Zdarza się, że planując aranżację wystawy, tworzę swoisty spektakl. W Bydgoszczy na przykład, z okazji obchodów Roku Wyspiańskiego, zrobiłem abstrakcyjną rzeźbę balansującą w formie kuli wróżebnej. Ważną rolę odgrywał w niej promień słońca, który przeciskał się do środka, po czym odbijał się od umieszczonego wewnątrz zwierciadła. Wokół niej skupione były wszystkie balansujące postacie, ustawione na podobieństwo chocholego tańca z Wesela, kiedy to bohaterowie czekają zastygli aż obudzi ich złoty róg. Jeśli rzeźby te są wyniesione na zewnątrz, balansują na wietrze, natomiast w sali wystawienniczej zamierają dopóki ktoś nie spowoduje ich ruchu. Wówczas były one zawieszone na tyle nisko, że oglądający musieli wykonywać nietypowe zabiegi, aby przecisnąć się lub przejść pomiędzy linami i tym samym wprawiali rzeźby w drgania.
Natomiast w Muzeum Śląskim wyniknęła aranżacja sytuacyjna, ponieważ nie dane mi było pomalować ścian, które popękały po wielu latach eksploatacji. Dlatego zdecydowaliśmy się postawić rzeźby w pewnej ciemności i oświetlić każdą z osobna kilkoma kolorowymi reflektorami. Zabieg taki powoduje, że na ścianie powstają barwne cienie. W dodatku, jeśli reflektorki znajdują się poniżej przejścia człowieka, to zwiedzający również wtapia się w te same cienie, czyli publiczność gra własnymi cieniami z cieniami rzeźb. Zastosowałem jeszcze dodatkowe efekty plastyczne. Zrobiłem na rzeźbach bliki w postaci odblaskowych fragmentów folii. Podobne jaskrawe refleksy umieściłem na cieniach. Trzeba zdać sobie sprawę, że dwumetrowa rzeźba posiada - przykładowo - czterometrowy cień. Były one dobrze widoczne w momencie, kiedy nikt ich nie dotykał, natomiast gdy zaczynały balansować kolory ich cieni pozostawały niezmienione, a reszta barw przechodziła w inne miejsce. Jest to przykład jednej z wielu zabaw formalnych z wykorzystaniem ruchomej grafiki.
- Czy potrafiłby Pan powiedzieć na czym polega fatalizm tych rzeźb? Przecież nigdy nie ma pewności, że któraś z nich nie spadnie na ziemię...
- A mają taki? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Wydaje mi się, że to publicyści i krytycy wymyślili taką nadinterpretację, bo kiedy napisali sobie, że „między ziemią a niebem”, to łatwo im było dodać, że „między życiem i śmiercią”, że... To są ich skojarzenia. Zawsze można dorobić sobie pewną ideologię, jednak mnie nie jest już ona potrzebna.
Właściwie najistotniejszym powodem dla którego są one zamieszczone w powietrzu jest fakt, że coraz częściej ludzie, którzy wystawiają moje rzeźby, chcą mieć z nimi jak najmniej kłopotu, dlatego zawieszają je wysoko na linie, żeby nie trzeba było ich pilnować.
Pewne dyskretne zabezpieczenia wymusili też na mnie BHP-owcy. Obecnie żadna rzeźba nie ma prawa spaść, chyba że hak się wyrwie. Początkowo jednak zakładałem, że jeśli ktoś zbyt mocno nią poruszy, to ona spadnie, dlatego pisałem: „Uwaga spada!”, „Uwaga balansuje!”, a także „Uwaga rzeźba!”. Niektóre akrobacje były niebezpieczne zarówno ideowo, jak i realnie. Mimo to pomyślałem, że zginąć pod rzeźbą to nawet lepiej niż pod tramwajem, a tramwaje przecież ciągle jeżdżą, i człowiek w zderzeniu z tramwajem mniej ma szans niż z tą rzeźbą. Ale i tak ostrzegałem.
- A jednak większość z nich zdaje się być triumfem człowieka - balansując walczą z prawami ciążenia, przekraczają naturalne granice ludzkich możliwości, o czym świadczą ich niesamowicie zastygłe pozy.
- Modeluję swoich bohaterów już bez większych obciążeń, staram się jedynie realizować zamysł. Dopiero później, kiedy ustawiam ich na linie, okazuje się, że nie zawsze są posłuszni mojej woli, nie chcą się utrzymywać. Muszę im wtedy złamać kark, rękę lub nogę i w ten sposób przywołuję ich do porządku. Stają się chromi, nieco wypaczeni. Często zostawiam ich w takiej postaci, ponieważ naturalni ekwilibryści także ulegają kontuzjom, bywają wypaczeni, skażeni swoją profesją. Poza tym zazwyczaj jedynie w taki sposób udaje się ich ustawić we właściwej pozycji.
Konspekt nr 2/2007 (29)