Ale ksiądz proboszcz nie przejmuje się protestami muzealników i dal^STfi|ę§o drzwi polityków. W Gdańsku za powrotem "Sądu" do bazyliki opowiedzieli się wszyscy1oci prawa do lewa: Lech Wałęsa, Jacek Rybicki z AWS, Longin Pastusiak z SLD. Wojewoda pomorski rok temu wręcz nakazał zwrot dzieła Kościołowi. Z wykonaniem decyzji wstrzymano się do czasu wyników badań wilgotności powietrza. Muzealnicy wyciągnęli bowiem argument, że w świątyni nie ma odpowiednich warunków do ekspozycji dzieła o takim znaczeniu. Ale po roku badań okazało się, że mikroklimat bazyliki jest stabilniejszy niż sądzono.
Ale ksiądz Bogdanowicz chce mieć wszystkie atuty w ręku. Zamówił więc specjalną gablotę, która ma zapewnić Memlingowi bezwzględne bezpieczeństwo - w gablocie można utrzymywać stałą temperaturę, a po za tym uchroni obraz przed uszkodzeniami. Szkło nie przepuści też szkodliwych dla obrazu promieni ultrafioletowych.
- Zamontujemy też specjalną bramkę antyterrorystyczną. Memling będzie chroniony lepiej niż w muzeum - roztacza swoje wizje proboszcz.
Gablota za 200 tys. złotych już stoi za ołtarzem głównym bazyliki. Aranżację ekspozycji ma stworzyć Marian Kołodziej, twórca ołtarza papieskiego na sopockim hipodromie. Jeżeli obraz się w niej nie pojawi, to "pusta kaseta będzie wołać o pomstę do nieba" - ostrzega ksiądz. Muzeum zapowiada, że będzie walczyć o obraz do końca i żonglerka argumentów wciąż trwa. Teraz muzealnicy krytykują pomysł wstawienia dzieła do gabloty. Ich zdaniem, będzie ona tylko przeszkadzać w podziwianiu treści zawartych w dziele i Memling straci swoje wartości edukacyjne.
- Proszę sobie wyobrazić grupę dzieci, która przyjdzie oglądać obraz w kościele. Trudno będzie ich zainteresować dziełem, które jest za szybą. W muzeum ten kontakt jest bezpośredni -przekonuje Sztyber.
- To właśnie w bazylice będzie podtrzymana rola edukacyjna obrazu. Do kościoła przychodzą wszyscy, do muzeum tylko nieliczne grupy turystów i fachowców - ripostuje Bogdanowicz i pokazuje zatłoczoną kaplicę św. Rejnolda, gdzie wisi dziewiętnastowieczna kopia Memlinga. W obraz wpatrzonych jest około 30 Niemców. Przed kaplicą stoi już kolejna grupa i czeka, by rzucić okiem na to, co ich czeka u końca świata. W tym samym czasie muzeum świeci pustkami. Echo unosi odgłos kroków nielicznych zwiedzających. Przed Memlingiem na ławeczce siedzą trzej młodzi ludzie. Zastanawiają się, dlaczego jeden z diabłów ma skrzydła motyla. Podchodzą do obrazu. Prawie dotykają go palcami. Stanowczy głos muzealnika udaremnia próbę namacalnego kontaktu z dziełem.
Gdańscy muzealnicy twierdzą, że obraz jest u nich bezpieczny. Memling miał więcej szczęścia niż "Toaleta Wenus" Velazqueza z National Gallery w Londynie. Do tej pory w Gdańsku nie objawiła się żadna Mary Richardson, która rzuciłaby się na obraz z tasakiem, zadając mu siedem cięć. Ale niewidzialny topór wisi nad muzealnikami. Po korytarzach muzeum krąży proroctwo, że ksiądz dostanie obraz.
- To jest raczej nieuniknione. Chyba, że stanie się jakiś cud - mówi jeden z pracowników. Muzeum ma jednak problem, bo do tej pory cuda przytrafiały się tylko proboszczowi. Na dodatek muzeum podlega marszałkowi województwa, który rozumie argumenty infułata. Podział łupów wydaje się być raczej przesądzony.