Ruszył dalej i przechodząc ulicą Broca, zauważył oświetloną wystawę. Podszedł bliżej i przez oszklone drzwi zobaczył Tatę Saida, który jut zamknął sklep i szykował się do snu. Diabeł nieśmiało zastukał w szybę:
— Przepraszam pana...
— Za późno! — powiedział Tata Said.
— Ale ja chciałbym...
— Mówię przecież, że zamknięte!
— Ale ja nie chcę pić, ja chcę być miły!
— Za późno! Proszę przyjść jutro!
Diabełek był zrozpaczony. Zaczynał się zastanawiać, czy nie zrobiłby lepiej, gdyby wrócił do Piekła i stał się zły jak wszyscy, gdy nagle usłyszał kroki mężczyzny.
— To moja ostatnia szansa — pomyślał.
Pobiegł w tamtą stronę trzepocząc skrzydłami i zatrzymał się na rogu bulwaru. Ku niemu szedł czarny cień. Wyglądał jak kobieta, ale maszerował niczym żołnierz, wielkimi krokami. W rzeczywistości był to ksiądz w sutannie, wracający od chorego. Diabeł podszedł bliżej.
*— Przepraszam pana... \
— Słucham?
Ksiądz spojrzał na niego, podskoczył i zaczął robić strasznie szybkie i śmieszne gesty kolo twarzy, mrucząc mnóstwo słów po łacinie, których diabeł nie rozumiał.
Ale ponieważ był grzeczny, zaczekał aż ksiądz skończy, i potem zaczął raz jeszcze:
— Przepraszam pana. Jestem małym diabłem i chciałbym stać się miły. Co mam robić?
Ksiądz szeroko otworzył oczy.
— Ty mnie pytasz, co masz robić?
— Tak, żeby stać się miły. Co w moim wieku się robi. żeby być miłym?
— Słuchać rodziców — powiedział ksiądz bez namysłu.
— Ale ja nie mogę. proszę pana. Moi rodzice chcieliby, żebym był zły!
Teraz ksiądz zaczynał rozumieć.
— Ach tak, prawda! — powiedział. — No proszę, co za historia! Pierwszy raz w życiu słyszę o czymś podobnym... Ale czy ty choć jesteś szczery?
— Och tak, proszę pana!
— Nie wiem, czy mogę ci wierzyć... Posłuchaj: tak czy owak sprawa jest zbyt poważna, żebym ją sam mógł rozstrzygnąć. Idż do papieża do Rzymu.
— Pójdę, proszę pana. Dziękuję panu.
I diabełek odleciał.
Leciał całą noc 1 znalazł się w Rzymie dopiero nazajutrz, rano. Szczęśliwym trafem, przelatując nad Watykanem, ujrzał papieża zupełnie samego, pogrążonego w modlitwie w swym ogrodzie. Wylądował na ziemi obok niego.
— Przepraszam panie Papieżu...
Papież odwrócił się i spojrzał na niego, rozgniewany.
— Proszę stąd odejść — powiedział. — To nie ciebie wzywałem.
— Wiem, panie Papieżu. Ale ja pana potrzebuję! Chciałbym być miły. Co mam robić?
Papież wyglądał na coraz bardziej rozgniewanego.
— Ty? Miły? Coś takiego! Chcesz mnie kusić!
— Zapewniam pana, że nie! — wykrzyknął diabełek. — Dlaczego pan mnie odtrąca nie wysłuchawszy? I co pan ryzykuje, dając mi radę?
— A, to prawda — powiedział papież już łagodniej. — W końcu nic nie ryzykuję. No cóż, proszę usiąść i opowiedzieć mi swą historię. I proszę wystrzegać się kłamstwa!
Diabeł nie dał się prosić i opowiedział całe swe tycie, od początku. W miarę jak mówił, nieufność papieża topniała jak wosk. Przy końcu opowieści Ojciec Święty omal nie płakał.
— Jakie to piękne! — szeptał wzruszonym głosem. — Prawie zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe! O ile wiem. rzeczywiście pierwszy raz zdarza się coś takiego. No cóż. w takim razie przypuszczam, że sam Bóg tego chce! Mój mały. mogę ci dać tylko jedną radę: zwróć się wprost do Niego. Ja jestem tylko człowiekiem i zajmuję się jedynie ludźmi.
— Mam iść do Pana Boga?
— To jest najlepsze, co możesz zrobić.
— Ale jak?
— No cóż, to proste. Masz skrzydła?
— Tak.
— W takim razie wzbij się w górę i poleć najwyżej jak tylko możesz, nie myśląc o niczym, i po prostu śpiewaj piosenkę, której cię nauczę. Jest to piosenka, która pozwala znaleźć Niebo.
I papież zaśpiewał półgłosem piosenkę, maleńką piosenkę, bardzo krótką i zupełnie prostą, ale bardzo, bardzo piękną. Nie proście mnie, żebym Wam ją powtórzył, ponieważ gdybym ją znal, nie byłoby mnie tutaj — byłbym w Niebie.
Gdy diabeł nauczył się jej na pamięć, podziękował papieżowi i odleciał. Wzbił się najwyżej jak tylko mógł, nie myśląc o niczym, lecz nie przestając powtarzać magicznej piosenki.
I rzeczywiście! Ledwo zaśpiewał ją trzy razy, znalazł się u wielkiej białej bramy, przed którą stał stary, brodaty mężczyzna w błękitnej todze, z głową ozdobioną aureolą i z pękiem kluczy. Był to święty Piotr.
— Hej tam! Dokąd tak lecisz?
— Chciałbym porozmawiać z Panem Bogiem.
— Z Panem Bogiem! Tylko tyle! Z tymi rogami! i z tą parą skrzydeł! Nie, przecież ty się nawet sobie nie przyjrzałeś!
— To papież z Rzymu mnie tu przysłał!
Tym razem święty Piotr był zakłopotany. Patrzył na diabła marszcząc brwi, później zaczął gderać: