ADAM F. AUGUSTYNOWICZ
Wyszedłem z kina „Majestic** na gwarne ulice, w atmosferą lekkości i wesela, jeżeli zewnętrzną stronę faktów można uznać za mia rodajną.
Przepełniło mnie całkowicie to, co widziałem w kinie. I oto już drugi raz z tego samego teatru w ciągu ostatnich tygodni, wychodzę wstrząśnięty do głębi. Na wielu strunach mego wnętrza zagrał potężnie sowiecki film „Nowi ludzie**. Teraz zaś — ten sam temat, podany w sosie amerykańskim, zmusił mnie do oderwania się od rzeczywistości, odsunął ode-mnie wszystko, co narzuca się z nieodpartą siłą w chwili bieżącej — przesuwając wszystkie moje zainteresowania na płaszczyznę zagadnień ogólnych.
Abstrahuję od prawdy życia, biorę pod uwagę tylko jej wyraz zewnętrzny, taki, jaki do mnie w tej chwili trafia, t. j. obraz filmowy. Film soweicki j film amerykański grają się głównie w więzieniu. Tylko... więzienie sowieckie niewinnego człowieka ratuje od zagłady, zaś więzienie amerykańskie niewinnego spycha na same dno, gubiąc go bezlitośnie.
Trudno mi wyobrazić sobie, ażeby amerykańska cenzura pozwoliła na oszczerstwo w filmie swej własnej produkcji. Mamy zatem prawo powiedzieć, że napewno obraz ten nie jest przesadzony.
* * *
Cóż jest najistotniejszego w obrazie Le Roy‘a ze słynnym Pawłem Muni w roli głównej, „Jestem Zbiegiem**?... Oto widzimy t r y-b y prawa, które nieubłaganie mielą na miałko człowieka, raz w nie wepchniętego. Widzimy oto, że wartość istoty ludzkiej na giełdzie amerykańskiej jest znikoma i ten „to-war“ nie przedstawia żadnej innej wartości, aniżeli możność zaspakajania takich czy innych sadystycznych popędów rzekomych kapłanów* i stróżów ślepej Temidy. Uznanie ludzkości w znaczeniu podmiotu i przedmiotu nie istnieje (w*edle tego filmu) w tamtym święcie, z wyjątkiem obleśnych, mdłych i nieskutecznych wysiłków księdza, brata bohatera dramatu.
Złowrogi i niszczący, okrutny i głupi jest palec losu w tern królestwie kapitału, tak gen-jalnie demaskowanem przez wspaniały film
„Jestem zbiegiem**.
* * *
Tak jak nie obchodzi mnie rzeczywistość w filmie Le Roy‘a, względnie prawdziwość stosunku tego filmu do amerykańskiej rzeczywistości, tak samo nie obchodzi mnie w tej chwili prawdziwość życiowa filmu „Nowi ludzie** (pieśń o szczęściu). Nie jestem boweim delegatem Ligi Narodów do badania porządku w więzieniach różnych państw. Dlatego przyjmuję rzeczywistość filmową za miarodajną.
I jakże to tam było w filmie sowieckim?... Człowiek ratuje się w nim przed losem 1 przed nim samym. Podaje się mu dyskretnie rękę. Wyciąga się go. Nietylko ocala, ale i obdarowuje się kulturą...
A Paweł Muni?... Kopany, policzkowany, bity, chłostany, skuty w kajdany, szczuty psami, zabity w najczulszem odczuwaniu, w najboleśniejszym zawodzie w wierze w słowo, w słowo sądu, w słowo ludzi, którym wola obywateli dała władzę, i którzy właśnie tę władzę nurzają w bagnie zbrodniczego kłamstwa.
Stra zny i cudowny zarazem ten film jest potwornem oskarżeniem i złowrogiem ostrzeżeniem.
* * *
Z głębokich zakamarków pamięci wstaje nagle jedno jaskrawe wspomnienie z przed lat kilkunastu. Byłem wtedy redaktorem nocnym jednego z dzienników i nieraz kończąc pracę o św*icie — nie miałem ochoty iść do domu. Włóczyłem się po mieście, zbierając skrzętnie obserwacje do łapczywej torby doświadczeń. Żeby kiedyś mieć jakiś matirjał, gdy nareszcie dojrzeje instrument słowa.
Różnie było w tych włóczęgach. Czasem trzeba było sięgać do rewolweru, czasem sromotnie wiać, czasem zaś doświadczać potłuczenia ciała. Taka to „szumna i dumna4* młodość... i chęć ujrzenia podszewki życia, rozdarcia błonki konwenansu i domacania się jędrnej, niezakłamanej, żywej prawdy.
Z jakiejś niesamowitej chryji, już po pierwszym strzale, wyciągnął mnie z poważnej opresji młody człowiek. Uszliśmy wtedy cało. Trochę rozcięty nożem płaszcz i zawieruszony gdzieś kapelusz.
Okazja do wypicia. Idziemy do jakiejś nory. Po drugiej szklance ohydnej wódy, mój towarzysz (już przedt- m nieco wlany) płacze mi na łonie. Że to mu tak źle na świecie, że go świat prześladuje, że niema dla niego nigdzie miejsca i t. d..
Wyspowiadał mi się. To był eks-włamy-wacz. Siedział 6 lat. Potem nigdzie miejsca nie było dla niego rzeczywiście. Co miał robić?... Tylko cudem utrzymywał się na powierzchni.
To była opowieść o ileż bardziej wstrząsająca od powieści słynnego dziś w całym świecie Urkę Nahalnika... Rozpacz, bijąca z jego słów, niepokój szczutego wilka, szczutego bez szans ratunku — zmieniały się w szał świato-burczy.
Czy poto jest świat, by człowiek od człowieka tak cierpiał?... — krzyczał do mnie. Cóż miałem mu rzec?
Teraz — nosłałbym go na oba filmy.