się z łezką w oku, ale po męsku. Niestety musiał iść do szkoły. Kiedy wrócił po lekcjach do domu ojciec wyglądał jak kiedyś, choć twarz miał nieco zszarzałą i przygaszone oczy. Nie chciał opowiadać o swoich przeżyciach, Janek z kolei czuł, że wspomnienia ojca nie są miłe i trzeba trochę czasu, by nabrać do tych wydarzeń dystansu. Ojciec Janka został zwolniony po kilku miesiącach z więzienia ze względu na zły stan zdrowia. Znacznie później tato Janka wspomniał mu kiedy najbardziej się bał. Było to w drodze do więzienia, jechali więźniarką, nie wiedzieli po co i dokąd. Wściekli milicjanci grozili im, co już było straszne, jednak znacznie gorsze były groźby kierowane pod adresem rodzin uwięzionych.
Po latach, kiedy Janek miał okazję rozmawiać z przyjaciółmi ojca z więzienia, dowiedział się, że jego ojciec podtrzymywał innych na duchu, a w pierwszych dniach internowania inicjował modlitwy, a w czasie świąt kolędowanie.
Wyprawa na miejsce obozowe.
Kilkakrotnie Janek przeżył wizyty funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa w domu oraz przeszukania. Kiedyś przeszukujący oficer z triumfem na twarzy wyciągnął z jego szuflady ściągę, którą wziął za tzw. gryps, ale oficer prowadzący skarcił go.
Któregoś roku Janek wybierał się bardzo wcześnie rano z kolegami na miejsce obozowe. Już miał wychodzić. Dochodziła 6 rano. Rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Ojciec Janka, który już nie spał, poderwał się i wcisnął Jankowi za panterkę plik kartek i jakieś broszury. Janek był w mundurze, na głowie miał rogatywkę, otworzył drzwi i zobaczył zaskoczonych esbeków. Przepuścili go. Jadąc autobusem sprawdził co mu ojciec dał. Były to
nielegalne dokumenty i broszury. Janek cały dzień wędrował z nimi za pazuchą.
Spotkałem kilka lat temu Janka. Pogadaliśmy trochę, powspominaliśmy dawne dzieje. Zapytałem Janka o rodzinę i o ojca. Ojciec zmarł krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości 1989 roku.
Janek powiedział, że żałuje, iż ojca już nie ma. Jednak z drugiej strony, może lepiej, bo był człowiekiem idei i teraz musiałby patrzeć, jak wielu jego dawnych przyjaciół marnuje ich wspólny wysiłek i dokonania.
Brałem udział w spotkaniu ludzi „Solidarności" z okazji 25-lecia ogłoszenia stanu wojennego. Uroczystość miała miejsce z CK Zamek. Sala kinowa była pełna ludzi. Był program artystyczny, pieśni Kaczmarskiego, przemówienia.
Obserwowałem uczestników spotkania. Niektórych można było rozpoznać, po prostu byli znani z mediów, zdjęć itd. Jednak coś było nie tak, można było zauważyć jakiś problem. Po chwili zrozumiałem o co chodzi.
Pierwsze rzędy zajmowali ludzie elegancko ubrani, roześmiani, pełni energii. Za nimi w wielu rzędach siedzieli ludzie szarzy o przygaszonych oczach, którzy nie kipieli entuzjazmem.
Część osiągnęła w życiu sukces, na który pracowali pozostali - teraz zostawieni sami sobie.
Zapewne zauważyliście, że w mediach w kółko powtarzają się te same twarze, które firmują „Solidarność" tamtych dni. Musimy pamiętać, że twórców naszej wolności było wielokrotnie więcej, tylko, jako Polacy, zgubiliśmy gdzieś naszą solidarność.
Przemo Stawicki