_Trochę Kultury
Student na współczesnym uniwersytecie ideały i codzienność Dorota Pauluk (red.)
„Książka ta składa się z trzech części: w pierwszej autorzy koncentrują się na modelowej wizji uniwersytetu, przypominają o idei Univcrsitat oraz dynamice przemian tej specyficznej instytucji, znaczeniu wartości prawdy i wolności w perspektywie historycznej i współczesnej, mierzą się z pytaniem o przyszłe funkcjonowanie uczelni. Dwie kolejne części to głosy nauczycieli akademickich i studentów, którzy w swoich tekstach zastanawiają się nad uniwersytecką codziennością ze szczególnym uwzględnieniem dydaktyczno-wychowawczego i kulturowego jej wymiaru.”
Student na współczesnym uniwersytecie ideały i codzienność, składa się z wielu artykułów tematycznie zebranych w poszczególnych częściach. Niestety nie wszystkie są tak samo dobre. Najlepsza jest część pierwsza, autorzy w sposób bardzo ciekawy rozwijają omawiane przez siebie kwestie. Pozostałe dwie części nie są już tak dobre. Dzieję się tak wyłącznie z powodu poszczególnych artykułów, nie oznacza to jednak, że w ogóle nie warto do nich zaglądać! Traktują one, bowiem o kwestiach bardzo nam bliskich takich jak np. ściąganie przez studentów, porównanie studenta współczesnego i dawnego czy o formach spędzania czasu wolnego.
Pojawiły się tam jednak artykuły, których śmiało można byłoby w ogóle nie zamieszczać w publikacji, ponieważ nie komponują one z całością tej książki.
Student na współczesnym uniwersytecie ideały i codzienność, to książka, którą nie wątpliwe warto przeczytać. Mimo, iż niektóre artykuły są wyraźnie słabsze, książka przekazuje dużą ilość wiedzy podaną w bardzo przystępn sposób.
Damian Kowalewski
„żyć” muzyką kapeli, jest stw |
lorzenie |
taklu „Jeździec burzy”. | |
Sztuka rozpoczyna się n |
i rocznie |
gadkowo, nikt nie wie co za |
raz się si |
„Jeźdźcy burzy umarli”(?). Czyżby? Nic bardziej błędnego! Dopóki Jim żyje szych sercach i ciągle króluje w naszej pamięci, a muzyka Dorrs’ów wdzięcznie rozbrzmiewa z odtwarzaczy, fani zespołu przytrzymują ich przy życiu. Każdy wielbiciel tej niezwykłej kapeli to jeździec burzy, który reprezentuje wielkość i prestiż Morrisona i spółki. Dowo-
: ludzie kochają i nadal pragną
Nagle po schodach wchodzi mężczyzna w skórzanych obcisłych spodniach, z artystycznym nieładem na głowie i nagim torsem. Idzie powoli, zmysłowo i nonszalancko, odwrócony do publiczności tyłem obnaża idealnie wyrzeźbione plecy. Dookoła niego świeci rządek lampionów, które ciepłym płomieniem rozświetlają jego twarz. Zaczyna się spektakl o Jim’ie Morrison’ie, który był i jest symbolem sexu .wielkim skandalistą i niezaprzeczalnym wielkim artystą.
Kiedy uważnie chłonęłam scenę po scenie, na myśl przychodziły mi hasła, może oklepane i wszystkim znane, ale jakże adekwatne do spektaklu. Pierwszym słowem kluczowym są na pewno narkotyki. Groźne, inspirujące, śmiercionośne, przynoszące nowe doznania. Były na każdym kroku, nie opuszczały Jim’a, zawsze pod ręką, zawsze kiedy tylko ich potrzebował. Z czasem stawały się bardziej ważne i wartościowe od przyjaciół, zespołu i ukochanej Pameli. Ta fascynacja drogo kosztowała artystę, aż w końcu zażądała od niego najwyższej stawki jaką posiada człowiek- życie.
Sex, dziwki, nieokiełznany i szalony, bez hamulców i zobowiązań. Zwykła rządza ciała, zaspokojenie cielesnych pragnień i ludzkich instynktów. Często w spektaklu budził szok i zaskoczenie, sprawiał, że nie można było obojętnie przejść obok „Jeźdźca burzy". Jednak takie było życie Morrisona, szalone i na najwyższych obrotach.
Musical ten na początku mnie nie przekonał, po pierwszych minutach rozczarowanie. Jednak po dłuższej chwili doszłam do wniosku, że trzeba 100% skupienia aby móc docenić spektakl. Kiedy wczułam się w ten świat, w muzyczneszałeństwo i brud, który otaczał tych ludzi, zakochałam się Gra aktorska imponująca- Marcin Rychcik zagrał idealnie, jego ruchy sceniczne, gra ciałem, wyrazem twarzy( szczególnie przeszywający i obłąkany uśmieszek), wokal może pozostawia trochę do życzenia, ale był pełen uczucia i pasji, wszystko to sprawiało, że chciałam wstać i oklaskiwać go po każdej scenie. Rychcik był nonszalancki, ironiczny, poetycki i tajemniczy. Czasem też mroczny i nawet przerażający. Jednak stworzenie dookoła siebie aury obojętności i obłędu, jest szalenie trudne. Równie dobrze zagrała Dominika Łakomska. Odgrywała główną kobiecą rolę, czyli ukochaną Morrisona Pamelę Courson. Pokazała w piękny sposób emocje, radość, smutek, obłęd, żal i gorycz.
Musical miał wspaniałą oprawę muzyczną. Teksty piosenek Doors’ów były przetłumaczone na język polski, ale mimo to właściwie komponowały się z melodią i nie psuło to przekazu żadnego utworu. Zabieg ten był bardzo pomysłowy, bo każdy mógł bez wysiłku zrozumieć i docenić przekaz, który płynął z piosenek. Świetna gra muzyków komponowała się z wokalem Marcina Rychcika i sprawiały, że na ciele miałam dreszcze i gęsią skórkę, a moim zdaniem każdy stojący włosek na karku i na rękach, to najlepsze odzwierciedlenie dobrej, wielkiej muzyki.
Obejrzenie „Jeźdźca burzy” to obowiązek każdego fana zespołu i ludzi doceniających geniusz muzyki. Od razu ostrzegam, że spektakl nic jest dla ludzi, którzy chcą zobaczyć coś lekkiego i przyjemnego, bo sztuka jest ciężka i mroczna. Przepełniona brudem, który przytłacza i obdziera widza z pozytywnych emocji. Pokazanie życia Morrison’a z tej złej i pesymistycznej strony, gdzie nic ma miejsca na radość, a jak już to tylko na tę złudną i pozbawioną większych wartości. Przygotujcie się więc na kubeł zimnej i brudnej wody wylany prosto na wasze warze. Gwarantuję, że długo będziecie wysychali z emocji, a nieczystości będą trudne do
Karolina Woźniak