śmy w tym temacie - dla Pani Profesor był to okres, gdy była jeszcze dziewczynką; dla mnie stał się on pasją.
J. M.: A ja mam nieczyste sumienie, jeśli chodzi o inspiracje. Zaciągnąłem u Niej dług, jakim był wpływ na mnie Jej wysokiej klasy intelektualnej. I jest to rzecz nieuchwytna, nie jest to kwestia tematu, ani tego co się potem realizuje w twórczości naukowej. Jest to kwestia „przestrzeni duchowej”, co tak ładnie Krzysztof ujął. Żałuję, że nie podjąłem wcześniej próby wyrażenia uznania dla Jej dorobku. Recenzją Jej teorii metafor zająłem się, niestety, dopiero po Jej śmierci.
----- ---- . ,y\fv o<Ałi- W'KD*i!/Z>o 'W./- —
M.W-D.: Pani Profesor miewała „natchnienia”. Nie zawsze byliśmy w stanie z nich szybko skorzystać. Ale jeśli udało się trafić, gdy miała taki bardzo dobry moment, to wystarczało spisać to, co mówiła i powstałyby gotowe książki. Mówiła niezwykle precyzyjnie, ale i pięknie tak jak nakazują reguły retoryki i zasady kompozycji wypowiedzi. Zmierzała od tezy do konkluzji, zawierając całe bogactwo kontekstualne po drodze. Były to na ogół rozmowy przy kawie...Pani Profesor pijała kawę około południa i wspólne biesiady przy małej czarnej należały do rytuału.
K. S.: Państwo zapewne wiecie cóż to znaczy - szczęśliwy pomysł. Jest to ważne przy różnych pracach, magisterskich, doktorskich, które stanowią czyjąś własność intelektualną. Pani Profesor była tak inspirująca, że faktycznie wystarczało tylko spisać; więc bywało i tak, że studenci mieli okazję skorzystać z Jej wypowiedzi do swoich prac. Ale bywały i momenty zupełnie zabawne. Miałem okazję być świadkiem takich sytuacji, gdy zapytany student ledwie co wy-dukał z siebie, ale akurat temat interesował Panią Profesor, to wówczas „popadała” w monolog, w gruncie rzeczy odpowiadając na postawione przez siebie pytanie..., a zdumiony student w indeksie otrzymywał piątkę. Nie chcę przez to powiedzieć, że Pani Profesor była niesprawiedliwa, o nie - Ona była nadto litościwa. Trudno było dostać u niej dwójkę. Natomiast gdy Pani Profesor akurat na coś wpadła... Żałuję tylko, że nie wykorzystałem tego; niestety, wartość tych wywodów zrozumiałem dopiero jako asystent.
J.M.: Pani Profesor starannie maskowała uczuciowość. Pamiętam taki incydent, gdy wybierałem się na pogrzeb profesor Żmigrodzkiej. Pani Profesor przeżyła swoją przyjaciółkę. Ale tego dnia była wyjątkowo roztrzęsiona i poprosiła: „Proszę panie Januszu koniecznie pamiętać, aby powiedzieć pani Marii Janion, że ja uwielbiałam Marynę! Uwielbiałam!” To słowo „uwielbiałam” było w Jej ustach szczególne.
M.W-D.: Przez wiele lat stałym punktem naszych spotkań były imieniny Pani Profesor, ósmego grudnia. Przychodziliśmy wtedy wszyscy z życzeniami i był to dla nas niesłychanie ważny moment, na który czekaliśmy. Były to niezwykle eleganckie, starannie przygotowane przyjęcia: zawsze była domowej roboty nalewka i pyszny tort orzechowy. Przychodziliśmy wszyscy, naprawdę wszyscy - skład stuprocentowy' był obowiązkowy.
K.S.: Była mocną damą. Lubiła dyskretną, srebrną biżuterię, zwłaszcza broszki... Nie chciała żeby Jej śpiewać sto lat, nie lubiła tego. Dzięki Niej pojąłem - wbrew stereotypom literackim i filmowym - że dama przynależy do świata wysiłku kulturalnego, do, jak to określają Anglicy arystokracji pracującej. Pani Profesor była pracującą arystokratką - zaliczała się do osób silnych, pochodzących z dawnym domów inteligenckich. W obozach koncentracyjnych najdobitniej okazywało się, że właśnie te kobiety - obdarzone jakimś kręgosłupem, z poczuciem misji - zdołały przetrwać. Pani Profesor uosabiała dla mnie damę „energetyczną” - to była osoba o niespożytej aktywności, która niczego nie zostawiała przypadkowi.
M.W-D.: Wszystko się na to składało, że była damą: sposób ubierania, sposób bycia, niesłychana powściągliwość zgodnie z założeniem, że „ prawdziwa dama nie histeryzuje”; nie było takich okoliczności życiowych, aby Pani Profesor nie zachowała dystansu i spokoju. Było to imponujące, zwłaszcza gdy były to sytuacje przykre, czy wręcz wstrząsające. Pani Profesor zawsze potrafiła nad nimi zapanować. Miała umiejętność prowadzenia rozmów towarzyskich. Nosiła elegancki płaszcz i eleganckie buty, twarzowy kapelusz, zawsze dobrze skrojone sukienki. Nawet w późnym wieku, gdy niektórym kobietom nie zależy na wyglądzie, nigdy nie widziałam Pani Profesor w czymś, co byłoby niemodne. Naturalnie, gdy ma się ponad siedemdziesiąt lat, trudno nosić mini-spódnice, nawet gdy są one czymś wyjątkowo modnym. Jednak Ona miała naturalny gust do ubrań. Nie lubiła natomiast krzykliwości, ani w modzie, ani w żadnym innym wymiarze swojego życia. Zawsze to, co miała na sobie budziło, powiedziałabym, że wręcz podziw i szacunek (uśmiech). Zawsze stosowała dyskretny makijaż.
„(...) Raz na apelu staliśmy obok siebie i sąsiedztwo postanowiło nas podsłuchać. Dużo się dowiedzieli o naszym gruchaniu. Marysiu dostałaś repetę?, Jurek miałeś gęstą zupę? - Tyle tylko, ale plotkowali z czystych nudów. Jerzy poszedł kiedyś do naczelnika obozu i ten zagadnął go na wyżej wymieniony temat. Grażdanin naczolnik - odparł Jerzy z powagą - gdyby mi dano do wyboru najpiękniejszą kobietę świata i miskę bałandy, ja bym wybrał bałandę. Nie było o co się dąsać. Byłam wtedy chuda, żółta z nogami jak konewki, z jakimś puchem na policzkach.(...),f
J.M.: Dla mnie definicja damy jest pozornie prosta -dama nie robi niestosownych rzeczy. Tylko że trzeba wiedzieć co jest stosowne, a co nie jest. Dama to wie, Ona to wiedziała. Płynęło to z wychowania i z talentu. Miała wielkie poczucie humoru, choć nieco kostyczne. Pewnego razu w rozmowie z Panią Profesor zeszło na temat Ferdydurke Gombrowicza, jak to siedział pan i jadł przeciwko służbie; szynkę z chrzanem on jadł i mlaskał i otwierał gębę szeroko. Nieładne to, prawda? Gdy powiedziałem to Pani Profesor, ona odparła:
22
WIADOMOŚCI UNIWERSYTECKIE: grudzień 2007