy to. Widok twarzy przyjaciólki, tak niespotykanie powaznej i przejetej, byl jak kropla, która przelala czare. Lzy poplynely Phaedrze po policzkach, a wraz z nimi slowa: - Och, Zoe, jestes kochana, lecz tego nie da sie naprawic! Widzisz, dawno temu powaznie zachorowalam, a kiedy wyzdrowialam, lekarze powiedzieli, ze... ze prawdopodobnie jestem bezplodna. Chyba nie bede mogla miec dzieci. Teraz rozu- miesz? - Och, Phaedro? Naprawde? - Oczy Zoe wypelnily sie smutkiem. Phaedra oparla glowe na ramieniu przyjaciólki. 250 - Zazwyczaj o tym nie mysle - wyszeptala, mrugajac, by strzasnac lzy. - Lecz teraz spotkalam Tristana. Nie chce go poslubic, naprawde. Ani on mnie. Chodzi jedynie o to... o to, ze... - ...ze gdybys go chciala - wyszeptala Zoe, przesuwajac ciepla dlonia po wlosach Phaedry - nie moglabys za niego wyjsc, prawda? Postapilabys honorowo. - Wlasnie - odparla Phaedra, pociagajac nosem. - Jak zawsze. Trzymam sie na uboczu, poniewaz trudno jest wyjasnic cos tak osobistego, a potem patrzec, jak w oczach mezczyzny pojawia sie rozczarowanie, a on odchodzi. Nie bylabym w stanie tego zniesc. - Ja takze nie. - Zoe milczala przez dluzsza chwile, gladzac jedynie Phaedre pocieszajacym gestem po wlosach. - Tak mi przykro, Phae - powiedziala w koncu lagodnie. - Tak bardzo przykro. Moze spotkasz pewnego dnia mezczyzne, dla któ- rego nie bedzie mialo to znaczenia, kto wie? Tak czy inaczej, mozesz zawsze liczyc na moja dyskrecje... i moja przyjazn. - Dziekuje, Zoe. Nie zostalo nic wiecej do powiedzenia. Siedzialy zatem na lózku, obejmujac sie, póki slonce nie zniknelo z sypialni, wznoszac sie wysoko ponad dachami Mayfair. Potem Phaedra pocalowala przyjaciólke w policzek i odprowadzila do drzwi, rozmyslajac przez caly czas o popoludniowej wizycie, o tym, jak zdola ja przetrwac i ochronic przy tym swoje serce. * * * Gdy Tristan wrócil po poludniu do Whitehallu, urzednik, odziany w czarny surdut i wygladajacy 262 wypisz wymaluj jak jedno z kruczydel Hauxtona, zaprowadzil go do mieszczacego sie u szczytu schodów gabinetu de Vendenheima. Wszedlszy, niemal sie wzdrygnal, zaszokowany, bowiem przed biurkiem wicehrabiego lezal czarny pies wielkosci malego kucyka, sliniac sie na dywan. Zobaczywszy Tristana, zwierze oblizalo masywne szczeki, a potem, uznawszy widac, ze jest zbyt zylasty, aby stanowic przyzwoity posilek, opuscilo leb i pograzylo sie na powrót w drzemce. - Boze swiety - wymamrotal Tristan, przestepu-jac psa z piekla rodem. Dziesiec minut przedstawil de Vendenheimowi sprawozdanie z postepów poczynionych w sledztwie. A potem wyjal zdobycz Phaedry. Niestety de Vendenheim wiedzial o kuli jeszcze mniej niz Tristan czy Kemble. Stal przez dluzsza chwile pod oknem wychodzacym na rzeke i ulice ponizej, obracajac kule w palcach. - Wysunela sie z dloni Gorsky'ego, tak? - upewnil sie. - Tak, a lady Phaedra to zauwazyla - odparl Tristan. - Przypomniala sobie o tym nagle wczoraj póznym wieczorem. De Vendenheim poderwal glowe i spojrzal ostro na Tristana. - Póznym wieczorem? Tristan sie zawahal. - Tak przynajmniej powiedziala. De Vendenheim skupil uwage znowu na kuli. - Mamy, oczywiscie, bieglych znajacych cyrylice - powiedzial z namyslem. - Nie jestem jednak pewien, kiedy uda nam sie któregos odszukac. - Do licha - zaklal Tristan pod nosem. - Czas jest tu bardzo wazny. 252 - Mysli pan, ze o tym nie wiem? - prychnal de Vendenheim. - Nie wiem tylko, czy ten przeklety kawalek drewna ma znaczenie. Moze litery umieszczono na chybil trafil? A moze jest to zaginiony utwór Cycerona? Skad mam, u diabla, wiedziec? Tristan zignorowal wybuch. Rozumial poirytowanie wicehrabiego. - Potrzeba nam kogos - zastanawial sie na glos - kto dobrze zna rosyjski. De Vendenheim spojrzal ze zrozumieniem na Tristana. - Wlasnie! - powiedzial. Siegnal po wiszace za drzwiami okrycie. - Lucyfer! - powiedzial do psa. - Vieni qui! - Dokad idziemy? - zainteresowal sie Tristan. Wicehrabia zarzucal juz obszerna czarna peleryne. - Do Mayfair - powiedzial, wsuwajac kule do kieszeni. - Poradzic sie jednego z niewielu Anglików, którzy wladaja rosyjskim równie dobrze, jak angielskim... i prawdopodobnie jedynego, któremu ufam. Tristan domyslil sie, o kogo chodzi, i poczul sie tak, jakby oblano go wiadrem zimnej wody. Nic jednak nie mógl zrobic. De Vendenheim byl juz w polowie drogi do drzwi, pies takze. Tristanowi nie pozostalo zatem nic innego, jak pójsc za nimi. Ciekawe, jaki tez jest ten starszy brat Phaedry, pomyslal. Cóz, wkrótce sie dowiem. - A tak przy okazji, doszly mnie sluchy, ze pracuje pan teraz dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych. - De Vendenheim zerknal na Tristana z aprobata, kiedy schodzili po schodach. - To prawda? - Bzdura - odparl Tristan spokojnie. - Moze zainteresuje jednak Vostrikova. De Vendenheim znowu na niego spojrzal. 264 - W takim razie niech pan bedzie ostrozny. Lord i lady Nash mieszkali w rezydencji, która zdawala sie zajmowac polowe Park Lane. - Sta 'fermo! - powiedzial wicehrabia, nakazujac psu, by zostal. Bestia opadla na najwyzszy stopien i zlozyla leb na lapach, wzdychajac melancholijnie. Tristana i de Vendenheima wprowadzono do eleganckiego pomieszczenia, wychodzacego na Hyde Park, które lokaj nazwal zlotym salonem. Pomieszczenie, wielkosci dwóch salonów w przecietnym angielskim domu, kapalo doslownie od zlota. Sciany wylozono jedwabiem w kolorze szampana. Wszystko mówilo tu o elegancji i spokoju. Ledwie zdazyli usiasc, gdy za pozlacanymi drzwiami wyniklo zamieszanie. Dobiegi ich radosny szczebiot dziecka, szczekanie psa i wznoszacy sie ponad nie damski glos, nakazujacy cisze. Wreszcie gwar ucichl i glos, doskonale teraz slyszalny, powiedzial: - Jest tutaj, doprawdy? Uslyszeli stukot obcasów na marmurowej podlodze, a potem drzwi otwarly sie i stanela w nich sliczna ciemnowlosa dama, trzymajaca na biodrze dziecko, a na symbolicznej smyczy z czerwonej wstazki malutkiego, szczekajacego spaniela. Sa- dzac po stroju, to z pewnoscia lady Nash, pomyslal Tristan. Pochód zamykal lokaj, zerkajacy podejrzliwie na psa: czarno-biale stworzenie, tak male, ze z trudem starczyloby za przekaske bestii pod drzwiami. - Max! - Dama pospieszyla ku de Venden-heimowi i uscisnela go, radzac sobie z tym mimo dziecka na biodrze i psa. Wicehrabia pozostawal widac z Nashami w blizszych stosunkach, niz Tristan sie spodziewal. 254 Wicehrabia przedstawil Tristana jako pana Tal-bota. W oczach lady Nash pojawil sie na chwile trudny do odczytania blysk. - Jest pan lordem Avoncliffe, prawda? - spytala, utkwiwszy w nim bystre spjrzenie. - Milo mi, ze moge w koncu pana poznac. - Znany jestem raczej jako Talbot - powiedzial Tristan, zastanawiajac sie nad ostatnimi slowami damy i klaniajac sie najwytworniej, jak potrafil - to znaczy, bardzo, bardzo wytwornie. Niestety, spa-nielek wybral sobie akurat ten moment, by skoczyc na Tristana. W jednej chwili pedzil ku niemu po podlodze, a w nastepnej siedzial mu na rekach, lizac gorliwie po twarzy. Lady Nash rzucila sie, by zabrac psa, czemu towarzyszylo radosne pokrzykiwanie dziecka. De Vendenheim pochylil sie i chwycil za wstazke, która lady Nash upuscila. Po chwili wypelnionej przeprosinami i strzepywaniem siersci z pol sur- duta, udalo jej sie przekazac piszczace dziecko de Vendenheimowi, chwycic psa i wcisnac go lokajowi. - To Chin-Chin - powiedziala, targajac psa za uszy. - Pies mojego brata, paskudne stworzenie, które synek, niestety, uwielbia. Powinnam byla pozwolic Lucyferowi, aby go zjadl. Nieszczesny Vernon odmaszerowal z psem w ramionach, zadarlszy wysoko nos. Dziecko spogladalo przez chwile za nimi, a potem wsunelo sobie na pocieszenie kciuk do buzi. - Usiadzcie, prosze, panowie. - Dama odebrala dziecko od wicehrabiego i opadla z wdziekiem na brokatowa sofe. - Mlody Luke szybko rosnie - zauwazyl de Vendenheim, przygladajac sie, jak lady Nash podrzuca 266 syna na kolanie. - Domyslam sie, ze wyszliscie, aby nacieszyc sie piekna pogoda? Lady Nash sie rozesmiala. - Nie, wracamy wlasnie z Wapping. - Spojrzala na Tristana i sie usmiechnela. - Moja rodzina ma tam przedsiebiorstwo okretowe, panie Talbot. A Luke pokój dziecinny, umieszczony nad kantorem, i sliczna nianie, która zajmuje sie nim, gdy ja pracuje. Kiedy ona pracuje? Co za dziwna uwaga. Tym dziwniejsza, ze jesli wzrok go nie mylil, pokój dziecinny wkrótce bedzie mial kolejnego lokatora. Lady Nash wygladala jak bladolica, lecz tryskajaca zdrowiem i checia do zycia madonna. Z tymi slicznymi oczami i cudownymi ciemnymi wlosami stanowila dokladnie taki typ kobiety, jakim Tristan z miejsca by sie zainteresowal, liczac na to, iz dama rozczaruje sie do instytucji malzenstwa lub znuzy monotonia codziennego zycia i zapragnie ozywic je odrobina romansu. Dzis jednak przygladal sie jej chlodno, zastanawiajac sie, jaki tez jest jej maz, czy lady Nash jest dla Phaedry dobra szwagierka i jaka rodzine tworza. Zapewne blisko zwiazana. Dama nadal hustala dziecko na kolanie, a w zasiegu wzroku nie widac bylo niani ani guwernantki. - Cóz, chyba was zostawie - powiedziala po kilku minutach przyjemnej pogawedki. - Nash powinien zaraz tu byc. Milo mi bylo pana poznac, panie Talbot, i jeszcze raz przepraszam za Chin-China. Tristan zerwal sie z krzesla. - Cala przyjemnosc po mojej stronie, madame - powiedzial. - Wlasciwie lubie psy. - Lecz chyba nie za cene zniszczenia dobrego surduta. - Usmiechnela sie z zaduma, obrzucila 256 Tristana kolejnym, dlugim spojrzeniem, a potem posadzila sobie dziecko na biodrze i wyszla. Z miejsca, gdzie stal, widzial schody i wysokiego, ciemnowlosego mezczyzne, który szybko po nich zbiegal. Spotkal sie z lady Nash u podnóza, objal ja, nie przejmujac sie, czy zostanie to zauwazone, i pocalowal chlopca w policzek. Ani chybi, lord Nash, pomyslal Tristan. Mezczyzna wszedl do salonu i od razu dalo sie wyczuc, ze jest to ktos przywykly do posluchu. Byl wysoki, wyzszy zapewne od Tristana i nieco mocniej zbudowany. Omiótl spojrzeniem ciemnych oczu salon i Tristan odniósl dziwne wrazenie, ze nic nie jest w stanie umknac uwagi gospodarza. Uscisnal dlon de Vendenheima i zwrócil przenikliwe spojrzenie na Tristana. Ubrany byl w ciemny surdut oraz spodnie - strój powazny i wielce kosztowny. Oczy mial lekko skosne, a wlosy, sczesane z wysokiego arystokratycznego czola, podobnie jak u Tristana, byly nieco zbyt dlugie i za ciemne, by mozna bylo uznac fryzure za modna. - Talbot - lord Nash skinal sztywno glowa. - Ciesze sie, ze moge wreszcie pana poznac. Znowu to samo, pomyslal Tristan. Ton, sugerujacy... cos. Zjezyl sie niczym wilk wyczuwajacy wroga i przybral bardziej sztywna postawe. Lecz Nash przerzucil natychmiast uwage na wicehrabiego i z uwaga wysluchal opowiesci o drewnianej kuli. O Tristanie jakby zapomnial. - Dlaczego Phaedra nic mi o tym nie wspomniala? - zapytal wladczo, kiedy de Vendenheim skonczyl. - O ile wiem, przypomniala sobie o niej dopiero wczoraj póznym wieczorem - odparl wicehrabia. 268 - Wczoraj wieczorem? - Nash odwrócil blyskawicznie glowe i utkwil spojrzenie bystrych niczym u jastrzebia oczu w Tristanie. - To prawda, Talbot? Boze swiety! Tristan uniósl dlonie. - Tak przynajmniej powiedziala, sir. - Wezwala pana, aby stawil sie pan u Kemble'a? Ach, pomyslal Tristan, oto i pulapka. - Ktos przyniósl widac wiadomosc - odparl beztrosko. - Bylem jeszcze w lózku. Nash wpatrywal sie w Tristana jeszcze przez chwile, a potem jal przygladac sie kuli, obracajac ja lekko w dloni. - To tylko litery, ustawione mniej wiecej w porzadku alfabetycznym - powiedzial po chwili. - Nie ma w tym zadnej tajnej wiadomosci. - Widywales juz takie przedmioty? - zapytal wicehrabia. Nash potrzasnal glowa. - Intarsja to prawdziwe dzielo sztuki - zauwazyl z namyslem. - Mogla zostac wykonana na Wegrzech lub nawet we Wloszech. - Albo w Polsce? - zasugerowal Tristan. Nash spojrzal na niego dziwnie. - To mozliwe. Sfrustrowany de Vendenheim zacisnal dlon w piesc. - Cholernie zaluje, ze nie wiem, jak ja otworzyc. - Nie sadze, by bylo to absolutnie konieczne - powiedzial Tristan. Mezczyzni spojrzeli na niego zaskoczeni. Tristan wzruszyl ramionami. - Do celu prowadza rózne drogi - zauwazyl. - Musicie tylko zdecydowac, czy chcecie zachowac kule, czy wydostac to, co jest w niej ukryte. 258 De Vendenheim i Nash wymienili spojrzenia. - Na Boga, chce miec to, co jest w srodku - powiedzial wicehrabia. - Nie obchodza mnie walory artystyczne tego dziela. Tristan wzial kule z rak hrabiego, wysunal calkowicie ruchomy klocek, a potem zszedl z orientalnego dywanu i polozyl kule na marmurowej posadzce. Zerknal jeszcze raz na mezczyzn. - Jestescie pewni? De Vendenheim spojrzal na niego z powatpiewaniem. - Raczej tak - odparl. - Lecz gdyby umiejetnie posluzyc sie pila... Przerwal mu trzask pekajacego drewna. Tristan postawil stope na podlodze i stal, wpatrujac sie w to, co pozostalo z kuli. - Podstawy fizyki - stwierdzil. - Spójrzcie. - De Vendenheim uklakl obok szczatków. - Kawalek papieru. - Odsunal ostroznie polamane drewno i wzial do rak maly zwitek. Nash siedzial nadal na krzesle, trzymajac przed soba zlozone dlonie. - Mam przetlumaczyc, co jest tam napisane? - zapytal, widzac, ze de Vendenheim nie zamierza sie odezwac. - Nie - odparl wicehrabia glucho. - To nie bedzie konieczne. Tristan obserwowal go uwaznie. - Zbladl pan, de Vendenheim - powiedzial. - Moge zerknac? Wicehrabia rzucil mu ponure spojrzenie, a potem podal z widoczna niechecia papier. Znajdowala sie na nim lista nazwisk. Pierwsze bylo Tristanowi obce, ale kolejne wzbudzily jego zainteresowa 270 nie. Kruczydla. I to az trzy. Spojrzal na de Ven-denheima. - Wie pan, kim sa ci ludzie? Wicehrabia sie zawahal. - Wszyscy pracuja dla rzadu. To za posrednictwem kuli Rosjanie dawali Vostrikovej znac, którymi oficjelami powinna sie zajac. - A moze to Vostrikova powiadamiala Rosjan, których urzedników zdolala juz sobie podporzadkowac. - Tristan podal papier Nashowi, ten jednak uniósl dlonie i go nie przyjal. - To nie moja sprawa, panowie - powiedzial spokojnie. - Nie pracuje dla Jego Wysokosci, chyba ze dzialajac w Izbie Lordów. - Jak sobie zyczysz - powiedzial de Venden-heim, zabierajac papier. Nash wstal i zadzwonil na sluzacego. - Posprzataj ten balagan, Vernonie, i zapakuj szczatki dla pana de Vendenheima. De Vendenheim schowal papier. - Musze isc. Bedziesz tak dobry i przeslesz kule do mojego biura, Nash? - Oczywiscie, staruszku - odparl Nash dziwnie spokojnym tonem. A potem zwrócil spojrzenie blyszczacych oczu na Tristana. - Móglby pan jeszcze zostac, Talbot? Chcialbym zamienic z panem slówko. De Vendenheim rzucil Tristanowi niemal wspólczujace spojrzenie i pospiesznie wyszedl. Atmosfera w pokoju natychmiast stala sie napieta. Widac bylo, ze Nash stara sie zapanowac nad jakims silnym uczuciem - prawdopodobnie byl to gniew. Co dziwne, Tristan wcale sie nie przestraszyl. Miewal juz do czynienia z wiekszymi facetami 260 niz Nash i wychodzil z tego zwyciesko. Jesli lord zechce rzucic rekawice, on z ochota ja podniesie. Usiadl zatem i uniósl pytajaco brew. Lord Nash wpatrywal sie w siedzacego przed nim mezczyzne z lodowata pogarda. Musial przyznac, ze przystojny z niego diabel. I zdecydowanie bardziej inteligentny, niz to okazywal. Na swiecie bylo jednak wielu przystojnych, inteligentnych, czarujacych mezczyzn i tylko nieliczni z nich warci - jak zwykl mawiac de Vendenheim - zlamanego pensa. Jesli chodzi o niego, bedzie musial dopiero ocenic, ile wart jest akurat ten przystojniak. - Ma pan swiadomosc, Talbot, ze lady Phaedra Northampton jest moja siostra? - zapytal spokojnie. - A ja jej opiekunem? - Jestem tego swiadomy - padla odpowiedz. - Prosze mi wiec laskawie wyjasnic, czyj to byl pomysl, aby spotykac sie z nia potajemnie? To nieodpowiednie zachowanie, i dobrze pan o tym wie. Mimo ciemnej karnacji, widac bylo, ze Talbot z lekka zbladl. - Potajemnie, sir? - powtórzyl. - Nie mialem pojecia, ze pan o tym wie. - Nie - odparl Nash sucho. - Z pewnoscia nie. Jednak sluzacy gadaja, Talbot. Tym chetniej, ze to ja place im pensje. Byloby lepiej, gdyby pan ten fakt zapamietal. - Mówi pan wiec o Brook Street? - Talbotowi widocznie ulzylo. - Zapewniam, ze nie mialem zamiaru wyrzadzic lady Phaedrze zadnej szkody. Nash zerwal sie z krzesla. - Tak, o Brook Street - przytaknal, po czym jal przemierzac nerwowo pokój. - Co innego móglbym miec na mysli? 261 Talbot usmiechnal sie slabo. - Nie bylem pewny - odparl, takze wstajac. - Mialem bowiem przyjemnosc uczestniczyc wraz z lady Phaedra w karcianym przyjeciu. - W rzeczy samej - zauwazyl Nash. - W przyjeciu, podczas którego widziano, jak szepcze jej pan do ucha i tanczy walca, trzymajac ja, jak poinformowala mnie macocha, zbyt blisko siebie. Talbot zmierzyl go jawnie pogardliwym spojrzeniem. - Lady Phaedrze nie wolno wiec tanczyc walca? - zapytal szorstko. - Co za szkoda. Tanczy bowiem cudownie... kiedy juz uda sie ja do tego namówic. Uwazam takze, jesli wolno zauwazyc, ze mloda dama spedzila juz zbyt wiele czasu, nie tanczac. * * * Lord Nash wpatrywal sie przez chwile w Tristana w milczeniu. - Ma pan pojecie, ile czasu minelo, odkad moja siostra wlozyla po raz ostatni piekna suknie i spedzila wieczór na frywolnych rozrywkach? - Powiedzialbym, ze za duzo - odparl Talbot szorstko. - Wlasnie. A skoro to sie zmienilo, chcialbym wiedziec dlaczego. - Nie mam pojecia, sir. Nash zacisnal mocniej szczeki. - Nie, zapewne nie. - Zastanawial sie przez chwile, dobierajac rozwaznie slowa. - Znam pana tylko z tego, co o panu mówia... a nie jest to opinia pochlebna. - Jakie to uprzejme, ze zechcial sie pan mna zainteresowac - zauwazyl chlodno Tristan. 273 Markiz zignorowal sarkazm. - Wiem jednak, ze wczesniej wykazal sie pan odwaga na polu bitwy. Niedostatki rozsadku nadrabia pan najwidoczniej brawura. A to juz cos o panu mówi. - Móglby pan przejsc laskawie do rzeczy? - zapytal Tristan lodowatym tonem. - Gdzies tam chodzi sobie swobodnie morderca i nawet tak tepy osiol jak ja smie zywic nadzieje, ze zdola pomóc w jego schwytaniu. Mial racje. Co wiecej, nie minely jeszcze dwa lata, od kiedy Nash odbywal taka sama rozmowe z bratem swojej zony, lecz wtedy to jego przepytywano, i nie bez powodu. Wyczuwal, ze Talbotem, pomimo gladkich manier, nielatwo byloby manipulowac. Zza calej tej nonszalancji przeblyskiwalo bowiem cos niebezpiecznego i choc Talbot kilka ostatnich lat spedzil, uganiajac sie bez opamietania za spódniczkami, jego wyczyny podczas greckiego powstania zdazyly obrosnac legenda. Podobnie jak nagly wyjazd z Grecji po tym, gdy Grecy, zdobywszy po krwawym oblezeniu Tripolis, wymordowali wszystkich Turków i Zydów, powoli torturujac nawet kobiety i dzieci. Talbot byl najwidoczniej wsród tych, którzy zmienili blyskawicznie front, porzucajac traktowana z przesadnym romantyzmem sprawe grecka. Nash uwazal, iz dobrze to o nim swiadczy. Musial tez przyznac, ze sadzac po tym, jak bardzo Talbot staral sie ukryc, co naprawde czuje, gdy wypytywal go o Phaedre, i po paplaninie Edwiny, pomiedzy jego siostra a tym mezczyzna moglo naprawde cos byc. I wcale mu sie nie podobalo, ze musi polozyc temu kres. 274 Dano mu czas, by nieco ochlonal, gdyz do salonu wszedl Vernon ze szczotka i zajal sie zbieraniem szczatków kuli. Z prochu powstales, w proch sie obrócisz, pomyslal, przygladajac sie, jak lokaj zamiata. Nic - nawet solidne drewno czy tez zmienione w bryle lodu serce - nie trwa wiecznie. Gdy tylko Vernon wyszedl, spojrzal znów na Talbota. - Rozmowa skonczona, sir - powiedzial spokojnie. - Moze pan isc, odnalezc de Vendenheima i schwytac morderce. Prosze tylko nie... - zamilkl, zazenowany i odwrócil wzrok. - Co mianowicie? - zapytal Talbot cicho. Nash przelknal mocno, chrzaknal i spojrzal na nieoczekiwanego goscia. - Na milosc boska, niech pan nie skrzywdzi mojej siostry, Talbot - powiedzial. - Dosc sie juz wycierpiala. Jesli chce pan zabawic sie z ladna niewiasta, prosze znalezc sobie inna. Phaedra nie zasluguje, by ja w ten sposób traktowac. Talbot wbil w niego wzrok. - Uwazam, sir, ze panska siostra jest kobieta bardzo silna - powiedzial po chwili. - Silniejsza, niz bylby pan sklonny jej to przyznac. Lecz Nash potrzasnal glowa. - Oto dowód na to, jak malo ja pan zna, Talbot - powiedzial. - Za starannie wypracowana fasada kryje sie bowiem niewiasta krucha jak szklo. Talbot wpatrywal sie przez chwile w przestrzen przed soba, jakby rozwazal to, co wlasnie uslyszal. - Musze wyznac, Nash, ze nie postrzegam jej w ten sposób. - Podobnie jak wiekszosc ludzi - odparl Nash. - I wlasnie dlatego bede bardzo, bardzo ostrozny, 264 zanim powierze ja innemu mezczyznie. Zrozumial mnie pan? Talbot wydawal sie teraz wielce zaklopotany i bardzo nieszczesliwy. Spuscil wzrok i skinal z lekka glowa. - Sadze, milordzie, ze sie zrozumielismy. - Mam nadzieje, i to ze wzgledu na pana - odparl Nash sztywno. - Bo jesli dowiem sie, ze moja siostra cierpi, nie pozyje pan na tyle dlugo, by o tym opowiedziec. Talbot nie wydawal sie jednak przerazony. - Nie zrobilbym nic, co mogloby przysporzyc lady Phaedrze cierpienia, sir - zapewnil z przekonaniem. - Jesli wiec o to chodzi, panska grozba mija sie z celem. Co powiedziawszy, sklonil sie raz jeszcze i wyszedl spokojnie z salonu, stawiajac dlugie, swobodne kroki. * * * Dziewczyna lezala naga na waskiej pryczy, wsparlszy brode na zlozonych dloniach. Promien popoludniowego slonca padal na jej plecy i posladki, oswietlajac znaczace skóre pregi. Stara kobieta, pochylajaca sie nad dziewczyna, zacmokala wspólczujaco, dotykajac zmoczona w chlodnej wodzie szmatka skóry w miejscach, gdzie cialo zaczynalo puchnac i siniec. Dziewczyna wzdrygnela sie i syknela z bólu. - Lez spokojnie, Floro, bo cie tu znajdzie - wyszeptala starucha. - Spadnie na ciebie jak jastrzab 1 wydlubie ci oczy. - To nie moja wina! - zaszlochalo dziewcze, wtulajac twarz w ramie. - Ten przeklety dran zu 276 pelnie oszalal, Hettie. A ja... nie moglam juz tego zniesc. Za pózno bylo ja uciszac, drzwi otwarly sie bowiem gwaltownie i na progu pojawila sie wysoka, szczupla kobieta o bardzo jasnych wlosach, kontrastujacych z czarna suknia z bombazyny. Dziewczyna zalkala i odwrócila twarz do sciany. - Co tu sie dzieje? - Madame Vostrikova wskazala palcem dziewczyne, a rubin w jej pierscieniu pochwycil promien swiatla, rzucajac na sciany czerwone niczym krew blyski. - Dlaczego Flora jest tutaj, zamiast pracowac na górze na swoje utrzymanie? Starucha odstawila miske i recznik i sie zawahala. - Zadalam ci pytanie. - Madame weszla glebiej do pokoju i uniosla dlon. Stara kobieta zamrugala przestraszona. - Lord Horrowood odeslal ja na dól, madame. Flora sie rozchorowala. - Rozchorowala? - powtórzyla burdelmama lodowato. - Jesli ta mala dziwka okryla mnie hanba, lepiej, zeby choroba okazala sie smiertelna. - Zemdlala, to wszystko - odparla starucha. - Horrowood zbyt brutalnie sie z nia obchodzil, i tyle. Te rany moga sie paskudzic. Przez dobry tydzien nie bedzie mogla usiasc bez bólu na tylku. Madame podeszla z wolna do stolu, a potem wyciagnela blyskawicznie reke i chwycila garsc bujnych, zlotorudych wlosów dziewczyny. Pochylila sie nad nieszczesna, ta zas jela strzelac oczami na boki niczym sploszony kon. - Posluchaj, mala dziwko, i zrozum mnie dobrze - wyszeptala. - Lord Horrowood jest mi potrzebny, tobie zas placi sie za to, zeby do mnie wracal, slyszysz? 266 - To nie tak, ze nie próbowalam, pani - wykrztusila dziewczyna. - Przysiegam, ze sie staralam. Ale ten bat... wzial najwiekszy... i ja... nie wytrzymalam. - Ty nikczemna mala ulicznico. - Madame pchnela dziewczyne, wciskajac jej twarz w posciel. - Wyciagnelam cie z rynsztoka, ubralam, nakarmilam i dalam dach nad glowa, a ty tak mi sie odwdzieczasz? - Przepraszam - zalkala dziewczyna z twarza wcisnieta w prycze. - Pójde sobie. Tylko... prosze pozwolic mi odejsc, dobrze? Wole zadzierac kiecke za trzy pensy na Brick Lane. Madame rozesmiala sie szczerze. - Och, to fantazja, warta tyle, co te Horrowooda - odparla. - A teraz wstan, ubierz sie i wracaj do pracy, bo inaczej baty, które dostalas od Horrowooda zbledna w porównaniu z tymi, jakie wymierze ci wlasnymi rekami. - Taak - wyjakala dziewczyna, szlochajac. - Tak, madame. * * * Melancholijne tykanie wysokiego skrzynkowego zegara zdawalo sie odmierzac cisze, panujaca w salonie owdowialej lady Nash, zwiekszajac poczucie nadciagajacej katastrofy. Phaedra, zniecierpliwiona, usiadla prosto na krzesle i jela wygladzac po raz kolejny faldy sukni. - Pomyslcie tylko! - Lady Nash skubnela nerwowo brzeg koronkowej chusteczki. - Dzentelmen przychodzi z wizyta do Phaedry! Phoebe pochylila sie i siegnela po kolejne cytrynowe ciasteczko. Podano je tego dnia wczesniej, ulegajac jej blaganiom. 278 - Cóz, nie wiem, czy mozna nazwac Avonclif-fe'a dzentelmenem - zauwazyla, przygladajac sie ciastku. - Lecz jest z pewnoscia przystojny. Phaedra wyrwala jej ciastko z reki. - Musisz wyjesc najlepsze biskwity, Phee, zanim w ogóle sie tu zjawi? - zganila siostre. - Lord Avoncliffe jest w kazdym calu dzentelmenem. A jego wyglad nie ma dla mnie znaczenia. Phoebe przygladala sie jej przez chwile uwaznie. - Dla mnie z pewnoscia by mial. - Jest taki sniady - zauwazyla ich matka z niejakim zaklopotaniem. - Slyszalam tez, ze zadaje sie z bardzo nieciekawymi ludzmi. A pani Hendrick przysiega, ze lady Hauxton byla w polowie Cyganka. Niemniej... Niemniej, uzupelnila w myslach Phaedra, jego ojciec jest bogaty, a moja córka zdesperowana. Nie powiedziala tego na glos, usmiechnela sie jedynie z oddaniem. - Rzeczywiscie, jego pochodzenie jest dosc nietypowe - odparla. - Nie musisz sie jednak tym klopotac, mamo. Przychodzi jedynie po to, by podziekowac za pomoc, jakiej udzielilam jego ojcu. Jestem pewna, ze przez mysl mu nie przeszlo, by sie o mnie starac. Lady Nash nie wydawala sie przekonana. - Nie wspominalas przypadkiem, ze chcesz zabrac go na spacer po ogrodzie? Phaedra sie zawahala. Potrzebowala chwili sam na sam z Tristanem, aby wypytac go, czego dowiedzial sie od de Vendenheima i zapewnic, ze ostatnia noc... cóz, ze oboje nie maja czym sie martwic. Z poczatku uznala, ze to, co sie wtedy wydarzylo, bylo anomalia, czyms pieknym i ulotnym jak swietlik. Nalezalo cieszyc sie nim przez chwile, 268 a potem wypuscic. Lecz Tristan ja zaskoczyl. To, co powiedzial na pozegnanie, sugerowalo, iz chcialby jeszcze raz sie z nia spotkac. Wydawal sie nawet odrobine dotkniety, ale chodzilo byc moze o to, ze na skutek jej wahania ucierpiala jego me- ska duma. Bez watpienia kobiety zazwyczaj slaly mu sie do stóp. Lecz to, czego pragnelo kazde z nich, nie mialo teraz znaczenia. Rozmowa z Zoe uswiadomila jej, jak bardzo ryzykowalaby, spotykajac sie z nim nadal sam na sam. Ze wzgledu na Priss... i Millie... zamierzala nalegac, by informowal ja na biezaco o postepach w sledztwie. Zawarli uklad. Przez miesiac nie bedzie wchodzila mu w droge - tym bardziej ze i tak nie udalo jej sie wiele osiagnac - musi jednak nalegac, by Tristan od czasu do czasu ja odwiedzal. A jesli jej matka i Phoebe zaczna doszukiwac sie w tym czegos wiecej, niech i tak bedzie. Dla dobra Priss stawi czolo docinkom Phoebe i oczekiwaniom matki. Oczekiwaniom, które nie zostana spelnione. Tik-tak, tik-tak. Zegar tyka coraz glosniej, pomyslala. - Rany, mamo, jak dlugo musimy czekac? - Ostry glos Phoebe przerwal cisze. - Nie mozemy choc napic sie herbaty? Lady Nash zerknela na zegar. - Jeszcze nie, skarbie, poniewaz... Przerwano jej, gdyz do salonu wszedl lokaj, niosac na tacy wizytówke. Trzecia tego popoludnia. Mimo to serce Phaedry podskoczylo z nadzieja. Kamerdyner skonil sie przed lady Nash. - Ksiezna Reyferry, madame - zaintonowal spiewnie - i jej siostrzenica, lady Anne Jenkins--Smythe. 280 - Boze, a ja mam na sobie prawie najlepsza muslinowa sukienke! - zawolala ze zgroza Phoebe. Dlon lady Nash, trzymajaca karte, zadrzala. Odrzucila jednak wizytówke. - Nie, Winstonie - odparla pospiesznie. - Nie ma nas. - Nie ma nas dla ksieznej Reyferry? - Phoebe chwycila porecz fotela matki. - Zwariowalas, mamo? Lady Nash zacisnela usta i potrzasnela glowa. - Przykro mi, Phoebe - oparla. - Jak powiedzialam, musimy poswiecic lordowi Avoncliffe cala uwage. - Ale ja tak chcialam dostac zaproszenie na jej bal! - Phoebe wydela usta. - Doprawdy, mamo, pozostali, których odprawilas, nie byli wazni, lecz ja musisz przyjac. To dla mnie wielka szansa. Lady Nash pochylila sie i zalozyla córce za ucho niesforny lok. - Musimy myslec o Phaedrze, kochanie - odparla uspokajajaco. - Nie miala takich szans jak ty. Winston uklonil sie raz jeszcze i wyszedl. Phoebe opadla na krzeslo. Tik-tak, tik-tak. Zegar wybil godzine - zbyt pózna, jak na popoludniowa wizyte. Phoebe pochylila sie i porwala znowu ciastko. - Mówie wam, on nie przyjdzie - powiedziala, spogladajac msciwie na siostre, a potem wbila w ciastko ostre, biale zabki. Zegar nie przestawal tykac, a cisza stawala sie z kazda chwila bardziej przytlaczajaca. Phoebe miala racje. Nikt wiecej nie przyszedl. 270 * * * Tristan stal na Grosvenor Square, opierajac sie lokciem o zelazna porecz i przygladajac, jak Calli-dora próbuje dosiegnac aksamitnym pyskiem nielicznych zdzbel rosnacej po drugiej stronie ogrodzenia trawy. Popoludnie minelo, pomyslal, spogladajac w dól Brook Street. Uswiadomil sobie, ze zmarzl. Zsunal stope z podmurówki ogrodzenia. Palce, zacisniete kurczowo na wodzach, zesztywnialy z wysilku. A moze z powodu szarpiacej nerwy niepewnosci. Boze swiety! Nie byl typem mezczyzny niepotra-fiacego podjac decyzji. Nie bylo powodu rozpaczac ani sie wsciekac, gdyz Nash nie odebral mu czegos, co kiedykolwiek posiadal. Dlaczego sterczy zatem jak kretyn, gapiac sie na drzwi jej domu i wyobrazajac sobie, co mogloby byc? Skad to uczucie mrocznej, nabrzmiewajacej pustki? Dziwne, lecz czul sie jak wtedy, kiedy przygladal sie, jak sluzacy znosza kufry jego matki. Czy Phaedra na niego czekala? A moze nie zauwazyla nawet, ze zawiódl? Obserwowal przez cale wczesne popoludnie, jak przedstawiciele towarzyskiej smietanki skladaja jakze niestosownie nazwane „poranne" wizyty. Przed drzwiami domu Northamptonów zatrzymaly sie kolejno trzy piekne powozy, a ich wytwornie odziani pasazerowie wspieli sie po schodkach, by po chwili z nich zejsc. Tristan prychnal i pogladzil smukla, czarna szyje Callidory. Jesli pasazerowie tych opatrzonych herbami powozów zostali odprawieni, oznaczalo to, iz jego nadzieje byly jeszcze bardziej nieuzasadnione, niz mu sie zdawalo. Jednak nadzieja - czy 282 tez jej brak - nie miala zbyt wiele wspólnego z tym, ze stal teraz posrodku Mayfair z wlosami rozwiewanymi przez wiatr i Callidora czekajaca niecierpliwie na posilek. Przywykl do tego, ze jest niechetnie widziany. Mimo to zamiast wejsc, sterczal tutaj z dlonmi zgrabialymi z zimna i ciezkim sercem, poniewaz w glebi duszy doskonale wiedzial, ze Nash ma racje. Podobnie jak jego ojciec, lord Hauxton. Nawet gdyby otwarto przed nim drzwi domu Northamptonów, i tak nie powinien przekraczac ich progu. Nie bal sie Nasha, lecz tego, iz moze skrzywdzic dziewczyne, która na to nie zasluzyla. Choc jego intencje byly czyste, to zycie nieustabilizowane, obecna zas misja niebezpieczna. Czy naprawde chcial ja w to angazowac? I czy chcial jej? Zaczynal sie obawiac, ze tak jest w istocie. Niektórzy mogliby jednak powiedziec, ze jest zepsutym do szpiku kosci rozpustnikiem, który nie bedzie w stanie dac Phaedrze tego, czego dziewczyna potrzebuje i na co zasluguje. Lecz to i tak bez znaczenia. Phaedra postawila sprawe jasno: nie zyczy sobie wyjsc za maz. W pierwszej chwili uznal, ze doskonale sie sklada. Lecz teraz sie zastanawial, skad bierze sie ten opór, a fakt, iz sprawa az tak nie dawala mu spokoju, stanowil powazne ostrzezenie. Niewiasta krucha jak szklo. Nash mial racje takze pod tym wzgledem, pomyslal, przygladajac sie, jak sluzaca o wlosach przypominajacych pakuly zamiata próg domu Northamptonów. To wstyd, ze nie domyslil sie, jaka jest naprawde Phaedra, póki ktos inny nie rzucil mu tego w twarz. Moze, jak go oskarzyla, nie byl w stanie patrzec dalej, jak tylko na jej biust. 272 Tymczasem wystarczylo dobrze sie przyjrzec, aby zobaczyc melancholie czajaca sie za stanowczym spojrzeniem niebieskich oczu. Kobieta nie dokonywala równie chlodnych i trudnych wyborów, jesli nie miala po temu dobrego powodu. Jej brat powiedzial, ze zostala kiedys okrutnie zraniona. Nietrudno zgadnac, co musialo sie stac. Ktos obiecal jej dozgonna milosc, zdobyl zaufanie rodziny, a potem wzial to, o co mu od poczatku chodzilo, i zniknal, prawdopodobnie lamiac jej przy tym serce. Tristan zastanawial sie, czy dran jeszcze zyje. Malo prawdopodobne, uznal, wspomniawszy wyraz oczu markiza. I bardzo dobrze. Bo gdyby okazalo sie, ze jest inaczej, odczuwalby nie lada pokuse, by samemu wymierzyc lajdakowi kare. Nie z powodu zaborczosci czy zle ulokowanej meskiej dumy - do nich nie mial bowiem prawa. Zatluklby lobuza z powodu tego, czego ja pozbawil. Szans na szczesliwe zycie. Milosci. Nadziei na cos lepszego niz potajemne schadzki z oslawionym londynskim bawidamkiem. Choc jesli chodzi o zaspokojenie fizycznych potrzeb, nie mogla trafic lepiej. Nie zdolalo go to jednak pocieszyc. Po raz pierwszy w zyciu wstydzil sie tego, kim sie stal. Ostatnia nadzieja spragnionych przyjemnosci dam. A nazywajac rzecz po imieniu: meska dziwka. Przygladal sie beznamietnie, jak za oknami pokoju na pietrze zapala sie swiatlo. Zapewne byla to sypialnia. Moze nawet Phaedry. Przymknal oczy i wspomnial chwile, gdy sie dla niego rozbierala. Oczami wyobrazni ujrzal, jak zdejmuje muslinowa suknie, a potem koszule. Wyciaga szpilki z kasztanowych wlosów, które opadaja ciezka fala az 273 do pasa. Boze, jesli powolales kiedys do zycia kobiete, stworzona do tego, by zamknac ja w uscisku meskich ramion, to byla nia z pewnoscia Phaedra. Zegar u Swietego Jerzego wybil godzine. Jego dzwiek niósl sie, zalobny i gluchy, pod niebem z olowiu. Tristan wyjal z kieszonki zegarek, zerknal na niego i zaklal. Spózni sie na spotkanie w kawiarni w St. James, gdzie zamierzal odnowic zna- jomosc z kolega ze szkoly... i klientem Vostriko-vej. Beda zartowali, rozmawiali o kobietach, a potem pójda na kolacje i moze do salonu gry. A jesli dopisze mu szczescie, rozmowa zejdzie na temat miejsc, gdzie mezczyzna moze zaspokoic nieco bardziej wyrafinowane potrzeby. Powodowany impulsem, wyjal z kieszeni opaske z koronki i zóltego jedwabiu i spojrzal na nia, tak niewinna i nieskalana na jego szerokiej dloni. Rózyczka nadal zwisala na jednej nitce, nieustepliwa niczym jego niemadre zadurzenie. Wykradl podwiazke tego dnia, kiedy zszywala mu rane, i nadal nie bardzo wiedzial dlaczego. Teraz, powodowany kolejnym impulsem, zawiesil delikatna szmatke na jednym z pretów ogrodzenia, jakby zamierzal ja tam zostawic. Szybko zmienil jednak zdanie i wsunal podwiazke z powrotem do kieszeni. Callidora westchnela przeciagle, po czym chwycila aksamitnymi wargami ostatnia kepke trawy i spojrzala z ukosa na pana. Tristan poderwal klaczy leb i przesunal znów dlonia po gladkiej szyi zwierzecia. - Chodz, staruszko - powiedzial, wsuwajac stope w strzemie. - Nie mamy po co dluzej tu sterczec. Rozdzial 10 Powiadaja, ze slowa umierajacego wymuszaja uwage niczym gleboka harmonia. Pihaedra przetrwala nastepne tygodnie, skrywajac ze stoickim spokojem ból i zniecierpliwienie. Kiedy szalone, rozpasane sny budzily ja w srodku nocy, wstawala i obmywala twarz zimna woda, a potem zmuszala sie, by przeczytac rozdzial z Wedrówek pielgrzyma Johna Bunyana. Wszystko, byle nie myslec o Tristanie Talbocie i spotkaniu, do którego nie doszlo. Matka nie byla jednak w stanie o tym zapomniec, poklepywala bowiem Phaedre co chwila po ramieniu, jakby byla znów dzieckiem, powtarzajac, ze stacja na lepszego adoratora. Marna pociecha. Rankiem w dniu balu u lady Kirton, dwa tygodnie po tym, jak spedzila noc w ramionach Tristana, obudzil ja bolesny skurcz w brzuchu. W bladym swietle wczesnego poranka zwlokla sie z ciezkim sercem z lózka i podeszla do umywalni, by sie przekonac, ze jej obawy sie sprawdzily. Krew miedzy nogami stanowila niezbity dowód, ze jej lono pozostaje puste. Osunela sie na kleczki, lkajac rozpaczliwie. To nie mialo sensu. Och, wiedziala, ze tak jest! Powinna dziekowac Bogu, ze ocalil ja przed skut 286 kami glupoty. Grzesznych, nieobliczalnych namietnosci. Tylko ze jakos nie uwazala, by dopisalo jej szczescie. To byla tragedia - jedna z mniejszych, to prawda - niemniej tragedia. Wstala z trudem i choc ledwie widziala przez lzy, zwinela plótno i tak zabezpieczona, wsunela sie na powrót do lózka. Wcisnela twarz w poduszke, pograzajac sie w zalu nad soba. Tym razem dala jednak upust cierpieniu. Plakala tak, jak nie zdarzylo jej sie plakac, odkad byla mala dziewczynka. Chciala urodzic dziecko Tristana. Myslala o tym od dwóch tygodni, kryjac to pragnienie gleboko w sercu i zdajac sobie sprawe, ze cos takiego nie jest mozliwe. Holubila jednak w podswiadomosci nadzieje... póki nie zobaczyla krwi. Nie wiedziala, jak Tristan zareagowalby na wiesc o tym, iz uczynil ja brzemienna, i prawde mówiac, niewiele ja to obchodzilo. Moglaby wychowac dziecko sama. Tym razem byla tego pewna. A jesli chodzi o skandal - zawodzenie matki, rozczarowanie Stefana, nawet to, ze zniszczylaby szanse Phoebe - nic nie mialoby znaczenia, gdyby tylko mogla przytulic wlasne dziecko. Och, byloby to zle. I samolubne. Lecz wcale by o to nie dbala. Miala dosc bycia Phaedra Szlachetna. Phaedra Posluszna. Jednak nie dano jej szansy. Ledwie zdazyla sie wyplakac, a potem pospac na tyle dlugo, by zeszla jej z twarzy opuchlizna, a juz Phoebe wpadla tanecznym krokiem do sypialni, rozprawiajac o tym, która suknie wlozy na bal u lady Kirton, o kwiatach i przypochlebnych bilecikach, jakie otrzyma nastepnego dnia. - Dzentelmeni przysylaliby kwiaty takze tobie - zaszczebiotala matka przy sniadaniu - gdybys tylko troche sie postarala. 276 - Phaedra nie musi sie starac - oswiadczyla zlosliwie Phoebe - skoro Zoe Armstrong robi wszystko za nia. I bylo w tym troche prawdy. Podczas pierwszych tygodni przyjaciólka potraktowala zadanie uczynienia z Phaedry gwiazdy sezonu calkiem powaznie. W domu co dzien pojawialy sie nowe suknie i fatalaszki, ozdobione koronka i falbankami, w kolorach od mieniacego sie blekitu po najglebszy szmaragd, zas zaproszenia, przedtem nieodmiennie odrzucane, byly teraz przyjmowane - za namowa Zoe, a czasami w wyniku jej polajanek. Zatem, gdy sezon na dobre sie rozpoczal, Phaedra zaczela bywac. Okulary zostaly w domu, a ona troche tanczyla, ani troche nie flirtowala i przygladala sie, jak wyraz zmartwienia znika stopniowo z twarzy brata, choc zdawal sobie zapewne sprawe, ze wciaz wypatruje Tristana. Na prózno jednak. Pod kuratela Zoe - czasami dosyc stanowczo egzekwowana - nauczyla sie pokazywac dekolt jesli nie z duma, to przynajmniej bez zazenowania, i trzepotac kokieteryjnie wachlarzem. Uswiadomila sobie takze, iz nie musi sie juz obawiac, ze ulegnie kazdemu przystojniakowi, który popatrzy na nia z aprobata. Och, dawna czujnosc pozostala, chociaz srodki obrony nieco sie zmienily. Porzucila szare suknie i przestala obwiazywac biust. W ich miejsce pojawilo sie jakze oswiecajace przekonanie, ze zmyslowosc nie jest grzechem, zas namietnosc, która uwazala kiedys za niedajaca sie opanowac, znalazla sobie jeden obiekt. Choc z drugiej strony swiadomosc, iz jest prawie zakochana w hultaju, nie byla szczególnie pocieszajaca. Zadurzona w beztroskim szelmie, który nie stawial sie na umówione 288 spotkania i zapewne nie dotrzyma tez innych obietnic. Próbowala przyjac do wiadomosci mozliwosc, iz Millie nigdy nie wróci. Priss bedzie dorastala bez ojca i matki, a Phaedra bedzie zmuszona czuwac nad nia na odleglosc. Rozumowo rzecz ujmujac, zdawala sobie sprawe, ze prowadzi walke nie tyle w imieniu Priscilli, co wlasnym, choc swoja wojne przegrala dawno temu. Jej serce pozostawalo jednak gluche na argumenty. To dziwne, ale wierzyla, ze Tristan jej nie zawiedzie. Obiecala, ze da mu miesiac, i byla przekonana, ze on dotrzyma umowy. Moze nie informuje jej na biezaco, jak obiecal, a juz na pewno znudzilo mu sie flirtowanie z nia, lecz byl z pewnoscia lepiej przygotowany, by znalezc Millie. Lecz kiedy minely trzy tygodnie, a on nie odezwal sie nawet slówkiem, poczula ze traci pielegnowana starannie nadzieje i ze ogarnia ja rozpacz. W dniu wyczekiwanego od dawna balu u lorda i lady Blaine szla wraz z Zoe Bond Street. Phoebe zostala w lózku, zmozona przeziebieniem albo tez znuzona walcowaniem do trzeciej nad ranem - zalezy jak na to patrzec - i Phaedre wezwano, by przymierzyla za siostre suknie. - Pamietaj, Phae, ugnij troche kolana, inaczej suknia bedzie za dluga - blagala Phoebe, machajac z lózka chusteczka. - Ta kocica Eliza rozpowie wszystkim w Brierwood, ze przyszlam ubrana jak wiesniaczka. -1 kup tez cos dla siebie, moja droga... Moze nowy kapelusz? - zawolala matka, siedzaca przy lózku chorej córki. - Panno Armstrong, prosze dopomóc jej w wyborze. Pani ma tak doskonaly gust. 278 - Och, i moje zólte pantofelki! - wykrzyknela Phoebe. - Na ogrodowe przyjecie u cioci Henslow w sobote. Odbierzesz je, prawda, Phae? - Dobrze - odparla Phaedra i pociagnela Zoe ku drzwiom. Lepiej uciec, nim lista zakupów sie wydluzy. - Zaluje, ze nie bedzie cie dzisiaj u Blaine'ów - powiedziala do przyjaciólki, kiedy ruszyly wreszcie Brook Street, strzezone przez podazajace za nimi pokojówki. - Ja takze - odparla Zoe ponuro. - Lecz musze byc tam. - Wskazala elegancki budynek o dwu frontonach, który Phaedra czesto mijala. Phaedra odwrócila sie i przyjrzala domowi. - Czy to nie rezydencja hrabiny Kildermore? - spytala. - Matki lorda Roberta? - Nie, dom nalezy do jej najstarszego syna, obecnego markiza Mercera - odparla jeszcze bardziej posepnie Zoe. - Chodze tam z papa co roku. Na urodzinowe przyjecie hrabiny. - A wolalabys nie isc? - Phaedra odwrócila glowe i spojrzala na przyjaciólke. - Nie wiem, co bym wolala. - Zoe wydawala sie nienaturalnie cicha. - Ty przynajmniej wiesz. W idealnym swiecie pragnelabys Avoncliffe'a, choc on na ciebie nie zasluguje, zwazywszy, ze tak zniknal bez slowa. Phaedra zerknela na przyjaciólke spod oka. Klócily sie juz o to wiele razy i Phaedra miala dosc udawania, ze Zoe sie myli. - Tesknie za nim - przyznala spokojnie. - Brakuje mi jego szelmowskiego usmiechu i cieplej, sniadej skóry. Zmarszczek w kacikach oczu. Och, wiem, ze to bezwstydny lajdak, ale i tak za nim tesknie. Czy jestem az tak niemadra i naiwna? 290 - Owszem - przyznala z pochmurna mina Zoe. - A ja zaczynam wierzyc, ze ze mna jest tak samo. Na Bond Street otrzasnela sie jednak z przygnebienia i naklonila Phaedre, aby kupila slomkowy kapelusz z szeroka niebieska wstazka która, jak zapewniala, doskonale uwydatnia blekit oczu Phaedry. Nastepnie odebraly pantofelki Phoebe i wstapily do modniarki, która dokonala ostatnich poprawek w sukni Phoebe i obiecala, ze przysle gotowa po poludniu. - Pora na lody - powiedziala Zoe, gdy wyszly ze sklepu. - Pewnego dnia sama zmienisz sie w lód - zazartowala Phaedra. -1 utyjesz. Lecz Zoe nie zareagowala na zart. Zdziwiona Phaedra obejrzala sie na przyjaciólke i zobaczyla, ze spojrzenie dziewczyny spochmurnialo. - Patrzcie, patrzcie - wymamrotala pod nosem. - Widze, ze Avoncliffe wrócil do starych przyzwyczajen. Phaedra odwrócila wzrok i z zamierajacym sercem spostrzegla, ze Tristan zdaza ku nim ulica, rozesmiany, z odrzucona w tyl glowa i blyszczacymi wesoloscia oczami. W zgieciu lokcia niósl dwa pudla na kapelusze, prowadzac pod ramie piekna, ciemnowlosa kobiete po trzydziestce. Szla ze wzrokiem utkwionym w jego twarzy. - A to dran - wymamrotala Zoe, a potem uniosla dlon i zawolala wesolo. - Avoncliffe! Och, Avoncliffe! Jak sie pan ma? Zobaczyl je i omal sie nie potknal. Phaedra wyczula, ze sie zawahal. Zoe nie zostawila mu jednak wyboru: musial podejsc i sie przywitac. Lecz nie usmiechal sie juz tak radosnie, a jego towarzyszka wydela z lekka usta. 280 - Dzien dobry, panno Armstrong - powiedziai, klaniajac sie. - Lady Phaedro, jak sie pani ma? - Calkiem dobrze - odparla Phaedra, zaskoczona tym, iz czuje sie az tak zazdrosna. - Znacie, panie, moja przyjaciólke, pania Nebbett? - zapytal. - O, wie pan, jak to jest z nami, niemadrymi de-biutantkami - odparla Zoe beztrosko. - Prawie nie znamy nikogo po trzydziestce. Jak sie pani ma? Oczy pani Nebbett zablysly na te zlosliwosc. Tristan przedstawil sobie czym predzej panie. Zoe i Phaedra dygnely, podobnie pani Nebbett, lecz usmiech, jaki ukazal sie przy tym na jej twarzy, byl sztuczny i niedbaly. Z pewnoscia ma do roboty cos lepszego, niz stac tu z nami na ulicy, pomyslala Phaedra zlosliwie. - Maz pani Nebbett pracuje dla mego ojca - zauwazyl konwersacyjnym tonem Tristan. - Doprawdy? - zdziwila sie Zoe. - Domyslam sie, ze nie przepada za towarzyszeniem zonie podczas zakupów? - Konczy ostatnio prace o niemozliwie póznej godzinie - odparla dama. - Potrzebowalam, by ktos pomógl mi dzis przy sprawunkach, i Avonclif-fe uprzejmie sie zaoferowal. - Cóz, czasami praca musi ucierpiec, jesli jest po temu dobry powód - odparl Tristan radosnie. - A piekna dama to zawsze dobry powód, przynajmniej ja tak uwazam. Zoe przygladala mu sie przez chwile otwarcie. - Tak, slyszalam, ze znalazl pan sobie zajecie, Avoncliffe - zauwazyla. - Cywilizacja, która znamy, nieodwolalnie sie zmienia, czyz nie? 292 Pani Nebbett, nadal uczepiona ramienia Tristana, wygladala na z lekka oburzona. - Doprawdy, lord Avoncliffe jest teraz asystentem podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. - Zerknela na niego z oddaniem, a ciemne loczki wokól jej twarzy podskoczyly. - To bardzo wazne stanowisko... i ma sie do czynienia z wieloma tajnymi sprawami. - A ja sobie wyobrazalam, ze czysci tam paleniska i ostrzy olówki - zauwazyla, spogladajac na Tristana szeroko otwartymi oczami. Tristan sie rozesmial. - Och, pomagam do czasu, az ojciec poczuje sie lepiej - wyjasnil, wsuwajac sobie dlon towarzyszki glebiej pod ramie. - A jak móglbym bardziej sie przydac, niz towarzyszac pani Nebbett w jej wedrówce po Bond Street? - Tak, kazdy powinien robic to, na czym zna sie najlepiej - oznajmila z przekonaniem Zoe. Rozmowa zostala jednak przerwana, gdy podszedl do nich lokaj odziany w czerwony kubrak i szare spodnie do kolan - liberie, której Phaedra nie rozpoznala. Sklonil sie Tristanowi i obrzucil przepraszajacym spojrzeniem panie. - Prosze wybaczyc, milordzie - powiedzial. - Pemberton polecil mi, bym pana odszukal i poinformowal, ze jest pan pilnie potrzebny przy Ca-vedish Square. Sprawa wagi panstwowej. - Cóz, obowiazek wzywa! - wykrzyknela Zoe radosnie. Pomachala obojgu na pozegnanie i ujela Phaedre pod ramie. - Zycze milego dnia... ale, pani Nebbett! U Watsona maja dzis wyprzedaz zakardów. To tylko dwa domy dalej. Nie powinna pani tego przeoczyc. 282 - Zakardów? - Tak, pieknie rozswietlaja cere - odparla Zoe z mina niewiniatka. - Ciotka twierdzi, ze potrafia odjac kobiecie piec lat. Po czym odeszla, pociagajac za soba Phaedre. Pani Nebbett zostala, spogladajac za nimi z otwartymi z lekka ustami. - To nie bylo mile, Zoe - syknela Phaedra, kiedy sie oddalily. Zrenice Zoe zwezily sie. - Nie mialas ochoty wydrapac jej oczu? Kiedy Phaedra sie nie odezwala, szarpnela ja za ramie i odwrócila ku sobie. - Powiedz, Phae! - zazadala. - No juz, przyznaj sie. Mialas ochote zetrzec jej z twarzy ten glupawy usmieszek... a przynajmniej taka mam nadzieje. - Zoe! - Nie, posluchaj - przerwala jej przyjaciólka z zapalem. - Wiem, ze sie w nim zakochalas, i to on jest za to odpowiedzialny, nie ty. To on cie pocalowal, i to nie raz. A nie nalezysz do kobiet, które traktuja takie rzeczy lekko. Chocbys byla jalowa jak pustynia, zaslugujesz na cos lepszego z jego strony niz znikanie bez pozegnania i narazanie cie na spotkanie oko w oko z ta kocica. Jednak Phaedra byla najwidoczniej tego rodzaju kobieta. Tristan o niej zapomnial i wcale nie ucieszylo go, ze ja znów spotkal. To bylo bolesnie oczywiste. - Nawiasem mówiac, ona byla przez jakis czas jego kochanka - dodala Zoe msciwie. - Gdy wrócil z wojny, zatopila w nim pazury i zrobila z siebie absolutna idiotke. To niemozliwe, by znowu jej pragnal. - O co tak naprawde ci chodzi, Zoe? - spytala Phaedra znuzona. 294 - Jesli go chcesz, to go sobie wez. - Co? Teraz? - Nie, nie teraz - odparla Zoe niecierpliwie. - Trzeba znalezc sposób - lecz wpierw musisz go ukarac. Sprawic, by cierpial. Zlamac mu serce. Mezczyzni nie szanuja kobiet, które nie potrafia przywolac ich do porzadku. - Nie wiem jak - przyznala. Zoe chwycila ja za ramie. - Baw sie nim - wyszeptala jej do ucha. - Ty jestes kotem, ma chere. A on mysza. Musisz tylko zatopic w nim pazury. Bawic sie nim? Phaedra nie wiedzialaby nawet, jak zaczac. Wrócily w milczeniu na Brook Street, zapomniawszy o lodach. Phaedra zastanawiala sie nad tym, co uslyszala od przyjaciólki. To prawda. Zakochala sie w Tristanie. Nie ma zadnego „prawie". Nie trzeba tez bylo wybuchu Zoe, by sobie to uswiadomila. Wystarczylo, ze zobaczyla kobieca dlon, wsparta poufalym gestem na jego ramieniu, by poczula nie tylko zazdrosc, ale palacy gniew, a zaraz potem smutek, gleboki i od dawna znajomy. Jednak kobieta nie moze wymagac, by mezczyzna dotrzymal czegos, czego nie obiecal. Lub tego, co podsunela jej wyobraznia. Z drugiej strony, Tristan cos jednak jej przyrzekl. Przysiagl, ze odszuka Millie i ze bedzie informowal ja o postepach. Przynajmniej z tej obietnicy mogla go rozliczyc. Odeslanie pani Nebbett do Whitehallu w towarzystwie lokaja ojca zajelo Tristanowi nie wiecej niz dziesiec minut. Ruszyl natychmiast na Caven 284 dish Square. Nie potrzebowal sluzacego, by wiedziec, czemu po niego poslano. W tej chwili nie dbal tez ani troche o pania Nebbett czy informacje, jakie móglby z niej wydobyc. Chcial tylko zobaczyc sie z ojcem. Wparowal do mrocznego holu i zobaczyl, ze gospodyni, pani Wight, poplakuje wsparta na ramieniu Pembertona. Kamerdyner byl blady i wydawal sie wstrzasniety. - Przyszedl pan, sir - powiedzial, podchodzac. - Bogu dzieki. Od razu po pana poslalem, lecz Simpkin nie byl w stanie pana znalezc. - Jest zle, Pem? - wykrztusil, zaciskajac szczeki. - Dosyc. - Pemberton ruszyl ku schodom. - Jego lordowska mosc wypytywal o pana przez caly ranek - kontynuowal, przyspieszajac. - Cóz, ostatni raz godzine temu. Jest z nim teraz doktor Glockner. Mysle, ze to nie potrwa dlugo. Tristan czul sie pusty. Zimny i odretwialy w srodku. - Lecz wczoraj wyraznie mu sie poprawilo - wymamrotal. - Co sie wiec, u licha, stalo? - Doktor powiada, ze ze smiertelnie chorymi czesto tak bywa - odparl Pemberton. - Czuja sie zdecydowanie lepiej, a potem... - Uniósl bezradnym gestem dlon. Tristan skinal glowa i pchnal drzwi prowadzace do sypialni ojca. Te same ciezkie, debowe drzwi, przez które wchodzil i wychodzil w ciagu ostatniego miesiaca, czasami nawet dwa razy dziennie. Prawde mówiac, nie byl w stanie sobie przypo- mniec, by spedzal kiedykolwiek tyle czasu w towarzystwie ojca. Ojciec bowiem w przeszlosci wypelnial niekonczace sie obowiazki wobec Korony, i to one byly wazniejsze. Zawsze one. 296 Wlasnie poczucie obowiazku kazalo mu wezwac w koncu syna, uswiadomil sobie Tristan, spogladajac na blada, niewzruszona twarz umierajacego. Nic, poza poczuciem obowiazku, na które zareagowal. Nie zalowal jednak, ze tym razem podporzadkowal sie zyczeniu ojca. Prawde mówiac, wyzwanie, jakie z soba nioslo, obudzilo w nim cos z dawna uspionego - rodzaj ponurej determinacji. Nie potrafil jednak sie ludzic. Ojciec potrzebowal go, ale nie kochal. Pochyli! sie nad lózkiem i wzial lorda za reke, chlodna juz i bezwladna. Zerknal na lekarza, który odsunal sie z szacunkiem. - Nie - powiedzial cicho i potrzasnal glowa. - Ale nie potrwa to dlugo, milordzie. Tristan zignorowal przedwczesny honor. Przysunal do lózka to samo co zwykle krzeslo i usiadl, czujac sie - zapewne po raz pierwszy w zyciu - stary i znuzony. Spotkanie z Phae niemal zlamalo mu serce i uswiadomilo niezbita prawde. Czy bedzie musial oplakiwac wkrótce kolejna strate? Tymczasem, jakby zostalo to wczesniej uzgodnione, Pemberton wyprowadzil lekarza i zamknal drzwi. Tristan uswiadomi! sobie, ze doktor ma racje. Nawet on by! w stanie uslyszec echo wzbierajacego w gardle Hauxtona smiertelnego jeku. Bóg jeden wie, ze jest to dzwiek, którego nie da sie zapomniec. Po upadku Tripolis trupy zolnierzy lezaly tak gesto, ze nie sposób bylo wejsc za mury, by nie potknac sie o kogos zabitego lub umierajacego. Wydawane przez nich ostatnie tchnienia dobiegaly ze stosu cial niczym upiorne swiadectwo barbarzynskiego konca. A potem zaczelo sie najgorsze - systematyczne mordowanie kobiet i dzieci. 286 Prawda wygladala tak, ze wojny wywolywali ludzie tacy jak Hauxton. Mimo to Tristan wdzieczny byl losowi, ze ojciec umiera we wlasnym lózku, nie majac pojecia o tym, jak naprawde wyglada wojna. Spojrzal na pozbawiona wszelkiego wyrazu twarz Hauxtona. Zblizajaca sie smierc wygladzila skóre, zacierajac slad wszelkiego zmartwienia. Lecz bylo to, oczywiscie, tylko zludzenie. Tristan scisnal dlon ojca. - Jestem tutaj - powiedzial. - Jesli mnie potrzebujesz, jestem. Ku jego zaskoczeniu powieki ojca zatrzepotaly. Z trudem otworzyl oczy, lecz nie byl w stanie skupic spojrzenia. - Tristan. Tristan uscisnal raz jeszcze jego reke. - Boli cie, sir? - zapytal. - Potrzebujesz moze laudanum? - Nie - odparl Hauxton, wykrzywiajac z pogarda usta. - Powiedz mi... - wykrztusil z trudem. - Co... nowego? Praca. Zawsze tylko praca. Ale o czym innym mieliby rozmawiac? Tylko to ich laczylo. Praca stanowila - poza chwila, gdy ojciec wyglosil mu kazanie na temat Phaedry - jedyny wspólny temat. Zatem Tristan jal opowiadac, jak czynil to przez kilka ostatnich tygodni. - Zjadlem wczoraj, jak planowalem, kolacje z Jamesem Ridlerem - opowiadal. - Mam teraz oficjalne zaproszenie do odwiedzenia burdelu Vo-strikovej i, jak to ujal, spróbowania jej towaru. Gdy tylko poczujesz sie lepiej... - Nie. Nie mozna... zwlekac. - Slowa dobywaly sie z jego ust chrapliwe, przerywane ciezkim oddechem. - Co... jeszcze? 298 Tristan nie mial ochoty o tym mówic. - Spedzilem tez ranek z pania Nebbett - powiedzial w koncu. - Wyglada na to, ze w ciagu ostatniego miesiaca stan finansów jej meza wydatnie sie poprawil; twierdzi, ze wygral w karty u White'a. Upewnilem sie tez, ze Nebbett przynosi do domu korespondencje dyplomatyczna. Bez watpienia pokazal ja Vostrikovej. - Kores... - wykrztusil Hauxton. Powieki opadly mu, zakrywajac niemal oczy. - Jaka...? - Doprawdy, sir. To bedzie musialo zaczekac. - Do licha, czy nawet ostatni oddech musi poswiecic Anglii? - Jaka...? - powtórzyl ojciec tak cicho i niewyraznie, ze ledwie go zrozumial. Tristan zamknal oczy i mocno przelknal. - Listy z Whitehallu do naszego czlowieka w Warszawie, sadzac po tym, co znalazlem ukryte w jego biurku - odparl. - Rosjanie próbuja wyczuc, czy Anglia bedzie ich wspierala, jesli wybuchnie wojna. - Przeklety... zdradziecki... dran. - Slabym cialem Hauxtona wstrzasnal dreszcz. - Ufalem... Nebbettowi. Nagle Tristan uswiadomil sobie, dlaczego ojciec sklonil go, by sie zaangazowal. Polityczny instynkt podpowiadal mu widac, ze gdzies w poblizu czai sie zdrajca. Wezwal zatem Tristana - jedyna osobe spoza swego kregu. Niewielka pociecha, pomyslal, spogladajac na umierajacego, dowiedziec sie, ze byl ojcu potrzebny wylacznie jako narzedzie zemsty. Ojciec nadal uwazal go za najemnika - najemnika, któremu placilo sie nie pieniedzmi, lecz aprobata i zainteresowaniem. A tych Tristan rozpaczliwie potrzebowal. 288 Hauxton próbowal cos powiedziec, lecz z gardla dobyl sie jedynie charkot. - Nic nie mów. - Tristan scisnal mocniej reke ojca. - To nie jest konieczne. Potrzebujesz wypoczac. Hauxton zaczerpnal drzacego oddechu. - Ty... ich powstrzymasz - wyszeptal, sciskajac dlon Tristana. - Obiecaj... ze ja powstrzymasz. Powstrzymasz wszystkich. - Tak, sir. - Tristan zwiesil glowe. - Postaram sie, sir. Uscisk reki ojca oslabl. Spoczywala teraz, bezwladna, w dloni Tristana. Charkot w gardle sie nasilil. Oczy pozostawaly na wpól otwarte. Z sercem ciezkim jak olów powlóczac nogami, podszedl do drzwi i wezwal lekarza oraz Pembertona. Kamerdyner rozpial umierajacemu koszule, a doktor wyjal z torby stetoskop. Przystawil do piersi Hauxtona drewniana tube i przez chwile nasluchiwal. - Jest bardzo slaby - powiedzial. - Nie przezyje nocy. Przykro mi. Tristan zasiadl wiec z powrotem na krzesle przygotowujac sie na dlugie, przepelnione smutkiem czekanie. Gdzies kolo pólnocy charkot przeszedl w ciche rzezenie, a potem Hauxton zaczal chwytac powietrze dlugimi, wysilonymi haustami. O trzeciej nad ranem zrobil to po raz ostatni. Tristan zerwal sie z krzesla i pochylony czekal nad lózkiem. Jeszcze jeden oddech, blagal. Jeszcze tylko jeden Jeszcze jedna szansa. To o nia tak naprawde prosil. Mimo wszystkich tych lat dalej pragnal, by ojciec dal mu szanse - na co, nie wiedzial. Lecz Hauxton odszedl. 300 - Przykro mi - powtórzyl lekarz i polozyl ciezka dlon na ramieniu Tristana. Pemberton wyjal chusteczke i wydmuchal cicho nos. Tristan zamknal ojcu oczy i zapial koszule na piersi, zapewniajac zmarlemu - na tyle, na ile bylo to mozliwe - odrobine godnosci. Odwróci! sie do kamerdynera. - Musze teraz wyjsc - powiedzial cicho. - Ty zas bedziesz musial zrobic dla niego cos jeszcze, Pemberton. - Tak, milordzie. Prosze tylko powiedziec. Tristan spojrzal na kamerdynera, a potem na lekarza. - Nie wpuszczaj do domu nikogo - polecil. - Nie mów, ze umarl, a juz na pewno nikomu z ministerstwa. Powiedz po prostu, ze jest zbyt chory, by z nim rozmawiac i zabronilem kogokolwiek wpuszczac. Uwierz mi, on by tego sobie zyczyl. - Tak jest - odparl kamerdyner cokolwiek niepewnie. Tristan polozyl mu dlon na rekawie. - Ojciec wyznaczy! mi zadanie - powiedzial spokojnie. - Musze zakonczyc pewna sprawe, wymaga to jednak czasu. Przyjdzie mi to latwiej, jesli nikt nie bedzie wiedzial, ze on nie zyje. - Tak, milordzie. - powtórzy! Pemberton, tym razem z wiekszym przekonaniem. - Wezwe przedsiebiorce pogrzebowego, lecz kaze mu przyjsc do domu i przygotowac lorda, by mozna bylo wystawic trumne w salonie. - Dziekuje, Pemberton - odparl Tristan, zauwazajac, ze kamerdyner odnosi sie do niego z najwyzszym szacunkiem. I nagle uswiadomil sobie dlaczego. Wszystko - sluzba, dom, obowiazki, caly ten ciezar, dzwiga 290 ny dotad przez ojca - spoczywal teraz na jego barkach. Nie zabiegal o to, ale bez wzgledu na koszty dopilnuje, by ta paskudna sprawa sie skonczyla. Zadba, by ojciec spoczywal w spokoju, a jego ostatnia wola zostala wypelniona. W koncu zapewne tylko to sie liczylo. W koncu, jak przypuszczal, glównie po to ma sie rodzine. * * * Phaedra wstala wczesnie rano, przygotowujac sie w duchu na klopoty, które, jak wiedziala, wkrótce sie pojawia. W te akurat sobote lord i lady Henslow urzadzali w swoich wlosciach w Richmond doroczny piknik, a okreslenie tej imprezy mianem wielkiej gali stanowilo zwykle niedopowiedzenie. Jako ze byl to pierwszy sezon Phoebe, ona i lady Nash wyjezdzaly wczesnie, by w spokoju przygotowac sie do uroczystosci. Phaedra nie zamierzala jednak im towarzyszyc. - Nie rozumiem, dlaczego musisz byc tak uparta, Phaedro - poskarzyla sie matka przy sniadaniu. - Wiekszosc mlodych dam bylaby gotowa zabic, aby otrzymac tam zaproszenie. Moja siostra pomysli, ze juz jej nie kochasz. Phaedra wbila wzrok w talerz, czujac sie odrobine winna. Kochala ciocie Henslow - i to calym sercem. Lecz ciotka rozumiala, dlaczego nie chce udzielac sie w towarzystwie. Poza tym, szczerze mówiac, czasami trudno bylo z nia wytrzymac. - Nie bywalam dotad na piknikach cioci - powiedziala spokojnie - i nie zamierzam teraz zaczynac. A skoro wyjezdzacie, mozna bedzie wysprzatac dokladnie sypialnie na pietrze. Prosze, nie klóc sie ze mna, mamo. 291 Lecz matka nie zamierzala ustapic. Przekonywala, zloscila sie, prosila, uciekajac sie nawet do pochlebstw, póki seria lomotów, dobiegajaca z korytarza, nie powiedziala im, ze lokaje znosza wlasnie podrózne kufry. Matka zerwala sie z krzesla i czym predzej wybiegla, ostrzegajac sluzacych, by przypadkiem nie upuscili bagazu, gdyz zamki moglyby puscic i cala wytworna garderoba rozsypalaby sie po ulicy. Phaedra skorzystala z okazji, by wstac i podejsc do kredensu. Niewiele jednak zjadla. Nie miala apetytu i prawie nie spala. Przez cala noc meczyly ja dziwne sny, w których przytulala do siebie Priss, majac u boku Tristana, co juz w ogóle nie mialo sensu. Dwa razy obudzila sie w zmietej poscieli, rozgoraczkowana i steskniona, czujac na ciele dotyk jego cieplych dloni i zapach skóry w nozdrzach. Jak to mozliwe, ze bala sie znów go zobaczyc, a zarazem tak bardzo tego pragnela? Czyzby chodzilo nie tylko o Priss? Czy byla, jak powiedziala do przyjaciólki, naiwna idiotka, zakochana w niepoprawnym kobieciarzu? Z gonitwa mysli w glo- wie, ledwie mogla sie doczekac, az lokaje zaladuja kufry do powozu, a matka i siostra w nim zasiada. - Wyszoruj do wtorku paznokcie i zetrzyj brud z twarzy, kochanie - zazartowala lady Nash, podsuwajac córce policzek. - Wiesz, ze czeka nas wieczorek u lady Huston. Gdy tylko powóz znikl z widoku, Phaedra wrócila do domu i zaskoczyla sluzbe, dajac wszystkim dwa dni wolnego, a potem pobiegla do swej sypialni i zadzwonila po Agnes. - Pojechaly - powiedziala, kiedy sluzaca weszla. - Szybko, upnij mi wlosy, tak wysoko i ciasno, jak to tylko mozliwe. 303 - Och, panienko - westchnela Agnes cicho. - Mam nadzieje, ze wie panienka, co robi. To zupelnie jak ja, pomyslala Phaedra. # # # Agnes powiedziala, ze Tristan Talbot zajmuje mieszkanko na mansardzie, zas wejscie do niego znajduje sie miedzy antykwariatem a sklepem zapchanym zakurzona, podejrzanie wygladajaca porcelana. Zazwyczaj chetnie zajrzalaby do ksiegarni, tym razem podeszla jednak do sasiadujacych z nia drzwi ledwie zaszczyciwszy witryne spojrzeniem, i zastukala zdecydowanie kolatka. Gdy sie powiedzialo A, trzeba powiedziec B, pomyslala, by dodac sobie odwagi. Lecz sluszne oburzenie, które przygnalo ja pod drzwi Tristana, zdazylo podczas wedrówki przez Covent Garden znacznie oslabnac i teraz nie byla juz wcale pewna, czy nie posuwa sie za daleko. Za pózno. Uslyszala, ze ktos schodzi, stapajac ciezko, po schodach. Drzwi otworzyl istny olbrzym, spogladajacy ponuro spod pocietego zmarszczkami czola, jakby nie byl pewny, czy poznaje mlodego dzentelmena, który stal oto na progu domu jego pana. Tymczasem Phaedra od razu go poznala. Wspomniawszy, gdzie spotkala uprzednio tego mezczyzne, poczula, ze kolana uginaja sie pod nia jeszcze bardziej. Choc tamtej nocy w barze Pod Szuflami panowal mrok, lysina pokrywajaca wielka glowe sluzacego pozwolila dzis go zidentyfikowac. Przezwyciezyla rodzaca sie panike i podala lokajowi wizytówke. 304 - Pan Hayden-Worth z wizyta do Avonclif-fe'a - powiedziala, znizajac o oktawe glos. Ten czlowiek nie moze chyba wiedziec, ze Tony jest od niej o glowe wyzszy i sporo starszy? Zaczela zdejmowac rekawiczki, podczas gdy olbrzym wpatrywal sie z pochmurna mina w wizytówke, niemal ginaca w jego wielkiej dloni. - Pan jeszcze nie wstal - stwierdzil beznamietnym glosem. Phaedra minela go i weszla do malego przedpokoju. - Cóz, popoludnia nadchodza ostatnio zastraszajaco szybko - zauwazyla ozieble, podajac sluzacemu kapelusz i laseczke. - Prosze go obudzic. Mam pilna sprawe. Mars na czole lokaja jeszcze sie poglebil, o ile bylo to w ogóle mozliwe. Phaedra pomyslala, ze chyba nie bywa tu wielu gosci. W holu znajdowal sie co prawda przyzwoity mahoniowy stól, a na nim dobrze wyczyszczona lampa i chinska waza, brakowalo jednak tacy na wizytówki. Olbrzym nie odlozyl karty, ale sciskajac ja pomiedzy grubymi paluchami, poprowadzil Phaedre schodami na góre, do waskiego, dlugiego salonu o scianach zawieszonych kolorowymi sztychami, przedstawiajacymi glównie sceny mysliwskie, by zniknac nastepnie za drzwiami, znajdujacymi sie miedzy dwiema zapchanymi ksiazkami biblioteczkami, siegajacymi do sufitu. Phaedra rozejrzala sie po salonie, wciagajac do pluc won starych ksiazek, zmieszana z zapachem tytoniu - slodkim, uwodzicielskim i egzotycznym. Pod tylna sciana stala stara skórzana sofa, a przed nia stolik, poznaczony sladami obcasów. Podloge zakrywal splowialy turecki dywan, 294 zas miedzy wychodzacymi na Long Acre oknami ustawiono solidne biurko w stylu Jakuba I, zasmiecone i pociemniale ze starosci. Tu i tam widac bylo bibeloty: ozdobna perska patere z grawerowanego srebra, paskudnie wygladajacy krótki miecz, stary teleskop z drewna i brazu, wytarty od czestego uzywania - wszystko to musialy byc pamiatki z podrózy Tristana. To w kazdym calu meski pokój, pomyslala, rozgladajac sie z umiarkowana aprobata. Chociaz z ulicy dobiegal stlumiony turkot kól, w domu panowala taka cisza, ze zaczela sie juz zastanawiac, czy Tristan po prostu nie wyszedl, aby uniknac spotkania. Prawde mówiac, i tak nie mialo to znaczenia. W koncu go dopadnie. Zniecierpliwiona, podeszla do biblioteczki i jela przygladac sie tytulom. Znajdowala sie tu wysoce eklektyczna kolekcja ksiazek: dziela z zakresu historii i filozofii, stare programy z wyscigów, a nawet kilka powiesci. Siegnela po jedna w nadziei, ze lektura pomoze jej uspokoic nerwy. - Nie wiem, kogo spodziewalas sie oszukac, zakladajac te peruke - rozlegl sie tuz za nia zdyszany glos. Phaedra upuscila ksiazke i sie odwrócila. - Musisz stale to robic? W waskim pokoju Tristan wydawal sie jeszcze wyzszy - i bardziej rozgniewany - niz go zapamietala. Z cieniem zarostu na twarzy i blyszczacymi czarnymi oczami przypominal diabla. Stal w samej koszuli i skarpetkach, z podwinietymi rekawami, ukazujacymi sniade, umiesnione przedramiona. Zmierzwione od snu wlosy zaswiadczaly, iz rzeczywiscie dopiero co wstal. - O co chodzi, Phae? - zapytal, przygladajac sie jej zwezonymi oczami. 306 - Spózniles sie, Talbot - odparla, sciszajac glos. - Spóznilem sie? - zapytal, opuszczajac mankiety. - Na co? - Na herbate - odparla ze zloscia, mijajac go i podchodzac do sofy. - Mniej wiecej o trzy tygodnie. Wrócil lokaj, niosac przewieszony przez ramie szlafrok z czerwonego jedwabiu. Wygladal, jakby nie bardzo wiedzial, co zrobic z gosciem. Przynajmniej on dal sie nabrac, pomyslala. - Slówko, Uglow? - Tristan wzial szlafrok i narzucil go na koszule, mówiac cos cicho do sluzacego. Lokaj skinal glowa i wyszedl. Po chwili drzwi zamknely sie z trzaskiem, a na schodach rozlegly sie ciezkie kroki. Tristan odwrócil sie i spojrzal z gniewem na Phaedre. - Wybacz, Phaedro - powiedzial, ledwie hamujac gniew. - Nie przywyklem przyjmowac dam w koszuli. Phaedra przesunela demonstracyjnie spojrzeniem po czerwonym jedwabiu. - Och, widzialam cie juz w mniej formalnym stroju, Talbot - powiedziala. - A moze zapomniales? - Niczego nie zapomnialem - prychnal. - A ty powinnas miec dobry powód, zeby tak sie tu zjawiac. Jego slowa zabolaly i Phaedra uswiadomila sobie, ze liczyla na bardziej serdeczne przyjecie. Nie spuscila jednak wzroku i odparla, patrzac mu wprost w oczy: - Och, mam bardzo dobry powód. Twarz Tristana przybrala na chwile dziwny wyraz... Radosci? Przerazenia? Przemierzyl pokój 296 dwoma dlugimi krokami i chwycil ja za przedramiona. - Phae, na Boga...? Gwaltownosc ruchów Tristana zaskoczyla Phae-dre, a mimowolne, ledwie dostrzegalne zerkniecie na jej brzuch powiedzialo dziewczynie, czego sie obawia. - Och - wyszeptala, marszczac brwi. - Nie, nie chodzi o to. - Wpatrywal sie w nia przez chwile z niemym blaganiem w oczach. Nie byla tylko w stanie odgadnac, czego dotyczylo. - Nie - powtórzyla. - Nie mogles chyba sadzic... - Powiedzialas: trzy tygodnie. - Nadal intensywnie sie w nia wpatrywal. A potem poluzowal nagle uscisk. - Nie - wyszeptal, odchodzac. - Nie moglabys jeszcze wiedziec, prawda? Ruszyla za nim przez pokój. - Posluchaj. Ja wiem. Nie ma powodu sie martwic. - Jak móglbym sie nie martwic? - odwrócil sie i spojrzal na nia ze smutkiem w oczach: cos wielce nietypowego. - Martwie sie o ciebie... o to, ze ktos mógl widziec, jak tu wchodzisz. I o tamto takze. - Zerknal znów na jej brzuch. - Nie jestem zupel- nym lajdakiem, Phae. - A ja martwie sie o dziecko, które juz przyszlo na swiat. Nie o to, którego nigdy nie bedzie. - Polozyla mu dlon na ramieniu, czujac pod palcami dotyk sliskiego jedwabiu. - Tristanie, ja... nie moge miec dzieci. Jestem bezplodna albo prawie. Prosze, przestan o tym myslec. Przyjrzal sie jej znowu w ten niepokojacy, przeszywajacy sposób. - Bezplodna? - powtórzyl. - Skad wiesz? Phaedra odwrócila wzrok i spojrzala na drzwi, za którymi zniknal sluzacy. 308 - To dluga historia - odparla. - Mialam kiedys goraczke, a potem nastapily komplikacje. To wszystko. Takie rzeczy sie zdarzaja, wiesz. - Nie, nieprawda - zaprotestowal stanowczo. - Nie w taki sposób. I nie wyjasnia to... - Dlaczego wlozylam ubranie brata i przyszlam? - Skrzywila sie. - Czy to tak oczywiste, ze jestem przebrana? Zawahal sie. - Glos i ruchy sa w porzadku - przyznal niechetnie. - Ogólnie rzecz biorac, przebranie jest piekielnie dobre, lecz jesli nie nosisz mojego dziecka, to lepiej, bys miala dobry powód, by tu przyjsc. - Cóz, nieodmiennie mnie zadziwia, jak szybko nieczuly lajdak potrafi zmienic sie w osadzajacego tyrana - zauwazyla, puszczajac jego ramie. - Jaki ty masz powód, by tak sie zachowywac, Tristanie? Nie odezwales sie do mnie przez trzy tygodnie. Mielismy umowe, sir. Obiecales, ze bedziesz mnie informowal. Zaczal przemierzac znów pokój. - O, nie - powiedzial ostrzegawczo. - Nie próbuj odwrócic kota ogonem, dziewczyno. - Zatem taki masz zwyczaj? - prychnela. - Calujesz kobiete do utraty tchu, by nagiac ja do swojej woli i uzyskac to, czego ty chcesz? Odwrócil sie tak gwaltownie, ze czerwony jedwab zawirowal wokól kostek. - Nie mielismy zadnej umowy - wycedzil, celujac w nia palcem. - Niczego ci nie obiecywalem. I mozesz mi wierzyc, gdybym chcial nagiac cie do mojej woli, lezalabys juz, zgieta, a jakze, na oparciu kanapy. - To ci dopiero fantazja - odpalila. - Powiedziales, ze bedziemy razem szukac Millie. 298 - Nie, moja droga, ty to powiedzialas. - Wrócil i stal teraz przed nia, wysoki i smukly jak trzcina, zaciskajac nieublaganie wargi. - Lepiej pomysl, zanim cos powiesz, Phae. Moze i jestem lajdakiem, ale nie skladam kobietom obietnic, których nie bede w stanie dotrzymac. - Alez, Tristanie, przyrzekles... - zaczela, odwracajac sie ku niemu. - Nie, powiedzialem, ze dowiem sie, co sie z nia stalo - wtracil, chwytajac Phaedre za ramiona. -1 prosilem, bys trzymala sie od tego z daleka. Czy to az takie trudne? Naprawde az tak mi nie ufasz? - Ba, mój panie, sama nie wiem - odparla zwodniczo spokojnym tonem, przykladajac palec do policzka. - Zobaczmy. Spedziles wczorajszy dzien, i prawdopodobnie noc, zajmujac sie pania Nebbett. Nietrudno sie domyslic, jak spedziles pozostalych dwadziescia. - Nie, spedzilem wczorajszy dzien, wyciagajac z pani Nebbett informacje - odparl, podnoszac glos niemal do krzyku. - A noc, czuwajac przy lozu umierajacego ojca. I nie potrzebuje, bys przychodzila tu mówic mi, jak mam wykonywac swoja prace... - Tristanie, ja... - Podobnie jak nie potrzebuje - wykrzyknal, przerywajac jej - zamartwiac sie o to, co jeszcze wymyslisz i w jakie niebezpieczenstwo sie wpakujesz. I czy to twoje cialo z podcietym gardlem wyciagna z rzeki jako nastepne. Zrozumialas, Phae? - Potrzasnal nia, by podkreslic wage swych slów, ale do Phae dotarlo wlasciwie tylko jedno: przy lozu umierajacego ojca. Uniosla dlon niepewnym ruchem do czola i poczula dotyk szorstkich loków peruki. Wszystko to wydalo jej sie nagle absurdalne, niewazne. 299 - Przepraszam cie - wyszeptala. - Twój ojciec... odszedl? - Odszedl. - Zabrzmialo to chlodno, niemal bez emocji. Podniosla wzrok i zobaczyla w oczach Tristana lzy. - O Boze... - Polozyla dlonie na klapach jego szlafroka. - Och, Tristanie, jakze mi przykro. Nie wiedzialam. Przez chwile w pokoju panowala cisza, dluga i przepelniona smutkiem. - Nikt nie wie - wyznal w koncu. - Nikt? - Poza lekarzem i domownikami. - Cofnal dlonie i wzruszyl ramionami. - Na jakis czas trzeba zachowac to w tajemnicy. Cofnela sie, zamierzajac zapytac dlaczego. Jednak ból widoczny w spojrzeniu Tristana sprawil, ze opuscila ja ciekawosc. Podobnie jak gniew. - Tak mi przykro - powtórzyla. - Musiales bardzo go kochac. A on ciebie. Tristan potrzasnal glowa. Tylko raz i jakby niepewnie. - Myslalem, ze wcale go nie kocham - powiedzial z trudem. - Ani on mnie. - Och, Tristanie, to nie moze byc prawda. - Przylozyla dlonie do jego nieogolonych policzków. - Za wiele w tobie smutku. A co sie tyczy twego ojca... Moze nie umial okazywac uczuc, jak wielu z jego sfery. Bo jak ktos, kto naprawde cie poznal, móglby cie nie kochac? - Phae. - Przeciagnal reka po wlosach. - Postapilas niemadrze, przychodzac tutaj. - Nieprawda - odparla ze spokojna pewnoscia w glosie. - Bylam niemadra, lecz juz nie jestem. 311 I nagle poczula, ze musi go pocalowac. Byla to najbardziej naturalna rzecz na swiecie. Wiecej - konieczna i nieodparta, jak potrzeba przyjscia do niego dzisiaj. Wspiela sie na palce, przycisnela wargi do jego ust i czas nagle sie cofnal. Stala zno- wu za drzwiami saloniku przy Brook Street, a Tristan przyciskal usta do jej ust w slodkim, delikatnym pocalunku. Jednak ten pocalunek nie byl slodki ani delikatny. Mial za cel uwiesc, i doskonale cel wypelnil. Fale czarnych wlosów opadly Tristanowi na czolo, kiedy pochyli! sie ku niej, przyciskajac piekne zmyslowe usta do jej warg i przesuwajac po nich pieszczotliwie swoimi. Sprawiajac, ze przeszyl ja znów slodki, goracy dreszcz pozadania. Przywarla do niego calym cialem. A potem oderwal nagle usta od jej ust i sie odsunal. Phaedra az sie zachwiala. - Odejdz - powiedzial ochryple. - Odszukam Millie i dam ci znac, przysiegam. Wracaj do domu, Phae. Musnela kacik jego ust wargami. - Naprawde tego chcesz? - spytala, przymykajac oczy. - Chyba nie. - Idz do domu, kochanie - wykrztusil. - Jestem cholernie zmeczony i w zlym nastroju. Nie jestem dzis soba, Phae. Podniosla powieki i spojrzala na niego. Wyraz twarzy mial stanowczy, lecz w jego oczach czail sie smutek. - Mysle, ze to nieprawda. Jestes dzis bardziej soba, niz kiedykolwiek, gdy cie widzialam - wyszeptala. - Wreszcie jestes zly. Smutny. Zmartwiony. Wreszcie czyms sie przejmujesz. Wygial wargi w pozbawionym wesolosci usmiechu. 301 - Zgadza sie. Zupelnie jak nie ja. Potrzasnela glowa. - Mezczyzna, który smieje sie przez caly czas i o nic nie dba - powiedziala. - Ten czarujacy szelma z pania Nebbett uwieszona u ramienia, czy to naprawde ty, Tristanie? Powiedz mi, prosze. Ja... musze wiedziec. Zamknal z wolna oczy, jakby bal sie tego, co moze z nich wyczytac. Poddajac sie instynktowi, przesunela dlonie wyzej, objela go za szyje i pocalowala. To mial byc pocalunek pelen wspólczucia, niosacy pocieche. Jednak w Tristanie bylo tego dnia zbyt wiele zalu, rozpaczy i zlosci. Totez kiedy przesunal natarczywie jezykiem po wargach Phaedry, a ona ochoczo je rozchylila, cos w nim peklo. Wybuchlo. Jakby plonaca lampa upadla na podloge, rozbijajac sie w kaskadzie plomieni. Phaedra poczula, ze wzbiera w niej zar, wypelnia zyly i plynie wyzej, ku sercu. Wyczuwala, ze z nim jest tak samo, ze czuje sie równie bezradny, niezdolny oprzec sie uczuciu, ze to, co ma sie wydarzyc, jest sluszne. I nieuchronne. Przyciagnal ja do siebie z oczami nadal mokrymi od lez i wykrzywiona w wyrazie rozpaczy twarza. Odpowiedziala, otwierajac sie przed nim, dajac z ochota to, czego, jak sadzila, potrzebowal. Przycisnal usta do jej ust, zmyslowa wypuklosc na dolnej wardze napierala slodko na jej wargi, a nieogolone policzki draznily skóre. Otoczyl ja silnymi, cieplymi ramionami i podniósl. Z kazdym oddechem wciagala go w siebie glebiej, rozkoszujac sie czystym zapachem mydla i rozgrzanej meskiej skóry. Czula, jak odpreza sie w uscisku silnych ramion, jakby szeroka klatka piersiowa Tristana mogla oslonic ja przed swiatem. 313 - Phaedro - wyszeptal. Czula sie slaba, pozbawiona woli i rozsadku, niezdolna oderwac usta od miekkiej pokusy jego ust. Jej serce wyrywalo sie do niego, nie chodzilo juz tylko o zaspokojenie potrzeby ciala. Pocalowala go raz jeszcze, tym razem smielej, i wsunela dlonie pod czerwony szlafrok. Przesuwala nimi po twardych plaszczyznach miesni na plecach, zaglebieniu kregoslupa i krzywiznie posladków, przyciagajac go do siebie. Oferujac pocieche, jaka byla w stanie dac. Przyjal dar, wsuwajac jezyk gleboko w usta Phae-dry, by zmierzyl sie tam z jej jezykiem i przesuwajac dlonmi po ciele dziewczyny, zdecydowanie i uwodzi- cielsko. Czula, jak mocno bije jej serce. Wiedziala, co sie stanie, i byla na to gotowa. Czegokolwiek potrzebowal, wydawalo sie sluszne mu to dac. Zsunal jej surdut z ramion, nie przestajac namietnie calowac. Takze krawatka wyladowala wkrótce na dywanie, odcinajac sie biela od bogactwa jego kolorów. W przyplywie szalenstwa i zadzy oparla sie o cos plecami i sterta magazynów splynela kaskada na podloge. Biblioteczka. Nie myslac, siegnela ku spodniom Tristana i rozpiela guziki. Nawet w smierci jest zycie, przemknal jej przez mysl stary cytat. W ciagu tych kilku ostatnich tygodni czula sie zywa. Po raz pierwszy od tak dawna, ze nawet nie byla w stanie przypomniec sobie od kiedy. Jakby wrócila z krainy straconych szans i beznadziei. Pragnela wchlonac w siebie - zarówno przyjemnosc, jak i ból - cale bogactwo zycia, którego od tak dawna sobie odmawiala. Kamizelka spadla na podloge, a koszula rozsunela sie na piersi. Spodnie Tony'ego opadly z bio 303 der. Jakos udalo jej sie oswobodzic noge i objac nia Tristana w pasie. Oderwal usta od jej ust, zaklal cicho, odwrócil ja i jednym ruchem zmiótl znajdujace sie na biurku przedmioty. Perska taca upadla z brzekiem na podloge, a wraz z nia pióra, papier i kalamarze. Podniósl Phaedre i posadzil gwaltownie na blacie, nieswiadom tego, ze po obu stronach biurka znajduja sie okna. Drewno przyjemnie chlodzilo jej posladki, podczas gdy on zmagal sie ze spodniami, zsuwajac je do kostek, a wraz z nimi bielizne. Jego meskosc wyskoczyla ku Phaedrze, nabrzmiala i sterczaca, o wiele bardziej oniesmielajaca w swietle dnia. Phaedra dotknela czlonka, z poczatku niepewnie, a potem bardziej odwaznie, przesuwajac dlonia po jego aksamitnym trzonie. Tristan jeknal. Osmielona, przyciagnela go do siebie. Wszedl w nia jednym mocnym ruchem, zanurzajac sie gleboko i odrzucajac do tylu glowe. - Przepraszam, Phae - wykrztusil. - O Boze... - Nie przepraszaj. - Musnela wargami jego policzek. Pchal i pchal tak mocno, ze unosila sie nad biurkiem, które podskakiwalo wraz z nia. Nawet obrazy na scianie za nimi jely sie kolysac. Phaedra przywarla do Tristana, wtulajac sie w niego tak, jakby od tego zalezalo jej zdrowie psychiczne, przyjmujac glebokie pocalunki i odpowiadajac na nie z równa namietnoscia. - Przepraszam, przepraszam - powtarzal ochryplym szeptem. A potem pchnal po raz ostatni, dochodzac w niej z niskim, nieludzkim prawie jekiem. Strumien nasienia wystrzelil, zalewajac lono Phaedry goraca, jakze satysfakcjonujaca fala. A po minucie 315 - a moze po trzech - bylo po wszystkim. Opadla na niego, na wpól rozebrana. Oddychali oboje ciezko, chwytajac wielkimi haustami powietrze. - Phae - wykrztusil. - Och, Boze. Powiedz mi, ze tego chcialas. - Chcialam - wyszeptala z nosem wtulonym w wilgotna szyje kochanka. Odpowiedzial, pomagajac jej zsunac sie z biurka. Otoczyla go nogami w pasie, pozwalajac, by poniósl ja w glab mieszkania. Gdzies w polowie mrocznego korytarza but, który ostal sie jeszcze na jej stopie, spadl, a w slad za nim spodnie. Tristan wszedl do ciemnego pokoju - uswiadomila sobie, ze musi to byc sypialnia - gdzie w powietrzu unosil sie jego zapach. Opadli na lózko, nadal polaczeni. Mebel zaprotestowal, trzeszczac donosnie. Uniósl z wahaniem dlon i wetknal kosmyk wlosów Phaedry pod stara peruke Jenny. - To bylo upokarzajace - wymamrotal, badajac spojrzeniem jej twarz. - Rekord swiata, którym jednak nie ma powodu sie chlubic. Pocalowala go znowu, przyciskajac usta do policzka. - Czasami najlepiej jest wziac to, czego sie w danej chwili potrzebuje - wyszeptala. - Czasami po to wlasnie sa kochanki. - A co z toba? - zapytal. - Twoje potrzeby sie nie licza? Usmiechnela sie tajemniczo i sennie, niczym madonna. - Nie musisz odgrywac przede mna Casanovy - wymamrotala. - Nie oddalam ci sie po to, aby otrzymac cos w zamian. - Nie? - zapytal, przytulajac dlon do jej policzka. - Po co zatem? 316 Odwrócila wzrok i powiedziala z wahaniem: - Zrobilam to, poniewaz zalezy mi na tobie bardziej, nizbym chciala. Jesli dreczy cie poczucie winy, obciaz nia mnie. - Phae. - Zabrzmialo to lagodnie, niemal tak lagodnie i slodko, jak pocalunek, który po tym nastapil. - Nie powinienem... Przylozyla palec do ust Tristana. Jej gniew - i jego - wypalil sie i zostaly jedynie popioly. - Nie mów mi, co powinnam, Tristanie - powiedziala spokojnie. - Wiem, czego chce. Kim jestem. Zmienilam sie przez to, co razem przezylismy. Przez ciebie. Och, Boze, nie jestem naiwna. Wiem dokladnie, co robimy. I wiem, jak daleko moge sie posunac. - Jak daleko? - zapytal ochryple. Odwrócila wzrok. - Phae. - Zabrzmialo to niemal blagalnie. - Czego ode mnie chcesz? - Tylko... tego - odparla. - Musimy mówic o tym teraz, psujac wszystko? Twój ojciec umarl, Tristanie. Oplakuj go, jesli musisz... lub ciesz sie tym, ze zyjesz. Nic innego nie ma w tej chwili znaczenia. Nie byla to odpowiedz, jaka mial nadzieje uslyszec. Z mocno bijacym sercem spojrzal znów na Phaedre. Cieszyl sie - samolubnie, niepokojaco wrecz mocno - ze przyszla. I ze nie mial dosc honoru, by ja odeslac. Przygladal sie jej leniwie, chlonac dziwnie pociagajacy kontrast pomiedzy przycietymi krótko, brazowymi wlosami peruki, podkreslajacymi kobieca krzywizne szyi. Smuklymi nadgarstkami, uwiezionymi w wysokich, bialych mankietach. Wykroch-malona meska koszula a odznaczajacymi sie pod nia, kraglymi piersiami, unoszacymi sie z kaz 306 dym oddechem, jakby zaraz mialy wyrwac sie spod obciskajacego je plótna. W marzeniach, które przesladowaly go co noc, Phaedra odziana byla w najbardziej kobiece z mozliwych materii: zwoje koronki i dziewiczo bialego jedwabiu. Pieniste, delikatne szmatki, które zsuwaly sie cal po calu z jej ciala, kiedy rozpinal z dreczaca powolnoscia guzik za guzikiem. Rzad za rzedem drobnych, ciasno zapietych, nieznosnych guziczków, jakby Morfeusz wymyslil je specjalnie, aby go dreczyc. Odmawiac mu tego, czego tak pozadal. Noc po nocy przychodzila do jego lózka, z wszystkowiedzacym usmiechem i niemozliwym do odcy-frowania wyrazem oczu. I nigdy nie udawalo mu sie rozpiac guzików do konca. Budzil sie drzacy i spocony, majac zbawienie tuz poza zasiegiem. Moze na to zasluzyl. Jednak Phaedra byla teraz tutaj, w jego lózku, a on pozadal jej równie mocno, chociaz przed chwila sie kochali. Rozchylil drzacymi rekami poly koszuli, odslaniajac kremowy dekolt i wzgórki piersi. Wpatrywal sie w nie, zahipno- tyzowany kontrastem pomiedzy sniada skóra swych dloni a blada Phaedry. Jednak patrzenie nie wystarczalo. Podniósl Phaedre, zdjal jej przez glowe koszule, a potem zamknal oczy, pochylil sie nad nia i przytulil policzek do jej policzka. - Chce, bys to powiedzial, Tristanie - wyszeptala, pieszczac mu ucho oddechem. - Co takiego, kochanie? - Powiedz, ze cieszysz sie, ze tu jestem. Parsknal mrocznym, zmyslowym smiechem. - Nie powinnas tu w ogóle byc. - Mysle, ze mamy juz za soba etap zastanawiania sie, co powinnam, a czego nie. 318 Zamknal oczy i wdychal przez chwile jej zapach. Zapach lawendy i cieplej, zmyslowej kobiety. Miala racje. Ich wzajemne relacje zmienily sie nieodwracalnie, przechodzac w cos zdecydowanie bardziej nieodpartego, na dobre czy na zle. Trzymanie sie od niej z dala nic by juz nie zmienilo. A ona i tak by cierpiala. - Dziekuje Bogu, ze tu jestes, Phae - przyznal w koncu. Westchnela i jela rozwijac plótno, którym sciskala sobie piersi. Tristan wsparl sie na lokciu i pozbyl resztek ubrania. Gdy spojrzal na nia znowu, dostrzegl w jej oczach slad trudnej do zdefiniowania emocji. Bylo tam pozadanie, tak, ale i cos poza tym. Odrobina niepewnosci? Mial ochote gorzko sie rozesmiac. Kazda kobieta, która ryzykowala utrate wszystkiego, by zwiazac sie z kims takim jak on, powinna miec watpliwosci, i to spore. Nagle zapragnal rozwiac te watpliwosc. Po raz pierwszy w zyciu chcial byc wart czegos wiekszego, lepszego niz on sam. A kiedy Phaedra rozchylila wargi i spojrzala na niego, pocalowal ja delikatnie, obejmujac dlonia jej twarz i pieszczac lekko jezykiem wnetrze ust. Smakowala nieco cierpko, jak dzikie truskawki, ogrzane sloncem. Jej ciezkie piersi spoczywaly obnazone, a promien poludniowego slonca, przenikajacy przez cienkie zaslony rzucal na nie slaby, cieply blask. Objal piers dlonia, pochylil glowe i dotknal leciutko jezykiem sutka, sprawiajac, ze zadrzala. - Sa za duze - wyszeptala na wpól przytomnie. Rozesmial sie szczerze i spojrzal na nia. - Wyglaszasz najbardziej niemadre, rozbrajajace uwagi - powiedzial, usmiechajac sie do niej. 308 Zerknela niepewnie w bok. - Zawsze chcialam miec male, sterczace piersi - odparla. - Nie cos... cos, co sprawia, ze wygladam, jakbym byla stworzona do grzechu... do tego, by kusic mezczyzn i sprawiac, by pragneli robic ze mna nieprzyzwoite rzeczy. Tristan popatrzyl z uznaniem na inkryminowana czesc jej anatomii. - Jestes stworzona do tego, by cie wielbic, Phae - poprawil. - Bujna pieknosc w rozkwicie kobiecosci. Co moze byc bardziej czystego i doskonalego? Zerknela na niego z nagana. - Mówisz tak, by dostac to, czego chcesz. Uslyszawszy, co powiedziala, odrzucil w tyl glowe i serdecznie sie rozesmial. - Juz to dostalem - poprawil ja ponownie. - A teraz jedynie napawam sie zdobycza, rozkoszuje widokiem. Przesunela dlon w dól i objela twardniejacy czlonek. - Straszny z ciebie klamczuch - wyszeptala, spogladajac na niego. Zamknal znów oczy, a z jego piersi dobyl sie drzacy, przesycony pozadaniem pomruk. - Rzeczywiscie, sklamalem - przyznal. - Chce sie z toba kochac, Phae. Piescic twe doskonale piersi. Powoli. Delikatnie. W tej chwili nie liczylo sie, ze mimo jej obaw, moze zostawic ja z dzieckiem, a jej brat moze go za to zabic. Liczylo sie jedynie to, ze wiedzial, jak ja zaspokoic. Znal odglosy jej pozadania i zapach skóry. Wiedzial, jak lubi byc brana - z zachowaniem kontroli i tak, odrobina dominacji. Znal tez niezmacona przyjemnosc szczytowania w wilgotnych, cieplych zakamarkach jej ciala. 320 Dotknal piersi i jal okrazac powoli sutek czubkiem palca, póki nie westchnela z rozkoszy. Jednak swiadomosc, ze otrzymal oto - przynajmniej na ten jeden dzien - cenny dar, sprawiala, ze niemal trzesly mu sie rece. Phaedra objela dlonmi jego twarz i pociagnela w dól, ku swoim piersiom, przesuwajac bosa stopa wzdluz nogi Tristana, by w koncu owinac noge wokól jego uda niczym kot, czekajacy, by go poglaskano. Gdzies pomiedzy rozkosznymi westchnieniami Tristan zsunal Phaedrze peruke i rozplótl jej wlosy. Cudowne brazowozlote pasma opadly na ramiona i piersi. Klab odziezy legl, skopany, na podlodze, a przykrycie wyladowalo w nogach lózka. Biale przescieradlo stanowilo tlo, na którym zamierzal dokonac swego dziela. Bladzil dlonmi i ustami po jej ciele, az chlodne, nieruchome powietrze sypialni wypelnilo sie cichymi okrzykami przyjemnosci. Jej piersi, jej brzuch, dlugie, pieknie uksztaltowane uda. Przesunal dlonia od kostki po ich zwienczenie, a potem draznil jezykiem slodki, twardy wezelek plci, na tyle jedynie dlugo, by wygiela plecy w luk. - Tristanie - wyszeptala chrapliwie, kiedy przesunal jezyk na pepek. - Zaczekaj. Stanowczosc w jej glosie sprawila, ze podniósl glowe. Dlugie, brazowe rzesy zakrywaly niemal oczy, a koniuszek jezyka piescil kacik warg. Podciagnal sie do góry i polozyl obok niej. - O co chodzi, kochanie? - wymamrotal, wtulajac usta w jej lewa piers. - Mam przestac? A moze przyspieszyc? Potrzasnela glowa. Przesunal palcem po gladkiej skórze jej mostka. 310 - Dalej, Phae - wyszeptal. - Jestesmy teraz kochankami. Powiedz mi. Pozwól, bym cie zadowolil. Odwrócila glowe i przelknela kilka razy. - Chce, bys zrobil to, co wtedy na poddaszu. Chce... nie wiem, jak to wyjasnic. Wsunal sie na nia, ujal w dlonie jej twarz i przez chwile tylko ja calowal. - Chcesz byc calkowicie podporzadkowana? - powiedzial, kiedy zabraklo jej tchu. - Chcesz... czegos wiecej? Skinela glowa, nie unoszac powiek. - Czasami czuje... ze to dla mnie zbyt wiele - powiedziala. - Jest zbyt dobre. Jakbym nie mogla zaufac sobie, zeby... sama nie wiem. Nie rozumiem siebie. Blysk mrocznego zrozumienia zajasnial w umysle Tristana. - Chcesz, bym cie posiadl - wymamrotal ochryple. - Mial nad toba wladze. - Tak - wyszeptala pozadliwie. - Chce, zebys... - Chyba wiem, czego ci trzeba - odparl równiez szeptem. Westchnela z ulga. - Cos jest ze mna nie tak - powiedziala cicho. - Ale to... to bedzie nasza tajemnica, dobrze, Tristanie? - Wszystko z toba w porzadku, Phae - zapewnil. - Jestes bardzo zmyslowa kobieta, lecz z jakiegos powodu nie ufasz sobie. Dlatego potrzebujesz silnego kochanka, który cie zdominuje. Nie ma sie czego wstydzic, przynajmniej póki wszystko odbywa sie delikatnie i... z czuloscia. Patrzyla na niego zdezorientowana. - Z czasem nauczysz sie panowac nad pozadaniem - powiedzial. - A moze chcesz, bym ja cie te 322 go nauczyl? Zrobie to, delikatnie i z czuloscia, lecz tylko jesli naprawde tego chcesz. Gdy nie odpowiedziala, wstal i podszedl do stojacej miedzy oknami komody. Gdy wrócil, polozyl Phaedrze na brzuchu zwój miekkiej liny, a potem wyciagnal sie znów obok niej. - Co to takiego? - spytala, nie patrzac. - Lina kinbaku z Dalekiego Wschodu. - Chwycil za wystrzepiony koniec i polaskotal nim jej sutek. - Zrobiona z jedwabiu i bardzo miekka. Uzywa sie jej do tego, by zwiekszac zmyslowa przyjemnosc osoby, która akurat ma takie potrzeby. Twarz Phaedry plonela, pokrywajac szkarlatem policzki. - Nie moge uwierzyc, ze masz cos takiego w domu - powiedziala, jakajac sie. - Jestes bardziej zepsuty, niz snilo sie Zoe. Tristan rozesmial sie, lecz nie powiedzial prawdy - tego, ze kupil line niedawno na East Endzie, w chwili brawury i melancholii. Nie sadzil, ze kiedykolwiek sie nia posluzy i nie byl pewien, czy powinien zrobic to teraz. Jednak Phaedra owinela sobie koniec sznura wokól nadgarstka i wpatrywala sie wen zafascynowana. - Jak sie tego uzywa? - Och, sadze, ze sie domyslasz, moja slodka - wymamrotal. - Moge po prostu przywiazac ci rece do lózka i cie dosiasc. - Ojej - powiedziala ochryple. - Lub zwiazac ci nogi tak, bys nie mogla ich zsunac. - Och - westchnela. - Albo owiazac lina piersi, a potem nadgarstki - zasugerowal. - To, jak przypuszczam, unieruchomiloby moja niegrzeczna dziewczynke na dobre? 312 - Tak. - Uniosla nagle powieki, spogladajac na niego z nieskrywanym pozadaniem. - Chce wlasnie tego. Boze swiety! Tristan przelknal, niezdecydowany. Jednak kupil line i pokazal ja Phaedrze. - Usiadz - polecil szorstko. Owinal line pod biustem Phaedry, zawiazal wezel z boku, a potem owinal sznur ponad piersiami, zaciskajac tak, ze przypominaly dwa blade wzgórki. Ostroznie przeciagnal koniec sznura pomiedzy piersiami. Boze, co za podniecajacy widok, pomyslal, spogladajac na skrepowana dziewczyne. - Polóz sie - polecil chrapliwie. Phaedra usmiechnela sie katem ust. - Ledwie dotknales liny, a juz zbudzil sie w tobie tyran - mruknela. - Musze przyznac, skarbie - stwierdzil ponuro - ze swiadomosc, iz mam cie wreszcie w swej mocy, dziala doprawdy odurzajaco. - Pociagnal line do góry, wzdluz szyi Phaedry, a potem wyzej, i obwiazal jej dlonie od nadgarstków po kciuki. Przywiazal line do lózka i przysiadl na pietach, podziwiajac dzielo. Niezle jak na amatora, pomyslal. Phaedra pociagnela za sznur. - Och - westchnela, gdy wezel nie puscil. Jej piersi uniosly sie kuszaco. Tristan przesunal po nich spojrzeniem i poczul gwaltowny przyplyw zadzy. Boze, nietrudno byloby sie od tego uzaleznic, pomyslal. Erotyczne napiecie, wynikajace z faktu, ze mial oto Phaedre - kobiete stanowcza i nieustepliwa - calkowicie w swojej wladzy wrecz go oszolamialo. Lecz kiedy pochylil sie i pocalowal ja gleboko, uswiadomil sobie, ze tak naprawde podnieca go nie tyle wladza 324 i mozliwosc sprawowania absolutnej kontroli, co zaufanie, jakim tak chetnie obdarzyla go Phaedra. Zastanawial sie, przygnebiony, jak dlugo zmagala sie ze wstydem, niezdolna zwierzyc sie kochankowi, który by jej nie osadzal. Jak samotna musiala sie czuc. Chyba rozumial ja lepiej, niz mogla przypuszczac. I w tej chwili olsnienia, kiedy ich usta szukaly i znajdowaly pocieszenie, cos sie w nim zalamalo. Boze, nigdy sie od tego nie uwolnie, pomyslal, czujac, ze ma juz dosc zycia spedzanego na zaspokajaniu innych kobiet. Czul sie znuzony wstawaniem z ich lózek, bedac na pozór radosnym, a tak naprawde emocjonalnie odretwialym, niezdolnym przypomniec sobie imienia kochanki czy chocby tego, dlaczego w ogóle jej pozadal. Niewazne, czego potrzebowala Phaedra, plonal z checi, by doprowadzic ja do szalenstwa. Zniewolic rozkosza i przywiazac do siebie na zawsze. Rozwarl jej szeroko nogi kolanem i wsunal sie na nia, wsparty na przedramieniu. Przycisnal usta do jej warg w zaborczym, zarlocznym pocalunku i przeciagnal palcami po wilgotnej szczelinie pomiedzy udami. Dotyk sliskich faldek sprawil, ze przeszyl go dreszcz pozadania, czysty i palacy. Jego meskosc pulsowala naglaco. By nieco ochlonac, zsunal sie nizej i polozyl ramie w poprzek jej ud. Powoli wsunal w nia dwa palce. Przygladala sie temu spod na wpól opuszczonych powiek. Zacisnela miesnie, wciagajac go glebiej w zmyslowy opar. Pragnal sie zatracic. Wedrzec w nia i zawladnac raz jeszcze. Zamiast tego pocalowal ja tam znowu, nie spuszczajac wzroku z jej twarzy, gdy piescil ja jezykiem. 314 Westchnela gleboko. Lina napiela sie, a potem znowu poluzowala. Cos przemknelo pomiedzy nimi - przeblysk akceptacji i poddania. - Mam cie calkowicie pod kontrola, Phae - wyszeptal. -1 nie uwolnie, chyba ze bedziesz blagala. Chyba ze bedziesz blagala. Phaedra uslyszala to i zadrzala. Lina wpila sie w jej cialo, uciskajac. Nie sprawiajac bólu, ale tez skutecznie ja unieruchamiajac. Lezala bezradna, wystawiona na spojrzenia jego oczu, dotyk jego dloni. Poczula na udzie pulsujacy czlonek i poddala sie rozkosznej torturze. Otworzyl ja bardziej, poslugujac sie kciukiem i polozyl jej druga dlon na kolanie, sklaniajac, by rozsunela szerzej nogi. Gladzil jezykiem wnetrze jej ciala, budzac grzeszne odczucia. Co za niewyobrazalna dekadencja. Szarpnela za line, a Tristan rozesmial sie i uszczypnal ja delikatnie w brzuch. - Bacz, co robisz - burknal. - Jestes calkowicie w mojej mocy, pamietasz? Och, tak, pamietala. I troche ja to przerazalo. Siegnal jezykiem glebiej. Jego zarost draznil wrazliwa skóre na udzie Phaedry. Jej sutki, scisniete przez line, byly teraz twarde niczym kamyki. Sprawil, ze tonela w morzu pozadania i rozpalonego do bialosci szalenstwa. Pogladzil znowu jej plec, wsuwajac w nia palec, i Phaedra uniosla biodra. W odpowiedzi polizal delikatnie samo jadro jej kobiecosci. Zniewalajac ja ustami, dlonmi i lina, póki nie zadrzala, poddajac sie z blagalnym okrzykiem rozkoszy. Przelewala sie przez nia falami, wciagajac w swiat uzalezniajacej, zgubnej przyjemnosci. Gdy wyplynela na powierzchnie, bezwolna i drzaca, zawisl nad nia, wsparty na umiesnio 326 nych, sniadych ramionach, z oczami pociemnialymi z pozadania. Oblizala niepewnie wargi. - Rozwiazesz mnie? Potrzasnal z wolna glowa. - Nie sadze, skarbie - powiedzial ochryple. - Nie, póki nie zaczniesz blagac. Phaedra usmiechnela sie z wahaniem i przesunela spojrzeniem po ciele kochanka. Bylo to cialo wojownika: smukle i twarde, z bliznami na ramieniu i biodrze - idealne dzielo Boga, zeszpecone przez okrucienstwo czlowieka. Tylko ze Tristan wydawal sie przez to jeszcze bardziej pociagajacy. Rozkoszowala sie widokiem ramion szerokich jak jej udo i smuklej talii. Miesni, obciagnietych skóra o barwie miodu, okrywajaca mocne zebra i porosnieta ciemnymi, kreconymi wlosami, siegajacymi ledwie pepka. A ponizej... Zaszokowana, uswiadomila sobie, ze znów go pozada. Uniosla zapraszajaco biodra. - Nie blagam - wyszeptala. - A juz na pewno nie o to, bys mnie uwolnil. Rozsunal jej nogi jeszcze szerzej i polozyl dlon na wzgórku. - Masz pojecie, jaka jestes piekna? - Jego czarne cyganskie oczy rzucaly na nia czar tak mocny 1 zniewalajacy, ze czula sie tym nieco wstrzasnieta. -1 jak bardzo cie pragne? Usmiechnela sie, acz z trudem. - Pewnie mówisz to wszystkim dziewczynom, które wiazesz - wyszeptala. Spojrzal na nia oczami nadal pociemnialymi z zadzy. - Nie wiem - wymamrotal. - W tej chwili nie jestem w stanie sobie przypomniec, bym kiedykolwiek kochal sie z inna. 316 Przesunal dlonia po czlonku i zamknal oczy, jakby rozkoszowal sie chwila. A potem ulozyl sie na niej i pchnal, odrzucajac w tyl glowe i wchodzac gleboko. Poruszal sie rytmicznie, z napietymi z wysilku miesniami ramion i brzucha. Wiedziala teraz, dlaczego kobiety walcza o to, by sie z nim kochac. Tristan kochal sie tak, jak tanczyl, z czysta, fizyczna gracja. Cieszac sie zyciem i chwila. Byla w tym jakas wspanialosc, dzikie piekno... i, jak sie obawiala, lekcja zycia. Opadla na poduszki i uniosla ku niemu biodra, odpowiadajac z równym zaangazowaniem na pchniecia. Jego zapach - won bergamotki, mydla i czystego, rozgrzanego ciala - podraznil jej nozdrza. Rozpaczliwie pragnela dac mu rozkosz, tak jak on dal ja jej. Slonce przesunelo sie nad dachami Covent Garden i w pokoju zrobilo sie jasniej. Opromienialo jego miodowa skóre zlotym blaskiem. Z gracja tancerza przyspieszyl rytm, poruszajac sie w niej rozkosznymi, doskonale odmie- rzonymi ruchami. Poczula, ze glód przyjemnosci rosnie i poddala sie mu. Oboje byli juz spoceni, a ich wilgotne ciala z latwoscia przeslizgiwaly sie po sobie. - Phae! - wykrzyknal i fala czarnych wlosów spadla mu na czolo. Uniosla sie ku kochankowi, przygladajac mu sie w pólmroku. W tej meskiej urodzie, wspanialosci umiesnionego ciala, kryla sie jej zguba. Krzyknela glosno i zobaczyla spadajace gwiazdy. Rzucila sie na oslep w nieznane, podtrzymywana silnymi ra- mionami kochanka. Po dluzszej chwili poruszyla sie i poczula ciezar nogi Tristana, spoczywajacej bezwladnie na jej 317 udzie. Lezal obok, twarza w dól, z ustami wtulonymi w jej szyje, obejmujac ja zaborczym i jakze slodkim gestem w talii. Nalezala do niego. Czy o tym wiedzial, czy tez nie - i czy kiedykolwiek polaczy ich cos wiecej niz seks - nalezala do niego. I byla bez pamieci zakochana. Tristan, wyczerpany rozkosza i nadal drzacy w srodku, uswiadomil sobie, ze Phaedra sie poruszyla. Z trudem wykrzesal z siebie sile, by pocalowac ja za uchem. - Ummmmm. - Ojej. - Phaedra zaczerpnela drzacego oddechu. - Tristanie. To bylo... - Ummm - wymamrotal ponownie. - Doskonale. - Tak, doskonale - westchnela. - Zróbmy to znowu. Uniósl glowe i spojrzal na nia przez gestwine atramentowo czarnych, zmierzwionych wlosów. - Nie mówisz powaznie. Twarz Phaedry splonela rumiencem. Mówila powaznie. Cóz, lubil przeciez wyzwania. Rozesmial sie i wsparl na lokciu. - Chciwa kocica! - wymamrotal. - Jestes nienasycona. Odwrócila wzrok. - Czasami tak mi sie rzeczywiscie wydaje - przyznala cicho. - Ale ty sprawiasz, ze to jest tak piekne... Takie... naturalne. Mozesz? Zrobic to jeszcze raz? Siegnal przez lózko i wymacal nóz, schowany, jak zwykle, w bucie. A potem chwycil za sznur przeciagniety pomiedzy piersiami Phaedry, przytrzymujac nóz zebami, wsunal ostrze pomiedzy piersi i przecial line. Phaedra blyskawicznie uwolnila sie od pozostalych wiezów. Rzucil nóz na nocny stolik, gdzie 329 upadl z brzekiem, po czym chwycil Phaedre za nadgarstki i jal przygladac sie im w blasku popoludniowego slonca. Spojrzal na dziewczyne i przekonal sie, ze rumieniec znikl z jej policzków i nie wydaje sie juz zazenowana. Pochylil glowe i pocalowal ja delikatnie i niespiesznie. - Teraz - powiedzial, gdy juz dokladnie ja wycalowal - odpowiedz brzmi: tak. Moge to powtórzyc. - Juz czul, ze budzi sie w nim pozadanie. - Jednak tym razem, Phae, zrobimy to bez liny. - Bez liny? -1 z toba na wierzchu. Spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami. - Ale ja... nie wiem... Objal ja wpól, ucinajac wszelkie watpliwosci. - Och, wszystko ci pokaze - zapewnil, przewracajac sie na plecy i pociagajac ja za soba. - Tym razem, Phae, ty bedziesz sprawowala kontrole... jak dlugo bedzie trzeba. Rzeczywiscie, zajelo to dobra chwile. Phaedra byla z poczatku rozkosznie powolna i niepewna. Wiedzial, ze jest niedoswiadczona i potrzebuje czasu, by poczuc sie swobodnie we wlasnej skórze. A, prawde mówiac, on tez nie byl w najlepszej for- mie. Moze to wiek dawal wreszcie o sobie znac, a moze to, ze byl wyczerpany - nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie, znuzony radzeniem sobie z mieszanina smutku i pozadania, a takze niepokojaca swiadomoscia, jak dalece zaangazowal sie uczuciowo. Jednak w tej jednej chwili, w tym miejscu i czasie, prawie nie mialo to znaczenia. Ich ciala wkrótce sie polaczyly i przez mgnienie oka swiat nalezal znowu do niego. Rozdzial 11 Och Jakze wiosna milosci przypomina Niepewne piekno kwietniowego dnia! Dlugo, dlugo potem Tristan lezal zaspokojony obok Phaedry, nawijajac wciaz od nowa lok jej kasztanowych wlosów na palec i zastanawiajac sie, co powinien zrobic w kwestii gwaltownie poglebiajacych sie uczuc. Na razie nic, uznal z zalem. Zbyt wiele wisialo im nad glowa. Smierc ojca, i ta sprawa z Vostrikova. Brak akceptacji ze strony jej rodziny. Obsesja Phaedry w kwestii dziecka pozbawionego matki i zaginionej dziewczyny z tawerny. A przede wszystkim zagrozenie. Spojrzal na jej twarz o rysach zlagodzonych snem i widok scisnal mu serce. Z zamyslenia wyrwal go trzask zamykanych drzwi. Spojrzal na zegar. Wpól do czwartej. Do diabla! To pewnie Uglow. Slyszal, jak stapa ciezko, przemierzajac salon. Po chwili podloga w korytarzu zatrzeszczala zlowrózbnie. Powieki Phaedry zatrzepotaly. Otworzyla oczy. Tristan przylozyl jej palec do warg, nakazujac cisze i czym predzej nakryl ich oboje koldra. Kroki, powolne i ciezkie, ucichly tuz pod drzwiami. Tristan, wiedziony instynktem, przewrócil sie na bok i chwycil za nóz. 320 Uslyszeli glosne pukanie. - Prosze pana? - W glosie Uglowa dato sie slyszec napiecie. Tristan upuscil nóz. - Tak? O co chodzi? - zapytal niecierpliwie. Nastapila dluga, nabrzmiala znaczeniem cisza, a potem drzwi uchylily sie odrobine. - Milordzie - powiedzial Uglow powaznie. - Obawiam sie, ze bedzie pan musial poswiecic mi chwile uwagi. - Co, teraz? - Tristan usiadl na lózku i wbil spojrzenie w drzwi. - Zwariowales? - Trwalem przy panu, sir, w dobrych i zlych czasach - stwierdzil lokaj ponuro. - Znosilem wizyty niemoralnych kobiet i zle nawyki. Krwiozerczych Turków, którzy próbowali poderznac mi gardlo paskudnymi, krzywymi szablami. Lecz nawet ktos taki jak ja nie bedzie tolerowal tego. Spodnie Tony'ego przelecialy przez pokój, ladujac z szelestem na lózku. Tristan uswiadomil sobie ze zgroza, co tak wzburzylo lokaja. - Zaczekaj, Uglow! - Siegnal po lezacy na podlodze szlafrok. - To nie tak, jak myslisz. Uglow zawahal sie, a potem zamknal drzwi. - To nienaturalne, sir, co wyprawia pan z tym chlopcem - dobieglo ich z korytarza. - I nie chce miec z tym nic wspólnego. Phaedra parsknela smiechem i pospiesznie zakryla sobie usta. Tristan rzucil jej ponure spojrzenie. - Zaczekaj, Uglow. - Zeskoczyl z lózka i narzucil szlafrok. - A ty badz lepiej cicho - dodal, odwracajac sie ku Phaedrze. -1 nie wychylaj stad nosa, póki nie wróce, slyszysz? Usmiechnela sie i podciagnela wyzej przykrycie. 332 - Och, tak, panie mój i wladco! - powiedziala meskim glosem, odrobine za glosno. - Blagam, nie zwiazuj mnie znowu i nie zabawiaj sie ze mna na swój nienaturalny sposób! - O to mi wlasnie chodzi! - Ciezkie kroki Uglowa zaczely oddalac sie od drzwi. Tristan wycelowal w Phaedre palec. - Zamilknij. Ale to juz. A potem zatrzasnal za soba drzwi. Wrócil po kwadransie w ciasno zawiazanym szlafroku, ulagodziwszy nieco Uglowa. W misce stala woda, obok umywalni lezal uzywany recznik. Phaedra siedziala na lózku, ubrana w koszule brata, ze zwiazanymi schludnie wlosami. - Jestem na ciebie zly - powiedzial, zamykajac z trzaskiem drzwi. - Twoja reputacja mogla lec przed chwila w gruzach. Spojrzala na niego i sie usmiechnela. - Nonsens - powiedziala - i dobrze o tym wiesz. Na pewno zdolales go juz przekonac, ze jestem nienasycona, rozpustna zona, przyprawiajaca mezowi rogi. Tristan poczul, ze sie rumieni. Rzeczywiscie, powiedzial cos takiego. Uglow nie do konca mu uwierzyl, mial bowiem nosa do klopotów, ale nie sadzil juz przynajmniej, ze przylapal pana w lózku z mezczyzna. I bardzo dobrze, gdyz w ciagu spedzonych razem lat nauczyl sie polegac na wiernym sludze jak na sobie samym. Zrzucil szlafrok, ochlapal zimna woda twarz, a potem szybko sie umyl. Intymnosc tej chwili - Phaedra lezaca w lózku, on paradujacy nago i oni oboje droczacy sie po przy- jacielsku - wszystko to wydawalo sie tak naturalne. Swobodne. Uwodzicielskie. 322 Uswiadomil sobie, ze Phaedra czuje podobnie. Zakryta po brode, przygladala sie z aprobata, jak osusza recznikiem piers i krocze. Zupelnie, jakby robili to codziennie od lat. Pomimo frustracji mysl ta dziwnie podniosla go na duchu. Odrzucil recznik i wrócil do lózka. - Jestesmy wiec kwita, Tristanie - powiedziala, opadajac na poduszki. - Ja przyszlam tu wsciekla na ciebie. - Tak, pamietam. - Tristan wsunal sie pod koldre. - Przepraszam, obawiam sie jednak, ze nie ostatni raz mialas powód, aby byc na mnie zla. Spojrzala na niego dziwnie. Lezal na plecach, lecz ona usiadla i jela mietosic w dloniach brzeg koldry, zmarszczywszy mocno brwi. Zwykle w takiej chwili Tristan zapadal z rozmyslem w sen, majac nadzieje, ze partnerka, wdzieczna za rozkosz, odpusci i daruje mu to, za co chciala go zlajac. A jesli to nie dzialalo, wstawal i przypominal sobie nagle o rzekomym spotkaniu. Zaczynal jednak sie obawiac, ze tamte czasy bezpowrotnie minely. Cóz, trudno. Niech i tak bedzie. Przewrócil sie na bok i ujal dlon Phaedry. - O co chodzi, Phae? - zapytal cicho, calujac jej palce. Zadrzala, niepewna, czy moze zapytac o to, co nie dawalo jej spokoju. A potem wyrzucila z siebie gwaltownie: - Dlaczego nie przyszedles na herbate, Tristanie? - Jej gleboki, cieply glos brzmial teraz zaskakujaco niepewnie. - Czy perspektywa spotkania z moja rodzina wydala ci sie az tak okropna? Przez chwile zastanawial sie, co jej powiedziec. Uzna! jednak, ze nie pora na wykrety. 334 - Spedzilem wieksza czesc tamtego popoludnia z twoim bratem - wyznal. - Badajac drewniana kule - przerwala mu, zniecierpliwiona. - Slyszalam. - Tak, tyle ze potem... Cóz, rozmawialismy o tobie. Wyjasnil mi to i owo. - O czym ty mówisz? - spojrzala z niedowierzaniem na Tristana. - Stefan cie zastraszyl? Tristan odwrócil wzrok. - Ostrzegl mnie, bym sie nie wazyl cie skrzywdzic - wyszeptal. - A zwazywszy, kim jestem, bylo to usprawiedliwione ostrzezenie. Zacisnela wargi, az zbielaly z gniewu. - Och, to nie bylo ostrzezenie, lecz grozba - powiedziala, zaciskajac dlonie na koldrze. - Znam Stefana. Powinnam go udusic. - Phae, kochanie, on mial racje. - Tristan ujal delikatnie jej dlon i rozwarl zacisniete na koldrze palce, a potem je pogladzil. - Moglem cie skrzywdzic, choc Bóg mi swiadkiem, ze tego nie chcialem. Wiode jednak nieuporzadkowane zycie. A moja reputacja, jak taktownie zauwazyl twój brat, pozostawia wiele do zyczenia. Na dodatek sprawa, do której zakonczenia zobowiazal mnie ojciec, moze skonczyc sie zle. Twarz Phaedry zlagodniala. - Co zamierzasz? - spytala. - Co sie dzieje, Tristanie? Twój ojciec nie zyje. A czymkolwiek sie zajmujesz, nie jest to jedynie sledztwo w sprawie morderstwa. Nawet ja bylam w stanie tego sie domyslic. Ucalowal znowu jej dlon i przyciagnal Phaedre blizej siebie, tak by mogla wtulic sie w niego plecami. - Obiecalem ojcu, iz dopilnuje, aby ta sprawa zostala zalatwiona - powiedzial, muskajac wargami 324 jej kark - i zamierzam dotrzymac przyrzeczenia. Jednak ty... choc bardzo tego nie chce, powinnas wrócic teraz do domu. Nim zauwaza, ze cie nie ma. Spojrzala na kochanka katem oka, jakby chciala sprawdzic jego reakcje. - Och, musimy jeszcze o wielu sprawach porozmawiac - powiedziala. - Poza tym mama i Phee wyjechaly do Richmond, a ja dalam polowie sluzby dwa dni wolnego. Zreszta i tak nie osmieliliby sie o nic mnie wypytywac. Jesli pojawia sie klopoty, Agnes da sobie z nimi rade. Westchnal przeciagle, zastanawiajac sie nad tym, co wlasnie uslyszal. Nie watpil, ze skutecznie zatarla za soba slady. - Musisz byc szalona, Phae - powiedzial, muskajac ustami jej policzek. - A ja jestem slaby. Zbyt slaby, by zrobic, co nalezy, i odeslac cie do domu. Odwrócila sie i wtulila posladki w jego krocze. - Prosze, daj nam troche czasu, Tristanie - wyszeptala. - Nie mozemy choc przez kilka minut po-udawac? Tak, ale co? Tak bardzo chcial sie dowiedziec, co chodzi jej po glowie. Dziwne, zwazywszy, iz jeszcze przed chwila wolalby tego uniknac. Jednak Phaedra milczala, a on nie mial serca jej wypytywac. Zamiast tego otoczyl ja ramieniem, skladajac dlon na delikatnej wypuklosci brzucha. Przypomnialo mu to, jak zareagowal, kiedy zobaczy! ja tego dnia w swoim salonie. Niemadre, pochopne przypuszczenie - a co gorsza, nie bylo to jedynie przypuszczenie. Przez chwile, krótka jak mgnienie oka, odczuwal bowiem takze nadzieje. Skrzywil sie w duchu, tak bardzo zaniepokoila go ta mysl. Zazwyczaj bardzo uwazal, tymczasem kochajac sie z Phaedra - i to pieciokrotnie! - tylko 336 raz zachowal pozory ostroznosci. Jesli chcial sciagnac na siebie gniew lorda Nasha i zniszczyc Pha-edrze zycie, obral doskonaly sposób. Tylko ze Phaedra uwazala, iz jest bezplodna. Przyszla do niego niewinna, choc nie nietknieta, wiedzial zatem, ze kiedys musialo spotkac ja cos zlego. Tragedia, byc moze wieksza, niz z poczatku przypuszczal. Uniósl sie lekko na lokciu i ucalowal jej ramie, zastanawiajac sie w duchu, jak wygladalo dotad jej zycie, i czujac w sercu bolesne uklucie. Gladzil dlonia jej brzuch i Phaedra domyslala sie, co to oznacza. O czym Tristan mysli, o co chcialby ja zapytac. Zerknela na niego niepewnie: - O co chodzi? Juz po chwili zalowala, ze to powiedziala. - Kim on byl, Phae? - wyszeptal bowiem Tristan. - Mozesz mi powiedziec? Wiedziala, oczywiscie, o kogo mu chodzi. Przymknela jednak na chwile powieki, udajac, ze jest inaczej. Lecz nim zdazyla sie odezwac, zrobil to on. - Nie - powiedzial ostro. Opadl z powrotem na materac, odzierajac ja z ciepla i wygody. - Chryste, przepraszam. Zapomnij o tym. Nie mam prawa... I to akurat dzisiaj... Przepraszam, Phae. Odwrócila sie ku niemu i spojrzala wprost w przepastne brazowe oczy, a potem na pelne, zmyslowe usta. - Rozumiem - powiedziala cicho. - Jestes ciekaw, kto byl moim pierwszym kochankiem. Wymówila to slowo, choc go nienawidzila. Nawet teraz sprawialo, ze przeszywal ja dreszcz. Tristan pogladzil grzbietem dloni jej policzek. - Nic z tego nie ma dla mnie znaczenia, Phae - powiedzial spokojnie. - Nie musze tego wiedziec. 326 Spojrzala na niego z nagana. - Klamstwo, i to podwójne - mruknela. - Wiem, co powiedziales wczesniej, w salonie... O co mnie oskarzyles. Lecz ja ci ufam. Naprawde. Byc moze znów robie z siebie idiotke... Nie sadze jednak, aby tak bylo. - Co masz na mysli? Jednak Phaedra podjela juz decyzje. Jesli Tristan zamierzal zrujnowac jej reputacje, i tak dostarczyla mu juz dosc amunicji. - Mial na imie Edward - zaczela, opierajac sie na ramieniu, by móc widziec jego twarz. - Nie podam ci nazwiska, gdyz dawno przestalo ono miec znaczenie. Przeczesal delikatnie palcami wlosy na jej skroni. - Mówie ci o tym nie dlatego, ze zapytales - kontynuowala, przyciskajac mu palec do ust - ale dlatego, ze chce. Powiedziales, ze sobie nie ufam. To znaczy, jesli chodzi o seks. I chyba masz racje. - W porzadku, mów. - Uscisnal jej dlon. Phaedra skinela glowa, zamknela oczy i cofnela sie pamiecia. Wydarzenia tamtego roku tkwily w niej, glebokie i niezatarte niczym napis na grobowcu. - Edward przyjechal do Brierwood na lato - zaczela, jakby powtarzala to setki razy. - Byl znajomym Tony'ego z Oksfordu. Stalo sie to w roku, gdy umarl mój ojciec. - Zatem go znalas? - Nie, lecz wydal mi sie fascynujacy - przyznala. - Oczywiscie, bylam dziwna dziewczynka. Znudzona i zbyt zatopiona w ksiazkach, by moglo mi to wyjsc na dobre. Edward i Tony dyskutowali zawziecie o sprawach, które mnie interesowaly: historii, filozofii i polityce, zamiast rozmawiac je 338 dynie o modzie czy fatalaszkach, jak mama i Phee. Usmiechnal sie lagodnie. - A wiec sie zakochalas. Czy naprawde? Nie byla juz tego pewna. - Zadurzylam sie w nim tak, jak niemadre dziewczeta zadurzaja sie w przystojnych jasnowlosych mezczyznach - odparla. - Czytalam zbyt duzo poezji. A on pochlebial mi swoim zainteresowaniem. Mama i Tony uwazali, ze to czarujace. - Matka miala byc moze nadzieje, ze kiedys sie pobierzecie? I znowu nie byla w stanie spojrzec mu w oczy. - Mama sadzila, ze on traktuje mnie jak mlodsza siostre - powiedziala w koncu cicho. - Skupiala uwage na Phoebe, która nie chciala sie uczyc i guwernantka nie dawala sobie z nia rady. - A ty bylas ta grzeczna z sióstr? - zapytal Tristan cicho. - Ta, na której mozna polegac, ze zrobi to, co nalezy? -Tak. - A potem on przestal o ciebie zabiegac? - powiedzial Tristan, jakby chcial uczynic jej wyznanie latwiejszym. - Przykro mi, Phae. Byl glupcem, lecz to historia stara jak swiat. - Nie, nie przestal. - Zamknela oczy. - Tony wrócil do Londynu, by starac sie o przyjecie do Izby Gmin, a Edward zostal. A ja bylam zbyt glupia, by zorientowac sie, co sie stalo. Domyslic, ze poczelam dziecko. Dotknal niepewnym gestem jej twarzy. - Phae, Tony byl w szkole o dwa roczniki wyzej niz ja. - Niemal slyszala, jak przelicza w pamieci. - I staral sie o przyjecie do Izby Gmin? Ile masz lat, Phae? 328 Wiedziala, do czego to prowadzi. - W przyszlym miesiacu skoncze dwadziescia dwa - odparla. Twarz Tristana spochmurniala. - Phae... - wyszeptal. - Ile mialas wtedy? Odwrócila glowe i spojrzala na toaletke przy oknie. - Pietnascie - wyszeptala. - Dopiero skonczylam pietnascie. Tristan usiadl i odwrócil sie ku niej. - A on byl doroslym mezczyzna - powiedzial, przesuwajac knykciami po jej policzku. - Male biedactwo. Usmiechnela sie z gorycza. - Edward nie byl mezczyzna, lecz gadem w dobrze skrojonym ubraniu. Bylam jednak za naiwna, by o tym wiedziec. Zbyt nieswiadoma, aby ogarnac rozumem to, co zrobilam. Co poswiecilam. - Phae. - Przesunal delikatnie, pieszczotliwie dlonmi po jej twarzy i Phae zadrzala. - Phae, kochanie, czy on cie zniewolil? - Nie. - Potrzasnela glowa. - Pozwolilam mu. Poniewaz tak bardzo go kochalam... a przynajmniej tak mi sie wtedy zdawalo. Tatus odszedl, Stefan zamieszkal w Londynie, a ja... Podobalo mi sie, ze ktos poswieca mi uwage. - Chryste - wyszeptal Tristan. Lecz Phae mówila dalej. - Tego lata czytywalismy razem w ogrodzie i mama pozwolila, by uczyl mnie tanczyc walca. Sadzilam... Och, Tristanie, sadzilam, ze jestem w niebie. Grywal nawet ze mna w wolanta. Mozesz to sobie wyobrazic? Potem... zaczal calowac mnie, gdy nikt nie patrzyl. A pewnej nocy wsliznal sie do mojego pokoju. Powiedzial, ze jesli go kocham, 329 musze to udowodnic. Pozwolilam mu wiec zrobic, co chcial. Wiecej niz raz. I... ja tez tego pragnelam. Juz wtedy chyba tego pragnelam... a przynajmniej pragnelam jego. To nie gwalt, prawda? - Nie - wykrztusil przez zacisniete zeby. - To pozostawienie jagniecia sam na sam z wilkiem. Ile lat mial ten dran? - Dwadziescia trzy - przyznala. Wyczuwala, jak bardzo jest zaszokowany. Przesunal dlonia po wlosach. - Twoja matka musiala dostac zawalu. Phaedra wyciagnela reke i polozyla mu ja na ramieniu. - Mama nie wie - wyszeptala. -1 nie wolno dopuscic, by sie dowiedziala. Slyszysz, Tristanie? Tristan popatrzyl na nia z niedowierzaniem. - Jak to: nie wie? Phaedra zastanawiala sie przez chwile, szukajac slów zdolnych wyjasnic, jakim klebkiem emocji jest jej matka. - Mama to dobra kobieta - zaczela - lecz ma umysl dziecka. Nie jest przesadnie bystra. Nie chcialabym, aby zabrzmialo to nieprzyjemnie, jednak tym, co interesuje ja najbardziej... cóz, Stefan ja kocha, powtarza jednak, ze jest dosc trzpioto-wata. - Przykro mi - powiedzial Tristan sztywno. - Mimo to, Phae, jak mogla nie wiedziec? - Nic jej nie powiedzialam - powtórzyla Phaedra z uporem. - Nie wiedzialam, jakich slów uzyc. Bylam zupelna ignorantka, Tristanie. W koncu guwernantka zauwazyla, ze zmienia mi sie figura. Tristan czul, ze robi mu sie niedobrze. Co za paskudna sprawa, pomyslal. 341 - Tak mi przykro, Phae. - Mial nadzieje, ze historia nie okaze sie zbyt tragiczna, czul jednak, ze to plonna nadzieja. -1 co zrobila? - Stefan byl moim opiekunem i jej pracodawca - powiedziala cicho. - Byla, oczywiscie, przerazona. Napisala mu o swoich obawach. Stefan wiedzial, ze nie ma sensu wspominac o nich mamie. Po prostu by sie zalamala. - Bylas niewinna ofiara - wyszeptal znów Tristan. - Zbyt mloda, by wydac cie za maz. Usmiechnela sie przelotnie. - Wtedy bylam juz w piatym miesiacu - powiedziala. - Te empirowe suknie z luznym stanem... Malzenstwo nie wchodzilo w rachube. Edward ozenil sie juz z dziedziczka weglowej fortuny z Northumberland, bogatsza nawet ode mnie. Mama przeczytala przy sniadaniu anons w „Timesie", nie wiedzac... W jej spojrzeniu dostrzegal nadal obecne tam cierpienie. Zwazywszy na reputacje lorda Nasha, latwo mógl sie domyslic, co bylo dalej. - Czy Nash go zabil? Phaedra objela sie ramionami. - Niezupelnie - wyszeptala. - Blagalam go, by tego nie robil... Nie ze wzgledu na niego, lecz na Edwarda. Poniewaz nadal sadzilam, ze go kocham. Zalosne, prawda? - Och, Phae. - Tristan podniósl reke i zalozyl jej za ucho kosmyk wlosów. - Moje ty biedactwo. Phaedra usmiechnela sie z przymusem. - Stefan przyjechal, oczywiscie, najpierw do Brierwood - kontynuowala. -1 oznajmil, ze wyjade na jakis czas z ciotka Henslow za granice. Zawsze byla dla mamy bardziej matka niz siostra. Za 331 tem ciotka zabrala mnie do Francji... na dluzsze wakacje, jak powiedzial mamie Stefan. - A co powiedzieli tobie? - Powiedzieli, ze... ciotka Henslow wszystkim sie zajmie - odparla. - Stefan zostawil to jej. Byl jak oszalaly z gniewu i zalu i myslal jedynie o tym, by zacisnac rece na gardle Edwarda. Powiedzial pózniej ... i ja mu wierze, ze nie domyslil sie, co zamie- rza ciotka. - A co zrobila? Phaedra wzruszyla ramionami. - Sadzilam niemadrze, iz urodze dziecko - powiedziala - a potem oni zabiora je w bezpieczne miejsce. Lecz kiedy do naszego mieszkania w Paryzu przyszedl lekarz, zbadal mnie, a potem powiedzial, ze nie jestem jeszcze w szóstym miesiacu, i cos mi zrobil. - Jezu Chryste - powtórzyl Tristan. - Sprawa nie poszla dobrze. - Tym razem glos zalamal sie jej zalosnie, a twarz przybrala wyraz rozpaczy. - Urodzilam dziewczynke, Tristanie - powiedziala przez lzy. - Najsliczniejsza, najbardziej kochana dziewczynke. Sadzili, ze jestem zbyt oszolomiona, by wiedziec, co sie dzieje, ze nie bede pamietala, iz ja widzialam. - Ciii, Phae, ciii - uspokajal ja, przytulajac. - Lecz ja ja widzialam, Tristanie. - Plakala z twarza wtulona w jego piers. - Ledwie przypominala dziecko i nie oddychala, wiec ja zabrali i nie wiem, co sie z nia stalo. Nie wiem, co sie z nia stalo, rozumiesz? Miala paluszki i wlosy czarne jak atrament, lecz nawet nie zaplakala, a ja myslalam: placz, placz, to mi cie oddadza! Lezala jednak na rekach doktora, cicha i nieruchoma niczym smierc. A potem po prostu ja zabrali. 343 - Och, kochanie. - Kolysal Phaedre, przyciskajac wargi do jej skroni i próbujac nie plakac wraz z nia. - Moja biedna, biedna dziewczynko. - Nadal nie chca powiedziec mi, gdzie ona jest - szloch niemal zagluszal jej slowa. - Wiem, oczywiscie, ze nie zyje. Sprowadzili ja na swiat zbyt wczesnie. Lecz wtedy tego nie rozumialam. Sadzilam, ze kazde dziecko musi miec matke, a przynajmniej wiedziec, ze jest kochane i chciane. Wierzylam, ze pewnego dnia bedziemy znów razem. Tymczasem oni pogrzebali ja zapewne w grobie dla biedoty. Jesli w ogóle, pomyslal Tristan ponuro. Najprawdopodobniej wyrzucili po prostu dziecko ze smieciami. - Jestem pewien, ze wyprawili jej sliczny pogrzeb, Phae - sklamal. -1 ze spoczywa teraz w spokoju. - Tak uwazasz? - W jej glosie nie bylo jednak nadziei. - Niewiele pamietam z tego, co nastapilo potem. Powaznie zachorowalam i ciotka byla przerazona. A gdy goraczka w koncu opadla, lekarz powiedzial nam, ze doszlo do uszkodzen. Po infek- cji zostaly, wyjasnil, blizny. Ciotka Henslow rozplakala sie i zapytala, czy bede mogla miec jeszcze dzieci, a on powiedzial, ze to malo prawdopodobne. Powinnam wrócic do domu i prowadzic spokojne zycie. I to wlasnie zrobilam. Zylam, trzyma- jac sie na uboczu, póki Millie nie uciekla, zostawiajac Priss. Tristan z sercem scisnietym z zalu pogladzil wlosy Phaedry. O tym mówil Nash. To te wydarzenia sprawily, ze w jego oczach widac bylo ból - lecz takze gniew. Krucha jak szklo, powiedzial. Boze swiety! Zaczynal pojmowac glebie jej obsesji, zwia 333 zanej z Priss i rozpaczliwe pragnienie odnalezienia matki dziewczynki. - Mam nadzieje, ze odnajdziemy Millie - powiedzial cicho. - Lecz polaczenie matki z jej dzieckiem... cóz, nie wróci córki tobie. Przykro mi. Powiedz, ze to rozumiesz. - Rozumiem - zapewnila, tym razem glosniej. - Nie jestem az tak niemadra. Rozumiem swoje motywacje. I swoje serce. - Dlaczego zatem? - spytal proszaco. - Poniewaz Priss jest moja krewna. - Glos Phae drzal z emocji. - I dlatego, ze Millie nie rozumie, jak okropna cene przyjdzie jej zaplacic za to, czego sie dopuscila. Ja rozumiem. Millie jest zbyt naiwna, by wiedziec, jak bedzie ja to przesladowalo. Powinna byc przy dziecku. Zapewnic mu bezpieczenstwo. Ona ma wybór, Tristanie. Ja go nie mialam. To wcale nie takie pewne, pomyslal Tristan. Millie wiedziala zapewne, co robi, i dziecko niewiele ja obchodzilo. Z drugiej strony, istniala szansa - choc niewielka - ze dziewczyna jest po prostu niemadra wiejska gaska. A jesli tak... Boze! - Co stalo sie z czlowiekiem, który cie wykorzystal? - zapytal. - Co zrobil Nash? Zerknela na niego niepewnie. - Zachlostal go niemal na smierc pejczem - odparla. - Lecz mialam o tym nie wiedziec. - Zasluzyl na cos zdecydowanie gorszego niz chlosta - powiedzial Tristan przez zacisniete zeby. Phaedra pociagnela nosem i otarla oczy wierzchem dloni. - Potem pojechal do Oksfordu i wychlostal To-ny'ego - dodala. - Powiedzial, ze skoro Tony sprowadzil na dom katastrofe, to jest tak samo winny jak Edward. 345 - Nie potrafie doszukac sie bledu w tym rozumowaniu - zauwazyl Tristan z wolna. W jej oczach byl teraz tylko smutek, gniew i rozpacz zniknely. - Przez ponad rok Tony trzymal sie z dala od domu - wyszeptala. - Mama wiedziala tylko, ze o cos sie poklócili. Bardzo ja to martwilo. Tak bardzo, ze Stefan w koncu ustapil. Niedlugo potem Tony poslubil Jenny. Ale i to zle sie skonczylo. Tristan zaczynal sie zastanawiac, czy Tony nie otrzymal aby tego, na co zasluzyl. Ledwie byl w stanie przypomniec sobie pania Hayden-Worth, obracala sie bowiem w innym towarzystwie - ludzi zyjacych szybko i niebezpiecznie. - Edward mieszka sobie wiec w Northumberland ze swoja bogata zona i paroma bliznami na zadku, cieszac sie fortuna tescia - stwierdzil ponuro. - Nie ma na tym swiecie sprawiedliwosci. - Cóz, chyba jednak jest - powiedziala. - Gdy mialam osiemnascie lat, ten bogaty tesc przylapal Edwarda w pokoju szkolnym z wnuczka, dzieckiem innej córki i zastrzelil na miejscu. Sprawe wyciszono. Tristan rozprostowal zacisniete piesci. - Skad o tym wiesz? - Stefan mi powiedzial. - Usmiechnela sie blado. - Sadzil chyba, ze poczuje sie dzieki temu lepiej. Nie mam pojecia, jak on sie dowiedzial, i ani troche mnie to nie interesuje. Tristan ulozyl sie na boku i wsparl glowe na ramieniu. Nie wiedzial, co powiedziec. To, co podpowiadal mu instynkt - by przyrzec, ze zabije drania, który jej to zrobil - nie moglo juz sie spelnic. Zas przytulenie Phaedry i zapewnienie, ze bedzie 346 ja chronil i dbal o jej szczescie, wydawalo sie równie malo racjonalne. Poprzestal wiec na tym, ze przytulil ja do siebie, otaczajac troskliwie ramionami. Ucalowal delikatnie miekki punkt tuz pod uchem, gdzie widac bylo pulsujaca zylke. - Co zrobisz, kiedy to wszystko sie skonczy? - zadal pytanie, nie co obawiajac sie odpowiedzi. - Gdy Millie wróci, a ty bedziesz mogla zapomniec o pani Thompson, chodzeniu w spodniach i bywaniu? Phaedra odwrócila glowe i wbila wzrok w sufit. - Mam nadzieje, ze wróce wtedy do domu - odparla. - Do Brierwood. Przygladal sie dziewczynie przez jakis czas, a potem jal przesuwac palcem po jej twarzy, jakby próbowal wbic sobie w pamiec rysy. - Lady Phaedro Northampton - powiedzial cicho, przesuwajac palcem wzdluz grzbietu jej nosa. - Bedzie mi ciebie brakowalo, kiedy wyjedziesz. Zasmiala sie, ale nie bylo w tym wesolosci. - Och, chyba niezbyt dlugo. Ujal pasmo kasztanowych wlosów i zaczal owijac je sobie znów wokól palca. - Za czym tak tesknisz, Phae? Nie moglabys zostac przez jakis czas w miescie? Marze o tym, by pójsc na jeden z tych eleganckich bali i wirowac z toba w walcu tuz pod nosem twego brata. Przewrócila sie na bok i spojrzala na niego. - Tesknie za Priscilla - przyznala cicho. - Och, Tristanie, to takie slodkie dziecko! Tlusciutkie, z policzkami jak rózowe jabluszka i wygietymi w luk usteczkami. Istny cherubinek! A gdy sie smieje, to choc masz czasem wrazenie, ze pekna ci bebenki, robi ci sie tez cieplo na sercu. Co 336 dzien chodzimy z Agnes do wioski, by sie z nia pobawic. - Chyba potrafie to zrozumiec. - Jego usmiech zlagodnial. Pociagnal ja ku sobie i sklonil, by polozyla mu glowe na ramieniu. - Dobrze, odpocznij jeszcze chwile w moich ramionach, Phae, i snij o Priss. Wkrótce wrócisz do Hampshire. - Jeszcze chwile? - powtórzyla z odrobina rozdraznienia w glosie. Rozesmial sie. - Bardzo krótka chwile - sprostowal. - Przede mna ciezka noc. A ty bedziesz musiala wrócic wkrótce do domu. Prosze. Oczywiscie, zignorowala go, wiercac sie w jego objeciach niczym niespokojne dziecko. - Nie mam planów na wieczór - wymruczala, szukajac spojrzeniem jego twarzy. - A ty? Tristan od razu stal sie czujny. - Wybieram sie do Vostrikovej - przyznal. - Udalo mi sie zdobyc zaproszenie. Bede sie mógl tam rozejrzec. - Nie! - usiadla natychmiast na lózku. - Udalo ci sie zyskac wstep do tego domu? - Nie zapomnialem o Millie - zapewnil ja pospiesznie. - Przysiegam. Phaedra zmarszczyla jednak brwi. - Co sie dzieje, Tristanie? Nie jestem glupia. Stefan nie powie mi zbyt wiele o kuli. Wiem jednak, ze nie chodzi tu tylko o martwego Rosjanina w zaulku... I podejrzewam, ze od poczatku tak bylo. Przez chwile bawil sie fredzla kapy, zastanawiajac sie, ile jej powiedziec. Pragnal odslonic sie przed Phaedra, jak zrobila to ona. Zrzucic z ramion ciezar. Okazac jej choc odrobine zaufania, a jesli mial byc szczery, poglebic tym samym laczaca ich wiez. 348 - Masz racje - przyznal. - Vostrikova szpieguje dla Rosjan. I to, jak sadze, od lat. Phaedra otwarla szerzej oczy. - To dlatego twój ojciec zaangazowal sie w te sprawe - wyszeptala. - No, no. Kobieta szpieg prowadzaca burdel, obslugujacy najbardziej wplywowych czlonków rzadu, to musi byc istna wylegarnia intryg, czyz nie? Usmiechnal sie na to porównanie. - Vostrikova doskonale potrafi wykorzystac meskie slabosci - odparl. - Wymyslilem wiec kilka, aby ja skusic. - Jaki dokladnie masz plan? - Wejsc tam i szybko wyjsc - przyznal. - Tak szybko, jak tylko bedzie to mozliwe. Vostrikova ma w przyleglym domu szereg pokojów. To tam prowadzi interesy. Cale miejsce jest jak królicza nora. Nie jeden dom, lecz trzy, polaczone ze soba od piwnic po strychy. - Chcesz dostac sie do prywatnego gabinetu Vo-strikovej - odparla Phaedra z zastanowieniem. - W koncu, tak - odparl. - I mam nadzieje, ze uda mi sie to jeszcze dzisiejszej nocy. -1 czego bedziesz tam szukal? - Korespondencji - odparl. - Klucza do szyfrów. Listy szantazowanych przez Vostrikova urzedników. Zapewne nie bede mial dosc czasu, by przeprowadzic rzecz subtelnie. Gdy tylko stamtad wyjde, szybko zorientuje sie, co zrobilem. - Bedziesz musial wylamac zapewne jeden czy dwa zamki - mruknela. - Potrafisz? Westchnal w duchu. Phaedra byla bystra, zbyt bystra, by czul sie bezpiecznie. - Twój pan Kemble mnie nauczyl - odparl. - To sprytny gosc. 338 Phaedra nie wydawaia sie ani troche zaskoczona. Widac bylo jednak, ze cos nie daje jej spokoju. - Nie musisz odpowiadac, Tristanie - zaczela w koncu. - Chcialabym jednak wiedziec... Przechylil w bok glowe i przyjrzal sie jej. -Tak? Oniesmielona spuscila rzesy. - A jesli bedziesz musial... zrobic cos, gdy tam sie znajdziesz? Od razu domyslil sie, o co jej chodzi. Phaedra splonela rumiencem. Wolal sie nad tym nie zastanawiac. Och, podejmujac sie zadania, zdawal sobie sprawe, ze prawdopodobnie bedzie musial wziac udzial w perwersyjnej erotycznej grze. Lecz byla to ofiara - dziwny dobór slów, doprawdy - której nie mial juz ochoty poniesc. - Nie - odparl po chwili. - Nie korzystalem dotad z uslug prostytutek i nie zamierzam zaczynac teraz. Odprezyla sie i odwrócila wzrok. - Nie mozesz pójsc sam - powiedziala spokojnie. - Byloby to zbyt niebezpieczne. - Nie bede sam - zapewnil ja pospiesznie. - De Vendenheim rozstawi dookola ludzi. Skinela glowa, chlodna teraz i opanowana. - W porzadku - powiedziala w koncu. - Kto wiec zabil Gorsky'ego? I dlaczego? Obrzucil ja pelnym uznania spojrzeniem. - Vostrikova kazala go usunac - przyznal. - A potem zadusic garota czlowieka, który to zrobil. Jednak udalo nam sie przechwycic drugiego morderce, gdy wsiadal na statek do Estonii. Okazal sie calkiem rozmowny. Nie wiedzial o tym nikt poza Peelem i... moim ojcem. - Jestem pod wrazeniem - powiedziala. - Nie wyjasnia to jednak, dlaczego kazala go zabic. 350 - Przestepcy nie wiedza, co to honor, Phae - odparl Tristan, zwazajac na slowa. - Gorsky byl jej czlowiekiem, lecz kiedy poklócili sie o mlodzienca, którego odeslala... - Zemsta bywa niebezpieczna. - Machnela lekko dlonia. -1...? Wzruszyl ramionami. - Niedlugo przed tym, jak sie poklócili, zastukalas do drzwi burdelu, wspominajac brata, i grozac, ze sciagniesz Gorsky'emu na kark wladze, zaczal sie wiec zastanawiac - przyznal Tristan. - I po klótni przyszlo mu do glowy, ze móglby w prosty sposób sie zemscic. Moze sledzil cie po to, by sie przekonac, czy bedzie w stanie porozmawiac z toba, nie narazajac sie na ujawnienie. - Chcial ze mna mówic - wyszeptala. - Nie znal jednak zbyt dobrze angielskiego. - Pewnie dlatego nie mial tu przyjaciól - zauwazyl Tristan. - Tym bardziej ze Vostrikova trzymala go na krótkiej smyczy. Moze zamierzal od niej odejsc, a wiedzial, ze twój brat zna rosyjski. A moze chcial ci po prostu sprzedac informacje? Nigdy sie tego nie dowiemy. Umarl, nim zdazyl z toba porozmawiac, i mamy nadzieje, ze Vostrikova nie domyslala sie, co wspólnik zamierza. To malo prawdopodobne, by wiedziala. Phaedra zbladla. - My? - Przycisnela dlon do serca. - My? To znaczy: kto, Tristanie? Tego tez mial nadzieje uniknac. - De Vendenheim - przyznal. - I ja. - Powiedziales mu? - Zacisnela dlon w piesc. - Powiedziales, ze poszlam do tego domu? - A jaki mialem wybór? - zapytal, podkreslajac slowa gestem. - Im wiecej sie dowiadywalismy, 340 tym gorzej to wygladalo. Na pewnym etapie musialem zatroszczyc sie o twoje bezpieczenstwo. Powiedzialem mu, ze tam bylas. Wbila wzrok w przestrzen przed soba i wyszeptala: - A on nie wspomnial o tym mojemu bratu. - Zacisnela dlon tak mocno, ze knykcie zupelnie jej zbielaly. - Jeszcze nie. -1 juz nie wspomni. - Tristan pochwycil jej dlon. - Przyrzekl mi to, Phae. Nie moglem zostawic cie bez ochrony, a nie bylem w stanie czuwac nad toba w pojedynke. Nie przez caly czas, dodal w mysli. Obserwowal ja jednak, i to znacznie czesciej, niz sklonny byl przyznac. A kiedy patrzyl, jak zbiega po stopniach ubrana w kolejna wydekoltowana balowa suknie, z rozszczebiotana Zoe uwieszona u ramienia, przeszlo mu przez mysl, ze bedzie mu- sial odciac sobie czlonek lub pogodzic sie z niedogodnoscia posiadania na stale trzeciej nogi. Na sama mysl o tym, ze tanczy w ramionach innego mezczyzny, mezczyzny, w którym moze sie zakochac, plonal wrecz z zazdrosci. I wcale nie pomagala mu swiadomosc, ze zachowuje sie jak zakochany po raz pierwszy mlodzieniec. Tymczasem Phaedra nadal zastanawiala sie nad tym, co uslyszala. - Bez ochrony? - zapytala. - Co przez to rozumiesz? - De Vendenheim przydzielil ci kogos do ochrony na czas sledztwa - przyznal. - Szpiega? Zartujesz, prawda? - Nie szpiega, lecz agenta. - Spojrzal na nia z nagana. - Zwykle zajmowal sie tym pan Kemble lub którys z jego ludzi. Raz byl to Uglow, choc je 352 mu trudno pozostac niezauwazonym. Teraz tez ktos walesa sie zapewne wokól Long Acre, jesli zorientowal sie, ze wyszlas. - Rozpoznal mnie w przebraniu Tony'ego? - rozesmiala sie. - Niemozliwe. W glebi duszy Tristan zgadzal sie z Phaedra, lecz nie powiedzial tego na glos. Lepiej bylo jej nie zachecac. Tym bardziej ze doskonale prezentowala sie w spodniach... - Poza tym wyszlam przez ogród - kontynuowala, odsuwajac wlosy z twarzy. - Nie zauwazylam, by ktos mnie obserwowal, ani razu. - To znaczy, ze dobrze wykonuja swoja robote - odparl Tristan stanowczo. Spojrzala na niego zmartwiona. Wreszcie dotarlo do niej, ze sprawa jest powazna. - A ty? Co robiles? - Spedzalem czas, podtrzymujac pewne... Czy moge nazwac te stosunki przyjaznia? Pilem troche za duzo, chwalilem sie zbyt glosno swoim nowym stanowiskiem w rzadzie i koneksjami ojca. A po cichu ukladalem liste klientów Vostrikovej. - Po to, by sie tam dostac - dokonczyla Phaedra, spogladajac na niego szeroko otwartymi oczami. - Taki jest plan - stwierdzil powaznie. - Choc to nielatwe. Tam nie mozna tak po prostu sie wprosic, gdyz wzbudziloby to podejrzenia. Cóz, moja droga, powiedzialem ci, ile moglem, a nawet wiecej. Ubierz sie, a ja zadzwonie na Uglowa, by odprowadzil cie do domu. Czolo Phaedry pozostawalo zmarszczone, i widac bylo, ze dziewczyna myslami przebywa gdzies daleko. - Wszystko to bardzo interesujace - powiedziala cicho - lecz jak pomoze nam znalezc Millie? 342 Tristan spojrzal na nia, zakladajac na piersi ramiona. - Jak to: nam? Popoludniowe slonce zalewalo pokój kaskada zalamujacych sie promieni, przydajac blasku jej wlosom i nakrapiajac je zlotem. Przemknelo mu przez mysl, by zaczac ja calowac, odwracajac uwage od tego, co zamierzala powiedziec. Czul jednak, ze na nic by sie to nie zdalo. Spojrzala na niego bystro. - Jesli znajdziesz Millie, bedziesz mógl pomóc jej uciec - powiedziala, zachowujac absolutny spokój. - Nie wiesz jednak, jak ona wyglada. - Opisz ja. - Usmiechnal sie powsciagliwie. - Szczególowo. Phaedra zmarszczyla brwi. - Przypuszczam, ze wyglada jak polowa prostytutek w Londynie - odparla. - Mloda, ladna, o bujnym ciele. Wyróznia ja jedynie to, ze ma rude wlosy. Pomyslal, ze Phaedra nie widziala dotad wielu nocnych ciem, zwlaszcza tych najnizszego sortu, pracujacych na East Endzie. - Ile ma wzrostu? - nalegal Tristan. - Jakie oczy? Phaedra zerknela na niego z ukosa. - To sa prostytutki, Tristanie - odparla. - Nie beda siedzialy przy herbacie, pozwalajac ci sie ogladac. Powiedziales przed chwila, ze musisz wyjsc stamtad jak najszybciej. Tristan nie zaprzeczyl. Nie chodzilo o to, ze nie chce pomóc Phaedrze, bo chcial. Lecz nie uwazal Millie za ofiare. Nie zostala porwana z wioski, jak wiele mlodych dziewczat. Wyjechala, szukajac klopotów. Z drugiej strony, Vostrikova znana byla z tego, iz przetrzymuje dziewczeta wbrew ich 354 woli, a nawet sprzedaje w swego rodzaju seksualna niewole. Swiadomosc tego nie dawala mu spokoju. Phaedra pochylila sie ku niemu na lózku. - Z tego moze wyniknac niezla awantura - powiedziala. - Jesli cos pójdzie nie tak, jesli Vostri-kova domysli sie podstepu, nie bedziemy mieli drugiej szansy. Wsiadzie na pierwszy statek plynacy na kontynent, a dziewczeta rozbiegna sie na cztery strony swiata lub spotka je cos gorszego. A wtedy nigdy sobie nie wybacze. Tak naprawde chciala powiedziec: tobie nie wybacze. Co gorsza, jej rozumowaniu nie sposób bylo nic zarzucic. Tristan potarl klujaca brode i sie zamyslil. Boze, jedna prostytutka w domu, gdzie bylo ich zapewne kilkanascie, i szereg pomieszczen, które nalezaloby sprawdzic... Phaedra dostrzegla jego niezdecydowanie. - Prosze, Tristanie. - Glos miala cichy i drzacy. - Moze Millie nie jest dla rzadu najwazniejsza, lecz dla mnie liczy sie tylko ona. Priss potrzebuje matki. To jak, pomozesz mi? Czy mam radzic sobie znów sama? - To nie wchodzi w gre - odparl z lodowata pewnoscia. - Tristanie. - Przygladala mu sie teraz bardzo uwaznie. - Nie traktuj mnie lekcewazaco. Nie jestes moim panem. - Zawsze moge uzyc sznura... - Przygladal sie jej z ponurym zdecydowaniem. - Wydaje sie, ze doskonale spelnia swoja role. - Pociales go nozem - zripostowala, przekrzywiajac z uporem glowe. - Bardzo niemadrze. A teraz: co z Millie? Wypuscil powoli powietrze. 344 - Dobrze - powiedzial. - Dowiem sie, co sie z nia stalo. Przysiegam, Phae... a nie mam zwyczaju skladac przysiag, których nie bede mógl dotrzymac. - Trzeba ja bedzie znalezc - naciskala lagodnie. - Albo dowiedziec sie, dokad ja zabrano. Aby to zrobic, musisz miec kogos do pomocy. Kogos, kto bedzie mial czas myszkowac i zadawac pytania, kiedy ty bedziesz szukal gabinetu. Wiedzial, do czego zmierza Phaedra. - Zostalem zaproszony sam - powiedzial. - Nie jestem pewny, czy Vostrikova wpusci tu jeszcze kogos. - Och, z pewnoscia. - Phaedra myslala najwidoczniej na glos. - Do tej pory uslyszala juz zapewne, ze twój ojciec jest powaznie chory. - Tak, doktor zakazal odwiedzin juz we srode - stwierdzil Tristan ponuro. - A dzis dom zostal zamkniety. Jutro bedziemy musieli powiadomic o jego smierci. - Lecz w ciagu ostatniego stulecia w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zawsze byl jakis lord Hauxton - przypomniala mu z usmiechem. - Ty zas jestes na dodatek nieodparcie czarujacy. Jestem pewna, ze madame Vostrikova da sie skusic. To kobieta, która planuje z wyprzedzeniem, i to duzym. Tristan, oczywiscie, juz o tym wiedzial. Zaskoczylo go jedynie, ze Phaedra potrafi wyciagnac wlasciwie wnioski tak szybko. - Dobrze, wezme kogos - powiedzial w koncu. - Którys z ludzi de Vendenheima z pewnoscia sie nada. Phaedra usmiechnela sie z oddaniem. - Dziekuje, Tristanie - powiedziala. - Lecz zaden z nich nie zna Millie. I raczej watpie, by agent 356 zdolal udawac przekonujaco dzentelmena z rodzaju tych, jakim zwykla zapewniac rozrywki Vostri-kova. - Naszkicuj ja - powiedzial szybko. - Dam ci papier i olówek. - To zbyt ryzykowne. - Uniosla delikatnie jego dlon, ucalowala ja, a potem jednym ruchem zsunela mu z malego palca sygnet. -Phae...! Usmiechajac sie slodko, wsunela sobie pierscien na trzeci palec prawej reki, a potem uniosla dlon ku swiatlu. - Zawsze chcialam byc Talbotem - oznajmila. - Mysle, ze zostane Haroldem, twoim kuzynem w pierwszej linii. Uniósl brwi i rzucil jej mroczne spojrzenie. - Rodzina napawa mnie odraza - powiedzial. -A ja ich. - Lecz odziedziczysz tytul i majatek, milordzie. - Jela obracac dlon, podziwiajac to, jak slonce odbija sie od zlotej powierzchni. - W takich przypadkach zwykle zapomina sie o urazach. Tristan westchnal. - A czy ten kuzyn w ogóle istnieje? Zerknela na niego z udawana pogarda. - Watpisz w to, iz lady Phaedra zna na pamiec herbarz? - spytala z wyzszoscia. - Harold to najstarszy syn wuja Tobiasza. - Doprawdy? - Mars na czole Tristana jeszcze sie poglebil. - Mów dalej. - Mieszkaja w Wiltshire, w poblizu waszej siedziby, niedaleko Hampshire. - Opuscila dlon z pierscieniem i sie usmiechnela. - Niestety, nieczesto zjawiaja sie w miescie. Harold jest tymczasem w wieku, kiedy to mlody mezczyzna chetnie 346 posmakowalby grzesznych rozrywek, jakie moze zaoferowac stolica. A oddany starszy kuzyn móglby mu w tym pomóc. Tristan skrzywil sie z niechecia. - Bez watpienia. - A gdybys, Boze uchowaj, zarazil sie któras z paskudnych chorób, jakie roznosza dziewczeta Vostrikovej - kontynuowala radosnie - Harold zostalby, jakze dogodnie, nastepnym lordem Hauxton. Jestem pewna, ze Vostrikova zechce poznac go blizej. Tristan westchnal. Najbardziej zatrwazajace bylo to, iz Phaedra mogla przeprowadzic swój plan. On zas wolalby pójsc tam w jej towarzystwie. Byla opanowana, potrafila szybko myslec i z pewnoscia okazalaby sie pomocna. Lecz gdyby cos poszlo zle, chybaby sie zabil. O ile brat Phaedry nie zdazylby go w tym wyreczyc. - Phae, kochanie, to nie jest bezpieczne. I... na Boga, kiedy pomysle o calym tym bagnie... Zadna dama nie powinna ogladac takich brudów. Wzruszyla ramieniem, na którym sie nie opierala, wykonujac zwyczajny, swobodny gest. - Lepiej, bym poszla tam z toba niz sama, jak ostatnio - odparla. - Poza tym, jak zdazyles juz zauwazyc, nie jestem wstydliwa dziewica. Watpie, by cokolwiek zdolalo mnie zaszokowac. - Skarbie, to, co tam sie dzieje, wykracza dalece poza wszelkie erotyczne zabawy, jakim moglibysmy we dwoje sie oddawac - ostrzegl ja. - Ale jest powazniejszy problem: co, jesli nie zdolam cie ochronic? - Oczywiscie, ze zdolasz - przekonywala. - Tyle ze nie bedzie takiej potrzeby. Bedziesz na dole, wykonujac niebezpieczne zadanie i odwracajac 347 ode mnie uwage. Wyslizne sie stad tylnym wyjsciem, unikajac ludzi Kemble'a. Posluchaj: mam plan, i to dobry. - Tego sie obawialem - odparl. - Czy uwzglednia on wynajecie uslug jakiegos rudowlosego dziewczecia? - zapytal. Phaedra spojrzala na niego szeroko otwartymi oczami. - Och, z pewnoscia - odparla z mina niewiniatka. - Prawde mówiac, sugeruje, bysmy zazyczyli sobie dwóch lub trzech. To wielka noc dla kuzyna Harolda. Nie jestem pewna, czy chcialby dzielic sie dziewczyna. Rozdzial 12 Bede nosil serce przypiete do rekawa. By mogly je dziobac kawki. Po bezchmurnym dniu z orzezwiajacym wietrzykiem niebo nad Londynem pozostalo pogodne, usiane gwiazdami, polyskujacymi niczym male klejnoty. Przekonanie Tristana, by zgodzil sie zabrac ja ze soba, zajelo Phaedrze kilka godzin, upiecie wlosów zas - by dalo sie zalozyc na nie peruke - kolejne pól. Gdy Tristan uznal, ze Phaedra wyglada przekonujaco, przecwiczyl z nia chód, gestykulacje i ton glosu, a potem posadzil na lózku i jal prosic, by odstapila od zamiaru. Musial jednak przyznac, ze wyglada jak mlody dzentelmen, który dopiero co opuscil Cambridge, nieporadny niczym zrebie, z wyrazem wystudiowanego znudzenia na twarzy, emanujacy wlasciwa arystokracji aura - jak przypuszczal, musiala wzo- rowac sie na zachowaniu mlodszego z braci, gdy byl w stosownym wieku. Cóz, w koncu miala na sobie jego ubranie. Gdy nie zgodzila sie, jak od poczatku przewidywal, zrezygnowac z wyprawy, westchnal i rozlozyl plan domu Vostrikovej, naszkicowany na podstawie skapych informacji, które udalo mu sie uzy 360 skac od kupców i stalych gosci. A pochylajac sie nad nim, przeklinal w duchu Millie z tawerny. Wiedzial, ze to, co zamierzaja, jest niebezpieczne. Widzial jednak cierpienie w oczach Phaedry. Rozpaczliwe pragnienie, aby naprawic to, co potoczylo sie zle. Palaca potrzebe odpokutowania za grzechy, prawdziwe badz wyimaginowane. Wlasnie dlatego wrócil kiedys z Grecji. Rzez i beznadzieja, a takze swiadomosc, iz nie jest w stanie niczemu zaradzic, niczego naprawic - ani nawet powstrzymac - cokolwiek by zrobil. Utopil wiec swoje poczucie winy w apatii. Znieczulil sie rozpusta. Phaedra wybrala jednak inna droge. Tak, w glebi serca wierzyla, ze pomagajac temu dziecku, cos zmieni, naprowadzi swoje zycie na wlasciwy tor. A jesli czula, ze chocby w najmniejszym stopniu pomoze jej to odpokutowac za to, ze pozwolila odebrac sobie wlasne dziecko, kimze byl, aby przekonywac ja, ze tak sie nie stanie? Owszem, to irracjonalne. Jednak porywy serca, zaczynal sie o tym przekonywac, czesto takie bywaly. Ze wzgledów bezpieczenstwa polecil Phaedrze, aby wymknela sie na alejke za domem. Udadza sie do Vostrikovej piechota, wybierajac uliczki z tylu domów. Odczekawszy trzy minuty, zniecierpliwiony i zdenerwowany, zbiegl po schodach i wyszedl przed dom. Dostrzegl Phaedre, a raczej zarys jej smuklej sylwetki. Stala, wsparta o slupek przy bramie. Mdle swiatlo ulicznej lampy ze stajni naprzeciwko rzucalo na jej stopy slaby blask. Przedzieral sie przez ciemnosc, omijajac kosze na smieci i szopy, cichy i niewidoczny. Przygladal sie jej przez chwile z ciezkim sercem, wspominajac 349 szeptane w chwilach uniesienia, slodkie sekrety. Uswiadomil sobie, iz moga to byc ostatnie chwile, jakie dane im bedzie spedzic sam na sam. Jesli Phaedra odszuka jakims cudem dziewczyne z tawerny, wyjedzie pospiesznie do Hampshire. Zapragnal, nagle i rozpaczliwie, pocalowac ja po raz ostatni. Lecz kiedy wyciagnal w ciemnosci rece, by wziac ja w ramiona, wszystko nagle sie zmienilo. Cos wystrzelilo z mroku i zacisnelo sie wokól jego gardla. Sznur. Garota. Wprawne ramie objelo go, obrócilo i pchnelo. Po chwili lezal juz z twarza wcisnieta w chwasty, przyszpilony do ziemi kolanem napastnika. - Tristan! - krzyknela cicho Phaedra glosem ochryplym z emocji. - Przestan! Pusc go! - Uslyszal, ze kogos kopie i chwycil za sznur, usilujac zmniejszyc ucisk na swoje gardlo. - Auc! Co takiego? - dobiegl go z ciemnosci glos napastnika. - To Avoncliffe? - Tak! Prosze pomóc mu wstac! - zazadala Phaedra. - Co, u licha? - Mezczyzna cofnal kolano i poluzowal sznur. Tristan, wsciekly, ze dal sie podejsc, zrzucil z siebie napastnika, przewrócil sie na plecy i wstal. Zamierzyl sie, wkladajac w to cala sile i gniew. Piesc przeciela powietrze, ladujac o cal od nosa Kemble'a. Phaedra wyciagnela dlon. - Zaczekaj! Tristan wbil wzrok w ciemnosc i zaklal. - Boze, czlowieku! Próbujesz mnie zabic? Kemble pochylil sie, chwycil plynnym ruchem laseczke Tristana i rzucil mu ja. - Gdybym chcial pana zabic, milordzie - powiedzial spokojnie - juz by pan nie zyl. 362 Tristan chwycil laseczke. Cos w glosie mezczyzny sprawilo, ze dreszcz przebiegl mu po kregoslupie. Mizdrzacy sie dandys zniknal, zastapiony przez osobnika nieskonczenie bardziej niebezpiecznego. Tristana jednak nielatwo bylo zastraszyc. - Co pan tu, u diabla, robi? - Pilnuje, by nic sie jej nie stalo, glupcze. - Kemble przesunal spojrzeniem po Phaedrze, jakby byla sztuka szczególnie cennej porcelany. - Z mojej strony nic jej, na milosc boska, nie grozi! - Tristan pochylil sie i podniósl kapelusz. Kemble usmiechnal sie i strzepnal z rekawa zdzblo trawy. - Zastanawiam sie, Avoncliffe, czy jej brat podzielilby ten poglad? - zapytal z namyslem. - Powiedz mi, czym niegrzeczni chlopcy zajmowali sie przez caly dzien? Tristan poczul, ze robi mu sie goraco. Wskazal palcem Long Acre. - Byles tam przez cale popoludnie? - I cala noc - odparl Kemble, obrzucajac ich wiele mówiacym spojrzeniem. - Odszedlem nie dalej; jak przed trzema minutami. - Sledzil pan mnie - powiedziala Phaedra bez tchu. - Owszem - odparl Kemble, zajety porzadkowaniem garderoby. - A gdyby Avoncliffe okazal sie tym, na kogo wygladal: atakujacym od tylu napastnikiem, uzbrojonym w laske, oboje calowalibyscie mnie teraz po rekach. Tristan poczul, ze opuszcza go gniew. - Ma pan, oczywiscie, racje. Jestem pewien, ze skradajac sie w ciemnosci, musialem wygladac jak ktos, kim nie jestem. 351 - Wygladalo to tak, jakby zamierzal pan narzucac sie niewinnej, niezameznej, dobrze wychowanej mlodej damie - odparl Kemble. - Moze nawet zwabic ja do siebie... do swego lózka po to, by wyczyniac z nia tam niegodne sztuczki. Co za szczescie, ze sie mylilem. Kpina w jego glosie nie uszla uwagi Tristana. - Panie Kemble, doprawdy! - Phaedra wyprostowala sie na cala wysokosc. - Jednakze - kontynuowal Kemble niezrazony - chetnie wyslucham, co macie mi do powiedzenia. - Popatrzyl na Phaedre, blyskajac wilczym usmiechem. - Pani? - Z calym szacunkiem, Kemble - odparla spokojnie. - To nie panska sprawa. Tristan przyciagnal Phaedre ku sobie. - Mozesz mi pogratulowac, Kemble - powiedzial zdecydowanie. - Tego popoludnia lady Phaedra uczynila mnie najszczesliwszym z ludzi... - Tego sie wlasnie obawialem. - ...i zgodzila sie zostac moja zona. Phaedra odsunela sie zaszokowana. - Na milosc boska, Tristanie. Kemble westchnal gleboko. - Och, oszczedz mi tego przedstawienia, Avonc-liffe. - Wyjal srebrna tabakierke, smukly i zwinny niczym kot, po czym umiescil na grzbiecie dloni odrobine tabaki. - Najgorszemu wrogowi nie zyczylbym, by musial cie poslubic. Powiedz mi po prostu, co sie dzieje. Phaedra odetchnela z ulga, a Tristan poczul sie tak, jakby ktos wbil mu nóz w serce. - Jestem w drodze do Vostrikovej, jak zaplanowalismy - odparl ze zloscia. Kemble zazyl tabaki, a potem podniósl wzrok. 364 - Pani zas...? - spytal. - Ide z nim - odparla, zadzierajac brode. Kemble zerknal na nia ponuro. - Ufam, moja droga, ze wiesz, w co sie pakujesz? - powiedzial cicho. - To zle, niebezpieczne miejsce. Wiem, ze nie brak ci rozumu, dlatego nie moge pojac, co sklania cie do tego, by tam pójsc. Pociagnela go glebiej w cien i wyjasnila. - Ach - westchnal Kemble, kiedy skonczyla. - Zastanawiam sie, kto tez moze byc ojcem tego dziecka. - Nie jest nim Stefan, zapewniam - odparla Phaedra ponuro. - To wszystko, co moge na ten temat powiedziec. Kemble milczal przez chwile. - No, no - powiedzial w koncu - pan Hayden--Worth ma bardziej zróznicowane gusta, niz sadzilem. Phaedra zaklela pod nosem. - Nie powiedzialam, ze dziecko jest jego. Kemble machnal lekcewazaco dlonia, przybierajac znów poze zdeklarowanego dandysa. - Drogie dziewcze, jestem uosobieniem dyskrecji - odparl. - Nie obchodzi mnie, co mezczyzna robi po zmierzchu i z kim. A teraz powiedzcie, jak planujecie wedrzec sie do tego bastionu perfidii i nieprawosci? - Mniej wiecej tak, jak omawialismy to z de Ven-denheimem - odparl Tristan. Wyjasnil, na czym bedzie polegalo zadanie Phaedry, a potem sie zawahal. - Jak myslisz, Kemble, bedzie bezpieczna? Kemble obrzucil znów Phaedre szybkim spojrzeniem. - Tak dlugo, póki zdola udawac, ze jej sie tam podoba, owszem - odparl, pochylajac sie, aby usunac cos z buta. - Lady Phaedra nie jest glupia. 353 Tristan odetchnal z ulga, nie zdazyl jednak nacieszyc sie tym uczuciem, gdyz zauwazyl, ze Kem-ble wsuwa Phaedrze w dlon pistolet. * * * Kiedy dotarli do Soho, wpuszczono ich tylnym wejsciem, aby zaprowadzic nastepnie na front domu, gdzie znajdowaly sie prywatne pokoje Vostri-kovej. Poprowadzono ich do salonu na pietrze. Na podescie czekala gospodyni. Po krótkim powitaniu obrzucila Phaedre czujnym spojrzeniem, w którym ledwie dalo sie dostrzec zaniepokojenie. - Witam - powiedziala - w moich skromnych progach. - Ujela Tristana pod ramie i poprowadzila w góre schodami, trzepoczac rzesami niczym wychudla, podstarzala kokietka. Ta kobieta sprawia, ze ciarki przechodza czlowiekowi po plecach, pomyslala Phaedra. Bardzo jasne wlosy kontrastowaly ostro z czernia sukni, uszytej z polyskliwego jedwabiu. Przypominala ostrze brzytwy, blyszczace, niebezpieczne, gotowe poderznac przy najmniejszej prowokacji czyjes gardlo. Musiala jednak przyznac, ze manierom gospodyni nie sposób bylo nic zarzucic. - Prosze pozwolic, ze poczestuje panów lampka mojego najlepszego wina - powiedziala, podchodzac do kredensu. - Pochodzi z mojej winnicy w Bordeuax i rezerwuje je dla specjalnych gosci. - Cóz za intrygujacy przybytek stworzylas, madame. - Phaedra patrzyla w milczeniu, jak Tristan ujmuje z obojetna mina kieliszek, obraca go i przyglada sie winu. Rózowy plyn wirowal po sciankach tuz powyzej jego palców. Odkad tu przybyli, przygladal sie gospodyni niczym dziki kot misce smie 366 tanki, jakby zastanawial sie, czy warto zadac sobie trud i jej skosztowac. Madame odstawila krysztalowa karafke i obrócila sie ku nim. - Pochlebia mi panskie zainteresowanie, milordzie. - Slowo „zainteresowanie" nie oddaje istoty rzeczy - odparl Tristan. - Kuzyn Harold i ja nie moglibysmy byc bardziej usatysfakcjonowani. A tak nawiasem mówiac, wino jest doskonale. - Spasiba, milordzie. -Madame opadla na stojacy naprzeciw fotel, przygladajac sie im spod opuszczonych powiek. - Przekonacie sie, ze oferuje moim klientom tylko to, co najlepsze... Zarówno jesli chodzi o przyjemnosci zmyslowej natury, jak wszelkie inne. - Powiadaja, ze jest pani kobieta obdarzona przenikliwym osadem, madame. - Tristan blysnal usmiechem, odslaniajacym kwadratowe, idealnie biale zeby. - Jak nazywa sie wino? Madame sprawiala wrazenie mile polechtanej pochlebstwem. - To klaret, milordzie - odparla. - Tradycyjny, stad jego blady kolor, aromatyzowany anyzkiem i kardamonem. Nie to slodkie swinstwo, które usiluja nam dzis sprzedawac Francuzi. Phaedra upila kolejny lyk, rozgladajac sie po mrocznym, eleganckim salonie. Sciany obito ciemnoniebieskim jedwabiem, zas umeblowanie przydawalo wnetrzu delikatnie azjatyckiego charakteru. Calosc wystroju sprawiala wrazenie, jakby kosztowal on wlascicielke fortune. Jak dotad, nie bylo tu nic, co przywodziloby na mysl przybytek rozpusty, a przynajmniej taki, jakim wyobrazala go sobie Phaedra. 355 - Co sadzi pan o moim klarecie, panie Talbot? - spytala Vostrikova. Phaedra zrobila mine wyrazajaca arystokratyczne znudzenie. - Dosc mi smakuje - odparla, obnizajac o oktawe glos. - Wolalbym jednak cos ciemniejszego i bardziej konkretnego... Moze rudowlosa dzierlatke z duzym biustem? W koncu po to przyszlismy. Oczy Vostrikovej zablysly niebezpiecznie. - Doprawdy? Tristan rozladowal napiecie, wybuchajac glosnym smiechem. - Niecierpliwosc mlodosci, madame - powiedzial, wykonujac lekcewazacy gest kieliszkiem. - Obawiam sie, ze Harold nie nauczyl sie jeszcze panowac nad swoim apetytem. - Doprawdy? - powtórzyla Vostrikova, przygladajac sie Phaedrze. - Madry czlowiek powinien delektowac sie tym, co jest mu ofiarowane. - Wlasnie. - Tristan sie usmiechnal. - Moze znalazlaby mu pani jakas mloda dame, która specjalizuje sie w tego rodzaju naukach? Kogos, kto nauczylby biednego chlopaka... hm, powiedzmy, cierpliwosci? Madame zwrócila omdlewajace spojrzenie na Tristana. -Da, milordzie - zamruczala. - Oczekiwanie to polowa przyjemnosci. Lecz, szczerze mówiac, nie oczekiwalismy dzis pana Talbota. Jego wizyta jest... w najwyzszym stopniu niespodziewana. - Rozumiem, madame] - Tristan odstawil z beztroska obojetnoscia kieliszek na stojacy obok fotela intarsjowany stolik. - Moze nie powinnismy zabierac pani wiecej czasu. 368 Po raz pierwszy madame wydawala sie cokolwiek poruszona. - Naprawde musicie juz isc? Tristan rozlozyl rece. - Tak byloby chyba najlepiej - powiedzial gladko. - Obiecalem Haroldowi noc spedzona na rozpuscie i nie chcialbym, by poczul sie zawiedziony. W koncu musze pracowac na opinie rodzinnego sybaryty. Madame Vostrikova podniosla sie z wdziekiem. - Ale odwiedzi nas pan znowu, milordzie? - Slowo „sam" zawislo, niewypowiedziane, w powietrzu. Slyszac to, Phaedra rzucila Tristanowi pogardliwe spojrzenie. - Do diabla, kuzynku - wystekala, zrywajac sie z krzesla. - Mówiles chyba, ze zaprowadzisz mnie w miejsce, gdzie mozna troche sie zabawic! Tristan zignorowal ja, usmiechajac sie uwodzicielsko do gospodyni. - Oczywiscie, chetnie bym znów pania odwiedzil - odparl, pochylajac sie ku niej. - Niestety, moja nowa posada... obowiazków przybywa z kazdym dniem. Vostrikova uniosla ostro zarysowane brwi. - Przykro mi to slyszec. Tristan odrzucil w tyl glowe i sie rozesmial. - Mnie takze, madame - odparl. - Zaczynam tesknic za moim dawnym zyciem przysieglego obiboka. Niestety, ojciec zazyczyl sobie, abym wyjechal na kilka tygodni za granice. - Co za okropna nowina! Tristan wzruszyl ramionami. - Niestety, musze sie podporzadkowac - poskarzyl sie. - Inaczej odetnie mi fundusze. Obawiam 357 sie, ze ojciec uwaza, iz jak na jego gust jestem cokolwiek zbyt leniwy i egocentryczny. - Cóz... moze przynajmniej uda sie pan w jakies ekscytujace miejsce? Tristan sie zawahal. - Jade do Warszawy - wyznal po chwili. - W Polsce zaczynaja sie niepokoje i ojciec chce, bym pojechal tam w jego zastepstwie i zadbal o interesy Wielkiej Brytanii. Prawde mówiac, napisal mi co do slowa, co powinienem powiedziec... Jakbym nie byl w stanie sam nic wymyslic. - Doprawdy? - Oczy madame zablysly. - Mam zatem nadzieje, ze to, co napisal, jest bardzo madre? Tristan znów sie rozesmial. - Jest pani zbyt uprzejma - powiedzial. - Nie smialbym zanudzac tak wspanialej kurtyzany, opowiadajac o jakze nudnych sekretach stanu. Chodz, Haroldzie, wez laseczke i kapelusz. Zajelismy juz madame dosc czasu. Madame zatrzymala sie z dlonia na drzwiach, marszczac z namyslem brwi. Phaedra uswiadomila sobie, ze Tristan sprytnie nia manipulowal, zachowujac przez caly czas pozory, iz jest tylko bezmyslnym, przystojnym utracjuszem, za jakiego uwazala go kiedys ona sama. Stanela przy drzwiach, krzyzujac ramiona na piersi i cala soba manifestujac rozdraznienie. - Myslalem, ze pokazesz mi, na czym polega zabawa, kuzynku - powiedziala do Tristana. - Zabiore cie do madame Lucy - odparl Tristan z nutka irytacji w glosie. - Badz tak mily i nie rób scen. - Odwrócil sie i polozyl reke na klamce. - Prosze zaczekac - powiedziala Vostrikova. Tristan opuscil dlon i spojrzal na kobiete. 358 - Zwykle tak tego nie zalatwiamy - powiedziala, usmiechajac sie chlodno. - Ale pan Talbot jest w koncu panskim kuzynem i spadkobierca. No i jest tak mlody. Nie lubimy, gdy mlodzi czuja sie zawiedzeni, i to z naszej przyczyny, czyz nie? Tristan rozesmial sie dobrodusznie. - Mam nadzieje, ze nie lubicie takze, gdy zawiedzeni czuja sie starzy i sterani zyciem, madame? - Usmiechnal sie szeroko. - Ustapi pani zatem i zgodzi sie nas przyjac? Oddalaby mi pani wielka przysluge. - I chcemy rudych - powiedziala Phaedra niskim glosem. - Tris mi obiecal i, na Boga, tego wlasnie chce. Dwóch... a moze nawet trzech, jesli kuzyn czuje sie na silach. Tristan otwarl szerzej oczy. - Rekawica zostala rzucona! - powiedzial. Odwrócil sie do Vostrikovej. - Cóz, madame. Mozesz zaspokoic nasz kaprys? Madame wydawala sie zadowolona. - Wylacznie rudowlose, milordzie? - spytala cicho. - Nie moge zaoferowac czegos bardziej... egzotycznego? Tak, pomyslala Phaedra, czegos bardziej nadajacego sie do szantazu? Tristan skinal glowa, wskazujac Phaedre. - Juz niedlugo, madame - powiedzial cicho. - Na razie... dla chlopaka... tylko kobiety, dobrze? Vostrikova sie usmiechnela. - Rozumiem - odparla. - Moja pomocnica, panna LaFoy, zaprowadzi was na góre. Ja zas postaram sie znalezc dziewczyny... rudowlose, jesli bedzie to mozliwe. Juz miala wyjsc, lecz Tristan chwycil ja za nadgarstek. 371 - Prosze wybaczyc, madame - powiedzial cicho - ale mój kuzyn lubi ostra zabawe. Ja zas mam kilka upodoban, których wolalbym na razie nie ujawniac. Czy pani dziewczeta sa na to przygotowane? Madame Vostrikova wykrzywila wargi w usmiechu - a moze byla to raczej zadza krwi? - Prosze mi zaufac, milordzie - odparla. - Nie bedzie pan rozczarowany. - Cóz, Haroldzie - powiedzial Tristan, gdy za madame zamknely sie drzwi - udalo ci sie sprawic, ze prawie nas wyrzucono, nim zdazylismy chocby raz rzucic kostka. - Odczep sie, Tris - odparla Phaedra. Ustalili, ze jesli zostana sami, nadal beda udawac, na wypadek gdyby Vostrikova zechciala podsluchiwac. Phaedra rzucila sie na krzeslo, nasladujac Tony'ego w chwili, gdy jest naburmuszony. - Udalo mi sie uciec na jedna noc od papy i jego pruderyjnych uwag, totez zamierzam w pelni to wykorzystac. - Doprawdy? - wymamrotal Tristan. - Wuj Tobiasz musi byc z ciebie dumny. - Nalej nam lepiej brandy - odparla Phaedra. - Potrzebuje czegos mocniejszego niz ten rózowy sikacz. Tristan zerknal na dziewczyne spod oka, nalal jednak porcje trunku i podal jej. - Zwaz na swoje maniery, chlopcze - powiedzial, wciskajac jej w dlon szklaneczke. - Madame zaprosila nas do siebie, bysmy spróbowali jej towaru za darmo. Nastepnym razem zaplacisz za rudowlosa slicznotke, i to slono. Phaedra prychnela i upila lyk brandy. - Vostrikova sama ma parke niezlych poduszek - zauwazyla. - Jest dosc stara, zeby byc nasza matka, mimo to... 360 Tristan o malo nie zachlysnal sie winem. - Poduszek? - wykrztusil, przelykajac trunek. - Na Boga, Haroldzie! Pomyslec, czego to ucza dzis w Cambridge mlodych ludzi! Phaedra wzruszyla ramionami. Tristan zerknal na nia, a potem wstal i jal przechadzac sie niespokojnie po salonie, poniechawszy udawanej beztroski. Teraz Phaedra znala go juz na tyle dobrze, aby dopatrzyc sie w tym trzymanej na wodzy energii, która ledwie byl w stanie kontrolowac. Zamilkli i cisze zaklócal teraz jedynie odglos miarowych kroków Tristana na orientalnym dywanie. Aby zagluszyc wlasny niepokój, siegnela po jedna z lezacych na bocznym stoliku ksiazek w czarnej okladce. Tom oprawiony byl w bogato zdobiona skóre. Nie mial tytulu, a jedynie numer na grzbiecie. Zaciekawiona, otwarla ksiazke i omal sie nie zakrztusila. Tristan natychmiast do niej podszedl. - Och, na litosc boska - syknal. - Daj mi to! Phaedra, z oczami szeroko otwartymi, scisnela mocniej tom. - Ani mi sie sni - odparla cokolwiek drzacym glosem i jela przewracac strony, na których odmalowano ze szczególami i w kolorze erotyczne sceny, jedna bardziej wulgarna od drugiej, a wszystkie opatrzone francuskim komentarzem. - Boze swiety - powiedzial Tristan, kiedy przewrócila kolejna strone. - Rzeczywiscie - wymamrotala. - Spójrz, Tris. Czy to nie intrygujace? Tristan stal, zacisnawszy za plecami dlonie. - Owszem - przyznal sztywno. - Zapewne. - Jak myslisz, co ona robi, kleczac? - spytala. - Nie mam pojecia - wykrztusil. 373 Phaedra spojrzala na niego i usmiechnela sie bezwstydnie. - Spróbuj zgadnac. Pochylil sie nizej. - Odlóz ksiazke - powiedzial spokojnie. - Cóz, mysle, ze trzyma w ustach jego... fiuta. - Phaedrze jakos udalo sie zachowac meski ton glosu oraz slownictwo. - Musze zapamietac te technike. Moze sie kiedys przydac. - Rzeczywiscie, Haroldzie. - Zauwazyla, ze Tristan zaciska kurczowo palce na oparciu jej krzesla. - Próbowales tego? - spytala lekko. - Moze powinienes. - Boze swiety - powtórzyl, prostujac sie raptownie. Phaedra odwrócila strone i znalazla kolejny rysunek, podobny do poprzedniego. Tym razem kleczaca dama obslugiwala lezacego na stosie poduszek kochanka ustami, podczas gdy drugi mezczyzna kleczal za nia. - Do licha! - Tym razem nie zdolala powstrzymac drzenia w glosie. - To bardzo... szczególne. Tristan sciskal grzbiet nosa, jakby ból mógl odwrócic jego uwage. - Uwazam - powiedzial sztywno - ze to prywatna kolekcja pornografii madame, Haroldzie. - ...która najwidoczniej chetnie sie dzieli - uzupelnila Phaedra chlodno. - Wlasnie dlatego sie tutaj znalazla, nie sadzisz? By kazdy mógl ja sobie obejrzec. A jesli chodzi o tego drugiego faceta... tego, który za nia kleczy. Jak myslisz, gdzie jest jego fiut? - Haroldzie! Phaedra wskazala wypiete posladki damy. - Pytam, poniewaz wyglada to tak, jakby tkwi! w jej... 362 Tristan chwycil ksiazke i w tej samej chwili drzwi nagle sie otwarly. Phaedra zerwala sie z krzesla i puscila tom. - Bonsoir, panowie - powiedziala, wchodzac, inna kobieta w czerni, tym razem znacznie mlodsza. - Jestem mademoiselle LaFoy. Phaedra skinela niezgrabnie glowa, próbujac nie gapic sie na przybyla. Bylo to trudne, zwazywszy ze kobieta miala na sobie strój, który byl po czesci suknia wieczorowa, a po czesci gorsetem. Gorset nie zakrywal piersi, wypychajac sutki ku górze w sposób, który musial sprawiac kobiecie ból. Atramentowo czarne wlosy nosila zwiniete w ciasny wezel, upiety wysoko na glowie, usta miala pomalowane na krwistoczer-wono, a w uszach dlugie kolczyki z onyksu. Utkwila spojrzenie w Phaedrze i jela sunac ku niej, przesuwajac dlonia po rzemykach cienkiego harcapa. -Alors, madame twierdzi, ze odwiedzil nas dzis pewien zuchwaly mlodzieniec - oznajmila glosem glebokim i chrapliwym, zatrzymujac sie przed nimi. - Prosze powiedziec, milordzie, czy panskiemu kuzynowi nie przydalaby sie lekcja? Oczy Tristana zablysly. - Rzeczywiscie, mysle, ze dobrze by mu zrobilo, gdyby ktos solidnie przetrzepal mu skóre... - Tristanie! - zaprotestowala Phaedra cokolwiek piskliwie. - Jednakze - kontynuowal - moze odlozymy to do nastepnej okazji? Obiecalem chlopakowi pierwsza w jego zyciu orgie... ot, takie drobne rodzinne przedsiewziecie. Phaedra wymierzyla mu solidnego kuksanca. - Ach, z rudowlosa dama, oczywiscie - dodal Tristan. 375 - Tres Bien, milordzie - odparla mademoiselle, wyraznie rozczarowana. Pochylila glowe i przesunela po raz ostatni dlonia po pejczu. - Szkoda. - Zatem, prosze za mna. Zaprowadze panów na góre. Wyszli na korytarz, którym szli juz wczesniej, tym razem skrecajac ku schodom w glebi. Co kilka kroków mijali drzwi, majace, zdaniem mademoiselle, zapewnic klientom maksimum prywatnosci. Rozczarowana Phaedra uswiadomila sobie, jak trudne czeka ja zadanie. Wszystkie drzwi zdawaly sie zamkniete. Nie zauwazyla saloniku ani innych wspólnych pomieszczen, jedynie szerokie, eleganckie korytarze, a w nich niewielkie biblioteczki, zawierajace kolejne czarne ksiazeczki oraz konsole, na których ustawiono wulgarne przedmioty, imitujace dziela sztuki. Na scianach wisialy obrazy, ukazujace wszelkiego rodzaju nienaturalne akty seksualne pomiedzy elfami, satyrami, a nawet rzymskimi maruderami. Phaedra gapila sie na nie, ponaglana przez ciagnacego ja za ramie Tristana. - Widze, ze zaspokajacie tu bardzo rózne gusta, mademoiselle - zwrócil sie lekko, kiedy zaczeli wchodzic na kolejne schody. - Macie zarówno mezczyzn, jak kobiety? - Oui, milordzie - odparla kobieta. - W kazdym wieku. Czy mam przyslac mlodego... - Nie, nie - Tristan wykonal przeczacy gest dlonia. - Merci, mademoiselle. Zwazywszy na moje nowe stanowisko, powinienem unikac plotek. Kobieta wyprostowala sie, jakby ja obrazil. - Przypominam, milordzie, ze nasza specjalnoscia jest tez dyskrecja - odparla. - Moze pan dogadac sie z madame i zazadac wszelkiego rodzaju uslug, majac zagwarantowana anonimowosc. 376 Tristan zrobil mine, jakby sie wahal. Kobieta zerknela z niechecia na Phaedre. Najwidoczniej sadzono tutaj, ze gdyby nie kuzyn Harold, Tristan oddalby sie z luboscia najbardziej wyuzdanym rozrywkom. - Nie dzis - odparl w koncu. - Lecz jestem wielce zaintrygowany. Na koncu korytarza kobieta zatrzymala sie, wetknela pejcz pod ramie i otwarla solidne debowe drzwi trzycalowej grubosci. Za nimi znajdowal sie salonik umeblowany z ta sama mroczna elegancja, co reszta domu. Po prawej, za podwójnymi drzwiami, stalo najwieksze lózko, jakie Phaedra kiedykolwiek widziala. Po lewej znajdowal sie mniejszy, ciemniejszy pokój. Mademoiselle LaFoy podeszla do stojacej przy oknie komody i otwarla ja, odslaniajac szereg glebokich szuflad. Na drzwiczkach mebla zawieszono przybory z czarnej skóry i polerowanego metalu. Chociaz Phaedra nie rozpoznala zadnego z nich, i tak ciarki przebiegly jej po plecach. Kobieta odwrócila sie ku nim, niemal podtykajac Pha-edrze pod nos sterczace sutki. - Milordzie, zapewniamy szeroki wybór narzedzi zdolnych sprawic, ze wizyta stanie sie jeszcze bardziej przyjemna - wyjasnila. - Nasze dziewczeta... i nasi chlopcy sa przyuczeni, by je tolerowac. - Cudownie - powiedzial Tristan. - Drzwi sa, jak widze, dosc grube. A sciany pokryte podwójna warstwa tynku. Wszystko po to, by stlumic calkowicie dzwiek, czy tak? Usmiechnela sie lekko. - Oczywiscie - odparla, wskazujac dlonia komode. - Moge cos panom zaprezentowac? Albo dostarczyc czegos bardziej... egzotycznego? 365 Tristan udal, ze otwiera szuflady. - Nie, sadze, ze to wystarczy - odparl. - A co jest tam? - zapytal, wskazujac ciemny pokój. Mademoiselle usmiechnela sie nieznacznie. - Zostawie panów, byscie sami to odkryli - powiedziala. - Czy podac kolacje? Lub jakies przekaski? - Butelke brandy - odparl Tristan. - I troche szampana. Kobieta skinela glowa i wyszla, zamykajac za soba drzwi. Tristan podszedl natychmiast do sciany i jal przesuwac po niej dlonmi, unoszac draperie i zagladajac nawet za obrazy. - Czego szukasz? - spytala Phaedra, podchodzac. - Otworów do podgladania - odparl. - Ukrytych pomieszczen. Czegos w tym rodzaju. Phaedra podeszla do przeciwleglej sciany i tez zabrala sie do szukania. - Maja tu takie rzeczy? - spytala. - Wiekszosc burdeli ma - odparl, unoszac portret damy zaspokajajacej sie za pomoca jakiegos przyrzadu. - Lecz tu ich nie widze. - Opuscil malowidlo. - Widac madame skupia sie na szantazu. Phaedra odeszla od sciany i ruszyla ku mniejszemu pomieszczeniu. - Nie! - ostrzegl ja Tristan. Za pózno jednak. Podszedl i objal ja, kiedy tak stala, przesuwajac wzrokiem po scianach. - Boze swiety - wyszeptala. Szarpnal ja za ramie. - Chodz, Phae - powiedzial, porzucajac udawanie. - Nie musisz tego ogladac. Ale jak wiekszosc okropnych rzeczy, takze pokój przyciagal uwage, nie pozwalajac odwrócic wzroku. Jedyne swiatlo saczylo sie z waskiego, okrato 378 wanego okna pod sufitem, o wiele za wysoko, by mozna bylo go dosiegnac. Z nagich scian zwieszaly sie lancuchy i wieszadla, nadajac pomieszczeniu wyglad sredniowiecznej sali tortur. Do jednej ze scian przymocowano waska prycze, zas pod oknem stalo cos w rodzaju wyscielanego drewnianego konia, przypominajacego stojak na siodlo. Do sciany powyzej przymocowano zelazne kajdanki. Phaedra nie byla w stanie dluzej sie temu przygladac. Zbladla, a Tristana ogarnal niesmak. Poczul sie tak, jakby wylano mu na glowe wiadro pomyj. Odciagnal ja od drzwi i mocno objal. Przywarla do niego, wtulajac mu twarz w ramie. - Tak mi przykro, Phae - powiedzial cicho, kladac jej kojacym gestem dlon na karku. - Ten pokój to plugastwo. Vostrikova specjalizuje sie w takich rzeczach. Uzaleznia mezczyzn od tego typu rozrywek. Rozumiesz teraz, dlaczego nie chcialem, zebys tu ze mna przyszla? Uniosla glowe i utkwila spojrzenie w mrokach pokoju. - Wiesz, Tristanie, podoba mi sie to, co razem robimy. Ale ten pokój... to po prostu ohyda. Zmusil ja, by odwrócila ku niemu twarz i pocalowal lekko w nos. - Phae, to, co razem robimy, to nic innego, jak erotyczne gry - wyjasnil. - Lubisz miec dominujacego partnera, i tyle. A ten pokój jest dla mezczyzn.. . moze nawet paru kobiet... którzy lubia zadawac ból. Dla tych, których podnieca ponizanie innych. Nie sposób porównywac tego z zabawami, jakim oddajemy sie razem w lózku. - Wiem. - Poczul, ze sie odpreza. Skinela glowa w kierunku komody. - A co z tamtymi rzeczami? Tez sa tak zle? 367 Tristan sie rozesmial. - Niektóre, byc moze - przyznal. - Lecz widzialem tam glównie niegrozne biczyki i kilka par kajdanek zrobionych z aksamitu, nie metalu. Troche erotycznych zabawek z Francji i Orientu. Nie sposób zrobic komus krzywde, poslugujac sie nimi. Spojrzala na niego zaciekawiona. - Aksamitne kajdanki? - wyszeptala. Tristan usmiechnal sie szelmowsko. - Kupie ci takie - odparl. - Musisz jednak obiecac, ze bedziemy uzywac ich na zmiane. - Na zmiane? - Cóz, to chyba sprawiedliwe? - zapytal, usmiechajac sie do niej. - Raczej podoba mi sie mysl, ze zostalbym przykuty do lózka, a ty ujezdzalabys mnie do absolutnego wyczerpania. Oblizala niepewnie wargi. - Robiles to juz kiedys? - Nie pamietam - sklamal. Oczy mu blyszczaly. - Nie pamietam zadnej kobiety przed toba, Phae. Oto, pomyslal, kolejne klamstwo, które wypowiadal az nazbyt czesto. Jednak tym razem byla to niemal prawda. Wolal nie zastanawiac sie nad tym, jak bardzo wpadl. Zwlaszcza nie tutaj, w tym piekielnym, odrazajacym miejscu. Nie zyczyl sobie Phaedry w tym otoczeniu. Nie chcial tez, by kwestionowala, chocby przez chwile, swoje pragnienia. Kierowany nagla potrzeba, by ja chronic, a zarazem odpedzic wlasne leki, przyciagnal dziewczyne mocno do siebie. Moze Phaedra rózni sie nieco od innych kobiet, pomyslal, opierajac podbródek na czubku jej glowy, lecz wszystko jest z nia w porzadku. Jesli pominac to, ze wstydzi sie wlasnej namietnej natury. Zostala wprowadzona w swiat sek 380 su w sposób najgorszy z mozliwych, przez drania, który wykorzystal ja i ograbil z mlodosci. Uwiódl ja, gdy byla fizycznie gotowa, ale emocjonalnie niedojrzala. Pozostawilo to gleboka, niegojaca sie rane, rane, która trzeba bylo leczyc powoli, wykazujac sie ufnoscia i cierpliwoscia. Leczyc z miloscia. Spojrzal w dól i przekonal sie, ze Phaedra go obserwuje. Niebieskie oczy dziewczyny mialy teraz zdecydowanie bardziej lagodny wyraz. - Phae, kochanie - powiedzial spokojnie. - Kiedy stad wyjdziemy... kiedy to wszystko sie skonczy, zapomnij, co widzialas. I wybacz, ze pozwolilem ci tu przyjsc. - Nie ma czego wybaczac - odparla. - Zrobiles, o co prosilam. A to miejsce nie byloby ani troche mniej paskudne, gdybym o nim nie wiedziala. - Phae. - Przycisnal wargi do jej ust w pocalunku, majacym dodac otuchy. Opuscila powieki, dlugie rzesy opadly na policzki. Zadrzala w jego ramionach - nie z namietnosci czy leku, ale z powodu, którego nie potrafil okreslic. Moze i ona uswiadomila sobie, ze ich stosunki sie zmieniaja, nabieraja nowego, dalece powazniejszego charakteru. Drzwi otwarly sie nagle. Tristan opuscil ramiona, odwrócil sie i zobaczy! mademoiselle la Foy. Stala w progu, przygladajac sie im z rozbawieniem. - Och, nie przeszkadzajcie sobie! - powiedziala, wykrzywiajac wargi w usmiechu. -Alors, przyprowadzilam Sally i Flore... - wskazala gestem stojace za nia dziewczeta. - Lecz moze juz ich nie potrzebujecie? Phaedra natychmiast przybrala wyraz twarzy na-dasanego wyrostka. 369 - Chcielismy rude - zaprotestowala, wskazujac mniejsza z dziewczat. - A ta jest blondynka. Oczy mademoiselle zablysly. - Flora ma wlosy rudawoblond, panie Talbot - powiedziala sztywno. - Zapewniam, ze potrafi spelnic panskie oczekiwania. - Ale jej wlosy - powiedziala Phaedra z wolna - nie sa rude. Prosze ja zabrac i przyprowadzic inna. Tristan wyciagnal uspokajajacym gestem dlon. - Haroldzie, drogi chlopcze, to sliczny dzieciak - powiedzial. - Ale nie macie dziewczyny o ciemniejszych wlosach, mademoiselle? Oczywiscie, zatrzymalibysmy tez Flore. - Nie mamy wiecej rudych dziewczat - odparla mademoiselle stanowczo. - Moge przyslac wam brunetke, jesli chcecie. Tristan przyciagnal ku sobie dziewczyne o imieniu Flora. Spogladala na niego sploszona. Widac bylo, ze bardzo sie boi. - Dziekujemy, mademoiselle - powiedzial cicho. - Flora nada sie doskonale. - Merci, milordzie. - Mademoiselle sklonila sie lekko. - A oto i trunki. Pokojówka postawila tace z butelkami i kieliszkami, dygnela i czym predzej wyszla. - Nie zyczymy sobie, by przeszkadzano nam do switu - polecil Tristan, zrzucajac surdut. - Prosze tego dopilnowac, mademoiselle. - Oui, bien sur - odparla kobieta, pochylajac glowe. - Dobranoc, panowie. - Wyszla, zamykajac za soba grube drzwi. Dziewczyna o imieniu Flora pisnela cicho. Phaedra przyjrzala sie dziewczetom, odnotowujac z zamierajacym sercem ich tandetne, wyciete gleboko suk 382 nie i umalowane twarze. Az do tej chwili nie przyjmowala do wiadomosci, ze Millie moze sie nie zjawic. A juz na pewno nie spodziewala sie tych biednych, chudych, wyniszczonych stworzen, które budzily w niej jedynie wspólczucie. Zadna nie przy- pominala matki Priss. Mniejsza, Flora, zamarla ze strachu niczym królik przydybany w ogrodzie i czekajacy, az przebija go widly. Tristan nalal dwie lampki szampana i wcisnal dziewczetom do rak kieliszki. Flora spojrzala na trunek, jakby widziala go po raz pierwszy w zyciu. - Czego pan sobie zyczy, sir? - spytala druga z dziewczat, Sally. - Mozemy sie rozebrac i lec z wami oboma, jesli tak lubicie. - Och, nie ma potrzeby sie spieszyc, moje drogie. - Tristan nalal sobie brandy. - Usiadzcie. Musimy troche lepiej sie poznac. Dziewczeta spojrzaly po sobie niepewnie, usiadly jednak, sciskajac nieporadnie w dloniach kieliszki. Tristan przespacerowal sie raz i drugi przed nimi, a potem zapytal: - Powiedzcie, dziewczeta, podoba wam sie tutaj? Sally sie zawahala. - Jestem tu dopiero od dwóch dni. - Wzruszyla koscistymi ramionami. - Zawsze to dach nad glowa, no nie? I daja co dzien jesc. Dziewczyna siedziala przed nimi, odziana w tania, jaskrawa suknie, obnazajaca niemal piersi, z paznokciami obgryzionymi do zywego. Phaedra poczula, ze jeszcze troche i sie rozplacze. Daja co dzien jesc? Za to sprzedawala swoje cialo? Och, wiedziala, oczywiscie, jak wszyscy przedstawiciele londynskich wyzszych klas, ze takie rzeczy sie zdarzaja. Ale zobaczyc to na wlasne oczy... dobry Boze. 371 - Flora? - powiedzial Tristan zachecajaco. Flora nie odpowiedziala, kulac sie w sobie niczym powój u schylku dnia. Dziewczyna nie mogla miec wiecej niz szesnascie lat. - Pewnie, ze mi sie podoba - wyszeptala w koncu, nie patrzac na nich. Tristan przyklakl, wsunal jej palec pod brode i sklonil, by uniosla ku niemu twarz. - Jak dlugo tu pracujesz, jesli wolno spytac? Oczywiscie, ze wolno, pomyslala Phaedra. Mógl zrobic z nimi, co tylko chcial. Biedne dziewczeta musialy zaspokoic kazda jego zachcianke - a jesli tego nie zrobily, zapewne je bito. - We wrzesniu bedzie rok, milordzie - odparla drzacym glosem dziewczyna. - Rozumiem. - Tristan wstal, dopil brandy, odwrócil sie i spojrzal na Sally. - Moja droga, dalabys rade wrócic do swego pokoju tak, by cie nie dostrzezono i nie ukarano? Sally spojrzala na niego zdziwiona. - Musze wpierw was obsluzyc, panie - odparla. - Vostrikova kazala. - Chcialem powiedziec, ze cie odprawiam - wyjasnil. - Mój przyjaciel i ja zadowolimy sie dzis Flora. Flora krzyknela cicho i przycisnela drzaca dlon do ust. Sally wygladala tak, jakby nie mogla zdecydowac, czy poczuc sie obrazona czy przestraszona, odstawila jednak kieliszek i podbiegla do Tristana. Uniosla dlon i pogladzila go delikatnie po twarzy. - Och, ale z pana taki piekny, potezny mezczyzna - wymamrotala przypochlebnie. - Dlaczego mialabym wyjsc? Tristan usmiechnal sie lekko, ujal jej dlon i ucalowal, jakby byla dama. 384 - Dziekuje za plynacy z glebi serca komplement, skarbie - powiedzial cicho. - Zmienilismy jednak zdanie. Uwodzicielski wyraz znikl z twarzy Sally i wydawala sie teraz jedynie przerazona. - Nie - zaprotestowala gwaltownie. - Nie moge wyjsc. Madame bedzie loila mi skóre przez tydzien. Potrafie panów zadowolic, przysiegam. Tristan usmiechnal sie i wcisnal jej w dlon kilka monet. - Jestes sprytna dziewczyna, Sally - powiedzial. - Znajdz sobie cichy kacik i ukryj sie tam. Obawiam sie, ze jestem zmuszony nalegac. Sally ruszyla niepewnie ku drzwiom. - Nie powiecie starej LaFoy? - Na pewno sie nie dowie - zapewnil ja Tristan. - Jak sobie chcecie. - Dziewczyna zerknela na nich po raz ostatni i wyszla. Flora wygladala tak, jakby miala sie rozplakac. Tristan odciagnal Phaedre na bok i wskazal skinieniem dziewczyne. - Myslisz, ze ona cos wie? Phaedra wzruszyla ramionami. - Mozliwe, lecz nie masz na to czasu. Idz, ja ja przepytam. Jest tu od roku, musi zatem wiedziec, co przydarzylo sie Millie. - Rozumujesz dokladnie jak ja. - Tristan zerknal znowu na Flore. - Nie podoba mi sie jej stan. Widac, ze nie jest z nia dobrze. Czegokolwiek sie dowiesz, bedziemy musieli wydostac ja stad. Phaedra skinela glowa. - Zostaw to mnie - odparla. - Masz czas do pólnocy. Kiedy zegar u Swietej Anny wybije dwunasta, bedziemy czekaly, jak bylo umówione, w starej pomywalni. A teraz juz idz. 373 Tristan, zmartwiony, wypytal jeszcze Flore o to, gdzie znajduja sie schowki, spizarnie i schody dla sluzby - jednym slowem o wszystko, czego nie byl w stanie dowiedziec sie od klientów Vo-strikovej. Dziewczyna odpowiadala monotonnym glosem, monosylabami, a jesli interesowalo ja, po co Tristan zadaje tego rodzaju pytania, nie dala nic po sobie poznac. Phaedra odniosla wrazenie, ze dawno minal juz czas, kiedy Flore cokolwiek obchodzilo. Tristan mial racje. Dziewczyne trzeba wyrwac z lap Vostrikovej, i to natychmiast. Phaedre martwilo jednak to, ze w podobnym polozeniu moze znajdowac sie nie wiadomo ile dziewczat. Przy drzwiach Tristan objal Phaedre i pocalowal namietnie. - Na milosc boska, Phae, badz ostrozna. Phaedra skinela glowa, powsciagajac strach, który wzbieral jej w piersi niczym fala, i wypchnela Tristana za drzwi. Wrócila do dziewczyny. - Dobrze sie czujesz, moja droga? Dziewczyna zacisnela powieki, jakby sie spo- dziewala, ze Phaedra ja uderzy. - T-tak. - Nie zamierzamy zrobic ci krzywdy, Floro - powiedziala, nie zawracajac sobie glowy udawaniem, iz jest mezczyzna. - Posluchaj, nie mam teraz czasu, by ci to wyjasnic. Chcesz stad odejsc? Wrócic do domu? Dziewczyna zaskoczona skinela glowa. Byla bardzo ladna, mimo iz zaplakana i przerazona. Phaedra ujela jej dlon i uscisnela. - Zabierzemy cie stad jeszcze dzisiaj - przyrzekla. - Vostrikova nie bedzie wiecej cie wykorzystywac, przysiegam. 386 Dziewczyna przygladala sie Phaedrze, jakby nie wiedziala, co o niej sadzic. Phaedra wstala i podeszla do okna. Deszcz wrócil i zalewal ulice potokami wody, sprawiajac, ze bruk polyskiwal zóltawo w swietle ulicznej latarni. Ulica wygladala szaro i ponuro. - Potrzebuje informacji, Floro - powiedziala. - Szukamy kogos, dziewczyny, wysokiej i rudej. Jestem pewna, ze przebywa tu wbrew swojej woli. Nazywa sie Millie Dales. Jest tutaj? Flora potrzasnela w milczeniu glowa. Spóznilismy sie, pomyslala Phaedra, czujac, ze ogarnia ja przygnebienie. Wydarzenia wieczoru przytloczyly ja, wyciskajac z oczu lzy. Alez z niej naiwna idiotka! Tristan mial racje. - Nie dzisiaj - wyszeptala Flora. - Co takiego? - Phaedra spojrzala na dziewczyne. - Co chcesz przez to powiedziec? Ze Millie tu byla? Dziewczyna pociagnela nosem. - Nie ma jej chyba od tygodnia - odparla. - Przychodzi i odchodzi, ta Millie. Madame ja wypozycza. Phaedra poczula przyplyw nadziei. - Zatem tu wróci? Dziewczyna pociagnela znów nosem. - Moze jutro? Tak mi sie zdaje. Phaedra przeszla przez pokój i chwycila ja za rece. - Posluchaj, Floro - zaczela blagalnie. - Wydostaniemy cie stad... i Millie takze. Lecz najpierw musisz wszystko mi powiedziec. Przedostanie sie z powrotem na front domu zajelo Tristanowi ponad kwadrans. Budynek stano 375 wil bowiem istny labirynt korytarzy i schodów. Gdy slyszal, ze ktos nadchodzi, wslizgiwal sie do schowka lub spizarni. Niektóre drzwi byly zamkniete, poradzil sobie jednak, uzywajac narzedzi, w które zaopatrzyl go Kemble - czterech dlugich, cienkich metalowych szpikulców. Wiedzial, ze madame ma zwyczaj grywac wieczorami w szachy z jednym ze swych pacholków. Jej biura znajdowaly sie na parterze ostatniego z domów, zas prywatne pokoje dwa pietra wyzej. By sie tam dostac, przeszedl przez poddasze, mijajac kilka pomieszczen zawalonych starymi meblami, z mnóstwem miejsc nadajacych sie na kryjówke. Najwidoczniej nie tylko on tak sadzil. W poblizu wyjscia omal nie wpadl na stary tapczan, na którym lokaj zabawial sie z jedna z dziewczat. Tristan wsliznal sie niezauwazony za szafe i cierpliwie zaczekal, az westchnienia ucichna. Nie mial natury podgladacza. Kiedy dziewczyna opuscila spódnice i kochankowie odeszli, przemknal ku waskiej, zakurzonej klatce schodowej. Trzymajac sie cienia i nadstawiajac nieustajaco uszu, schodzil wciaz nizej i nizej. Schody, coraz bardziej reprezentacyjne, konczyly sie we frontowym holu. Na ostatnim podescie jego uszu dobiegl ostry damski glos. Drzwi saloniku ponizej otwarly sie, oswietlajac podest. Tristan wstrzymal oddech i wcisnal sie za palme w doniczce. - Da, mój welniany szal, Lavrinie - polecila Vo-strikova. - A ty, dziewczyno, dorzuc wegla do kominka! Drzwi sie zamknely. Jakis mezczyzna minal Tristana i zszedl po schodach. Byl to ten sam krepy typ o wygladzie zbója, który ich wprowadzil, zbyt 376 dobrze ubrany, by mógl byc jedynie sluzacym. Nie zauwazywszy intruza, zbiegi szybko po stopniach, minal hol i znikl w mroku. Zegar u Swietej Anny wybil jedenasta. Dzwiek zabrzmial glucho w pustym domu. Tristan wypusci! powietrze z pluc i zszedl po cichu na parter. Biuro Vostrikovej zajmowalo kilka pomieszczen wzdluz holu wejsciowego. Byly to pierwsze pomieszczenia, jakie widzial odwiedzajacy, wchodzac do domu. Otworzyl zamek, poslugujac sie jedynie dotykiem i wszedl do duzego kwadratowego przedpokoju, oswietlonego slabym blaskiem ulicznej lampy. Ustawione pod przeciwleglymi scianami krzesla i sofy polyskiwaly niesamowicie, oswietlone zóltawa poswiata. W pokoju znajdowalo sie tez biurko i kilka oszklonych szaf. Tristan zanotowal sobie w pamieci, aby je przeszukac, jesli starczy mu czasu. Pokonanie nastepnych drzwi trwalo troche dluzej. Pokój za nimi byl mniejszy, ale bogato wyposazony. Zobaczy! kosztowne mahoniowe meble i wielkie biurko o wypolerowanym blacie. Staly na nim jedynie: lampa oraz bogato zdobiona szka- tulka z rózanego drewna. Tristan uniósl ostroznie wieko. Cygara... dobry, slodki Cavendish, pomyslal, podsuwajac jedno pod nos. Za biurkiem stala komoda z czterema glebokimi szufladami, zajmujac przestrzen od okna do okna. Otwarcie zamka zajelo Tristanowi tylko chwile. Zapalil lampe i wzial sie do roboty. W szufladach znajdowaly sie ksiegi, kwity i korespondencja, niemal w calosci po angielsku. Pól godziny skrupulatnych poszukiwan wystarczylo, by uznal, ze nie znajdzie tam nic wartosciowego. Odwrócil sie do biurka. I znowu nic poza tym, co zwykle znajdu 389 je sie w biurku: wosk, atrament, papier listowy. I stosik starannie poukladanych rachunków od dostawców. Westchnal, po czym uniósl wyzej lampe i rozejrzal sie po pokoju, ryzykujac, ze ktos zobaczy go z ulicy. Deszcz padal jednak tak mocno, iz bylo to malo prawdopodobne. Próbowal nie myslec o Phaedrze i o tym, gdzie tez moze sie w tej chwili znajdowac. Doskonale zdawal sobie sprawe, ze utrata koncentracji moze wiele go kosztowac. Zajrzawszy za meble i obrazy, sfrustrowany daremnoscia poszukiwan wrócil do komody. Wyciagnal dolna szuflade i zajrzal w glab mebla. Przesunal grzbietem dloni po dnie. Tak, znajdowalo sie zbyt wysoko, zbyt plytko. Wsunal palce pomiedzy szkielet mebla a przednia listwe. Aha. Listwa umocowana byla na zawiasach, a gdy ja uniósl, zobaczyl dwie plytkie szuflady - niemal tace. Wysunal je ostroznie, podziwiajac schludnie ulozone listy i skoroszyty. Tego wlasnie szukal. Przerzucil pospiesznie korespondencje. Wiekszosc byla po rosyjsku, to jednak, co udalo mu sie odczytac, mrozilo krew w zylach. Nazwiska, daty, wszelkiego rodzaju operacje - spoczywaly przed nim obnazone. Zmarnowane lata pracy. Niestety, dokumentów bylo zbyt duzo, by dalo sie wepchnac je pod surdut. Rozejrzal sie po gabinecie i zauwazyl dlugi czarny szal, przewieszony przez oparcie krzesla przy biurku. Welniany szal madame. Co za ironia. Rozpostarl szal na podlodze i ulozyl na nim swój lup. A potem zwinal wszystko w ciasny tobolek 1 przewiazal znalezionym w biurku sznurkiem do pakowania. Ludzie de Vendenheima prawdopodobnie obserwuja dom. Mam tylko nadzieje, ze nie zasneli na sluzbie, pomyslal. 390 Podszedl z tobolkiem i lampa do okna, podciagnal okiennice, wystawil reke z lampa na zewnatrz, zakolysal nia trzy razy, a potem opusci! zawiniatko wzdluz muru, szorujac nim po ceglanej scianie. Kiedy zawislo nad znajdujacym sie na parterze balkonikiem, zawahal sie. Mógl rozkolysac szal tak, by wyladowal na chodniku, lecz wtedy móglby podniesc go przypadkowy przechodzien. Poza tym mocno padalo. Lepiej postapic tak, jak od poczatku zamierzal. Sznur, którym zwiazal pakunek, okazal sie oczywiscie za krótki. Zmówil krótka modlitwe i puscil koniec. Paczka wyladowala na bruku, ponizej schodów do piwnicy. Wychylil sie jeszcze raz przez okno, by sprawdzic, czy ktos uslyszal, jak upadla. Ta czesc piwnic przeznaczona byla do przechowywania wina, wegla i temu podobnych, nie zagladano tam wiec za czesto. I rzeczywiscie, nikt nie wyszedl z domu, by sprawdzic, co bylo przyczyna halasu. Tristan cofnal sie i zamknal okno. Ledwie to zrobil, ulica nadjechal powóz. Podkowy zaturkotaly na bruku. Smukla czarna dwukól-ka, jadaca bardzo szybko. Pojazd zatrzymal sie tuz pod oknem. Tristan przykucnal pospiesznie. Powozacy wyskoczyl i obwiazal wodze wokól ulicznej latarni. Jej slaby blask oswietli! mu twarz. Nie sposób bylo sie pomylic: niespodziewanym przybyszem okazal sie nie kto inny, jak George Nebbett. Wbiegl po schodach - frontowych schodach - gnajac, jakby sam diabel nastepowal mu na piety. Tristan zaklal cicho. Nie wrózylo to nic dobrego. Tymczasem Nebbett jal dobijac sie do drzwi, walac w nie piescia jak szaleniec. Tristan zmniejszyl plomien lampy i zastanowi! sie, co moze zro 379 bic. W korytarzu rozbrzmiewaly juz glosy: Nebbet-ta i sluzacego - ten ostatni oficjalny, acz grzeczny i zatroskany. Tristan rozejrzal sie po pokoju. Gdyby ktos wszedl, nie mialby sie gdzie ukryc, ani jak uciec, chyba ze opuscilby pokój przez któres z okien. Oznaczaloby to jednak, ze zostawi Phae-dre sama w domu. Bedzie musial znalezc inny sposób. Nie zostawiono mu na to zbyt wiele czasu. Ktos nadchodzil. Rozróznil dwa rodzaje kroków - jedne ciezkie, drugie lekkie i szybkie. Wymieniano gniewne uwagi. Zagrzechotal zamek w drzwiach prowadzacych z korytarza do przedpokoju. Jeszcze tylko jedne dzielily go od wykrycia. Instynkt szpiega podpowiadal Tristanowi, ze zostanie schwytany. Nie pozostawalo nic innego, jak stawic czolo sytuacji. Podkrecil na powrót lampe, zapalil sobie cygaro i oparl stopy na mahoniowym biurku madame Vostrikovej. Phaedra uslyszala halas, towarzyszacy pojawieniu sie niespodziewanego goscia. Zamarla na tylnych schodach, oslaniajac soba Flore. Jesli rozpoznanie Tristana bylo prawidlowe, w tej czesci domu powinno byc o tej porze spokojnie. A nie bylo. Dochodzily glosy sluzby i szybkie, lekkie kroki, swiadczace o pospiechu. Phaedra zawahala sie, wytezajac sluch. - Nie lubie, jak przeszkadza mi sie wieczorami, panie Nebbett. - Glos Vostrikovej niósl sie korytarzem. - Cokolwiek pana sprowadza, z pewnoscia moglo poczekac do jutra. 392 Phaedra wychylila sie z kryjówki. Vostrikova schodzila frontowymi schodami, blada z gniewu, sciskajac w dloni pek kluczy. - To nie moze czekac. - Phaedra widziala profil szczuplego dzentelmena, sciskajacego w dloniach przemoczony kapelusz. - Otrzymalem wlasnie alarmujace wiesci. Vostrikova odprawila sluzacego, a potem skinela na mezczyzne, nakazujac mu, by poszedl za nia. - Prosze wejsc - powiedziala, pobrzekujac kluczami. - Byle szybko. - Czarna jedwabna spódnica zawirowala i znikla za rogiem. Mezczyzna podazyl sladem madame. Phaedre dobiegl jeszcze dzwiek przekrecanego w zamku klucza. Na Boga, gdzie jest Tristan? Sadzac z planu, który jej pokazal, Vostrikova wprowadzila goscia do prywatnego gabinetu. Serce tluklo sie Phaedrze w piersi. Z pewnoscia mial dosc czasu, by opuscic biuro? Wiedziala jednak, ze to nieprawdopodobne. Zagryzla wargi, siegnela do kieszeni surduta i wyjela maly pistolet, który dal jej Kemble. Czujac, ze jej puls jeszcze bardziej przyspiesza, wyszeptala przez ramie: - Zejdz na dól beze mnie, Floro. Ukryj sie w starej pomywalni i zaczekaj, az któres z nas sie pojawi. Dziewczyna zerknela na pistolet i pospiesznie umknela. Phaedra przebiegla przez korytarz i ukryla sie w cieniu. Przesuwala sie ku frontowi domu, przyciskajac plecy do sciany, póki glosy nie staly sie wyrazne. Pistolet ciazyl jej w dloni, zimny, niczym cos nienaturalnego i od dawna martwego. Scisnela go mocniej, przypominajac sobie instrukcje, których udzielil jej Kemble. 381 - Mówie pani: ten bekart buszowal w moich papierach! - wykrzyknal pelen napiecia, meski glos. - Dwa razy sklonil zone, by zostawila go samego w bibliotece. Przyznala sie do tego dzisiaj, niewierna suka. - Cos bylo poruszone? - spytala spokojnie madame. - Nie na swoim miejscu? - Cóz, nie. Niczego takiego nie zauwazylem. - Mezczyzna niemal krzyczal. - Powtarzam jednak: zanosi sie na klopoty. Zostalismy przylapani. Vostrikova parsknela ostrym smiechem. - Jestes takim tchórzem, Nebbett - odparla. - Wszyscy wiedza, ze Avoncliffe to tylko przystojny lekkoduch. - Mimo to w jej glosie dalo sie wyczuc nutke zdenerwowania. Phaedra znajdowala sie teraz u stóp schodów. Zerknela w góre, ku miejscu, gdzie stopnie ginely w mroku. - Mozesz uwazac go za lekkoducha, madame - powiedzial mezczyzna. - Mial jednak dosc sprytu, by sypiac z moja zona tuz pod moim nosem... I zrobil to nie dalej jak wczoraj. Phaedra przebiegla obok schodów i przycisnela plecy do otwartych drzwi. - Polowa mezczyzn z towarzystwa spala z twoja zona, Nebbett - odparla madame, podnoszac glos. - Na Boga, czlowieku! Czy ta domowa tragedia naprawde warta jest, by zaklócac mi spokój i przerywac partie szachów? Phaedra wychylila sie i zerknela ostroznie zza drzwi. Zobaczyla cos w rodzaju przedpokoju. - Nie slyszala pani jeszcze najgorszego. - Mezczyzna zlozyl przed soba dlonie, niczym do modlitwy. - Lord Hauxton nie chce sie ze mna zobaczyc. Sluzbie polecono, by mnie nie wpuszczala. 394 - Jest chory, glupcze - prychnela madame. - Lada dzien umrze. - Nie zna pani Hauxtona! - krzyknal Nebbett. - Bedzie pracowal, póki pióro nie wypadnie mu ze sztywniejacych palców i nie zabija trumny gwozdziami. Nie, madame, mówie pani: zostalem odkryty! Prosze, prosze, musi pani mi pomóc! - Pomóc panu? - powtórzyla Vostrikova z jawnym niedowierzaniem. - Madame - powiedzial, chwytajac ja za rekaw. - Wie pani, jak traktuje sie w tym kraju zdrajców? Vostrikova rozesmiala sie glosno. - Wiem, jak traktuje sie ich w moim kraju, Nebbett - odparla. - W Anglii smierc jest przynajmniej szybka i laskawa. - Prosze choc oddac mi listy - blagal Nebbett. - Miala pani czas je przeczytac. Nie sa juz pani potrzebne. Vostrikova strzasnela jego dlon. - Cóz, zgoda, jesli dzieki temu bede sie mogla pana pozbyc - powiedziala, ustepujac. Odwrócila sie i otwarla drzwi za soba. - Potrzebuje wszystkich - naciskal Nebbett. - Musze odlozyc je na miejsce jeszcze tej nocy. - Cicho badz, glupcze - syknela Vostrikova. Phaedra patrzyla, czujac, ze robi jej sie slabo, jak madame otwiera szerzej drzwi. - Twoje listy sa u mnie bezpieczne. - Juz nie - dobiegl ja glos Tristana. - Boze swiety! - krzyknal Nebbett, wpadajac do gabinetu, z Vostrikova nastepujaca mu na piety- Phaedra próbowala zajrzec do pokoju, ale ze swego miejsca przy drzwiach mogla dostrzec jedynie buty Tristana - oparte o blat biurka! Alez 383 z niego zuchwalec! Osmielona wsunela sie do przedpokoju i przywarla do sciany na lewo od drzwi prowadzacych do gabinetu. Nie zauwazyli jej, skupiajac uwage na Tristanie. Vostrikova podeszla do biurka. - Lord Avoncliffe! - Jej glos brzmial podejrzanie spokojnie. - Zaskoczyl mnie pan, a ja nie lubie byc zaskakiwana. ! - Podobnie jak rzad Jego Wysokosci - powiedzial Tristan, wydmuchujac dym katem ust. - A tak przy okazji, madame, cygara sa naprawde swietne. Musi pani powiedziec mi, gdzie sie w nie zaopatruje. Nebbett scisnal ramie madame. - Zabijcie go! - syknal. - Prosze wezwac swoich ochroniarzy! On ma listy! Phaedra zobaczyla, ze Tristan usmiecha sie krzywo. - Juz nie - powiedzial. - Jestem tak glupi, ze nawet ich nie przeczytalem, ale wyslalem od razu tam, gdzie trafic powinny. - Klamiesz! - wysyczala Vostrikova. Wykonala dziwaczny gest, jakby przekladala jedna dlon nad druga. - Nikt nie wyszedl z domu, ani do niego nie wszedl. Listy nadal sa tutaj i ja je znajde. - Powodzenia. - Tristan usmiechnal sie szerzej, podniósl i stanal, stawiajac stope bezczelnie na siedzisku krzesla. Zachowywal sie, jakby byl u siebie. - Prosze otworzyc sekretne szuflady, jesli pani chce. Przekona sie pani, ze sa puste. Vostrikova rzucila sie ku niemu, wysuwajac z rekawa cos dlugiego i blyszczacego. - Na Boga, nie pozwole tego zniszczyc! - krzyknela, wymachujac nozem. - Przytrzymaj go, Nebbett! 396 - Mam go przytrzymac? Ja? - Nebbett niemal skurczyl sie ze strachu. - Zrób to albo przysiegam, ze bedziesz nastepny! Poderzne gardlo jemu, a potem tobie! - Nikt nie bedzie podrzynal nikomu gardla - powiedziala Phaedra swoim normalnym glosem. Weszla do gabinetu, trzymajac oburacz pistolet, z lokciami blisko ciala, jak pokazal jej Kemble. Usmiech zniknal z twarzy Tristana. Zbladl zastraszajaco. Vostrikova odwrócila sie. Oczy jej zablysly. - Patrzcie, kogo tu mamy? Czy to nie pan Talbot? - wyszeptala. Nóz w jej dloni drzal. - Ty mala dziwko. Powinnam byla przejrzec cie od razu. - Phae. - Tristan odwrócil sie ku drzwiom, wyciagajac dlon. - Panuje nad sytuacja, Phae. - Lecz ona ma nóz - wyszeptala Phaedra. -A ja... Wszystko wydarzylo sie w jednej chwili. Vostn-kova spojrzala za plecy Phaedry, ta zas wyczula raczej niz zobaczyla, ze cos zbliza sie ku niej z lewej strony. Szarpnelo nia do tylu, a wokól jej gardla zacisnelo sie grube ramie. Poczula na szyi dotyk zimnej stali. - Rzuc pistolet - rozkazal szorstki glos z obcym akcentem. - Zapewniam, ze bede szybszy. Nebbett cofnal sie z twarza szara jak popiól. - Lavrin! Bogu dzieki! - Zrób, co ci kaze, Phae - powiedzial Tristan spokojnie. - Wszystko w porzadku. Spojrzala na niego. Skinal niemal niedostrzegalnie glowa i mrugnal. Mial plan. Phaedra rzucila pistolet. Potoczyl sie po dywanie i zniknal pod niska, ciezka komoda. 385 - Zabij ja, Lavrin! - rozkazala Vostrikova. Glos drzal jej z gniewu, podobnie nóz w dloni. - Zabij ja natychmiast! Mezczyzna zacisnal mocniej ramie, niemal miazdzac Phaedrze tchawice. Czas jakby sie zatrzymal. A potem Tristan sie poruszyl: chwytajac Vostrikova jedna reka za nadgarstek, siegnal druga do buta. - Padnij! - krzyknal. Phaedra osunela sie w dól, pociagajac za soba napastnika. Od strony biurka nadlecial ku nim swietlisty blysk. Ostrze trafilo mezczyzne - choc nie wiedziala gdzie - gdyz krzyknal z bólu i opadl na nia calym ciezarem. Nebbett wrzasnal i wybiegl z pokoju, zatrzaskujac za soba drzwi. Phaedra poruszyla sie i ciemnowlosy, przysadzisty mezczyzna stoczyl sie na podloge, wijac sie z bólu. W jego prawym ramieniu tkwil, wbity gleboko, nóz. Wszystko zdarzylo sie w okamgnieniu. Skonczone, pomyslala z ulga. - Tristanie - wykrztusila, zbyt oszolomiona, aby poszukac broni. Nagle ranny mezczyzna - Lavrin - zwlókl sie z podlogi, oszolomiony bólem. Widzac to, Vostrikova chwycila jedyna bron, jaka jej jeszcze zostala - zapalona lampe - i podbiegla ku Phaedrze. - Moje papiery, Avoncliffe! - krzyknela, unoszac lampe tak gwaltownie, ze klosz zlowrózbnie zabrzeczal. - Pokaz mi je, albo, przysiegam, wysle ja do piekla, i to w wyjatkowo niemily sposób! Phaedra przywarla do sciany. Vostrikova stala teraz naprzeciw drzwi. Gdyby rzucila lampe na dywan, pokój stanalby w ogniu, odcinajac im droge ucieczki. Widzieli, ze trzesa jej sie rece, a w oczach plonie szalenstwo. 386 Tristan uniósl dlonie. - Wygrala pani, madame - powiedzial, wychodzac zza biurka. - Prosze postawic lampe... - Z powrotem! - krzyknela. Plomien tanczyl na scianach, rzucajac gwaltownie poruszajace sie cienie. - Lilya, nie! - Lavrin podniósl z trudem reke i potykajac sie, ruszyl ku chlebodawczyni. Pózniej Phaedra nie byla w stanie powiedziec: zemdlal czy stracil równowage. Zwalil sie bowiem ciezko na Vostrikova, uderzajac ja w zebra. Puscila lampe, która upadla na podloge i sie rozbila. Plonaca nafta rozlala sie po dywanie, siegajac sukni madame. Vostrikova odskoczyla ku drzwiom z krzykiem, próbujac ugasic plonaca suknie rekami. Choc zakrawalo to na cud, Phaedra znalazla w sobie dosc przytomnosci umyslu, by chwycic La-vrina za kostke. W jednej chwili Tristan znalazl sie obok niej, chwytajac za druga. Sciagneli mezczyzne z dywanu, nadal z nozem tkwiacym w ramieniu. Vostrikova wrzeszczala, walac dlonmi w plomienie i podsycajac ogien. - Na podloge! - krzyknal Tristan. - Polóz sie i tarzaj! - Nie! - wrzasnela, wycofujac sie ku drzwiom. - Nie, nieee! - Goraco i swiatlo wypelnilo pokój. - Za mna, Phae! - Tristan pociagnal ja ku oknu i je otworzyl. - Wychodz - rozkazal. Phaedra nie zawahala sie, lecz przerzucila stopy przez parapet. - Boze! - krzyknela, spogladajac w dól. Pocalowal ja szybko. - Nie jest tak wysoko, kochanie. Przysiegam. Nie miala czasu zastanowic sie, czy mówi prawde, popchnal ja bowiem mocno. Zsunela sie 399 po scianie domu, czujac, jak cegly kalecza jej plecy. Wyladowala u podnóza schodów, padajac na cos twardego i oblego w ksztalcie i uderzajac glowa o najnizszy stopien. Ogarnela ja ciemnosc i nie czula juz nic wiecej. Rozdzial 13 To nie liczne przysiegi swiadcza o szczerosci. Lecz jedna dotrzymana obietnica. Phaedra obudzila sie, oszolomiona i zesztywniala, gdy promien porannego slonca padl jej na twarz. Uniosla glowe z poduszki i rozejrzala sie po pokoju z mglistym uczuciem, ze wydarzylo sie cos przerazajacego, czego nie jest w stanie sobie przypomniec. Na pozór nic o tym nie swiadczylo. W sypialni krzatala sie Agnes, zajeta codziennymi obowiazkami: odslanianiem okien, ustawianiem starej wanny o ksztalcie pantofla. Z ulicy dobiegal znajomy turkot powozów i furmanek, a od strony wzgórz gruchanie dzikich golebi. Opadla z powrotem na poduszke. Byla w swoim pokoju. We wlasnym lózku. Nie mogla jednak sobie przypomniec, jak sie tam znalazla. Nogi miala ciezkie jak olów, a rece zdretwiale i slabe, jakby nie krazyla w nich krew. Tristan. Uniosla sie nieco, zaslaniajac oczy przed swiatlem. - Agnes...? Pokojówka rzucila szczotke do wlosów, która wlasnie czyscila, i podbiegla do lózka. 388 - Obudzila sie panienka? - spytala, marszczac brwi i zagladajac Phaedrze w oczy. - Och, alez napedzila mi panienka strachu! Phaedra czula sie tak, jakby jej umysl oplotla pajeczyna. - Co sie wydarzylo? - spytala, unoszac sie i opierajac na lokciach. - Ja... nie moge jasno myslec. Agnes przycupnela na skraju lózka. - Upadlas, panienko. Nie pamieta panienka? - odsunela Phaedrze wlosy z czola. - Alez ma panienka paskudnego guza! Phaedra uniosla niepewnie dlon ku skroni. - Guza? - Tak, teraz sobie przypominala. - Tristan? - wyjakala, chwytajac Agnes za nadgarstek. - Jest... bezpieczny? Agnes usmiechnela sie do pani. - Och, tak. Stracil w pozarze troche wlosów, ale nie zaszkodzilo mu to na urode. - Bogu dzieki - wyszeptala Phaedra. Wiedziala, oczywiscie, ze jest bezpieczny, chociaz nie miala pojecia skad. Wspomnienia zaczely szybko powracac, mgliste i fragmentaryczne. Dlon Tristana, gladzaca jej twarz. Jego policzek przy jej policzku. Czula... lzy. Jej? Jego? Zapewne obojga. Boze swiety! Przycisnela palce mocno do ust. Agnes chrzaknela zaklopotana. - Ten pan Kemble przyszedl rano, aby o pania zapytac - powiedziala, poprawiajac posciel. - Powiedzial, ze pan Talbot zachowal sie w nocy jak bohater. - Wypchnal mnie przez okno - powiedziala Phaedra. - Tyle pamietam. - Aby ocalic panience zycie - przypomniala jej Agnes. 402 - Tak. - Phaedra zamyslila sie. - Ja... musialam uderzyc glowa o stopien. - Tak tez powiedzieli - wymamrotala Agnes. Phaedra pamietala, ze ktos podniósl ja z chodnika i przemawial uspokajajaco glebokim, niskim glosem. Czula krople deszczu na twarzy. Won dymu i spalenizny. Lodowaty strach na mysl o tym, ze cos okropnego przytrafilo sie Tristanowi. Zniesli ja z frontowych schodów domu Vostri-kovej. A potem zobaczyla go, stojacego posród plomieni, z twarza czarna od sadzy. Wygladal jak aniol zemsty, torujacy sobie droge przez bramy piekiel. Poczula przyplyw ulgi, bardziej intensywny niz w nocy. Tristan zyl. I ona takze. Obojgu im dopisalo szczescie. Lecz piekna kiedys madame Vostrikova nie byla juz piekna. Phaedra zamknela oczy, aby odpedzic koszmarny widok. Madame lezala na dywanie, którym Tristan sie posluzyl, by ugasic plomienie i wyciagnac kobiete z domu. Wlosy miala spalone, twarz tak poparzona, ze nie dalo sie rozróznic rysów, zas jedwabna suknia spowijala cialo niczym pomiety, spopielaly calun. De Vendenheim zaklal pod nosem i szybko odwrócil glowe Phaedry. To wlasnie ja obudzilo. To przed tym widokiem starala sie uciec. Przypomniala go sobie teraz i az sie wzdrygnela. Spojrzala na Agnes. - Pan de Vendenheim - powiedziala z zamierajacym sercem. - To on zniósl mnie ze schodów. A teraz powie o wszystkim Stefanowi. Agnes polozyla uspokajajacym gestem dlon na rece chlebodawczyni. - Chyba nie, panienko - powiedziala. - Przywiózl panienke osobiscie, wlasnym powozem. 390 Rozmawial potem z panem Talbotem w alejce z tylu domu i mysle, ze sie dogadali. Phaedra zamknela oczy. Mogla sobie wyobrazic, jak wsciekly musial byc de Vendenheim, kiedy zobaczyl ja w Soho. Oczywiscie obwinil za to Tristana. Na sama mysl o tym zrobilo jej sie niedobrze. - Co ze sluzba? - wyszeptala, choc tak naprawde niewiele ja to obchodzilo. - Czy ktos mnie widzial? - Och, nie, panienko - zapewnila ja Agnes. - O dziesiatej wyekspediowalam kucharke do lózka z dzbankiem mocnego grogu i kawalkiem flane-li, zeby sobie owinela bolace gardlo. Wydala mi sie jakas mizerna i powiedzialam jej o tym. Phaedra usmiechnela sie lekko. Kucharka byla niepoprawna hipochondryczka i bardzo lubila wygladac przez okno. - Biedna kobieta. Pewnie sadzi juz, ze umiera. Agnes wzruszyla ramionami. - Tak czy inaczej, czuwalam, wyczekujac powozu. Kiedy przyjechal, wszyscy inni juz spali. Poza panienka byla tam tez dziewczyna, jakies przerazone biedactwo... Flora ma na imie. De Ven-denheim zabral ja do domu misyjnego. Nie pamieta panienka, jak wchodzila ze mna po schodach? - Jak przez mgle. - Dotknela guza na glowie. - Powiedzialam kucharce, ze potknela sie panienka w nocy o dywan - paplala dalej Agnes, wskazujac toaletke. - Ten marmurowy blat jest przerazajaco twardy. Polozylam panienke do lózka. Przez caly czas spokojnie w nim panienka lezala... I niech nikt nie osmieli sie twierdzic inaczej. Phaedra przeczesala dlonmi wlosy. Czula, ze sa brudne i zakurzone. - Vostrikova...? 404 Twarz Agnes zlagodniala. - Ten Kemble powiedzial, ze gdy odjezdzali, ledwie zyla. Byl bardzo grzeczny. Prosil, by powiedziec, ze ten drugi czlowiek, ten z nozem, zostal aresztowany. - Wzdrygnela sie i wstala z lózka. - Och, panienko, na sama mysl o tym, co tam sie dzialo w nocy az przechodza mnie ciarki! - Nie tylko ciebie - stwierdzila Phaedra krótko. - Zrobilam z siebie idiotke i omal nie doprowadzilam do tego, by pan Talbot zostal zamordowany. - Och, panienko, jestem pewna, ze to nieprawda! - Agnes spojrzala z nagana na Phaedre i podeszla do dzwonka. - Teraz musi panienka wyrzucic to wszystko z glowy i napic sie dobrej, mocnej herbaty. Po chwili podano herbate, a potem kilku lokajów wnioslo wiadra z woda na kapiel. Gdy wyszli, Phaedra odrzucila przykrycie i wstala. Filizanka zabrzeczala jej w dloni. Musi zobaczyc Tristana. Upewnic sie... co do czegos. Tylko czego? Czul sie calkiem niezle, tyle wiedziala. I co moglo ich jeszcze laczyc? Zrobil, o co prosila. Pomógl jej znalezc... - Millie! - Odstawila gwaltownie filizanke na toaletke. - Och, Agnes! Zapomnialam powiedziec mu o Millie! - Millie? - Agnes, kleczaca przy wannie, odwrócila sie i spojrzala na Phaedre. - Znalazla ja pani? - Millie ma wrócic tam dzisiaj! - Phaedra odrzucila szlafrok. - Pospiesz sie, Agnes, przygotuj niebieska spacerowa suknie. Musimy tam byc, kiedy wróci. Agnes spojrzala na nia z powatpiewaniem. - Pan Talbot zapowiedzial, ze mam dopilnowac, by nie ruszala sie panienka z lózka - odparla. 392 - Obiecal, ze zajrzy rano sprawdzic, jak tez sie panienka ma. Phaedra zdjela nocna koszule. - Naprawde? - odparla. - Skoro tak, musze sie pospieszyc. Pomóz mi umyc wlosy. Godzine pózniej przemierzala juz rodzinny salonik, wygladajac co chwila przez okno, za którym znajdowal sie ogród. Zdazyla sobie przypomniec, jak szla alejka, wsparta na silnym, muskularnym ramieniu Tristana, majac w nozdrzach ostra won palacej sie welny. Wspomnienie nocnego horroru przetoczylo sie przez jej mysli niczym fala: brzydota tego, co widziala, i smutek plynacy z wiedzy o tym, jak zyja kobiety, którym nie poszczescilo sie w zyciu tak jak jej. Pomyslala znowu o Florze, i o Sally, twardej, akceptujacej swój los. O ciemnym, waskim, strasznym pokoju. Lecz przede wszystkim myslala o Tristanie - o tym, jak wiele mu zawdziecza. I jak bardzo pragnie dotknac go wlasnymi rekami i przekonac sie, ze nic mu nie jest. Powiedzial, ze przyjdzie ja odwiedzic... i na pewno tak zrobi. Byl bowiem czlowiekiem honoru, dotrzymujacym danego raz slowa. A wtedy poprosi go, by zrobil dla niej cos jeszcze, oddal kolejna przysluge, tym razem ostatnia. Zrobi to, choc wie, ze nie ma prawa prosic. Po chwili uslyszala, ze ktos puka do frontowych drzwi. Kobiecy instynkt podpowiedzial jej, ze to on. Zacisnela przed soba dlonie, zwalczajac pokuse, by wybiec mu na spotkanie. Najwyzszy czas, by zaczela zachowywac sie godnie, przynajmniej na pozór. Poinformowala juz lokajów, ze przyjmie Tristana w malym saloniku, gdyz wydalo jej sie to odpowiednie. W tym wygodnym, rodzinnym pokoju zaczela sie ich znajomosc. Tu po raz pierwszy ja po 406 calowal. I wszystko wskazywalo na to, ze wlasnie tu sie z nim pozegna. W koncu, cóz mogli sobie jeszcze powiedziec? Nie byl jej nic winien. Co ich laczylo? Tylko jej pragnienie, by odnalezc matke Priss, a dzisiaj - w ten czy inny sposób - ta sprawa sie zakonczy. Phaedra podjela juz decyzje. Jesli nie znajdzie Millie tego popoludnia, nie bedzie jej juz szukala. Uslyszala halas, potem ciche kroki na dywanie, a kiedy sie obejrzala, zobaczyla stojacego w progu Tristana. Twarz mial po jednej stronie mocno zaczerwieniona, a wlosy troche nadpalone, lecz w oczach blyskaly iskierki humoru. - Pan Talbot, milady. - Lokaj sklonil sie i odstapil na bok. Tristan wszedl do pokoju, jak zawsze to robil, poruszajac sie ze swoboda i wdziekiem. Wypelnil salon swoja obecnoscia, sprawiajac, ze zaschlo jej w gardle, a serce zaczelo mocniej bic. Przez chwile stal, przygladajac sie Phaedrze z rekami wspartymi na biodrach, szacujac spojrzeniem rozesmianych oczu. Uswiadomila sobie, ze sie martwil. - Dziekuje, Stabler - wykrztusila. - Niczego nam nie trzeba. Lokaj sklonil sie i wyszedl. Phaedra zamknela drzwi i ruszyla ku Tristanowi, nie bardzo wiedzac, co zamierza. - Phae. - Otoczyl ja ramionami, silnymi i muskularnymi. - Zawsze tak dbala o pozory. Z gardla Phaedry dobyl sie dzwiek przypominajacy stlumiony szloch. - Och, cicho badz! - powiedziala. - Mam juz dosc udawania. I tak sie ciesze, ze cie widze! Odsunal ja leciutko i jal sie jej przygladac, uwaznie i czujnie. 394 - To byla ciezka, dziwna noc, dziewczyno - stwierdzil ponuro. - Bardzo sie ciesze, ze widze cie na nogach i w dobrej kondycji. - Och, Tristanie! - Zamrugala, by odpedzic lzy. - Jestes poparzony! - Nie na tyle, by pozbawilo mnie to chlopiecego wdzieku - odparl z usmiechem. A potem spowaznial i dotknal siniaka na skroni Phaedry. - Biedactwo - powiedzial cicho. - Boli? - Jak diabli - odparla. -1 w pelni na to zasluzylam. Bardzo mi przykro, ze okazalam sie tak nierozwazna! W cyganskich oczach Tristana zablysly znowu iskierki. - Ty, Phae? Nierozwazna? Phaedra westchnela. - Ten pistolet! Wpakowalam sie bez potrzeby do gabinetu. Wiedziales, co robisz... A mnie sie zdawalo, ze cie ratuje! Odrzucil w tyl glowe i sie rozesmial. - Och, to i tak byla improwizacja - powiedzial stanowczo. - Kiedy na scenie pojawil sie Nebbett, mój plan wylecial przez okno... a ty w slad za nim. - Cóz, zaluje jedynie, ze nie bede mogla opowiadac tej historii podczas proszonych kolacji - wyznala. - Pewnego dnia, kiedy emocje opadna, wyda mi sie zapewne zabawna. Przesunal kciukiem po jej policzku i opuscil rece. - Vostrikova umarla wczesnie rano - powiedzial cicho. Phaedra milczala przez chwile. - A dom? - spytala w koncu. - Kobiety i dzieci? Co z nimi? Tristan wzruszyl ramionami. 408 - Ogien sie nie rozprzestrzenil - przyznal. - Ludzie de Vendenheima zabrali tych, którzy chcieli odejsc. Jego przyjaciólka, lady Delacourt, prowadzi na East Endzie misje. Zgodzila sie ich przyjac. - A co z toba, Tristanie? - Przechylila w bok glowe. - Czy warto bylo cierpiec? Znalazles to, co miales nadzieje znalezc? Nieodparty usmiech powrócil, choc nieco krzywy. - Och, wygladam, jakby ostrzygl mnie jezo-zwierz i mam na ramieniu pecherz - odparl. - Ale tak, znalazlem to, co bylo nam potrzebne, a nawet wiecej. Dobrze, ze Vostrikova nie zyje. Nie trzeba bedzie jej wieszac. - Tristanie. - Ujela delikatnie jego dlonie. - Och, Tristanie. Tak mi przykro, ze cie w to wciagnelam. - Nie ty - poprawil ja. - Zrobil to mój ojciec. Wzruszyla lekko ramionami. - Czesciowo, zapewne - przyznala. - Ale i tak chce podziekowac ci za to, ze mi pomogles. I zapewnic, ze to skonczone. Po dzisiejszym dniu nie zamierzam juz szukac Millie. - Po dzisiejszym dniu? - spojrzal na nia zaintrygowany. - Wracamy tam z Agnes po poludniu - wyjasnila spokojnie. - Flora powiedziala, ze spodziewaja sie dzisiaj Millie. Nie wspomniala o tym? Uniósl ciemne, ostro zarysowane brwi. -Nie. Phaedra przygryzla warge. - Zamierzam uczynic ostatnia próbe, by ja odnalezc - powiedziala po chwili. - Jezeli nam sie nie uda, zostawimy jej wiadomosc. Jesli nie da znaku zycia... cóz, bedziemy musialy sie wycofac, a potem zyc dalej. Priss takze. 396 Uscisnal jej dlonie, zaciskajac z dezaprobata usta. - Nie zdolam cie powstrzymac, prawda? Potrzasnela glowa. Przez dluzsza chwile trzymal po prostu jej dlonie w swoich i sie w nia wpatrywal. W jego spojrzeniu dostrzegla znuzenie, a wokól oczu i ust poglebiajace sie linie. - Wiec cie zabiore - powiedzial w koncu. - Bóg wie, ze nie powinienem. Lecz lepsze to, niz pozwolic, bys pojawila sie tam sama. Lzy zakluly Phaedre pod powiekami. - Jestes zbyt dobry - powiedziala, oddychajac z ulga. Wolala nie pojawiac sie w tym okropnym miejscu bez niego. - Dziekuje. - Nie dziekuj - ostrzegl ja. - Gdy to sie skonczy, bedziesz mi cos winna. - Tak, zrobie wszystko - odparla. - Tylko powiedz, czego sobie zyczysz. Rozesmial sie gorzko. - Porozmawiamy sobie, kochana - stwierdzil ponuro. - Tylko we dwoje. Wysluchasz wszystkiego, co mam ci do powiedzenia i nawet nie pisniesz. Zgoda? Opuscila glowe i utkwila wzrok w snieznobialym krawacie Tristana. - Tak, Tristanie - odparla cicho. Zalozyl ramiona na szerokiej piersi i obrzucil ja mrocznym spojrzeniem. - Cóz - powiedzial spokojnie. - Przekonamy sie, prawda? * * * Kiedy przybyli do Soho, okazalo sie, ze wokól domu Vostrikovej wrze goraczkowa krzatanina. 410 Policjanci, odziani w niebieskie mundury z mosieznymi guzikami, byli wszedzie, przyjmujac zeznania, wynoszac pudla, odsylajac ludzi tu i tam dorozkami, wozami i na piechote. Phaedra polecila Agnes, by zaczekala na nia w powozie. Czym innym bylo wiedziec, co to takiego dziwka, czym innym zas ujrzec takowa na wlasne oczy, zwlaszcza gdy jest nia wlasna siostra. Weszla na stopnie, wsparta na ramieniu Tristana i wdzieczna mu za to, ze sklonil ja, by zakryla twarz woalka. W holu zatrzymal ich policjant w stopniu sierzanta - ten sam przysadzisty, czerwony na twarzy mezczyzna, który pojawil sie w sklepie pana Kem-ble'a po smierci Gorsky'ego. - Milordzie, ponad polowa tej halastry zdazyla sie juz ulotnic - poskarzyl sie, najwidoczniej uznajac, ze Tristan jest tu sluzbowo. - Co mam powiedziec konstablom? - Prawde, sierzancie Sisk - odparl Tristan. - De Vendenheim twierdzi, iz nie mozemy zatrzymac nikogo bez dowodów. Dzieci zostana zabrane do parafii. Co sie tyczy pozostalych, jesli nie zycza sobie naszej pomocy, musimy pozwolic im odejsc. - Biedaczki - powiedzial mezczyzna, potrzasajac glowa. - Policjantom to sie nie spodoba. Tristan przystanal, poszukal czegos w kieszeni, a potem wyjal wizytówke i wcisnal ja Siskowi w dlon. - Jesli jakis urzednik bedzie mial watpliwosci, powiedzcie, ze wykonujecie polecenia lorda Hauxtona. Lord Hauxton. Oto kim byl teraz Tristan. Az do tej chwili nie zdawala sobie z tego sprawy. Nie do konca. Teraz uswiadomila sobie zaszokowana, ze Tristan musi jeszcze pochowac ojca. 398 A potem przejac odpowiedzialnosc za rozlegle wlosci i obowiazki zwiazane z tym, ze jest sie parem. Odtad jego zycie nie bedzie juz takie samo. Wiedziala, ze Tristan nie wyczekiwal zmiany z utesknieniem. Przestala jednak o tym myslec, gdy tylko podniosla wzrok. Na klatce schodowej klebily sie tlumy ludzi - wchodzacych i schodzacych, przechylajacych sie przez balustrady, a przede wszystkim niepewnych, co sie teraz z nimi stanie. Kobiety - ubrane calkowicie badz w dezabilu. Dwaj chlopcy - sadzac z wygladu, blizniacy - stojacy boso na podescie, trzymajacy sie za rece w oczekiwaniu na swoja kolej. Trzy dziewczynki, które nie mogly miec wiecej niz dziesiec czy dwanascie lat, prowadzone przez kobiety o wygladzie matron w szarych sukniach z serzy, jak sie obawiala, wyslanniczki sierocinców. A pomiedzy nimi wszystkimi kilka wynedznialych kobiet o twardym spojrzeniu, które najwidoczniej doskonale wiedzialy, co tu robia. Zawodowe prostytutki, pomyslala, i tak im wspólczujac. Tristan tez je zobaczyl. Zaklal pod nosem. - Musialem zupelnie zwariowac, ze cie tu przywiozlem. Jedna z kobiet przecisnela sie obok nich z uniesiona wysoko glowa, jakby chciala powiedziec: tylko spróbujcie mnie zatrzymac! Niosla popekana skórzana walize. Phaedra chwycila kobiete za ramie, a ta spojrzala na nia przestraszona. - Prosze zaczekac - powiedziala Phaedra lagodnie. - Potrzebuje pani pomocy? Jedzenia albo dachu nad glowa? Znuzenie zastapilo strach. - Chce tylko zajac sie swoimi sprawami - odparla. - A kim ty jestes, paniusiu, zeby mnie zatrzymywac? 412 - Nie chce pani zatrzymywac - wyjasnila czym predzej Phaedra, czujac, ze Tristan ciagnie ja za soba. - Po prostu kogos szukam... Millie Dales. Zna ja pani? Kobieta spochmurniala i skinela glowa w kierunku schodów. - Trzecie pietro, w nastepnym domu - powiedziala. - Pierwszy pokój od schodów. Ta akurat nie potrzebuje zadnej pomocy. Ruszyli dalej schodami. Phaedre zaintrygowalo, ze na wzmianke o Millie kobieta zareagowala ledwie maskowana pogarda. Bez trudu znalezli wlasciwy pokój. Phaedra zerknela do srodka i zobaczyla stojacy na srodku kufer, z którego wystawaly stroje pelne pienistych koronek. Millie stala pod oknem, ubrana w jasnorózowa muslinowa sukienke z bufkami, ozdobiona na dole kilkoma rzedami falbanek i stosowna raczej dla uczennicy, co dziwacznie kontrastowalo z tandetnie umeblowana sypialnia. Przysadzisty dzentel- men trzymal dziewczyne za rece, wpatrujac sie w nia niemal z zachwytem. I tak zakonczyla sie misja ratunkowa Phaedry - nie fanfarami, nie chwila triumfu - ale przygnebiajacym przeczuciem tego, co sie za chwile stanie. - Millie? - wyszeptala, nie unoszac woalki. Millie odwrócila sie z wolna. - Milady - wykrzyknela, otwierajac szeroko oczy. - To pani? O Boze! Phaedra podeszla szybko do dziewczyny i ujela jej dlonie. - Och, Millie! - powiedziala. - Pozwól, ze ci sie przyjrze! Bogu niech beda dzieki. Tak sie martwilysmy! Twarz Millie pozostala obojetna. 400 - Nic mi nie jest, panienko, naprawde. Ale dzieki za troske. Przysadzisty dzentelmen odsunal sie od okna, marszczac brwi. - Kotku? - zapytal ostrym tonem. - O co tu chodzi? Millie splonela rumiencem. - Milordzie, to lady z mojej rodzinnej wioski - powiedziala. - Ona... cóz, przyszla sprawdzic, czy nie ucierpialam w pozarze. A ten dzentelmen... - Oszacowala blyskawicznie kosztowny surdut Tristana i jego wypolerowane buty, po czym pospiesznie dygnela. - Obawiam sie, ze go nie znam. - Och, prosze nie zwracac na mnie uwagi - odparl Tristan chlodno. Phaedra chwycila Millie lekko za ramie i spojrzala na kufer - skórzany, lsniacy, z blyszczacymi mosieznymi okuciami. Wygladal zalosnie nie na miejscu w porównaniu ze starymi walizami i tobolkami, jakie znosily na dól inne kobiety. - Nie rozumiem, Millie - wyszeptala. - Dom zostanie zamkniety. - Wiem, panienko! Ale to bez znaczenia. - Nie bedziesz potrzebowala tych rzeczy - odparla Phaedra z napieciem w glosie. - Przyjechalismy zabrac cie do domu. - Zabrac ja do domu? - zapytal ostrym tonem przysadzisty dzentelmen. - Po co? Millie dygnela znowu. - Och, dziekuje, panienko, ale teraz, kiedy madame zniknela z widoku, dogadalismy sie z lordem Cottingiem - powiedziala. - Zabiera mnie ze soba. - Ze... soba? - powtórzyla Phaedra. - Alez nie musisz z nim isc, Millie, to juz skonczone. Madame nie zyje. 414 Millie zmarszczyla nos. - Tak slyszalam. Nie moge powiedziec, bym zalowala starej kocicy. - Mamy powóz - naciskala Phaedra. - Agnes czeka na zewnatrz. Zabierzemy cie do Brierwood. Millie wpatrywala sie w nia z twarza pozbawiona wyrazu. - Co takiego? Mialabym szorowac znowu podlogi w barze? - spytala, odsuwajac sie. - O nie, panienko. Dziekuje bardzo. Naprawde szczerze dziekuje. Byla panienka dla mnie zawsze mila. Ale lord Cotting wynajmie mi pokoje, i bede mogla sama wybrac sobie meble. Phaedra ledwie mogla uwierzyc w to, co slyszy. - Lecz, Millie... chyba nie podoba ci sie takie zycie? I co z Priss? - Priss? - Dzentelmen spojrzal na nich, mruzac podejrzliwie oczy. - Kim jest Priss, kotku? Millie zerknela szybko przez ramie. - Nikim, milordzie - odparla pospiesznie. Chwycila Phaedre za ramie i niemal wypchnela na korytarz. Tristan podazyl za nimi. Wygladal tak, jakby doskonale wiedzial, co zaraz sie wydarzy. Phaedra byla jednak skonsternowana. Oczekiwala... cóz, zapewne wdziecznosci. Do tej chwili wierzyla, ze Millie zrozumiala juz swój blad. - Nie pojmuje - powiedziala. - Co tu sie dzieje? - Prosze posluchac - powiedziala Millie cicho. - Jego lordowska mosc nie wie o Priss... I nie wolno panience o niej wspomniec, slyszy panienka? Madame powiedziala mu... cóz, powiedziala, ze jestem dziewica. A on dobrze zaplacil za to, zeby mnie zdef... zdef... - Zdeflorowac? - podsunal Tristan lodowato. 402 - Wlasnie - potwierdzila Millie, spogladajac na niego z aprobata. - Mozna niezle zarobic na tym... deflorowaniu. Dziewice ciesza sie wzieciem u panów w pewnym wieku. Kto by sie spodziewal, prawda? - Ja z pewnoscia nie - wtracil Tristan. - Zawsze uwazalem dziewictwo za utrapienie. Millie rzucila mu pelne podziwu spojrzenie. - Wlasnie - powtórzyla. - Lecz dzentelmeni w starszym wieku po prostu za nim szaleja. A on mysli, ze ja tez jestem... to znaczy, bylam, dziewica. Wystarczyla odrobina kurzej krwi i octu... Musialam tez troche powrzeszczec, uciekajac przed nim po sypialni. A potem pozwolic, by mnie schwytal, zdarl ubranie i zwiazal. Tristan przygladal sie Millie z mina czlowieka znajacego sie na rzeczy. - Jestes w tym dobra, prawda? - mruknal. Millie wyprostowala sie dumnie. - Madame nauczyla mnie, jak odstawic przedstawienie - odparla. - Tracilam dziewictwo trzydziesci dwa razy. - Spochmurniala. - Lecz tylko lord Cotting poczul do mnie sympatie. Na dodatek jego zona umarla w zeszlym miesiacu. Mozecie sobie wyobrazic, jakie mialam szczescie? Trafil mi sie wdowiec. Phaedra zmarszczyla brwi. - Ale co z Priss? - powtórzyla. Millie polozyla jej stanowczym gestem dlon na ramieniu. - Prosze posluchac - powtórzyla, przysuwajac sie blizej i unoszac ostrzegawczo jedna brew. - Nic jej nie bedzie. Ciotka Kessie wychowa ja, jak nalezy. - Twoja cioteczna babka? - spytala Phaedra z niedowierzaniem. - Alez ona ma siedemdziesiat lat! 416 - Przysle troche pieniedzy, gdy tylko bede mogla - zapewnila Millie goraco. - Naprawde, panienko. Przepraszam, ale co jeszcze moge zrobic? Wrócic do Hampshire i czekac na pana Hayden-Wortha? Nie, dziekuje bardzo. Kiedy urodzilo sie dziecko, spodziewalam sie, ze jakos mnie urzadzi, ale nie zrobil tego... A Cotting zrobi. Phaedra polozyla dlon na ramieniu dziewczyny. - Czego dokladnie chcesz, Millie? Ja... zaaranzuje to dla ciebie, jesli bede mogla. Millie wydela usta. - Przede wszystkim nie zycze sobie utknac na reszte zycia w nedznej wiosce - odparla. - Jestem ladna i nie zamierzam tego zmarnowac. Jest pani bardzo uprzejma, ale nie moze nijak mi pomóc. Na korytarz padl cien. - Spójrz tylko, która godzina, kotku. - Cotting wyjal z kieszonki polyskujacy zloty zegarek. - Powóz czeka na dole. Wlóz swój nowy kapelusz, skarbie, i sie pozegnaj. Phaedra opuscila dlon. Koniec sprawy. Nie bedzie wybawienia ani zwiazanej z tym radosci. Jedynie uczucie absolutnej bezradnosci, z jakim patrzy sie na osobe skaczaca z mostu wprost w lodowata, pelna wirów otchlan, modlac sie o to, by potrafila utrzymac sie na powierzchni. Millie nie chciala Priss, pragnela zabawy. Phaedrze chcialo sie plakac. Tristan ujal ja pod ramie i poprowadzil ku schodom. Zeszla na dól, podtrzymywana silnym, cieplym ramieniem, czujac ucisk w zoladku na mysl o Priss i o tym, ze wróci do Brierwood sama. - Tak mi przykro, Phae - powiedzial Tristan, kiedy siedzieli juz bezpiecznie w powozie. - Agnes, obawiam sie, ze wiesci nie sa najlepsze. 404 Twarz pokojówki pobladla z gniewu, gdy dziewczyna wysluchala zlagodzonej litosciwie wersji wydarzen, jaka przedstawil jej Tristan. Wiedziala jednak, podobnie jak Phaedra, ze siostra nie da sie przekonac, zwlaszcza ze istniala rzeczywiscie szan- sa, iz Millie - samolubna i sprytna - da sobie rade, a moze nawet rozkwitnie. W koncu Agnes ulegla namowom Tristana i zgodzila sie pozegnac z siostra. Czekali w pelnym goryczy milczeniu, póki Millie nie zeszla po frontowych stopniach, wsparta na ramieniu lorda Cottinga, z rózowa koronkowa parasolka, kolyszaca sie wesolo i odrzucona w tyl glowa, radosnie rozesmiana. - Zawsze uwazala sie za kogos lepszego - wymamrotala Agnes, wysiadajac. - I o nikogo nie dbala, a juz zwlaszcza o Priss. - Odwrócila sie i spojrzala na Tristana i Phaedre. - Powinnam przerzucic ja sobie przez kolano i stluc na kwasne jablko - powiedziala cicho. - Nie zrobie tego jednak. Niech zyje, jak chce... i oby sprawialo jej to przyjemnosc. Phaedra spogladala w slad za przemierzajaca trawnik pokojówka, trawiona uczuciem dojmujacego smutku i porazki. - Nie potrafie sobie wyobrazic, co musi czuc Agnes. Dla niej to o wiele gorsze niz dla mnie. - Przykro mi, Phae - powtórzyl Tristan. - Tyle wysilku - i twoja troska o Priscille... Phaedra opuscila ramiona, poddajac sie znuzeniu. - Nie mozna juz nic zrobic - powiedziala, tlumiac szloch. - Musze zwolnic Agnes. Jej ciotka bedzie potrzebowala pomocy przy Priss. Bylam samolubna. Tristan wstal i usiadl obok Phaedry. 405 - Próbowalas zwrócic dziecku matke - powiedzial, przyciagajac ja do siebie. -1 balas sie o Millie, tak jak balabys sie o kazda kobiete, która znalazla sie w miejscu, gdzie mezczyzni beda ja wykorzystywac... poniewaz wiesz az nadto dobrze, jak to jest byc wykorzystywana. - Teraz zaczynam sie zastanawiac, kto tu kogo wykorzystuje - odparla Phaedra. - Naprawde jestem az tak naiwna? - Tylko w najmilszy mozliwy sposób - zapewnil. - Przykro mi to mówic, lecz Millie nie nadaje sie na matke. - Tak, masz racje. - Zamrugala gwaltownie, próbujac powstrzymac cisnace sie do oczu lzy. - A przeciez Priscilla to najmilszy, najbardziej kochany dzieciak na swiecie. - Umilkla, a potem zaczela rozpaczliwie szlochac. Plakala jak wówczas, gdy okazalo sie, ze nie nosi dziecka Tristana. Plakala z powodu Priscilli i wlasnych niemadrze ulokowanych uczuc. Plakala, póki surdut Tristana nie nasiakl wilgocia, podobnie jak jego chusteczka. Nie obrazal jej zapewnieniami, ze wszystko bedzie dobrze i ze to bez znaczenia. Po prostu tulil Phaedre do siebie, przyciskajac usta do jej rozgoraczkowanego czola. Wiedzial, podobnie jak wiedziala to ona, iz placze nie tylko z powodu Priss, ale z tesknoty za dzieckiem, które stracila dawno temu. Wracali do Mayfair w milczeniu. Agnes siedziala z dlonmi zacisnietymi na podolku, spogladajac niewidzacym wzrokiem za okno. - Dziekuje, milordzie - powiedziala, gdy Tristan pomógl jej wysiasc. - Jest pan bardzo uprzejmy. Równie uprzejmy jak moja pani... a to juz o czyms swiadczy. 419 Phaedra zarumienila sie i spojrzala na Tristana. - Wejdziesz? - spytala. - Moze czegos sie napijesz? - Na pewno. - Utkwil w niej stanowcze spojrzenie. - Pora dotrzymac obietnicy, dziewczyno. Phaedra przypomniala sobie, co obiecala, i poprowadzila go z powrotem do saloniku. Szedl za nia, stukot jego butów rozlegal sie echem w korytarzu, a postac rzucala na sciany dlugi cien. To zadziwiajace, pomyslala, jak szybko moze zmienic sie atmosfera. A dwoje ludzi, którzy spedzili razem wiele godzin - w tym kilka, ocierajac sie o smierc - moze poczuc sie w swoim towarzystwie niezrecznie. Salonik wydal jej sie nagle o wiele mniejszy, obecnosc Tristana przytlaczajaca. Byl tak wysoki, tak przerazajaco meski. Podeszla do okna i pospiesznie je otwarla. A moze chodzilo raczej o to, ze w pokoju zapanowalo nagle napiecie? Zamierzal powiedziec cos, co jej sie nie spodoba. Wyczuwala to, choc Tristan zachowywal absolutny spokój. Calkowite opanowanie. Szkoda, ze nie mogla powiedziec tego o sobie. Podeszla do stolu i zalozyla okulary, których uzywala ostatnio coraz rzadziej, jakby chciala odgrodzic sie nimi od Tristana. A potem polecila podac kawe. Kiedy ja przyniesiono, nie bylo powodu dluzej zwlekac. Zamknela drzwi. Tym razem jej nie zganil. Zly znak, pomyslala. - Chciales cos mi powiedziec - wykrztusila, podajac mu filizanke i rozlewajac nieco kawy na spodek. - Zasluzyles, by uwaznie cie wysluchac. To, co robilam... Zachowywalam sie, jakbym postradala rozum. I wszystko na prózno. Lecz Tristan nie odezwal sie, uniósl jedynie filizanke. Upil lyk kawy, a potem odstawil naczynie, podszedl do otwartego okna i przez chwile wpatry 420 wal sie w ogród, z dlonia przycisnieta do karku. Wpadajacy do pokoju wietrzyk rozwiewal mu czarne, jedwabiste i nieco zbyt dlugie wlosy. Nagle zapragnela znalezc sie tuz przy nim. Dotknac go, poczuc, jak te silne miesnie drza pod dotykiem jej dloni. Przesunac nia po szerokich, silnych plecach i blagac go... o cos. Tylko o co? Serce zatrzepotalo jej w piersi. Cisza w pokoju byla teraz tak przytlaczajaca, ze niemal dalo sie ja wyczuc. Niezdolna zniesc dluzej milczenia, wstala i podeszla do niego. - Tristanie? - zapytala, kladac mu delikatnie dlon na ramieniu. - O co chodzi? Odwrócil sie i opuscil reke. - O to, Phae - powiedzial, spogladajac na nia ponuro - ze powinnismy sie pobrac. Odsunela sie nieco, czujac, ze uginaja sie pod nia kolana. - Co powiedziales? - Powinnismy sie pobrac - powtórzyl z napieciem w glosie. - Nie zartowalem, kiedy wspomnialem o tym w zaulku wczoraj wieczorem. Skompromitowalem cie, zhanbilem i bezpowrotnie zniszczylem twoja reputacje. Zarówno Kemble, jak de Vendenheim sa tego niemal pewni. - Nie, zaczekaj chwile. - Lecz kiedy chwycila go za ramie, syknal przez zacisniete zeby. - Och! - odskoczyla, krzywiac sie. - Twoje oparzenie. Spojrzal na nia ze smutkiem i frustracja w ciemnych, przejrzystych oczach. - Czasem mi sie wydaje, ze wpedzasz mnie do grobu, Phae. - Nie. Nic podobnego. - Odsunela sie zdecydowanie. - Przysporzylam ci juz dosc problemów. 408 Z pewnoscia nie zamierzam za ciebie wyjsc. I to nie ty zniszczyles mi zycie. Twarz Tristana przybrala na chwile mroczny, grozny wyraz. - Nie - powiedzial cicho. - Nie w ten sposób. Zaluje jednak, Phae, ze czlowiek, który to zrobil, nie zyje. Czasami nie potrafie myslec o niczym innym. Czuje sie oszukany, gdyz pozbawiono mnie mozliwosci przygladania sie, jak ten dran wydaje ostatnie tchnienie. Tym razem dotknela go bardzo delikatnie. - Tristanie, to skonczone - sklamala. - Stalo sie tak dawno, iz rzadko o tym mysle. I nie ma nic wspólnego z nami. - Do licha, Phaedro, nie rozumiesz? - W jego oczach zablysla frustracja. - To ma bardzo wiele wspólnego z nami. Ten czlowiek cie skrzywdzil. A ja, Phae... ja cie kocham. - Kochasz mnie? W jego czarnych oczach nie widac bylo nawet sladu usmiechu. - Budze sie z ta swiadomoscia kazdego dnia - odparl. - Wiem, ze powinienem cie chronic i choc nie bede mógl uczynic tej jednej wlasciwej rzeczy, moge po prostu cie kochac, zapewnic ci dobre i szczesliwe zycie. Czy mi pozwolisz? Otwarla usta, by odpowiedziec, i poczula, ze jesli to zrobi, natychmiast sie rozplacze. Gorace lzy juz kluly ja pod powiekami. Odwrócila pospiesznie wzrok. Potrafila rozpoznac litosc, gdy miala z nia do czynienia, wiedziala tez jednak, ze Tristan za nic nie przyznalby, iz ja czuje - a moze nie zdawal sobie w pelni sprawy, co nim powoduje. Pewnego dnia jednak by to zrozumial. Na pewno. 422 - Tristanie - powiedziala spokojnie. - Postanowilam dawno temu, ze nie wyjde nigdy za maz. I na ogól bylo mi z tym dobrze. - Phae, do licha, slyszalas, co powiedzialem? - Tak, a teraz ty posluchaj. - Poczula, ze ogarnia ja zniecierpliwienie, które nie lagodzilo jednak bólu w sercu. - Jestes teraz lordem, jednym z najbardziej znaczacych ludzi w Anglii. Moze ci sie to nie podobac, lecz jestes Hauxtonem. Masz obowiazki i powinnosci, z którymi nie zdazyles jeszcze sie zapoznac. Nie usiadles nawet z prawnikami, by powiedzieli ci, jak wyglada sytuacja. Nie pochowales ojca i nie miales czasu, by go oplakac. Jak to mozliwe, bys wiedzial, czego chcesz? Nie wiesz nawet, co posiadasz. Podszedl do Phaedry i polozyl dlonie na jej ramionach. - Nie pragnalem dotad niczego - powiedzial. - Niczego konkretnego. Póki nie spotkalem ciebie. Do tej chwili moje zycie bylo proste. Podobnie jak potrzeby. Nie ma jednak nic prostego w tym, co dotyczy nas. Wpatrywala sie w jego twarz, szukajac slów - nie po to, by powiedziec mu, co czuje, bo tego nie wolno jej bylo zrobic. Szukala slów pociechy, slów dodajacych otuchy. Pozwalajac kochanemu mezczyznie odejsc, oferowala mu zycie pelne i szczesliwe. Wystarczy, aby porzucil niedorzeczny zamysl obarczenia sie nazbyt czasami drazliwa - i prawdopodobnie bezplodna - zona. Tristan nie czekal jednak, az odpowie. Porwal ja w objecia i pocalowal. Namietnie. Zaborczo. Calowal ja tak, jak nie calowal dotad zadnej kobiety, pieszczac wargami jej wargi, by zawladnac nia i naznaczyc jako swoja. Kuszac, by powiedziala „tak" 410 i powtarzala to, póki pocalunki nie wycisna plynacych z glebi serca lez. Pragnela go wrecz rozpaczliwie. Wsunal dlon w jej wlosy i miazdzyl wargami usta, póki nie zaczely uginac sie pod nia kolana. Glowa bolala ja tak bardzo, ze miala ochote wyskoczyc z wlasnej skóry i znalezc sie w ciele ukochanego, stapiajac sie z nim w jedno. Przycisnal usta do jej ust i calowal ja znowu i znowu, nie próbujac udawac, ze robi to z czuloscia, i kaleczac jej delikatna skóre zarostem. Pragnela go... nie tylko po to, by zaspokoic namietnosc. Byl jej czescia i zawsze bedzie. Rozumial ja. Pozwolil, by niemal zagubila sie w oszolamiajacej mieszance gniewu i pozadania. Tesknota popychala ja ku niemu, napelniajac lono dobrze znanym bólem. Ale to lono pozostawalo nieodmiennie zimne i puste, a nadzieja, iz moze sie to kiedykolwiek zmienic, slaba. Cala namietnosc swiata nie byla w stanie naprawic tego, co zostalo zniszczone. I kiedy pozar zmyslów przygasl, a Tristan oderwal wargi od jej ust, Phaedra spojrzala mu w oczy, wzdrygajac sie na widok tego, co w nich zobaczyla. - A teraz powiedz mi, Phaedro - wycedzil, roz-dymajac nozdrza - powiedz, ze nie wiem, czego chce. Odwrócila wzrok, zbyt wzburzona, by odpowiedziec. Nie byla pewna, czy moze sobie ufac. Potrzasnal nia lekko. - Myslisz, ze zalezy mi na tytule, Phaedro? Nic podobnego... jesli nie liczyc faktu, ze twemu bratu trudniej bedzie mi odmówic. Potrzasnela glowa, opanowujac z trudem chec, by rzucic mu sie do stóp. 424 - To sie nie uda, Tristanie - wyszeptala ze lzami w oczach. - Na pewno. - Phaedro. - Ujal ja pod brode i sklonil, by na niego spojrzala. - Kochasz mnie, Phae? - Och! - westchnela cicho. - Och, Tristanie, prosze, nie zmuszaj mnie, bym odpowiedziala na to pytanie. - Chodzi o dzieci, Phae? - wyszeptal. - Nie wiesz niczego na pewno. Nie mozesz wiedziec. Cuda sie zdarzaja. A dla mnie to i tak bez znaczenia. Lecz kiedys bedzie mialo znaczenie, i dobrze o tym wiedziala. Tak bylo ze wszystkimi mezczyznami, zwlaszcza bogatymi i utytulowanymi. Prawa majoratu byly nieublagane: uzaleznialy stan posiadania - wszystko, co mial, kim byl lub móglby sie stac - od tego, czy zdola splodzic syna. Nie zaryzykuje, wiedzac, iz moze go tego pozbawic. A juz na pewno nie teraz, gdy ledwie mial czas zastanowic sie nad tym, co narzucil mu los i ojciec. - Zechcesz miec dzieci, uwierz mi - odparla spokojnie, przygotowujac sie na to, co musi jeszcze powiedziec. - A jesli kochasz mnie tak, jak powiedziales, nie bedziesz dluzej nalegal. - Po prostu mnie nie chcesz, tak? - wykrztusil chrapliwie, z twarza wykrzywiona bólem. - O to chodzi? Dlaczego, Phae? Czy moja krew nie jest na tyle czysta, by mogla zmieszac sie z wasza? Zadnym Hiszpanom, Sycylijczykom, a juz na pewno Cyganom nie pozwoli sie, by mogli wspiac sie po waszym wynioslym rodowym drzewie? Bo jesli tak, jesli czujesz wobec mnie jedynie pozadanie... Cóz, jestem do tego przyzwyczajony. Przyznaj to, a przynajmniej... Uciszyla go, przyciskajac do warg drzacy palec. 412 - Jestes wystarczajaco dobry - powiedziala. - Dosc dobry dla kazdej. Prosze, wiecej tego nie mów. To paskudne i niegodziwe. - Sadzisz, ze zmienie zdanie - zauwazyl chlodno. - Tak, tego sie wlasnie obawiam. - Nagle ogarnelo ja znuzenie tak przemozne, ze az sie zachwiala. - A ja nie pozbawie cie mozliwosci posiadania dzieci, Tristanie. Nie moglabym zyc ze swiadomoscia, ze to zrobilam. Tristan potrzasnal glowa. - Prosze, Phaedro. Wolalaby, by sobie poszedl, nim zrobi cos naprawde glupiego. - Jedz do domu, Tristanie - powiedziala cicho. - To znaczy, do Wiltshire. Zostaw za soba bagno Londynu, zajmij sie swoim majatkiem i tytulem, a potem znajdz sobie ladniutka, potulna córke dzentelmena. Taka, która nie bedzie ciagala cie po lupanarach i spelunkach Londynu, sprawiajac, ze bedziesz mial ochote rwac sobie wlosy z glowy. - Dziekuje, Phaedro - oznajmil lodowato - za szczera, plynaca z serca rade. Podeszla do okna i zapatrzyla sie na ogród, zalany lagodnym blaskiem popoludniowego slonca, przesianego przez poruszajace sie konary i drzace na wietrze liscie. - Tristanie - powiedziala cicho. - Póki sie nie ozenisz, jesli bedziemy dyskretni, moglibysmy kontynuowac... - Nie - przerwal jej zdecydowanie. - Nie waz sie sugerowac czegos tak wstretnego, Phaedro. Jesli mnie chcesz, to, na Boga, wyjdz za mnie za maz. - To nie byloby rozsadne - wyszeptala. - A kiedy rozpoczniesz nowe zycie i przekonasz sie, jak moze byc cudowne, jeszcze mi za to podziekujesz. 413 - A jesli nie? Potrzasnela glowa, otwarla usta, a potem znów je zamknela. - Cóz, jesli nie - odparla po chwili - dajmy sobie rok. Potem... potem... Och, sama nie wiem! - Rok? - powtórzyl drwiaco Tristan. Wsunal dlon do kieszeni surduta, po czym ruszyl ku Phaedrze. Nie zatrzymujac sie, wyjal cos z kieszeni i polozyl na parapecie tuz obok niej. - Wahasz sie, lecz to cholernie slaba pociecha, Phae, a ja nie jestem cierpliwy. Teraz zas, jesli mi wybaczysz, musze dopilnowac pogrzebu. Patrzyla, jak odchodzi, nie tym leniwym, pelnym wdzieku krokiem, który nauczyla sie kochac, ale stapajac gniewnie, stanowczo. Zranila go, bardziej, niz wydawalo sie to mozliwe. Uczucie chlodu nagle sie poglebilo, siegajac dalej niz do kosci. A jesli kierowal sie nie tylko honorem i pozadaniem? Jesli mówil prawde? Jesli mogla go miec, wiedzac, ze nigdy nie pozaluje, iz sie z nia ozenil? Czy bylo to mozliwe? Dobry Boze! Czy popelnila wlasnie najwiekszy blad w zyciu? Lecz to po prostu nie bylo mozliwe. Och, powiedzial, ze nie zalezy mu na dzieciach. Lecz to sie zmieni... i wtedy pojawi sie nadzieja, a wraz z nia oczekiwanie, coraz bardziej rozpaczliwe. Wiedziala az nadto dobrze, jak wielkim obciazeniem jest zal, obciazeniem podwójnie ciezkim, kiedy dostrzega sie jego odbicie w oczach ukochanej osoby. Gdy patrzy sie, jak zzera rok po roku jej dusze, az nie zostanie juz nic poza rezygnacja. Królestwa upadaly z mniej waznych powodów. Z glebi domu dobiegl odglos zamykanych z hukiem drzwi. Zaczerpnela drzacego oddechu i spu 427 scila glowe. A potem to zobaczyla. Te rzecz, która cisnal z gniewem na parapet. Podniosla ja. Zólty jedwab zablysnal w promieniu popoludniowego slonca. Jej podwiazka - biala rózyczka nadal zwisala na jednej nitce - nieco zabrudzona od przebywania pomiedzy monetami i kluczami. Przypomniala sobie, kiedy ja zgubila: tego dnia, gdy po raz pierwszy ja pocalowal. A ona sie w nim zakochala. Poczula smutek tak dojmujacy, iz musiala dac mu upust. Zaniosla sie szlochem i plakala, jakby serce mialo peknac jej w piersi. Rozdzial 14 Twoja milosc jest dla mnie wiecej warta nizli tytuly. Cenniejsza niz bogactwo, bardziej zdobiaca niz stroje. Palma w donicy? - Glos Xanthii brzmial placzliwie, mine zas miala nadasana, co wcale do niej nie pasowalo. - Czy bukiet gladioli? - Gladiole - odparla Phaedra pospiesznie. Skinela na lokaja, nakazujac mu gestem, by wyniósl palme. - Sa odpowiedniej wysokosci. Xanthia westchnela, po czym opadla na fotel, przesuwajac spojrzeniem po sali balowej, w której panowal niebywaly rozgardiasz. - Och, Phae, po co w ogóle to zaczynalam? - spytala, poklepujac zaokraglony ciaza brzuch. - Bola mnie stopy, jestem rozdrazniona, a wszyscy i tak wiedza, ze naklanianie mnie do wydania wielkiego balu jest jak zmuszanie swini, by spróbowala zatanczyc walca. Phaedra opadla na pobliskie krzeslo. - Zaplanowalas bal, by sprawic przyjemnosc mamie, Zee - powiedziala, sciskajac delikatnie dlon szwagierki. - Oczywiscie, bylo to z twojej strony bardzo niemadre. Próbujesz udowodnic, ze mozesz podolac wszystkiemu: dbac o rodzine, prowadzic interesy i byc tym, czym ona chce, zebys byla - lady Nash, podpora eleganckiego towarzystwa. 415 - To ona jest lady Nash, podpora. W tej rodzinie jestem tylko watlym slupkiem i wkrótce wszyscy sie o tym dowiedza. - Nonsens - odparla Phaedra. - Oprzyj stopy na jednym z tych pustych krzesel, a ja zejde na dól 1 zlajam monsieur Rene w kwestii mignardises. Potem Gibson pomoze nam zdecydowac, gdzie powiesic dekoracje. Zgoda? - Tak, dobrze. - Xanthia zirytowana zdmuchnela kosmyk wlosów z twarzy i rzucila szwagierce pelne wdziecznosci spojrzenie. - Dzieki za pomoc, Phae, i za to, ze zgodzilas sie zostac - powiedziala cicho. - Wiem, ze nie mialas ochoty. Lecz Stefan tak bardzo sie ucieszyl, kiedy zobaczyl, ze zaczelas troche sie udzielac. - Ciesze sie, ze tu jestem - zapewnila ja Phaedra. Bylo to jednak klamstwo, pomyslala piec godzin pózniej. Spedzono je na goraczkowych przygotowaniach: zapelnianiu wazonów, wieszaniu ozdobnych materii, polerowaniu waz do ponczu, wnoszeniu ich i napelnianiu. Cala sluzba brata - i polowa sluzby matki - pracowala bez chwili wytchnienia. I po co? Po to, by matka Phaedry mogla przechwalac sie przed przyjaciólkami, jak cudowna, utalentowana, akceptowana towarzysko kobiete poslubil jej syn. I by Phaedra mogla wlozyc jedna ze swych wydekoltowanych sukien, a potem spedzila reszte wieczoru, cierpiac. Przebrala sie na pietrze, w jednym z pokojów goscinnych, korzystajac z pomocy Evans, pokojówki Xanthii, gdyz nie miala jeszcze wlasnej. Przed szescioma tygodniami odeslala Agnes do Brierwood i ciagle jeszcze odczuwala jej brak. 416 To byly ponure, samotne tygodnie. Nie mogla porozmawiac z nikim prócz Zoe, a skoro Zoe nie wiedziala o Priss i o tym, ze Tristan sie oswiadczyl, nie byla w stanie przyjaciólki pocieszyc. Zoe wiedziala jednak, ze Phaedra jest rozpaczliwie zakochana. Nie próbowala nawet zaprzeczac. I tak na nic by sie to nie zdalo. - Wlozy pani teraz suknie? - spytala Evans, zdejmujac muslinowy pokrowiec. - Dziekuje, tak. - Phaedra uniosla ramiona i wsunela sie w polyskujaca balowa toalete o barwie glebokiej zieleni. Wybieranie jej w towarzystwie i z pomoca Zoe sprawilo jej kiedys tyle grzesznej niemal radosci. Przesunela dlonmi po gorsie, wygladzajac zalamania i zastanawiajac sie, dlaczego widok sukni nie sprawia jej juz przyjemnosci. Dzialo sie tak, bo Tristan odszedl. A takze dlatego, iz kazda sztuka garderoby - kazdy skrawek jedwabiu czy koronki, jaki miala na sobie podczas tych odurzajacych wiosennych tygodni - zostal zamówiony z jednego powodu. Kupowala je, gdyz holubila w sercu nadzieje, ze zobaczy go, jak przechadza sie po zatloczonej sali balowej. Siedzi przy stole zastawionym do kolacji. Lub odpreza sie przy karcianym stoliku, wyciagnawszy przed siebie beztrosko dlugie nogi, z usmiechem w czarnych, cyganskich oczach. Wychodzila, wsparta na ramieniu Zoe, starajac sie byc dowcipna i wesola w plonnej nadziei, ze Tristan ja zauwazy. Lecz Tristan zajety byl wtedy innymi, o wiele wazniejszymi sprawami. Pojmowala to teraz, zalujac, ze nie pojela wtedy. Ze nie zostala jak zwykle w domu ze swymi ksiazkami, robótkami i ogniem w kominku. Bo gdyby tak zrobila, nie musialaby 431 teraz wyjasniac Zoe, mamie, a nawet Stefanowi, dlaczego nie ma ochoty wiecej wychodzic. Nagly skurcz skreci! jej wnetrznosci, bolesny i nieublagany. Przycisnela odruchowo dlon do brzucha. Musiala tez jeknac, gdyz Evans zaprzestala zapinania guzików, okrazyla Phaedre i zapytala z troska: - Milady? Phaedra zmusila sie, by zrobic pogodna mine. - Miesieczna przypadlosc - wyjasnila. - Wkrótce sie jej spodziewam. I niewatpliwie nadejdzie. Zawsze tak bylo. I tym razem, jak ostatnio, okres pojawi sie niczym w zegarku. Dzieki Bogu, iz nie uleglam niemadremu zyczeniu Tristana i nie zgodzilam sie go poslubic, pomyslala, gdy Evans zapinala ostatni guzik. Gdyby sie zgodzila, spedzalaby kolejne miesiace z jedna reka na brzuchu, a druga na sercu, modlac sie o cud. Evans obrócila ja dookola i sie usmiechnela. - Slicznie pani wyglada - powiedziala. - Jestem pewna, ze bedzie pani najpiekniejsza dama na balu. A teraz prosze usiasc. Upne pani wlosy bardzo wysoko, zeby bylo widac te dluga, smukla szyje. - Dziekuje - odparla Phaedra, siadajac na stoiku przed toaletka. Po chwili zapukano do drzwi i pojawila sie Zoe w swej ulubionej fioletowej sukni. Na dekolcie polyskiwal ametystowy wisiorek wielkosci jaja drozda, zas czarne wlosy, zebrane w wezel, zdobilo dlugie fioletowe pióro. - Pospiesz sie, Phae! - ponaglila przyjaciólke. - Nasz powóz byl drugi w kolejnosci, a teraz kolejka ciagnie sie az do Oxford Street. Phaedra wstala i wygladzila jeszcze raz suknie. 418 - Jestem gotowa - powiedziala, nie do konca przekonana, ze to prawda. - Jak wygladam? Zoe zmarszczyla brwi. - Jak duch - odparla, a potem uszczypnela przyjaciólke w oba policzki. Fioletowe pióro zakolysa-lo sie wdziecznie, gdy to robila. - No, teraz nie jestes juz tak przerazliwie blada. Zeszly razem po schodach. Zoe paplala wesolo. - Robin tez sie pojawi - mówila. - I jego arogancki brat. Obaj pytali, czy z nimi zatanczysz, powiedzialam wiec, ze tak. Dla lorda Mercera odpowiedni bedzie kadryl, a dla Robina walc. - Zoe, prosze. Tylko nie walc. Zoe machnela beztrosko dlonia. - To przeciez tylko Robin - odparla. - Poza tym, powinnas... - Zoe. - Phaedra zatrzymala sie gwaltownie. - Zadnych wiecej „powinnas". Musimy znów o tym dyskutowac? Zoe przewrócila oczami. - Boze, Phae, alez z ciebie nudziara - pozalila sie, kiedy wchodzily ramie w ramie do sali balowej. - Mysle, ze dzisiaj czeka cie nie lada szok. - Szok? Jakiego rodzaju? Zoe rozlozyla wachlarz i jela zawziecie sie nim wachlowac. - Slyszalam z pewnego zródla, ze Avoncliffe wrócil do miasta - powiedziala. - Przepraszam: lord Hauxton. Pojawil sie wczoraj, w pelnym antu-razu: dwa powozy, wóz z bagazami i ta wielka czarna klacz, która tak uwielbia. Mysle, iz mozna bez- piecznie zalozyc, ze nie przyjechal sam. Phaedra poczula, ze uginaja sie pod nia kolana. Opanowala jednak slabosc i podazyla za przyjaciólka ku miejscu, gdzie stala waza z ponczem. 433 - Jesli nie sam, to z kim? - spytala, niezdolna sie powstrzymac. Zoe wziela filizanke od oczekujacego lokaja i spojrzala na Phaedre ponad brzegiem naczynia. - Nie wiem - stwierdzila z nieskrywanym zalem. - Wiem jednak, ze zaproszono go na ten bal. Lord Robert przedarl sie ku nim przez gestniejacy tlum. - Witaj, Phae - powiedzial, jednoczesnie ujmujac Zoe pod ramie. Jednak Phaedra ledwie go widziala. - Dlaczego, Zoe? - spytala szeptem. - Kto mógl go zaprosic? Zoe tylko sie usmiechnela. - O to - powiedziala, wtapiajac sie w tlum - musisz zapytac swego brata. Phaedra nie spytala brata. Mógl przeciez zaprosic do swego domu, kogo chcial. Ale Tristana? Nie miala jednak calej nocy, by sie nad tym zastanawiac. Ulegajac naleganiom Zoe, przegalopowala z lordem Robinem przez sale w tancu, który byl bardziej skocznym jigiem niz walcem. Lord Mercer jednak ja zaskoczyl. Chociaz nie znala go zbyt dobrze, mlody markiz zaprosil ja na przechadzke po ogrodach, przedkladajac spacer nad taniec, a ona z ochota sie zgodzila. W przeciwienstwie do brata Mercer okazal sie mezczyzna powaznym, o niemal surowych manierach. Wysoki wzrost, czarne wlosy i oczy o niespotykanej barwie teczówek sprawialy, ze wyróznial sie wsród reszty gosci, choc wcale sie o to nie staral. Phaedra polozyla mu dlon na ramieniu, mocnym i umiesnionym pod rekawem wieczorowego surduta, i spedzila milo czas, rozmawiajac o rzeczach tak malo ekscytujacych jak zdrowie króla, 420 zdaniem Mercera, szybko podupadajace. Przeszli nastepnie do ksiazek i obopólnego zainteresowania francuskimi oraz niemieckimi filozofami, których dziela Mercer czytywal w oryginale. Wspomnial o tym mimochodem, nie starajac sie Phaedrze zaimponowac. Potem rozmawiali jeszcze o hodowli koni pelnej krwi, ulubionym zajeciu Mercera. Kiedy muzyka umilkla, Phaedra czula sie niemal rozczarowana. Mercer odprowadzil ja, jak nalezalo, do Stefana i Xanthii, zamienil z nimi kilka grzecznosciowych slów, po czym sklonil sie i odszedl. Phaedra spogladala za nim z uczuciem, ze spotkala chyba oto bratnia dusze. Mercer zniknal w tlumie, a orkiestra zaczela grac ulubiona melodie Phaedry: walca Haydna. Zignorowala to, rozlozyla wachlarz i jela wachlowac Xanthie, która udalo sie w koncu naklonic, aby usiadla wygodnie i odpoczela, wygladala bowiem na nieco oslabiona. - Dziekuje, Phae. - Szwagierka spojrzala na Phaedre z wdziecznoscia. - Jestes taka mila. Gdy sie wyprostowala, Stefan rozmawial z kims tonem serdecznym, acz nieco oficjalnym. Moze ujrzala to katem oka, a moze tknelo ja przeczucie, w kazdym razie odwrócila sie z wolna, bolesnie swiadoma, kogo zobaczy. I rzeczywiscie. Tristan stal przed Stefanem, bardziej olsniewajacy, niz go zapamietala. Ubrany w oficjalna, nieskazitelna czern, w oslepiajaco bialej koszuli, z wlosami sczesanymi i opadajacymi na kark hebanowymi falami, prezentowal sie do- skonale. Pomyslala, ze chyba nie scinal ich przez caly czas pobytu poza Londynem. Mimo eleganckiego stroju ze swym wydatnym nosem i ciemna 435 karnacja wygladal na czlowieka ledwie cywilizowanego. Jej sredniowieczny sycylijski ksiaze, przeniesiony w czasie. - Ach, Hauxton, zna pan, jak sadze, moja siostre? - powiedzial Stefan, otaczajac Phaedre w talii ramieniem. - Mialem przyjemnosc poznac pania. - Tristan usmiechnal sie, lecz jego spojrzenie pozostalo powazne. - Wyglada pani doprawdy przeslicznie. - Milordzie. - Uklonila sie oficjalnie. - Czuje sie zaskoczona, widzac cie tutaj. - A pania trudno zaskoczyc, prawda, lady Phae-dro? - Dostrzegla w nim zmiane, czujnosc, której przedtem nie bylo, i az scisnelo ja w piersi. Wyciagnal ku niej dlon, nie przestajac sie usmiechac. - Widze, ze pani nie tanczy. Czy moge miec za- szczyt...? - Dziekuje, ale... - Poczula, ze ktos wymierzyl jej w plecy solidnego kuksanca. Stefan? A moze Xanthia? - Zmieszana spróbowala znowu: - Przeciez jest pan w zalobie - wyrzucila z siebie i zaraz tego pozalowala. Xanthia az syknela na taka gafe. Phaedra splonela rumiencem. - Blagam o wybaczenie. To byla z mojej strony impertynencja. Tristan wzruszyl ramionami. - Nigdy nie przejmowalem sie tym, co uwazane jest za wlasciwe. - Mysle, ze towarzystwo dopuszcza kilka wyjatków, Phae - stwierdzil jej brat powaznie. - Moze lord Hauxton postanowil potraktowac powaznie obowiazki zwiazane z tytulem i znalezc sobie zone? Po tym, co sie stalo, byloby to jak najbardziej uzasadnione. 436 Phaedra odwrócila sie i spojrzala na brata. - A co takiego sie stalo? - Slyszalem, ze niewiele brakowalo, by kuzyn Hauxtona, Harold, zle skonczy! - powiedzial Stefan, zachowujac kamienny wyraz twarzy. - Ktos wspomnial, ze byl zamieszany w pozar burdelu w Soho. Schwytano tam rosyjskich szpiegów majacych dostep do najwiekszych panstwowych tajemnic. Ktos zhanbiony takim skandalem z pewnoscia nie powinien odziedziczyc tytulu, prawda? Uniósl czarne, jastrzebie brwi i spojrzal wprost na Phaedre. Wielkie nieba, pomyslala. Czy on wie? Lecz Tristan zignorowal uwage i zwrócil sie znów do Phaedry. - Zatanczy pani? - spytal niecierpliwie. - Jestesmy w koncu przyjaciólmi, czyz nie? Nie pozostalo jej nic innego, jak sie zgodzic. Tylko w ten sposób mogla uciec przed wzrokiem Stefana i dalszym wypytywaniem. - Dziekuje - powiedziala zatem, kladac dlon na dloni Tristana, wiekszej i znacznie ciemniejszej. - Bedzie mi bardzo milo. Ruszyla za nim przez tlum. Kiedy znalezli sie na skraju parkietu, odwrócila sie i spojrzala na bylego kochanka, nie mogac sie powstrzymac, by me napawac sie jego bliskoscia i widokiem. A kiedy objal ja w talii, polozyla mu lekko dlon na ramieniu i pozwolila, aby poplynal z nia przez parkiet. Tristan bowiem nie tyle prowadzil, co roztapial sie w muzyce, porywajac ja za soba. Wirowali niczym podwójne uosobienie gracji i wdzieku. - Obawiam sie, ze Stefan dowiedzial sie o naszej wyprawie do Soho - wyszeptala, kiedy udalo jej sie zaczerpnac oddechu i opanowac nerwy. 423 Tristan spojrzal w dal i wzruszyl ramionami. - Juz bardziej prawdopodobne, ze dotarly do niego jakies plotki i po prostu zaryzykowal - odparl. - Czymze sa w koncu wybryki kuzyna Harolda w porównaniu z moimi? Zerknela na niego zaniepokojona. - Tak, chyba tak. Tanczyli przez chwile w milczeniu. Tristan trzymal ja blizej, niz bylo konieczne, obejmujac w talii duza, ciepla dlonia. Jak zwykle, jego cialo bralo w posiadanie jej cialo. Przyciagalo je ku sobie. Natychmiast poczula, ze budzi sie w niej namietnosc, przypomniala sobie, jak to bylo spoczywac obok nagiego, silnego meskiego ciala. Stapiac sie z nim. Zawsze uwazala, ze Tristan tanczy tak, jak sie kocha - z oddaniem, calym soba. Dzisiejszy wieczór nie byl wyjatkiem. Lepiej o tym nie myslec. Odpedzila precz wspomnienia. - Jak zrozumialam, przebywal pan ostatnio na prowincji - powiedziala sztywno. - I jak ja pan znajduje? Spojrzal na nia z kolejnym ledwie widocznym usmiechem i na moment z jego ciemnych, polyskujacych oczu znikl wyraz czujnosci. - Przemawiasz, jakbysmy byli sobie obcy - wymruczal ochryple. - A na prowincji dosc mi sie podobalo. - Doprawdy? - Obrócil ja po raz kolejny. - Milo mi to slyszec. Tristan przestal sie usmiechac. - Zamierzam rozpoczac nowe zycie, Phae - powiedzial cicho. - Robic to, czego sie po mnie oczekuje... to znaczy, z wyjatkiem pracy dla rzadu. Lecz jesli chodzi o wlosci, farmy, kopalnie i kamie 438 niolomy, zamierzam zrobic, co tylko bede mógl, aby majatek prosperowal. - Na pewno ci sie uda. - Obdarzyla go drzacym usmiechem. - Jestem tego pewna. Zawirowali znów w tancu i tym razem przycisnal ja do siebie tak mocno, ze inni goscie zaczeli im sie przygladac, unoszac wymownie brwi. - Bedziesz jutro w domu, lady Phaedro? - wyszeptal, nie spuszczajac wzroku z jej twarzy, z ustami skandalicznie blisko jej ust. - Chcialbym kogos ci przedstawic. Phaedrze nie spodobalo sie, ze mówi o tym z taka powaga. - Jak sie domyslam, to ktos szczególny? Tristan zarumienil sie lekko, lecz sie nie odsunal. - Tak sadze - odparl. - Poznalem ja gdy bylem na wsi. I przypomnialem sobie twoja rade. - Moja rade? - Poradzilas mi, bym znalazl sobie ladniutka córke dzentelmena - powiedzial. Phaedra poczula, ze serce w niej zamiera. - Tak, rzeczywiscie - wykrztusila, starajac sie nie zgubic kroku. - I potulna. Nie zapomnial pan o tym, mam nadzieje? Tristan usmiechnal sie z zalem. - Cóz, nie jest zbyt potulna - powiedzial. - Mimo to sadze... tak, jestem wlasciwie pewien, ze stanie sie czescia mojego zycia. Chcialbym jednak dostac wpierw twoje blogoslawienstwo, Phae. Spotkasz sie z nia? Phaedra zmusila sie, by sie usmiechnac. - Zatem mój brat sie nie mylil? - spytala spokojnie. Znowu ten slaby, niepewny usmiech. - On nie myli sie zbyt czesto, prawda? 425 Phaedra, wytracona z równowagi, w koncu sie potknela. - Do licha - zaklela. Tristan pochwycil ja i poprowadzil dalej, a zrobil to tak sprawnie, ze nikt nie zauwazyl potkniecia. Phaedra wiedziala jednak, co sie stalo i nagle poczula, ze ma absolutnie dosc. Jesli bedzie tanczyla, majac tuz obok siebie silne, cieple cialo, a w nozdrzach odurzajacy, znajomy zapach, niechybnie sie rozplacze. Zwolnila z rozmyslem, a Tristan pociagnal ja za soba ku stojacemu z boku rzedowi palm w donicach. Kiedy znalezli sie za nimi, szybko pocalowal ja w policzek. - Twój brat rzuca mi mordercze spojrzenia - powiedzial. - Lepiej juz cie pozegnam, Phae. - Tak - westchnela. - Jeszcze raz ci dziekuje. Dziekuje za to, ze pomogles mi znalezc Millie. I wybawiles mnie przed chwila. - Tam, gdzie chodzi o ciebie, milady - powiedzial - przyjemnosc jest zawsze po mojej stronie. A potem blysnal jeszcze raz lobuzerskim usmiechem, który tak kochala, po czym sklonil sie jej przesadnie, zamiatajac wyimaginowanym kapeluszem podloge i przypominajac Phaedrze noc, gdy po raz pierwszy go spotkala. O malo nie spadl wtedy z konia, tak byl pijany. Moze kiedys, kiedy namietnosc miedzy nimi zupelnie wygasnie, opowie mu o tym spotkaniu i beda smiali sie z tego jak dwoje przyjaciól. - Do jutra zatem? - spytal. - Tak, do jutra. - Zmuszajac sie do usmiechu, zlozyla razem dlonie, wbijajac sobie paznokcie w cialo. - Moze o wpól do trzeciej? Spojrzal na nia cokolwiek dziwnie. 440 - Doskonale. O wpól do trzeciej. Pomaszerowal przez tlum gosci, rozstepujacy sie przed nim jak morze, i zniknal Phaedrze z widoku. * * * Nastepnego popoludnia czatowala przy oknach biblioteki, gdy powóz Tristana wtoczyl sie z turkotem na Brook Street. Siedziala tam od poludnia, powstrzymujac sila woli Izy, z cialem obolalym z napiecia. Powtarzala w myslach slowa Tristana wciaz od nowa, nie potrafiac przypisac im innego znaczenia, jak tylko to najgorsze. Poznal kogos. Córke dzentelmena. Kogos, kogo chcial uczynic czescia swojego zycia. Wydaje sie, ze to za wczesnie, pomyslala. Nie jest jeszcze na to gotowa. Sadzila... co wlasciwie? Myslala, ze bedzie miala wiecej czasu? Ze Tristan zaczeka i ponowi oswiadczyny? Dlaczego mialby to zrobic, skoro tak stanowczo go odprawila? I co sie zmienilo? Nie nadawala sie na zone ani troche bardziej niz przed dwoma miesiacami. A dwa miesiace udreki mialy przerodzic sie oto w zycie pelne zalu. Wzial sobie do serca jej rade. Rozpoczynal nowe zycie. Wspiela sie na palce, wyjrzala przez okno i stala tak z zacisnietymi rekami i paznokciami wbijajacymi sie w dlonie. Postanowila zaczekac, az lokaj przyniesie wizytówki, a potem przyjac gosci oficjalnie, w duzym salonie. To postanowienie slablo jednak z kazda minuta. Miala chec zbiec po schodach i miec to juz za soba. A przynajmniej przyjac ich w znajomym, przyjaznym otoczeniu rodzinnego saloniku. Lecz laczyloby sie z tym zbyt wiele wspo 427 mnien, zarówno wesolych, jak i smutnych. A wiekszosc dotyczyla Tristana. Powóz, którym przyjechali, przypominal elegancka karete pocztowa i przeznaczony byl do szybkiego podrózowania z zachowaniem jak najwiekszej prywatnosci. Na drzwiczkach umieszczono herb Talbotów, a na lawce za pudlem stal wyprostowany lokaj w peruce. Zarówno on, jak i woznica mieli na sobie te sama szaro-czerwona li- berie, która widziala tamtego dnia na Bond Street, i aksamitne spodnie do kolan, zapiete na zlote sprzaczki. Zeskoczyli z pojazdu i otworzyli drzwi, rozkladajac równoczesnie schodki. A potem go zobaczyla. Tristan wysiadl, odziany w swój zwykly strój: wysokie, wypolerowane do polysku buty i ciemnoniebieski surdut. Wlosy nadal opadaly mu na kolnierzyk. Odwrócil sie i podal komus dlon. Dama ujela ja i pospiesznie wysiadla, spogladajac na Tristana niemal z szacunkiem. Jej twarz ocienial kapelusz o szerokim rondku. Byla dosc wysoka i ubrana w suknie w pasy o róznych odcieniach szarosci. Zupelnie zwyczajna suknia i kobieta, sadzac z wygladu, tez zwyczajna. Lecz czy byloby jej latwiej, gdyby niewiasta okazala sie uderzajaco piekna dama o zaokraglonej figurze, odziana wedlug najnowszej mody? Zaciagnela pospiesznie zaslone i odsunela sie od okna. Postanowila, ze jakos to zniesie. Da sobie rade. Nie bedzie to jednak latwe z sercem w gardle i smakiem goryczy w ustach. Przemierzala pokój, póki nie wszedl Stabler. Z powazna mina podsunal jej tace, na której spoczywal prostokat kremowego papieru. - Lord Hauxton, milady. 442 Tylko jedna wizytówka. Jedno nazwisko. - Pytal, oczywiscie, o lady Nash - powiedzial Stabler. - Lecz skoro milady jest akurat nieobecna...? Phaedra czula sie przez chwile winna, ze zaprosila Tristana, wiedzac, iz matki nie bedzie o tej porze w domu, nie znioslaby jednak tego, co mialo nastapic, obserwowana czujnie przez rodzicielke. - Wprowadz ich do salonu, prosze - powiedziala z trudem, biorac wizytówke. - I kaz podac herbate. Stabler skinal glowa i wyszedl. Phaedra podeszla do jednego ze stojacych miedzy oknami luster i osuszyla twarz chusteczka. Nie bylo tu Zoe, by uszczypnela ja w policzki, poza tym rumieniec i tak by nie przetrwal. Zaczerpnela gleboko tchu, unio- sla wyzej brode i wyszla z pokoju. Na milosc boska, jest przeciez lady Phaedra Northampton. Pora zachowac sie, jak na lady Northampton przystalo. Kiedy zblizyla sie do salonu, brode nadal miala uniesiona, ale policzki nieco bardziej zarózowione. Podwójne drzwi byly otwarte, minela je wiec, przywolujac na twarz powitalny usmiech. Ledwie przekroczyla próg, z zaskoczenia niemal zabraklo jej tchu. Kobieta w szarej sukni byla Agnes! Tristan siedzial pochylony, wsparty lokciami na kolanach, ze zlozonymi dlonmi. Po podlodze przed nim raczkowalo dziecko. Blond loczki podskakiwaly wesolo, twarzyczke zas mialo zwrócona ku Tristanowi, jakby byl sloncem, a ono slonecznikiem. - To jes królicek - wyseplenilo, podajac mu wypchana zabawke. - Prose. Wez go sobie. Tristan usmiechnal sie i przez chwile wygladal znowu jak wtedy, gdy go poznala. 429 - Dziekuje - powiedzial. - Schowam go do kieszeni, dobrze? - Priss! - Phaedra nie uswiadomila sobie nawet, ze krzyknela. Podbiegla do dziecka, opadla na kolana i przytulila mala do piersi. - Auuu! - pisnelo dziecko. - Zgnieciesz mnie, Phae! - Och! - Phaedra odsunela sie odrobine i poglaskala mala po lsniacej glówce. - Och, Priss, wcale nie chcialam cie zgniesc. Ale Priss tylko sie usmiechnela, pokazujac dwa rzedy bialych zabków. - Mam baka - powiedziala, odwracajac sie. - Pokaze ci. - Przy stopach Tristana, na starym dywanie Aubusson, stal koszyk, po brzegi wypelniony zabawkami. Priss podpelzla do kosza i zaczela w nim buszowac. Phaedra, nadal na kolanach, spojrzala wpierw na Agnes, a potem na Tristana, szukajac w ich twarzach wyjasnienia. - Co sie stalo? - spytala bez tchu, miotana sprzecznymi emocjami. - Gdzie twoja ciotka, Agnes? Co sie dzieje? Agnes unikala jej spojrzenia. - To skomplikowane - powiedzial Tristan. - Powiedz mi, Phae, cieszysz sie, ze ja widzisz? Ze nas widzisz? - Oczywiscie, ze sie ciesze! - krzyknela Phaedra, spogladajac znowu na pokojówke. - Jak moglabym sie nie cieszyc? O co tu chodzi, Agnes? Agnes zerknela spod oka na Tristana, niepewnie i jakby z wahaniem, a potem wstala. - Lepiej niech jego lordowska mosc to wyjasni - powiedziala, schylajac sie, by podniesc Priscille. - A ja i panna Psotnica udamy sie tymczasem na mala przechadzke po ogrodzie? 444 - Ale ja... nie rozumiem. - Phaedra wstala. - Dlaczego musicie wyjsc? Agnes posadzila sobie juz jednak Priss na biodrze i rzucila Tristanowi pozegnalne spojrzenie. - Powodzenia, milordzie - powiedziala cicho. - Agnes, zaczekaj! - Lecz Agnes nie zaczekala. Phaedra patrzyla za wychodzacymi, a kiedy zniknely w glebi domu, zwrócila wzrok na Tristana. Stal obok koszyka z zabawkami, z reka wsparta na smuklym biodrze, odsunawszy na bok pole surduta. W drugiej trzymal plik papierów. - Natychmiast powiedz mi, co sie dzieje - zazadala stanowczo. Bez slowa podal jej papiery. Przegladala je przez chwile, zaskoczona. - Ale to przeciez... podpis Millie - wyszeptala. - Tutaj. I tutaj. A te pieczecie... i wszystkie prawnicze terminy... co wlasciwie oznaczaja? - To, ze Priscilla jest teraz moja podopieczna - odparl spokojnie. - Dokument zostal sporzadzony kilka dni temu przez prawnika z City. A jesli sie zgodzisz, Phae, zamierzam wystapic wkrótce do sadu o zgode na adopcje. Phaedra oderwala wzrok od dokumentów i spojrzala na niego zaintrygowana. Ulga, jaka odczula na widok Agnes, siedzacej w salonie zamiast przyszlej lady Hauxton, zmienila sie w konsternacje. - Chcesz adoptowac Priss? - wykrztusila. - Nie mozesz tego zrobic. Prawda, ze nie mozesz? Tristan uniósl ciemne, wyraznie zarysowane brwi. - Moge, jesli Millie zrzeknie sie swoich praw - odparl. - Co wlasnie zrobila, za odpowiednia cene, oczywiscie. Powiedzialbym tez, ze zrobila to dosc chetnie. 431 - Ty... ty kupiles Priss? - Wiem, jak to brzmi, Phae - odparl sztywno. - Podjalem juz jednak decyzje, chyba ze twój brat zechce pojawic sie na scenie i uznac dziecko? Zaczekam, oczywiscie, az wróci i dam mu szanse... - Och, Tony jej nie zechce - przerwala mu Phaedra, oddajac papiery. - Nie sklonisz go do tego. Czy to wlasnie miales nadzieje osiagnac? Twarz Tristana pociemniala z gniewu. - Do diaska, Phae! - warknal, niemal wyrywajac jej dokumenty. - Myslisz, ze jestem az tak glupi? Dam Hayden-Worthowi szanse - jako dzentelmen nie moge postapic inaczej - lecz gdyby chcial uznac dziecko, dawno by to zrobil. Czyz nie stad wzial sie caly klopot? Phaedra poczula, ze zbiera sie jej na placz. - Ale Priss... nie rozumiem. - Dziecko potrzebuje domu i kochajacej rodziny - odparl lagodniejszym juz tonem. - Za zgoda Na-sha zatrudnilem Agnes jako nianie malej. Mieszkaja w moim majatku w Wiltshire, nie tak znowu daleko od Brierwood. Phaedra przycisnela dlon do skroni, nadal niczego nie rozumiejac. Boze swiety. Co Stefan ma do tego? Czy podejrzewal, ze dziecko jest To-ny'ego? Lub jej? Nie mialo to sensu. - Ale, Tristanie, co powiedza ludzie? - To nie ich cholerny interes - odpalil Tristan gniewnie. - Beda podejrzewali najgorsze... Ludzie zawsze tak robia. Beda szeptali, ze to mój bekart i ze adoptowalem ja tak, jak lord Rannoch adoptowal Zoe. - Och - westchnela Phaedra. - O Boze. Tristan wzruszyl ramionami i rzucil papiery na stól. 446 - Czy powinno to miec dla nas znaczenie, Phae? - zapytal. - To bystre, slodkie dziecko, a ja nigdy nie przejmowalem sie tym, co mówia ludzie. Co zas sie tyczy Priss... Sama powiedz: czy lepiej, by dorastala jako rozpieszczana, choc nieslubna córka lorda, czy bekart sluzacej z tawerny? Nie zyjemy w idealnym swiecie, Phae. Zrobilem to, co uwazalem za sluszne. Phaedra przelknela mocno. - Ja... rozumiem twój punkt widzenia - wyszeptala. - Wiem tez jednak... och, Tristanie. Wiem, ze robisz to dla mnie. - Tak - odparl, a jego glos brzmial teraz znacznie lagodniej. - Robie to dla ciebie... a przynajmniej robilem. - Nie rozumiem - odparla Phaedra. - Co chcesz przez to powiedziec? Wzruszyl cokolwiek niepewnie ramionami. - W ciagu tych dwóch tygodni zdarzylo sie cos zabawnego, Phae - powiedzial. - Zycie wydawalo mi sie ostatnio puste i ponure. A Priss to takie slodkie stworzenie. . Phaedra usmiechnela sie, po raz pierwszy tego dma. - Tak, to prawda. Teraz i on sie usmiechnal. Kwadratowe, biale zeby zalsnily na tle opalonej skóry. - Przywiazalem sie do dzieciaka - przyznal. - Wiec tak, zrobilem to dla ciebie, dla niej, i pewnie nawet dla Agnes. Mysle jednak, Phae, ze w ostatecznym rozrachunku okazalo sie, ze tak naprawde zrobilem to dla siebie. - Czy tak? - spytala cicho. - Och, Tristanie. Bardzo sie ciesze. . Utkwil spojrzenie w drzwiach, za którymi zniknely Agnes i Priss. 433 - Mialas racje, mówiac, ze potrzebne mi dziecko - zauwazyl spokojnie. - Patrze na Priss, tak bystra i zywotna, i uswiadamiam sobie... cóz, ze warta jest staran. Wszelkich staran. Rozjasnia moje zycie. Nadaje mu sens, choc brzmi to senty- mentalnie. Phaedra nie przypomniala mu, ze tak naprawde potrzebuje dziedzica, nie adoptowanego dziecka, w dodatku dziewczynki. Lecz chwila nie wydawala sie odpowiednia, a w spojrzeniu Tristana dostrzegla czulosc. Bedzie dosc czasu, by o tym porozmawiac. Zacisnela dlonie. - Ciesze sie - powtórzyla. - Jesli jestes zdecydowany, Priss ma szczescie. Wbil spojrzenie w jej oczy i potrzasnal glowa. - To raczej ja je mam - odparl. -1 jako wytrawny gracz zamierzam znowu je wypróbowac. - Tak? - Serce podskoczylo jej w piersi. - W jaki sposób? Przysunal sie blizej. Az do tej chwili nie zauwazyla, ze na krzesle leza, jedna na drugiej, dwie paczuszki, przewiazane czerwona wstazka. Tristan odwrócil sie, rozwiazal wstazke, a potem uklakl przed nia, trzymajac w dloni mniejsza paczuszke. - Lady Phaedro Northampton - powiedzial spokojnie - nie zrobilem tego jak nalezy za pierwszym razem, wiec teraz... - O, nie! - wtracila, wyciagajac dlon, jakby chciala go powstrzymac. - Tristanie, prosze... - ...zamierzam spróbowac ponownie - kontynuowal. - Kocham cie ponad zycie, Phae. Powinienem byl powiedziec to wyraznie przed dwoma miesiacami. Prosze, wyjdz za mnie. Zostan hrabi 434 na Hauxton... i matka Priscilli... i uczyn mnie najszczesliwszym czlowiekiem na ziemi. Blagam, kochanie. Wyjdz za mnie. Phaedra drzala tak bardzo, ze nie byla w stanie utrzymac sie na nogach. Opadla na stojaca w poblizu sofe. - Wstan, prosze - powiedziala. - Usiadz przy mnie. Porozmawiajmy rozsadnie. - Nie. - Pochylil sie ku niej, spogladajac wladczo i nie wypuszczajac z dloni pudelka. - Porozmawiajmy nierozsadnie, Phae. Pomówmy o tym, jak czujemy sie w swoich ramionach. Jak doskonale sie rozumiemy. I jak sie nawzajem irytujemy. Dlaczego mialbym zadowolic sie czyms mniej wartym: malzenstwem bez milosci? Czy posiadanie dziecka... dziedzica... jest tego warte? - Tristanie, potrzebujesz... Zacisnal wargi. . _ - Z calym szacunkiem, Phae, mam juz dosc tego, ze mówisz mi, czego potrzebuje. Potrzebuje ciebie. A Priss potrzebuje nas. Ciebie, mnie, i pewnie Agnes. Nie wiem, jak to urzadzimy i co powiemy ludziom, wiem jednak, ze to, iz nie chcesz za mnie wyjsc, poniewaz obawiasz sie, ze nie bedziesz w stanie dac mi dziecka, to po prostu nonsens. Bedziemy mieli Priss. Niech kuzyn Harold odziedziczy reszte. Kimkolwiek, u diabla, jest, z pewnoscia nadaje sie na lorda. Phaedrze trzesly sie rece. - Ja nie... Och, Tristanie... Nie moge myslec. - Nie mysl - wyszeptal, pochylajac glowe, by spojrzec jej w oczy. - Po prostu to zrób. Powiedz tak". " Zamknela oczy i zacisnela dlonie w piesci, by nie wyciagnac ich ku niemu. 449 - Bede dobrym mezem, Phae, przysiegam - powiedzial. - Nie spojrze wiecej na inna... - Nie, nie spojrzysz - wtracila ostro. - Tego bym nie zniosla. - Wiec powiedz „tak" - przekonywal - albo w ogóle nic nie mów. - Tristanie - powiedziala, unoszac powieki. - Och, Tristanie. Jestes niemadry. Potrzasnal z powazna mina glowa. - To nieprawda, niewazne, co mówia ludzie. - Jego twarz pociemniala, stajac sie bardziej mroczna i przybierajac wyraz, którego nie byla w stanie odcyfrowac. - Mam w tej paczuszce pierscionek, kochanie. Rodowy pierscien Talbotów. Podaj mi dlon, gdyz mam juz dosyc proszenia. Wyjdziesz za mnie. Mozesz po prostu sie zgodzic. A jesli tego nie zrobisz, rozpoczne oblezenie i nie rusze sie sprzed twego domu przez rok czy dwa. Lub pójde do Nasha i opowiem mu... - Tristanie - wtracila ostrzegawczo. - Wyciagnij po prostu dlon - polecil - i powiedz „tak". Prosze, Phae. Poniewaz to i tak przesadzone. I poniewaz cie kocham... A moze tez dlatego, ze i ty mnie kochasz? Wyprostowala powoli drzaca dlon i mu podala. - Dobrze wiec - wyszeptala. - Tak. Otwarl szarpnieciem pudelko, przechylil je i na dlon Phaedry wypadl pierscionek. Wziela gleboki oddech i spojrzala w dól. Diamenty w oprawie trzech wielkich, doskonale dobranych szmaragdów. Dwiescie lub trzysta lat temu taki klejnot musial kosztowac majatek. Zawstydzona uswiadomila sobie, ze placze. - Tak - powtórzyla, gdy scalowywal jej lzy. - Tak, kocham cie... I doskonale o tym wiesz, ty 436 szelmo! Kocham cie do szalenstwa, i to od czasu, gdy pierwszy raz mnie pocalowales. - Myslalem - stwierdzil powaznie - ze nigdy tego nie powiesz. Rozesmiala sie i powtórzyla z upodobaniem: - Tak, kocham cie. Jestes szalony, ze to robisz, lecz nie mam sily dluzej ci sie opierac. - Pociagnela nosem. - Och, Tristanie, tak bardzo za toba tesknilam! A teraz powiedz, co jest w drugim pudelku? - Pazerne dziewuszysko - wyszeptal, siegajac po paczuszke. - Otwórz ja sama - powiedzial rozesmiany. - To dla ciebie. Mozesz uzywac ich lub nie, wedle woli. Choc dlonie nadal jej drzaly, uniosla wieczko. W srodku, na podsciólce z bialej satyny, lezala para kajdanek, obszytych fioletowym aksamitem, z dlugimi zlotymi lancuszkami i zlotymi zameczkami, ozdobionymi w rogach perlami. - Ojej! - wyszeptala z podziwem. Wyciagnela niepewnie palec i dotknela jednego. Aksamit byl miekki niczym puch. . - Tylko jesli bedziesz chciala - powiedzial cicho Tristan. . Obrócil sie na sofie i objal dlonmi jej twarz. Calowal ja slodko, jak wtedy, pierwszy raz, lecz bardziej zarliwie. Byl to pocalunek pelen obietnic, nadziei na lata szczescia, namietnosc wieczna i nieskrepowana. A gdy sie odsunal, w jego czarnych oczach tanczyly ogniki. Usmiechal sie jak kiedys, nieodparcie. - A teraz, Phae - powiedzial zartobliwie - to ty bedziesz musiala cos mi dac. - Co tylko zechcesz. - Wytrzymala jego spojrzenie, absolutnie powazna. - Wystarczy, ze powiesz. 451 - Sam odbiore wiec sobie nagrode - powiedzial. Jednym ruchem podciagnal Phaedrze spódnice do kolan, sprawiajac, ze cicho krzyknela. - Nie tutaj, Tristanie! - Owszem, Phae. Tutaj. - Usmiechnal sie szeroko, lobuzersko. - Oddaj mi moja zólta podwiazke. Chce ja miec, i to natychmiast. Epilog Milosc jest dymem stworzonym z westchnien, plomieniem, rozpalajacym oczy kochanków. Wiltshire, styczen 1833 roku Lord Hauxton sie pocil - i to jak! Struzki potu splywaly po jego nagiej szyi, by zebrac sie w zaglebieniu obojczyka, a potem sciekac kroplami po szerokiej, porosnietej ciemnymi wlosami piersi. - Boze! - jeknal. - To bylo... - ...cudowne - dokonczyla jego zona. Siedzac mezowi na biodrach, przeciagnela dlugim, fioletowym piórem wzdluz jego szyi, ramienia, a potem brzucha. . - Zróbmy to znowu - wyszeptala, spogladajac na niego. - Albo tym razem posluze sie piórem bez litosci. Czarne oczy lorda zablysly. Uniósl w gore mocne biodra, jakby chcial zrzucic zone. Oboje wiedzieli jednak, ze tego nie zrobi. Phaedra krzyknela jednak cicho. . ... - Cii... - powiedzial lagodnie. - Obudzisz dzieci. Phaedra uniosla brwi. - Dobra próba, mój panie - przyznala, przeciagajac piórem wzdluz jego boku, az zadrzal. - Ale ta parka moglaby przespac burze z piorunami. - Pióro powedrowalo znów w góre, drazniac i tor 438 turujac. - Wiesz, ciesze sie, ze spedzilismy Boze Narodzenie na wsi. Przekrzywil glowe i spojrzal na nia. - Doprawdy? - Tak - zamruczala, przesuwajac pióro nizej. - Przekonalam sie, iz rzeskie powietrze Wiltshire zaostrza mój apetyt. Jeszcze raz, a potem cie rozwiaze, obiecuje. Lord chrzaknal. - Mówilas to juz godzine temu - odparl. -1 skad, u diabla, wytrzasnelas pióro w takim kolorze? Phaedra usmiechnela sie i zakrecila piórem. - To stare pióro Zoe - przyznala. - Wykradlam je z jej kufra. Czasami ozdabia nim wlosy. Jej maz sie usmiechnal. - Mysle, ze to ty powinnas nosic je we wlosach - powiedzial, unoszac sugestywnie brwi. - Rozwiaz mnie, kochanie, zobaczymy, czy ci z nim do twarzy, hm? - O nie, nie - zaprotestowala Phaedra. - Jestes moim konkubentem. A ja zadam, bysmy jeszcze raz sie kochali. Lord spojrzal na obszyte rózowym aksamitem kajdanki, zacisniete na swoich nadgarstkach. Szarpnal za nie, jakby chcial sprawdzic, czy wytrzymaja. - Wygralas, madame - powiedzial. - Widze jednak, ze twoje gusta sie zmienily. Opadla na niego, wzdychajac z satysfakcja. - Tak, nauczylam sie kontrolowac swoje pozadanie - wymamrotala. - A teraz zamierzam zapanowac nad twoim. - Wiedzma! - wykrztusil. Pocalowala go w wilgotna szyje, rozkoszujac sie cieplem jego ciala i zapachem silnego, podnieconego mezczyzny. 454 - Przezyjesz - stwierdzila bezlitosnie, odrzucajac pióro. - Rzeczywiscie, przekonalam sie, ze lubie sprawowac kontrole. Odwrócil glowe, by na nia spojrzec. - Kochanie - stwierdzil powaznie - sprawowalas i a przez caly czas. Zerknela na niego poprzez gestwine kasztanowych wlosów. -Naprawde? . Skinal glowa. Czarne wlosy otarly sie z szelestem o poduszke. - Tak, od dnia, kiedy pocalowalem cie za drzwiami salonu. Czy kiedykolwiek w to watpilas? Przygryzla warge. - Owszem, na poczatku - przyznala. Prychnal z niedowierzaniem. Wyczerpani miloscia/przysneli na chwile, lecz wkrótce obudzilo ich pukanie do drzwi. - Prosze pani? - uslyszeli glos Arnolda, kamerdynera. - Obawiam sie, ze jest pani potrzebna na górze. . Phaedra jeknela rozczarowana i stoczyla sie Z – O co chodzi, Arnoldzie? - spytala, poszukujac rozpaczliwie klucza od kajdanek. Kamerdyner sie zawahal. - To panienka Armstrong - powiedzial w koncu. - Nikomu nic sie nie stalo, ale panienka Priscilla przywiazala ja do krzesla w pokoju szkolnym i podpalila jej wlosy, uzywajac starej hubki z krzesiwem. Lord chrzaknal. . . - Znów ta zabawa w Indian - powiedzial. - Czy im tego nie zabronilas? Phaedra westchnela gleboko. 440 - Dziekuje, Arnoldzie - powiedziala, otwierajac pierwszy zameczek. - Tak, zabronilam, lecz Zoe jest równie niesforna jak Priss. Wcale mi jej nie zal. Mimo to lepiej sie pospieszmy. Kamerdyner oddalil sie, stapajac ciezko, a oni ubrali sie blyskawicznie i ruszyli do pokoju szkolnego. Na miejscu zastali juz pania White, guwernantke. Oceniala szkody, wsparlszy dlonie na biodrach. Priss - udajac skruche - siedziala na krzesle, a obok niej Zoe z bardzo podobna mina. Jak zwykle, Tristan poddal sie pierwszy. - Chodz tutaj, Priss - powiedzial, podnoszac dziecko. Mala pociagnela zalosnie nosem, jakby miala wybuchnac placzem. - Na pewno niezle sie wystraszylas? Phaedra sadzila inaczej, nic jednak nie powiedziala. Dowiedzenie sie, co zaszlo, zajelo im ledwie chwile. Na szczescie nic wielkiego sie nie stalo, Zoe postradala jedynie kilka loczków na karku, a w pokoju cuchnelo spalonymi wlosami. - Ona ma dopiero piec lat - powiedziala Zoe zarliwie. - Nawet mi sie nie snilo, ze bedzie w stanie poradzic sobie z hubka i krzesiwem. - Cóz, niech to bedzie dla ciebie nauczka. - Phaedra poprosila pania White o nozyczki. - Pochyl glowe, trzeba przyciac nadpalone kosmyki. - Pewnie wkrótce bedziecie mieli mnie dosyc - stwierdzila Zoe ze smutkiem, podczas gdy Phaedra manewrowala jej nad karkiem nozyczkami. - Przypuszczam, ze bede musiala sie spakowac, wrócic do Richmond i stawic czolo nieznosnym zadaniom tatusia. - Nie ma to jak odrobina dramatu, prawda, Zoe? - Phaedra odlozyla nozyczki i skinela na Pri 456 scille. - Co z toba, Priss? - spytala ostrzegawczo. - Nie masz pannie Armstrong nic do powiedzenia? Priscilla wtulila buzie w ramie ojca. - Nie chcialam zrobic nic zlego, tatusiu! - zapewnila, opierajac mu glówke na ramieniu. - Przepraszam! To niechcacy! - Och, jestem absolutnie pewien, ze bylo wrecz przeciwnie - stwierdzil Tristan spokojnie. - A teraz chcialabys pójsc z tatusiem do cieplarni i zjesc z nim sniadanie, hm? Phaedra westchnela. - A czy malenstwa tez moga przyjsc? - Priss zerknela z uwielbieniem na ojca. Tristan spojrzal pytajaco na zone. Phaedra skinela glowa. Po tylu latach bezowocnych staran pojawienie sie blizniat zakrawalo na cud, totez rzadko spuszczala je z oka. - Zadzwonimy po nianie i powiemy, by je przyniosla - zgodzil sie Tristan. - O ile nie spia. Po pólgodzinie siedzieli juz cala rodzina w cieplarni, a Tristan wycieral dzem z raczek Priss. Zoe podrzucala na kolanach Caroline, podczas gdy Christopher spal spokojnie w koszyku. Phaedra popijala niespiesznie herbate, spogladajac za okno. Snieg padal coraz mocniej, zimny i cichy, otulajac rozlegle ogrody posiadlosci plaszczem bieli. Priss zaczela marudzic, domagajac sie, by wypuszczono ja na dwór... i widac bylo, ze Tristan lada chwila ulegnie. Ilez to rzeczy zmienilo sie w ciagu kilku zaledwie lat! Po wielu ciagnacych sie w nieskonczonosc miesiacach, wypelnionych skrywana starannie nadzieja, Phaedra wreszcie poczela. Moze Pan wynagrodzil ja za cierpliwosc, okazalo sie bowiem, ze uro 442 dzi bliznieta. Dzieci przyszly na swiat zdrowe i czasami zdarzalo jej sie plakac ze szczescia, kiedy trzymala je w ramionach. W Wiltshire rozkwitla takze Priss. Przestala dopytywac sie o matke dlugo przed tym, nim opuscila dom ciotki, a Phaedra nie byla w stanie zdecydowac: dobrze to czy zle. Uznala w koncu, ze nie ma czym sie przejmowac. Millie pozostawala utrzymanka lorda Cottinga i choc sie nie pobrali, lord szybko sie starzal, wszystko bylo zatem mozliwe. Agnes wielce ich zaskoczyla, wychodzac za osobistego lokaja Tristana, pana Uglowa. Zamieszkali w domku na terenie posiadlosci, gdzie Priss miala wlasne lózeczko i zapasowa kolekcje lalek oraz zabawek, by nie nudzila sie podczas wizyt. Tylko Zoe jeszcze sie nie ustatkowala, nie bylo tez nadziei, iz cos takiego moze wkrótce nastapic. Chociaz twierdzila, ze zazdrosci Phaedrze szczescia, nie wygladalo na to, by miala ochote pójsc w jej slady. Wiodla koczowniczy zywot, przenoszac sie z posiadlosci ojca w Richmond do domu macochy, rezydencji ciotki, a nawet spedzajac po kilka tygodni u Phaedry i Tristana. Zupelnie, jakby nie czula, ze gdziekolwiek przynalezy. Z zamyslenia wyrwal Phaedre Arnold, przynoszac swieza kawe i poczte. Dzis byl w niej tylko jeden list. Phaedra wziela go do rak i unoszac brwi, podala Zoe. - Do ciebie, Pocahontas. Usmiech zamarl Zoe na wargach. Oddala Caroline matce i wziela list. - Od tatusia - wymamrotala, przecinajac pieczec nozem do masla. - Och, Phae, to na pewno nie beda dobre nowiny! 458 Tristan, zajety namawianiem Priss, by zjadla jajko, odwrócil sie ku paniom. - Mam nadzieje, ze wszyscy maja sie dobrze? - zapytal, gdy Zoe przebiegla wzrokiem list. - Wszyscy poza mna - odparla Zoe ponuro. Westchnela i opuscila dlon z listem na kolana. - Cóz, topór w koncu opadl. Którego dzis mamy, Hauxton? - Jest dwudziesty stycznia - odparl. - Dlaczego pytasz? Dziewczyna spojrzala z gorycza na Phaedre. - Tatus pisze, ze zbliza sie czas kolejnej ROZMOWY - powiedziala. - Zostalo mi juz niewiele wolnosci, Phae. Zaledwie piec miesiecy i jedenascie dni. Phaedra spojrzala na przyjaciólke, która raptownie pobladla. -1 co sie potem stanie? - spytala. - Wygladasz, jakby mieli wtracic cie do Tower. Zoe uniosla wyzej brode. W jej oczach zablysly iskierki gniewu. - Bo tak sie wlasnie czuje. Sezon wkrótce sie skonczy, a tatus pisze, ze jesli nie zdolam do tego czasu znalezc sobie meza, to on mnie wyreczy. Albo poslubie mezczyzne, którego dla mnie wybierze, albo moge sobie jechac do Szkocji i tam pozostac. Oto, jaki mam wybór. - Och, moje biedactwo - westchnela Phaedra zaskoczona. - Och, to doprawdy zbyt okrutne. Lecz jesli nie uda ci sie nikogo znalezc, z pewnoscia ojciec ustapi... prawda? - Nikogo? - powtórzyla Zoe z gorycza. - To nie moze byc ktokolwiek - pospieszyl zonie z odsiecza Tristan. - Zróbmy liste. - Po czym widzac, ze Zoe wyglada, jakby miala chec go zamor 444 dowac, dodal: - Liste dostepnych kawalerów. Z pewnoscia znam co najmniej kilkunastu przyzwoitych facetów, którym przydalaby sie dobra zona. - A co z lordem Robertem? - zasugerowala Phaedra. - Powiedzialas kiedys, Zoe, ze jesli caluje sie kogos przez wystarczajaco dlugi czas, w koncu nie pozostaje nic, jak tylko go poslubic. A Robinowi przydaloby sie ustatkowac, nim doprowadzi sie do zguby. Zoe zgniotla gwaltownie list w dloni. - Boze, posluchajcie tylko, co mówicie! - Przepraszam - wtracil Tristan. Zoe utkwila w nim najbardziej mroczne ze swoich spojrzen. - Nie dalej jak trzy lata temu nie bylbys w stanie nawet przeliterowac slowa „malzenstwo", Hauxton, a co dopiero sie ozenic - oznajmila z moca. - A ty, Phae! Bylas przysiegla stara panna! Przypomnij sobie tylko. Namówienie cie, bys sprawila sobie przyzwoita suknie, zajelo mi dwa tygodnie. Tristan i Phaedra spojrzeli na siebie rozanieleni. - Cóz - odparla Phaedra spokojnie - nie mielismy racji. - Och, do licha! - Zoe odsunela gwaltownie krzeslo i wstala. - Jakos sie z tego wywine, przekonacie sie! Tatus przezyje najwiekszy szok w zyciu. Chodz, Priss. Wlóz buty i rekawiczki, potarzamy sie w sniegu. Przynajmniej jednej z nas przyda sie nieco ochlonac. - Snieg! - wykrzyknela Priss, zsuwajac sie z krzesla. Wokól rozgorzala goraczkowa krzatanina. Panna White wmaszerowala do cieplarni, po czym zabrala podopieczna, by ubrac ja odpowiednio do pogody. Zoe podazyla za nimi. Niania - krepa, 445 poczciwa dusza - oznajmila, ze pora wykapac bliznieta, po czym ujela raczki koszyków i je wyniosla. Arnold skinal na lokajów, aby zabrali zbedne naczynia. Po chwili Tristan i Phaedra siedzieli juz przy stole sami, spogladajac jedno na drugie. - Cóz, moja droga - zauwazyl Tristan znaczaco. - Znów zostalismy tylko we dwoje. - Tak, kochanie. I co z tym zrobimy? - Setki mozliwosci przemknely jej przez glowe, a potem zerwala sie nagle, zaczerpnawszy gwaltownie oddechu. - Co takiego? - Tristan takze wstal. - Co sie stalo, Phae? Phaedra poczula, ze oblewa sie rumiencem. - Aksamitne kajdanki - wyszeptala, chwytajac go za ramie. - O Boze! Prosze, Tristanie, prosze, powiedz, ze je schowales! Tristan odrzucil jednak tylko w tyl glowe i sie rozesmial. - Och, Phaedro! - powiedzial, podazajac za nia ku schodom. - Alez sluzba bedzie miala o czym gadac!

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Carlyle Liz Rodzina Neville`ów 02 Nie oszukuj księcia
Carlyle Liz Piekna jak noc aaaa
Liz Carlyle TAJEMNICZY GENETELMEN 2
04 (131)
rodzinka
2006 04 Karty produktĂłw
Naturalne planowanie rodziny Anna Gabriela
04 Prace przy urzadzeniach i instalacjach energetycznych v1 1
04 How The Heart Approaches What It Yearns
str 04 07 maruszewski
ow wejscie
[W] Badania Operacyjne Zagadnienia transportowe (2009 04 19)
Plakat WEGLINIEC Odjazdy wazny od 14 04 27 do 14 06 14

więcej podobnych podstron