przez kulturę obrazu, kilka lat temu tak samo ubolewało nad zanikiem sztuki pisania listów wypieranej przez rozmowy telefoniczne (choć nie mieliśmy jeszcze „komórek"). To przecież właśnie internetowi i poczcie elektronicznej zawdzięczamy renesans popularności korespondencji, ale etatowe płaczki chyba nie zauważyły, że coś się zmieniło, a może po prostu muszą zawsze mieć coś, nad czym mogą płakać...
Bodaj jedynym rzeczowym argumentem, jaki zdarzyło mi się słyszeć, mającym potwierdzić dominację owej „kultury obrazu”, są przytaczane po wie-lekroć wyniki badań dowodzących, że przeciętny czas oglądania strony WWW wynosi 15 sekund. Tyle tylko, ze zawsze zapomina się powiedzieć, że są to badania, które robione były na potrzeby marketingu internetowego, i dotyczą firmowych stron WWW, mających charakter przekazu reklamowego! Reklama internetowa rządzi się podobnymi prawami, jak każda inna forma reklamy wizualnej i musi przykuć widza „na pierwszy rzut oka”, gdyż inaczej ten prze-śliźnie się tylko po niej wzrokiem. Popatrzmy jednak na jakąkolwiek stronę WWW nie będącą reklamą - mimo wszystko dominuje na niej tekst. Nawet chcąc przeczytać wiadomości sportowe ze stron któregoś z popularnych portali trzeba to robić dłużej niż owe 15 sekund... W tych samych portalach można jednak przecież znaleźć i przedruki dłuższych prasowych artykułów, że nie wspomnę już o serwisach specjalistycznych, gdzie masa niejednokrotnie bardzo szczegółowych informacji prezentowana jest właśnie w postaci tekstowej. Ktoś je przecież czyta, inaczej bowiem twórcy owych serwisów by ich nie publikowali... Sam zresztą umieszczam w internecie szereg moich artykułów i z otrzymywanych emaili wiem, że są one czytane... Więc nie przesadzajmy z tą kulturą obrazu. Internet to nie telewizja i prawdopodobnie - na szczęście - nigdy się nią nie stanie.
Mówi się dalej, że internet alienuje, że izoluje nas od ludzi. Lekarze i psychologowie wyodrębnili już zjawisko określane jako terminalloneliness (samotność terminalowa), samotność człowieka siedzącego przy swoim komputerze i kontaktującego się z innymi ludźmi głównie, jeśli nie wyłącznie, za jego pośrednictwem. Określenie to jest zarazem znamienną grą słów, gdyż w języku angielskim słowo terminal oznacza nie tylko terminal - „końcówkę” komputera, ale także - a może przede wszystkim -przymiotnik „krańcowy” bądź „ostateczny”, a w kontekście medycznym także „śmiertelny” (samo określenie terminal loneliness można zresztą potraktować jako parafrazę określenia terminal illness -śmiertelna choroba). Zastanawiałem się kiedyś nad tym problemem i wbrew wszelkim uznanym autorytetom doszedłem do wniosku, że jest dokładnie odwrotnie. Że to współczesne społeczeństwo jako takie „produkuje” w coraz większej liczbie ludzi wyobcowanych, samotnych, nie potrafiących rozmawiać z innymi. W anonimowych kontaktach poprzez sieć znajdują oni swoją „bezpieczną przystań”, jedyne środowisko, w jakim potrafią odważyć się na kontakt z innym człowiekiem. Wielu młodych ludzi, uczniów, studentów w kontaktach przez sieć zazwyczaj jest bardziej szczerych i otwartych niż w kontaktach „twarzą w twarz” w grupie rówieśniczej. Są także przypadki, w których (wbrew powszechnemu mniemaniu o alienującym charakterze internetu) „wirtualne” kontakty i znajomości pomogły osobom mającym trudności w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi w przełamaniu barier w świecie rzeczywistym. To, co postrzegamy jako „samotność terminalową” nie jest zatem moim zdaniem przyczyną, lecz skutkiem; to nie człowiek staje się samotny na skutek korzystania z internetu, lecz człowiek samotny ucieka do internetu ze swoją samotnością. Nie jest to zatem problem internetu, lecz społeczeństwa...
Jednak bodaj najpoważniejszym grzechem, jakim obciąża się internet, jest to, że przytłacza nas nadmierną ilością informacji, których nasz umysł nie jest w stanie przetworzyć i przyswoić. Nie sama ilość informacji jednak jest najgorsza. Najgorsze ma być to, że informacje te są w bardzo różnym stopniu wiarygodne, część z nich jest wręcz nieprawdziwa, inne zaś mają charakter szkodliwy, jak np. wspomniana już pornografia, treści faszystowskie, propagowanie przemocy itp. Twierdzi się zatem, że internet demoralizuje, albowiem dostarcza treści złe i dobre, pożyteczne i szkodliwe, bez wartościowania - niech sobie użytkownik wybierze z tego, co chce. Ma to zatem ja-