07 Stos Denethora





Powrót króla - Rozdział 7



Stos Denethora

K
iedy posępny cień cofnął się sprzed Bramy, Gandalf przez długą jeszcze chwilę trwał nieruchomo pośród dziedzińca. Pippin natomiast zerwał się błyskawicznie i wyprostował, jak gdyby ktoś zdjął nieznośne brzemię z jego ramion; stał nasłuchując grania rogów i radość rozpierała mu serce. Zawsze odtąd, nawet po latach, łzy napływały mu do oczu na dźwięk odzywającego się w oddali rogu. Teraz jednak przypomniał sobie nagle, z jaką wieścią spieszył do Gandalfa. Podbiegł więc do niego w momencie, gdy Czarodziej, który właśnie ocknął się z zadumy i szepnął coś Gryfowi nad uchem, zamierzał właśnie wyjechać poza Bramę.
- Gandalfie! Gandalfie! - krzyknął Pippin.
Gryf przystanął w miejscu.
- A ty co tutaj robisz? - spytał Gandalf. - O ile wiem, wedle praw grodu, tym, którzy noszą srebrno-czarne barwy, nie wolno opuszczać Cytadeli bez specjalnego pozwolenia.
- Denethor zwolnił mnie ze służby - odparł Pippin. - Odprawił mnie, Gandalfie, drżę z przerażenia. Tam, na górze, mogą się stać okropne rzeczy. Denethor popadł w obłęd, jak mi się wydaje. Boję się, że chce zabić nie tylko siebie, ale także Faramira. Czy nie mógłbyś temu przeszkodzić?
Gandalf patrzał przed siebie, w wylot otwartej Bramy. Z pola już dobiegał wzmożony zgiełk bitwy. Czarodziej zacisnął pięści.
- Muszę iść tam, gdzie toczy się bitwa - powiedział. - Czarny Jeździec krąży wolny po polu, może ściągnąć na nas zgubę. Nie mam teraz czasu na nic innego.
- Ale co będzie z Faramirem? - krzyknął Pippin. - On żyje! Denethor gotów go spalić żywcem, jeśli nikt go nie powstrzyma.
- Spalić żywcem? - powtórzył Gandalf. - O czym ty mówisz? Wytłumacz mi, ale prędko!
- Denethor wszedł do grobowca i zabrał z sobą Faramira. Mówi, że i tak wszyscy spłoniemy, więc nie chce dłużej na to czekać; kazał zbudować stos i zamierza na nim spłonąć razem z Faramirem. Posłał pachołków po drzewo i oliwę. Ostrzegłem Beregonda, ale nie jestem pewny, czy on ośmieli się opuścić posterunek, bo właśnie stoi u drzwi Wieży na warcie. Zresztą cóż Beregond może tu pomóc? - Pippin jednym tchem wyrecytował swoją opowieść, a na zakończenie wyciągnął błagalnie ramiona i drżącymi palcami dotknął kolan Gandalfa. - Czy nie możesz ocalić Faramira?
- Może bym mógł - odparł Gandalf - lecz jeśli nim się zajmę, obawiam się, że tymczasem poginą inni. No tak, pójdę z tobą, skoro Faramirowi nikt prócz mnie pomóc nie może. Ale wynikną z tego nieuchronnie rzeczy złe i smutne. Nieprzyjaciel swoim jadem dosięga w samo serce grodu, jego to bowiem wola działa w tej okrutnej sprawie.
Skoro raz powziął decyzję, szybko ją w czyn zamienił. Podniósł Pippina z ziemi, wziął przed siebie na konia, jednym słowem dał Gryfowi znak, by zawrócił do grodu. Pięli się spiesznie stromymi ulicami Minas Tirith, których bruk dzwonił pod kopytami rumaka, a z pola dolatywał coraz głośniejszy zgiełk bitwy. Zewsząd biegli ludzie, zbudzeni z rozpaczy i drętwoty, chwytając za broń i nawołując jedni drugich:
- Rohan przybył z odsieczą!
Dowódcy wykrzykiwali rozkazy, oddziały ustawiały się w szyku i ciągnęły w dół ku Bramie. W drodze spotkał Gandalf księcia Imrahila, który go zagadnął:
- Dokąd spieszysz, Mithrandirze? Rohirrimowie walczą na polach Gondoru! Teraz trzeba skupić wszystkie nasze siły.
- Wiem, każde ręce teraz będą potrzebne - odparł Gandalf. - Toteż wrócę na pole, gdy tylko będę mógł. Ale teraz mam do Denethora sprawę, która nie cierpi zwłoki. Obejmij dowództwo w nieobecności Namiestnika.
Jechali dalej, a im byli bliżej Cytadeli, tym wyraźniej czuli na twarzach powiew wiatru i dostrzegali blask poranka na rozjaśniającym się u wschodu niebie. Niewiele jednak dodawało im to nadziei, nie wiedzieli bowiem, co zastaną na górze i czy nie zjawią się na ratunek poniewczasie.
- Ciemności przemijają - powiedział Gandalf - ale nad miastem jeszcze ciąży mrok.
U drzwi Cytadeli nie było warty.
- A więc Beregond poszedł do Denethora - stwierdził trochę pocieszony Pippin.
Skręcili spod Wieży i pospieszyli drogą ku Zamkniętej Furcie. Stała otworem, odźwierny leżał przed jej progiem zabity; nie miał klucza w ręku.
- To także robota Nieprzyjaciela - rzekł Gandalf. - Nic go tak nie cieszy, jak bratobójcza walka, niezgoda posiana miedzy wierne serca, które nie mogą rozeznać drogi obowiązku. - Zsiadł z konia, polecił Gryfowi wrócić do stajni. - Powinniśmy obaj, przyjacielu, od dawna być na polu bitwy - rzekł do niego - lecz wstrzymują mnie inne sprawy. Przybiegnij szybko, gdy cię zawołam!
Przeszli Furtę i zbiegli krętą ścieżką w dół. Rozwidniło się, smukłe kolumny i rzeźbione posągi po obu stronach zdawały się sunąć obok niech jak szare zjawy.
Nagle ciszę zakłóciły krzyki i szczęk broni, dochodzące z dołu - zgiełk, jakiego nigdy od dnia zbudowania grodu nie słyszało to uświęcone miejsce. Wreszcie znaleźli się na ulicy Milczenia, przed Domem Namiestników majaczącym w półmroku pod ogromną kopułą.
- Wstrzymajcie się! - krzyknął Gandalf. - Wstrzymajcie się, szaleńcy!
Albowiem w progu pachołkowie Denethora z mieczami i żagwiami w rękach nacierali na Beregonda, który sam jeden w swoich srebrno-czarnych barwach gwardii stał na najwyższym stopniu schodów pod sklepionym gankiem i bronił przystępu do drzwi. Dwóch ludzi już padło od jego miecza, plamiąc krwią świętość grobowca, inni miotali przekleństwa, nazywając Beregonda wyrzutkiem i zdrajcą, zbuntowanym przeciw własnemu panu.
Podbiegając Gandalf i Pippin usłyszeli z wnętrza Domu Umarłych głos Denethora nawołujący do pośpiechu:
- Prędzej! Prędzej! Róbcie, co wam rozkazałem. Zabijcie tego zdrajcę albo też sam go ukarzę.
Drzwi, które Beregond usiłował podeprzeć lewą ręką, otworzyły się nagle i w progu ukazał się Władca grodu, wspaniały i groźny. Oczy skrzyły mu się gorączkowo, obnażony miecz wznosił się do ciosu.
Lecz Gandalf jednym susem znalazł się na schodach. Słudzy rozstąpili się przed nim osłaniając oczy, bo Czarodziej wdarł się między nich jak lśnienie białej błyskawicy w ciemności, cały rozpłomieniony gniewem. Podniósł ramię i w tym samym okamgnieniu miecz zawahał się w ręku Denethora, wysunął się z bezsilnej dłoni starca i padł na posadzkę mrocznej sieni. Denethor jakby oślepiony cofnął się przed Gandalfem.
- Co tu się dzieje, Denethorze? - spytał Czarodziej. - Dom Umarłych nie jest miejscem dla żywych. Dlaczego twoi słudzy biją się pośród grobów, gdy pod Bramą grodu toczy się rozstrzygająca walka? Czyżby Nieprzyjaciel dotarł aż tu, na ulicę Milczenia?
- Odkąd to Władca Gondoru obowiązany jest zdawać ci sprawę ze swoich zarządzeń? - spytał Denethor. - Czy już nie wolno mi rozkazywać własnym pachołkom?
- Wolno ci, Denethorze - odparł Gandalf - ale wolno też ludziom przeciwstawić się twoim rozkazom, jeśli są szaleńcze i złe. Gdzie jest twój syn, Faramir?
- Tu, we wnętrzu Domu Namiestników - powiedział Denethor. - Płonie, już płonie! Już podłożyli ogień pod jego ciało. Wkrótce spłoniemy wszyscy. Zachód ginie. Chcę odejść stąd w wielkim ognistym całopaleniu, niech wszystko skończy się w ogniu, w popiele, w słupie dymu, który odleci z wiatrem.
Gandalf widząc, że Władcę szał opętał, zląkł się, czy starzec nie wprowadził już w czyn swoich okrutnych zamiarów, rzucił się więc naprzód, a za nim pobiegli Pippin i Beregond. Denethor cofnął się tymczasem i stanął przy marmurowym stole w wielkiej sali. Faramir leżał tam, pogrążony w gorączkowym śnie, lecz żywy jeszcze. Pod jego posłaniem i dokoła niego piętrzył się stos z suchego drewna oblanego oliwą, którą przesycona była także odzież Faramira i okrywająca go płachta. Stos był gotów, ale nie zapalono go jeszcze. W tym momencie Gandalf okazał siłę, która w nim tkwiła, podobnie jak blask czarodziejskiej mocy, ukryta pod szarym płaszczem. Skoczył na spiętrzone kłody, chwycił rannego na ręce, zeskoczył na podłogę i pędem puścił się wraz ze swym cennym brzemieniem do wyjścia. Faramir jęknął i przez sen wymienił imię swego ojca.
Denethor jakby się nagle ocknął z osłupienia; oczy mu przygasły, spłynęły z nich łzy.
- Nie odbierajcie mi syna! On mnie woła! - powiedział.
- Tak - odparł Gandalf. - Syn cię woła, lecz jeszcze nie możesz się do niego zbliżyć. Faramir stoi na progu śmierci, ale, być może, nie przekroczy go, może uda się go uzdrowić. Ty zaś powinieneś teraz być na polu bitwy pod Bramą twojego grodu, gdzie może czeka cię śmierć. Sam o tym wiesz w głębi serca.
- Faramir już się nie obudzi - odparł Denethor - a walka jest daremna. Dlaczegóż miałbym pragnąć przedłużenia życia? Dlaczego nie mielibyśmy umrzeć razem?
- Ani tobie, ani żadnemu władcy na ziemi nie przysługuj prawo wyznaczenia godziny własnej śmierci - rzekł Gandalf. - Tylko pogańscy królowie w czasach Ciemności sami sobie zadawali śmierć, zaślepieni pychą i rozpaczą, zabijając też swoich najbliższych, aby lżej im było rozstać się z tym światem.
Wyniósł Faramira z Domu Umarłych, złożył go na tym samym łożu, na którym go tu przyniesiono, a które stało w sieni. Denethor szedł za Czarodziejem, zatrzymał się jednak w progu i drżąc wpatrywał się z wyrazem tęsknoty w twarz syna. Wszyscy umilkli i znieruchomieli w obliczu widocznej udręki starca, który stał długą chwilę niezdecydowany.
- Pójdź z nami, Denethorze - powiedział wreszcie Gandalf. - Obaj jesteśmy w grodzie potrzebni. Możesz jeszcze wiele dokonać.
Nagle Denethor wybuchnął śmiechem. Wyprostował się znów dumnie, szybko wbiegł do sali i chwycił ze stołu poduszkę, na której przedtem opierał głowę. Wracając do drzwi odsłonił powłoczkę: był pod nią ukryty palantir! Starzec podniósł go w górę i świadkom tej sceny wydało się, że kryształowa kula w ich oczach rozżarza się wewnętrznym płomieniem, rzucając czerwony odblask na wychudłą twarz Namiestnika, na rysy jakby wyrzeźbione w kamieniu, ostro podkreślone cieniami, szlachetne, dumne i groźne. Oczy mu znów się roziskrzyły.
- Pycha i rozpacz! - krzyknął. - Czy myślisz, że na Białej Wieży oczy były ślepe? Nie, widziały więcej, niż ty z całą swoją mądrością dostrzegasz, Szary Głupcze! Twoja nadzieja polega na niewiedzy. Idź, próbuj uzdrawiać umarłych. Idź i walcz! Wszystko daremne! Na krótko, na jeden dzień może zatryumfujesz na polu bitwy. Ale przeciw potędze, która rozrosła się w Czarnej Wieży, nic nie wskórasz. Tylko jeden palec tej potęgi sięgnął po nasz gród. Cały wschód rusza na podbój. Ten wiatr, który złudził cię nadzieją, pędzi po Anduinie flotę czarnych żagli. Zachód ginie. Pora, by wszyscy, którzy nie chcą być niewolnikami, odeszli ze świata.
- Gdybyśmy słuchali takich rad, rzeczywiście oddalibyśmy zwycięstwo Nieprzyjacielowi - powiedział Gandalf.
- A więc łudź się dalej nadzieją! - zaśmiał się Denethor. - Czyż nie znam cię, Mithrandirze? Masz nadzieję, że obejmiesz po mnie władzę, że staniesz za tronami wszystkich władców północy, południa i zachodu. Czytam w twoich myślach, przeniknąłem twoje plany. Wiem, żeś temu niziołkowi kazał przemilczeć prawdę. Żeś go wprowadził do mnie jako swojego szpiega. Mimo to z rozmów z nim dowiedziałem się imion i zamiarów wszystkich twoich sojuszników. Tak! Jedną ręką chciałeś mnie pchnąć przeciw Mordorowi, bym ci posłużył za tarczę, drugą zaś ściągałeś tutaj owego Strażnika Północy, aby zajął moje miejsce. Ale powiadam ci, Gandalfie Mithrandirze, nie będę w twoim ręku narzędziem! Jestem Namiestnikiem rodu Anariona. Nie dam się poniżyć do roli zgrzybiałego szambelana na dworze byle przybłędy. Nawet gdyby udowodnił swoje prawa, jest tylko dalekim potomkiem Isildura. Nie skłonie głowy przed ostatnim z rodu od dawna wyzutego z władzy i godności.
- Jakże byś więc chciał ułożyć sprawy, Denethorze, gdybyś mógł przeprowadzić swoją wolę? - zapytał Gandalf.
- Chciałbym, aby wszystko pozostało tak, jak było za dni mego życia aż po dziś - odparł Denethor - i za dni moich pradziadów; chciałbym w pokoju władać grodem i przekazać rządy synowi, który by miał własną wolę, a nie ulegał podszeptom czarodzieja. Jeśli tego mi los odmawia, niech raczej wszystko przepadnie, nie chcę życia poniżonego, miłości podzielonej, czci uszczuplonej.
- W moim przeświadczeniu Namiestnik, który wiernie zwraca władzę prawowitemu królowi, nie traci miłości ani czci - rzekł Gandalf. - W każdym zaś razie nie powinieneś swego syna pozbawiać prawa wyboru, gdy jeszcze nie zgasła nadzieja, że może uniknąć śmierci.
Ale na te słowa płomień gniewu znów się rozjarzył w oczach Denethora; wsunąwszy sobie kryształ pod ramię, starzec dobył sztyletu i podszedł do noszy. Beregond jednak uprzedził go błyskawicznym skokiem i zasłonił Faramira własnym ciałem.
- A więc to tak! - krzyknął Denethor. - Już mi ukradłeś połowę synowskiego serca. Teraz okradasz mnie także z miłości moich sług, aby ci pomogli obrabować mnie nawet ze szczątków mego syna. W jednym przynajmniej nie zdołasz mi przeszkodzić, umrę tak, jak postanowiłem. Do mnie! - zawołał na sługi. - Do mnie! Czy sami tylko zaprzańcy zostali między wami?
Dwóch pachołków wbiegło po schodach na rozkaz swego Władcy. Denethor wyrwał jednemu z nich żagiew i uskoczył w głąb domu. Nim Gandalf zdążył go powstrzymać, cisnął płonącą żagiew na stos, który natychmiast gwałtownie zajął się ogniem.
Denethor wskoczył na stół; stojąc tak w ognistym wieńcu podniósł swoje namiestnikowskie berło i złamał je na kolanie. Rzucił je w ogień, a sam położył się na stole, oburącz przyciskając palantir do piersi. Wieść głosi, że odtąd ktokolwiek spojrzał w kryształ, jeśli nie miał dość potężnej woli, by go do swoich celów nakłonić, widział w nim tylko dwie starcze dłonie trawione żarem płomieni.
Gandalf w bólu i zgrozie odwrócił twarz i zamknął drzwi. Chwilę stał zamyślony i milczący w progu; z wnętrza grobowego domu słychać było szum rozszalałego ognia. Potem Denethor krzyknął wielkim głosem jeden jedyny raz i umilkł na zawsze. Nikt ze śmiertelnych nie ujrzał go już nigdy.
- Tak zginął Denethor, syn Ektheliona - rzekł Gandalf. Zwrócił się do Beregonda i do pachołków, osłupiałych z przerażenia. - I z nim razem skończyły się dni Gondoru, takiego, jaki znaliście całe swoje życie. Wszystko bowiem, dobre czy złe, kiedyś się kończy. Byliśmy tu świadkami wielu niecnych czynów, ale wyzbądźcie się wrogich uczuć, które was dzielą, bo wszystko to stało się za sprawą Nieprzyjaciela i on to posłużył się wami do własnych celów. Wpadliście w sieci sprzecznych obowiązków, lecz nie wasze ręce tę sieć usnuły. Pamiętajcie, wierni słudzy Denethora, ślepi w swym posłuszeństwie, że gdyby nie zdrada Beregonda - Faramir, dowódca straży Białej Wieży, już byłby tylko garstką popiołu. Zabierzcie z tego nieszczęsnego miejsca ciała waszych zabitych towarzyszy. My zaś poniesiemy Faramira, Namiestnika Gondoru, tam, gdzie będzie mógł spać spokojnie lub umrzeć, jeśli tak los każe.
Gandalf i Beregond dźwignęli nosze i ruszyli w stronę Domów Uzdrowień. Pippin szedł za nimi z głową zwieszoną na piersi. Ale pachołkowie Denethora jakby w ziemię wrośli zapatrzeni w Dom Umarłych; Gandalf był już u wylotu ulicy Milczenia, gdy rozległ się głośny łoskot. Oglądając się za siebie zobaczyli, że kopuła Domu Namiestników pękła i kłęby dymu wydobywają się z niej ku niebu; zapadała się ze straszliwym rumorem walących się kamieni, lecz na gruzach wciąż jeszcze pełgały żywe płomienie. Dopiero wtedy pachołkowie zdjęci strachem uciekli w ślad za Czarodziejem ku furcie.

K
iedy przed nią stanęli, Beregond z gorzkim żalem spojrzał na martwego odźwiernego.
- Ten swój uczynek będę opłakiwał do śmierci - powiedział - ale szał mnie ogarnął, czas naglił, on zaś nie chciał słuchać moich błagań i wyciągnął miecz. - Kluczem, wyrwanym przedtem z rąk wartownika, zamknął furtę. - Teraz klucz ten należeć będzie do Faramira - powiedział.
- Pod nieobecność Namiestnika władzę pełni tymczasem książę Dol Amrothu - rzekł Gandalf. - Skoro go nie ma tutaj, pozwolę sobie rozstrzygnąć tę sprawę. Proszę cię, Beregondzie, zachowaj ten klucz i strzeż go, dopóki w mieście nie zapanuje na nowo porządek.
Wreszcie znaleźli się w górnych kręgach grodu i w blasku dnia szli dalej ku Domom Uzdrowień; były to piękne domy przeznaczone w czasach pokoju dla ciężko chorych, teraz jednak przygotowane dla rannych z pola bitwy. Stały w pobliżu Bramy Cytadeli, w szóstym kręgu, opodal południowego muru, otoczone ogrodem i łąką usianą drzewami, w jedynym zielonym zakątku grodu. Krzątało się tu kilka kobiet, którym pozwolono zostać w Minas Tirith, ponieważ były biegłe w sztuce leczniczej i wyćwiczone w posługach dla chorych.
Gandalf ze swymi towarzyszami właśnie wchodził przez główne wejście do ogrodu, gdy z pola pod Bramą wzbił się przeraźliwy głośny krzyk, przemknął z wiatrem nad ich głowami i zamarł w oddali. Głos brzmiał tak okropnie, że na chwilę stanęli oszołomieni, lecz gdy przeminął, wstąpiła nagle w ich serca otucha, jakiej nie było w nich od dnia, kiedy ciemności nadciągnęły od wschodu. Wydawało im się, że dzień rozwidnił się nagle i że słońce przebiło się spoza chmur.

L
ecz twarz Gandalfa zachował wyraz powagi i smutku: Czarodziej polecił Beregondowi i Pippinowi wnieść Faramira do Domu Uzdrowień, sam zaś wybiegł na najbliższy mur. Stanął tam jak biały posąg i w świeżym blasku słonecznym wyjrzał na pole. Objął wzrokiem wszystko, co się tam rozgrywało, i dostrzegł Eomera, który jadąc do walki zatrzymał się przy poległych i rannych. Gandalf z westchnieniem owinął się znów szarym płaszczem i zbiegł z muru. Beregond i Pippin wychodząc z Domu Uzdrowień zastali go zadumanego przy wejściu. Patrzyli nań pytająco, lecz Czarodziej długą chwilę milczał. Wreszcie przemówił:
- Przyjaciele moi i wy wszyscy, obywatele tego grodu i mieszkańcy zachodnich krajów! Zdarzyło się dziś wiele rzeczy bolesnych i wiele chlubnych. Czy powinniśmy płakać, czy też się radować? Stało się coś, czego w najśmielszych nadziejach nie mogliśmy się spodziewać, zginął bowiem Wódz wrogiej armii; słyszeliśmy echo jego ostatniego rozpaczliwego krzyku. Lecz tryumf ten przypłacony został ciężką żałobą i wielką stratą. Mogłem jej zapobiec, gdyby nie szaleństwo Denethora. Aż tak daleko w głąb naszego obozu sięgnęła władza Nieprzyjaciela! Dziś dopiero zrozumiałem w pełni, jakim sposobem zdołał swoją wolę narzucić tu, w samym sercu grodu. Namiestnicy przypuszczali, że nikt nie zna ich sekretu, ja jednak od dawna wiedziałem, że w Białej Wieży, podobnie jak w Orthanku, przechował się jeden z Siedmiu Kryształów. Za dni swej mądrości Denethor nie ważył się nim posługiwać ani wyzywać Saurona, zdając sobie sprawę z granicy własnych sił. Lecz rozum starca osłabł. Gdy niebezpieczeństwo zagroziło bezpośrednio jego królestwu, spojrzał w kryształ i dał się oszukać; po wyprawieniu Boromira na północ robił to zapewne coraz częściej. Był zbyt wielkoduszny, aby się poddać woli Władcy Ciemności, lecz widział w krysztale tylko to, co tamten mu dojrzeć pozwolił. Zdobywał dzięki temu bez wątpienia wiadomości nieraz pożyteczne, jednakże wizje ogromnej potęgi Mordoru, które mu wciąż podsuwano, rozjątrzyły w jego sercu rozpacz, aż w końcu zaćmiły jego umysł.
- Teraz wyjaśnia się zagadka, nad którą się głowiłem - powiedział Pippin, drżąc na samo wspomnienie przeżytych okropności. - Denethor wyszedł na czas pewien z komnaty, w której leżał Faramir, i dopiero po powrocie wydał mi się odmieniony, zgrzybiały i złamany.
- Wkrótce potem jak wniesiono Faramira do Wieży, ludzie zauważyli dziwne światło w najwyższym jej oknie - odezwał się Beregond. - Widywaliśmy co prawda takie światła nieraz i od dawna w grodzie krążyły pogłoski, że Namiestnik zmaga się myślą z Nieprzyjacielem.
- Niestety, były to trafne przypuszczenia - rzekł Gandalf. - Tą drogą wola Saurona wdarła się do Minas Tirith. Dlatego też ja zamiast być w polu, tu musiałem pozostać. I teraz jeszcze odejść stąd nie mogę, bo wkrótce oprócz Faramira będę miał innych rannych i chorych pod opieką. Pójdę na ich spotkanie. Zobaczyłem z murów widok bardzo dla mego serca bolesny, kto wie, czy nie czekają nas dotkliwsze jeszcze troski. Chodź ze mną, Pippinie. A ty, Beregondzie, powinieneś wrócić do Cytadeli i zdać dowódcy sprawę z wszystkiego, co zaszło. Obawiam się, że uzna za swój obowiązek wykluczyć cię z gwardii. Powiedz mu jednak, że - jeśli zechce się liczyć z moim zdaniem - radzę mu odesłać cię do Domów Uzdrowień, abyś służył tam swojemu choremu Władcy i znalazł się przy nim, gdy ocknie się ze snu - jeśli w ogóle kiedyś się ocknie. Tobie bowiem zawdzięcza, że nie spłonął żywcem. Idź, Beregondzie. Co do mnie, powrócę tu niebawem.
Z tym słowy ruszył ku niższym kręgom grodu w towarzystwie Pippina. Szli przez miasto, gdy zaczął padać rzęsisty deszcz gasząc wszystkie pożary, tak że tylko ogromne kłęby dymu wzbijały się wszędzie przed nimi wśród ulic.







Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
3 Rozp Rady Mimnistrów z dnia 2 07 2002 w spr dopuszcz do stos w zakł gór masz i urz
07 Charakteryzowanie budowy pojazdów samochodowych
9 01 07 drzewa binarne
02 07
str 04 07 maruszewski
07 GIMP od podstaw, cz 4 Przekształcenia
07 Komórki abortowanych dzieci w Pepsi
07 Badanie „Polacy o ADHD”
CKE 07 Oryginalny arkusz maturalny PR Fizyka
07 Wszyscy jesteśmy obserwowani

więcej podobnych podstron