Autor: Lupus 13.09.2011.
Zmieniony 31.07.2013.
Miałem dzisiaj sen, z tych wielkich: □
Stałem na rozdrożu, musiałem dokonać wyboru i spojrzałem wstecz.
I zobaczyłem nasze piękne dni, naszą miłość. □
Trzeba spojrzeć czasem wstecz. □
Pustynia jest dziwna - widzisz śmierć, rozdęte ciała zabitych zwierząt, wypalone kości, skóry wygarbowane przez słońce i piach. □
I widzisz dzieci uśmiechnięte, radosne kózki. □
Tu wszystko jest odwieczne i prawdziwe - sny pewnie też. □
Zaczyna działać magia Sahary! □
Zamiast wstępu. □
Jestem w Timbuktu, a właściwie w Tomboctou - ta nazwa brzmi bardziej romantycznie, jak wielka przygoda, którą czas zacząć. Jeszcze dwie godziny temu nie wiedziałem, czy tutaj dotrę. Obudziłem się jak zwykle o świcie, chociaż dzień zapowiadał się niezwykle. To, że nie wypiłem porannej herbaty, tak przeze mnie celebrowanej, bez pośpiechu, poza czasem, to też było niezwykłe. Wszystko to dlatego, że wczorajsza dwustukilometrowa droga była bardzo trudna - na granicy moich możliwości. Droga rozjechana przez wielkie ciężarówki dostarczające do miasta zaopatrzenie i ludzi, pełna piachu, pyłu i Nieznanego. Motocykl grzązł co chwila w koleinach, czasem się wywracał, a podniesienie 250-kilogramowego muła trwało około pół godziny. Łączyło się to ze zdejmowaniem bagażu, podnoszeniem maszyny, ustawieniem jej na stabilnym gruncie i załadunkiem. Wszystko to w temperaturze oscylującej granicach 50OC. Samotnie. □