Po ukończeniu studiów na wydziale leśnym zostałem asystentem Profesora Mariana Nunberga w Katedrze Ochrony Lasu, a następnie Prof. Aleksandra Habera w nowo utworzonej Katedrze Gospodarki Łowieckiej. Organizowaliśmy w tym czasie terenową Stację Badawczą w Nadleśnictwie Szeroki Bór w Puszczy Piskiej. Tam też przeżyłem wiele przygód łowieckich i poznałem uroczego człowieka i znakomitego myśliwego-hodowcę Stanisława Kumorow-skiego. Byłem wówczas ciągle jeszcze ten młody -początkujący myśliwy choć jakieś tam wyniki już miałem. Uznawałem jednak wyższość rangi łowieckiej Staszka i uznaję zresztą do dnia dzisiejszego. A to co umiem w znacznym stopniu Jemu właśnie zawdzięczam. Każdy z nas przecież ma swego mistrza
On właśnie namówił mnie na nocne polowanie na lisy. Niedaleko leśniczówki, w Jaśkowie miał krytą ambonę i nęcisko. Strzelił tam już kilka lisów, ale zapewniał mnie, że jeszcze kilka pozostało i zachęcał. abym przyjechał na grudniową pełnię. Pojechałem.
Ubrany w kożuch, po sutym obiedzie (ale niczym nie zakrapianym), Staszek odwiózł mnie konikiem na ambonę. Z sanek schodziło się prosto na drabinę. Była godzina 15.00.
Miałem siedzieć do godziny 24-tej, przy 15° mrozie tyle godzin - bagatelka. Kiedy tylko zrobił się zmierzch i na niebo wytoczył się czerwony jeszcze księżyc na skraju polany pokazał się pierwszy lis Przeciągnął bokiem, zatrzymał się na chwilę i ponownie zginął w lesie. Nie trwało 15-cie minut kiedy pokazał się znowu i już zdecydowanie ciągnął do przynęty. Miałem boćka kula-śrut z lunetą, przystrzelano zarówno na śrut jak i kulę. Stał oparty w kącie ambony, a ja w bezruchu czekałem aż lis podejdzie blisko. Kiedy podszedł sięgnąłem po broń i... stuknąłem Lis czmychnął
Nie posłuchałem Staszka, który mówił mi, abym broń miał gotową do strzału, zawsze - czy jest coś przy padlinie czy nie. Nie posłuchałem i pierwsze niepowodzenie. Bardzo żałowałem utraconej szansy i pewnego w zasadzie lisa. ale złe myśli szybko minęły. Znovyu ujrzałem ciemną plamę, długą ciągnącą się jak gąsienica. Podniosłem lornetkę. Tak-jest. Nie czekając aż się zbliży ostrożnie złożyłem się. Już mam go w lunecie, zbliża się, ciągle rośnie. Odejmuję oko od Iunejy, aby ocenić odległość, dobra, można strzelać. Ponownie lis w lunecie i strzał. Został na miejscu. Satysfakcja, zadowolenie pierwszy lis strzelony w taki sposób. Nabiłem broń ponownie i odstawiłem. Przez lornetkę oglądam leżącego lisa, czy aby jest, czy nie ucieka. Nie uciekał.
Po upływie niespełna godziny tym samym tropem. a raczej tą samą ścieżką ciągnął drugi. Znowu obserwacja w lunecie: lis zbliżał się szybko i zdecydowanie. Natrafił na leżącego i dopiero zatrzymał się. Myślałem, że błyskawicznie zawróci, ale nie. Zrobił się tylko jakiś wyższy i wąchał. W tym czasie strzeliłem. Ciemna plama na śniegu powiększyła się, były dwa. Chciałem, aby jak najszybciej przyjechał Staszek, aby Mu się pochwalić, ale była dopiero 17.00. Po zarejestrowaniu godziny i obliczeniu ile to jeszcze godzin mam siedzieć usłyszałem szczekającego w oddali lisa. Szczekanie zbliżało się i oddalało. Napawało nadzieją.
Do godziny 24,00 trudno było doczekać. Nogi marzły, drętwiały. Czas stał w miejscu. Spać siedząc jeszcze nie umiałem. Tę sztukę łowiecką nabywa się z wiekiem. Staszek szczęśliwie przyjechał przed 24-tą. ..Musiałeś się kręcić” powiedział. „Powinien być trzeci”. Zaprzeczyłem. Chociaż w duchu pomyślałem. że ma przecież rację. Herbata w leśniczówce
- po tych 9 godzinach była wyjątkowo smaczna. Kilka godzin snu jeszcze smaczniejsze.
Rano wybrałem się do lasu z wabikiem Na wąskich ale długich łąkach ciągnących się pomiędzy nadleśnictwem Ruciane a Szerokim Borem spotykałem wiele razy lisy podczas letnich polowań na rogacze. Wczesnym rankiem wypatrzyłem myszkującego lisa i podszedłem go jak tylko mogłem najbliżej. Dzieliła mnie odległość 80 - 90 kroków i dalsze podchodzenie po skrzypiącym śniegu było niemożliwe. Stanąłem za niewielkim świerkiem, poczekałem chwilę i zawabiłem Wabik z .Jedności Łowieckiej” - miał imitować kniazienie zająca. Widocznie był udany egzemplarz, ponieważ lis ruszył w moją stronę. Schowałem wabik i przygotowałem się do strzału, kiedy lis był już na strzał, kątem oka zauważyłem, ze coś poruszyło się z prawej strony. W odległości 20 kroków stał drugi lis i patrzył na krzak i na mnie. Postanowiłem nie ruszać się. zaczekać aż ten pierwszy podejdzie jeszcze trochę i z lewej lufy strzelić tego dalszego, a z prawej tego nieoczekiwanego, bliższego. Bliższy jednak nie wytrzymał i czmychnął, za uciekającym strzeliłem raz i drugi ale bez skutku. Chciałem mieć dwa lisy, a miałem dwa pudła.
• • •
Wspomniałem na wstępie, że pracowałem na wydziale leśnym Prowadziłem zajęcia ze studentami z zakresu zoologu leśnej i łowiectwa.
Ponieważ miałem przygotowanie teoretyczne Warszawska Wojewódzka Rada Łowiecka powierzyła m i wykłady na kursach dla nowowstępujących do PZŁ z zakresu biologii zwierząt łownych. Kiedyś mówiąc na takim kursie wypowiedziałem się niepochlebnie o lisach, twierdząc, że ta ich przysłowiowa chytrość i przebiegłość jest tylko wymysłem autorów bajek dla dzieci. Wystarczy położyć trochę padliny i przyjdzie, wystarczy zawabić, a przyjdą dwa i coś tam jeszcze.
Niefortunne to twierdzenie wygłosiłem w miesiącu styczniu przed wvjazdem na leśne polowanie zajęcze, do Nadleśnictwa Jasne Pole w województwie poznańskim.
Nadleśnictwo to słynęło z dobrej organizacji polowań, dobrego stanu zajęcy i bardzo dobrego stanu
lisów.
W tym okresie padało w lesie około 100 - 120 zajęcy i czasem nawet powyżej 20 lisów.
Jechałem do tego łowiska po raz pierwszy Mając takie mniemanie o lisach, uważałem, że te kilka to na pewno strzelę, aby wyszły.
W dniu tym miałem nawet szczęście. wvs2ły na mnie trzy lisy, ładne, na bliski strzał i żadnego nie strzeliłem. Srogo pomściły moją wypowiedz na temat lisiej przezorności. Zmieniłem wówczas zdanie
- lis to jednak chytra sztuka.
J. ANUSZ